286 Rozdział siedemnasty
dobaniem w dzikich okolicach; człowiek, który chciał porozmawiać z diabłem, a nie mógł znaleźć nikogo, kto by go nauczył tej sztuki, był odsyłany do „dzikiej Szkocji”.73
Orleańczyk miał swych własnych czarnoksiężników i mistrzów czarnej magli. Jednego z nich, z którego był niezadowolony, kazał spalić.74 Kiedy napominano go, aby zasięgnął zdania teologów w sprawie dopuszczalności swych zabobonnych praktyk, odpowiedział: „Dlaczegóż mam ich pytać? Wiem, że odradziliby mi to, a przecież jestem całkowicie zdecydowany tak właśnie postępować i taką żywić wiarę, i nie chcę od tego odstąpić.” 75 — Gerson wiąże z tym nagłą śmierć Orleańczyka, widząc w niej skutek zatwardziałości w owym grzechu; teolog potępia również próby leczenia obłąkanego króla przy pomocy czarów; te próby niejeden musiał już, poniósłszy niepowodzenie, odpokutować śmiercią w płomieniach.76
Szczególnie często wspomina się na dworach książęcych o znanej na całym świecie praktyce czarodziejskiej, którą po łacinie zwie się invulia~ re, a po francusku envoutement: polegała ona na tym, że zamierzano unicestwić nieprzyjaciela, obrzucając klątwą, topiąc lub przekłuwając ochrzczoną jego imieniem figurkę z wosku lub z innego tworzywa. Filip VI francuski taki właśnie wizerunek, który dostał się do jego rąk, miał osobiście wrzucić w ogień ze słowami: „Zobaczymy, czy silniejszy jest diabeł, co chce mnie doprowadzić do zguby, czy Bóg, który cłice mnie uratować.” 77 — Tak samo prześladowano też. książąt burgundzkich. „Czyż nie mam tu przed sobą woskowego bałwana, ochrzczonego na sposób diabelski i pełnego wstrętnych tajemnic przeciwko mnie i innym?”78 — skarży się gorzko Cbarolais. — Filip Dobry, który w zestawieniu ze swym bratankiem-królem pod tak wieloma względami reprezentował zapatrywania bardziej konserwatywne (mamy tu na myśli jego upodobanie w stylu rycerskim i w przepychu, jego plany krucjat i staromodne formy literackie, które ochraniał), w sprawach zabobonu wydaje się skłonny do poglądów bardziej światłych niż tc, które reprezentował dwór francuski, szczególnie Ludwik XI. FiJip nie przywiązuje wagi do feralnego dnia Niewiniątek, który powtarzał się w każdym tygodniu; nie pyta o przyszłość astrologów i wróżbitów, „ponieważ we wszystkich sprawach okazywał się człowiekiem pełnym rzetelnej i całkowitej ufności w Bogu i nie żywiącym chęci dowiadywania się czegokolwiek o Jego tajemnicach”, mówi Chastellain, który podzielał stanowisko księcia.79 Właśnie ingerencji Filipa należy zawdzięczać, że znalazła swój kres jedna z wielkich epidemii obłędu na punkcie czarownic — straszne prześladowania czarownic i czarnoksiężników w Arras w r. 1461.
Niewiarygodne zaślepienie, z jakim prowadzono prześladowanie czarownic, wynikało po części z faktu, iż zakresy pojęcia czarów i pojęcia herezji przenikały się nawzajem. W ogóle zresztą cąła odraza, cały lęk
i cała nienawiść, z jakimi odnoszono się do różnych wielkich przestępstw — nawet i takich, które leżały poza właściwym zasięgiem wiary — wyrażały się w pojęciu herezji. Monstrelet np. obejmuje sadystyczne występki Gil-les de Rais po prostu mianem 7rerćsże.80 W piętnastowiecznej Francji używano powszechnie na określenie czarów słowa vauderie, które zatraciło swój pierwotny związek etymologiczny z waldensami. W wielkiej Va.ud.e-rie d’Arras dostrzegamy nie tylko ów okropny, patologiczny szał, jaki rychło miał zrodzić Malleus maleficarum, ale także powszechne zwątpie-nie, zarówno wśród ludu, jak i wśród warstw wyższych, w autentyczność wszystkich odkrytych występków. Jeden z inkwizytorów utrzymywał, że trzecia część świata chrześcijańskiego splamiona jest przez vauderie. Ufność, jaką pokładał w Bogu, doprowadziła inkwizytora do tak straszliwego wniosku, jak ten, że każdy, kto obwiniony został o czary, tym samym musi być winien. Bóg nie mógłby bowiem dopuścić, aby obwiniono w ten sposób kogoś, kto w rzeczywistości nie jest czarownikiem. „A gdy argumentowano przeciwko niemu [przeciw inkwizytorowi] — obojętne, czy byli to duchowni, czy świeccy — twierdził, że powinno się takich ująć jako podejrzanych o kacerstwo.” 31 Jeśli ktoś obstawał przy mniemaniu, że niektóre zjawiska były po prostu wytworami fantazji, uważano go za podejrzanego. Ba, tenże inkwizytor wierzył nawet, że na pierwszy rzut oka rozpoznaje, czy ktoś ma związek z vciuderie. Później sam popadł w obłąkanie, ale tymczasem palono czarownice i czarowników.
Miasto Arras zdobyło na skutek tych prześladowań tak złą sławę, że jego kupcom nie chciano udzielać gościny ani kredytu, w obawie, że może już następnego dnia zostaną oskarżeni o czary, wówczas ich mienie i dobro ulegnie konfiskacie. Ściśle biorąc, powiada Jacąues du Cleroą, poza obrębem Arras ani jeden człowiek na tysiąc nie wierzył w prawdziwość tego wszystkiego: „Nigdy nie widziano, aby działo się coś podobnego w krajach leżących z tej strony (pays de deęa).” 82 Kiedy ofiary musiały na szafocie odwoływać swe występki, wówczas nawet i ludzi z Arras nachodziły wątpliwości. Pewien poemat przepełniony nienawiścią do prześladowców oskarża ich, że wszystko to uknuli z żądzy zysku; nawet biskup mówi o tym jak o sprawie ukartowanej: „Rzecz wymyślona przez kilku złych osobników.” 03 — Książę burgundzki zażądał opinii fakultetu ło-wańskiego, którego większość przedstawicieli wypowiedziała się, że vau~ derie nie jest niczym rzeczywistym, że chodzi tu o zwykle urojenia. Wówczas Filip posiał do miasta swego króla herbowego (wapenkoning) Zakonu Złotego Runa i od tego czasu nie było już żadnych nowych ofiar, osoby zaś pozostające w stanie oskarżenia zostały oszczędzone.
Na koniec wszystkie procesy czarownic z Arras zostały anulowane. Miasto zaś uczciło ten fakt w*esołą uroczystością i budującymi widowiskami alegorycznymi.84