192
Ocalone w tłumaczeniu
tykować wszystko, od panującego w salonie ogólnego zaduchu do sposobu zawiązania czyjejś muszki lub umieszczenia chusteczki w kieszonce,
Jest to sytuacja tak dalece nieprzyjemna, że nawet sam intruz - jeśli pod jego gru-biańskimi manierami drzemią jeszcze resztki przyzwoitości - może się poczuć nieswoja. A jednak, choćby nawet chciał, nie może się zachowywać inaczej. Samo bowiem podjęcie się dwudziestego z rzędu przekładu Hamleta jest z natury rzeczy aktem agresji wobec dziewiętnastu tłumaczy poprzednich. Choćby zamknąć niewyparzoną gębę na kłódkę i wstrzymać się od bezpośredniej krytyki, sam akt tłumaczenia - a zwłaszcza
u ogłoszenie czy wystawienie przekładu - jest, czy się tego chce czy nie chce, pośrednim | zakwestionowaniem wartości wszystkich istniejących przekładów. Czyż bowiem ktokol-
i
wiek brałby na siebie mozół tłumaczenia, gdyby w głębi duszy nie był pewien — albo przynajmniej nie żywił nadziei m że to on dopiero stworzy kongenialną wersję oryginału, że to jego przekład pokaże wreszcie wszystkim, jaki powinien być polski Szekspir, że, krótko mówiąc, on sam, tłumacz, rozumie Szekspira głębiej i potrafi go spolszczyć lepiej
niż poprzednicy?
Do takiej zarozumiałości naprawdę wstyd się przyznać - i, jak powiadam, nie brak wiary we własne translatorskie siły, ale właśnie obawa przed tym, że swoim popisem nieposkromionej arogancji pogrążę się w oczach ogółu, powodowała początkowo moje opory. Do oporów tych przyczyniała się też niemiła świadomość, że tego rodzaju demonstracyjne wkroczenie do nobliwego klubu tłumaczy Szekspira, z tupotem buciorów i z krzykliwym manifestem na wargach, jest; wszystkim, tylko nie zachowaniem-oryginalnym. Identycznie postępowali bowiem przede mną inni. I to jacy inni! Czytam na przykład deklarację któregoś z moich poprzedników: „Przekład [...] adekwatny, w moim przekonaniu, ma oddawać nie tylko samą literę oryginału, ale i jego ducha, melodię, napięcie’’. Zdanie, pod którym można się tylko podpisać obiema rękami i nogami. Ale kto je wygłasza? Bohdan Drozdowski (w swoim wstępie do własnego tłumaczenia Króla Henryka VI). Czyli akurat tłumacz, w którego praktycznym wykonaniu arcysłuszna teoretycznie zasada oddawania „ducha, melodii, napięcia” oryginału wygląda na przykład tak:
Tak, Edward będzie z czcią zażywać kobiet.
Niech zgnije, z kośćmi, szpikiem, wszystkim, byle nie puścił z lędźwi konam nadziei, co mnie odgrodzi od tej złotej ery, na którą czekam! Jeszcze między mną a żądzą duszy mojej, gdy pogrzebią tytuł sprośnego Edwarda - stoi George,
Henryk, syn jego, młody Edward, wszystkie niepożądane ich potomki, które obsadzą miejsca, nim ja się zasadzę £ ponury moich zamiarów prognostyk!