JERZY
Widzi pani? Nic innego tylko filister. Tu, zaraz, niedaleko-w okolicy krąży filistera. Panno Cesiu, panno Cesiu - geniusz - fenomen! Wdzięczność moja ścigać będzie panią aż poza grób!
Śmieje się.
Julia i Jerzy JULIA
jak burza wpada. Jest w żakiecie zimowym, włosy rozmierz-wionę wiatrem - czapeczka sukienna nieprawidłowo siedzi na głowie. Zrzuca żakiet, oddaje go Cesi - ta wychodzi Lecę... do was... chcę wam wszystko powiedzieć. Macie... to jest dla was...
Rzuca gałązkę. Jerzy chwyta ją
JERZY
Pinia?
Gładzi sobie twarz gałązką
JULIA
Aha. Ukradłam... w botanicznym... Rano... słońce..^ śnieg... chciałam tarzać się po śniegu... ale tylko chodziłam... po kolana... Rozkosz! to nic, to co potem. Wystawa. Staśka mówi: na odczyt - ja nie. Ona odczyt; wstąpiłam na wystawę - zwariowałam. Bronik, ja, Baca, wy, Grzeją, wszyscy-cały świat - hołota, kretyny, idioci, łilistry. Wy także.
Widziałam, zobaczyłam, żyłam - razem z nią, z nim. Wiecie co? Byliście? Nie! Widzieliście? Nie! Podkowiń-skiego widzieliście Szał... szalonego Podkowińskiego szalony Szał? Nie. To nie widzieliście nic. O! O!
JERZY
Cóż to jest? Jak to wygląda? Opowiadajcie!
JULIA
Jak to wygląda. Wcale nie wygląda! Tb leci, spada, krzyczy! Opowiadać, co tu opowiadać — to trzeba widzieć!
Jest skała, pochylona, stroma, nad przepaścią bez gra* nic; bez dna. Ze skały czarnej, nagiej z rykiem potwornym ześliznął się rozszalały koń kary — zjeżdża na zadzie; przednie nogi zgięte, rzucone w przód, tym piekielnym skokiem na zatracenie. Grzywa rozwiana burzą — z wyrazem takiego dzikiego zaślepienia, zapamiętania się wichrowego — łeb skręcony w bok — aż pyska tego potwor u, z tej rozszalałej bestii apokaliptycznej idzie piana szaleństwa — obłędu, orgia życia i śmierci.
Potem — ja — nie! Ona — kobieta — nie — kobiecość!
Do potężnej szyi, do tego karku cudownego rumaka przylgnęła miłośnie kobieta — o, tak
Gest
objęła go za kark — przylgnęła do jego tułowiu - blada — oczy zamknęła — iż tym przedziwnym uśmiechem oddania - ekstazy miłosnej — rozkoszy i bólu — z włosami złotymi zaplątanymi w krucze kiście grzywy konia — leci, leci z nim, ze sobą — ze swoim wszystkim, cala idzie w przepaść, na zatracenie — w uniesienie, miłość, ból!
Och - Szal - Szał - Szał!!
JERZY
He, he. Ja mówiłem Bacy. Podkowiński! Symbolizm!
JULIA
Ja nie wiem, nie mam pojęcia, „szkoła", „symbolizm" — pluję. Co mnie to wszystko obchodzi. Ja tylko wiem, że mnie porwał on sam, on, Podkowiński.
Chwycił mnie za włosy, porwał mnie za włosy i szarpał, darł, targał i wlókł mię nagą za włosy po śniegu, po twardym, po ostrym, zimnym śniegu... i przez całe ciało szedł mi jeden dreszcz szalony... jedno palenie... rozkoszne kłucie igiełkami zlodowaciałych szpilek pinjj — od głowy, przez ramiona, przez piersi... przez kark...!
1 tak wlókł mię wśród męki, wśród chichotu, łaska-nia, łechtania, drażnienia całej mojej duszy... tak mnie za włosy wlókł. A-a!
83