języka pozwalającą mu wyrażać rzeczy trudne, rozumiał doskonale, że żyje tu dlań niezwykle silne i delikatne uczucie, okazał się wdzięcznym i zgotował mu swą wzajemnością wiele szczęścia, lecz i wiele bólu zazdrości, rozczarowania i próżnego wysiłku w celu stworzenia duchowej wspólnoty. Gdyż, rzecz dziwna, Tonio, który zazdrościł przecie Jankowi Han-senowi jego sposobu istnienia, starał się ustawicznie przeciągnąć go na swoją stronę, co mogło udawać się najwyżej na chwilę, a i to tylko pozornie...
— Czytałem teraz coś cudownego, coś wspaniałego — mówił. Szli jedząc wspólnie z papierowej torebki owocowe cukierki, które kupili za dziesięć fe-nigów w sklepiku Iwersena na Miihlenstrasse. — Musisz to przeczytać, Janku, jest to „Don Carlos” Schillera... Pożyczę ci, jeśli chcesz...
— Ach, nie — rzekł Janek Hansen — daj pokój, Tonio, to nie dla mnie. Wiesz, wolę moje książki o koniach. Powiadam ci, są tam wspaniałe obrazki. Kiedy przyjdziesz do mnie, pokażę ci. Są to migawkowe zdjęcia fotograficzne, widać konia w kłusie, w galopie i w skoku, we wszelkich postawach, których w rzeczywistości nie można wcale dostrzec, bo za prędko się zmieniają...
— We wszystkich postawach? — spytał Tonio uprzejmie. — To cudownie. Ale co do „Don Carlo-sa” przechodzi on wszelkie pojęcie. Zobaczysz, są tam ustępy tak piękne, jakby cię pięścią zdzielił...
— Pięścią? — spytał Janek Hansen. — Jak to?
— Jest tam na przykład ustęp, kiedy król zapłakał, gdyż został oszukany przez markiza... ale markiz oszukał go tylko z miłości do księcia, rozumiesz, dla którego się poświęcił. I teraz z gabinetu do przedpokoju przedostaje się wiadomość, że król zapłakał. „Zapłakał?” „Król zapłakał?” Wszyscy dworzanie są okropnie przejęci i człowiek jest wstrząśnięty do
głębi, gdyż jest to strasznie niewzruszony i surowy król. Ale rozumie się także dobrze, że zapłakał, i żal mi go właściwie bardziej niż księcia i markiza razem. Żyje zawsze tak zupełnie samotny i bez miłości i nagle, gdy mu się zdaje, że teraz znalazł człowieka, ten • zdradza go...
Janek Hansen patrzył z boku na twarz Tonią i coś z twarzy tej musiało ująć go dla tematu, gdyż wziął nagle znowu Tonią pod rękę i spytał:
— W jaki sposób zdradza go, Tonio?
Tonio zapalił się.
— Więc było tak — rzekł — że -wszystkie listy do Brabancji i Flandrii...
— Idzie Erwin Immerthal — rzekł Janek.
Tonio zamilkł. „Bodaj ziemia pochłonęła tego Im-merthala! — pomyślał. — Akurat musiał przyjść i przeszkodzić nam! Byle nie chciał przyczepić się do nas i mówić przez całą drogę o lekcji jazdy konnej...” Albowiem Erwin Immerthal brał także lekcje jazdy. Był synem dyrektora banku i mieszkał tu, za bramą miejską. Na krzywych nogach, ze skośnymi oczyma, szedł ku nim aleją już bez teczki szkolnej.
— Dzień dobry, Immerthal — rzekł Janek. — Idę przejść się trochę z Krógerem.
— Ja idę do miasta — rzekł Immerthal — muszę coś załatwić. Ale pójdę z wami jeszcze kawałek... Macie z pewnością cukierki owocowe. Dziękuję, zjem kilka. Jutro mamy znów lekcję, Janku.
Miał na myśli lekcję jazdy.
—- Doskonale! — rzekł Janek. — Kupią mi teraz skórzane sztylpy, bo dostałem onegdaj piątkę za ćwiczenie.
— A ty, Kroger, nie bierzesz lekcji jazdy? — spytał Immerthal i oczy jego zmieniły się w dwie szczelinki.
46
47
i