Do lego wszystkiego doszedł Lukę.
- Słyszeliście już o tym nowym chłopcu? - spytała Man-
Siedzieliśmy w pokoju plastycznym i malowaliśmy waty na tkaninie. Zajęcia plastyczne miały nas relaksować. Było mi trochę głupio, że bawię się beztrosko jak dziecko, podczas gdy jeszcze niedawno musiałabym odrabiać fizykę.
- Tak. podobno kogoś przyjęli - powiedziała Sally.
- Słyszałem, że ma tu być przed lanczem - dodał
-Już tu jest - sprostowała Manda. - Widziałam, jak go oprowadzali po oddziale.
Zdziwieni popatrzyliśmy po sobie.
- No i jaki on jest? - z ciekawością w głosie zapytała jesz-
- Uhm - wymruczała Manda i wymieniła znaczące spojrzenie z Sally. Ręką wykonała gest oznaczający: .jest w po-
Zobaczyłam go dopiero po południu - najpierw mignął mi w jadalni, a potem widziałam, jak spaceruje po korytarzu. Był wysoki, miał chyba z metr osiemdziesiąt i z pewnością nie ważył więcej niż ja. A prawdopodobnie nawet mniej - obstawiałabym około trzydziestu ośmiu kilo. Widziałam różne koszmarne zdjęcia z obozów koncentracyjnych: ciała więż-
IS«
nlów zagłodzonych na śmierć, zrzucone do wspólnego dołu: iwarz głodującego mężczyzny ze zmęczonymi, pustymi oczami. Teraz spotkałam kogoś, kto sam to sobie zafundował. Co więcej, robił to sobie nadal.
Gdy przechodzi! obok. widać mu było nawet kości twa-
czyć, do jakiego stopnia jest wyniszczony. Na kolację jednak przyszedł w sportowych spodenkach - dosłownie skóra I kości. Tego wyrażenia stanowczo się nadużywa, a realia są dużo bardziej makabryczne. Gdy zobaczyłam jego nogi. poczułam się znowu bardzo chora.
Na stole było mnóstwo jedzenia: herbatniki, herbata, gorąca czekolada, płatki zbożowe, owoce. Lukę uśmiechnął się do wszystkich, skinął głową na powitanie i usiadł za stołem. Miał maniery starodawnego dżentelmena. Nalał sobie herbaty i zaczął dolewać mleko. Patrzyłam, jak z ogromną uwagą, precyzyjnie odlicza każdą kroplę, Jjy mieć pewność, że nie doda zbyt wiele. "Odrobinę drżały mu ręce. Serce mi pękało.
Lukę był cichy i niezwykle uprzejmy. Rozmawiał z Robertem o piłce nożnej - to fajnie, bo w normalnych okolicznościach chłopaki zawsze gadają o piłce. Jednak, mój Boże. jak on źle wyglądał! Wciąż biegał, a to po chusteczkę, a to po widelec czy łyżkę, jeśli tylko ktoś czegoś potrzebował. Przystawiał krzesła, a potem odnosił. Nie był w stanie usiedzieć na miejscu, nie mógł przestać się ruszać. Czasem po prostu chodził po sali tam i z powrotem.
- Zaraz wydepta dziurę w dywanie - mówiła Pip.
Aaaaaa! Chciałam, żeby ktoś go zatrzymał! Ale co można było zrobić? To był jego pierwszy dzieli w szpitalu, w dodatku jeszcze nie miał swojego łóżka. Nie został nawet zdiagnozowany. Miał poukładane w głowie i był zrównoważony - bardziej zrównoważony niż niegdyś ja. Nie płakał, był spokojny, bardzo pozbierany i miły. Płakali za to jego rodzice. Moja mama widziała ich w poczekalni.