możliwości. No i zastanawiający brak kobiet w jego życiu.
Mamusia, oblana iście panieńskim rumieńcem, głowiła się, czy jej najstarszy nie przejawia przypadkiem „odmiennych" zainteresowań. Była rozdarta. W kraju zatrzymywała ją troska o starszego syna, co do mnie nie miała żadnych wątpliwości, że sobie poradzę. Apelowała tylko do mojego sumienia, abym nie obdarzył jej nazbyt szybko zbyt dużą liczbą wnucząt. Ale Pawełek... Pawełek, który powinien już mieć żonę i przynajmniej jedno dziecię.
— Czy wiesz, ile cudownych, niemowlęcych szmatek mogłabym mu przysłać — marzyła.
—- Cudowne, niemowlęce szmatki, można kupić i tutaj — sprowadzałem ją na ziemię. — Wystarczy, że przyślesz szmal. Nie słyszałem jednak o możliwości urodzenia dziecka przez samca.
— Właśnie... — wzdychała głęboko mama. Na antypody gnał ją głos serca poruszonego przez sześćdziesięcioletniego, marzącego o ożenku z przystojną, o pięć lat młodszą wdową, naukowca. Przeświadczony, że mojej rodzicielce, borykającej się samotnie z wychowaniem dwóch huncwotów, też się należy trochę szczęścia, podjąłem się wszelkich zobowiązań. Zdaje się, że ich realizacja nieco przekraczała moje, wyjątkowe zresztą talenty...
Przystojna pani seksuolog wybałuszyła na mnie fiołkowe oczęta:
— Co mi pan tu będzie filmy z Mastroiannim opowiadał.
— Nie znam tego filmu, widocznie byłem zbyt młody, kiedy go wyświetlali — odszczeknąłem niezbyt grzecznie. Okazało się, że słynny gwiazdor odgrywał przed laty bohatera cierpiącego na podobne zahamowania co mój brat. — Poza tym to szczera prawda, pani musi mi pomóc.
— No tak, nauka zna podobne przypadki. Okazuje się,
że życie też, ale — pani doktor w zafrasowaniu potrzą-
— M —
snęła platynową grzywą — niewiele mogę panu pomóc.
Po prostu pana brat, żeby doznać saty sfakcji seksualnej, musi odczuwać zagrożenie.
— Tyle to wiem i bez pani — znowu nie okazałem się dżentelmenem. — Ale co robić?
— Trzeba mu to zagrożenie stwarzać. Zresztą z czasem może z tego wyrosnąć.
— Wyrosnąć? On ma 34 łata.
— Nie wygląda pan na tyle...
— Ja? — zatkało mnie ze zdziwienia, gdy zrozumiałem, o co jej chodzi. Co za babsztyl. Najpierw bierze mnie za żartownisia, potem za... Właściwie za kogo? Maniaka, chorego? Nieważne. Ważniejsze, że piersi ma jak jabłka, wyraźnie widoczne pod cienkim fartuchem. Twarde pachnące jabłuszka. Podszedłem do drzwi i przekręciłem klucz w zamku.
— Teraz nikt tu nie wejdzie i nie ma żadnego zagrożenia —— powiedziałem, chowając klucz do kieszeni.
— I bardzo dobrze — odparła lekarka, rozpinając fartuch.
Miałem rację, rzeczywiście pachniała świeżymi jabłkami.
Po tej wizycie, czułem się świetnie, niestety nie z powodu nabytej wiedzy. Byłem równie mądry, jak i przedtem. Na przypadłość mojego brata praktycznie nie było lekarstwa. Seksowna seksuolog zrobiła mi co prawda cień nadziei, mówiąc że Paweł będzie, być może (co za cholerna, lekarska ostrożność) uwolniony, jeśli zaangażuje się szczególnie mocno. — Francuzi nazywają to co-up de foudre. Dosłownie: uderzenie szału. Nagła, gwałtowna namiętność uwieńczona nadzwyczaj silną satysfakcją seksualną. Pożądanie tak mocne, że wszystko inne staje się nieważne. Wtedy brat, uwierzyła jednak w jegołstnienie, miałby możliwość po prostu zapomnienia o swojej obsesji.
— Rozumiesz — mówiła głaszcząc mnie po przedmiocie swoich lekarskich zainteresowań — brak czasu na
— 2? —