Gdy już się napieścili do syta, Jolka powiedziała:
— Dziewczyny wcale nie przesadzały. Pan rzeczywiście jest bardzo raiły t cudownie jest w t\Tn dużym
namiocie.
Stało się jasne, że nie ma mowy o żadnej dyskrecji. Dziewczyny dzieliły się swoimi wrażeniami, wymieniały doświadczenia, doradzały sobie wzajemnie i chyba uzgadniały harmonogram wizyt. Powiedziały mu potem, że z kolejnością odwiedzin nie było kłopotów. Nie wszystkie były tak odważne jak „dwie d’‘. Ociągały się z tym pierwszym razem. I kolejno dojrzewały do decyzji o figlach z profesorem. Nie było tłoku, ani żadnych kłótni.
Na drugi dzień wędrówki wyruszył Marcin na gumowych nogach. Ale trzymał się dzielnie. Mirka i Zenek już bez krępacji szli kolo siebie i dziewczyny zorientowały się, że tworzą wakacyjną parę. Skojarzyły, że swoboda Marcina ma związek z adoracją Mirki przez Zenka. Powiedział im zresztą, że uważa, iż każde małżeństwo powinno mieć jakieś urozmaicenie. Choćby w wakacje.
Czwartego dnia dotarli nad cudowne jeziorko w lesie. Wszyscy się nim zachwycili. Postanowili zatrzymać się tutaj na kilka dni. Zenek rozbił namiot nieco na uboczu, zaś dziewczęta ustawiły swoje wokół dużego namiotu profesora. Uradzono, że kąpać i opalać będą się już wszyscy nago. Nie zeźliło to Mirki.
— Wiesz — zwierzyła się mężowi — gdy Zenek napatrzy się na te gołe cycki twoich uczennic, to nabiera większej ochoty na pieszczoty ze mną.
— To wspaniale! — odparł Marcin. Odpowiadało mu całkowicie, że żonie tak bardzo podoba się ten układ. Promieniała zadowoleniem.
Jedna tylko dziewczyna nie zdecydowała się na pieszczoty ze swoim profesorem. Była nią Stasia. Podobno miała już na wsi narzeczonego i chciała być mu wierna. Dziewczęta trochę jej dokuczały, ale nie za bardzo. Miał też kłopoty z Edytką, która miała niesamowity tempera-A \ ment. Chętnie codziennie przychodziłaby na miłość
A V \
Dorotka:
francuską. Pod koniec obozu zdecydowała się zresztą na
utratę cnoty. Wykonawcą był oczywiście Marcin. Cnotę
zostawiła nad tym jeziorkiem również Tereska. JcśK zaś chodzi o Justynkę, to ta co i raz przypominała mu o randce w Warszawie. Ałe nie chciała już przychodzić teraz, tu, w łosie!
Zaniechano wizyt parami. Marcin przekształcił się w prawdziwego baszę. Zorientował się, że dziewczyny są bardzo chętne do pieszczot. Gdy tylko czuł się na siłach na kolejne figle, to po prostu wskazywał pakom i rzucał krótko: „Chodź!”. Znikali we dwójkę w namiocie...
Już pod sam koniec tego seks-obozu, rozpalili ognisko i zaczęli snuć plany na prz3’szlość. Wywołała tę rozmowę
— Ach, jak jest tu cudownie! Może w przyszłym roku przyjedziemy tu na cały miesiąc?
— Akurat! — zgasiła ją Aldońka. — Będziemy pracować w różnych biurach i figa będzie z wakacji.
— Ja będę już mężatką! — wtrąciła ni w pięć i w dziewięć Stasia.
— Właśnie! — powiedział Marcin. — Każda z was przez ten rok znajdzie sobie jakiegoś chłopaka i zapomni o koleżankach, o profesorze. Jesteście wszystkie takie śliczne! Nie przepuszczą wam chłopaki.
— Ale sam pan przecież powiedział — podjęła sprzeczkę Edytka — że dobre jest urozmaicenie. Nawet jeśli będziemy miały chłopaków, to przecież możemy wyrwać się na te dwa—trzy tygodnie. Powspominać budę...
— Ocho, akurat chodzi ci o budę! — wtrąciła Basia.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Tylko Justynka nic
I1 brała udziału w tej rozmowie. Swoje lekko załzawione,
przepiękne oczęta wlepiła w Marcina. Zdawała się być myślami gdzieś daleko. Co ona knuje? Na to pytanie nie umiał sobie odpowiedzieć jej były wychowawca.
— 59 —
-..4
---
liii