— No, ściślej rzecz biorąc, miliony zostało zjedzonych przez „Wyznawców Mintu” — prostował Leads. — Chyba ma to związek z żywnością „Tara”, którą produkowano z ludzkiego mięsa, z L-clubami, z falą samobójstw oraz „enzymami witalności”?! Czuję, że związek taki istniał!
— Tak, kanibalizm w różnej formie odbywał dziarski marsz w przyszłość. Cóż, i oto została nas garstka na tym wspaniałym globie. Nadał kurcząca się garstka!
(c.d. za miesiąc)
*
SPOSOB INA PSTRĄGI
Nad Morskim Okiem siedzi stary gazda. Przechodzący turyści pozdrawiają go 1 pytają*
— Co tu robicie?
— rewię pstrągi.
— Przecież nie macie wędki.
— Pstrągi łowi się tna lusterko.
— W jaki sposób?
— To moja tajemnica. Ale jeśli dostanę flaszkę, to ją wam zdradzę.
Zaciekawieni turyści wrócili do schroniska, kopili butelkę wódki i zanieśli ją gaździe. Oo tłumaczy:
— Wkładam lusterko do wody. a kiedy pstrąg podpływa i zaczyna się przyglądać swojemu odbiciu, to ja go pac kamieniem i już jest mój—
— Ciekawe— A ile żeście tych pstrągów już złowili?
— Jeszcze ani jednego, ale mam z pięć flaszek dziennie—
ŻABA I BOCIAN
Pluszcze się żaba w stawie, obok przechodzi bocian, zatrzymuje się i pyta:
— Żabo. ciepła woda?
2aba milczy.
— Żabo. ciepła woda?
Żaba nadal się nie odzywa, więc bocian już wkurzony pyta:
— Żabo, kurwa, ciepła woda?
Na to żaba:
— Może i kurwa, aie ale termometr—
Tereso Nałęcz-Jawecko
Jacek D. nie pil, nic palii, stronił od narkotyków i nie forsował się seksem. Nic należał też do osobników, którzy energię życiową wyładowują w namiętnym hobby, czyli zaborczej pasji nakazującej ślęczeć nad szachownicą bądź przekładać znaczki w klaserze. Mimo to był atrakcyjnym towarzysko młodym człowiekiem, gdyż nigdy nie opuszczał go humor i zamiłowanie do żartów. Rodzinne przyjęcie czy koleżeńskie spotkanie bez Jacka D. byłoby bezbarwne i nudne. Znał on więcej kawałów niż kiedykolwiek wydrukował i wydrukuje „Dowcip za... dychę’*, a sypał nimi jak z rękawa, czerpiąc z pamięci, jakby była workiem bez dna. Lubił też robić rozmaite psikusy w szkole, na studiach, a potem w pracy. Bywało, że obrażano się na niego, jednak na krótko, bo on i żart potrafił obrócić w żart i rozbroić najbardziej zasadniczego ponuraka. Wybaczano mu więc różne zagTywki i niepoważne odzywki. By! trefnisiem i tak go znajomi traktowali. Ci zaś, którzy nie znali nałogowego upodobania Jacka D. do wykorzystywania każdej sytuacji jako pretekstu do żartów i zabawy, i brali go poważnie i dosłownie, jedynie na tym tracili. W takim choćby szpitalu, gdzie Jacek D. pracował jako chirurg specjalizujący się w „skrobankach”, pacjentki rozłożone ca ginekologicznym fotelu z przerażeniem wysłuchiwały jego komentarzy do 2abiegu: „O, już wyjąłem oczko, a teraz uszko... No, jest i prawa rączka...**. Jacka D. nic powstrzymywały od jego namiętności nawet odprawy u ordynatora, podczas których palił na popielniczce kawałki papieru, czym kompletnie rozpraszał zabierających głos—
— 53 —