kiś zbiór wypowiedzi. Należałoby więc może ograniczyć się jedynie do wąskich grup wypowiedzi, które mają jeden i ten sam przedmiot: do dyskursu odnoszącego się do melancholii albo do nerwicy? Ale i Wówczas spostrzeglibyśmy szybko, że z kolei każdy z owych dyskursów budował swój przedmiot i przetwarzał go aż do zupełnej transformacji. Tym samym powstaje pytanie, czy jedności dyskursu nie tworzy czasem przestrźeń, w której różne przedmioty nieprzerwanie się zarysowują i przekształcają, a nie—trwałość i jednostkowość przedmiotu. A w takim razie, czy nie dałoby się określić charakterystycznej relacji, która pozwala wyodrębnić zbiór wypowiedzi odnoszący się do szaleństwa, jako reguły równoczesnego bądź kolejnego ukazywania się różnych przedmiotów, które są nazywane w tym zbiorze, opisywane, analizowane, oceniane lub sądzone? Jedność dyskursów dotyczących szaleństwa nie opierałaby się więc na istnieniu przedmiotu zwanego „szaleństwem” ani też na tworzeniu jednolitego horyzontu obiektywności; byłby to układ reguł umożliwiających w jakimś określonym czasie zjawianie się przedmiotów — przedmiotów wydzielonych za pomocą działań dyskryminacyjnych i represyjnych; przedmiotów, które są inne w praktyce codziennej, inne w prawodawstwie, inne w kazuistyce religijnej, inne jeszcze w diagnozach lekarzy; przedmiotów, które objawiają się w opisach patologii; przedmiotów dających się uchwycić w prawidłach cży receptach leczenia, kuracji, opieki zdrowotnej. Z drugiej strony, jedność dyskursów dotyczących szaleństwa byłaby układem reguł określających transformacje owych różnych przedmiotów, ich czasową nie-identyczność, rozłamy, jakie w nich powstają, wewnętrzną nieciągłość, która wstrzymuje ich trwanie. Sytuacja jest paradoksalna: ażeby określić zespół wypowiedzi w jego odrębności, trzeba opisać rozproszenie jego przedmiotów, ukazać odstępy, jakie je dzielą, zmierzyć odległości, jakie między nimi panują — innymi słowy, sformułować prawo ich rozłożenia.
A oto druga hipoteza, która miała ustalić pomiędzy wypowiedziami stały zespół stosunków — ich formę i typ łączących je powiązań. Wydawało mi się, że poczynając od XIX wieku, nauki medyczne charakteryzowały się nie tyle swymi przedmiotami lub pojęciami, ile pewnym stylem, pewnym stałym sposobem wypowiadania. Po raz pierwszy medycynę zaczął tworzyć już nie zbiór niejednorodnych tra-
' . . \ • ■ dycji, obserwacji i przepisów, ale obszar wiedzy, który zakładał zawsze jednakowy ogląd rzeczy, jednakowy podział pola percepcji, jednakową analizę faktu patologicznego, opartą na badaniu widocznego fragmentu ciała, jednakowy system transkrypcji tego, co się postrzega, na to, co się mówi (jednakowe słownictwo, jednakową grę metafor). Krótko mówiąc wydawało mi się, że medycyna zaczęła się organizować jako ciąg wypowiedzi opisowych. Także i tu jednak trzeba było porzucić tę wstępną hipotezę i uznać, że dyskurs kliniczny był w równym stopniu zbiorem hipotez tyczących życia i śmierci, zbiorem wyborów moralnych, decyzji terapeutycznych, instytucjonalnych przepisów, modeli nauczania, co zbiorem opisów; że w każdym razie ten ostatni nie mógł od tamtych abstrahować i że wypowiedź opisowa była tylko jednym ze sposobów formułowania obecnych w dyskursie medycznym. Trzeba było również uznać, iż ów opis ulegał bezustannym przesunięciom: już to dlatego, że od czasów Bichata do czasów patologii komórkowej przemieściły się skale i punkty odniesienia; już to dlatego, że od czasu oględzin, osłuchiwania i obmacywania do czasu użycia mikroskopu i testów biologicznych, zmodyfikowany został system informacji; już to dlatego, że od czasu ustalania prostych współzależności anatomiczno-klinicznych do czasu subtelnej analizy procesów fizjopatologicznych słownictwo znaków oraz sposób ich odczytywania przetworzyły się całkowicie; już to dlatego wreszcie, że lekarz stopniowo przestał być jedynym „miejscem”, gdzie rejestruje się i interpretuje informacje, albowiem obok niego — i poza nim — powstały zbiory dokumentów, instrumenty ustalania korelacji oraz techniki analityczne będące oczywiście do jego dyspozycji, ale również przeobrażające, względem chorego, jego postawę patrzącego podmiotu.
Wszystkie te przemiany, które dzisiaj prowadzą nas może ku początkom nowej medycyny, nawarstwiły się wolno w dyskursie medycznym XIX wieku. Gdybyśmy jednak chcieli określić ów dyskurs przez jakiś skodyfikowany i normatywny system wypowiedzi, musielibyśmy przyznać, że medycyna ta rozpadła się zaraz po tym, jak się objawiła, i że zdołała się sformułować jedynie u Bichata i Laenneca. Jeżeli zatem jest tu jedność, jej zasady nie stanowi określona forma wypowiedzi; byłby nią raczej zespół reguł, które umożliwiły równoczesne lub kolejne zjawianie się, obok opi-
59