po prostu, w sposób zupełnie konieczny, perypetie rzeczywistej historii. Kreśli natomiast układ reguł, który musiał zadziałać, aby dany przedmiot został przekształcony, aby ukazał się po raz pierwszy dany typ wypowiadania, aby dane pojęcie zostało wypracowane, zmienione lub zapożyczone, aby dana strategia zmodyfikowała się — i nie przestaje należeć wciąż do tego samego dyskursu; kreśli również układ reguł, który musiał zadziałać, aby zmiana w innych dyskursach (w innych praktykach — instytucjach, stosunkach społecznych, procesach ekonomicznych) mogła się wpisać do wnętrza danego dyskursu tworząc nowy przedmiot, wywołując nową strategię, dając okazję do nowych typów wypowiadania czy nowych pojęć. Formacja dyskursywna nie gra więc roli kategorii, która zatrzymuje czas i zamraża go na dziesięciolecia lub wieki. Określa ona regularność właściwą procesom zachodzącym w czasie, albowiem ukazuje zasadę artykulacji wiążącą jakąś serię zdarzeń dyskursyw-nych z innymi seriami zdarzeń, transformacji, mutacji i procesów. Nie jest to forma ponadczasowa, lecz schemat połączeń między wieloma seriami czasowymi.
Ta ruchomość systemu formacyjnego ębjawia się na dwa sposoby. Najpierw na poziomie ujętych w relacje elementów. Mogą one bowiem ulegać pewnym wewnętrznym przekształceniom, które są włączone w praktykę dyskursywną w taki sposób, że nie zostaje naruszona ogólna forma jej regularności. W ciągu całego XIX wieku prawodawstwo kryminalne, presja demograficzna, popyt na Siłę roboczą, formy opieki oraz status prawny i warunki internowania nieustannie się zmieniały; jednak praktyka dyskursywna psychiatrii ustanawiała między tymi elementami wciąż ten sam zespół relacji — tak że system zachował wyróżniające go cechy. Spoza tych samych praw formacji ukazują się nowe przedmioty (nowe typy jednostek i nowe typy zachowań określane są jako patologiczne), dochodzą do głosu nowe modalności wypowiedzi (notacje ilościowe i obliczenia statystyczne), zarysowują się nowe pojęcia (jak zwyrodnienie, zboczenie, nerwica) i, rzecz jasna, mogą się pojawić nowe konstrukcje teoretyczne. Ale i odwrotnie: praktyki dyskur-sywne modyfikują dziedziny, które wprowadzają w relacje. Próżno usiłują tworzyć stosunki, które dałyby się analizować na im tylko — praktykom — właściwym poziomie: stosunki te nie obowiązują jedynie w samym dyskursie, lecz wpisują się także w elementy niedyskursywne, które wspólnie z nim artykułują. Przestrzeń szpitalna, na przykład, nie pozostała ta sama, odkąd dyskurs kliniczny związał ją z laboratorium: jej porządek, status, jaki posiada w niej lekarz i funkcja jego spojrzenia, poziom analizy, jaki można w jej obrębie przeprowadzić — wszystko to w sposób konieczny zmieniło się.
3. To, co opisujemy jako „systemy formacyjne”, nie tworzy ostatniego piętra dyskursów, jeśli te ostatnie rozumieć jako teksty (albo słowa), co zjawiają się z całym swoim słownictwem, ze swoją składnią, ze swą strukturą logiczną czy organizacją retoryczną. Analiza sytuuje się poza owym widocznym poziomem — poziomem skończonej konstrukcji. Określając zasadę rozłożenia przedmiotów w dyskursie, nie ukazuje ona wszystkich ich powiązań, ich najdrobniejszej budowy ani ich wewnętrznych podziałów; szukając prawa rozproszenia pojęć, nie ukazuje wszystkich procesów ich powstawania, wszystkich łańcuchów dedukcyjnych, w jakich mogą figurować; a kiedy bada modalności wypowiedzi, nie zajmuje się ani stylem, ani związkami między zdaniami. Mówiąc krótko, pozostawia do wypełnienia miejsce ostatecznego ukształtowania się tekstu. Uprzedźmy jednak nieporozumienie: jeśli analiza zachowuje dystans w stosunku do tej ostatecznej konstrukcji, to nie po to, by odwracać się od dyskursu i sięgać do milczącej pracy myśli — nie po to również, by odwracać się od tego, co systematyczne i objawiać „żywy” bezład prób, usiłowań, błędów i nawrotów.
W tym sensie analiza formacji dyskursywnych przeciwstawia się wielu 'obiegowym opisom. Oto uważamy zazwyczaj, że dyskursy i ich systematyczny porządek są w ostatniej instancji po prostu końcowym kształtem, rezultatem długotrwałego i powikłanego wytwarzania, w którym ścierają się ze sobą język i myśl, empiryczne doświadczenie i kategorie, życie i potrzeby idealne, przypadkowość zdarzeń i gra przymusów formalnych. Za widoczną fasadą systemu wyobrażamy sobie bogatą niepewność bezładu, a pod cienką powierzchnią dyskursu — cały ogrom stawania się, w znacznej części milczącego; zakładamy jakąś „presystematycz-ność”, która do systemu nie należy, i jakąś „predyskursyw-ność”, która jest ze swej istoty niema. Zatem dyskurs i system miałyby powstawać — i to wspólnie — jedynie na Wierzchołku owych bezmiernych pokładów. Natomiast tym,
105