że opiera się na Biblii jako nieomylnym świadectwie historii świata. Coraz więcej ludzi wierzy w naukę o stworzeniu i niemało z nich uznało, że jest to na tyle poważny przedmiot, iż powinien być włączony do programu szkolnego. W odpowiedzi na to wielu naukowców spieszy bronić ewolucji i żąda zakazu nauki o stworzeniu. W ten sposób upodabniają się do tych, którzy w 1925 roku w stanie Tennessee wydali prawo zakazujące nauczania o ewolucji. W tym przypadku antyewolucjoniści obawiali się, że koncepcja naukowa poda w wątpliwość wiarę religijną. Dzisiaj zwolennicy ewolucji obawiają się, iż idea religijna podważy naukową. Ta pierwsza miała zbyt mało zaufania do religii, druga zbyt mało zaufania do nauki.
Dobra nauka nie musi się obawiać niczego ze strony złej nauki. Stawiając je obok siebie, przysłużymy się znakomicie edukacji naszych dzieci. Proponuję, by ewolucja i nauka o stworzeniu były prezentowane w szkołach jako alternatywne teorie. Oto uzasadnienie.
Po pierwsze, wyjaśnienie Darwina, jak doszło do ewolucji, jest teorią. Podobnie jak jej unowocześniona wersja. Nawet „fakt”, iż ewolucja zaistniała, jest w dużym stopniu oparty na wnioskach i przypuszczeniach. Skamieliny, na przykład, mają czasem dwuznaczne znaczenie i różne interpretacje. Istnieją też zastanawiające luki w materiale skamielin, który ma potwierdzać teorię ewolucji, co jest zagadką, jeśli nie powodem do zakłopotania, dla ewolucjonistów.
Opowieść snuta przez kreacjonistów jest także teorią. To, że teoria ma swoje korzenie w metaforze religijnej czy wierze, nie ma tu nic do rzeczy. Newton nie tylko był mistykiem religijnym, lecz także jego idea świata jako rodzaju zegara mechanicznego skonstruowanego i nakręconego przez Boga ma religijny wydźwięk. Na miejscu jest tu pytanie: do jakiego stopnia teoria spełnia naukowe kryteria słuszności? Dyskusja między ewolucjonista-mi a kreacjonistami stwarza autorom podręczników i nauczycielom wspaniałą okazję, aby zaznajomić uczniów z tajnikami filozofii i metod naukowych. W końcu tak naprawdę uczniowie powinni wiedzieć, nie w którą teorię mają wierzyć, lecz jak naukowcy oceniają słuszność teorii. Przypuśćmy, że uczniowie zostali zaznajomieni z kryteriami naukowej oceny teorii i potem poproszono ich, by zastosowali je do dwóch omawianych. Czy takie zadanie nie byłoby autentyczną edukacją naukową?
Weźmy inny przykład: większość użytecznych teorii przywołuje jakieś niewidzialne siły, by wytłumaczyć obserwacje. Jednak te siły (na przykład grawitacja) powinny być całkiem przewidywalne. Czy powoływanie się na Boga w nauce o stworzeniu spełnia to kryterium? Czy spełnia je selekcja naturalna?
Podejrzewam, że gdy skonfrontuje się obie te teorie, a uczniowie będą mieli swobodę ich oceny pod względem naukowym, teoria stworzenia przegra na całej linii (choć teorii doboru naturalnego nie brakuje wad). W każdym razie musimy podjąć ryzyko. Nie tylko zła nauka pozwala na brak dyskusji o teoriach, ale także zła edukacja.
Niektórzy twierdzą, że szkoły nie mają ani czasu, ani obowiązku podejmowania każdej odrzuconej czy zdyskredytowanej teorii naukowej. „Jeśli zastosowalibyśmy się do twoich zaleceń - powiedział mi kiedyś pewien profesor - uczylibyśmy astronomii postkopernikańskiej obok astronomii ptolemejskiej.” Właśnie tak. Z dwóch powodów. Pierwszy został zwięźle przedstawiony w eseju George’a Orwella na temat uwagi George’a Bernarda Shawa, iż jesteśmy bardziej naiwni i przesądni niż ludzie średniowieczni. Shaw jako przykład poda! powszechne przekonanie o tym, że Ziemia jest okrągła. Przeciętny człowiek, stwierdzi! Shaw, nie jest w stanie poprzeć go
181