Że wszystko, co do tej pory, wszystkie cierpienia poszłyby na marne, byłyby bez wartości. No, ale przyjęłam to w końcu. Straciłam do siebie zaufanie - do swoich wyborów, preferencji, skłonności. Odcięłam się od siebie, od świata, mężczyzn, bałam się powtórek. Taki stan trwa do dziś, minęło już parę lat, ale rozumiem, że tak głębokie zmiany w sobie nie dokonują się w ciągu tygodnia.
Cierpię na samotność, bo nikt nie nauczył mnie żyć wśród ludzi. Tęsknię do nich, z zazdrością obserwuję, jak żyją, w parach, tworzą rodzinę, dbają o siebie, są dla siebie vyażni, mogą na siebie liczyć. Przypominają mi się wtedy wszystkie „nauki” rodzinne: że ludzie są nic niewarci, są gorsi od naszej „rodziny”, nudni, absorbujący, męczący. I zastanawiam się Jak bardzo to we mnie wrosło, czy umiem to wszystko, co mam w głowie od tylu lat, kwestionować w momentach, kiedy wśród tych ludzi naprawdę nie potrafię się poruszać, kiedy nudzą mnie ich sprawy, kiedy męczą mnie „zwykłe”, czyli zwyczajne rozmowy o niczym, kiedy nie wiem, jaką strategię obrać w kolejnej pracy (tak, to wojenna terminologia, którą operuję całe życie). Przez tę dwoistość nie widzę wyraźnie, jaki świat jest naprawdę i kim jestem ja sama. Dziwnie nie wiedzieć, kim się jest, dobiegając do czterdziestki. Gdybym miała w sobie optymizm, może uznałabym, że to fascynujące doświadczenie - tak jakbym dostała nowe życie. No, ale ja przecież jestem zatruta pesymizmem.
Nieustająca kontrola i samokontrola - wypracowany przez lata mechanizm mający umożliwić zapanowanie nad chaosem i niepewnością w moim otoczeniu - właśnie nie ułatwia mi życia, pozbawia możliwości spontanicznego przeżywania, radości, beztroski. Nie wiem, czy akurat z tym sobie kiedykolwiek poradzę. Jak na razie doszłam do etapu kontroli nad... kontrolowaniem - żeby się nie kontrolować. Cierpię też na ciągły brak poczucia bezpieczeństwa]— to wrosło we mnie z dzieciństwa. Teoretycznie wiem, że teraz ja jestem już duża i mogę je sobie sama zapewnić, ale to dla mnie wciąż nie to samo.
W dzieciństwie miałam wrażenie, że ciągle jestem winna - może nie sytuacji alkoholowej, ale winna wszystkiemu, co związane jest
16 / resztą życia -t byłam nie dość dobrą uczennicą, nie dość dbająca o dom, kolegującą się z niewłaściwymi ludźmi, czytającą niewłaściwą literaturę, dokonującą złych wyborów w życiu. Jak miałam sprawdzić, czy naprawdę jest powód, że tak się muszę czuć? Jak się jest dzieckiem, wierzy się w to, co wkładają do głowy rodzice. A teraz? huadoks: teraz tym obwiniającym jestem ja sama. Mam specyficzny zawód, do którego jestem bardzo przywiązana. Nie bez kozery mamy w branży takie powiedzenie: „Jesteś tak dobry, jak twoja ostatnia reklama”. Co chwila muszę potwierdzać, że jestem dobrali na tych potwierdzeniach, że jestem coś warta, bardzo mi przecież zależy, więc skrzętnie je zbieram, nie pozwalam nikomu wyrwać. Praca to właściwie jedyne pole, gdzie się mogę w ten specyficzny sposób „wykazać” - przed innymi, a tak naprawdę przed „komisją” rodzicami i samą sobą. Więc kiedy coś się w pracy sypie, przeżywam to o wiele mocniej niż inni - bo bije to nie tylko w moje zawodowe ambicje, ale w całego „człowieka”.
Choć pragnę, żeby matka przyznała, że życie poświęciła alkoholikowi, nie własnemu dziecku, że nigdy nie dała mi miłości i to |esl przyczyną moich uczuć do niej, choć pragnę, żeby przestała mnie obwiniać, wiem, że nigdy się tego nie doczekam. Ciężko mi zostawić to po prostu i próbować żyć nie myśląc o tym, bo wszystko we mnie woła o sprawiedliwość. Zwłaszcza, że dopiero niedawno dopuściłam do siebie i przeżyłam prawdziwie myśli i uczucia z mo-|ogo domu rodzinnego, z mojego dzieciństwa. Nie wiedziałam przedtem, że przeszłam piekło. Bijatyki na korytarzu, krew i wymiociny na podłodze, ciągły strach, matka wysyłająca mnie jako 11-letnią dziewczynkę po pijanego ojca, żeby nie poszedł jeszcze gdzieś dalej to była moja „norma” ,jmyślałam, że tak żyje mnóstwo ludzi. A jak się dowiedziałam, że nie, długo nie umiałam uznać tego za zło, uznać, że zostałam skrzywdzona. Dopiero teraz widzę, z jakim bagażem poszłam w świat, który może wcale nie jest taki nieprzyjazny, jak zawsze uważałam. Matki nie mogę ścierpieć (ojciec zmarł 2 lata temu), nie dotknę jej, nie pocałuję, praktycznie się nie widujemy. Może wyglądałoby to inaczej, gdyby nie winiła mnie za naszą popsutą relację - a obciąża mnie całą winą.
DDA Autoportret _ 17