Tak więc, ilekroć dodaję „nie” do twierdzenia, ilekroć przeczę, spełniam dwie czynności, zupełnie oznaczone: 1) interesuję się tym, co twierdzi ktoś z moich bliźnich lub co miał powiedzieć, lub co mógłby był powiedzieć inny ,ja”, którego przestrzegam; 2) oznajmiam, że drugi sąd, którego zawartości bliżej nie określam, powinien zająć miejsce tego, który znajduję przed sobą. Ale ani w jednej, ani w drugiej z tych czynności nie znajdzie się nic innego prócz twierdzenia. Swoista właściwość przeczenia pochodzi z dodania pierwszej czynności do drugiej. Próżno więc byłoby przypisywać przeczeniu władzę tworzenia pojęć sui generis, równorzędnych tym, które tworzy twierdzenie, a zwróconych w przeciwnym kierunku. Żadne pojęcie nie wyjdzie z niego, nic ma ono bowiem innej zawartości niż osądzany przez nie sąd twierdzący.
Ściślej biorąc, rozpatrzmy sąd egzystencjalny, nie zaś sąd atrybutywny. Jeżeli mówię: „przedmiot A nie istnieje”, pojmuję przez to najprzód, że można by było przypuszczać, iż przedmiot A istnieje: jak można zresztą myśleć o przedmiocie A, nie myśląc o nim jako o istniejącym i jaka może być różnica, powtarzamy, pomiędzy myślą o przedmiocie A, jako istniejącym, a prostą tylko myślą o przedmiocie Al A więc, przez to samo, że mówię „przedmiot z/”, przypisuję mu rodzaj istnienia, choćby tylko jako czegoś po prostu możliwego, tj. czystej myśli. A więc w sądzie „przedmiotu A nie ma” zawiera się najprzód twierdzenie takie, jak np.: „przedmiot A był”, albo „przedmiot A będzie”, albo, ogólniej: „przedmiotu istnieje przynajmniej jako prosta możliwość”. A teraz, gdy dodaję słowo „nie ma”, cóż mogę przez nic rozumieć, jeśli nie to, że o ile się idzie dalej, o ile się przedmiot możliwy uważa za przedmiot rzeczywisty, błądzi się, i że ta możliwość, o której mówię, jest wykluczona z rzeczywistości aktualnej jako niezgodna z nią? Sądy stawiające nieistnienie jakiejś rzeczy są więc sądami wyrażającymi kontrast między tym, co możliwe, a tym, co aktualne (to znaczy między dwoma rodzajami istnienia, jednym myślanym, drugim stwierdzanym) w wypadkach, w których jakaś osoba, rzeczywista lub wymyślona, przypuszczała niesłusznie, że pewna możliwość jest urzeczywistniona. Na miejscu tej możliwości znajduje się pewna rzeczywistość, różniąca się od niej i wypędzająca ją: sąd przeczący wyraża ten kontrast, ale wyraża go w formie dobrowolnie niepełnej, ponieważ zwraca się do osoby, która, w myśl przypuszczenia, interesuje się wy-. łącznic wskazaną możliwością i której wcale nic będzie obchodziło, jaki rodzaj rzeczywistości zajął tej możliwości miejsce. Wyrażenie zastąpienia jest więc z musu połowiczne. Zamiast twierdzić, że drugi człon zastąpił pierwszy - na pierwszym, i na pierwszym tylko, zatrzyma się uwagę, która się nań od początku zwracała. 1 nie wychodząc z pierwszego, będzie się implicite twierdziło, że jakiś drugi człon zajmuje jego miejsce, gdy się powie, iż pierwszego „nie ma”. Będzie się tym sposobem sądziło pewien sąd, zamiast sądzić rzecz.
Ostrzeże się innych lub siebie samego przed możliwym błędem, zamiast dać pozytywne twierdzenie. Usuńmy wszelki tego rodzaju zamiar, zwróćmy poznaniu jego charakter wyłącznie naukowy lub filozoficzny, przypuśćmy, innymi słowy, że rzeczywistość sama z siebie zapisuje się w umyśle, którego obchodzą tylko rzeczy, nie zaś interesują osoby: będzie się wówczas twierdziło, że taka lub inna rzecz jest, nigdy twierdzić się nie będzie, że jakiejś rzeczy nie ma.
Skąd to więc pochodzi, że się tak upornie stawia twierdzenie i przeczenie w tym samym rzędzie i nadaje im równą obiektywność? Skąd pochodzi, że tak trudno uznać, ile w przeczeniu jest subiektywności, sztucznej połowi cz-ności, względności w stosunku do umysłu ludzkiego, a zwłaszcza do życia społecznego? Powodem jest bez wątpienia to, że przeczenie i twierdzenie wyrażają się zarówno w zdaniach, i że każde zdanie, jako utworzone ze s ł ó w symbolizujących pojęcia, jest czymś względnym w odniesieniu do życia społecznego i do umysłu ludzkiego. Czy mówię „grunt jest wilgotny”, czy też „grunt nie jest wilgotny”, w obu wypadkach terminy „grunt” i „wilgotny” są pojęciami mniej lub więcej sztucznie stworzonymi przez ducha ludzkiego, to znaczy wydzielonymi przez wolną inicjatywę człowieka z ciągłości doświadczenia. W obu wypadkach te pojęcia są przedstawiane przez te same konwencjonalne wyrazy. W obu wypadkach można nawet, ściśle biorąc, powiedzieć, żc zdanie ma na widoku cel społeczny i pedagogiczny, ponieważ pierwsze rozpowszechnia prawdę, a drugie zapobiega błędowi. Jeżeli się stanie na tym punkcie widzenia, który jest punktem widzenia logiki formalnej, potwierdzenie i zaprzeczenie są istotnie dwiema czynnościami równorzędnymi, z których pierwsza ustala stosunek odpowiedniości, a druga - stosunek nieodpo-wiedniości pomiędzy podmiotem, i orzeczeniem. Ale jak można nie widzieć, że równorzędność jest całkowicie zewnętrzna, a podobieństwo powierzchowne? Przypuśćmy, że język został zniweczony, że społeczeństwa się rozłożyło, że zanikła u człowieka wszelka inicjatywa umysłowa, wszelka zdolność do rozdwajania się i sądzenia siebie samego: wilgotność gruntu będzie pomimo to istniała nadal i będzie mogła automatycznie zapisać się w czuciu i przesłać mgliste przedstawienie do umysłu ogłupionego. Umysł będzie więc jeszcze twierdził, nie objawiając twierdzenia w wyraźnych terminach. A więc ani rozdzielne pojęcia, ani słowa, ani chęć rozpowszechnienia prawdy dokoła siebie, ani chęć udoskonalenia siebie samego nie należały do samej istoty twierdzenia. Ale ten umysł bierny, idący machinalnie krok w krok za doświadczeniem, nie wyprzedzający, ani nieopóźniający się w stosunku do przebiegu rzeczywistości, nie miałby żadnej chęci zaprzeczania. Nie mógłby on przyjąć odcisku przeczenia, gdyż, powtarzamy, to, co istnieje, może się zapisać, ale nieistnienie nieistniejącego nie zapisuje się. Aby podobny umysł doszedł do
235