bywając go z głębi swej duszy, czas nie jest już tylko dodatkiem. To nie odstęp, który można wydłużać lub skracać, nie zmieniając jego treści. Trwanie jego pracy stanowi nieodłączną część jego pracy. Skurczyć je lub rozciągnąć znaczyłoby zmienić jednocześnie ewolucję psychiczną, która je zapełnia, i utwór, stanowiący jego metę. Czas tworzenia stanowi tu jedność z tworzeniem samym. Jest to postęp myśli zmieniającej się w miarę, jak się ucieleśnia. Słowem, jest to przebieg życiowy, coś jak gdyby dojrzewanie idei.
Malarz jest przed swoim płótnem, barwy są na palecie, model pozuje; widzimy to wszystko i znamy również manierę malarza: czy przewidujemy, co się pojawi na płótnie? Posiadamy elementy zagadnienia; wiemy w sposób abstrakcyjny, jak zostanie ono rozwiązane, gdyż portret na pewno będzie podobny do modelu, na pewno również do artysty; ale rozwiązanie konkretne przynosi ze sobą to nieprzewidzialne nic, które jest wszystkim w dziele sztuki. I to właśnie nic zabiera czas. Będąc niczym jako materia, tworzy się ono samo jako forma. Kiełkowanie i rozkwitanie tej formy wydłużają się w trwanie, które z nimi się zlewa, a którego skrócić nie można. Tak samo w dziełach przyrody. To, co w nich nowego się pojawia, wychodzi z pewnego pędu wewnętrznego, który jest postępem lub następstwem, który nadaje następstwu pewną władzę swoistą lub od następstwa dostaje całą swoją władzę, który w każdym razie czyni następstwo, czyli ciągłość przenikania się w z a -j emnego w czasie, niesprowadzalnym do prostego momentalnego układu w przestrzeni. Dlatego też myśl o odczytaniu w pewnym obecnym stanie świata materialnego przyszłości form żyjących i o rozpostarciu od razu całej przyszłej ich historii musi zawierać prawdziwą niedorzeczność. Ale tę niedorzeczność trudno wydzielić, ponieważ nasza pamięć ma zwyczaj szeregowania w przestrzeni idealnej członów, które kolejno postrzega, ponieważ przedstawia sobie zawsze następstwo przeszłe w postaci układu. Może to czynić zresztą właśnie dlatego, że przeszłość jest tym, co już zostało stworzone, co martwe, a nie jest twórczością i życiem. A więc, ponieważ następstwo przyszłe będzie kiedyś następstwem przeszłym, wmawiamy w siebie, że z trwaniem przyszłym można postępować w ten sam sposób, co z trwaniem przeszłym, że już teraz można by je rozwinąć, że przyszłość istnieje, zwinięta, namalowana już na płótnie. Złudzenie, bez wątpienia, ale złudzenie przyrodzone, które nic daje się wykorzenić i trwać będzie tak długo jak duch ludzki.
C z a s j e s t tworzeniem albo nie jest n i c z y m z u p e ł -n i e. Ale fizyka, zmuszona do posługiwania się metodą kinematograficzną, nie może brać w rachubę czasu-tworzenia. Ogranicza się do liczenia współczesności między wydarzeniami stanowiącymi ten czas i położeniami ruchomego ciała T na jego linii przebiegu. Oddziela ona te wydarzenia od całości, przywdziewającej w każdej chwili nową postać i udzielającej im coś ze swej nowości. Rozważa je w stanie oderwanym, w tej postaci, jaką by posiadały poza wszystkim, co żyje, to znaczy w czasie rozwiniętym w przestrzeni. Zachowuje tylko te wydarzenia lub układy wydarzeń, które można lak odosobnić, nie poddając ich zbyt głębokiemu zniekształceniu, ponieważ tylko te są dostępne dla zastosowania jej metody. Nasza fizyka datuje się od dnia, gdy się nauczono odosabniać podobne układy. Krótko mówiąc, jakkolwiek fizyka nowożytna różni się od starożytnej pod tym w z g 1 ę d e m, że rozważa .jaki bądź dowolny moment czasu, ale spoczywa ona w całości na zastąpieniu c z a -su- tworzenia przez czas-długość.
Zdaje się więc, że równolegle z tą fizyką powinien był się wytworzyć drugi rodzaj poznania, który by zatrzymał to, czemu fizyka pozwalała się wymknąć. Nauka, przywiązana do metody kinematograficznej, do samego prądu trwania nie mogła i nie chciała mieć dostępu. Uwolniono by się od tej metody. Wymożono by na umyśle, aby się zrzekł najdroższych swych przyzwyczajeń. Przeniesiono by się wysiłkiem sympatii wewnątrz stawania się. Nie pytano by już, gdzie będzie ciało ruchome, jakie upostaciowanie przybierze układ, przez jaki stan przejdzie zmiana w jakiejkolwiek dowolnej chwili: chwile czasu, które są tylko przystankami naszej uwagi, zostałyby zniweczone; usiłowano by pójść za przepływem czasu, za samym prądem rzeczywistości. Pierwszy rodzaj poznania ma tę wyższość, że pozwala nam przewidywać przyszłość i czyni nas w pewnej mierze panami wydarzeń; w zamian za to zatrzymuje on z rzeczywistości ruchomej tylko ewentualne nieruchomości, to znaczy widoki zdjęte z niej przez naszego ducha: symbolizuje rzeczywistość i przenosi ją w dziedzinę ludzką raczej, niż ją wyraża. To drugie poznanie, jeżeli jest możliwe, będzie praktycznie bezużyteczne, nie rozszerzy naszego panowania nad przyrodą, stanie nawet w sprzeczności z pewnymi przyrodzonymi pragnieniami umysłu; ale gdyby osiągnęło powodzenie, ujęłoby rzeczywistość samą w ostatecznym uścisku. Przez to nie tylko dopełniono by umysł i jego wiedzę o materii, przyzwyczajając go do zajmowania stanowiska w ruchomości: rozwijając również inną zdolność, stanowiącą dopełnienie tamtej, otworzono by sobie widok na drugą połowę rzeczywistości. Skoro tylko bowiem znajdziemy się wobec prawdziwego trwania, widzimy, że oznacza ono twórczość i że, jeśli trwa to, co się rozpada - może ono trwać tylko dzięki łączności z tym, co się tworzy. Tak więc jawną stałaby się konieczność ciągłego narastania wszechświata, to znaczy życia rzeczywistości. I wobec tego w nowym świetle spojrzano by na to życie, które spotykamy na powierzchni naszej planety, życie, zwrócone w tym samym kierunku, co życie wszechświata, zaś odwrotne do materialności. Słowem, do umysłu dodano by intuicję.
269