nie mogłaby pozwolić przewidzieć. Wreszcie, wyjaśnienie mechanistyczne mogłoby było pozostać powszechnym w tym znaczeniu, że rozciągnęłoby się na tyle układów, ile by się ich chciało wykrąjać z ciągłości wszechświata; ale mechanizm stałby się wówczas raczej metodą niż doktryną. Wyrażałby on, że nauka powinna postępować sposobem kinematograficznym, że jej rola polega na tym, aby skandować rytm przepływu rzeczy, nie zaś na tym, aby w ten przepływ wchodzić. Takie były dwa przeciwstawne pojmowania metafizyki, które stawały przed filozofią.
Zwrócono się ku pierwszemu. Powodem tego wyboru jest prawdopodobnie dążność ducha do postępowania podług metody kinematograficznej, metody tak przyrodzonej naszemu umysłowi, tak dobrze też dopasowanej do wymagań naszej nauki, że trzeba być nadzwyczaj pewnym jej bezsilności spckulatywnej, aby się jej zrzec w metafizyce. Ale wpływ filozofii starożytnej odegrał tu również pewną rolę. Grecy, artyści godni na zawsze podziwu, stworzyli typ prawdy nadzmysłowej, tak samo jak piękna zmysłowego, typ, którego urokowi trudno nie ulec. Kto się tylko skłania do tego, aby z metafizyki zrobić systematyzację nauki, już się ześlizguje po pochyłości wiodącej w kierunku Platona i Arystotelesa. A kto raz wszedł w tę sferę przyciągania, w której się obracają filozofowie greccy, zostaje wciągnięty w ich orbitę.
Tak się utworzyły doktryny Leibniza i Spinozy. Nie zapoznajemy tych skarbów oryginalności, które zawierają one. Spinoza i Leibniz przelali w nie treść swoich dusz, bogatą w wynalazki ich geniuszu i w nabytki ducha nowożytnego. I są u obu, u Spinozy zwłaszcza, porywy intuicji, pod których naciskiem pęka system. Ale jeśli wykluczymy z tych dwóch doktryn to, co im nadaje uduchowienie i życie, jeśli pozostawimy tylko szkielet, mamy przed sobą taki właśnie obraz, jaki byśmy otrzymali, patrząc na platonizm i arysto-telizm poprzez mechanizm kartezjański. Znajdujemy się wobec systematyzacji fizyki nowoczesnej, systematyzacji zbudowanej podług wzoru dawnej metafizyki.
Istotnie, czym mogło być zespolenie fizyki w jedno? Ideą przewodnią tej nauki było odosabnianie w łonie wszechświata takich układów punktów materialnych, aby położenie każdego z tych punktów, znane w pewnym danym momencie, mogło następnie być obliczone dla każdego dowolnego momen-, tu. Ponieważ zresztą nowa nauka mogła ująć jedynie tak określone układy i ponieważ nie można było powiedzieć a priori, czy jakiś układ czyni lub nic czyni zadość wymaganemu warunkowi, pożytecznym było postępować zawsze i wszędzie tak, jak gdyby ów warunek był urzeczywistniony. Była to reguła metodologiczna wprost wskazana i tak oczywista, że nie trzeba jej było nawet formułować. Prosty zdrowy rozsądek mówi nam bowiem, że gdy jesteśmy w posiadaniu skutecznego narzędzia badań, a nie znamy granic jego
stosowalności, powinniśmy tak postępować, jak gdyby ta stosowalność była bez granic: zawsze będzie czas na zmniejszenie uroszczeń. Ale dla filozofa wielką musiała być pokusa, by uprzedmiotowić lę nadzieje, a raczej ten rozmach nowej nauki, i ogólną regułę metody obrócić w zasadnicze prawo rzeczy. Przenoszono się wtedy na ostateczną granicę; przypuszczano, że fizyka została ukończona i obejmowała całość świata zmysłowego. Wszechświat stawał się układem punktów, których położenie było ściśle wyznaczone w każdym momencie w stosunku do momentu poprzedzającego i teoretycznie obliczalne dla jakiegokolwiek momentu. Dochodziło się, jednym słowem, do mechanizmu powszechnego. Ale nie dość było sformułować ten mechanizm; należało go ugruntować, to znaczy dowieźć jego konieczności, podać jego rację. A ponieważ twierdzeniem zasadniczym mechanizmu była łączność wszystkich punktów wszechświata i wszystkich momentów wszechświata, więc racja mechanizmu powinna była się znajdować w jedności zasady, w której by się ześrodkowało wszystko to, co jest rozłożone w przestrzeni, co następuje po sobie w czasie. Wobec tego przyjmowano, że całokształt rzeczywistości jest dany od razu. Wzajemne uwarunkowanie pozorów, rozłożonych w przestrzeni, wynikało z niepodzielności bytu prawdziwego. A ścisły deter-minizm zjawisk następujących po sobie w czasie wyrażał po prostu, że całość bytu jest dana w wieczności.
Nowa filozofia miała więc być rozpoczęciem na nowo, a raczej transpozycją dawnej. Ta ostatnia wzięła każde z p oj ę ć, w których ześrodkowuje się pewne stawanie się lub zaznacza się jego poziom najwyższy; przyjmowała, żc wszystkie one są znane, i zbierała je w jednym pojęciu jedynym, które było formą form, ideą idei, jak Bóg Arystotelesa. Pierwsza zaś miała wziąć każde z p ra w, które warunkują pewne stawanie się w stosunku do innych, i są jak gdyby trwałym podłożem zjawisk; miała przyjąć, że są one wszystkie znane, i zebrać je w pewnej jedności, która by je wyrażała również w najwyższym stopniu, ale, jak Bóg Arystotelesa i z tych samych względów, musiała pozostawać niewzruszenie zamknięta sama w sobie.
Prawda, że ten powrót do filozofii starożytnej nie był wolny od wielkich trudności. Gdy Platon, Arystoteles lub Plotyn opierają wszystkie pojęcia swej nauki na jednym pojęciu jedynym, ogarniają tym sposobem całokształt rzeczywistości, gdyż pojęcia przedstawiają rzeczy same i posiadają przynajmniej tyle zawartości pozytywnej, co one. Ale prawo w ogóle wyraża tylko stosunek, a prawa fizyczne w szczególności wyrażają tylko stosunki ilościowe między rzeczami konkretnymi. Tym sposobem więc, jeżeli filozof nowożytny postępuje z prawami nowej nauki tak samo jak filozof starożytny z pojęciami dawnej, jeżeli zogniskowuje w jednym jedynym punkcie wszystkie wyniki fizyki, uznanej za wszechwiedzącą - pozostawia na uboczu to, co jest kon-
273