22 l Społeczność podróżujący#,
W Kolonii nie przypada Klechdowi do smaku katedra; mogłaby to byj giełdą, bo i tak codziennie kilkuset ludzi czeka tu na otwarcie giełdy .Mówią - notuje - że są tu relikwie Trzech Króli*. Z kim iść dalej? Sprzed* ze stratą konia). Znajckiją się chętni towarzysze: kupcy z rybami, sens* masłem, winem. Zła droga, puste wsie, głód, wszędzie dokoła bandyci. Qg Mónster wy najmuje chłopaka wiejskiego, który niesie mu walizę. Kort I nie mógłby za żadne pieniądze kupić. Do Cottorp (u stóp Półwyspy Jutlandzkiego) jakoś dojeżdża z kupcami.
W 'ędrów ka do Danii i Szwecji przynosi wiele ciekawych obserwacji, n* wemy jednak, z kim wiązał się przygodnie w podróży. Wracają^ I M drodze i Rostocku do Stralsundu, wynajmuje powóz do spółki z trzem* I kupcami hamburskimi i mieszczanką z Lubeki. Z Gdańska do Elbląg* I znów ma towarzystwo; kogóż jak nie Anglików, dla których Elbląg jeg I głównym centrum handlu na południowym Bałtyku, siedzibą ich Konv I partii Wschodniej, uprzyw ilejowanej zarówno w Anglii, jak i w Rzeczypo* I poktej. Stąd na wozie kupca z Grodna jedzie przez Prusy Książęce
Wkrótce zaczyna się dlań prawdziwa egzotyka. W Grodnie baw I właśnie król Stefan. Kurne chaty chłopskie, wożnice-Tatarzy, dziwne I litewskie pojazdy, pycha polskich szlachciców, którzy każą mu zejść I z wozu, gdy odpowiada na ich pytania _
Niedługo potem widzimy niestrudzonego turystę w Austrii i we I Włoszech. Zmienia się krajobraz, niebo i wrażenia z podróży. Pozostaje I zwyczaj nawiązywania kontaktów z innymi wędrowcami. Bez względu I na to. jak zorganizowany jest kraj, dolarze jest być w gromadce czy I nawet w gromadzie W drodze z Neapolu do Palermo zapisał się I w panaęti Kiecheła pewien krawiec z Miśni; z Pratołino przez Lukkę do I Pizy jedzie z dwoma szlachetnie urodzonymi młodzieńcami nideriandz-1 km i ich preceptorem. Kiechel notuje że w Weronie złapano I niedawno ścięto i solennie poćwiartowano dziesięciu bandytów zt szlachetnych weneckich rodów, ale nie dało się już tego zobaczyć I Teraz nasz wędrowiec łatwo daje się przekonać i jedzie gdzie go prowadzą nowi znajomi - norymberczycy. Wkrótce podąży do Syrii i Palestyny. Tam pozostawimy go już własnemu losowi, spokojni, że wród. by spisać swój diariusz.
ścisły. autobiegraSczny diariusz Kiecheła jest w nastroju i realiach zgodny 2 relacjami Thomasa Coryata (bez jego poczucia humoru) i z odpowiednim fragmentami powieści szelmowskich, na przykład piewcy przygód i żyba codziennego w czasach wojny trzydziestoletniej - Hansa Jacoba Cństoffeła won Grimmełshausen.
Samuel Klechd zasłużył tu na nieco więcej naszej uwagi, szczególnie staranne bowiem notuje swe przygodne kontakty. Tylko niektóre
I z nich zostały tu wspomniane, ale kryteria doboru towarzyszy drogi | wydają się jasne. Często decyduje o tym obawa przed niebezpieczeństwem. Równie chyba często wchodzi w grę środek komunikacji: cztero*, sześrio- czy ośmioosobowy pojazd najmowany wspólnie, łączy ludzi także spływ barką, wreszcie wspólne zwiedzanie, co Klechd podkreśla silnie w związku ze swym krótkim, ale ciekawym pobytem w Anglii.
Kim są partnerzy - rzecz drugorzędna, byle byli sprawni i uczciwi, miło jednak jechać w towarzystwie szlacheckim (przodkowie pamięt-nikarza także wywodzić się mieli z bryzgowijskiej szlachty}.
Wykaz znajomości, jakie poczynił w drodze Kiecheł, dałby się zapewne zestawić z doświadczeniami Thomasa Coryata, a może i naszego Anonima 1595, choć ci nie są tak szczegółowi w wyliczaniu. Coryat, wciąż ciekaw świata, cały oddany obserwacji i przeżywaniu, tak opisuje stosunki w gospodzie w Lyonie .Pod Trzema Królami' to najlepsza gospoda w mieście. Przed Coryatem mieszkał tu hrabia Essex z orszakiem, zaś nasz narrator spotkał ambasadora francuskiego, niegdyś w Konstantynopolu, teraz jadącego do Rzymu. Coryat zainteresował się żywo dwoma członkami jego orszaku: błaznem-Murzynem i Turkiem z Konstantynopola, który okazał się człowiekiem uczonym. Mówił sześcioma oy~siedmtoma językami i wkrótce obaj podróżni wdali się w rozmowę na tematy religijne po łacinie. Coryat dowiedział się wiełu wartych zapamiętania rzeczy, jednak Turek opuścił go raptownie, nie mogli się bowiem porozumieć w sprawach najważniejszych: czy Chrystus był Synem Bożym, czy Wielkim Prorokiem t czy chrześcijanie są poganami czczącymi obrazy.
Masz samotny podróżny przede wszystkim obserwuje. W dzień po nim zasiada w gospodzie szlachetny młodzieniec francuski, brat księcia de Guise i kawaler maltański. Do kolacji zamawia dobrą muzykę, a po jedzeniu grupa francuskich szlachciców tańczy iskacze" - powiedziałby ówczesny Polak) kuranty i wolty na dziedzińcu gospody.
Jeśli do tych znajomości i obserwacji (bo do francuskich tancerzy Coryat się nie zbliżał) dodamy wizytę tego angRkanina w kolegium jezuickim i klasztorze benedyktynów, rozmowę z pierwszym widzianym przezeń pielgrzymem do Compostełi i Rzymu, wizytę u miejscowego uczonego, od którego dostał opis starożytności Lyonu, wreszcie widowisko, jakim było .wyświecanie' z miasta przestępcy chłostą na ufccy-czas będzie wypełniony. Jak na dwa dni i kilka godzin nie jest to mało; toteż informacje o trzydziestu dziewięciu kościołach i innych osobtwośdach Lyonu zaczerpnął Coryat raczej z lektury.