Mój rozmówca już nie jest ciekawy. Mój rozmówca jest więcej niż zgryźliwy:
— Dobrze pana smarują, że nas pan osmaruje?
— Jestem dziennikarzem. Mam gadać, gdy się da, nawet z bojówkarzami. Poza tym bardzo nie lubię patosów w wagonie.
Moja prasa — mówię — nie jest koncernem Hear-sta, żeby móc nas smarować. Zresztą, jak się dziennikarza kupuje, to człowieka z wpływami, starszego, z nazwiskiem. Czasem korespondenta prasy zagranicznej... (książka v. Oertzena jest tu na każdej wystawie).
Ten pan milczy.
— Jeżeli was (chyba mogę teraz mówić, jak on, do tego Gdańszczanina) chciałbym „osmarować”, to wystarczyłoby przedrukować parę rzeczy z waszego „Vorwartsu” — lub po prostu zajrzeć do kroniki policyjnej. Jadę do Gdańska po coś innego...
Ciekawość wraca.
— Widzi pan, mam wrażenie, że my czegoś nie rozumiemy w Gdańsku. I mam wrażenie, że Gdańsk to samo. Po wojnie port Gdańska otrzymał zaplecze z .30 milionami ludności. Stał się jedynym portem dużego państwa —i znienawidził je. Państwo to buduje wobec tego drugi port. Gdańsk się nie wycofał z walki, choć walkę tę przegrał.
Polska jest krajem dość wielkim, by dwa porty przy niej pożywić. Zbudowanie Gdyni kosztowało nas miliony. Miliony te już są wydane. Ale niemniej nie możemy rozbudować Gdyni na nasz jedyny port. Być może, żebyśmy to nawet woleli. Robimy, będziemy robić, musimy robić inaczej, ale stosunki gdańskie to coś, co „nie szt.ymuje”.
Jesteśmy ostatni w wagonie. Trzeba wysiadać. Moi rozmówca przedstawia mi się jak najuprzej-iiii*'j. Żegnamy się. A idąc ulicą nieznanego niemieckiego Gdańska, dopowiadam sobie resztę postawionego sobie zadania:
I ‘r/.ed rokiem Niemcy parły na Anschluss, dużo przedtem mówiło się o dziwacznej zamianie Kłajpeda „korytarz”. Od paru miesięcy mówi się o i Maitsku. Szło to z zaburzeniami hitlerowskimi, . pogłoskami o wojnie. Wolne Miasto nabrzmic-\v;11ci /. dniem każdym rewolucyjnym zapaleniem obocia, kadrami szkolących się do wojny bo-iovvi'k. Gały atak rewizjonizmu skoncentrował się li;, u- chwilę, tu właśnie w nadziei, że w Gdańsku uda się wyłamać pierwsze szczerby w granicznych postanowieniach Traktatu.
a może strzały, jakie tu padną, będą brze-mii nniejsze dla Europy niż bomby sarajewskie?
i Jd.v to piszę, jest noc. Ciepła miejska noc. Okno niego pokoju otwiera widok na starą uliczkę gdańską. Jest ona pusta niemal, jak o tej porze „lice starego Krakowa. Domy patrycjuszów mają m s/.erokie przedproża ocienione lipami. Siady-,v.,h tu niegdyś o wieczornym chłodzie kumowie-, ,i|cy, syci a wielmożni. Motławą spływały ga-1. 11 v -. •
Galary nie spływają Motławą i wygasły miesz-, suskie dynastie. Ludzie, co tu siedzą, na lewo ,, , ieiiiu, na kamiennych ławkach przedproży, to i,,./ml lotni. Spędzi ich może za chwilę, milczą-, v, h, zatajonych, gdański „Schupo” i pójdą błą-,1-1, szerokimi arteriami nowego miasta. Tam i inni wylał na jezdnię i rozgwarem ją zapełnił.
23