Dokonują oni wyczynu niebywałego: nic należą do żadnego z miejsc, które odwiedzają, wszędzie są gośćmi tylko, wszędzie w przejeździć. Gdziekolwiek by byli, są „na 'zewnątrz". Od wszystkiego i wszystkich turysta trzyma się na odległość i robi, co może (a może wiele), by dystans się nic kurczył. Turysta znajduje się jak gdyby wewnątrz pęcherzyka - przezroczystego wprawdzie, ale o ściśle wybiórczej przenikliwości. Błona pęcherzyka reguluje osmozę; mieszkaniec pęcherzyka i jego niepodzielny właściciel może więc decydować o tym, jakim substancjom wolno przedostać się do środka, a jakim wolno przeciec na zewnątrz. Otulony taką błoną, turysta czuć się może bezpiecznie. Pęcherzyk chroni skutecznie przed siłą zasysania, lepkością otoczenia.
Podróżując „na lekkiego”, pakując do torby tylko kilka najniezbędniejszych przedmiotów codziennego, często jednorazowego tylko użytku, turysta może wyruszyć w drogę w każdej chwili - gdy tylko osmoza zagrozi wymknięciem się spod kontroli, lub gdy spowszednieją i przestaną bawić przyjemności z otoczenia tłoczone, lub gdy nowe, silniejsze wrażenia i bardziej podniecające przygody zamajaczą na horyzoncie. Ruchliwość jest wżyciu turysty wartością nadrzędną; gdy potrzeba popchnie lub marzenie przywoła, trzeba być gotowym do podróży. Tę wieczną gotowość nazywa turysta wolnością, autonomią, niezależnością - i ceni ją sobie bardziej niż wszystko inne, bo jest ona wszak warunkiem sine qua non wszystkiego innego - wszystkiego, czego serce może zapragnąć. Taką wolność ma „turysta przez życie” na myśli, gdy powiada, wraz z co drugim bohaterem amerykańskich filmów i sztuk telewizyjnych, że „potrzebuje większej przestrzeni”, Chce przez to powiedzieć, że w swoim życiu sam chce być gospodarzem, że innym do jego wędrówek wara, że nikt nie powie mu, kiedy wolno, a kiedy nie wypada zabrać swe manatki i ruszyć w podróż.
Rzadko kiedy postanawia turysta z góry, jak długo tam, gdzie jest, zabawi. A jeszcze rzadziej zdarza mu się
upatrzyć z góry miejsce następnego postoju. W życiu turysty o to tylko idzie, by wędrować - a nic o to, dokąd dotrzeć. Inaczej niż jego przodkowie, pielgrzymi, turysta nic traktuje obozowisk, w których popasa, jak etapów z góry wytyczonego szlaku; u końca drogi nic majaczy cel, który by kolejne zajazdy czyni! etapami - a i droga sama nic ma przecież z góry ustalonego kresu. Jeśli kolejno odwiedzane miejsca postoju układają się kiedykolwiek w trasę - to tylko wtedy, gdy się turysta za siebie obejrzy i poszpera w zakamarkach pamięci - odkrywa wtedy w swej wędrówce logikę, która nie kierowała jego krokami w czasie, gdy wędrował. Gdy wędrówka trwa, nic przyświeca jej cel ostateczny, który nadawałby znaczenie temu, co się dzieje. Każdy fragment podróży, jak i każde dzieło sztuki współczesnej, musi być niejako semantycznie samowystarczalny -musi sam dostarczać klucza dla odczytania swego sensu.
Miejsce postoju jest obozowiskiem, nic domostwem.
Jak długo by się w jednym miejscu nie popasało, każdą chwilę przeżywa się tak, jakby szło o pojedynczy tylko nocleg. Jeśli już zapuszcza się korzenie, to płyciutkie, tuż-tuż pod powierzchnią. Z tubylcami wchodzi się w pobieżne tylko kontakty i zadzierzga naskórkowe tylko stosunki.
A przede wszystkim nic zaciąga się zobowiązań na daleką metę i niczemu, co dziś się zdarza, nie daje się prawa do krępowania przyszłości. Tubylcy nie są przecież właścicielami gospód i zajazdów, w jakich przyjdzie pielgrzymowi wiele jeszcze razy się zatrzymać. Na tych tubylców, których turysta na swej drodze spotyka, „natyka” się on przypadkowo; spotkanie wynikło z wczorajszego impulsu, którego przedwczoraj turysta mógł sobie w'ca\e nie wyobrażać, a który łatwo przywieść go mógł w całkiem inne miejsce, zaludnione przez całkiem innych tubylców. Spotkanie zrodziło się z wczorajszego impulsu i skończy się wraz z jutrzejszym. Wprawdzie jest to spotkanie następstwem decyzji turysty; ale jest następstwem niezamierzonym, nic wpisanym do scenariusza, a więc turysta do lojalności wobec