w kościele i w karczmie w święto, rozmowy, zabawy, żarty, kłótnie służą za tło wypadkom powieści. Zdaniem niektórych jest tego tła za dużo: nabożeństwa, tańce w karczmie, jarmarki trwają za długó, a zjawiają się za często. Nam się tak nie zdaje: a jeżeli mogą być czasem długie, to żywe są zawsze, a nudne nigdy. Spod realizmu zaś dobywa się nierzadko i objawia się wyraźnie poetyczne autora usposobienie i patrzenie na świat. Uczucie natury bardzo żywe, a obrazy ranków i zmierzchów, śnieżnych zamieci i jesiennej słoty, pól i lasów, kreślone z umyślną (może cokolwiek manierowaną?) prostotą, są często piękne: niektóre sceny, jak śmierć kulawego Kuby na przykład, pełne uczucia, przejmujące. W tych duszach su-. rowych, pierwotnych, grają uczucia i namiętności, tęsknota, nędza, miłość, żądza, zgryzota, rozpacz, zemsta, silnymi a zawsze prostymi, zawsze naiwnymi tonami.
Uznając tę powieść za niezwykle dobrą, mielibyśmy dwie uwagi, czy dwie wątpliwości. Że autor za chłopów mówi chłopskim językiem, to dobrze, ale kiedy mówi sam za siebie, kiedy opowiada, opisuje, zakłada tło swojej powieści, tam także używa tego języka. Otóż to zakrawa już trochę na umyślność, na pretensję: a prócz tego może być szkodliwym. Jak się przyzwyczaimy pisać różnymi miejscowymi i grubymi narzeczami, możemy język zeszpecić; a jak się przyzwyczaimy pisać po mazursku, po góralsku, po szląsku i Bóg wie jak jeszcze, możemy z czasem rozbić jedność języka polskiego.
Druga zaś nasza wątpliwość tyczy się treści. Jest we wsi Lipcach ładna dziewczyna, do której umizgają się wszystkie chłopaki. Jeden, żonaty, syn bogatego gospodarza, zakochał się w niej i jej się podobał. Czy ten romans doszedł bardzo daleko? Zdaje się, że tak. Ale z tą dziewczyną ożenił się ojciec Antka, stary wdtowiec. Zazdrość tego kochanka i tego męża jest główną sprężyną, główną sprawą akcji. Grunt, którego ojciec nie chce oddać synowi, jest silnym także, ale dopiero drugim powodem wzajemnej nienawiści. Ojciec wypędził syna z domu jeszcze przed swoim ślubem. Ale po ślubie dalszy ciąg romansu pasierba z macochą nie zatrzymuje się bynajmniej na tej granicy,
co miłość Don Carlosa u Schillera, a Zbigniewa w Mazepie Słowackiego. Strona psychologiczna namiętności, zgryzot, zemsty we wszystkich trojgu doskonale oddana. Ale choć wszystko może się zdarzyć na świecie, nie zdaje nam się, żeby ten rodzaj, a raczej ten stopień występku mógł się zdarzyć w duszy porywczej, prawda, i namiętnej, ale prostej jednak i w gruncie uczciwej. •
Stanisław Tarnowski: Historia literatury polskiej. T. VI, cs. II. Kraków 1907, s. 581, 583—585.
WŁADYSŁAW REYMONT
Reymonta nie wiąże żadna predestynacja do jakichś wyłącznych form, kształtów psychicznych, społecznych czy fizycznych. Każde zjawisko jaskrawe, silne, dobitne pociąga go i każde będzie usiłował oddać. Piękno jest zawsze rzeczą, która się już całkowicie zdefiniowała, określiła, wypowiedziała. Reymont nie wie, czym mają być rzeczy, nie wie, nie czuje, czym być powinny. On chwyta ich zmienność. Sprawa jednak jest bardziej skomplikowana. Jest to frazes tylko, że można być czystym empirykiem czy to w twórczości, czy to w nauce. Każde ujęcie jest syntezą. Każda synteza musi być dokonana z jakiegoś punktu widzenia. Na podstawie jakiegoś bezwiednie przyjętego wzoru. Empiryzm odznacza się tym tylko, że wzory, na podstawie których ujmu;e, syntetyzuje, przejmuje bezładnie, bezwiednie, że je konstatuje, nie wiedząc o tym, że je żegna bez żalu. Czuje się to u Reymonta. Nie jest on przykuty przez fatum talentu ściśle zdefiniowanego, przez całą indywidualność, na pewną urobioną modłę, do jakiejś pojedynczej formy czy też skali form, ale do żadnej też się nie przywiązuje, żadnej specjalnie nie kocha. Jest w jego stylu pewna pośpieszna szorstkość człowieka, który nazbyt często
m