Portret wenecki
Nie wiem, czy był błędem, czy też śmiałym i rozumnym posunięciem list Giuditty Terzan do gazety. Mogła przecież nie reagować, skoro użyty został tylko jej tytuł bez nazwiska i ani razu nie wymieniony w tekście Ri-tratto d uomo cisto per due lat i. Widocznie sądziła, że opłaci jej się taktyka natychmiastowego postawienia kropki nad i. „Domyślam się — pisała w liście — że profesor Salimbeni, rzeczywiście wybitny znawca malarstwa Lotto, miał w swoim artykule na myśli, wybierając z jakichś względów formę niedopowiedzenia, Dwójpor-tret z głośnej wystawy weneckiej, którego byłam restau-ratorką. Sam cień, a raczej cień cienia insynuacji jest dla mnie dostatecznym powodem, by domagać się orzeczenia komisji ekspertów, naturalnie z udziałem profesora Salimbeni”.
Salimbeni zareplikował rzeczowo i sucho. Tak, z różnych względów (tu delikatna aluzja do osobistej tragedii Contessy) wolał kluczenie wokół tematu od chwycenia go za rogi. List hrabiny Terzan rozwiązuje mu ręce. Uważa istotnie Dwójportret Lotto za bardzo udany, w pewnym sensie nawet podziwu godny falsyfikat. Bez chwili wahania zgadza się na powołanie komisji ekspertów, proponuje sześcioosobowy skład i swoje uczestnictwo w komisji. Jego zdaniem, komisja powinna powstać i działać z ramienia Trybunału. Akademia, jako właściciel portretu, ma przecież prawo wystosować pozew sądowy przeciw hrabinie Terzan i antykwariuszowi Mari niemu.
Tik się też stało. Zanim jeszcze doszło do rozprawy przed weneckim Trybunałem, sześcioosobowa komisja podzieliła się na dwie połowy: trzech rzeczoznawców uznało portret za autentyczne, odnalezione dzieło Lot-
to; trzech za niezmiernie umiejętne fałszerstwo Podczas całej, tygodniowej rozprawy ten stosunek nie uległ zmianie. Nie zapadłby żaden wyrok, czyli w praktyce Contessa i Marini wyszliby z sali sądowej z podniesionymi (do połowy) głowami, a portret wróciłby z sali sądowej do sal lub piwnic Akademii, gdyby nie oświadczenie Giuditty Terzan. Zastanawiano się po procesie w prasie, dlaczego je złożyła; dla mnie, wyznaję, nie było niespodzianką. Przyznała się do fałszerstwa i dokładnie odtworzyła jego przebieg i okoliczności, nie odmawiając sobie drobnej satysfakcji podkreślenia połowicznego sukcesu. Zapytana, co ją do tego skłoniło, odpowiedziała, że pokusa zhacznego zarobku. „Ale nie tylko — dorzuciła i załamał się wtedy lekko jej spokojny i równy głos — chciałam także zostawić światu na wieki portret mojego utraconego i ukochanego (amatissimo) syna”.
Antykwariusza weneckiego skazano na pięć lat więzienia bez zawieszenia. Ją także, lecz z zastrzeżeniem, że jako kaleka ma wyrok odbyć w karnym zakładzie inwalidów w pobliżu jeziora Como. Portret, corpus delic-ti, został obłożony sekwestrem przez sąd.
Siedzieliśmy przy otwartym oknie na czwartym piętrze kamienicy nad Tybrem. Przejrzyste, ażurowe powietrze pozwalało obejmować za mostem, po tamtej stronie rzeki, pomnik wielkorządcy sonetów w dialekcie romanesco, Gioacchino Belli; szydercy z nadmiaru miłości, którego próbował przekładać zakochany w nim Gogol. Kamienica znajdowała się poza terenem starego getta, w niewielkiej odległości od Synagogi, i była siedzibą ludzi zamożnych. Siedząca naprzeciw
125