zostało jej jednak oszczędzone. Działacz partyjny podobnie jak nie mógł realizować tradycyjnego wzorca osobowego, nie mógł w swych wyborczych zabiegach używać swojego języka kanonicznego, czyli nowomowy w jej klasycznym kształcie. Był zobowiązany do zatajenia swojej partyjności, a więc nie mógł posługiwać się mową, która nosi znak firmowy PZPR i jest momentalnie rozpoznawana. Znalazł się w sytuacji trudnej. I musiał zdać sobie sprawę, jeśli zdolny jest do refleksji, że ten język, którym do niedawna operował z dużą sprawnością, w pewnych sytuacjach okazuje się mało elastyczny i mało przydatny. Wówczas gdy toczy się nawet częściowo tylko demokratyczne współzawodnictwo, tradycyjny język komunizmu staje się dysfunkcjonalny, po prostu nie jest w stanie spełniać tych zadań, których od niego oczekiwano.
I — jak sądzę — właśnie w trakcie kampanii wyborczej sytuacja nowomowy w Polce ujawniła się ze szczególną dobitnością. W ostatnich miesiącach obserwujemy załamanie się jej klasycznej postaci. Poza takimi dziedzinami jak walka z przeciwnikiem, wyrażająca się w agresywności i manipulacji jawnej, w żaden sposób nie zapośredniczonej, nie występuje ona w tym kształcie, do jakiego się przyzwyczailiśmy przez dziesięciolecia. Nie sposób jednak powiedzieć, że nowomowa zanikła, nie sposób choćby z tej przyczyny, że nadal działają te instytucje, które są fundamentem jej istnienia i nieustannie ją wytwarzają; wydaje się jednak niewątpliwe, że straciła wyrazistość. Weszła w nową fazę rozwoju, taką, w której czynnikiem dominującym jest nie tyle wyróżnianie się na tle innych stylów społecznego mówienia, ale przeciwnie, dążenie do maksymalnego do nich upodobnienia. Podczas kampanii wyborczej ta ogólna tendencja narzuciła się z dużą wyrazistością. Partyjny propagandysta czy kandydat powiadamia jakby o czymś takim: jestem kim innym niż byłem, a więc mówię inaczej niż poprzednio, czerpię środki z tych rejonów mowy, które do tej pory były dla mnie nie tylko niedostępne, ale wręcz budziły zasadniczy sprzeciw ideologiczny. Ów symboliczny sekretarz, zabiegający o to, by w nowej dzielnicy kościół był piękny i okazały, może mówić najróżniejszymi językami, pożyczanymi czy podkradanymi gdziekolwiek, i zarazem nie wychodzić ze swej roli.
I to właśnie dla obecnego położenia nowomowy w Polsce wydaje się najważniejsze: stała się ona językiem pasożytniczym, językiem czerpiącym słowa i formuły z różnych odmian mowy, także tych, które jeszcze do niedawna określane były jako wrogie. Nowomowa traci więc swój wymiar stylistyczny, rozmywają się jej konwencje, jedno wszakże pozostaje nie zmienione: nie przestaje być językiem władzy i językiem ideologii, która — choć już nadkruszona — przyznaje sobie pozycję szczególną. A więc ów
sekretarz może się wypowiadać z równym powodzeniem w stylu eklezjas-tycznym, co w stylu kapitalistycznego menadżera, z równym zapałem w stylu liberała marzącego o wolnej konkurencji, co w stylu socjaldemokraty. Sprzeczności tutaj nie powstają, język ten bowiem w całości, w każdym swym wymiarze, jest krańcowo nieautentyczny, jest sztuczną stylizacją, w której wszystko łączyć się może ze wszystkim. Powtórzmy: właśnie kampania wyborcza ukazała właściwości tego języka ze szczególną dobitnością. Kandydaci partyjni i — zwłaszcza — przypartyjni nieustannie udawali, że są kimś innym niż są—i odpowiednio do tego rodzaju zachowań mówili. Nowomowa weszła w stylizacyjne, ze swej istoty pasożytnicze stadium rozwoju. I ją także objęła wielka przebieranka1.
czerwiec 1989
143
Dodam, źe faktem wartym podkreślenia jest pojawienie się w kampanii wyborczej żywiołu ludycznego — i to po obydwu stronach. Liczne dystychy, popularyzujące kandydatów, często upodobniały się do rymowanek i zawierały w sobie coś zabawowego. „Okazja nie byle jaka, głosuj na Grześka Woźniaka” — pouczał wyborców gwiazdor telewizyjnych dzienników; „Nie chcesz w sejmie bolszewika, głosuj na Darka Wójcika” — zalecał młody kandydat KPN startujący w Lublinie (domeną ludyczności były też na ogół dopiski ręczne na plakatach wyborczych). Zob. ciekawą publikację „Życia Literackiego” (1989 nr 24) Folklor polityczny; jest to rozmowa Z. Otałęgi z językoznawcami i. Bralczykiem i S. Urbańczykiem.