65
Mii regli pisie luk dobre ksiąiki
i go godne, że nie brak takich, którym można się zakomunikować. Na przykład mój Zdmnomi na razie szuka jeszcze takich - ach! długo jeszcze będzie musiał szukać! Trzeba być wartym tego, by go słuchać... I do tego czasu nie będzie nikogo, kto by poji|ł roztrwoniona tu sztukę: nikt jeszcze nigdy nie miał więcej nowych, niesłychanych, naprawdę do tego dopiero stworzonych środków artystycznych do roztrwonienia. To, że coś takiego jest możliwe właśnie w języku niemieckim, pozostawało do wykazania ja sam uprzednio najbardziej stanowczo bym to wy kluczył. Nie wiedziano przede mmi, czego można dokonać z języ kiem niemieckim - czego można dokonać w ogóle z językiem. To dopiero ja okryłem sztukę wielkiego rytmu, wielki styl okresu na wyrażenie ogromnych wzborów i opadów wzniosłej, nadludzkiej namiętności: jednym dytyrambem, jak ten ostatni z trzeciego Zaratustry, zatytułowany Siedem pieczęci. wzbiłem się tysiąc mil ponad ta co zwało się dotąd poezją.
5.
Fakt, że z moich pism przemawia nie mający sobie równych psycholog, jest może pierszym ustaleniem, do jakiego dochodzi dobry czytelnik - czytelnik, na jakiego zasługuję, czytający mnie. jak starzy dobrzy filolodzy czytali swego Horacego. Tezy, które zasadniczo uznaje cały świat, nie mówiąc o światowych filozofach, moralistach i innych pustych garnkach i kapuścianych głowach - u mnie jawią się jako naiwności fałszywego podejścia: na przykład owo przekonanie, że „nieegois-tyc/ny" i „egoistyczny" to przeciwieństwa, gdy tymczasem samo ego jest tylko „wyższego rzędu oszustwem”, „ideałem... Nie ma działań ani egoistycznych, ani
niecgoistycznych: oba pojęcia są psychologicznym nonsensem. l.ub teza: „człowiek dąży do szczęścia'*... Lub teza: „szczęście jest zapłatą cnoty"... Lub teza: „Przyjemność i przykrość są przeciwieństwami"... Circe ludzkości, moralność, do gruntu zafałszowała - zmoralizowała
- wszystkie psychologica aż po ów wstrząsający bezsens, że miłość ma być czymś „nieegoistycznym". Trzeba być mocno osadzonym w sobie, trzeba dzielnie stać na obu swych nogach, bo inaczej w ogóle nie można by kochać. Wiedzą to w końcu nader dobrze kobietki: nic sobie nie robią z nieegoistycznych. tylko obiektywnych mężczyzn... Czy mogę więc ważyć się na domysł, że znam kobietki? Należy to do mego dionizyjskiego posagu. Kto wie? Może jestem pierwszym psychologiem wiecznie-kobiecego. Wszystkie one mnie kochają — stara historia: odliczając unicszczęśliwione kobietki, „e-mancypantki", którym brak materiału na matki. Na szczęście nie mam ochoty zostać rozszarpanym: kobieta doskonała rozszarpuje, gdy kocha... Znam te warte grzechu menady... Ach, cóż za niebezpieczny, skradający się, podziemny drapieżniczek! A jaki miły przy tym!... W pogoni za zemstą kobietka obali sam los. Kobieta jest niewymownie bardziej zła niż mężczyzna, także roztrop-
■ niejsza; u kobiety dobro jest już jakąś formą zwyrodnienia... Wszystkie tak zwane „piękne dusze” mają u podłoża stan pewnego fizjologicznego niedomagania
- nie powiem wszystkiego, bo stałbym się zbyt medycy-niczny. Walka o równe prawa jest nawet objawem choroby: wie to każdy lekarz. Kobieta, im więcej jest kobietą, broni się rękami i nogami przeciw prawom w ogóle: stan naturalny, wieczna wojna płci daje jej przecież zdecydowane pierwszeństwo. Czy wysłuchano mojej definicji miłości? Jest jedyną godną filozofa. Mi-