Niezwyciężony
brzeg zatoki i ustawiały się w szyku. Oddział, liczący około 3000 ludzi, głównie kawalerii, przyjął pozycję obronną. Jego prawe skrzydło miało za sobąjako zabezpieczenie gęste zarośla, piechota ustawiła się za rowem, a artylerię rozstawiono na niewielkim wzgórzu. Obydwa szeregi zacieśniały się stopniowo, tworząc mur składający się z ludzi i koni. Między nimi, jak jaskrawe plamy na białym śniegu, widać było ludzkie ciała, porozrzucaną broń i porzucone bębny- ślady po niedawnym starciu, w którym szwedzka przednia straż podczas krótkiej potyczki rozerwała regiment jazdy z Sehestedt i wzięła do niewoli duńskiego pułkownika.
Dwa zdobyte sztandary odesłano Karolowi Gustawowi. Król zachował się w tej sytuacji tak, jakby się bał, że Wrangel odniesie kolejne, ważne zwycięstwo bez jego udziału. Dlatego też postanowił pojechać przodem na lewe skrzydło, gdzie ustawiony tam oddział szykował się właśnie do ataku. Król zszedł z sań, aby dosiąść konia. Ledwie wygramolił się z okrywających go futer, kiedy rozległ się trzask i lód pękł pod saniami, które natychmiast znikły w czarnej wodzie, wciągając na dno woźnicę i trzy konie. Kareta, którą podróżował francuski dyplomata, również znikła pod lodem1.
Widok tego, co się stało, wywołał prawdziwy szok wśród szwedzkich żołnierzy. Ci, którzy znajdowali się najbliżej miejsca zdarzenia, zatrzymali się przestraszeni i zmieszani. Aby uspokoić swych podwładnych, król podszedł sam do skraju szczeliny i popatrzył w dół. Ten świadomy akt odwagi sprawił, że żołnierze trochę się uspokoili. Wkrótce też kontynuowano marsz, obchodząc szczelinę bokiem.
Król pozostawił lewe skrzydło za sobą i wraz ze swą strażą przyboczną ruszył w stronę zatoki. Przybył na miejsce na tyle prędko, że zdążył jeszcze zatrzymać natarcie, do którego szykował się właśnie Wrangel. Król wydał inne rozkazy do nowego natarcia, w którym miał odgrywać o wiele bardziej znaczącą rolę. Natomiast Wrangel miał czekać na lodzie wraz ze swymi 1500 ludźmi. Reszta oddziału, to znaczy około 2300 szabel, miała podążyć za królem kierując sięłukiem na lewo, w stronę lądu, aby obejść duńskie oddziały od skrzydła, a potem uderzyć na nie od tyłu.
Jak postanowiono, tak zrobiono. Oddział skierował się w stronę stałego lądu. Żołnierze minęli pokryty śniegiem i lodem zagajnik i doszli do zarośli. Okazało się wtedy, że Duńczycy — tak jak Szwedzi przypuszczali - zmienili ustawienie i czekali teraz na ich przyjście. Ostatni żywopłot był gęsty, wysoki i splątany - taki, jaki zdarza się to zobaczyć na Fionii jeszcze w dzisiejszych czasach. Szwedzi musieli więc przed rozpoczęciem ataku dokonać kilku wyłomów w tej niezwykłej przeszkodzie. Udało im się to uczynić, choć nie obyło się bez strat, ponieważ Duńczycy stali w odległości zaledwie 100 metrów i nieustannie ostrzeliwali swych przeciwników z muszkietów, przy czym mało brakowało, a zabiliby samego króla. Jeden z wysokich rangą oficerów, walczących dla Duńczyków, służył chyba w Polsce i wiedział, jak król wygląda. Kiedy więc dostrzegł szwedzkiego monarchę, wydał rozkaz kilku artylerzystom, aby skierowali ogień na Karola Gustawa. Zdążyli oni wystrzelić w stronę króla i jego straży 7 pocisków. Przynajmniej jeden z nich spadł tak blisko, że król obsypany został śniegiem, ale nic mu się nie stało.
Kiedy tylko kilku skwadronom kawalerii udało się przebić przez zarośla i ustawić się w szyku, rzuciły się natychmiast do wściekłego ataku. Po krótkim starciu Duńczycy zaczęli się cofać w stronę pobliskiego wąwozu. Mniej więcej w tym samym czasie do natarcia ruszyły skwadrony Wrangla, kierując się na duńskie lewe skrzydło, które po dokonaniu zwrotu w stronę lądu znalazło się na pokrytej lodem zatoce i zawisło w próżni. Szwedzi rzucili się do ataku mimo ognia artylerii duńskiej, ale na szczęście pociski przelatywały wysoko nad ich głowami.
Ledwo pierwsze szeregi szwedzkiej jazdy starły się ze swymi duńskimi przeciwnikami, ponownie rozległ się odgłos pękającego lodu. Dwa skwadrony zaciężnej jazdy niemieckiej dostały się pod lód, a w chwilę potem pochłonęła je woda. Wraz z nimi utonęło kilku duńskich żołnierzy, których Niemcy zamierzali właśnie uśmiercić. Dlatego też atak z tej strony opóźnił się2. Wkrótce jednak
169
Była to kolaska ambasadora Huguesa de Trelona (przyp. red.).
Według relacji ambasadora de Trelona: „Wskutek załamania się lodu w pewnym miejscu dwie kompanie, po jednej z obu stron, pogrążyły się w morzu