Niezwyciężony
cały czas odpowiedni dystans od innych żołnierzy wokół nich. Oddziały posuwały się więc do przodu jak powolna chmura na niebie, korygując bez przerwy kierunek marszu ze względu na nierówności terenu albo ruchy wykonywane przez innych żołnierzy. Mimo tych drobnych przeszkód, cała ta postrzępiona chmura przesuwała się powoli do przodu, kierując się w stronę białego, rozświetlonego blaskiem słońca lądu, który widać było w oddali.
Z początku po jasnym lodzie maszerowało tylko prawe skrzydło pod dowództwem Wrangla. Lewe skrzydło stało jeszcze na Brandsó, pod osobistym nadzorem Karola Gustawa, czekając na dojście piechoty i artylerii. Poza tym przesunięto tabory trochę wr głąb lądu. aby zabezpieczyć je na wypadek, gdyby Duńczycy wpadli nagle na pomysł albo zebrali się na odwagę i przeprowadzili nagłe kontmatarcie przez cieśninę.
Niepokój i strach, jakich Karol Gustaw doświadczył ostatniej nocy, nadal go widocznie nie opuszczały. Z coraz większą niecierpliw ością wyglądał on nadejścia spóźnionej już piechoty. Kiedy zaś zobaczył, że część duńskich oddziałów na cyplu Iversnas zaczęła przesuwać się na lewo w stronę zatoki Tybrind, nie mógł już dłużej czekać i wydał rozkaz ogólnego wymarszu.
Na zaśnieżonym lodzie pojawiła się nowa grupa ludzi. Wśród żołnierzy wyróżniał się Karol Gustaw. W obrazach przedstawiających całą tę historię na sposób romantyczny widzimy go w bohaterskich pozach; w rzeczywistości król podróżował opatulony ciepło w niewielkich saniach, ciągnionych przez trzy rącze konie. Po przejściu niewielkiego odcinka, do uszu żołnierzy dotarły odgłosy strzałów' dobiegające z okolicy zatoki Tybrind. Oznaczało to, że przednia szwedzka straż starła się z nieprzyjacielem.
Prawe skrzydło pokonywało w tym samym czasie najniebezpieczniejsze miejsce. Leżało ono przy ujściu do zatoki niewielkiego strumienia, gdzie w lodzie utworzyły się dwie podłużne szczeliny. Szwedzi uczynili wszystko, co w ich mocy, aby przy pomocy desek i belek stworzyć warunki do przejścia przez owe szczeliny. W miarę, jak jeźdźcy pokonywali tę przeszkodę i wchodzili na trochę grubszy lód pokrywający zatokę, prostowali się w siodłach i porządkowali szyki. Wprost przed sobą, w odległości około 600 metrów', widzieli już oddziały duńskie, które schodziły właśnie nad
167