MIEJSCE KRÓLA
nawet pojęcia, czy kiedykolwiek będę mógł dać na nie odpowiedź, czy znajdę kiedyś powody, aby się zdecydować. Wiem teraz jednak, dlaczego, jak wszyscy, mogę sobie te pytania zadawać - a nie mogę nie zadawać ich sobie dzisiaj. Tylko ci, którzy nie umieją czytać, będą zapewne się dziwić, że nauczyłem się tego o wiele lepiej od Cuviera, od Boppa, od Ricarda aniżeli od Kanta czy Hegla.
Wobec takiej niewiedzy, wobec tylu pozostających w zawieszeniu pytań może trzeba po prostu zamilknąć - być może tu kończy się dyskurs, a zaczyna praca dyskursu. Mimo to zostało jeszcze parę słów do powiedzenia. Ich status trudno będzie usprawiedliwić, jako że chodzi o wprowadzenie w ostatniej chwili — na podobieństwo teatralnego triku - osoby, która nic mieściła się w wielkiej klasycznej grze reprezentacji. Przedustawne prawo tej gry zamierzaliśmy odsłonić w obrazie Las Meninas, gdzie przedstawienie jest przedstawiane „na każdym miejscu i o każdej porze”: malarz, paleta, czarna płaszczyzna obróconego tyłem płótna, umieszczone na ścianach obrazy, oglądający widzowie, sami z kolei objęci spojrzeniem tych, którzy ich oglądają; wreszcie w centralnym punkcie przedstawienia, najbliżej jego istoty, zwierciadło - ukazuje ono to, co jest przedstawiane, ale jako tak odległe, tak związane z nierealną przestrzenią, tak obce wszystkim skierowanym gdzie indziej spojrzeniom odbicie, że odbicie owo stanowi już tylko najsłabszą repryzę reprezentacji. Wewnętrzne linie obrazu, te zwłaszcza, które wychodzą z centralnego punktu odbicia, kierują się ku temu, co jest przedstawiane, a mimo to nieobecne. To zarazem przedmiot — bo jest tym, co przedstawiony artysta właśnie przenosi na płótno — i podmiot — ponieważ artysta, przedstawiając się przy pracy, przed oczyma miał siebie, ponieważ utrwalone na obrazie spojrzenia kierują się ku fikcyjnej lokalizacji królewskiej osoby, będącej rzeczywistym miejscem malarza, ponieważ w końcu gospodarzem [hóte] i gościem [hóte] tej dwuznacznej oberży, gdzie w bezgranicznej migodiwośści wymieniają się miejscami malarz i władca, zostaje widz, którego spojrzenie zmienia obraz w przedmiot, w czystą tablicę przedstawień zasadniczego braku. Brak ów traktowany jest jako luka jedynie przez dyskurs pracowicie rozkładający obraz, bo w rzeczywistości zawsze bywa przez kogoś zajęty: świadczy o tym uwaga przedstawionego malarza, respekt przedstawionych na obrazie postaci, obecność widzianego od tyłu wielkiego płótna i nasze spojrzenie - to dla niego obraz istnieje, wychynął z otchłani czasu.