34
już to samo stanowi niezbity dowód, że w urządzeniach publicznych są grube biedy. A cóż dopiero mówić, jeżeli wydarza się, że nieuczciwość bywa dźwignią osobistego powodzenia na arenie publicznej? Któż, jeżeli nie duchowieństwo, ma być regulatorem wprowadzającym moralność do życia publicznego?
Panem sytuacyi było duchowieństwo zawsze, ilekroć zwartą falangą wystąpiło do walki pod tein hasłem; trony się uginały, a więc widocznie duchowieństwo nie było w tej walce osamotnione. Nawet we Francyi musiałby nastać gruntowny zwrot w stosunkach publicznych, gdyby całe duchowieństwo, solidarnie a czynnie, przez dłuższy czas wojowało stale pod hasłem moralności publicznej, ale też wyłącznie pod tern hasłem, bez jakiejkolwiek domieszki z tego lub owego stronnictwa politycznego. Zwycięztwo moralności samo przez się sprowadziłoby za sobą zwycięstwo każdej dobrej sprawy.
Nie napróżno mamy za sobą trud dziewiętnastu wieków chrześcijaństwa, — na to hasło jesteśmy bądźcobądź czuli.
Niestety, w naszem życiu publicznem duchowieństwo za-mało bierze udziału. Zaczyna się i ono nieco ruszać, ale to wszystko zaledwie ułamek tego, co być powinno. Po większej części ciągle jeszcze świecą nieobecnością. Les absents out toujours tort; socyalizmowi zaś nie można niczem a niczem wyświadczyć większej przysługi, jak tą nieobecnością. Socyali-ści wyręczą Was bardzo chętnie — nawet w interpretacyi Pisma św.
Oprócz socyalistów niema w tej chwili żadnego stronnictwa opartego na racyonalizmie; bardzo wielu jest jednakże luźnych racyonalistów, działających już to zupełnie na własną rękę, już to w nielicznych, ale sfornych, gromadkach. Wszyscy oni sympatyzują mniej lub więcej ze socyalizmem, bo mimo-woli wiedzie ich do tego poczucie, przeczucie czy odczucie wspólności metody w poglądzie na świat. Wobec socyalizmu tworzą oni taki słabiuchny odłam, że niema o nich czego osobno się rozwodzić. Z ich pracy tylko socyalizm może zebrać korzyści i choćby też niewiedzieć jak zaznaczali swoją odrębność, w praktyce można ich śmiało uważać za ciurów socjalistycznego obozu. Jako odrębni, są tak nic nieznaczący, że możnaby się z nimi wcale nie liczyć, gdyby nie wzgląd na to, że oni właśnie torują drogę socyalizinowi.
Poznać ich można po nienawiści ku »obszarnikom*, jako takim. Powiadam: po »nienawiści« i trzeba się trzymać jak najściślej dosłownego znaczenia tego wyrazu. Wielkie bowiem wady tej warstwy społecznej mogą bardzo łatwo w egzaltowanym umyśle wzbudzać ku niej ujemne uczucia (żal, niechęć, wzgardę wreszcie); ale owi ludzie nienawidzieliby wielkich właścicieli rolnych wtenczas nawet, gdyby ci poprawili się od-razu ze wszystkich swych wad. Nienawiść niedba o wady lub zalety; ona nie jest karą za wady, ona towarzyszy zarówno cnocie, jak występkowi.
Sądzę, że czytelnik chętnie mi wybaczy nierównomier-ność w mej broszurze w tern miejscu; należałoby teraz rozwieść się nad tern, że ktokolwiek ma w sobie nienawiść do szlachty, .ten nie nadaje się do pomocy w rozwiązaniu sprawy ludowej. Pozwalam sobie opuścić cały ten wywód, przypuszczając, że nikt nie będzie miał wątpliwości w tej mierze. Jątrzenie jest przecież bezpośrednią drogą do rewolucyi.
Kilka tylko uwag poświęcę stanowisku naszej szlachty, jako mieszkańcom wsi, jako sąsiadom chłopów.
Nie jestem szlachcicem i zostać nim nie pragnę, uważając nieherbowe mieszczaństwo za stanowczo lepsze od herbowego; historykiem będąc znam wady i winy tej szlachty aż do piołunu, wszystkie ich niedbalstwa i wszystkie lekkomyślności; ale napawa mnie obrzydzeniem, gdy ktoś z plwania na szlachtę robi sobie zawód życia i jest tak bezczelnym, czy głupim, że udaje przy tern służbę obywatelską. Wielkie są winy dziejowe szlachty, ale bynajmniej nie mniejsze mieszczaństwa polskiego; jeden tylko polski lud wiejski nietylko niema na sobie winy dziejowej, ale owszem cały wieniec zasług, wyłącznie zasług ‘) — aż do r. 1846. Odtąd i on bywa — rozmaitym.
*) Wydobyciem tych zasług na jaw kto się zajmuje? Może demokraci, liberali, ludowcy nasi? Nie, to historycy >krakowskiej szkoły* mozolą się nad tern, a tamci — nawet nie wiedza o tem!
3*