88
Antek z Łodzi, który pracował w obozie jako dekarz i cieśla zarazem.
W normalnych godzinach pracy był zajęty reperowaniem jakiegoś pomieszczenia, sąsiadującego ze sklepikiem obozowym (był i taki w obozie) i korzystając z dobrej okazji włamał sig kradnąc, co w reke wpadło. Nakryli go na tym i ratując swoją skórę sypnął sprawę podkopu.
Bogu dzięki sypnął Noconiowi, który przyszedł obejrzeć miejsce. Natychmiast zostałem zaalarmowany przez zainteresowanych mieszkańców domku. (Przypominam sobie, źe normalne Gestapo obozowe u nas nie istaniało).
Dobrawszy sobie do asysty pewnego chorążego kawalerii z AK, udałem sig na rozmowg z Noconiem. Trzeba było grać w otwarte karty. Odrazu nas przyjął i oświadczył, że wie po co przychodzimy i że nic nas nie może uratować od stryczka, gdyż on sig origntuje, jakie ptaszki są w obozie. Ponieważ sprawg postawił zupełnie jasno my również byliśmy zupełnie otwarci. Powiedziałem mu, że ma racje, że nasz obóz jest nieco odmienny niż te, do których jest przyzwyczajony i musi sig liczyć, że jeśli nas sypnie, to jasne jest, że nas nic nie może uratować, ale i jego godziny są policzone. Że wojna sig koAczy i tacy, jak on oraz Niemcy będą odpowiedzialni za obozy koncentracyjne, a istniejąca wewngtrzna organizacja nawet nie bgdzie czekała koAca wojny. Że, kto, jak kto, ale on sam najlepiej wie jak można wykończyć w obozie każdego, gdy sig tylko zechce. Że many dane na wszystkie jego złodziejstwa i jeśli sprawa pójdzie wyżej, to zrobimy go wspólnikiem przygotowanej ucieczki. Że żadne Gestapo nie bgdzie w stanie uwierzyć, iż podczas tak długiego okresu, prawie na oczach wszystkich zdołaliśmy tyle wykopać. Że oni dwaj Niemcy w obozie będą odpowiedzialni za porządek i nasze dotychczasowe swobody. Niech więc sig zastanowi bo tak, czy inaczej - on również cały nie wyjdzie z tej afery. Po bardzo długim zastanowieniu- zgodził sig na milczenie.
Dopiero w listopadzie zaistniały zmiany i to bardzo niekorzystne. Odjechały od nas transporty, miedzy innymi i Bodek, a na ich miejsce przyjechała najrozmaitsza banda. Dużo Niemców - więźniów, którzy obsadzili wszelkie lepsze miejsca w administracji, zmieniono lekarzy itp.
Obóz całkowicie stracił swoje dawniejsze oblicze. Wielu jednak starych spiskowców zostało.
Został Pleban, OstrzyAski, ppor. NSZ Tadeusz, kilku szoferów, wachmistrz Franciszek z AK, jakiś kapral od Szarego czy Ponurego, przywieziony w międzyczasie, młody ppor. z Baszty - rodowity Ślązak, nie pamiętam imienia, chorąży
kawalerii i mój Emil Bratet.
Prawie wszyscy aktorzy późniejszego, zorganizowanego odlotu z KC, w styczniu 1945 roku.
Pracowaliśmy ciągle na lotnisku, widzieliśmy już cywilów z Warszawy, którzy pracowali na roli u pobliskich chłopów. Było coraz gorzej i ciężej.
Tymczasem nasz obóz stał sig typowym KC, z tą tylko różnicą, że oddziałem wartowniczym byli ciągle ci sami ar-tylerzyści i ten sam komendant.
Niedobitki z naszego projektowanego baonu zostały również tak samo twarde i solidarne, choć teraz dość bezbronne i bezsilne w obozie. Jedynym nam wiernym pozostał właśnie tylko, jak sig teraz okazało w nowych warunkach, kapo Nocon Józef. Wspólna tajemnica była wiażaca. Toteż kilku z nas żyło w cieniu jego opieki. Znowu było parę ucieczek pojedynczych i naiwnych, które teraz zapoczątkowali Rosjanie. Zaczęła się dość znaczna śmiertelność. Wyżywienie się pogorszyło.
Nasza maleńka grupa pracowała teraz w całości w kolumnie robotniczej firmy "Eimer", gdzie był bardzo dobry majster, jego zastępca Emil Bratek, a dowódcą kilku strażników bardzo wrogo nastawiony do hitleryzmu podoficer, kupiec z Nadrenii, który od bomb angielskich stracił dosłownie całą swoją bardzo liczną rodzinę.
Ja i Bratek pracowaliśmy w tej firmie prawie od początku pobytu w obozie. Doszło do tego, że podczas gdy pracowaliśmy, Nadreńcryk polował na bażanty, pełno ich było w okolicy, kradł razem z Emilem kartofle a później razem ze strażnikami piekliśmy je i razem zjadali.
Wykorzystując te stosunki i nastawienie podoficera, zaczęliśmy go całkowicie przerabiać biorąc na sentyment, opowiadając o naszych rodzinach i powstaniu warszawskim, o którym teraz mieliśmy jakie takie pojęcie.
Numer przeszedł i powoli rozkręcając się zaczął nam coraz więcej dawać rad i informacji, koniecznych do ucieczki, ostatecznie obiecując dostarczenie mapki okolicy. Postawił tylko jeden warunek, że nie bedzie ani próby, ani samej u-cieczki z jego komanda roboczego. Zgodziliśmy się na to i dotrzymaliśmy słowa. W przyszłości nie miał z naszego powodu najmniejszych przykrości.
W początkach grudnia, zupełnie niespodziewanie zorganizowano zespół na jakąś pracę w miejscu oddalonym od obozu.