biorca popełnił błąd, niewłaściwie inwestując posiadane zasoby.
Kolejnym kontrargumentem jest brak ostatecznego punktu odniesienia w laborystycznej koncepcji kształtowania się wartości. Podczas gdy wartość dobra determinowana jest przez ilość pracy, konieczną do jego wyprodukowania, natomiast wartość pracy jest zdefiniowana przez wartość dóbr, koniecznych do regeneracji oraz utrzymania wydajności pracowników (lub, jak chciał Karol Marx: do utrzymania ich przy życiu) - w konsekwencji nie ma żadnego pierwotnego wyznacznika wartości.
Wreszcie, Eugen von Bóhm-Bawerk zwrócił uwagę, że twórca teorii wyzysku w swoich rozważaniach w ogóle nie uwzględnił kategorii preferencji czasowej. W efekcie sugerował, że pracownicy powinni otrzymywać z góry - jako wynagrodzenie za swoją pracę - całą przyszłą wartość pieniężną jej owoców; oznaczałoby to, że będą otrzymywać znacznie więcej, niż wyprodukują. Gdyby robotnicy chcieli otrzymywać kwotę równą wartości wyprodukowanych dóbr, powinni założyć spółdzielnię produkcyjną i czekać aż do ukończenia procesu produkcji oraz sprzedaży danego dobra - a następnie podzielić uzyskany przychód. W przeciwnym razie muszą się zgodzić na otrzymywanie wartości przyszłych owoców swojej pracy zdyskontowanej stopą procentową.
Kolejną osobą, z której poglądami wdał się w polemikę ów austriacki ekonomista, był John Bates Clark - wpływowy zwolennik klasycznej, obiektywistycznej teorii kapitału i procentu. Zgodnie z nią, produkcja i konsumpcja są jednoczesne, a proces produkcji jest poziomy (nie ma struktury wieloetapowej) i przebiega natychmiast (czas w ogóle nie jest uwzględniany), w cudowny sposób przemieniając homogeniczne dobra produkcyjne w dobra konsumpcyjne. Kapitał jest zaś cudownym, wiecznym - również homogenicznym - funduszem ('galaretką wartości'), który nie podlega zużyciu - a w dodatku sam z siebie przynosi zysk w postaci procentu; im więcej kapitału posiada dane społeczeństwo, tym procent ten jest niższy. Proces produkcji nie polega więc na przedsiębiorczym połączeniu różnorodnych dóbr kapitałowych (które podlegają zużyciu) w twórczym, czasochłonnym procesie - lecz zależy od tajemniczego funduszu, zwanego kapitałem.
Dzięki takim założeniom, zwolennicy szkoły neoklasycznej byli w stanie ubrać swoją teorię we wzory matematyczne, opisujące rzekomy stan statycznej równowagi rynkowej. Eugen von Bóhm-Bawerk zwracał jednak uwagę, że owe równania przyjmują za jednoczesne wielkości, które nie są jednoczesne - lecz zachodzą kolejno po sobie na przestrzeni czasu (w miarę postępu procesu produkcji) i wynikają jedne z drugich. Jest to bezpodstawne i niedopuszczalne uproszczenie, zakłamujące rzeczywistość społeczną; nie da się wyjaśnić realnych procesów, które dzieją się w czasie i następują kolejno po sobie, nie uwzględniając cza-