waleczność i w bitwie pod Grunwaldem, i w zaciętych zmaganiach pod Koronowem, w której to walce rycerz Piotr, jako chorąży, niósł sztandar polski. Swych królewskich wychowanków chciał też ukształtować na rycerzy, a chłopcy przepadali za ćwiczeniami z bronią i zabawami pod opieką pana Piotra wśród traw i krzewów na łęgach nadrzecznych. Toteż nie widząc królewiczów w oznaczonym czasie na dziedzińcu zamkowym, pan Piotr ruszył sam na zamek, do komnaty, w której odbywały się lekcje z księdzem Kotem.
A tam, wśród chłodnych murów zamkowych, w izbie szkolnej siedział przy stole mistrz Wincenty i wraz ze swymi młodocianymi uczniami słuchał uważnie opowieści siwowłosego pielgrzyma. Po drugiej stronie stołu, na krytej miękkim kobiercem ławie siedzieli królewicze i z ciekawością spoglądali to na opowiadającego zakonnika; to na swego mistrza, jakby chcieli sprawdzić, czy słowa gościa zasługują na wiarę.
- Trzy dni toczyli bitwę na Kosowym Polu roku Pańskiego tysiąc trzysta osiemdziesiątego dziewiątego - mówił wolnym, niezbyt donośnym i jakby zmęczonym głosem pielgrzym - trzy dni car serbski Łazarz i wojewoda Wiatek Wukowicz zmagali się z Turkami. Hej, krew płynęła tam jako woda w strumieniu, aż od krwi onej poczerwieniała rzeka Źytnica. Raz chrześcijanie, a raz Turcy byli górą, aż trzeciego dnia zbiegł Wuk Brankowicz, a za nim Bośniacy, i Turcy zwyciężyli. Sułtan turecki, Murad, nakazał rzeź jeńców serbskich...
- I zali ich wycięto? - zapytał niedowierzająco starszy królewicz, bo mu się w chłopięcej głowie pomieścić nie chciało, iż nad wziętym do niewoli i bezbronnym przeciwnikiem zwycięzca mógłby się pastwić wbrew obyczajom rycerskim. Przecie jego ojciec, wielki król Jagiełło, po bitwie pod Grunwaldem kazał opatrywać rannych Krzyżaków, a nazajutrz wszystkich niemal jeńców puścił wolno!
- Wycięto wszystkich, miłościwy królewiczu - odparł pielgrzym. - A wycinano tym żwawiej, iż jeden z Serbów, który zataił się po bitwie, wszedł do namiotu sułtańskiego i przebił Murada sztyletem. Sułtan zmarł, ale nim skonał, na jego oczach ścięto wziętego do niewoli cara Łazarza i wszystkich bez mała rycerzy serbskich...
Królewicz Władysław ze zgrozą i niedowierzaniem spojrzał na mistrza Wincentego.
- U narodów, które Panu Jezusowi czci nie oddają, królewiczu, nieraz się rzezie takie zdarzały - odparł zapytany.
- I nikt onego cara Łazarza i jego rycerzy nie pomścił?
- Bóg pomścił - odparł swym cichym głosem pielgrzym.
- A jak? Powiadajcie, oćcze wielebny!
- Syn sułtana, Bajazet, któren zarządzał oną rzezią i pilnował jej do końca, sam po oćcu swym sułtanem został. I on to wdał się w wojnę z Tymurem Chromym, wodzem Mongołów, i ów Tymur wojska tureckie starł na miazgę, a sułtana Bajazeta do niewoli wziął, do klatki jakoby wilka zamknął i tak go udręczył, że sułtan w klatce onej zmarł po paru miesiącach.
- Dobrze mu tak! - wykrzyknął królewicz. Chciał mówić coś jeszcze, ale ksiądz Wincenty dał mu znak i chłopiec zmiarkował, że ma siedzieć cicho. Zamknął więc otwarte już usta i nie przerywał gościowi.
Pielgrzym zaś wyczekał chwilę i dopiero widząc, że ani ksiądz Kot, ani królewskie pacholęta nie zabierają głosu, ciągnął swą opowieść dalej:
- Gdy Tymur Chromy rozbił Turków, nietrudno było w one lata wygnać ich z krain chrześcijańskich hen, za morze, skąd przyszli. Ale książęta chrześcijańscy nie pomyśleli o tym. I teraz Turcy znów nabrali siły, ludność Chrystusowi Panu wierną w srogim dzierżą ucisku, młodych chłopców rodzicom porywają i w swego Mahometa wierzyć im każą i najpierwsze wojsko swoje z nich czynią na zgubę wszystkich krajów, kędy Krzyż Pański cześć należną odbiera. I nie ma w całym chrześcijaństwie króla, który by onych uciśnionych Serbów i Bułgarów z mocy tureckiej ratował. A przecie Turcy i Greków ciemiężą, i po Konstantynopol sięgają...
Królewicz Władysław znowu poruszył się niespokojnie i spojrzał na mistrza Wincentego, jakby chciał rzec, iż jest wszak na świecie król, który by się nie uląkł potęgi tureckiej ani żadnej innej, jako nie lękał się ongiś