To czego pragniesz naprawdę, To, czego pragniesz naprawdę... 1, "Ten pierwszy raz"


To, czego pragniesz naprawdę...

by Hoshiko

dla Ly, Sal, Akai i Kasiuli

* * *

Biblioteki mają w sobie coś magicznego... Może to zapach kurzu z pożółkłych kartek, może ta cisza... może skupienie. Jedno w każdym razie jest pewne: jeśli lubisz spokój i szukasz wiedzy, rad spędzisz tam długie godziny, tracąc poczucie upływu czasu. Swoisty ów urok posiada każda biblioteka, nawet ta najsłabiej wyposażona i na największym zadupiu; jednak wrażenia, które się odnosi po wejściu do prawdziwej olbrzymiej biblioteki, nie da się porównać z niczym. No, może tylko z uczuciem po wejściu do wielkiej, pięknej świątyni, kiedy to zachwyt miesza się w nas z czcią... Bo biblioteka to też swego rodzaju świątynia - świątynia mądrości i wiedzy. Nawet jeśli gorączkowo czegoś poszukujesz, musisz ulec tej atmosferze i przejąć choćby odrobinę z tego ogromu spokoju. Choć prawdziwego znawcę zawsze doścignie pewien niepokój: jest tu ten wolumin, czy też nie? Jak piękne wydanie tego dzieła tu znajdzie? Ludzie, którzy rzadko odwiedzają biblioteki są wolni od tego rodzaju problemów. Ci jednak, którzy bywają w nich częściej, przywiązują do tego spora wagę.

Do tych ostatnich należał z pewnością Zelgadis Graywords, który jednak nawet przy swojej skłonności do szukania dziury w całym nie był w stanie wiele bibliotece w Tannen zarzucić. Była wielka, cicha, pusta i po sufit zapełniona księgami i zwojami - wśród których nierzadko można było dopatrzeć się unikatów. Być może znajdzie tu odpowiedz na swoje pytanie, lub chociażby wskazówkę, gdzie odpowiedzi tej można szukać. Jedyne, co go w tej chwili martwiło to to, że zapowiadały się całe dni szukania. Jeśli nie tygodnie.

Jeśli chodzi o niego, to oczywiście nie ma problemu. Był w swoim żywiole. Ale co powie na to Lina? Heh. Dawniej wiedziałby, co powie na to Lina. Ale od śmierci Gourryego bardzo się zmieniła... Przycichła i w ogóle częstokroć odnosił wrażenie, że ma do czynienia z zupełnie inną osobą. Martwił się o nią i prawdę mówiąc nie bardzo cieszył się na perspektywę zostawienia jej samej, podczas gdy będzie przesiadywał w bibliotece. No, ale nie było innego wyjścia. Odkąd rozstali się z Amelią, która musiała wreszcie zmierzyć się z byciem księżniczką, podróżowali we trójkę - on, Lina i Gourry. I zawsze kiedy on spędzał czas na grzebaniu w bibliotekach w poszukiwaniu obkurzałych manuskryptów, pozostała dwójka zwiedzała zaplecze gastronomiczne danej miejscowości. Razem. Miał więc pewne podejrzenie, iż pozostawienie Liny samej może wywołać u niej przykre wspomnienia, związane ze zmarłym towarzyszem... A nawet jeśli nie, dziewczyna zwyczajnie zanudzi się na śmierć. Charakterystyczne jest bowiem, iż po śmierci Gourryego ma ona wstret do restauracji, knajpek, karczm i obżerania się. I mimo upływu trzech już w końcu lat rzecz nie wróciła do dawnego stanu. Hmm... Kiedyś by pewnie w to nie uwierzył... A nie była to jedyna rzecz, która się zmieniła.

Dobrze, westchnął, wchodząc z Liną u boku w kolejną zatłoczoną uliczkę. O to martwić się będzie później. Teraz musi pomyśleć o jakiejś kwaterze.

-"Pod Smoczym Łbem" - odczytał głośno nazwę, jaskrawymi kolorami nabazgraną na drewnianym szyldzie. Pod spodem widniał mało udatny rysunek. Zdaniem Zelgadisa wyglądał on raczej na smocze łajno niż łeb, ale po wizytach w dwóch poprzednich gospodach, gdzie nie było już wolnych miejsc, nie mógł zniechęcać się detalami. - Jak myślisz, Lina? Może być tutaj?

-Oczywiście.

* * *

Jak się okazało, nie był to wcale taki zły wybór. "Smoczy Łeb" w środku okazał się nadspodziewanie czysty, a poza tym położony był bardzo blisko biblioteki, co cieszyło Zelgadisa. Wolny pokój był co prawda tylko jeden, ale za to z dwoma oddzielnymi łóżkami, wiec dało się jakoś przeżyć - ostatnio było tylko jedno i Zel spędził trzy noce na podłodze. Nawet przy jego skórze, która nie pozwalała mu konkurować z księżniczką na ziarnku grochu, nie było to przyjemne wspomnienie.

Ponieważ dzień dobiegał już końca, Zelgadis postanowił wybrać się do biblioteki dopiero następnego dnia rano. Tymczasem najpilniejszą kwestią była zdecydowanie jakaś strawa, bo przez cały dzień podroży oboje nie mieli nic w ustach.

O dziwo, polewka również okazała się co najmniej przyzwoita, zaś miski, w których ja podano - czyste. Zadziałało to zdecydowanie korzystnie na humory ich obojga. Lina dawno tak dobrze nie wyglądała - uśmiechała się lekko i opowiadała jakąś anegdotę o herszcie zbójców, których kiedyś ograbiła.

-Nie zjadłabyś jeszcze? - zapytał ja z nadzieją, jednak odmówiła. Pod tym względem nic się nie poprawiło. Jednak... jeśli miałby być szczery... to nie przeszkadzało mu to zanadto. Po prostu wolał ją taką - była bardziej... dziewczęca? To chyba dobre określenie.

-Ile tu zostaniemy, Zel? - zapytała.

-Nie wiem - odpowiedział zgodnie z prawdą. - Myślę, że około tygodnia...

I na tydzień skaże ją na męczenie się w tym mieście? Z czysto egoistycznych pobudek?

-Idę jutro z tobą do biblioteki.

Stwierdzenie. Nie pytanie.

I problem sam się rozwiązał.

-Dobrze.

* * *

Biblioteka była największym gmachem w mieście. Już sama jej architektura wzbudzała podziw.

-Ależ wielka... - szepnęła Lina. - I te rzeźby...

-To podobno dzieło samego Karola z Lidy.

-Skąd wiesz?

-Dla pewności spytałem - uśmiechnął się. - Ale nawet bez tego to po prostu widać. Spójrz na ten portyk. I na zdobienie kolumn... I na schody wreszcie...

-Ja naprawdę nie mam pojęcia, skąd ty to wszystko wiesz - spojrzała na niego z podziwem. - Tylko powiedz mi jeszcze, ile to może mięć lat. Z siedemset?

-Prawie trafiłaś. Karol z Lidy nie żyje od pięćset osiemdziesięciu paru, wiec około sześciuset.

-I tak dużo - zawyrokowała. - Że też to się jeszcze nie rozpada...

-Nie wiem, dlaczego by miało - zaprotestował. - Jest stale renowowane. Wpływ księcia Philionela na sąsiadów jest dosyć spory w tym względzie...

-No, zobaczymy jak będzie w środku...

-Wiec wchodźmy - powiedział i podążył za Lina po schodach.

"Karol z Lidy miał chyba jakąś manię wielkości", przemknęło mu przez myśl. Drobniutka i niewysoka Lina wydawała się być maleńka, stojąc przed wejściem obok wysokich kolumn, których grubość dorównywała dwóm tęgim mężczyznom. "Ale trzeba mu też oddać, że zadbał o to, by marmur wygładzono niemal doskonale..."

-Zel! Śpisz? - pociągnięcie za rękę wyrwało go z rozmyślań. - Idziemy czy nie?

-Idziemy, oczywiście. Już.

W środku Zelgadis doznał pewności, że Karol z Lidy manię wielkości miał. I to niezłą. To samo musiało przyjść do głowy i Linie, która nie puściwszy jeszcze jego dłoni, bezwiednie uścisnęła ja lekko, z otwartymi usteczkami wpatrując się w zawieszone niewiarygodnie wysoko sklepienie. Widniejący na nim fresk przedstawiał alegoryczny tryumf Wiedzy nad Ciemnotą. Ciemnota była brzydka jak nieszczęście, a Wiedza nie wiedzieć czemu miała twarz identyczną jak na król, który zlecił Karolowi wzniesienie gmachu. Mimo to fresk i tak był piękny. A najbardziej frapujące było...

-Jak ktoś zdołał tam wejść i to namalować?

-Nie wiem, Li. Tym razem naprawdę nie mam pojęcia.

Dla Graywordsa jednak to nie fresk był najpiękniejszy. Najwspanialszy widok przedstawiały dziesiątki wysokich niemal pod sklepienie regałów, zastawionych po brzegi księgami i manuskryptami. Ruda czarodziejka dostrzegła jego spojrzenie.

-Na pewno tutaj coś znajdziesz - powiedziała z mocą. - Na pewno.

Pokiwał głowa.

* * *

Kiedy Lina zaoferowała swoją pomoc w poszukiwaniach okazało się, że robi to świetnie. Jeśli chodzi o znajomość niektórych zapomnianych już alfabetów i języków, dorównywała Zelowi spokojnie. Jakakolwiek, najdrobniejsza choćby informacja, która mogła mieć jakieś znaczenie, nigdy nie umknęła jej oczom, nawet gdy zamykały się już ze zmęczenia, łzawiąc przy drżącym świetle świecy. Mimo iż spędzali dni zakopani w zwojach i księgach aż do późnej czasem nocy - jako że nazwisko Inverse było szeroko znane, Lina korzystała z przysługującemu Gildii Czarodziejów prawa do całodobowego pobytu w bibliotece - tydzień okazał się za krótki.

"W takim razie zostaniemy do skutku", powiedziała wtedy - pomyślał Zelgadis, przerzucając nerwowo rozsypujące się karty starej księgi. Ale z każdym kolejnym dniem coraz bardziej wątpił, żeby jakiś skutek w ogóle miał nastąpić.

-Znajdziemy - odezwała się nagle Lina, przyglądając mu się z łagodnym uśmiechem. - Na pewno!

Zmieniła się, pomyślał odwzajemniając uśmiech. Bardzo się zmieniła. Kiedyś nie była taka... spokojna... łagodna, delikatna. Oczywiście, dzięki tym cechom od pewnego czasu łatwiej było z nią wytrzymać, ale...

Wcześniej, kiedy jeszcze podróżował z Lina-kompanem, kiedy miała zupełnie inny stosunek do świata, inaczej się zachowywała, nigdy nie odczuwał, ze ona jest drobniutka i delikatna. Nie bał się o nią, nie martwił... Wszystko było dużo prostsze. A teraz? Teraz było inaczej. Wszystko było inaczej. Ale nawet przy najszczerszych chęciach nie mógł stwierdzić, ze chciałby, aby wszystko wróciło do normy. Bo po prostu by skłamał.

„O co ci chodzi”, pomyślała Lina, udając zaaferowanie leżącym przed nią manuskryptem. „Ja ciebie ostatnio w ogóle nie rozumiem, Zelgadisie. Ja nigdy ciebie tak właściwie nie rozumiałam, ale dopiero teraz zaczyna mi to przeszkadzać... Przyjaciele? My się nawzajem nie znamy. A ja nie znam już nawet siebie. Nie rozumiem twojej rezerwy i twojego chłodu. Nie rozumiem, dlaczego kiedy chcesz mi pomoc, nie lubisz abym to dostrzegała. Nie rozumiem tego twojego milczenia. I jeszcze wielu rzeczy nie rozumiem. Ale to nie ma znaczenia. Wiele rzeczy już go nie ma. A wiele rzeczy go nabrało...”

-Laess... Laess... - wymruczał nieprzytomnie Zel, wchodząc między regały.

Zelgadisie... martwię się o ciebie. I...

Potrącona nieopatrznym ruchem świeca przewróciła się, pozostawiając na dębowym blacie stołu plamę wosku. Wosk kapnął też na dłoń Liny, sprawiając, że pisnęła cicho. Opanowała się jednak w ciągu sekundy i już za moment podnosiła świece, by ocalić od spalenia drogocenne zwoje, których na stole leżało niemało. Zza regału szybko wyjrzała zaniepokojona twarz Zelgadisa.

-Co się...?

-Nic, nic - zapewniła go szybko Lina, lecząc oparzenie na poczekaniu. - Lekko się sparzyłam, ale mam na to sprytne małe zaklęcie.

-Uważaj na następny raz... - spojrzał na nią z niepokojem. - Zmęczona już jesteś... Późno chyba...

Spojrzenie na klepsydrę niewiele pomogło. Piasek przesypał się bowiem już bardzo, bardzo dawno...

-Wracamy do "Smoczego Łba" - oświadczył Zelgadis. - Mi też się już spać chce.

Próbowała jeszcze protestować, tłumaczyć, że nie jest wcale zmęczona, ale on tylko wzruszył ramionami.

-Ale ja jestem - skłamał. - Poza tym mamy jeszcze dużo czasu. Przecież nigdzie nam się nie spieszy...

-Masz rację - westchnęła, wstając posłusznie. - Chodźmy.

* * *

Promienie księżyca wpadały przez otwarte okno, oświetlając twarz śpiącej czarodziejki. Pozycja, w której ruda główka ułożona była na poduszce, bezlitośnie odsłaniała cienie pod oczami i bladość cery.

Zelgadis zmarszczył brwi. Od trzech lat nigdy nie opuszczał Liny na dłużej, bojąc się o nią. Od trzech lat dzień za dniem przyglądał się jej uważnie, bo się o nią martwił. Przez ostatnie trzy lata zdążył nauczyć się na pamięć każdego najdrobniejszego szczegółu jej twarzy i wszystkich jej grymasów. Doskonale znał każdy uśmieszek, skrzywienie, każdy najmniejszy włosek tworzący piękną linię brwi, ciemne rzęsy ocieniające policzki. Wydawało mu się, ze zna wszystko. Pamiętał jej załamanie zaraz po tragedii. Pamiętał jej ból na pogrzebie szermierza i okres odrętwienia, który nastąpił po nim. Pomagał jej się pozbierać i odzyskać równowagę i wiedział, że to się udało. Jakiś czas temu było już dobrze, wydawało mu się nawet, iż złe wspomnienia poczynały się powoli zacierać... Ale teraz wyraźnie znów cos było nie tak. Znowu się z czymś zmagała. A on tym razem nie wiedział, z czym...

Tymczasem twarzyczka Liny skurczyła się. Leżąca na kołdrze dłoń zacisnęła się i otworzyła, przesuwając się niespokojnie po pościeli. Wyszeptała jego imię.

-Tak? - spytał zaniepokojony. - O co chodzi?

-Zelgadisie, ja...

Oczy czarodziejki otworzyły się nagle bardzo szeroko. Gwałtownie usiadła na łóżku.

-Lina? Coś się stało?

-Nie. To tylko sen. Nieważne.

-Dokąd idziesz?

-Do wychodka.

Ale nie wracała długo. Zbyt długo jak na wizytę w wychodku. A kiedy już wróciła, nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem. Przeszła przez pokój i wślizgnęła się do swojego łóżka, kładąc twarzą do ściany.

Zelgadis martwił się. Ale nawet mimo to w końcu zmorzył go sen.

* * *

Następnego dnia pogoda była bardzo piękna i choć i tak spędzili go w bibliotece, to przynajmniej pojawiające się na ścianach kolorowe plamy, wywoływane przez słońce świecące przez okienne witraże, poprawiały im humory. Dopływ ów optymizmu bardzo się Zelgadisowi przydał, ponieważ po tylu dniach powoli zaczynał już tracić nadzieję. Nie trąciła jej za to - o dziwo - Lina, która z cichym uporem codziennie od początku zabierała się do szukania, twierdząc, ze gdzieś to w końcu musi być. A jak gdzieś jest, to na pewno tutaj.

-Znajdziemy - mówiła pogodnie. - To tylko kwestia czasu.

A Zelgadis jej wierzył. Bo komuś i w coś w końcu musiał.

A jednak w każdej następnej księdze znajdowali tyle co w poprzedniej - czyli, mówiąc prościej: nic. Powoli i Lina zaczynała tracić nadzieję. Ze spodziewanego tygodnia zrobiły się dwa i pół. Nie przeszukane pozostały już tylko dwa regały z kilkudziesięciu stojących w bibliotece.

* * *

Ponieważ zaczynało im brakować nadziei - choć żadne z nich nie chciało się do tego przed drugim przyznać - zaczynało brakować i zapału. Najprawdopodobniej właśnie dlatego tego dnia nie zasiedzieli się w gmachu biblioteki do nocy, lecz już wieczorem siedzieli przy ławie w izbie "Pod Smoczym Łbem". Nie rozmawiali wiele, gdyż senna atmosfera miejsca nie sprzyjała temu zanadto. Poza tym oboje zasłuchani byli w śpiew minstrela, który umilaniem czasu gościom "Smoczego Łba" zamierzał zarobić na pieczeń. Śpiewana przez niego pieśń przyjemnie wlewała się w uszy, a klasyczna historia kolejnego z obszernego zastępu legendarnych bohaterów, choć znana - nie nudziła. Na kuflach piwa i rudych włosach zasłuchanej czarodziejki ogień rozpalał złote blaski...

-"I wtenczas rzekł ów dzielny mąż, iż na mord nie ma czasu. I tchórząc uciekł jego wróg, by ukryć się wśród lasu..." - powtarzał minstrel melodyjne zwrotki pieśni, której rymy z każdą chwilą stawały się bardziej toporne. Spragnionym wzrokiem wymownie wpatrywał się w kufel Zelgadisa. Ten jednak nie zdążył zareagować, bo w tym momencie osunęła się na niego Lina, która po prostu zasnęła, uśpiona monotonią utworu.

-Oj, niezbyt pochlebną opinię wystawiła ta dama waszemu śpiewaniu, panie grajku - zarechotał zza szynku sympatyczny, tłusty karczmarz. - Mnie jednakowoż się całkiem podobało - dodał i mrugając porozumiewawczo napełnił piwem jeszcze jeden kufel.

-Dziękuję wam stukrotnie - skłonił się z godnością śpiewak, chciwie pociągając łyk piwa. - Oby wam sztuka odpłaciła.

-Ano po prawdzie to szczęście jakoweś mamy tutaj do artystów - odparł niefrasobliwie karczmarz. - Bo to, proszę waszmościów, zeszłej zimy gościł u nas malarz i w podzięce za jadło szyld nam pięknie wymalował. Od niego też nazwę "Smoczy Łeb" otrzymał...

-Rzeczywiście, zdolny był malarz - bez mrugnięcia okiem skłamał Zelgadis, układając sobie delikatnie głowę Liny na kolanach. Żal było jej budzić...

-A i poetów i grajków co niemiara było - ożywił się karczmarz, wchodząc widać na swój ulubiony temat: liczbę i rodzaj gości "Smoczego Łba". - Zawsze mnóstwo wieści przynosili. I wy co powiadajcie, panie grajku. Szybciej nocka zleci...

-Prawiście. Nie ma to jak opowieść. Jeno kiedy w gardle zaschło...

-Aha. Zaschło! - roześmiał się karczmarz. - Przecieście kufel piwa dopiero co wypili! - mimo to przechylił się i nalał minstrelowi piwa. - To jak? Opowiecie?

-Pewnie. Opowiem wam, cni panowie - głos pieśniarza nabierał już swoistego balladom rytmu i tempa - o Gildii Magów z Zachodu. Prawu boskiemu urągając, trudnili się owi bezecni tworzeniem hybryd różnych, naturze przeciwnych. Póki eksperden... eksperymenty na zwierzach jeno czynić zwykli, miały jeszcze niebiosa dla onych litość. Później zasie magowie owi w pysze swej i zaślepieniu ludzi się chycili i z temi cuda wyczyniać przeróżne poczęli. I takoż jednemu zaszczepili uszy niedźwiedzia, innemu rybią zgoła łuskę, i potwory takie po świecie bożym chadzały, na obrazę bogom i poczciwym ludziom...

-Prawda li to? - zapytał przejęty karczmarz. - Czy jeno kolejna wymyślona opowieść?

-Prawda jako słońce na niebie. W miejscu owym samem był i wieżę czarowników onych takoż widziałem. Jako i pozostałości po ich plugawym procederze...

-Gdzie to jest? Powiedzcie! - wychrypiał przejęty Zelgadis.

-Nie wierzycie mi, panie rycerzu? - zapytał minstrel, odwracając się.

Zelgadis przechylił lekko głowę, by jeszcze lepiej skryć twarz w cieniu. Stanowczo nie uśmiechała mu się perspektywa zostania przez rozmówcę zdemaskowanym jako "potwór" i "plugawy odmieniec".

-Ależ skąd - odparł, siląc się na spokój, mimo budzącej się w nim szalonej nadziei. - Rad bym jedynie znać nazwę tego miasta, aby będąc kiedyś w owych stronach i samemu wieżę magów zobaczyć. Wielce ciekawie bowiem opowiadacie...

-Ach tak - odezwał się tamten, udobruchany zupełnie komplementem. - Znacie więc, panie, miasto Kosianę lub też Kosyjanę, jak to na Wschodzie mówią?

-Znam.

-Tedy wieża ta nieopodal się znajduje. Stajanie, albo i tego nawet nie... To już zresztą wam w samym mieście dokładniej wyłuszczą.

-Ależ wracajcie do opowieści - zniecierpliwił się karczmarz. - Co się z magami onymi stało?

-Kiedy poczęli z ludźmi takie rzeczy czynić, przebrała się miarka i bogowie zesłali sprawiedliwą karę na bezecnych. Dziwna choroba zabiła większość z nich, zaś reszta się wyniosła, pozostawiając wieżę i laboratorium. Nikt też do niej od tamtego czasu nie wchodzi, bowiem jest ona przeklęta...

Zatem laboratorium i księgozbiór powinny być nietknięte.

Nadzieja.

Może tym razem...?

Nagle poczuł, jak dłoń Liny zaciska się na jego nogawce. "Słyszałeś?"

"Nie śpisz?" "Słyszałem. Jak mógłbym nie słyszeć..."

"Zelgadisie!"

* * *

Kiedy wreszcie zamknęły się za nimi drzwi od pokoju, Zel złapał Linę na ręce i zakręcił nią w powietrzu.

-Znalazłem! W końcu znalazłem!

-Tak... To cudownie...

* * *

"Kiedy odzyskam swoje ciało... I przestanę być ohydnym odmieńcem... Powiem ci to, Lino. Bo dłużej już...

* * *

the end of part one

[Ten fik miał skończyć się zupełnie, ale to zupełnie inaczej. Ale dzięki kilku osobom skończył się właśnie tak. Teoretycznie jest to część pierwsza, jednak ponieważ wiem, że to nie jest Wasza ulubiona parka ani tematyka, nie wiem, czy ciąg dalszy powstanie. Uzależnione jest to od tego, czy przynajmniej pięć osób da mi znać, że to w ogóle przeczytało i że przeczytałoby kontynuację, o ile takową napiszę. Dlatego każdego, kto tak uważa, proszę o informację. Wysłanie maila naprawdę nie jest kosztowne ani przesadnie pracochłonne... Mój adres: pandziusia@poczta.onet.pl]

1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
To czego pragniesz naprawdę, To, czego pragniesz naprawdę... 3, "Ten pierwszy raz"
To czego pragniesz naprawdę, To, czego pragniesz naprawdę... 8, "Ten pierwszy raz"
To czego pragniesz naprawdę, To, czego pragniesz naprawdę... 9, "Ten pierwszy raz"
To czego pragniesz naprawdę, To, czego pragniesz naprawdę... 7, "Ten pierwszy raz"
To czego pragniesz naprawdę, To, czego pragniesz naprawdę... 5, "Ten pierwszy raz"
Dlaczego ma to być SOBOT WYNAGRADZAJACYCH, Katecheza, 5 PIERWSZYCH SOBOT 1
Traktat wersalski to główny układ pokojowy kończący pierwszą(1), Politologia, 1 rok UJ
Recydywa to przestępstwo dokonane przez osobę już raz, WSPOL, I rok semestr II, Kryminologia, REFERA
Tuwim-All, Zdarzyło mi się to pierwszy raz
To, czego pragniesz [M]
Prezent jak przyciągnąć to czego pragniesz Elżbieta Wolna
Jak odkryć to czego pragniesz
Bardzo proste prawo przyciagania Dowiedz sie, czego pragnieszi zdobadz to!

więcej podobnych podstron