„Stada igrają przy wodzie,
A sam pasterz, siedząc w chłodzie,
Gra w piszczałkę proste pieśni;
A faunowie skaczą leśni.”
"Dzień tu, ale jasne zorze
Zapadłyby znowu w morze,
Niżby mój głos wyrzekł wszytki
Wieśne wczasy i pożytki."
„ Gospodarzu nasz wybrany,
Ty masz mieć wieniec kłosiany,
Gdy w ostatek zboża zatnie
Krzywa kosa już ostatnie.„
„Kto twe wczasy, kto pożytki
może wspomnieć za raz wszytki?
Człowiek w twej pieczy uczciwie
Bez wszelakiej lichwy żywie”
„Słońce już gasło, wieczór był ciepły i cichy;
Chmurki wróżą pogodę, lekkie i świecące,
Tam jako trzody owiec na murawie śpiące,”
„Słońce spuściło głowę, obłok zasunęło,
I raz ciepłym powietrzem westchnąwszy - usnęło”
„Gdzieniegdzie otyłego widać brzuch harbuza,
Który od swej łodygi aż w daleką stronę
Wtoczył się ja gość między buraki czerwone.”
"Śród takich pól przed laty, nad brzegiem ruczaju,
Na pagórku niewielkim, we brzozowym gaju,
Stał dwór szlachecki..."
"Obłok na kształt rąbkowych firanek, przejrzysty, sfałdowany, po wierzchu perłowy, po brzegach pozłacany, w głębi purpurowy, jeszcze blaskiem zachodu tlił się i rozżarzał, aż powoli pożółknął i poszarzał: słońce spuściło głowę, obłok zasunęło, i raz ciepłym powietrzem westchnąwszy - usnęło".
„Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem,
Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem;
Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała,
Gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała,
A wszystko przepasane, jakby wstęgą, miedzą
Zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą.”
„Kraj lat dziecinnych! On zawsze zostanie
Święty i czysty jak pierwsze kochanie,
Nie zaburzony błędów przypomnieniem,
Nie podkopany nadziei złudzeniem
Ani zmieniony wypadków strumieniem.”
„Był gaj z rzadka zarosły, wysłany murawą;
Po jej kobiercach, na wskroś białych pniów brzozowych,
Pod namiotem obwisłych gałęzi majowych,”
„Na zielonym obrusie łąk, jak szeregi
Naczyń stołowych sterczą: tu z krągłymi brzegi
SUROJADKI srebrzyste, żółte i czerwone,
Niby czareczki różnym winem napełnione;
BIELAKI krągłe, białe, szerokie i płaskie,
Jakby mlekiem nalane filiżanki saskie,”
„kapusta sędziwe schylając łysiny siedzi i zda się dumać o losach jarzyny”
Świteź tam jasne rozprzestrzenia łona,
W wielkiego ksztalcie obwodu,
Gęstą po bokach puszczą oczerniona,
A gładka jak szyba lodu.
Jeżeli nocną przybliżysz się dobą
I zwrócisz ku wodom lice,
Gwiazdy nad tobą i gwiazdy pod tobą,
I dwa obaczysz księżyce.
"Poszli drogą sunącym białym szlakiem u spłowiałego kobierca pól. Niebo było białe od okrywających je obłoków, pod nim leciały stada jaskółek i gdzieniegdzie kołysały się jastrzębie. W powietrzu panowała chłodna i łagodna cisza jesieni. (...) prędko przebywali przerzynającą duży ogród drogę, na której teraz usychały trawy i żółkły więdnące białe dzięcieliny, siedząca na sapieżance biało czarna sroka zakrakała, kogut za płotem zapiał i żółty Mucyk wybiegł z podwórka z wielkim szczekaniem.”
„Dom, w samej głębi tej sporej przestrzeni stojący, niski był, szary, słomą pokryty, z jednym kominem i słomianą strzechą. Do ogrodu stał boczną ścianą, w której świeciły dwa spore okna, a mały ganek z zębiasto wyrzeźbionym okapem i niskie drzwi do wyjścia miał od dziedzińca, na którym zza niziutkiego opłotku widać było świron z wystającym i na kilku słupkach opartym dachem i stajnię, przed którą leżała brona, stały kozły do piłowania drzewa i żółciało trochę rozsypanej słomy. Stodoła wyglądała zza domu i kilku tuż przy sobie rosnących lip, a jeszcze dalej, za dziedzińcem i lipami, ledwie widzialny z wysokiej góry, migotał wąski pas Niemna z żółtą za nim ścianą i u samego skłonu nieba ciemną wstęgą boru. Promienie słońca, które pochylało się już do zachodu, igrały po trawie i w gałęziach rozżarzały barwy kwiatów, a wiśnie w wielkie rubiny zmieniały. Nad tym wszystkim, w głębokiej ciszy, dzwonił w drzewach świergot wróbli, brzmiało monotonne, basowe brzęczenie pszczół i wzbijało się morze woni z przemagającym wszystkie inne zapachem świeżo skoszonej trawy.”
„Żyto i pszenica miały kłosy jeszcze zielone, lecz już osypane drżącymi rożkami, których obfitość wróżyła urodzaj; niższe znacznie od nich, rumianym kwiatem gęsto usiane, słały się na szerokich przestrzeniach liściaste puchy koniczyny; puchem też, zda się, ale drobniejszym, delikatniejszym, z zielonością tak łagodną, że oko pieściła, młody len pokrywał gdzieniegdzie kilka zagonów, a żółta jaskrawość kwitnącego rzepaku wesołymi rzekami przepływała po łanach niskich jeszcze owsów i jęczmion. Wśród tej wesołej przyrody ludzie dziś także byli weseli; mnóstwo ich ciągnęło po drogach i miedzach.”
" Lekkie, przedwieczorne wiatry muskać poczęły wierzchołki nie zżętych jeszcze zbóż i urywanymi akordami szmeru wtórować temu suchemu, monotonnemu, nieustannemu szelestowi, jaki wydawały łamiące się pod sierpami kłosy i z ziemi podnoszone snopy”
„W porze żniw na tej rozległej równinie ziemia wydawała się złotym fundamentem dźwigającym błękitną kopułę i okrytym ruchliwym ruchliwym mrowiem drobnych istot.”
„…wszędzie, od wzgórz obrosłych drzewami do wysokiej ściany nadniemeńskiej, dojrzałe zboża płynęły gorącą żółtawą lawą, która miejscami wyginała się w zagłębienia, okryte również gorąco żółtym ścierniskiem”
"Ale w tej chwili huk i turkot wichru zleciał już na brzeg boru, rozległ się suchy trzask łamiących się gałęzi i zaskrzypiały rozkołysane sosny, a przestrzeń, od skłonu do skłonu widnokręgu, od ciemnego nieba do ciemnej wody, stanęła jedna gęstą i z każdą sekundą przybierającą deszczową mgłą. Justyna znowu od głowy do stóp zadrżała”
naraz przycichło wszystko, baty świsnęły, zaszczękały orczyki, sprężyły się konie i rdzawe jeszcze pługi jęły sę z wolna wpierać w ziemię i wywalać skiby czarne i lśniące, a naród się prostował, nabierał dechu, żegnał, potaczał oczyma po polach pracy z trudu się imał.
Zgoła nabożna i święta cichość ogarnęła pola, jakby się rozpoczęło nabożeństwo w tym niezmierzonym kościele. Naród w pokorze przywarł do ziemi, zagonów, ścichnął i ze wzdycham serdecznym rzucał święte, rodne ziarna, posiewał trud na plenne jutro, matce ziemi się oddawał wszystek i z dufnością.