pisemka, jako autorowi kryminałków pisanych pod pseudonimem Mart Willer wspominałem w poprzednim tomie „Kabaretu Nadredaktora”. Opuściłem za to fakt, że jesienią roku 1982 rozpocząłem z poręki Stefana Bratkowskiego paroletnią współpracę z „Radarem”. Żywiłem płonną, jak się okazało nadzieję, że szukająca choćby cienia wiarygodności władza, powinna tolerować przynajmniej jedno pismo przyzwoite, taki rezerwat miękkiej opozycji.
Nieprzypadkowo za nadtytuł felietonów przyjąłem „WIELKIE SŁOWA” co wytłumaczyłem w tekście inaugurującym —
W epoce, w której wypada pewne wyrazy wymawiać półgłosem, odzywa się we mnie diabeł przekory, skłaniając do rozmowy na temat wielkich słów. Słów tak dużych, że niekiedy sens ich się zaciera, zwłaszcza gdy człowiek stojąc zbyt blisko dostrzega tylko jedną, może dwie litery a musi domyślać się całości.
Dalej dokonywałem porównania swego aktualnego położenia z sytuacją ułomnego nietoperza, gacka wielkoucha, teoretycznie posiadacza biologicznego radaru, wiszącego jednak głowa w dół na belce, biegnącej skądś dokądś — nieświadomego do końca, czy to jedynie poprzeczka szlabanu czy fragment jakiejś zmyślniejszej konstrukcji? Wspomóc jego funkcje odbiorczo — nadawczą miał właśnie tygodnik „Radar”, a że nie spełnił?... Może nie mógł. W kilkudziesięciu felietonach przedstawiłem galerię słów większych, mniejszych a także zapomnianych. Pisałem o WYOBRAŹNI i tragedii związanej z jej brakiem. Przy okazji zaproponowałem jej mierniki —jednostką podstawową miała być jedna pytia odpowiadająca 100 wernyhorom. Inteligentny, a więc świadomy konsekwencji swych działań szympans winien mieć około 0,3 wemyhory, maksymalny wieszcz — 2,5 pytii. Inna sprawa, pisałem, że wyobraźnię współczesnych polityków winno się mierzyć w miliurbanach.
Inny felieton poświęciłem CNOCIE — pojęciu ginącemu i zasługującemu w związku z tym na gatunkową ochronę. Następnie wziąłem na warsztat POKORĘ, dawno zniszczoną przez wszechogarniającą AROGANCJĘ. Potem przypomniałem wymarłe termin o nazwie HONOR.
Wraz z zamianą kultury śródziemnomorskiej na — powiedzmy eufemistycznie — „bałtycką”, honor stał się czymś zdecydowanie niemodnym. (...) Ba, nie wiem nawet czy młodsze pokolenie potrafiłoby znaleźć różnicę miedzy „honorem” a „horrorem”. Gdybyśmy mieli dziś popełniać samobójstwo za każdym razem, kiedy przyłapią nas na kłamstwie, albo żądać satysfakcji za każda zniewagę... populacja zmalałaby u nas