dopilnować tylu wejść do lektyki i tyluż z lektyki zejść! Dziw wprost, że niemowa nic umarł ze znużenia, a co najmniej już nie rozchorował się ciężko! Dalej: jakie miał światło, gdy patrzał w sześćdziesiąt siedem twarzy? Półmrok pieczary w dzień, nikły blask kilku świec w nocy.
Wierzajcie mi: iżbym to ja miał być na jego miejscu, upewniam was, nie zapamiętałbym dłużej jednostkowych właściwości wyglądu; wszystkie by twarze przemieszały mi się w jedną, a pewniej jeszcze w ogóle by zatarły się w pamięci mojej. Jeszcze i więcej: jestem pewien, źc zanim bym stanął twarzą w twarz z przybyszem dwudziestym trzecim, miałbym tak już dość dwudziestu dwu poprzednich, że anibym ciekaw był barwy oczu i włosów, kształtu nosa i wykroju ust; najwyżej jeszcze kalectwo jakieś mogłoby ku sobie uwagę moją przykuć czy też wyjątkowa wręcz czy to uroda, czy — odwrotnie — brzydota wręcz ponadprzeciętna. Czy zwłoki ujawniają coś z tych cech, właśnie wysoce czy wybitnie, czy jaskrawo pozazwyczajnych?
— Nie ujawniają.
— Dalej: jest to właśnie niemowa, oświadczają nam. Podobno umie pisać. Czego od takiego opisu spodziewacie się? Czy odtworzenia na przykład szczególnego odcienia — a odcieni tych może być ponad sto — barwy włosów ciemnej, jasnej zaś (jasnej jak? błękitnie, zielonkawo, szaro?) oczu? Czy w półmroku dnia pieczary pieczary lub w blasku kilku świec nocy w pieczarze da się odróżnić — choćby nawet w chwili patrzenia twarz w twarz — błękit tęczówki oka od zieloności? Albo kasztanowatość włosów — w dodatku okrytych zapewne pyłem podróży — od czerni, choćby omal że kruczej już? Żart to wszstko byłby...! [3,133)
$
Ow obszerny fragment stanowi czytelną ilustrację mimetycznej strategii tekstu Parnickiego. „Świadek” minionej obecności bytu jest niemy, zatem jego jedynym środkiem wyrazu może być pismo. Ogrom presuponowanej rzeczywistości przewyższa wielokrotnie możliwości przedstaw iające języka, eliminuje zdolność różnicowania, niezbędną dla ustalenia tożsamości zwłok. Banalność i zwykłość pozostałości dziejów zostaje wobec tego w dyskursie przystrajana i teatralizowana dla wypełnienia nieobecnej całości.
Ten wariant przedstaw ienia przeszłości jest obcy Parnickiemu; tu wydaje się on zgadzać z Platonem, że na podstawie wyglądów' rzeczy nie można prawdziwie wnioskować o rzeczywistości. Ta ostatnia może się przejawić jedynie w języku, w nieadekwatnej wypowiedzi rzutowanej na płaszczyznę teraźniejszości, skąd pochodzi dyskurs pisarza. Nic można spojrzeć w twarz bytu, podobnie jak nie można patrzeć w słońce, zdaje się mówić metafora tytułu. Tworząc jego fikcyjne przedstawienie, pisarz uruchamia proces iluzji, przesłaniający samotność i wyłączność słowa bezskutecznego w próbie przedstawiającego powtórzenia, kamufluje własną jednoglosowość używając do tego —jak protez — figur dyskursu naśladowczego:
...nawet w zwierciadle przeglądając się nie zobaczysz tyłu szyi i wnętrza ucha. Potrzebowałabyś do tego aż kilku zwierciadeł, dwu co najmniej. Jednakże własnych twych rąk nie wystarczyłoby, iżbyś się równocześnie oglądać mogła w dwu choćby nawet tylko zwierciadłach. Niezbędna by ci była pomoc rąk cudzych. Może i oczu też cudzych nawet. (3, 360)
Kolejne tomy powieści przedstawiają wysiłki słowa próbującego sprostać dziejow'ości.
Opowieść Mitroanii, wyłoniona z odmętów historii, miała być próbą opanowania jej złożoności, uchwycenia jej biegu w rozumnej fabule, której przejrzystość zwróciłaby udręczonemu podmiotowi jego tożsamość i pozwoliła rozpoznać przyszłość, w' postaci czytelnej konsekwencji jego dotychczasowych działań. W dalszych częściach ukazał klęskę słowa--logosu, które nie potrafi sprostać doraźnemu uwikłaniu języka w konkret polityki i egzystencji, wreszcie przyczynia się do klęski bohaterów, tworząc im metafizyczne złudzenia. Na koniec, przedstawił całkowitą klęskę możliwości językowego uchwycenia i przewidywania dziejów, ukazując panowanie dyskursu ponad i pomimo historii.
Jest zatem tytuł trylogii Parnickiego także metaforą roli słowa, jaką proklamuje w swoich powieściach, a więc metaforą mimctyczną. Ten metatekstowy kontekst tytułu tworzy napięcie między świadomością wielokrotnej tekstualizeji zdarzenia z przeszłości a przeczuciem bytu, który potrzebę tego słowa zrodził.