82
czyć roboty. Gdy dnieć zaczynało, kazał mu ksiądz przestać, wsunął do ręki dukata, zawiazał oczy i znowu krętemi ulicami miasta aż przed pomieszkanie zaprowadził, ugodziwszy się z mularzem poprzednio, że następnćj nocy znowu da się przyprowadzić, aby ukończył robotę.
O północy zapukał staruszek do drzwi mularza. Zawiązawszy jego oczy, prowadził go tak samo krętemi ścieżkami, jak poprzedniego wieczora. Gdy robota była na ukończeniu, wezwał mularza, aby pomógł przenieść rzeczy, które w tern sklepieniu zamierza pogrzebać. Biednemu prostakowi włosy na głowie stanęły, gdy go ksiądz ciemnemi gankami do dalekiej komnaty prowadził. Myślał sobie, że tu o jakaś zbrodnię lub o czary chodzi. Widział w wyobraźni trupy nieboszczyków, które w grobie miał zamurować. Lecz obawa okazała się zbyteczna, bo ksiądz nikogo nie zabił, nikogo nie grzebał; był tylko ogromnym sknera, co całe życie pieniądze zbierał i w nich się kochał. Czując się bliskim śmierci, nie życzył skarbów swych nikomu na świecie, wolał je więc za życia zakopać do ziemi.
W komnacie znaleźli cztery dzbany pełne dukatów, więc zabrali je i wynieśli z kolei do muru, tam je złożyli, zamurowali, zasklepili, bruk naprawili i wszelkie ślady pracy starannie zatarli. Ksiądz, siagna-wszy do kieszeni, wydobył cztery dukaty, dał mularzowi, potem zawiazał oczy i wyprowadził do miasta, idąc najrozmaitszemi ulicami, aby wprowadził w błąd. Na pewnćm miejscu kazał mu usiąść, lecz nie zdejmować zasłony aż zadzwonią na mszę, bo inaczej by mu się co złego stało. Biedny mularz siedział i czekał nie wiedząc, jak sobie ukrócić czas. Ważył dukaty w kieszeni, puszczał je przez palce, aż zadzwoniono na msza. Zdjął z oczu zasłonę i znalazł się przy głównym kościele miasta.
Dla rodziny jego nastąpiły gody. Tyle pieniędzy naraz jeszcze w życiu nie miał, więc można było użyć