rzy czekali nań z takim utęsknieniem zbolałego niewól* serca rozumieli się zupełnie.
Odrzucili drobne sprawy dnia codziennego, aby wspólnym wysiłkiem serca, mózgu i ra mion dać świadectwo swej woli.
Woli zwycięstwa dla wolności. Tej wolności wspaniałej, a tak utęsknionej, którą przez wieki całe rządziła się polska dusza.
Pracował dziś każdy.
Jedni w zwartych grupach szli na pozycje pierwszej linii. Drudzy rwali kamienie i chodnikowe płyty, aby budować z nich szańce i barykady. Inni jeszcze organizowali punkty żywnościowe i opatrunkowe.
A wszyscy byli radośni i weseli. 1 chociaż niejednemu z tych bojowników niemiecka kula przeorała pierś, to przecież umierając wiedzieli dobrze, że przyjdą po nich inni. Oni dokończą dzieła rozpoczętego w godzinie czynu i dla nich już na zawsze szumieć będą wysoko polskie, biało-czerwone sztandary.
Wyszliśmy na Plac żelaznej Bramy. Z narożnego domu ukryty na drugim piętrze niemiecki „Spandau” zachłystywał się pociskami, tworząc ruchomą, śmiertelną zaporę.
Rozsypaliśmy się pod ściany i pomiędzy jedną a drugą serią skokami ruszyliśmy w głąb. Niespodziewanie przyszła nam z pomocą silna grupa A.K. Wzmocnieni, zaatakowaliśmy budynek. Niemcy bronili się lozpaczli-wie. Poprzez wybite w sufitach otwory sypały aię nam na głowę niemieckie granaty.
P.różne były jednak ich wysiłki. Jeszcze dwa, trzy skoki, jeszcze kilka rzuconych ,,filipinek” i poprzez palące się drzwi wpadamy do ich schronu. Na podłodze rozrzucone skrzynki z amunicją, stosy puszek do konserw i długi rząd wypróżnionych butelek. Przy oknie rozkraczony ,,SpandauM gorący jeszcze, szczerzył na ulicę swoje jadowite żądło. Z pięciu walczących tam Niemców jeden żył jeszcze. Przerażone oczy wbił w nas, jak gdyby wzrokiem błagał o litość. Na nowym miejscu zagospodarowaliśmy się szybko. Mnie w udziale przypadł obowiązek odprowadzenia rannego do najbilższego punktu opatrunkowego. Nasi chłopcy, szczęśliwie jakoś mniej ranni opatrywali się sami na miejscu, aby nie uszczuplać sił w wypadku nowej walki. Przeszedłem z rannym zaledwie kilkadziesiąt kroków, gdy niespodziewanie za sobą usłyszałem charakterystyczny huk posuwających się wozów pancernych, a potem gwałtowne strzały. Rzuciłem się wraz z rannym Niemcem do jakiegoś rowu.
Od strony Saskiego Ogrodu posuwały się trzy samochody pancerne i jeden czołg. Całą siłę swego ognia skierowali na owładnięty przez nas przed pół godziną — dom. Ze stanowiska mojego widać było po każdym strzale wstrząsy pancernego kolosa. Budynek, w którym teraz broniła się nasza grupa, był jednym wielkim tumanem pyłu i kurzu z walących się ścian. Sutuacja niewesoła. Mój Niemiec jęczy straszliwie. Ja sam tutaj jestem zupełnie bezradny, a tam za chwilę może zginą moi ko-
10