irytuje, juz go i złości zacynajom pucyć, zukwami mu zacyno siepać, bo je porzondnie głodny. A baby jak ni ma, lak ni mai Co przecie robi telc casy? Cyby zabocyła? To niemożliwe. Wstoł i niecierpliwie łazi miyndzy .■smrekami. Dojrzeli (o kamraty, toz to jeden godo:
- Pójdzc, Wojtuś! Cheboj. Pocynstuj sie. Momy dość, to nom syćkim starcy. Zabocyłeś? Zdarz)' sie. Kie my ło-niyj ryktowali w Tomanowyj, tok tyz roz zalwcył jedzonko i calućki dziyń byłck o suchym pysku! Widziało sie co z głodu zamglejem. Cheboj, cynstuj sic, nic krympuj sie.
- Piyknie dziynkujem. Nie wcem wos objodać. Baba mi przyniesie, ino nie wiym cemu telc casy marudzi. Juz downo powinna być!
Narcście sie dockoł. Baba przysła i woło z dołu:
-Wojtuś! Cheboj! Troskę zanieskorzyłak, bo przisła ciotka Janicla i gitarę mi zawracała, cok sie jyj ni mogła pozbyć. Cheboj! Tu mos obiod. Jo lecem, bo robieni pranie, do wiccora wcem skóńcyć i jesce dziś powiesić. Kładem ci pod smrckc. Nic zaboc i borenke przyniyś.
Hej! Wojtek co tchu chipnon i porwoł torbę. Złości go momentalnie popuściyły. Siod, wyjon niecierpliwie z torby sporom borenke, a w borence jest zupa. /Mc jako zupa! Moj! to sie rozumie, ze to jest zupa. Masno! Wyśmienito! Co nomniyj europejsko! Takiyj nie jodek cheba od miesionca: somjest grule, klusccki, pyncok, jest krupa, cheba ze trzy gorzci, koperek, marchewka, pieti usccka, słoninka i co nowoźniyjse -jest hula miyn-sa. Hej! To sie rozumie, ze to jest zupka jako sie patrzy! To jest obiod! To siyła. 1 już mioł sie zabrać do jedze-nio, ale, ale... kaz łyżka? No. ni ma łyżki! Cy baba zabocyła, cy co? Obziyro sie na syćkic sUony, na lewo, na prawo, pod sie, za sie, pod tórbkc, za tórbke. No. ni ma nikany łyżki.
Zlecioł dołu, bo myśloł, ze może ły/.ka kany wypadła. Suko koło smerka, tu i lam - no ni ma łyżki. Zaćjesce roz przepatrzuje, coroz barzy zacyno sie irytować, denerwować. No cymze bedzie jod?! Baba łyżki zabocyła! Tu go wściekłość wziyna, ze niewiele myślyncy, ozegnoł sic i... prasnon borenke raze ze zupom dołu żlebem!
Koledzy łyżki tyz nic mieli, bo mieli suchy prowiant, tymże bedzie jod. Bedzie chlipoł jak Świnia. Nie wytray-moł. Baba na plotki to mo cas, a o łyżce nie pomiynto. Lepiyj by było kiby łyzke przyniesła, a o borni zabocyła. Na jedno by to wysło. Borenka sie potniała, co ta w niyj ł>yło wyjechało, ino po skolak chlapało i kickało. Borenka sie ozbiyła. No, troskę go popuściyło. Siod i ozmyś-luje. Zacon pomalućku spekulować:
- Kie byk był mioł piynlkc chicha, to by było dobrze, 1)0 byk środek wyjod i miołbyk łyzke. Ha, pojod byk godnie. A tak co? Mioł byk nawet cym przekomsić. A mozc chlcbuś w torbie?
Wsadził rękę do torby, kwileckc macoł i wiej... łyrzkc naloz!
ZYGMUNT BUKOWSKI
Wczasach starszych od ludzkiej pamięci miejsce, gdzie dziś znajduje się duży kościół w Przywidzu było półwyspom. Stał tam gród władców mających swoje dobra po zachodniej stronie jeziora. Zaś na wysepce, do dziś istniejącej na wschodnich wodach, mieścił się gród właścicieli, których ziemie sięgały aż po wschód słońca.
Gdy przez potężne bory wyrąbano prześwit do wielkiego świata w gródku urodził się syn, któremu nadano imię Privis, czyli prześwit, przejrzenie. Kiedy i wschodni sąsiedzi przez rozległe knieje utorowali drogę do morza, w twierdzy na wyspie urodziła się dziewczynka. Ochrzczono ją w słoneczny dzień poprzedzający noc świętojańską. Mały Privis patrzył, jak maluczką słowiańską boginkę, o oczach zielonych i kędziorkach złotych jak czepigi winogron, na dłoniach rodziców czterokrotnie zanurzano w kryształowo czyste wody. Za każdym razem wykrzykiwano jej imię Privisa w inną stronę świata, które powtarzali Światowid, zebrany lud, głębiny, lasy i błękity.
Płynęły szczęśliwe lata. Szlachetny Privis rósł i mężniał. Coraz częściej swoją łodzią, wydłubaną z pnia żywicznej sosny, wypływał na wody lśniące pod słońcem, aby z bliska oglądać Prwisę, niosącą kwiaty swemu Bogu, zwróconemu dobrotliwą twarzą do wysepki. Gdy po ostatnich modlitwach ukochana nic wychodziła już na pomost, on długo jeszcze krążył po wodach, przegar-niąjąc wiosłem gwiazdy spoczywające w głębinach.
Pewnego razu, gdy ich łódź mijała boskie nenufary skupione w zaciszu zatoki, Privisa podała mu kwiat, który tańczył po wodzie. Kiedy dziewczyna spojrzała raz jeszcze na upuszczony kwiat, zawołała:
-Zobacz, jak z jego środka unosi się królewski ptak! Wtedy łabędź zbliżył się do nich i po pięknym ukłonie |x> wiedział:
-Jestem stróżem waszej miłości i w każdej potrzebie będę wam służył.
Po czym zniknął w kielichu kwiatu, składając swoją głowę na złotej |>oduszcc.
Mijało lato, narzeczeni byli szczęśliwi, przyglądając się swoim odbiciom w niebiańsko czystych wodach. Gdy wrzesień minął złotem brzozy, do Privisy na słynne już wrtedy targi zjechali bogaci kupcy i handlarze. Pędzono bydło, Świnic na posuonkach, stada gęsi z kaszubskich wsi. Toczyły się wozy ciągnione przez woły. Przyjechał także karocą zaprzężoną w dwie paiy białych koni niejaki Godfryd Rodsec z Marienburga, który już słyszał o niezwykłej urodzie pomorskiej księżniczki.
Rycerz z czarnym orłem na piersi zobaczył Privisę w jarmarcznym tłumie, próbował pochwycić jej spojrzenie. Pragnął za wszelką cenę zapukać do jej serc:) j>ełnego jednak miłości do ukochanego, będącego w tej chwili w dalekim święcie.
Po tygodniu targi dobiegły końca. Przygotowywano się do powrotnej drogi: smarowano drewniane osie,
46