innym jak lotniskami, gdzie miały lądować psychiczne, abstrakcyjne idee zanim wprawią się w neutralny, pojęciowy kontekst. K. Pribram, którego werwa polemiczna wpada w rezonans z lekturą E. Bobuli Przeformowanie świata16, proponuje Przemyślenia (Rethinking) koncepcji dendronów i psycho-nów, za pośrednictwem których neurologia tworzyłaby synapsy z psychiatrią. 0 ile aluzyjne sugestie neurofizjologiczne nie zdobyły pełnego kredytu wśród uczonych, to jednak trafiały się w literaturze przedmiotu bardziej bezpośrednie i bezceremonialne pozycje, które mogą szokować jeszcze bardziej, niż światoburczy pomysł wspomnianego wyżej neurologa P. Llyoda. Nic do tego krytycznego osądu nie można dodać ani ująć, co się tyczy neurofizjologii poznania. Okazuje się bowiem, że analizator wzrokowy w biegunie potylicznym półkuli mózgu, do którego dociera podobno 90% bodźców z otoczenia nie tak wiele ma do czynienia z procesami poznawczymi, jak dotychczas przypuszczaliśmy. Agnozja, czyli deficyt poznania wiąże się raczej z płatem skroniowym, a ściślej z tzw. stykiem (gyrtis supramargi-nalis i lingualis, gdzie spotyka się kilka modalno-ści). Natomiast kora jądra analizatora wzrokowego zawiaduje monitorowaniem wzrokowym wykonawczego ruchu17. Tego typu gruntownych korektur wymaga obecnie wiele poglądów na neurofizjologię procesów poznawczych.
Ortodoksja w wyznawaniu zasad antropoicz-nych wcale nie znikła i także może poszczycić się wieloma pozytywnymi rezultatami. Dość powszechnie utrzymuje się pogląd, że filozofia jako korona nauk powinna szczególnie pieczołowicie posługiwać się jednoznacznymi ideami, podlegającymi kodowym konwencjom i logicznym uporządkowaniom, w odróżnieniu od sztuki, która lamie wszystkie kody i ze swojego fraktalowego pyłu tworzy alegorie i metafory. Im bardziej dziwny ulepi twór np. jakiegoś Feniksa, czy coś podobnego, tym poezja staje bardziej górnolotna i piękniejsza; bardziej cieszy serce i rozum. Sztuka faktycznie kieruje się innymi zasadami, a właściwie to ich brakiem, i tak rodzi się alchemia słowa. Nauki, które w swoim menu karmią ludzi ideami sztancowanymi i „ostrociętymi żyletkami" -w przeciwieństwie do sztuki - respektują to rozróżnienie bezwzględnie i narzucają rygorystyczny porządek intelektualny nie bacząc, co powie na to kwiatek na łące, czy ryczący lew. Życie autentycznie anuluje wszelkie zakazy, a w konsekwencji w literaturze może rodzić się poezja w równej mierze na bazie filozoficznej, jak też nieformalnych przeżyć i pojęć należących do kreatywnej sztuki.
Oczywiście poezja krocząca na „dwóch nogach” wydaje się trudniejsza w obronie, bo intelekt zaczyna „orbitować”. Na Olimpie często słychać spory bogów, ale nigdy echa kłótni Melpomeny z Pallas Athe-ne nie docierają do człowieka. Dlatego na nieporozumienie zakrawa krytyka literacka nawet wybitnych znawców, którzy refleksję nad mądrością i pięknem Tryptyku Rzymskiego Jana Pawia II, uważają za nieprawomocną, ponieważ tam idee nauko-wo-filozoficzne mieszają się, są „za pan brat” z pojęciami sztuki. Życie faktycznie nie znosi sztucznych, aliści niepochodzących od sztuki, separacji wprowadzanych przez uczoną poetykę.
Uczeni nie liczą się z tą prawdą, że każda nawet najczystsza formalizacja w sposób utajony tkwi głęboko korzeniami w glebie przyrodniczo-duchowej mądrości, nawet bez wiedzy i przyzwolenia ze strony krytyków literatury i kognitywistyki. Mnie obecnie rysuje się koncepcja, że życie intelektualne to warkocz spleciony z przeżywania i poznania, których ko-smki można wyraźniej odróżnić, ale nie należy ich rozdzielać i separować od siebie jak sobie życzy ko-gnitywistyka, pochodna egzystencjalizmu, albo reli-gie Dalekiego Wschodu, utopione w solipsyzmie, in-tencjonalizmie i wirtualności. Nie ma poznania solowego; ale zawsze procedury poznawcze są zespolone ze swą podszewką, czyli przeżywaniem. I dopiero razem jako synteza filozofii i sztuki, dokonywana przez naturę w mózgu człowieka, tworzą pełny nurt życia.
Dla przykładu przytoczę fragment z własnego życiorysu. Należałem do tego pechowego, nieszczęsnego rocznika, który pierwszy otrzymał indeks z Akademii Medycznej po jej wyłączeniu z odwiecznej, tradycyjnej struktury Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nie chodziło wtedy tylko o zmianę szyldu, o etykietowanie, choć i to było przeogromnie ważną