w USA, znakomita większość studentów nie domaga się dyplomu ukończenia studiów, ale zaliczenia kursów z niektórych przedmiotów. Za to plącą i więcej nie chcą z tą uczelnią mieć nic wspólnego. Przychodzą po wiedzę z nakazu szefa swojej firmy lub z własnej potrzeby. To jest wyzwanie, któremu powinniśmy sprostać, tj. prowadzić rozmaitego rodzaju kursy. Nie koniecznie studia podyplomowe, które trwają dłużej i muszą się zakończyć dyplomem. Przywiozłem ostatnio z jednego z uniwersytetów amerykańskich, z którym współpracujemy, kilku-dziesięciostronicową ofertę wydaną z okazji „przerwy świątecznej" - ile tam krótkich kursów! Wydaje mi się, że taką aktywność powinniśmy naśladować. Tu jest też kwestia podziatu zadań, która pojawiła się już kilka razy w tej rozmowie. Nie obawiamy się spadku zainteresowania uczelnią, w tym roku mieliśmy średnio ponad trzech kandydatów na jedno miejsce. Oczywiście tak wysoką średnią uzyskujemy dzięki modniejszym kierunkom, jak informatyka czy architektura, ale na żadnym wydziale nie ma problemu z kandydatami. Niż demograficzny nie zagrozi naszej egzystencji, jeśli potrafimy wyjść poza tradycyjne formy nauczania i odpowiedzieć na społeczne zapotrzebowanie.
Relatywnie niskie uposażenia nauczycieli akademickich skłaniają ich do poszukiwania dodatkowych etatów. Jest to zjawisko niekorzystne dla macierzystej uczelni i dla rozwoju badań naukowych. Jak rozwiązać ten problem?
- Jeśli ktoś na uczelni szuka środków do dobrego życia, to jest to nieporozumienie. Nigdzie na święcie tak nie jest. Pracownicy wielu zachodnich uczelni także zarabiają mniej niż ich koledzy, którzy podjęli pracę w przemyśle. Niewątpliwie praca na uczelni akademickiej jest misją, wobec tego wymaga pewnego poświęcenia, ale jest to pogląd niepopularny. Wchodzimy tu w bardzo trudną sprawę filozofii wynagradzania u nas i gdzie indziej. W wielu krajach jest tak, że znaczne przyrosty zarobków osiągają młodzi ludzie, a potem się to szybko stabilizuje i wiele już osiągnąć nie można. Słusznie, bo młody człowiek potrzebuje tych środków jak najwięcej. U nas sytuacja jest inna: niskie pensje na początku, potem trochę wyższe, a przed samym odejściem na emeryturę próbuje się je podnieść ze względów „społecznych”. Jeśli podjęło się pracę na uczelni, to kariery nie należy odkładać, a poszukiwanie dodatkowych miejsc zatrudnienia zdecydowanie ją spowolni. Wynagrodzenia, które nigdy nie były wysokie, nie są aż tak złe. Wiemy, że na Zachodzie pensje są w tej chwili dwu, trzykrotnie wyższe, ale były czasy, że były' kilkadziesiąt razy wyższe. Jest to problem indywidualnego wyboru i tego, jakie wartości uw'aża się za priorytetowe. Na uczelniach zachodnich mimo braku wysokich wynagrodzeń, naukowcy mają bardzo silne poczucie upływającego czasu. Tam ktoś, kto zostaje na uczelni zdaje sobie sprawę, że jeśli w ciągu czterech lat nie zrobi doktoratu, to zmarnował cztery lata, w czasie których jego koledzy w przemyśle poszli daleko do przodu pod względem materialnym. Być może nasze zewnętrzne otoczenie nie wymusza podobnych zachowań.
Humanizacja techniki to temat, który w dzisiejszych czasach ostrej konkurencji nabiera zasadniczego znaczenia. Jak humanizować inżyniera w procesie kształcenia? Dołączenie do planu studiów przedmiotu humanistycznego nie załatwia sprawy.
— Widzę tu dwa aspekty tego procesu. Po pierwsze powiedziałbym - humanizacja życia studenta. Studentowi należy dać więcej szans, aby w młodym wieku mógł chłonąć świat, który się składa nie tylko ze studiowania i nauki, ale również korzystania z otoczenia, bardziej lub mniej kulturalnego; mam na myśli teatry i boiska sportowe, a także podróże. To stało się obecnie bardziej realne. Naszym obowiązkiem jest stworzenie młodzieży odpowiednich warunków' studiowania, np. poprzez popieranie działalności klubów studenckich, dyskusje ze znanymi politykami i aktorami. Studenci znajdują na to czas, ale ciągle mają go za mało, są przeciążeni pracą na uczelni i w związku z tym poświęcają za mało czasu ogólnemu rozwojowi.
Drugi problem to kwestia znajomości języka polskiego. W niektórych krajach, na wielu uczel-