24
obok siebie dźwignęły się szeregiem. Szybko mknął ku wzgórzom wóz kolei elektrycznej a gdy stanął u swego kresu, znalazłyśmy się po niedługim czasie wśród typowego włoskiego miasteczka, jakie wyrosło na gruzach starożytnej, etruskiej miejscowości, która jeszcze tu i ówdzie przedziera się przez nową powłokę zwaliskami swych murów albo też zabytkami, umiejętnie przechowanymi w muzeum fiesolskiem.
Pierwsze zaraz kroki zwróciłyśmy w stronę starożytnych zwalisk, zajmujących znaczną przestrzeń u podnóża wzgórza. Oglądałyśmy przez długie chwile zwaliska amfiteatru rzymskiego, dobrze zachowanego. Tu wyobraźnia nasza pomknęła hen w minione wieki, zaludniła opustoszałe miejsca obrazami z przeszłości i starała się wżywać w te chwile, jakie wśród tych głazów kamiennych płynęły wartkim prądem wzmożonego bytu. Dobrze zachowany amfiteatr przemówił do nas lepiej niż najlepsze ryciny i szczegółowe opisy, poznałyśmy tak tu, jak i później wśród zwalisk pompejańskich sceneryę, na której rozgrywała się akcya w starożytnym teatrze. Zwiedziłyśmy dalej termy i szczątki muru etruskiego, poczem opuściłyśmy kwieciem porosłe zwaliska, by obraz tu wytworzony uzupełnić zbiorami, znajdującymi się w miejscowem muzeum. Pomieszczone w średniowiecznym pałacu, zawiera ono w kilku salkach wykopaliska, wydobyte z ruin miasta.
Po zwiedzeniu katedry podążyłyśmy na wyniosłe wzgórze, którego szczyt zajmuje klasztor franciszkański. Stromo w górę prowadząca drożyna była nieco uciążliwą, trud jednak poniesiony opłacił się sowicie. Widok naokół rozwarł się wspaniały. W głębi za nami wznosiły się poważne, surowe mury klasztoru Franciszkanów. Ascetyczny, w gorących modlitwach rwący się ku niebiosom duch średniowiecza wycisnął tu swe charakterystyczne piętno. Cele w klasztorze małe, korytarzyki wązkie, kościółek niewielki i ciemny a atmosfera surowej prostoty zdaje się przypominać, że z przybytku tego płynie spokój i ukojenie dla zmęczonych i cierpiących.
Ze wzgórza wspaniały wokoło rościelił się widok.