12
Wybuch wojny i odejście z domu synów, od których początkowo nie było żadnej wiadomości - całkowicie zmieniły stosunek mojej matki do religii. Wychowana w purytańskim kalwinizmie, który wprawdzie ograniczał praktyki religijni ale stawiał swoim wyznawcom wysokie wymagania moralne - uważała katolicyzm za płytki i powierzchowny, daleko odbiegający od prawd zawartych w Ewangelii, a zwłaszcza w „Kazaniu na górze”. W katolicyzmie raziło ja wiele: nadmierna, fasadowa obrzędowość, klepanie pacierzy, bezmyślne odmawianie różańca i litanii, a także rutynowa spowiedź, uspokajająca sumienie i zwalniająca od odpowiedzialności. Jakim więc było dla nas zaskoczeniem, kiedy pewnego dnia, pod koniec października 1939 roku^ powiedziała nam, że przeszła na katolicyzm, wyjaśniając, że od dawna miała głęboką potrzebę wiary i w swoim kalwinizmie czuła się wśród Polaków bardzo osamotniona. Okazało się, że przemożny wpływ na zmianę jej nastawienia do katolicyzmu, miała doktor Zofia Wojno, która każdego roku spędzała urlop w naszym pensjonacie w Truskawcu. Zaprzyjaźniła się z moją matką, prowadziła z nią długie rozmowy, a później nawet pisywały do siebie. Przyjaźń ta nie budziła niczyjego zdziwienia, gdyż matka z natury swej była życzliwa wszystkim i wiele osób darzyła sympatią. Doktor Wojno - lekarka społeczniczka, była głęboko wierzącą katoliczką i działaczką Odrodzenia, stowarzyszenia reprezentującego światły, postępowy katolicyzm, przemawiający do serca i umysłu mojej matki. Długo się jednak wahała jak powinna postąpić i dopiero wybuch wojny wpłynął na podjęcie ostatecznej decyzji.
W Borysławiu przewodnikiem duchowym i wielkim przyjacielem mojej matki, był ks. Andrzej Osikowicz, proboszcz parafii na Wolance. Wesoły i rubaszny, dobry i serdeczny był typem poczciwego wiejskiego proboszcza. Do całej naszej rodziny odnosił się przyjaźnie i nie raziło go nawet to, że (oprócz matki) wszyscy byliśmy „na bakier” z praktykami religijnymi. Był bowiem człowiekiem dobrodusznym, wyrozumiałym i wyznawał prawdziwie chrześcijańską zasadę, zawartą w słowach: „nie sądźcie, żebyście nie byli sądzeni”.
Wojna i ekstremalne sytuacje dla wielu były czasem „ogniowej próby”, sprawdzianem istotnych wartości. Zdarzało się bowiem, że kiedy opadała maska dobrego wychowania i kończyła się gra pozorów - okazywało się, że bohaterowie są tchórzami, a moraliści, świętoszkowie zwykłymi, żałosnymi obłudnikami. Bywało jednak i tak, że zwyczajni, szarzy ludzie wyrastali nagle na bohaterów. Takim właśnie cichym bohaterem okazał się ks. Osikowicz. W latach 1940/41, razem z moja matką, organizował pomoc dla osób wywiezionych do Kazachstanu, a w czasie niemieckiej okupacji - z narażeniem życia -pomagał ukrywającym się Żydom. Aresztowany przez Gestapo, zmarł w Majdanku w grudniu 1943 roku.