Stephen Ciarkę: Merde! W rzeczy samej. WAB, Warszawa 2007
Francuzi są dość bezwstydni, jeśli chodzi o opowiadanie niepoprawnych politycznie dowcipów. Jest wiele kawałów o skąpych mieszkańcach Owernii, Szwajcarach, którzy wolno mówią i mniej inteligentnych od Francuzów Belgach. Weźmy na przykład ten o Belgu, który wpadł do szybu windy. Spadając, myślał sobie (z gardłowym belgijskim akcentem): hej, nie jest źle. Wcale nie boli. Nie, wciąż nie boli. Nadal nie boli. Ciągle nie boli. Au!
Stephen Ciarkę jest Brytyjczykiem (tak jak główny bohater jego powieści), ale już od dwunastu lat mieszka i pracuje w Paryżu. Sam będąc kiedyś obcym w kraju Moliera pisze o rzeczach dla cudzoziemca zaskakujących. Autor rozpoczyna swą książkę od podziękowań adresowanych szczególnie do tych, którzy zagrozili użyciem przemocy fizycznej - gdyby tego nie zrobił.
Paul (zwany przez Francuzów Pool lub Pul) West jest głównym bohaterem Merde! W rzeczy samej. Jego „przygoda z Francją” trwa już jakiś czas, a nieporozumienia z Francuzami nie mają końca. Paul usiłuje założyć własny biznes, który miałby polegać na rozpowszechnieniu wśród Francuzów zwyczaju picia angielskiej (!) herbaty. Ale przekonanie mieszkańców Paryża do skosztowania czegoś innego, niż uwielbiana przez nich kawa, jest najmniejszym z jego problemów.
Merde! W rzeczy samej to kontynuacja (mam nadzieję, że równie zabawnej) książki Merde! Rok w Paryżu wydanej w 2006 roku. Z pokorą przyznaję, że zaczęłam od części drugiej, dlatego muszę jak najszybciej naprawić mój niewybaczalny błąd. Z radością donoszę również, że powstała już trzecia część przygód Paula Westa: Merde Heppens jednak jeszcze nie wydana w Polsce. Biorąc pod uwagę jak wielu nabywców wśród Polaków znalazły poprzednie części, ukazanie się na rynku tej najnowszej pozostaje tylko kwestią czasu.
To książka raczej dla tych, którzy choć w minimalnym stopniu poznali kulturę Francji (choćby ze względu na liczne francuskie wtrącenia w tekście, nie wszystkie objaśnione w przypisach). Już sam tytuł nie jest zapewne zrozumiały dla wszystkich, a zatem merde to odpowiednik angielskiego shit, czy niemieckiego Scheipe, a polskiego kupa (w wersji nieco ocenzurowanej).
Biorąc tę książkę po raz pierwszy do ręki zastanawiałam się: „O co chodzi z tym ogórkiem na okładce?”. Otóż po przeczytaniu jestem w stanie stwierdzić, że wbrew moim przypuszczeniom nie jest to ogórek w szaliku, a... cukinia! Dlaczego właśnie to warzywo pojawiło się na stronie tytułowej? To długa historia, a odpowiedzi dostarczy lektura tej książki.
Merde! W rzeczy samej to książka o zderzeniu kultur. O subtelnych różnicach między Brytyjczykami, a Francuzami, którzy nie są w stanie zrozumieć własnej odmienności. W dobie „czyhającej za każdym rogiem” globalizacji książka o różnicach, a nie o ich zacieraniu, wydaje się nie na miejscu, jednak napisana w przezabawny sposób na pewno nie zostanie szybko zapomniana.
Agnieszka Gola LO Krosno