li akademickich PG, a jedna osoba odbyła studia podyplomowe. Druga córka, Iwona, ukończyła germanistykę na UMK w Toruniu i na WILiŚ prowadzi bibliotekę. Syn Piotr ukończy! gdańską AWF. Najmłodsza, Anna, która przyszła na świat w 13 lat po najstarszej córce, była modelką, teraz jest szczęśliwą żoną i matką - prowadzi dom. Mamy pięcioro wnucząt Najstarsze - Linda, córka Ewy, biegle mówi, czyta i pisze po japońsku. Pracuje w firmie japońskiej w Gdańsku. Pozostałe wnuki nadal się uczą.
- Czy w Pańskiej rodzinie były tradycje politechniczne?
- Ojciec był inżynierem, pracował na kolei, w służbie drogowej. Wybór politechniki zawsze był dla mnie oczywisty. Jako dziecko budowałem w piaskownicach tunele i mosty. Gdy był wypadek, jeździłem nieraz z ojcem drezyną na linię. Kolej miałem we krwi. Dzieciństwo spędziłem w Toruniu. Urodziłem się 80 metrów w prostej linii od wjazdu na most kolejowy przez Wisłę, wzmacnianego właśnie w tym czasie przez późniejszego profesora PG Stanisława Błaszkowiaka, przedwojennego absolwenta politechniki w Gdańsku. Traf chciał, że u niego w wiele lat potem wykonałem swoją pracę magisterską. Do dziś mam w nozdrzach zapach minii - czerwonej farby ochronnej dla stali i impregnowanych podkładów kolejowych. Wisła była wówczas żywą rzeką. Zawsze było dla mnie frapujące, gdy statek - przy wysokiej wodzie - zbliżając się do mostu, musiał opuszczać komin.
- To Pański ulubiony most?
- Chyba tak - właśnie ten toruński most podziwiany w dzieciństwie. Warto dodać, że po otrzymaniu dyplomu magisterskiego uzyskałem asystenturę właśnie u profesora Stanisława Błaszkowiaka. Los chciał jednak, że od roku 1956 związałem się już na stale z Katedrą Mechaniki Budowli, którą stworzy! profesor Witold Nowacki, ojciec nowoczesnej polskiej mechaniki.
- Jak radził sobie wówczas młody pracownik nauki?
- Mieliśmy już trójkę dzieci, byłem adiunktem z doktoratem, zarabiałem miesięcznie dwa tysiące złotych (dziś - po denominacji - 20 groszy!) i pensji wystarczało do dziesiątego każdego miesiąca. Przez pewien czas pracowałem równolegle w Gdańskim Biurze Projektów Kolejowych, ale radziliśmy sobie też inaczej - produkując tensometry elektrooporowe: pasek z bibułki papierosowej, a w środku druciki. Byliśmy monopolistami w skali kraju. Potrzebne były do badań modelowych i konstrukcji in situ. Robiliśmy także dość licznie orzeczenia techniczne, m.in. sprawdziłem wtedy nośność wszystkich dużych mostów w Gdańsku. W trudnych czasach przyszła z Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego pierwsza oferta pracy za granicą. Wyjechałem w roku 1965 poprzez PHZ POLSERVI-CE na uniwersytet w Bagdadzie, gdzie przez jeden rok byłem projektantem w biurze projektów. Moim dziełem stał się m.in. duży budynek College of Science tego uniwersytetu. Mam nadzieję, że nie uległ wojennemu zniszczeniu. Wracając, kupiłem pierwszy samochód - volkswagena „garbusa”. Mieszkaliśmy wtedy już samodzielnie, uzyskując z Nauczycielskiej Spółdzielni Mieszkaniowej mieszkanie na ul. Mściwoja w Oliwie.
Wróciłem do kraju, bo chciałem napisać habilitację. W dwa lata później, w roku 1968, udało się ją uzyskać we Wrocławiu, bo u nas wówczas nie było jeszcze stosownych uprawnień.
W roku 1970 nadarzyła się po raz drugi okazja wyjazdu do Iraku. Zaraz ją wykorzystałem, bo na uczelni miałem kłopoty natury politycznej. Będąc w Iraku, dowiedziałem się z BBC, że są jakieś niepokoje w Gdańsku. Martwiłem się o rodzinę. Mówiono, że w Iraku jest niebezpiecznie, a okazało się, że to właśnie w ojczyźnie są niepokoje. Zona bardzo dzielnie radziła sobie z domem, zaopatrzeniem. Listy numerowaliśmy, żeby wiedzieć, czy korespondencja nie ginie. Oczywiście, żadnych innych środków łączności wtedy nie było. Mizernie widziałem sprawę awansu i postanowiłem zostać dłużej - trzy lata.
W drugim roku swego zatrudnienia na uniwersytecie w Mosulu dołączyła do mnie rodzina. „Garbusem” - z najmniejszą roczną córeczką, leżącą za tylnym oparciem w małym pomieszczeniu na bagaż, z meblami turystycznymi, pościelą, ciepłymi ubraniami na zimę i wózkiem dziecięcym na dachu -jechaliśmy dziewięć dni. Zatrzymywaliśmy się w motelach, żona gotowała kaszki i prała pieluchy, bo przecież nie było wówczas tych wszystkich udogodnień, które są dziś. Czechosłowacja, Austria, Jugosławia, Bułgaria, Turcja, promem przez Bosfor. Dziś stoją tam dwa wielkie mosty wiszące. Potem Azja, tłok i harmider, malowniczy brud, osły i muły na ulicach.
W Mosulu wykładałem mechanikę budowli i wytrzymałość materiałów. Mieliśmy wtedy wynajęty dom i swego ogrodnika. Mieszkaliśmy w obszarze starożytnej Niniwy. Dużo zwiedzaliśmy - starożytności Asyrii, Babilonii i ruiny miast Sumerów (fot. 3).
- Po powrocie z zagranicy od razu wrócił Pan na uczelnię?
- Tak, był rok 1973, wróciłem na stanowisko adiunkta. Wreszcie w roku 1975, w siedem lat po uzyskaniu habilitacji, zostałem docentem. Wówczas wiele
Nr 2/2009