rozkazy, które uważał za stosowne, i przyszedł właśnie, by dopilnować zleceń i zapewnić im sukces.
Zaledwie minęli wzniesienie, z których roztacza się widok na Tulon, kąpiący swe stopy w morzu, ukrywając się wśród na wpół orientalnego ogrodu, gdy generał oraz towarzyszący mu dwaj młodzi ludzie wysiedli z wozu, znikając po chwili w pobliskiej winnicy. Tutaj generał spostrzega kilka armat ustawionych za pewnego rodzaju opancerzeniem. Napoleon ogląda się za siebie, pojęcia nie mając, co się wokoło dzieje. Generałowi wydaje się to zdziwienie młodego szefa batalionu wcale zabawne, powiada tedy do adiutanta z uśmiechem zdradzającym pewność siebie i zadowolenie:
- To są nasze baterie, nieprawdaż?
- Tak jest, generale - odpowiada adiutant.
- A nasz park amunicyjny?
- Cztery kroki stąd.
- A nasze pociski?
- Rozżarza się je w najbliższej chatce.
Oczom własnym nie zawierzyłby Napoleon, musi jednak dać wiarę uszom. Wprawnym wzrokiem artylerzysty odmierza młody oficer przestrzeń i dochodzi do przekonania, że bateria oddalona jest od miasta o co najmniej półtorej godziny. Zrazu Napoleon przypuszczał, że generał chce wypróbować swego młodego szefa batalionu, jednak powaga, z jaką Carteaux w dalszym ciągu traktuje swe zarządzenia, nie pozostawia żadnych wątpliwości. Rzuca tedy ostrożnie uwagę na temat odległości, wyrażając obawę, że rozżarzone pociski nie dosięgną miasta.
- Naprawdę tak sądzisz? - zapytał Carteaux.
- Obawiam się o to, generale - odparł Bonaparte. - Zresztą można by przecież, nie używając żarzących pocisków, wypróbować nie rozgrzanymi, by zmierzyć odległość strzału”.
Pomysł podoba się generałowi, każe tedy nabić armatę i wystrzelić. I podczas gdy generał obserwuje mury miasta, by sprawdzić na nich skutki strzału, Napoleon wskazuje mu kulę w odległości niespełna tysiąca kroków, jak uderza w drzewa oliwne, powoduje bruzdy na ziemi, odbija się i podskakuje, tracąc siłę, przeleciawszy zaledwie trzecią część przestrzeni obliczonej przez generała.
Dowód był aż nadto przekonywający. Carteaux jednak nie chciał dać za wygraną i rzekł: „To ci arystokraci marsylscy zepsuli proch”.
Skoro jednak pociski nie niosą dalej, trzeba się uciec do innych środków. Wszyscy trzej wracają do głównej kwatery, gdzie Napoleon każe podać plan Tulonu, rozwija go na stole i, rozważywszy przez chwilę położenie miasta i różnych miejsc obronnych, wskazuje na dopiero co wybudowany przez Anglików szaniec, oświadczając ze zdecydowaną zwięzłością geniusza: - „Tu jest Tulon”.
Carteaux jednak, który nie mógł nadążyć za biegiem myśli Napoleona, wziął jego uwagę dosłownie i zwracając się do swego adiutanta rzekł:
„Zdaje mi się, że «kapitan Armata» niezbyt jest mocny w geografii”.
Był to pierwszy przydomek Bonapartego. Zobaczymy potem, wśród jakich okoliczności przezwano go „małym kapralem”.
W tej chwili do namiotu wszedł deputowany Gasparin, o którym Napoleon słyszał, że jest nie tylko szczerym, szlachetnym i dzielnym patriotą, ale także rozumnym i mądrym człowiekiem. Szef batalionu podchodzi wprost do niego ze słowami:
- Przedstawicielu ludu, jestem szefem batalionu artylerii. Wskutek nieobecności generała du Tayle i ponieważ generał Dammartin jest ranny, broń ta pozostaje pod moim dowództwem. Żądam, by nikt poza mną do sprawy się nie mieszał, w przeciwnym razie nie ręczę za nic.
- O - zawołał ze zdziwieniem deputowany - kimże to jesteś, by za cokolwiek ręczyć? -
8