10 Moje przygody z brydżem w de
plecach, młodsi szarżą oddawali honory starszym. Jeździli przeważnie samochodami amerykańskimi, sprzedawali konserwy i papierosy amerykańskie. My jednak nie wierzyliśmy w tę amerykańską metamorfozę; wciąż brzmiał nam jeszcze w uszach hitierowski slogan wykrzykiwany przed niemieckimi kronikami filmowymi (we Lwowie chodziło się do kina; tylko świnie siedzą w kinie nie zyskało aprobaty): Pamiętaj o zbrodni w lasku pod Katyniem. A warto nadmienić, że prawdę o tej tragedii poznaliśmy już w 1943, od wiarogodnych osób, które były tam razem z niemiecko-szwajcarską komisją, zaś oświadczenie sowieckie ze stycznia 1944, że Katyń to sprawka Niemców - traktowaliśmy jak ponurą bajkę... Tylko dwa prikazy przypomniały nam wejście „ruskich” w 1939: z dnia na dzień unieważniono złotówki i marki- znowu „chodziły" tylko ruble, których nikt nie miał - natychmiast wprowadzono czas moskiewski - i tu, o dziwo, cały Lwów przesunął zegarki o godzinę do przodu.
Gdy bałagan towarzyszący zamianie okupantów się uspokoił, poszedłem na brydża na Żelazną Wodę - taki basen, o którym Zbigniew Herbert we wspomnieniach napisał, że Legia to nic. Tam zasiedliśmy w piątkę do gry, niestety, zapisem polskim, bo tylko dwóch było „międzynarodowców”
Robry ciągnęły się niemiłosiernie długo i na piątego nie starczyło już czasu. Ostatni wypadający poszedł do domu, a pozostałych graczy zaprosił do siebie Jerzy Piwoński (w przyszłości prezes Wrocławskiej Ligi Brydżowej) na dokończenie tury. Po pierwszym rozdaniu do mieszkania wpadło 10 bojcow z pepeszami, bez słowa zapakowali nas do samochodu i zawieźli do więzienia na Łąckiego, jednego z tych, z których tak pięknie pachniało przed trzema laty.
Aż 6 tygodni trwało przekonywanie śledczych, że nasze zgromadzenie miało na celu tylko grę w karty (rzecz jasna: o brydżu żaden z oficerów nie słyszał). Miałem więc dużo wolnego czasu i mogłem wszystko przemyśleć. Doszedłem do wniosku, że powinienem napisać książkę o brydżu; taką, z której będzie można dowiedzieć się o różnych sposobach obliczania wartości ręki, o amerykańskich i europejskich systemach licytacji, o zasadach rozgrywki, o alfabecie sygnałów, a także o historii i korzeniach brydża. Gdy wreszcie zwolniono mnie z tej „kwarantanny" zabrałem się do pisania - przedtem jednak zgłosiłem się do jakiejś ukraińskiej pomaturalnej szkoły; odraczało to na jeden rok wiszący nade mną miecz w postaci wcielenia do Czerwonej Armii (wojna ciągle trwała). Rok 1944 zmierzał ku końcowi.
Jak tylko otwarto dla Polaków granicę na Sanie, spakowałem 3 walizki, za łapówkę kupiłem miejsce na ciężarówce i już po ośmiu godzinach (właściwie po siedmiu, bo wjeżdżając do Polski cofnąłem wskazówki o godzinę - w PRL-u, aby nikt nie wątpił, że jest to kraj suwerenny, obowiązywał niemiecki czas letni)
- a nie jak normalny „repatriant" (taką bezsensowną nazwę nam nadali) po 2 - 3 tygodniach w bydlęcym wagonie - zdążyłem do Krakowa na Święto Zwycięstwa. Było ono obchodzone przez tych, co wygrali wojnę - 8 maja, a przez nas, przegranych w Jałcie
- 9 maja, razem z Sowietami.
Przypomniałem sobie, że moja babcia mieszkająca stale w Wiedniu, na rok przed wojną przysłała
list adresując „Lemberg, Polen” List został zwrócony z adnotacją „La ville Lemberg n'existe pas a la Polog-ne”. W tym momencie Lwów także już ńexiste\
Po „świętach" zapisałem się na Akademię Handlową. Po pewnym czasie i solidnym przygotowaniu, zdałem 3 egzaminy sędziowskie w PZPR (wówczas to był skrót Polskiego Związku Piłki Ręcznej), który w grudniu 1948, gdy skrót stał się mocno dwuznaczny, zmienił w ekspresowym tempie nazwę na Polski Związek Koszykówki,