Wrzesień '39
Gdy bój nad Bzurą urrzal, a wróg tysiącem dział, otoczył nas i bił. Niestraszna czołgów stal. Lecz straszny w sercu żal, Że nam zabrakło sił...
kpr. Stanisław Jasiński
Służbę wojskową w 4 szwadronie liniowym 6. Pułku Ułanów Kaniowskich w Stanisławowie rozpocząłem w listopadzie 1937 r. Miałem wówczas 21 lat.
Zdjęcie Józefa Wątroby w mundurze z czasów służby wojskowej w 6. Pułku Ułanów Kaniowskich w Stanisławowie przed wybuchem II wojny światowej, (źródło: archiwum autora)
także podwójne wodze, aby można go było skutecznie opanować w boju - mocno przyciągnięty łańcuszek pod dolną szczęką sprawiał, że nawet najbardziej narowisty koń dał się prowadzić.
Każdy ułan dostał konia, którym musiał się opiekować. Musiał go żywić, oporządzać i umieć na nim jeździć. W stajni stały 24 konie, nawóz wyrzucaliśmy rękami, bo nie mieliśmy wideł. Rano każdy koń dostawał 1,5 litra owsa. Wtedy też poiło się je wodą. Na ćwiczeniach nic nie piły, dopiero po powrocie do stajni wyciągaliśmy im z pysków wędzidła, aby mogły się napić. Czysta woda stała w betonowych korytach. Rekruci z początku jeździli bez siodeł, na oklep. Żeby nie spaść trzeba było się trzymać jedną ręką wodzy a drugą grzywy konia. Nie jeździło się w szyku, ale rojem. Dopiero po trzech miesiącach dostaliśmy ostrogi - wówczas trzeba już było właściwie trzymać buty w strzemionach, aby nie pokaleczyć konia. Z gospodarstwa miałem takiego „ducha końskiego”, że słowa dowódcy: „najpierw koń, potem broń a dopiero na końcu ułan” przyjąłem jako coś oczywistego. Kiedy z ćwiczeń w pełnym galopie konie przyjeżdżały spienione wycieraliśmy je wiechciem słomy. Karą dla ułana było wyciągać z koca sierść konia - przydawały się do tego szczotki. Konia siodłało się siodłem troczonym. Stosowano
Konspekt nr 2/2007 (29)