BENTE PEDERSEN
WOLNOŚĆ W OKOWACH
1
Pierwsza noc nowego roku stalą pod znakiem mrozu. Zorza polarna pokryła niebo
językami lodowatych ogni, jak wytrawny malarz starannie wymieszała chłodne pastele na
swojej palecie.
Południowy horyzont łamała wyraźna linia sinych wierzchołków gór, groźnie
wznoszących się ku roztańczonemu sklepieniu nieba.
Mikkal pozostał obojętny na piękno krajobrazu. Dostrzegał je, lecz nic nie czuł.
Nie wiedział, że tej nocy rozpoczął się nowy rok. Rok 1729.
Panowało przenikliwe zimno. Na północy bliskość morza sprawia, że w noce jak ta
przesiąknięte solą powietrze wypełnia się mnóstwem mroźnych igiełek.
Mikkal dawno już przestał zważać na chłód.
Siedział ze skrzyżowanymi nogami przed wygasłym paleniskiem. Podmuchy wiatru
wpadające przez uchylone drzwi chaty zdławiły żar wieki temu.
Wieczność nie znaczyła wiele dla Mikkala.
Wieczność to czas. Mikkalowi nie brakowało czasu.
Przestał odczuwać cokolwiek, przestał myśleć, zobojętniał na cały świat.
Nawet nie miał odwagi umrzeć jak prawdziwy mężczyzna, ale i to nie raniło jego dumy.
Ból nie istniał. Nie istniała radość.
W głębi duszy był martwy.
Martwy jak to drobne ciałko, które delikatnie złożył w kołysce.
Tej nocy został ojcem. Dziecko, którego nie pragnął, urodziło się z krzykiem i
rozwartymi oczętami wpatrywało się w mroźną ciemność. Było pomarszczone i brzydkie, z
kępką kruczoczarnych wilgotnych włosów na główce. Kiedy Ravna złożyła Mikkalowi
niemowlę w ramiona, poczuł nagły przypływ czułości. Matka chłopczyka nawet nie chciała go
dotknąć.
Sigga o mały włos nie przypłaciła porodu życiem. Cały dzień wiła się w bólach, a w
ulotnych chwilach ulgi dyszała taką wściekłością, że piana występowała jej na wargi.
Mikkal trzymał się od żony z daleka.
Ich wzajemne przywiązanie wypaliło się już dawno. Teraz potrafili się tylko ranić.
Mikkal zdawał sobie sprawę, że to jego wina, ale nie mógł zdobyć się na współczucie.
Cierpienie Siggi go nie dotyczyło. Rodziła wprawdzie jego dziecko, tego był pewien, ale nie
poczęli go z miłości. Mikkal najchętniej wyrzuciłby z pamięci tamten wieczór.
Ravna nie kryła złości, kiedy przyszła po niego.
- Nie musisz tak jawnie okazywać, że między wami źle się dzieje - powiedziała z
niezwykłą jak na nią surowością. Wprawdzie nie darzyła Siggi wielką estymą, ale tym razem
wzięła stronę synowej. Zmierzyła Mikkala ostrym spojrzeniem. - Sigga odchodzi od zmysłów.
Nie wiem, czy zdoła urodzić. Nie wiem, czy przeżyje.
Mikkal miał ciętą odpowiedź na końcu języka, ale zdusił ją w sobie i ruszył za matką.
Weszli do chaty, w której leżała Sigga. Jakaś obca kobieta omiotła go wzrokiem. Mężczyźni nie
mieli zwykle przystępu do rodzącej, ale tym razem kobieta nie ośmieliła się sprzeciwić woli
Ravny. Matka Mikkala nie była wysoka, ale odznaczała się silnym charakterem.
Mikkal stał się świadkiem narodzin syna, nie odrywał wzroku od szeroko rozwartych
oczu żony. Sigga zachowała jasność umysłu przez kilka chwil po przyjściu dziecka na świat.
- Poczęty z nienawiści - zdołała wykrztusić. - Niech umrze przeklęty.
Dziecię przeżyło kilka minut w ramionach ojca.
W jedną noc Mikkal doświadczył narodzin i śmierci potomka.
Sam nie potrafił umrzeć. Pragnął śmierci, siedział z nożem przyciśniętym do pulsującej
tętnicy, ale nie wykrzesał z siebie dość odwagi, by nacisnąć ostrze.
Ubrał chłopczyka i położył w kołysce. W tej kołysce sam kiedyś sypiał, spała w niej
jego siostra
Laila, której nie dane było dorosnąć. Leżał w niej Ailo, najstarsze dziecko Mikkala i
Siggi.
Teraz w kołysce spocznie młodszy synek.
Skuta lodem ziemia nie pozwalała na pochówek, a do wiosny zostało kilka miesięcy.
Mikkal nie chciał grzebać niemowlęcia w śniegu z obawy, że padnie pastwą dzikich zwierząt.
Miał zamiar wciągnąć kołyskę na najwyższe drzewo w okolicy, by żaden drapieżnik nie
naruszył drobnego sztywnego ciałka, i osłonić je przed dziobami ptaków. Wiosną pochowa je w
ziemi.
Mikkal wiedział, że niełatwo o takie drzewo na północy, ale zamierzał je znaleźć,
choćby musiał wędrować całą zimę. Nie miał innego celu w życiu.
Na nic więcej nie liczył.
Niczego więcej nie pragnął.
Długą mroźną noc Mikkal wpatrywał się w nicość i ani na chwilę nie powędrował
myślami do tej, która wypełniała każdą cząstkę jego dorosłego życia.
Przez całą noc nie pomyślał o Raiji.
Po raz pierwszy czuł w sobie miłość i czułość do kogoś innego niż Raija.
Pokochał swoje dziecko w krótkiej chwili jego życia.
Nikogo więcej nie pozwolono mu kochać.
Zobaczyli go o poranku. Niebo pokryło się czerwienią, kiedy Mikkal ruszał w drogę.
Nikt nie słyszał, jak zaprzęga renifera, nikt nie wiedział, dokąd zmierza. Ale domyślali się,
widzieli zawiniątko na saniach.
Ravna nie skrywała niepokoju. Nigdy dotąd nie widziała go takim jak tej nocy, choć
czułe oczy matki śledziły rozwój syna od dziecięctwa po wiek męski.
Oziębłość Mikkala raniła matczyne serce. W tej strasznej chwili los Siggi budził w niej
litość i współczucie, zaś Mikkal bez słowa opuścił żonę, gdy dziecię wyzionęło ducha. Z
bezwładnym ciałem synka w ramionach odwrócił się do Siggi plecami.
Ravna dostrzegła spojrzenie, które Sigga mu posłała. Wiedziała też, że gorzkie słowa,
które synowa rzuciła za wychodzącym, były szczere. I tkwiło w nich ziarenko prawdy, a to
bolało Ravnę najbardziej.
Mikkal nie pojawił się już tej nocy. Nie obeszłoby go, gdyby Sigga umarła. Nawet o nią
nie zapytał.
Ravna nie poznawała tego chłopca, którego kochała nad życie i wychowała jak umiała
najlepiej. Tkwiły w nim pokłady dobra, teraz skryte głęboko. Z całą jaskrawością ukazały się
przywary syna, które ją drażniły.
Ravna nie wiedziała, czy dorosły Mikkal wart jest jej miłości.
Stan Siggi się pogorszył. Majaczyła, zlana potem jak w gorączce, szczękała zębami.
Śmiała się i płakała na przemian, doprowadzając się na skraj wyczerpania. Czterech par rąk nie
starczało, by uspokoić targane konwulsjami ciało.
Serce Ravny krwawiło.
Mikkal zamienił się w małą kropkę na tle wznoszącego się dumnie skalistego zbocza.
Był równie
zimny jak śnieg pod jego stopami. I zbyt dorosły, by dostać burę od matki.
Ravna westchnęła. Ailo nie może się dowiedzieć o niczym. Chłopiec nie powinien
cierpieć tylko dlatego, że rodzice utracili wzajemną miłość. W końcu jest babką, zajmie się
wnukiem.
Przez trzy dni Mikkal nie oszczędzał ani siebie, ani zwierzęcia. Parł w głąb lądu poprzez
morze kopnego śniegu. Przez trzy dni nie myślał o niczym innym, nawet w rzadkich chwilach
niespokojnego snu stawał mu przed oczyma ten sam obraz. Musiał znaleźć miejsce na wieczny
spoczynek dla syna.
Kiedy zdołał to uczynić, rozbił namiot, rozpalił ognisko i rozpłakał się. Miejsce było
ustronne, leżało z dala od szlaków na letnie pastwiska, ale Mikkal nie wątpił, że potrafi
ponownie je odnaleźć. Zapamiętał każdy szczegół okolicy, najdrobniejsze wzniesienie pod
bezkresną pokrywą śniegu.
Wybrał brzozę przygiętą pod naporem wschodnich i północnych wiatrów. Stała
nieopodal rzadkiego zagajnika, który wyciągał czarne, nagie palce ku niebu, jakby mu urągał.
Gruby pień świadczył o tym, że brzoza przeżyła więcej zim niż Mikkal. Pochyliła się,
ale nie dała się złamać.
Doskonale nadawała się do tego, do czego ją wybrał.
Mróz utrwalił niewinny wyraz twarzy dziecka. Z przymkniętymi powiekami wyglądało,
jakby spało.
- Zostawię cię tutaj, Matti - powiedział chrapliwie Mikkal. Trzymał kołyskę w
ramionach, czułym wzrokiem pieszcząc twarzyczkę chłopca, którą on tylko miał zapamiętać. -
Spoczniesz tutaj, blisko nieba. - Poczuł, jak żal chwyta go za gardło. Zmrużył oczy, w
podmuchach kąsającego wiatru łzy nieomal go oślepiły. - Wrócę wiosną. Wiosną pochowam
cię w ziemi. Do tego czasu będziesz pod opieką gwiazd, mój Matti.
Imię znał od początku. Kiedy wziął w ramiona nowo narodzone dziecię, nie wahał się
ani chwili. Jego syn miał na imię Matti.
Dopiero teraz, zostawiając martwe ciało syna na pustkowiu, Mikkal zrozumiał, skąd
brała się ta pewność. W te dni pełne bólu jakby o niej zapomniał, ale ona zawsze przy nim była.
W jego pamięci nie mogła umrzeć.
Imię Matti nosił młodszy brat Raiji.
Mikkal starał się odsunąć tę myśl. Raija znaczyła cierpienie, a on dość już cierpiał.
Zacisnął zęby i wdrapał się na brzozę. Był silny, więc wspinaczka nie sprawiła mu
żadnych trudności, lecz nigdy dotąd nie czuł takiego ciężaru na duszy. Zgrabiałymi palcami
owiązał rzemienie wokół gałęzi. Matti będzie bezpieczny, nie padnie łupem dzikich zwierząt.
Dla Mikkala chłopczyk nie całkiem umarł. Nie wiedział, jakimi przymiotami natura miała
obdarzyć jego dziecko, ale wyobraźnia podsuwała mu cudowne obrazy syna. Nikt nie zastąpi
mu tego chłopca, którego utracił.
Spędził pod drzewem resztę dnia. Kiedy zapadł zmierzch, zwinął namiot, zaprzągł
renifera do sań i ruszył w kierunku obozu nad morzem. W głowie miał pustkę.
Na skraju brzeziny Mikkal zostawił cząstkę siebie. Na własny użytek nazywał to cząstką
własnej duszy.
Obóz przywitał go milczeniem. Nikt nie zapytał o powód nieobecności. Domyślali się i
taktownie okazywali szacunek żałobie Mikkala.
Na Ravnę zrzucili obowiązek zdania synowi relacji z wydarzeń. To ona musiała
opowiedzieć Mikkalowi o obawach, które czuli, i smutku, który ich napełnił, kiedy złe
przeczucia stały się rzeczywistością.
Mikkal nie zdziwił się, ujrzawszy Ailo u babki. Sigga była osłabiona, przeżyła przecież
ciężkie chwile. Pewnie jeszcze nie wróciła do sił, skoro Ravna zajęła się wnukiem. Sigga nigdy
nie była twarda, pomyślał z nutą goryczy, nie potrafiłaby wieść takiego życia jak Raija. Nie
umiała stawić czoło przeciwnościom losu.
- Zawsze uciekasz, kiedy najbliżsi cię potrzebują. - Rawna kochała swe jedyne dziecko,
ale nie była ślepa na jego słabości.
- Uciekam? - rozgniewał się Mikkal. Zdążył zrzucić sztywne od lodu futra i właśnie
przeciągał przez głowę miękki skórzany kaftan. Mięśnie na obnażonych ramionach zacisnęły
się w stalowe sploty. - Uciekam? - powtórzył zdumiony i obciągnął kaftan. Przeczesał włosy
palcami, nie patrząc na matkę. Może jednak gnębiły go wyrzuty sumienia? - Musiałem znaleźć
miejsce spoczynku dla zmarłego syna. To nazywasz ucieczką, matko?
Ravna obrzuciła go długim spojrzeniem.
Kiedy w kącikach oczu syna pojawiły się zmarszczki? Wciąż był młody, ale rysy twarzy
nie mówiły prawdy o wieku Mikkala. W pociemniałych oczach, miodowej barwy jak oczy
kruka, kryły się łzy, które nigdy nie popłynęły, żal bowiem był zbyt wielki na płacz. Ravna
znała prawdę o losie syna. Wiedziała, dlaczego oblicze wykrzywia mu grymas bólu. Życie
nauczyło ją jednak, że nie należy dusić zgryzoty w sercu.
- To była ucieczka, Mikkal - odrzekła spokojnie. - Mów, co chcesz. Sigga nie zasłużyła
na to. Nie zawsze była dla ciebie sprawiedliwa, ale nie zasłużyła na takie traktowanie.
- Sigga? - W głosie Mikkala pobrzmiewało ironiczne niedowierzanie.
- Potrzebowała cię.
Ton jego głosu nie zmienił się.
- Ona? Od dawna mnie nie potrzebowała.
- Tak właśnie sądzisz - Ravna pokiwała głową. - Nie rozmawialiście ze sobą? Nie
próbowaliście się zrozumieć? Tak prawdziwie? - Nie czekając na odpowiedź, ciągnęła: - Cały
czas szukałeś w niej wad, a ona starała się być szczęśliwa, poddając się twej woli. Aż do chwili
kiedy zrozumiała, że stara się na próżno. Nigdy jej nie pragnąłeś. W waszym związku nie było
ciepła. Żadne z was nie odważyło się wzniecić żaru w sercu.
- Więc dlaczego uważasz, że teraz to możliwe? - spytał wzgardliwie. - Mam wrażenie,
że twoje kazanie zakończy się morałem.
Ravna ponownie pokiwała głową. Z jej oczu wyzierał bezgraniczny smutek.
Przez ułamek sekundy w Mikkalu zbudziła się nadzieja, poczuł gorący dreszcz na
plecach. Może Sigga umarła? Dlaczego matka mówi o niej w ten sposób? Czemu ludzie
powitali go takimi dziwnymi spojrzeniami?
W następnej sekundzie pożałował tej myśli. Była zła. Nie wolno cieszyć się z czyjejś
śmierci. Tyle tylko, że odruch nadziei był prawdziwszy niż żal.
- Nie możecie już naprawić krzywd, które sobie wyrządziliście - powiedziała Ravna z
ociąganiem. Wahała się, rzucała ukradkowe spojrzenia na pogrążonego we śnie Ailo. To, co
zamierzała powiedzieć, nie było przeznaczone dla jego uszu. - Sigga przestała być sobą.
Mikkal odetchnął. Z przerażeniem uświadomił sobie, że życzył żonie śmierci.
- Co masz na myśli? - spytał nieswoim głosem.
- Jest... zwichnięta... Mikkal wciąż nie rozumiał:
- Zwichnięta? Co to, u diabła, znaczy?
Ravna nabrała powietrza i raz jeszcze spojrzawszy na śpiące dziecko, dodała z nagłą
pasją:
- Zwichnięta. Obłąkana. Postradała zmysły, Mikkal.
Mikkal bezgłośnie powtórzył słowa matki, jakby jej nie dowierzał.
- Do diabła! Wyrażaj się jaśniej, matko! Ravna nie skarciła go za tak niestosowne słowa.
- Zaczęła majaczyć po porodzie...
- Bredziła, rodząc - przerwał jej Mikkal. - Sigga ma bujną fantazję. Na swój sposób
zawsze była pomylona.
Ravna udała, że go nie słyszy.
- Po twoim wyjeździe przez trzy dni nie mogła dojść do siebie, ledwo trzymała się na
nogach. Następnej nocy doglądająca jej kobieta zasnęła. Sigga wyszła z namiotu boso, prawie
naga, zlana potem.
Ravna musiała zaczerpnąć tchu.
- Przypadek sprawił, że ją dostrzegliśmy i zaprowadziliśmy do namiotu. Mogła umrzeć,
Mikkal. Szukała dziecka. Mówiła, że Raija ukradła jej dziecko...
- Przecież widziała - jego martwe ciało! - jęknął bezsilnie Mikkal. - Była przy śmierci
chłopca. Przeklęła go.
- Nie o to dziecko chodzi - tłumaczyła łagodnie Ravna. - Ona myślała, że Raija zabrała
jej Ailo.
Mikkal zamknął oczy i położył się na derkach rozpostartych na podłodze.
- Coś jeszcze? - spytał. - Musi być jeszcze coś, skoro nazwałaś ją obłąkaną.
Było.
Sigga nie zapadała w sen. Szeroko rozwartymi oczyma wpatrywała się w świat, którego
nikt poza nią nie widział. W tym świecie przeżywała ponure koszmary. Nie opowiadała o nich,
ale z rozmów, jakie prowadziła z widziadłami, można się było domyślać najgorszego.
Lęk największy i największa nienawiść wiązały się z Raiją Sigga targowała się ze złymi
mocami, by oddały Raiję śmierci. Błagała je, by wróciły jej syna.
- Nie pokazaliście jej Ailo?
- Nie poznała go. Powiedziała, że to nie jej syn. Że sprzyjamy tamtej.
- Wielkie nieba!
Mikkal spuścił wzrok. Nie chciał, by matka widziała jego łzy.
- Jest nieobliczalna - ciągnęła Ravna. - Jeśli zostawić ją bez nadzoru, wymyka się na
poszukiwania dziecka. Nie dba o ubiór, nie dba o siebie. Karmi się nienawiścią... Ukradła nóż
Aslaka, żeby zabić Raiję własnymi rękoma, skoro nikt inny nie chce tego zrobić...
Mikkal potrafił wyobrazić sobie, co by się stało, gdyby Sigga spotkała jakąś kobietę
podobną do Raiji.
- Nie powstrzymałbym jej - przyznał zduszonym głosem. - Nie znam słów, które by ją
przekonały. Dawno straciła do mnie zaufanie. Mógłbym jej pilnować, ale nie powstrzymałbym
jej przed niczym.
Ravna milczała. Mikkal sam musiał dokonać obrachunku z sumieniem.
- Nie powstrzymałbym - powtórzył. - A teraz cóż mi pozostaje? Sigga nienawidzi Raiji,
nic na to nie poradzę. Jest zazdrosna o marzenia.
- Raija nigdy nie była dla ciebie wyłącznie marzeniem - stwierdziła rzeczowo Ravna. -
Nie okłamuj sam siebie. Zazdrość Siggi jest uzasadniona.
- Gdzie jest teraz? - Mikkal szybko zmienił temat rozmowy.
- Przenieśli jej namiot bliżej jurty Pawy. Rodzina się nią zajmuje, nawet na chwilę nie
wolno spuścić jej z oczu. Ailo jest u mnie. Powiedziałam mu, że matka zachorowała. Nie
powinien ujrzeć jej w takim stanie...
Mikkal też nie chciał, ale poczucie obowiązku kazało mu ruszyć do namiotu Pawy.
Smuga dymu nad jurtą świadczyła, że czuwano.
Aslak, szwagier Mikkala, siedział u siostry. Rzeźbił w kości renifera. Na widok Mikkala
udał zdumienie.
- To ty? - wykrzyknął, kierując nań spojrzenie zielonych oczu.
Mikkal dostrzegł w nich ironię. Bez słowa przycupnął koło Siggi. Leżała twarzą do
ściany namiotu. Ktoś niezdarnie zaplótł jej włosy i widok niezgrabnego warkocza na wąskich
plecach napełnił Mikkala wzruszeniem. Przełknął ślinę i dotknął nagiego ramienia żony.
Ostrożnie wymówił jej imię. Sigga, która doprowadzała go do ostateczności kąśliwymi
docinkami, wyglądała w tej chwili tak bezbronnie.
Poczuwszy jego dotyk, Sigga raptownie usiadła.
Drżąc na całym ciele, wbiła w Mikkala szklisty wzrok, ale zdawała się go w ogóle nie
dostrzegać. Przycisnęła skórzaną derkę do piersi, jakby chciała się osłonić przed
niewidzialnymi napastnikami.
- Moje dziecko? - pisnęła głosem małej dziewczynki. Kiedyś, całą wieczność temu, nią
była. - Znaleźliście moje dziecko? Czy ona nie żyje?
Mężczyźni nie odzywali się.
- Czy nikt nie może jej zabić? - ciągnęła żałośnie. - Ma moje dziecko. Ukradła moje
dziecko... - Głos Siggi rozpłynął się w jękliwym zawodzeniu, ale nie uroniła ani jednej Izy.
Nigdy dotąd Mikkal nie czuł się równie bezradnie. Cóż miał począć? Co mógł zrobić?
Nawet nie znalazł w sobie dość odwagi, by jej ponownie dotknąć.
Aslak odsunął go na bok łagodnie, choć zdecydowanie i objął drżące ramiona siostry.
Zaczął przemawiać do niej spokojnym głosem jak do dziecka, używając słów, które nie niosły
żadnego znaczenia, lecz dawały ukojenie.
Kiedy ucichła, Aslak podał jej kilka łyżek zupy z drewnianej miski. Sigga przełknęła
posłusznie, choć grymas na jej twarzy świadczył o tym, że płyn nie należy do
najsmaczniejszych. Potem Aslak położył ją na posłaniu i przykrył futrami.
- Mikstura twojej matki - wyjaśnił, kiedy wycofali się w drugi koniec jurty. - To ją
uspokaja. Nie zasypia wprawdzie, ale cichnie.
Mikkalowi zaschło w ustach. Życzył jej śmierci i Sigga na swój sposób umarła. Tylko
że nie tak to sobie wyobrażał. Tak było dużo gorzej.
Śmierć oznacza koniec. Szaleństwo to odroczenie, przekręcenie klingi noża tkwiącego
w ranie.
- To może trwać wieki całe, rozumiesz? - Głos Aslaka tchnął spokojem. Zdążył już
przyzwyczaić się do tej perspektywy.
Mikkal skinął głową, choć wciąż jeszcze nie otrząsnął się z szoku. Rozumiał. Sigga
mogła tkwić w stanie otępienia przez wiele lat.
Ta myśl zmroziła mu serce.
Co będzie ze mną? przemknęło mu przez głowę. Jestem młody. Mam spędzić resztę dni
z żywym trupem?
- Chcemy, żebyś zaopiekował się Ailo - ciągnął Aslak. - Już o tym rozmawialiśmy,
Anders, ojciec i ja. Tak będzie najlepiej.
Mikkal spojrzał na towarzysza z niedowierzaniem. Aslak był młodszy od niego o dwa
lata, ale wydał mu się rozsądniejszy i bardziej doświadczony. Zresztą nie po raz pierwszy.
W wąskich oczach Aslaka pojawił się dziwny blask.
- Nie musisz udawać, Mikkal, nie musisz kłamać. Wasz związek umarł, zanim zdążył
się narodzić. W takim stanie będzie ci kulą u nogi.
- Jest matką Ailo - wychrypiał Mikkal. - I mimo wszystko moją żoną...
Aslak roześmiał się ponuro.
- Nie okłamuj sam siebie. Za późno na wyrzuty sumienia, Mikkal. Ty też ponosisz winę
za to, co się stało, oboje zgotowaliście sobie ten los. Ale żal do ciebie nic nie zmieni. Zajmiemy
się nią, jest jedną z nas. Zwalniamy cię z obowiązku, uwalniamy cię od niej. Dla ciebie umarła,
od tej chwili przestaje być twoją żoną. Zaopiekuj się Ailo, więcej nie żądamy. Jesteś wolny.
Mikkal otworzył usta, ale nie wydal z siebie ani jednego dźwięku.
Aslak był poważny.
- Tak będzie - rzekł z naciskiem. - Rozmawialiśmy o tym. Sigga już cię nie potrzebuje,
zaopiekujemy się nią. Jeśli kiedyś wróci do zdrowia... - Wzruszył ramionami, dając Mikkalowi
do zrozumienia, że w to wątpi, ale zostawia mu uchyloną furtkę.
- Zgadzam się. - Mikkal nie poznał własnego głosu. Więcej nie zapamiętał z tego, co
mówił Aslak. Ocknął się dopiero po wyjściu z namiotu.
Jak pijany włóczył się po okolicy, nie wierząc w to, co się stało.
Zdjęto mu z ramion ciężar.
Był wolny.
Nie związany z Siggą.
Wolny.
Więc dlaczego czuł się jak więzień?
Dlaczego czuł się tak podle?
Wolny.
Alta.
Tęsknota chwyciła go za serce. Niebo widziało jego rozpacz i pragnienie.
Raija nie mieszkała już w Alcie. Ruszyła na wybrzeże, nie wiedzieć dokąd. Nie znajdzie
jej, nie powie o wolności.
Zdjęto mu okowy, ale wciąż czuł ich ciężar.
Był wolny, ale nie zapłacił jeszcze swojej ceny.
Mikkal ruszył do namiotu. Musi zająć się Ailo. Uczyni to niechętnie, ale to właśnie
stanowi część ceny.
Dwa słowa kołatały mu się w głowie. Dwa słowa, które oddawały jego obecne
położenie.
Okowy wolności.
2
Przygotowywali się do wiosny, kiedy przybyła. Kobieta z zachodu. Mikkal wpatrywał
się z napięciem w punkt na horyzoncie. Utajona tęsknota wybuchnęła ze zdwojoną siłą.
Raija.
Rozsądek podpowiadał mu, że to nie ona. Z takiej odległości nie potrafił nawet
stwierdzić, czy to kobieta, czy mężczyzna. Poczuł nerwowy ucisk w żołądku, spotniały mu
dłonie. Co chwila odwracał wzrok ku czarnej kropce, która rosła, zbliżając się ku nim przez
stopniały śnieg.
Jedna myśl kołatała mu w głowie.
Jedno imię.
Raija.
- To kobieta! - krzyknął Aslak, który dłużej już nie potrafił skrywać ciekawości.
Postać zbliżyła się na tyle, że dostrzegli długie jasne loki wystające spod czapki.
- Skąd tu, do diaska, wzięła się kobieta? - ciągnął Aslak, przekrzywiając z zadziwieniem
głowę.
- Przyszła - odrzekł rzeczowo Mikkal. Nadzieja przyprawiła go o szybsze bicie serca,
ale teraz puls z wolna wracał do normy. Mimo nienaturalnej suchości w gardle starał się nadać
głosowi zwykłe brzmienie.
W pierwszej chwili, kiedy stanęła w morzu światła zachodzącego słońca, nie dostrzegł
barwy jej włosów. Widział jedynie długie kosmyki powiewające na wietrze.
Nadzieja zamieniła się w pewność.
I zaraz stopniała jak wiosenny śnieg. To nie była ona, tylko wytwór fantazji. Nie mogła
bardziej różnić się od Raiji. Mikkal wrócił do równowagi.
Kobieta nie była drobnej budowy, choć niewątpliwie zimowe odzienie nienaturalnie ją
pogrubiało. Jakby to określił Aslak, kawał baby. Miała jasne włosy rozdzielone nad środkiem
szerokiego czoła, białe, niemal niewidoczne brwi, ruchliwe oczy, niebieskie jak niebo w
chłodny wiosenny dzień. Szerokie usta i pulchne policzki. Wysoka jak na kobietę, wyższa od
Mikkala.
Nie była ładna, ale miała w sobie coś; obaj od razu to dostrzegli. Nie budziła w nich
uczuć opiekuńczych, nie była jak delikatny kwiat, który trzeba chronić przed przymrozkami.
Dość pospolita w porównaniu z większością kobiet, brzydka nawet, jeśli równać ją z Raiją, co
Mikkal uczynił zupełnie nieświadomie. A jednak poruszyła w nim jakąś czułą strunę, kiedy
zatrzymała się przed nimi i z impetem zrzuciła chlebak z kory brzozowej wprost pod nogi
Mikkala.
- Nareszcie widzę ludzi! - powiedziała z ulgą. Głos miała równie mocny jak ciało.
Zdjęła rękawicę i kanciastą dłonią o krótkich palcach przetarła spocone czoło.
- Myślałam, że już nie spotkam żywej duszy - ciągnęła, przypatrując się obu
mężczyznom krytycznie.
- Skąd idziesz? Zabłądziłaś?
W spojrzeniu, które posłała Aslakowi, kryła się mądrość. I zdziwienie jego naiwnością.
- Nie takam znów głupia, by zabłądzić. A może tak wyglądam? O, nie, mój chłopcze,
nie zabłądziłam. Mój mąż mnie przegnał. Poszedł po prostu w swoją stronę, wprzód
objaśniwszy, co mi zrobi, jeśli podążę jego śladem. Wybrałam więc przeciwny kierunek, licząc,
że w końcu kogoś napotkam. - Wzruszyła ramionami. - I się nie przeliczyłam.
- Wygnał cię? - spytał podejrzliwie Mikkal.
- Znalazł mnie z innym mężczyzną - rzuciła swobodnie. - W dość niedwuznacznej
sytuacji. Skłonność do wybaczania jest mu obca, więc przepędził swą małą żonkę...
Na dźwięk słowa „mała” Mikkal uniósł kąciki ust. W jego oczach musiał pojawić się
wyraz dezaprobaty, kobieta bowiem pospieszyła z wyjaśnieniami.
- Nie żałuję tego, co zrobiłam. Mój mąż to stary wieprz. Tylko on sam wie, z iloma spał.
No, ale w końcu to mężczyzna... - Nabrała tchu. - Poza tym jest starszy ode mnie o dwadzieścia
lat, więc nie płaczę, że się go pozbyłam. Mam na imię Inga.
Mężczyźni przedstawili się, ale żaden z nich nie poświęcił przybyszce więcej uwagi.
Uznali, że wkrótce ruszy swoją drogą, a nie zwykli byli mieszać się do cudzego życia.
Źle ją ocenili. Inga postanowiła zostać z nimi na dłużej. Rozmowa z Ravną utwierdziła
ją w tej decyzji.
Mikkal nie był zadowolony. Inga obudziła w nim jakiś niepokój. Bał się, że to
nieprzyjemne uczucie będzie mu towarzyszyć, jeśli kobieta zadomowi się u nich na dobre.
- Nie możemy jej zabrać - rzekł stanowczo do matki, kiedy zostali sami.
- Dlaczego? - Ravna spojrzała ostro na syna. - Przyda się para rąk do pracy. Z Siggi nie
ma już żadnego pożytku, a Inga sprawia wrażenie pracowitej. Z miejsca ją polubiłam. Może
zamieszkać ze mną, często doskwiera mi samotność.
Mikkal westchnął.
- A więc historia się powtarza? Sprawiłaś sobie nową córkę? Tym razem w nic mnie nie
mieszaj. Nie omotasz mnie pajęczyną swoich marzeń, nie zrobisz z Ingi synowej! Nic jej do
nas. Nie potrzeba nam rozwiązłych kobiet.
Ravna milczała długo.
- Nie spodziewałam się usłyszeć z twoich ust słów o przyzwoitości - wycedziła
oskarżycielsko.
Przez następne dni Mikkal unikał Ingi, wmawiając sobie, że nie kryje się w tym nic
nienaturalnego. Dlaczego miałby przestawać z kobietą, której nie lubi? Irytowała go
niepomiernie, w każdym jej geście i czynie dostrzegał coś wyzywającego. Jej siła i pewność
siebie przypominały Mikkalowi, że Raija odznacza się tymi samymi przymiotami charakteru, a
to porównanie wydawało mu się nie na miejscu. Ta brzydka, niezdarna istota miałaby
rywalizować ze zwiewną, drobną Raiją, która sprawiała, iż słowo „kobieta” stawało się niemal
święte?
Poza tym zajęła się Ailo, przejęła rolę matki, choć jej o to nie prosił. I dobrze się z niej
wywiązywała, nie mógł jej nic zarzucić. Jak na rozwiązłą kobietę, była zadziwiająco
obowiązkowa.
Sigga nie chciała widzieć syna, a zresztą Mikkal bał się zostawiać chłopca w
towarzystwie matki. Była coraz bardziej zwichnięta. Zwichnięta - przyzwyczaił się tak właśnie
określać jej stan. Nienawiść do Siggi zdążyła się w nim wypalić na tyle, że słowo „obłąkana”
sprawiało mu ból.
Teraz, kiedy zdołał się uwolnić od żony i zrzucić z siebie odpowiedzialność za jej
postępki, zaczął dostrzegać dobre strony ich związku. Gdyby Sigga była taka jak dawniej...
Nie darzyliby się wielką miłością, ale mogliby jakoś ułożyć sobie życie. Teraz na to za
późno.
Ailo czuł się bardzo związany z matką, Sigga kochała go zaborczo. Ravna nigdy nie
zdobyła zaufania chłopca, Mikkal zaś przestał się starać, przeżywszy pierwsze rozczarowanie.
Nie zamierzał błagać własnego syna o cokolwiek.
Inga zastąpiła mu matkę, zdołała wślizgnąć się do zakamarków duszy Ailo, do których
nikt inny nie miał dostępu.
Mikkal nie chciał się przyznać, że go to zadziwia i przyprawia o zawiść. Łatwo było
darzyć Ingę antypatią. Łatwiej za każdym razem, gdy osiągała coś, co leżało poza zasięgiem
jego możliwości.
Zaczęli wędrówkę na letnie pastwiska, harując od świtu do zmroku. Mikkal nie
narzekał, praca męczyła ciało i duszę, przepędzała natrętne myśli. Nie była tylko lekarstwem na
marzenia senne.
Zmuszał się do czuwania. Gnali stado na wschód, ku znanej ziemi, z którą wiązały go
gorzkie i słodkie wspomnienia. Kiedy pewnej nocy płachta namiotu odchyliła się, pomyślał, że
to Aslak przyszedł dotrzymać mu towarzystwa.
To była Inga.
Mikkal zdumiał się tak mocno, że zapomniał języka w gębie. Nie zdobył się nawet na
słowa powitania.
Inga usiadła, nie pytając o pozwolenie. Bez cienia lęku zajrzała Mikkalowi w oczy.
- Nie lubisz mnie?
Choć Inga nadała słowom ton pytania, wcale nie spodziewała się odpowiedzi.
- Nie za bardzo - odrzekł Mikkal tylko po to, by ją zirytować.
- Jesteś szczery. Cenię szczerość u mężczyzn. Mikkal lekceważąco wzruszył ramionami.
Nawet na nią nie spojrzał.
- Nie obchodzi mnie, jakich mężczyzn lubisz, a jakich nie.
Ku jego rosnącemu rozdrażnieniu, Inga roześmiała się. Nie wyglądała na zbitą z tropu.
- Może powinno cię to obchodzić - stwierdziła, poważniejąc. Jej wzrok zdradzał, co
kryje się za tą dwuznacznością.
- Nie potrzebuję kobiety - zbył ją brutalnie. Wzdrygnął się na myśl, że miałby jej
dotknąć. - Zwłaszcza takiej, która oddaje się pierwszemu lepszemu - dodał jadowicie. Sprawiło
mu satysfakcję, że mógł ją zranić.
Inga nie wpadła w złość. Nie wstała, nie rzuciła się na niego z pięściami. Nie była Raiją.
- Jesteśmy do siebie bardziej podobni, niż ci się zdaje, Mikkalu Persenie - powiedziała.
Rozmyślnie użyła znienawidzonej przez niego norweskiej wersji nazwiska. Chciała go poniżyć.
- Mamy ze sobą wiele wspólnego - ciągnęła łagodnie. - Słucham plotek. Nie jesteś bez winy, że
Siggę spotkał taki los. Nie tylko ja sypiałam w cudzym łóżku.
Mikkal bezsilnie zacisnął pieści. Z trudem powstrzymał się, by jej nie uderzyć.
- To co innego - syknął przez zaciśnięte zęby. - To nie to samo co... łajdaczenie się!
Inga podniosła się powoli i obrzuciła go przeciągłym spojrzeniem. Mikkal zniósł je z
trudem. Czy ta przeklęta kobieta zamierzała tu zostać? Miał siłą wyrzucić ją z namiotu?
- Nie masz prawa tak mówić - powiedziała po chwili, która Mikkalowi wydała się
wiecznością. - Nie masz prawa mnie osądzać. Dajesz się zwodzić pozorom.
Wyszła. Wyprostowana jak struna.
Mikkal poczuł niesmak w ustach. Nie pojmował kobiet.
Wtedy znalezienie odpowiedniego miejsca zajęło Mikkalowi trzy dni. Teraz dopiero po
czterech dotarł do rozgałęzienia szlaku. Stado opóźniało marsz.
I tym razem odłączył się bez słowa. Nie przejmował się takimi błahostkami, a oni go
rozumieli. Potrzebowali jego silnych rąk, sprawnego i pracowitego ciała, ale rozumieli, że musi
ich opuścić. Nie czynili mu wyrzutów, tylko podzielili się dodatkowymi obowiązkami.
Jedynie Inga zadawała pytania. Zwróciła się do Andersa, młodszego brata Siggi. Aslaka
pominęła. Aslak gotów był bronić Mikkala we wszystkim, co ten przedsięwziął, zaś Anders
zawsze miał własne zdanie.
Tym razem nawet Anders stanął w obronie Mikkala i Inga w końcu zrozumiała
dlaczego. Opóźniał marsz, może o cały dzień, ale nie mógł postąpić inaczej.
Zapadł zmrok, we wschodnim Finnmarku wstała szarawa wiosenna noc. Powietrze było
wilgotne, wciąż miało posmak zimy. Woda w kałużach ścinała się lodem, a zaspy śnieżne
uczepione porośniętego wrzosem wzgórza zdawały się lekceważyć nadejście nowej pory roku.
Noc przeszła w mroźny blady poranek.
Ravna podsyciła ogień na palenisku. Jej pomarszczona twarz wyrażała zaniepokojenie.
Rzucała wokół nerwowe spojrzenia, podbiegała co chwila do wyjścia, zrywała się na każdy
dźwięk.
Nie odezwała się jednak, nie powiedziała ani jednego złego słowa o synu.
Inga bardzo ją polubiła, przyszło jej to zresztą bez trudu. Ravna promieniowała
matczynym ciepłem, którym zjednywała sobie ludzi. Nie sposób było nie darzyć jej sympatią.
Niepokój Ravny napawał Ingę troską. Mikkal miał powód, by ich opuścić, ale nie
powinien okazywać lekceważenia współtowarzyszom. Żywych stawiać trzeba przed umarłymi.
Matka kochała go, a on przysparzał jej siwych włosów.
- Pójdę go poszukać - rzuciła impulsywnie Inga. Ravna sprzeciwiła się.
- Nie musisz tego robić przez wzgląd na mnie - powiedziała. - Nie lękam się o niego. Da
sobie radę. Jest dorosły, sam odpowiada za swoje postępki.
Ravna miała wiele argumentów, ale Inga już podjęła decyzję. Łagodnie potrząsnęła
głową.
- Pójdę - uśmiechnęła się kwaśno i zaczęła się ubierać. - Dasz sobie radę z Ailo. Mikkal
jest gdzieś w pobliżu, pewnie kieruje się już do nas. Wrócę, jeśli się na niego nie natknę. Nie
będziecie musieli mnie szukać.
Mniej więcej znała kierunek, pomógł jej instynkt. Po paru godzinach trafiła na skraj
zagajnika, nad którym unosiła się smużka dymu.
Mikkal siedział nieruchomo przy ognisku. Nigdy jeszcze Inga nie widziała człowieka
pogrążonego w tak głębokiej apatii.
Wyruszyła z obozu, kipiąc gniewem, lecz teraz nie mogła czynić mu wyrzutów. Nie
mogła dobijać leżącego.
Poszarzał na twarzy, łzy zostawiły wyraźne ślady na kanciastych policzkach. Miał
zaczerwienione oczy. Nie usiłował tego ukryć, tak jak uczyniłby każdy inny mężczyzna na jego
miejscu.
Uniósł głowę i spojrzał na nią zamglonym wzrokiem. Złość Ingi stopniała w jednej
chwili. Zapragnęła przytulić go i ukoić, ale nie uczyniła tego. Upadła przed nim na kolana. Za
nic w świecie nie zdobyłaby się na to, by objąć go ramionami.
- Znalazłeś to, czego szukałeś?
Mikkala nie zdziwiła miękkość głosu Ingi. Tak jak nie zdziwiło go jej przyjście.
- Znalazłem - odrzekł zachrypniętym głosem - i nie znalazłem. - Ruchem głowy wskazał
za siebie.
Inga podniosła się.
Zobaczyła kołyskę, przykrytą rozszarpaną na strzępy skórą, i przez ułamek sekundy to,
co skrywało się pod nią. Potem zacisnęła powieki i odwróciła się gwałtownie. Żołądek podszedł
jej do gardła, ale nie zwymiotowała. Musiała się opanować. Dla Mikkala.
Usiadła przy nim tyłem do kołyski. W pytaniu bezwiednie użyła właściwego słowa na
znalezisko Mikkala. To.
- Los drwi ze mnie - powiedział po dłuższym milczeniu. - Pokochałem to zmarłe
dziecko bardziej, niż kocham żyjącego syna. Zadałem sobie wiele trudu, by znaleźć mu
bezpieczne schronienie na zimę. Tak bardzo pragnąłem złożyć go w ziemi.
Odwrócił wzrok ku wzgórzu, które wyraźnie rysowało się na tle odległego horyzontu,
stanowiąc najwyższy punkt w okolicy. Z tej odległości bez trudu dostrzegli nieruchomą
sylwetkę dumnego ptaka wpisaną w jasny prostokąt porannego nieba.
- Orły! - jęknął bezsilnie Mikkal. - Stał się padliną dla orłów! - Roześmiał się gorzko, a
serce Ingi krwawiło.
Potrzebował pociechy, ale Inga nie mogła go dotknąć. Chciała, ale wciąż słyszała jego
pogardliwe słowa. Nie da mu okazji do twierdzenia, że skłonna jest oddać się pierwszemu
lepszemu...
Pozostawały słowa. Zwilżyła wargi, szukając właściwych określeń. Nie było to łatwe.
Widok kołyski obudził w niej odczucia podobne do tych, które targały Mikkalem. Nie
chciała jednak powiększać jego cierpienia.
- Nie stał się padliną - zaczęła i napotkała spojrzenie miodowych oczu, które wzgardą
witały próby ukojenia smutku.
- Nie? - Głos Mikkala był równie odpychający jak spojrzenie. Czepiał się żalu i bólu,
pogrążał w żałobie. - Jeśli nie padliną, to czym, do diabła? Inga odwróciła wzrok. Nie potrafiła
zmierzyć się z jego nienawiścią.
- Nie pożył długo - ciągnęła niezdarnie. - W ziemi stałby się życiem, na swój sposób,
zamienił w proch i żył w innej postaci. Teraz stał się pożywką dla innego istnienia... To żadna
różnica. - Bezsilnie rozłożyła ramiona. - Równie pięknie jest dawać życie pod niebem jak w
ziemi.
Porównanie nie przyniosło Mikkalowi ulgi.
- Żadna różnica? Moje dziecko miało spocząć w grobie, Ingo. Nie pojmujesz? W grobie,
wbij to sobie do głowy! Nie wiozłem go tu, by nakarmić orły. Pożywką dla innego istnienia... -
Spojrzał na nią jak na obłąkaną. Inga skuliła się pod jego wzrokiem. Nawet wtedy, kiedy mąż
przyłapał ją w ramionach innego, nie czuła się równie wzgardzona.
Pragnęła go pocieszyć, a jedynie pogarszała sytuację!
Przez ułamek sekundy sądziła, że Mikkal ją uderzy. Tymczasem wyraz zaciętości na
jego twarzy raptownie ustąpił. Ten bezradny, bezbronny mężczyzna nie zamierzał z niej drwić.
Pogrążony w rozpaczy potrzebował bliskości drugiego człowieka, a poza nią nie miał nikogo.
Objął ją silnymi ramionami i wtuliwszy twarz w zagłębienie na jej szyi, rozpłakał się.
Trząsł się, jakby zdjęty przeraźliwym zimnem. Szloch tłumiony skórzanym kaftanem
Ingi świadczył o tym, że Mikkal doszedł do kresu wytrzymałości.
- Wszystko sprzysięgło się przeciw mnie - wyszeptał bezsilnie.
Inga zadrżała, poczuwszy jego ciepły oddech na skórze.
- Tracę wszystko, co mogłoby nadać sens memu życiu. Los bez ustanku przygina mi
kark... Nie mam już sił. Boję się, co może przynieść następny dzień...
Inga niezdarnie gładziła Mikkala po włosach, czarnych i sztywnych, niesfornie
opadających na czoło. Wzruszenie ścisnęło jej gardło. Wielu mężczyzn trzymało ją w
ramionach, wielu odpoczywało na jej kolanach. Nigdy dotąd jednak nie doświadczyła bliskości
drugiego człowieka w taki sposób. Zrozumiała, jak ubogie życie wiodła, nie znajdując w
ludziach tego, co najważniejsze.
Szukała odpowiednich słów. Przeczuwała bardziej, niż wiedziała, że pusty frazes nie
przyniesie Mikkal owi pociechy. Nie potrzebował współczucia.
Różnił się od wszystkich mężczyzn, których znała.
Był inny.
- Nie możesz cofnąć czasu - zaczęła nieskładnie, bojąc się, że napotka ten sam
odpychający wzrok i usłyszy te same wzgardliwe słowa jak poprzednim razem, gdy usiłowała
stanąć po jego stronie. - Co się stało, już się nie odstanie. Masz jednak moc zmieniania
przyszłości, Mikkal...
Po raz pierwszy głośno wypowiedziała jego imię. Z jakiegoś powodu nie potrafiła dotąd
zmusić warg, by wymówiły te dźwięki, których słodycz czuła na języku.
Mikkal...
- Nie poddawaj się! - szepnęła. - Nie masz prawa się poddawać! - Czuła na sobie ciężar
jego muskularnego ciała. Przyszła jej do głowy myśl, absurdalna w tych okolicznościach, że nie
gustuje w otyłych mężczyznach. Mikkal był świetnie zbudowany. - Jesteś zbyt dobry, by się
poddawać! - ciągnęła, nawet nie wiedząc, czy Mikkal słucha.
Miała wrażenie, że mówi do samej siebie. Może jemu to wystarczało, może pragnął
jedynie czyjejś bliskości i słów wypowiadanych właściwym tonem. Inga radowała się, że to jej
przypadła ta rola, choć też bolała myśl, iż Mikkal nie dostrzegłby żadnej różnicy, gdyby na jej
miejscu był ktoś inny.
Nic dla niego nie znaczę, pomyślała i poczuła bolesny, ostrzegawczy skurcz w piersi.
Była dorosła, wiedziała, co się święci. Może odejść, powinna odejść. Tylko wtedy zdoła
uniknąć bólu. Zdawała sobie jednak sprawę, że nie ruszy się z miejsca.
Będzie trzymać się tej grupki ludzi ze wszystkich sił.
Póki będzie z nimi, poty czuć będzie bliskość Mikkala. Czeka ją cierpienie, ale jest na
tyle dojrzała, by je przyjąć.
Już dokonała wyboru.
Do tej chwili tęskniła całe życie.
Inga wypowiedziała mnóstwo słów, słów, których żadne z nich później nie pamiętało.
Ona, bo było ich tak wiele. On, bo słowa zlały się w rzekę niosącą ukojenie, a przecież nie
sposób wyróżnić w rzece pojedynczych kropli.
Wyraz zawziętości pozostał na jego twarzy, kiedy uwolnił się z jej ramion. Bez jednego
słowa, bez podziękowania. Mikkal nie przyznawał się do swoich słabości, zwłaszcza wobec
kobiet. Wobec niej. Palcami odrzucił grzywkę, lecz ta niesfornie opadła mu ponownie na oczy.
- Pomożesz mi kopać?
Inga skinęła głową.
Dlaczego cała drżała w beznadziejnym oczekiwaniu? Nie chciała szukać u niego oznak
aprobaty, ale mimowolnie to czyniła, boleśnie się rozczarowując. Mikkal nie zegnie się tak
łatwo jak trawa na wietrze. Minie sporo czasu, zanim w tych niezwykłych miodowych oczach
zatli się płomyk.
Pracowali, nie odzywając się do siebie, jakby obfitość słów wypowiedzianych przez
Ingę skazywała ich na milczenie.
Ziemia była wilgotna, poprzecinana siatką korzeni. Ryli w niej rękoma, Mikkal pomagał
sobie nożem.
Inga poraniła dłonie, ale nie czuła bólu. Robiła to dla niego. Wszystko poza nim straciło
znaczenie. Wystarczyło kilka chwil, by stał się centralnym punktem jej świata.
Zamknęła oczy, kiedy wstawiał kołyskę do dołu. Wykop sięgał mu do pasa. Powinni go
trochę pogłębić, ale warstwa zmarzniętej ziemi stawiła skuteczny opór poharatanym
koniuszkom palców.
Zasypanie grobu nie stanowiło wyzwania dla ciała, tylko dla ducha.
Wyraz twarzy Mikkala nieomal przywiódł Ingę do płaczu, z najwyższym trudem
powstrzymała się od łez. Coś jej mówiło, że Mikkal nie chciał widzieć łez. Jej łez.
Więc nikt nie zapłakał nad niewielką mogiłą. Mikkal zachował kamienną twarz,
zacisnął zęby, aż zbielały mu kąciki ust i zadrżały nozdrza.
Pociemniałym wzrokiem wpatrywał się w skrawek brunatnej ziemi wycięty w
zeszłorocznej przywiędłej trawie. Nagle odwrócił się tyłem do niej i wycedził:
- Idziemy. Nie mamy tu nic więcej do roboty. To tylko pusta równina.
W obozie panował rozgardiasz. Pakowano dobytek, by ruszyć w dalszą drogę ku letnim
pastwiskom.
Mikkal zatrzymał Ingę, zanim dołączyli do reszty.
Ani jednym gestem nie zdradził, jakie myśli kłębią mu się w głowie. Jego spojrzenie
było nieodgadnione.
- Czy twoja propozycja pozostaje w mocy? - zapytał niemal obojętnie.
Żadne z nich nie miało wątpliwości, o co mu chodzi.
Nie odrywał od niej wzroku. Inga znała rozsądną odpowiedź.
- Tak - odrzekła nierozsądnie. Mikkal puścił ją.
- Dobrze. Wieczorem przeprowadzisz się z Ailo do mojego namiotu. Nikomu się nie
musimy tłumaczyć. Z Siggą nic mnie nie wiąże.
Odszedł. Dla niego sprawa została rozstrzygnięta.
Inga nie ruszyła się z miejsca.
Z Siggą nic go nie wiąże.
To prawda.
Lecz Inga słyszała plotki. Wiedziała, że inne imię położy się cieniem między nimi. Za
żadne skarby świata nie zapytałaby, czy coś go wiąże z Raiją. I czy kiedykolwiek przestanie
wiązać.
Być może czekał ją los Siggi.
Inga zacisnęła zęby i podążyła za Mikkalem. Była bezsilna, przy Mikkalu traciła całą
wolę.
Ruszy z nim na wschód. Zostanie przy nim, jak długo będzie tego chciał. Nic poza tym
nie miało znaczenia.
3
Dął wiatr od morza i niósł krzyki mew, sławiące wiosnę. Daleką północ zamieszkiwało
niewiele ptaków śpiewających, ale mewy wynagradzały ich brak nieustannym wrzaskiem.
Raija zacisnęła zęby. Minęło już sporo czasu, ale wciąż pamiętała wiosnę nad Zatoką
Botnicką, szczebiot ptaków, szum potężnych świerków, kolorowy dywan łąk, który wyglądał
tak, jakby tęcza ukryła się pośród świeżych źdźbeł trawy.
Ocknęła się z zamyślenia. Po co się dręczyć, tutaj wiosna nie zawita. Przynajmniej nie
ta, którą Raija znała. Tu lato zjawiało się nagle po falach mrozu, jak nieproszony gość stawało
znienacka u progu.
Kończył się kwiecień, a zima ani myślała ustąpić. Była już wprawdzie niezbyt dotkliwa,
ale wciąż dawała się we znaki komuś, kto zwykł mieszkać w łagodniejszym klimacie. Raija
zakładała kilka warstw odzieży pod kaftan i opatulała dzieci, które jak kuleczki wysypywały się
z domu, by zażyć zabawy na świeżym powietrzu.
Zadrżała mimowolnie i oderwała wzrok od ubogiego krajobrazu. Widok, który roztaczał
się przed nią, był równie przygnębiający jak klimat i pogoda. Gdyby tylko mogła się od niego
uwolnić!
Wszystko wydawało się takie proste. Skoro Holmertz, poprzedni właściciel sklepu,
dawał sobie radę, cóż stało na przeszkodzie, by i jej los sprzyjał? By i dla niej sen stał się
rzeczywistością. Wmówiła sobie, że potrafi prowadzić sklep.
Sądziła, że odwaga i energia wystarczą, ale srodze się rozczarowała. Z wolna zaczynała
rozumieć, że porwała się z motyką na słońce.
A przecież przekonywała Reijo, że sobie poradzi. Wciąż dźwięczał jej w uszach pewny
siebie ton, którym oznajmiła mu, że sama zajmie się prowadzeniem sklepu.
W głębi ducha spodziewała się, że ją wesprze. Do tej pory Reijo zawsze stał u jej boku.
Tym razem potraktował jej słowa z niezwykłą powagą. Zostawił handel w jej rękach, na
każdym kroku dając do zrozumienia, że nie zamierza brać ani odrobiny odpowiedzialności na
swoje barki. Zawsze pragnął spokojnego życia, nie chciał się wywyższać nad innych. To był jej
pomysł, niech więc sama wypłacze się z kłopotów.
A kłopoty spotykały Raiję ze wszystkich stron. Musiała zmierzyć się z tysiącem nie
pisanych praw, o których nawet nie miała pojęcia, stojąc z drugiej strony lady.
Tyle od niej oczekiwano.
I tyle było ról, których nie chciała grać.
Paskarki, na przykład. Wyzyskiwaczki, podbijającej ceny towarów. Nikomu nie
odmówi chleba, nie będzie podobna do kupców, których wspominała z zaprawioną goryczą
niechęcią. Tych, którzy okradali biedaków. Raija też zaznała biedy i głodu.
O, nie, taka nie będzie.
Raija popadła w przeciwną skrajność.
Wolała nazywać ją dobrocią, miłością bliźniego. Nie spodziewała się podziękowań,
dobrze wiedziała, jak trudno okazywać wdzięczność komuś, kto ma więcej.
Oczekiwała solidarności.
Tymczasem ludzie w osadzie naśmiewali się z Raiji. Za plecami dziewczyny naigrawali
się z jej naiwności. Korzystali z niej, nie szczędząc nowej właścicielce sklepu drwin i
złośliwości.
Liczby w księgach nie mówiły nic o małostkowości klientów, za to wiele o braku
kupieckiej żyłki.
Nazwiska dłużników powtarzały się na wielu stronach. Raija nie potrafiła ściągnąć
należności. Znała wszystkie rodziny w osadzie i dobrze wiedziała, kto cierpi niedostatek. Kiedy
więc zjawiali się po najniezbędniejsze towary, nie pytała o zapłatę. Na mocy nie pisanej umowy
starannie odnotowywała rosnącą sumę długu.
W głębi duszy miała jednak poczucie, że nie zajmuje się handlem, tylko
dobroczynnością, za którą nie może spodziewać się zapłaty.
Narastało w niej przygnębienie. Przecież dostawcom musiała się opłacać brzęczącą
monetą.
Liczby przemawiały jasnym językiem. Raija wiedziała, że nie oszuka rzeczywistości.
Chcąc zachować sklep, musi ściągnąć długi. Nie zamierzała się poddawać, jej praca nagle
nabrała szczególnego znaczenia.
Ludzie gadali, że handel nie jest zajęciem dla kobiet, że to wbrew naturze, że rezultat
łatwo przewidzieć. Raija chciała im pokazać, jak bardzo się mylą.
Reijo też był przygnębiony. Czekał, aż dzieci położą się spać, upewniał się, że zasnęły.
Dopiero wtedy ten zwykle opanowany mężczyzna dawał upust zniecierpliwieniu. Widział, że
Raija nie jest taka jak dawniej.
Od samego początku Raija dawała mu do zrozumienia, by trzymał się z dala od sklepu,
nawet nie pokazała mu ksiąg. Reijo sądził, że żonie wystarczy hartu i zdecydowania, by
utrzymać porządek w rachunkach. Pojawiły się jednak niepokojące oznaki świadczące o tym, że
Raija nie panuje nad kupieckimi obowiązkami.
Reijo objechał całą okolicę w poszukiwaniu załogi na rejs do Bergen.
Było dawnym i dobrym zwyczajem, że okoliczni rybacy zlecali kupcowi fracht ryb na
południe. Zazwyczaj zleceniodawcy sami stanowili załogę kupieckich łodzi, czasami pomagali
jedynie w jej doborze.
Utarło się również, że frachtujący informowali kupca o wielkości ładunku na długo
przed terminem wypłynięcia. Co najmniej dwa, trzy miesiące, twierdził Nils.
Kiedy Raija przejęła sklep, wielu rybaków zapomniało o starych obyczajach.
Wprawdzie Reijo zajmował się łodziami handlowymi, ale to w jego żonie ludzie
widzieli ich właścicielkę. Szypra.
Słyszano o kobietach w tym fachu, nigdy jednak tak młodych. Były to zwykle wdowy
po wytrawnych marynarzach i to jeszcze uchodziło. Oddawały one komendę na pokładzie
ludziom, którzy dorastali chłostani wiatrem i strugami słonej wody. Żaden Kwen, ledwo
władający ich językiem, nie mógł marzyć o zaszczycie poprowadzenia statku z transportem ryb
do kupieckiego miasta na południu.
Szypra się nie zmieniało. Najstarsi ludzie w osadzie nie pamiętali, by coś podobnego
stało się za ich dni. Nikt by się nie ośmielił. Inny szyper mógłby postawić twarde warunki.
Raija była miękka, więc rybacy zwietrzyli swą szansę.
Reijo współczuł jej. Wiedział lepiej niż inni, że Raija się zamartwiała. Miała
podkrążone oczy i zmizerniała na twarzy. Nie pamiętał, by kiedykolwiek była taka chuda.
- Jak ci idzie w sklepie? - spytał, udając obojętność.
Reakcja Raiji potwierdziła przypuszczenia Reijo, że jest jej ciężko. Może nawet gorzej,
niż sądził.
- Dlaczego pytasz? - burknęła. Jej oczy nic nie wyrażały, jakby opuściła na nie zasłonę,
którą odgradzała się od zewnętrznego świata. - Wszak to mój sklep, czyż nie? - Schyliła głowę
z obawy, że jednak ją przejrzy. - Zawsze to podkreślałeś.
Nabrała powietrza i dodała:
- Dobrze idzie.
Mówienie nieprawdy przychodziło Raiji z równym trudem jak prowadzenie interesów.
Reijo miał ochotę wstać, podłożyć rękę pod hardy podbródek Raiji i zmusić ją, by
spojrzała mu w oczy.
Nie uczynił tego.
Nie ruszył się z miejsca.
To przyszło późną wiosną. Stanął pomiędzy nimi niewidzialny mur. Wspomnienie
wspólnie spędzonych lat przestało łączyć. Małżeństwo było jak choroba, która toczyła ich dusze
i niszczyła przyjaźń.
- Połowa ludzi z osady, którzy zwykli posyłać ryby na południe, wycofała się.
Raija uniosła głowę i wysunęła brodę w przód. Zawsze tak robiła, kiedy gotowała się do
obrony.
- Co to ma wspólnego z moim sklepem? Cóż ja mogę poradzić na to, że nie potrafisz
zadbać o fracht i załogę? Chcesz mnie obciążać za własną nieudolność?
Reijo zamknął oczy. Rozsądek podpowiadał mu, że Raija głośno myśli. Próbuje
usprawiedliwiać swoje słabości.
Nie poczuł się lepiej. Oskarżenia dziewczyny bolały.
Kiedy uchylił powieki i zobaczył zaciętą twarz Raiji, stracił panowanie nad sobą.
- Wszystko wiąże się z tym przeklętym sklepem. Prowadzisz go tak nieudolnie, że
ludzie zaczynają bawić się z nami w kotka i myszkę. Wiedzą, że nic się nie stanie, jeśli oddadzą
ryby innemu kupcowi.
Nikt na tym nie straci, nikt poza tobą i mną. Nie opowiadaj mi więc bajek o tym, że
sprzedaż idzie dobrze. Wiem, jak idzie, Raiju. Źle!
Raija nie odpowiedziała. Reijo się nie mylił, jak zawsze. Wszystko przez ten sklep. Tyle
że on palcem w bucie nie kiwnął, by jej pomóc. A teraz ją oskarża o nieudolność. Sam nie
mając bladego pojęcia o handlu!
To właśnie powiedziała.
Jedno słowo goniło drugie. Raija odznaczała się ognistym temperamentem. Kiedy krew
wrzała jej w żyłach, nie umiała się powściągnąć. Reijo zwykle nie tracił panowania nad sobą,
ale doprowadzony do ostateczności, potrafił eksplodować jak beczka z prochem.
To była ich pierwsza prawdziwa kłótnia. Dali upust goryczy, którą dusili w sobie. Od
dawna nie rozmawiali, nie o sprawach poważnych.
- Zawsze chciałaś wszystko robić sama. Nigdy nie pozwalałaś, bym zaopiekował się
tobą, uparta i dumna dziewczyno. Stałem u twego boku, a ty uważałaś to za rzecz oczywistą.
Inni, którzy ci pomagali, doczekali się choć słów podziękowania. Zawsze wiedziałaś, że jestem
gotów trwać przy tobie, Raiju. Popełniłem błąd...
Reijo mówił cichym, ale dobitnym głosem. Raija nie wątpiła, że te słowa płyną z głębi
skrzywdzonego serca. Bolały, tym mocniej, że i tym razem miał rację.
W jego wzroku Raija dostrzegała stanowczość, znała ją tak dobrze. Nie znalazła
argumentów, którymi mogłaby go zranić, by wyjść zwycięsko ze słownej utarczki. Raija nie
potrafiłaby tak się zachować. Nie wobec Reijo.
- Nie będę wtrącać się w to, jak prowadzisz sklep - ciągnął - solennie to sobie
przyrzekłem. Niech ten interes piekło pochłonie, skoro taka jest twoja wola. Zajmę się
kupieckimi łodziami, ale cudów nie zdziałam. Ruszam na południe z takim ładunkiem, jaki
zdołam zebrać, i z ludźmi, którzy zechcą mi towarzyszyć. Podatek od frachtu jest wysoki, więc
może skórka nie warta wyprawki... - Reijo zawiesił głos i wzruszył ramionami. - Ale to dla
mnie szansa, by wyrwać się stąd i zobaczyć świat. Kto wie, czy nie jedyna szansa...
Raija uczyniła coś, co nie leżało w jej naturze. Zgięła kark. Najboleśniej raniły słowa,
których nie dopowiedział.
Nie mógł jednak wyraźniej dać Raiji do zrozumienia, że jeśli nie zmieni podejścia do
ludzi, stracą wszystko.
- Dam sobie radę - odrzekła pojednawczo. Reijo spodziewał się kolejnego wybuchu
złości, Raija nie zwykła ustępować bez walki. Potulność dziewczyny całkowicie go rozbroiła.
- Chcesz, żebym sobie poszedł? - spytał.
- Dokąd?
- Choćby do Nilsa - skrzywił się. - Skoro mnie nie potrzebujesz...
Raija miała ochotę pogłaskać go po jasnej czuprynie i powiedzieć, że wygląda jak mały
skrzywdzony chłopiec. Na jego twarzy malowało się poczucie winy, ale w zielonych oczach
błyskała iskierka nadziei.
Nie uczyniła tego.
- Czemu chcesz się wyprowadzać? - zdziwiła się. - Przecież to nasz dom. Wytrzymamy
pod jednym dachem, nawet jeśli różnimy się w poglądach.
Nie przyznała mu racji, nie odwołała ani jednego z gorzkich słów, które rzuciła mu w
twarz.
Odwróciła się i dumnie wyprostowana ruszyła do alkowy. Zrozumiał, że tej nocy nie
uśnie w jej ramionach.
Reijo miał marzenia i oczekiwania. Nie wszystkie wiązały się z Raiją.
Te dwie jednomasztowe toporne łodzie towarowe, których doglądał całą zimę, ukazały
mu przyszłość w nowym świetle.
Bergen, miasto, które dotąd znał jedynie z nazwy, stało się dlań realnym celem. Reijo
wyglądał wiosny i chwili, kiedy skieruje łodzie na południe, tam gdzie otwierał się przed nim
wielki świat. Te łodzie były kluczem do nieznanego.
Marzenia mogą się jednak nie spełnić, jeśli jest się na bakier z tradycją.
Z frachtem do Bergen wiązała się niezliczoność obyczajów. Szyper był najważniejszą i
najpotężniejszą figurą w tych niewielkich społecznościach zamieszkujących wybrzeże
północnej Norwegii. Zdarzało się, że ta funkcja przypadała kobiecie, ale rzadko, tylko z racji
dziedziczenia majątku po zmarłym mężu. Zazwyczaj każda osada rybacka, a w niektórych
wypadkach parafia, frachtowała własną towarową łódź. Nie istniały dokumenty, które
regulowałyby zasady najmu, jednakże ludzie święcie przestrzegali nie pisanych praw.
Ani Raija, ani Reijo nie mieli o nich pojęcia, a mieszkańcy osady niechętnie widzieli
obcych w roli przywódców. Nie mieli ochoty słuchać tych przybyszów z nieznanego kraju.
Mimo to Reijo zdobył ładunek i załogę. Szyprowie z sąsiednich osad odmówili
mieszkańcom wioski pomocy. Połowy były obfite i mieli pełne ładownie.
Niemal wszyscy miejscowi rybacy zwrócili się więc do młodego Kwena, wyraźnie
jednak dając mu do zrozumienia, że nie dorósł do roli szypra. Zadawali mnóstwo pytań i nie
dowierzali Reijo, kiedy ten tłumaczył, że od małego brał udział w morskich wyprawach.
Połowy na fiordach nie budziły tu szacunku, nie uznawano ich za prawdziwy rybacki fach. Tu
nad morzem dzieci potrafiły wiosłować, zanim nauczyły się mówić. Uważano, że ludziom znad
fiordów brak niezbędnej twardości.
Reijo napomykał o długach w sklepie Raiji, gdzie tylko mógł. Starał się dawać ludziom
do zrozumienia, że nie jest równie wielkoduszny jak żona i ma zamiar przejąć część jej
obowiązków.
Koniec końców zgromadził jedenastu członków załogi, tylu ilu znalazło się w wiosce.
Czterech z nich ruszało po raz pierwszy w rejs na południe. Tak jak Reijo brali w podróż
marzenia. Pobyt w Bergen zamieniał młodzieńców w mężczyzn.
Tarcia między rybakami opóźniły wyprawę. Przyjęło się, że osady najdalej wysunięte na
północ podnosiły żagle w początkach maja. Tymczasem oni zdołali zaledwie postawić ciężką i
toporną łódź na wodzie.
To był wielki dzień. Wokół kłębił się tłum dorosłych i dzieci, kto żyw spieszył z
pomocą.
To było prawdziwe święto, więc jak to w święto przygotowano obfitość jedzenia i
napitku.
Raija popadła w niełaskę u miejscowych, odmawiając sprzedaży gorzałki. Trzymała ją
na składzie, ale nie odstępowała od swoich zasad.
Pod jej nieobecność Reijo opróżnił magazyn, nie chciał zrażać rybaków do siebie. Niech
Raija myśli, co chce, wszak stać go na to, by postawić chłopcom po szklanicy. Tak postępuje
prawdziwy szyper. Miał spędzić kilka długich miesięcy w jednej dużej łodzi z tymi
jedenastoma mężczyznami i potrzebował ich zaufania.
Raija szybko wykryła kradzież. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że taka ilość
gorzałki, jaką wypito na pokładzie, nie mogła pochodzić z zapasów mieszkańców osady. Poza
tym ostatnio Reijo zachowywał się nadzwyczaj dziwnie.
Kiedy mąż wrócił do domu nad ranem, Raija czekała na niego.
Wcześniej była na brzegu, by posmakować gorączkowej atmosfery towarzyszącej
wyprawie. Reijo popróbował czegoś więcej. Nie dość że ograbił skład, to jeszcze obficie
uraczył się swoją zdobyczą.
Nie spodziewał się burzy. Było mu lekko na duszy. Łódź stała na wodzie, pięciu ludzi
spało na pokładzie. Nie wiedział dokładnie, gdzie podziewali się pozostali, ale miał ich solenną
obietnicę, że zjawią się po niedzieli. Wtedy zamierzali opłynąć rybaków, zebrać ładunek i
zamówienia na towary z wielkiego miasta na południu.
Chwiejąc się na nogach, cicho zamknął drzwi za sobą. Kiedy się obrócił, zobaczył
Raiję. Siedziała przy palenisku, ręce skrzyżowała na piersi.
- Nie musiałaś na mnie czekać - zażartował. Podskoczył ku niej, chwycił ją w talii i
zakręcił dokoła w radosnym pląsie. - Płyniemy, dziewczyno - roześmiał się cicho.
Raija zaparła się dłońmi o męża i odwróciła twarz na bok. Wykrzywiła się, kiedy
owionął ją pijacki oddech Reijo. Wcale nie była taka delikatna, ale tym razem uważała, że ma
powody do irytacji. Nie ujdzie mu to na sucho!
- Tak, płyniecie - wycedziła. - Ożłopaliście się tak, że potrzeba cudu, byście odbili od
brzegu...
Reijo puścił ją i odwrócił się plecami.
- Wystarczy ci byle pretekst, by wszcząć kłótnię. Raija nie ruszyła się z miejsca.
- To, że cała wioska upija się moją gorzałką, trudno nazwać byle pretekstem.
- Trzeba było ją wylać - rzekł i ze zdziwieniem spojrzał na żonę przez wąskie szparki
oczu. - Nie rozumiem, dlaczego tego nie zrobiłaś. Z twoimi poglądami?
Taka myśl nigdy nie postała w głowie Raiji, ale nie zamierzała się do tego przyznawać.
- Powinnaś się cieszyć - ciągnął Reijo. - Te niedorostki tygodniami nie mówiły o
niczym innym, tylko o tym, jak wkraść się do sklepu. Mogliby wynieść znacznie więcej, nie
tylko alkohol.
- Może zatem powinnam ci podziękować? - spytała jadowicie.
Reijo rozłożył ramiona i roześmiał się. Liczył na jej poczucie humoru.
- Spróbuj...
W odpowiedzi Raija obdarzyła go lodowatym spojrzeniem. Zamiatając suknią, podeszła
do stołu i podniosła jakiś przedmiot.
Reijo przełknął głośno ślinę, kiedy zobaczył, co Raija trzyma w dłoni. A więc wykryła
coś jeszcze poza brakiem gorzałki. Usiadł, wyrzucając sobie własną głupotę.
- A to... - Podsunęła mu pod nos bransoletę. - Co to jest?
- Gdzie to znalazłaś?
Reijo znał odpowiedź, ale chciał zyskać na czasie.
- Dobrze wiesz, Reijo - odrzekła podejrzanie słodkim głosem. - W twojej skrzyni. Tam,
gdzie to schowałeś.
Reijo skinął głową.
Następne pytanie go zaskoczyło.
- Czy mógłbyś łaskawie zdradzić mi, kogo zamierzałeś obdarować tym świecidełkiem?
Dlaczego ukrywałeś je przede mną? Nigdy nie mieliśmy przed sobą tajemnic, Reijo... -
zakończyła zjadliwie.
Z pewnością dostrzegła jego zdumienie, ale nie dała nic po sobie poznać. A Reijo nie
mógł otrząsnąć się z szoku. Czyżby słyszał w głosie Raiji ton zazdrości? Nie odważył się
zapytać, zresztą z pewnością nie przyznałaby się do tego.
Nie potrafił jednak ukryć, że spodziewał się innego pytania.
- A myślisz, że kogo? - zapytał w nadziei, że ją przejrzy.
Raija usiadła i Reijo uczynił to samo. Dziewczyna wsparła łokcie o blat stołu, jej palce
bawiły się bursztynową bransoletą. Gładź kamienia lśniła pięknym blaskiem, a jego kolor
prowadził myśli niebezpiecznym torem.
Oczy Reijo spoglądały na nią zagadkowo, trochę kpiąco.
Raija nabrała powietrza i oświadczyła:
- Zawarliśmy umowę, Reijo, a jej fundamentem jest szczerość, całkowita szczerość.
Mieliśmy zwrócić sobie wolność, jeśli któreś z nas znajdzie prawdziwą miłość. Nie musisz
niczego ukrywać.
Silna, ciepła ręka spoczęła na dłoniach Raiji.
- Czy jesteś tylko rozczarowana, Raiju? Że nie zdobyłem się na otwartość?
Wstrzymał oddech, czekając na odpowiedź żony. Raija walczyła ze sobą. Wpatrywała
się w ich splecione ręce. Tak luźno splecione... : Co poczuła na widok bransolety? Żądając
szczerości, nie powinna skrywać własnych uczuć...
A jednak bała się, że najgorsze przeczucia znajdą potwierdzenie, że dowie się, dlaczego
Reijo odmówił jej wsparcia. Nabrała tej pewności, kiedy zacisnęła palce na błyskotce. Reijo nie
należał już do niej duszą i ciałem. Znalazł sobie inną.
Godziny wlokły się nieznośnie. Nocna hulanka męża dała Raiji pretekst, by czekać na
niego. Siedzieć przy stole ze wzrokiem wbitym w bransoletę i zastanawiać się.
Czuła coś więcej poza rozczarowaniem. Czuła, jak przepaść otwiera się pod stopami na
myśl o tym, że Reijo nie będzie dłużej jej skałą i opoką.
Że może go utracić.
Ta pewność była jak ból, który ścisnął jej żołądek, a potem rozniósł się po całym ciele.
Reijo chciał wiedzieć, czy jest zazdrosna.
Tak właśnie wygląda zazdrość?
Nie była gotowa, by przyznać się do słabości.
- Nie wiem, Reijo, nie wiem - odrzekła. To było najbliższe prawdy.
Reijo ścisnął dłoń żony. Zdawkowa odpowiedź sprawiła mu radość. A więc wciąż coś
dla niej znaczył.
- Bransoleta należy do ciebie, Raiju - wyznał, dławiony wzruszeniem, i ciągnął, nie
dając jej dojść do słowa: - Miałaś ją dostać zeszłej jesieni. Postąpiłem niemądrze, ukrywając ją.
- Ukrywając? Skinął głową.
- Nie jest ode mnie. Wciąż nie rozumiesz? Nie istnieje żadna kobieta, którą pragnąłbym
przyozdobić. Nikt ci nie zagraża i nigdy nie zagrażał, taki już mój los. Nie masz powodów do
zazdrości, to ja raczej powinienem czuć się podle. Dostajesz cenne podarki od innych
mężczyzn...
Raija spojrzała na niego ze zdumieniem. Reijo pobladł.
O co mu chodzi?
Nie musiała nawet pytać.
- Bransoleta jest twoja. Aleksiej kupił ją dla ciebie i prosił, bym ją tobie przekazał. Na
pamiątkę...
Raija zarumieniła się. Aleksiej... Rosjanin, którym opiekowali się w zeszłym roku.
Młodzieniec, tak niebezpiecznie podobny do niej z charakteru. I tak urodziwy, że mu uległa...
- Byłem zazdrosny - przyznał Reijo. - Zazdrość mnie zaślepiła. Mikkal dał ci broszkę.
Bolało mnie, kiedy ją nosiłaś. Wiem, co was łączy, i choć uważam Mikkala za przyjaciela,
zazdroszczę mu tego, czego nigdy mieć nie będę. Nawet teraz należysz bardziej do niego niż do
mnie... - Zaczerpnął tchu i ciągnął: - A potem inny mężczyzna zapragnął wręczyć ci kosztowny
prezent. Widziałem wasze spojrzenia, widziałem też, jak się całowaliście. Możesz mówić, że to
nic nie znaczy, ale ja rozumuję inaczej. Pocałunek łączy ludzi, którzy darzą się uczuciem. W
pocałunku mieszka miłość, Raiju...
Tak, zazdrość mną owładnęła i postanowiłem ukryć bransoletę. Postąpiłem głupio.
Mówił szczerze, Raija nie miała żadnych wątpliwości. Tylko raz ją okłamał, kiedy
zawiózł jej dziecko do Mikkala. Całą wieczność temu, gdy żyła w złotej klatce jako oblubienica
wójta.
Odłożyła bransoletę na stół. Ozdoba była piękna, ale w jednej chwili straciła swój
magiczny urok. Raija zajrzała bowiem w zieloną głębię oczu Reijo i zobaczyła w nich ból.
Aleksiej należał do innego świata. Urodzili się po dwóch stronach granicy i wszystko ich
dzieliło: język, przeszłość, doświadczenia, odległość.
Byli ulepieni z jednej gliny, ale żyli w odmiennej rzeczywistości. Aleksiej powinien
pozostać wspomnieniem. W ułamku sekundy Raija ujrzała jego aksamitnie brązowe oczy i
usłyszała miękki głos, lecz zaraz otrząsnęła się z tych myśli.
W życiu codziennym nie było miejsca na marzenia, ani o przeszłości, ani o przyszłości.
W codzienności Raiji liczył się czas teraźniejszy.
Najwyższa pora dorosnąć.
Reijo był teraźniejszością. Reijo był rzeczywistością.
- Nic nie szkodzi - szepnęła miękko i lekko zawstydzona musnęła dłonią policzek męża.
Dawno nie okazywała mu czułości.
Reijo zakłopotany zamrugał powiekami. Spodziewał się raczej wybuchu złości,
tymczasem Raija przytuliła go do siebie, nawet nie starając się ukryć łez.
- Nic nie szkodzi, Reijo - powtórzyła z ustami przy jego policzku. - Widać musimy się
czasem czubić - dodała głosem drżącym od płaczu.
Reijo wstrzymał oddech i objął żonę po raz pierwszy od paru tygodni. Nareszcie mógł
dać upust uczuciom, które dusił w sobie.
- Widać musimy - uśmiechnął się, w jednej chwili zapominając o bólu, którego
doświadczał przez minione dni. - Nigdy jednak nie zabraknie ciepła w naszym związku, Raiju. I
zawsze będzie w nim miejsce na wybaczanie.
Spoglądali długo na siebie z oddaniem, które dane jest tylko prawdziwym przyjaciołom.
Z głębokim pragnieniem naprawienia krzywd.
- Wyjeżdżasz na długo - zmartwiła się. Jej myśli pobiegły do tego miasta, którego chyba
nigdy nie pozna.
- Czyżbyś mi zazdrościła? - spytał rozbawiony.
- A może będziesz tęsknić za mną?
- Będę tęsknić. - Raija zwichrzyła mu czuprynę.
- Muszę obciąć ci włosy. Nie możesz w wielkim świecie wyglądać jak barbarzyńca.
- Nie boisz się? - roześmiał się. - Kto wie, co zrobią damy w Bergen na widok tak
urodziwego młodzieńca.
- Zarozumialec! - prychnęła. - Niektórzy mężczyźni mają doprawdy wysokie mniemanie
o sobie.
Wreszcie zachowywała się jak dawniej. Promieniowała radością, tuliła się doń miękko i
ulegle.
- Tutaj spędzimy noc? - spytał z błyskiem w oku.
- Czy będziemy przebaczać sobie w nieskończoność na środku kuchni?
Śmiech Raiji świadczył, że myślała o tym samym.
Drzwi do alkowy były uchylone.
- Będziesz tak daleko - mruknęła, kiedy zamknęli je za sobą.
- Ale nie od ciebie - szepnął, wtulając usta w zagłębienie na jej szyi. - Pamiętaj, Raiju,
nie od ciebie. Nigdy nie będę daleko od ciebie.
Reijo nie mógł wiedzieć, że za kilka tygodni przypomni sobie te słowa. Teraz i tutaj
liczyła się tylko ona. Nikt inny.
4
Przez kilka tygodni Reijo wraz załogą opływali okolicę, zbierając ładunek.
Ludzie gromadzili się tłumnie na przybycie łodzi. Niemal każdy z rybaków miał
zlecenie dla przewoźników.
Jakob z Viki życzył sobie sześciu funtów konopi, bańkę gorzałki, trzy beczki żytniej
mąki i sukno dla żony.
Jakob nie potrafił pisać i musiał liczyć na to, że przewoźnik zapamięta zlecenie i nie
pomyli z listą innego rybaka. Choćby Aksela z Bergan. Ten chciał cztery zwoje linki, pięć
funtów konopi, jedwabne chusty dla trzech córek, dwie beczki mąki żytniej i tyle samo gorzałki
co Jakob.
Każdy z przewoźników musiał pomieścić w pamięci co najmniej kilkanaście Ust
sprawunków. A biada i wstyd temu, kto powrócił z Bergen, zapomniawszy o zakupach.
Reijo umiał czytać i pisać. Skrupulatnie notował życzenia Raiji i najbliższych sąsiadów.
W drugiej połowie maja ciężka jednomasztowa łódź wypłynęła w morze. Raija
odprowadzała ją wzrokiem, drżąc mimowolnie na wspomnienie podobnego zdarzenia z
niedawnej przeszłości.
Kiedy Karl ruszał na połów do Finnmarku, nie wyszła na brzeg. Karl nie wrócił. Uznała,
że nie żyje, i tylko przypadkiem los znowu ich zetknął. Oby Reijo nie spotkał podobny los!
Stała w progu domu z synkiem na rękach i dziewczynkami u boku i patrzyła, jak
nieforemna łódź toruje sobie drogę wśród fal ku otwartemu morzu. Rejowy żagiel na jedynym
maszcie wypełnił się wiatrem. Pogoda była sprzyjająca. Kiedy Reijo wkraczał na pokład,
uśmiechał się na myśl o czekających go przygodach.
Raija niepokoiła się, ale nie dała tego poznać po sobie. Nie chciała psuć dziecięcej
radości męża, nie chciała, by jej instynktowny lęk przed bezmiarem wody zmącił optymizm
żeglarzy.
Teraz żałowała. Miała mu tyle do powiedzenia. Nigdy sobie nie wybaczy, jeśli Reijo nie
wróci.
Podtrzymując Knuta na ramieniu, ukryła dłonie pod szalem i złożyła je. Nienawykła do
modlitwy, niezdarnie wyszeptała:
- Niech im los sprzyja! Niech dotrą do celu! I, dobry Boże, daj im powrócić!
Choć nikt jej nie widział, zaczerwieniła się, zakłopotana własną słabością. Potem
zebrała fałdy sukni i pospieszyła do osady. Dziewczynki podreptały za matką.
Raija nie miała czasu, by wpatrywać się w horyzont. Reijo i jego załoga byli obeznani z
żeglugą, wiedzieli, na co się porywają. Dadzą sobie radę.
Raija musiała skupić uwagę na sklepie. Czekało ją mnóstwo pracy. Trzeba przejrzeć
zawartość magazynu i przygotować się do wyjazdu na targ.
Raija bowiem szykowała się do podróży. Zataiła swoje zamiary przed Reijo, wiedząc z
góry, że mąż się sprzeciwi. Z początku bawiła się tą myślą, dopiero przejrzawszy księgi,
zaczęła rozważać ją z pełną powagą.
Holmertz zwykł odwiedzać lapońskie jarmarki. Raija znalazła kiedyś zapiski, które
sporządził po jednej ze swoich handlowych wypraw, i kolumny liczb wprawiły ją w osłupienie.
Na targu nikt nie prosił o kredyt. Płacono żywą gotówką lub towarem.
Przebiegły Holmertz wymieniał się na skóry, które później ze znacznym zyskiem
odsprzedawał w Bergen. Kupiec potrafił się targować i zaniżał cenę. Raija była jednak
przekonana, że traktując klientów uczciwie, również może się spodziewać godziwej zapłaty.
Zarobi dość, by liczby w księgach straciły swą niepokojącą wymowę. Dość, by nie
musiała przypierać do muru najbardziej potrzebujących w osadzie; tych, którzy nie mogli się
obyć bez jej towarów, a nie mieli czym za nie płacić. Dość, by uratować sklep.
Reijo powiedziałby, że nie powinna jechać na targ, bo jest kobietą. Czeka ją uciążliwa
podróż, a potem ciężka praca od świtu do zmroku. Zmrużyłby oczy i opowiadał jej o
niebezpieczeństwach, jakie zagrażają młodej kobiecie w takim miejscu.
Raija była ich świadoma. Skłamałaby, twierdząc, że się nie boi. Wyruszała w
pojedynkę, a siłą fizyczną nie mogła równać się z mężczyzną.
Doświadczyła w życiu dość gwałtu i przemocy, by utracić wiarę w ludzką dobroć. Być
może w głębi duszy większość ludzi była dobra, ale też większości ludzi nigdy w głąb duszy nie
zaglądała.
Wyprawa na targ wiązała się z ryzykiem, ale Raija musiała je podjąć.
Sklep należał do niej, była gotowa uczynić wszystko, by go uratować.
Jeśli pójdzie dobrze, Reijo nie będzie mógł czynić jej wyrzutów.
A jeśli pójdzie źle... Raija nie miała zwyczaju martwić się na zapas. Raz powziętych
decyzji nie cofała i nie słuchała napomnień ludzi, którzy starali się „przemówić do rozsądku tej
szalonej Kwence”.
Raija nie kierowała się głosem rozsądku. Była uparta, kiedy trzeba, kiedy indziej zaś
słodka i przymilna.
Zdecydowanym głosem informowała klientów, żeby poczynili zapasy na parę tygodni.
Sklep zostanie zamknięty.
Ludzie sarkali, ale robili, jak kazała. Niewiele ich to zresztą kosztowało. Tylko nieliczni
mieli pieniądze, więc to Raija traciła, kiedy kupowali więcej niż zazwyczaj. Dług rósł, ale ta
dziwna dziewczyna nie żądała zwrotu. I skoro była na tyle szalona, by samotnie ruszać na targ,
to niech się stanie jej wola. Nie ich rzecz, jeśli wszystko straci, przecież próbowali ją
powstrzymać. Będą mogli spojrzeć jej mężowi prosto w oczy, kiedy ten wróci z Bergen.
Ostrzegali.
Reijo zrozumie. Wszak nie jest głupi i dobrze zna swoją kobietę.
Raija zdołała przekonać Pedera, właściciela domostwa nad samym brzegiem morza, by
sprzedał jej konia, poczciwą wysłużoną szkapę.
Z początku Peder się wahał. Raija miała jednak wielką moc przekonywania. I najlepsze
karty w ręku..
- Koń jest stary - stwierdziła i uśmiechnęła się, kiedy Peder skinął głową z namysłem.
Był żonatym człowiekiem z jedenaściorgiem dzieci, ale wciąż ulegał działaniu kobiecego czaru.
- Już na wiele ci się nie zda. Wkrótce zdechnie, więc jaki z niego pożytek? Będziesz musiał jeść
koninę przez parę miesięcy, a zaręczam, że jest żylasta i twarda jak podeszwa.
Właściciel konia uśmiechnął się, ukazując braki w uzębieniu. Dziewczyna mówiła
prawdę, w tej pięknej główce kryło się sporo sprytu, wiedział o tym od dawna. Tyle że Peder
nie chciałby mieć jej za żonę, nawet za cenę urody. Przemknęło mu przez głowę, że z taką
mądralą długo by nie wytrzymał.
Raija dysponowała argumentami silniejszymi od słów. Pogrzebała w kieszeni, nie
odrywając wzroku od twarzy Pedera. Potem otworzyła dłoń i podsunęła mu pod nos ziarna
żółtego kruszcu.
Peder nigdy dotąd nie widział złota, ale rozpoznał je bez cienia wątpliwości. Taka
okazja mogła się nie powtórzyć. Zachrypniętym z emocji głosem wykrztusił, że koń należy do
niej. Cóż mu do tego, że Raija popadnie w tarapaty na targu? Sprzedał jej konia, nic więcej. I to
ze sporym zyskiem.
Na tyle dużym, by mógł sam myśleć o wyprawie na jarmark.
Raija zdawała sobie sprawę, że przepłaca, ale koń znaczył dla niej więcej niż złoto.
Garść tych grudek nie ocaliłaby sklepu. A zresztą było ich więcej w miejscu, o którym
opowiadał Karl. Zaznaczył je na mapie. Kiedy Reijo wróci z Bergen, znajdzie resztę złota, to
tylko kwestia czasu.
Raija mogła zaczekać. Skarb Karla rozwiązałby wszystkie problemy, ale zdecydowała,
że sama da sobie radę. Pokaże, na co ją stać. Bez niczyjej pomocy.
Dzieci musiała zostawić. Powinna pokazać ludziom z osady, że nie zatraciła poczucia
odpowiedzialności. Siebie mogła narażać na niebezpieczeństwo, potomstwo nigdy.
Znalezienie opiekunki dla trojga maleństw na parę tygodni nie było prostym zadaniem.
Kobiety z osady zwietrzyły szansę, by powstrzymać Raiję przed szaleńczą eskapadą.
Raija musiała użyć tych samych środków perswazji.
Pomogło.
Pewna wdowa po rybaku, który zaginął poprzedniego lata, matka trojga maluchów, nie
potrafiła oprzeć się pokusie. Ostatnie grudki Karłowego złota zmieniły właściciela. Berta
obiecała zająć się trójką dzieci Raiji jak swoimi własnymi. Raija zaopatrzyła ją w zapas
jedzenia na wiele dni.
Mogła ruszyć na targ.
Reijo był daleko, w drodze do innego świata.
Teraz Raija już nie zazdrościła mężowi. Ją też czekała przygoda. Nie tak niezwykła, ale
przecież stanowiła odmianę w szarej rzeczywistości, stawiała wyzwania. Raija nie wiedziała, co
przyszłość jej przyniesie, ale niepewność wzmagała jedynie jej ekscytację.
Na wozie wyładowanym towarami Raija udawała się na targ. Pełna oczekiwań i nadziei
na myśl o spotkaniu z nieznanym.
Czuła się tak, jakby na jarmarku miało ją spotkać coś nieoczekiwanego.
Czuła smak przygody.
Na piersi pod kaftanem i szalem nosiła najcenniejszą pamiątkę. Broszkę, prezent od
Mikkala. Dała ją Mai, ale wciąż nazywała swoją broszką.
Nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego zabrała ją ze sobą. Uczyniła to odruchowo, w
geście tak naturalnym, że nie wymagał wyjaśnień.
Później uznała to za znak. Znak więzów tak trwałych, że aż niepojętych dla ludzkiego
rozumu.
I niezrywalnych...
Raija nie była jedyną osobą, która zdążała w głąb lądu.
Peder pozbył się konia za dobrą cenę. Teraz szykował się do drogi. Wyjął odświętne
ubranie. Spodnie wymagały interwencji małżonki, która nie omieszkała skorzystać z okazji, by
wyłożyć swoje racje.
- Dług, Peder - marudziła - to jedyna okazja, by spłacić dług. Pomyśl, nie będziesz nic
nikomu winien - rozmarzyła się. Żona rybaka mocno stąpała po ziemi. Czyste konto w sklepiku
stanowiło szczyt jej dążeń.
Peder zapatrywał się na to inaczej. Z młodzieńczą werwą szykował się do wyjazdu. Nie
był na targu z górą dziesięć lat. Zadłużony po uszy u kupca, nie miał nic do sprzedania ani do
kupienia.
- Nie oddam jej tych kamyków - powiedział z namaszczeniem i powagą, której przydają
ludziom pieniądze. - Nie ma mowy. Ani słowem nie wspomniała o spłacie należności. Dobrze
się z nią handluje - zarechotał.
Żona już nie protestowała. Szykowała Pederowi odzienie na drogę. Dała się ponieść
entuzjazmowi męża. Żona rybaka, matka jedenaściorga dzieci, odmłodniała w jednej chwili. W
pamięci stanęły jej dni targowe, które oglądała oczami dziecka. Śmiech, żarty, ukradkowe
spojrzenia chłopców, marzenia o przyszłości...
To było dawno, zanim jeszcze poznała Pedera, zanim trafiła do tej ponurej izby w
chacie nad brzegiem morza.
Rozumiała go, rozumiała jego tęsknotę. Z zawstydzeniem stwierdziła, że myśli o tym
samym. Wyjechać, zostawić wszystko, nawet dzieci. Otrząsnęła się z przerażeniem. Wszak
kochała je, nie była złą matką. Znała swoje miejsce, było tu, w czterech ścianach domu, który
Peder wzniósł dla rodziny. Nie miała gorzej niż inni. Niech Peder jedzie, zasłużył na to. Czyż
nie wypruwał sobie żył dla niej i dla potomstwa?
Na ułamek sekundy jej myśli znów powędrowały w niebezpieczne rejony. Twarda
dziewczyna z tej Raiji. I odważna. Taka samodzielność graniczyła nieomal z nieprzyzwoitością.
Żona Pedera musiała jednak przyznać się przed sobą, że sama myśl o wyjeździe wydała jej się
słodka.
Choć raz w życiu poważyć się na coś podobnego...
Nie, nie, chyba ma niedobrze w głowie, podziwiać tę upartą dzierlatkę, która robi swoje
za plecami męża. Może zacznie się w końcu uważać za mężczyznę? To wątłe dziewczę myśli,
że udźwignie ciężar odpowiedzialności.
- Kup mi coś ładnego, Peder - poprosiła, uśmiechając się. - Chustkę lub materiał na
suknię. Tylko nie u Lapończyków!
Peder przystał na to. Był w tak dobrym humorze, że zgodziłby się na wszystko.
Daleko na północy, gdzie morze obmywa plaże ze wszystkich stron, a cienka linia
stałego lądu ledwie majaczy na horyzoncie, dwóch mężczyzn siedziało przy stole. Na blacie
pomiędzy nimi leżał kawałek metalu.
Ich ręce stwardniały od ciężkiej harówki na skalistej ziemi i w słonej wodzie.
Spracowane i twarde ręce wciąż potrafią pieścić. Obaj gładzili grudkę metalu tak
tkliwie, jak nigdy nie dotykali kobiety. Oczy mężczyzn błyszczały silniej niż przedmiot ich
pożądania. Złoto działało tak na wielu ludzi.
Była w tym geście miłość, była i chciwość. Wystarczyło raz dotknąć złotego kruszcu, by
nie móc już nigdy oderwać od niego myśli.
Jenny zostawiła tę grudkę i weszła w morze. Ojciec Jenny i jej brat nie wiedzieli,
dlaczego to zrobiła. Domyślali się, ale nie mieli pewności.
Wiedzieli jednak, kto przybył tu ze złotem. Jasnowłosy młodzieniec o krzywych nogach
i jego żona. Młodzieniec twierdził, że jest bratem Karla.
Nie mieli pojęcia, że ma złoto. Inaczej nie przegnaliby go z wyspy.
Przekonaliby go, żeby podzielił się skarbem.
Kto skłonny jest ofiarować grudkę kruszcu, która ledwo mieści się w dłoni, musi
posiadać więcej. Znacznie więcej.
Nie mogli sobie darować, że nie poznali się na nim wcześniej. Biedna Jenny, zawsze
była trochę zwariowana. Szkoda jej, bez dwóch zdań, ale to tylko kobieta. A od zniknięcia
Karla zaniedbywała się w obowiązkach.
Rodzina okryłaby się wstydem, gdyby Jenny urodziła dziecko.
- Zapewne nie odjechali daleko - stwierdził syn.
Ojciec przyznał mu rację.
Rybołówstwo dałoby im zarobek, zapewniło utrzymanie. Tyle że rybołówstwo straciło
dla nich sens. Zbyt długo wpatrywali się w błyszczący kamień.
Złoty blask ich oślepił.
Nie chcieli żyć z dnia na dzień.
Chcieli więcej.
- Ludzie zwracają uwagę na obcych - ciągnął z namysłem ojciec. - Tych dwoje nie
ukryje się przed spojrzeniami. Ona jest zbyt ładna - wyjaśnił.
Syn skinął głową. Nie zapomniał drobnej dziewczyny o kruczoczarnych włosach. Żaden
mężczyzna by jej nie zapomniał.
- Dałoby się ich odszukać - mówił dalej ojciec. - Popłyniemy na stały ląd, będziemy
pytać. Nie musimy się tłumaczyć... - Zmrużył oczy i wykrzywił usta w uśmiechu. - Niech
ludzie myślą, że szukamy dawno nie widzianych krewnych.
Syn roześmiał się chrapliwie.
Kamień leżał na stole pomiędzy nimi.
Złoto.
Błyszczące od niezliczonych dotknięć ich dłoni. W nim skupiały się wszystkie
pragnienia i dążenia obu mężczyzn.
Ojciec drapał się po podbródku. Nie był już młody. Jeśli miał się wyrwać z zaklętego
kręgu codzienności, musiał uczynić to właśnie teraz. Musiał zdobyć się na odwagę i opuścić
wyspę. Tu czekały go bieda i ciężka praca.
Poza wyspą leżał świat przygód i marzeń.
Gdzieś tam było mnóstwo żółtego kruszcu. Jasnowłosy młodzieniec i jego żona znali
miejsce.
Nie wiedział jeszcze, jak z nimi postąpi, choć zdawał sobie sprawę, że dobrowolnie nie
pokażą drogi do skarbu. Wolał nie myśleć o trudnościach. Nie układał planów. Na wszystko
przyjdzie czas.
Najpierw musieli ich odnaleźć.
- Jest dobra pora - zwrócił się do syna. Ten wydawał się nie rozumieć. - Pora jarmarków
- wyjaśnił z szerokim uśmiechem. - Dokąd zmierzają teraz wszyscy ludzie?
Syn pojął, o co chodzi ojcu, i uśmiechnął się równie szeroko.
- Poza tym - ciągnął stary - nam też się chyba należy coś od życia?
Syn ochoczo przyznał mu rację. Perspektywa uczestnictwa w targu była wystarczająco
kusząca, a smaczku dodawała jej możliwość spotkania z bratem Karla i jego urodziwą żoną.
Nie przyznał się nigdy przed ojcem, że miał pewne zamiary wobec czarnowłosej
piękności.
Ojciec nie wspomniał o tym ani słowem, ale syn wiedział od dawna, że będą musieli
pozbyć się tej dwójki. Lub przynajmniej brata Karla.
Jego żonę zatrzymałby sobie. Z wielką ochotą. Powie o tym ojcu później, teraz jeszcze
nie czas.
Całym sercem przyznawał ojcu rację. Trzeba jechać na targ.
Mikkal spakował skóry i suszone mięso. Ravna dołożyła kumagi, które uszyła przy
wydatnej pomocy Ingi. Wszystkie te towary mogli wymienić na rzeczy, które były niezbędne, a
których nie byli w stanie wykonać własnymi rękami. Mikkal znał wartość przedmiotów, które
wyszły spod zręcznych palców matki i Ingi. Całkowite przeciwieństwo Raiji, pomyślał z
goryczą.
Wybierał się na targ tylko z Aslakiem. Reszta zostawała w obozie, pracy było mnóstwo,
nawet dla kobiet.
A jednak ruszyli w trójkę. Mikkal, Aslak i Inga. Mikkal nie miał pojęcia, dlaczego wziął
ją ze sobą. Sam jej to nawet zaproponował. Inga ani jednym słowem nie zdradziła, że chce
jechać. Sprawiała wrażenie zadowolonej z towarzystwa Ravny i Ailo. To Mikkal stwierdził, że
Ailo może obyć się bez jej opieki przez jakiś czas. Uznał, że zasłużyła na odpoczynek, parę dni
bez znoju i obowiązków.
To były tylko słowa. W głowie krążyła mu inna, uporczywa myśl: Chcę, byś była przy
mnie. Jesteś mi potrzebna. Boję się samotności, uciekam od niej. Aslak mi nie wystarczy,
znajdzie sobie jakąś dziewkę, zostawi mnie. Boję się samotności...
Głośno tego nie powiedział.
Inga domyślała się prawdy, ale milczała. Mikkal był dziwny. Nie lubił słuchać o
własnych słabościach.
Uszczęśliwił ją swą prośbą, nie mogła mu odmówić.
Cieszyła się jak dziecko.
Targ to coś zupełnie innego niż obóz. Tam byli ludzie, obfitość wszelakich towarów.
Może ujrzy znajome twarze.
Ta ostatnia perspektywa budziła w Indze mieszane uczucia. Od czasu do czasu tęskniła
do ludzi, których znała w przeszłości, rozmyślała, co też się z nimi stało. Pragnęła jedynie
uniknąć spotkania z tym, który wciąż pozostawał jej mężem. Uradowałaby się jednak
niewymownie, gdyby jakiś jego znajomek ujrzał ją w towarzystwie Mikkala.
Cóż, to byłaby prawdziwa rozkosz, gdyby tamten dowiedział się o wszystkim.
W nieobecnym spojrzeniu Mikkala kryło się coś, co napawało Ingę lękiem. Wiedziała,
że nie powinna zadawać mu żadnych pytań, a jednak nie potrafiła się powstrzymać.
- Myślisz o niej? O Raiji?
- Co cię to obchodzi? - warknął z rozdrażnieniem, które świadczyło, że domysły Ingi są
słuszne.
Kierowała nią ta sama zazdrość, która doprowadziła do szaleństwa Siggę.
To było przerażające. Czyżby i ją czekał ten sam los? Czy płomień, który ją trawił,
wypali jej duszę? Inga chciała wierzyć, że jest silniejsza niż żona Mikkala.
A jednak na dźwięk imienia nieznajomej, które wciąż pojawiało się w rozmowach, czuła
niepokój.
Mikkal nie wspomniał o Raiji ani słowem. To jeszcze bardziej utwierdzało Ingę w
przekonaniu, że tamta dziewczyna stale gości w jego myślach. Z prawdziwą rywalką, kobietą z
krwi i kości, mogłaby walczyć. Raiji, nieuchwytnego marzenia Mikkala, nie można było
pokonać. Nie sposób walczyć z ideałem, z doskonałością.
Po prawdzie Inga wątpiła w tę doskonałość Raiji z Tornedalen, ale nie miało to
wielkiego znaczenia. Dopóki Mikkal tak uważał, nie była w stanie zdobyć jego serca.
W wyobrażeniach Mikkala Raija uosabiała wszystko to, czego szukał u kobiety, za
czym tęsknił. Nie wiedział, jak jest w rzeczywistości, nie przeżył z nią ani jednego szarego,
zwykłego dnia. Znał małą dziewczynkę, ale ludzie się zmieniają. Inga miała nadzieję, że Raija
zmieniła się w bestię.
I że Mikkal przekona się o tym na własne oczy.
Wtedy nadejdzie jej czas, jeśli wciąż będzie przy zdrowych zmysłach. Jeśli do tamtej
chwili nie podzieli losu Siggi.
Jeśli w ogóle ta chwila nadejdzie...
Ponure rozważania o przyszłości przerwał jej Aslak.
- Nie pytaj o nią, Ingo! - powiedział tak cicho, by Mikkal go nie usłyszał. - Nie
przypominaj mu o niej!
- Tak jakby o niej kiedykolwiek zapomniał! - fuknęła, dając upust nagromadzonej
goryczy.
Aslak pogładził ją po policzku, tak jak się gładzi dziecko potrzebujące otuchy.
- Jesteś dla niego dobra, wiesz o tym, Ingo? Uśmiechnęła się. Uśmiech sprawił, że
wypiękniała.
- Raija sprawia, że Mikkalowi krew wrze w żyłach - ciągnął Aslak. - Nic nie może na to
poradzić. Ty zaś jesteś przy nim i to ci powinno wystarczyć. Nie wiem, czy ktoś potrafiłby
zniszczyć jego marzenia. Za długo żył z nimi. Choć zabrzmi to głupio, uważam, że Mikkal stał
się ich częścią. Musisz to przyjąć albo odejść. Pośrodku nie ma nic. Sigga nie umiała tak żyć...
- Ja też nie potrafię. Aslak nie odpowiedział.
- Zabaw się na targu, Ingo! Tego ci trzeba, tobie i Mikkalowi.
- A tobie? - spytała z szelmowskim uśmiechem. - Czego tobie trzeba, Aslak? Nie jesteś
wcale taki cnotliwy, jak się ludziom zdaje...
Roześmiał się głośno. Ulżyło mu, że nie musi rozmawiać o Raiji.
- Nie, Ingo, nie jestem. Kto wie? Może właśnie mnie pobyt na targu najlepiej posłuży?
Różne mieli zamiary, ale cel ten sam.
5
Plac targowy wypełniało barwne kłębowisko bud, kramów, wozów i namiotów,
służących za miejsce handlu i nocnego odpoczynku.
Kupcy nadciągnęli ze wszystkich stron, ze wschodu, z maleńkich osad rybackich na
północy, z zachodu, kilku nawet z samej Christianii. Mało kto z miejscowych potrafił sobie
wyobrazić, gdzie leży to odległe miasto. Pewnie równie daleko jak Bergen, prawie w
sąsiedztwie królewskiej Kopenhagi.
Znacznie łatwiej można było przedstawić sobie drogę, którą odbyli kupcy z doliny rzeki
Torne. Spośród obecnych na targu mieszkańców obszarów położonych na północ od koła
polarnego ci bowiem przeszli najdłuższy szlak. Pięćset, nawet siedemset kilometrów. Podróż
zajęła im pięć miesięcy.
Dla tych nielicznych przesiedleńców z Tornedalen, którzy zamieszkali w północnej
Norwegii, kupcy z ojczystych stron byli jak świeży powiew wiatru. Ludzie tłoczyli się wokół
straganów, w ojczystym języku wypytując o wieści z domu. Ci, co mieli więcej szczęścia,
trafiali na znajomych, wszyscy zaś korzystali z okazji, by wznieść targowy toast prawdziwą
fińską gorzałką.
Na rozległych ziemiach północy ludzkie sadyby leżały z dala od siebie. Czas jarmarku
był dla jej mieszkańców jedyną okazją do spotkań. W te dni mogli zapomnieć o szarej
codzienności, śmiać się i żartować, cieszyć oczy bogactwem towarów.
Żyć pełnią życia.
Czas jarmarku był czasem przygody.
Raija przybyła na miejsce razem z większością kupców na kilka dni przed rozpoczęciem
wielkiego handlowania. Trzeba było przygotować stragan, rozłożyć towary, oswoić się z
lokalnymi zwyczajami.
Dotąd tylko raz uczestniczyła w jarmarku na placu targowym Nallevuopio w Skibotn,
ale wtedy kłopoty sprzedających niewiele ją obchodziły. Oglądała kramy z drugiej strony lady.
Odkryła szybko, że rola kupca niesie same niespodzianki.
Przede wszystkim to był świat mężczyzn. Pytając o drogę do straganu Holmertza,
widziała sceptyczne spojrzenia i uniesione w zdziwieniu brwi.
- Podróżujesz razem z Madsem Holmertzem? - chciał wiedzieć jeden z kupców. Musiał
być ze wschodu, Raija poznała to po akcencie. - Niezły z niego spryciarz - dodał, zanim zdążyła
odpowiedzieć.
- Holmertz pojechał do Bergen - wyjaśniła Raija z dostojną miną. - Ja przejęłam jego
interesy. Nie wiem, co się z nim dzieje, i szczerze mówiąc, niewiele mnie to obchodzi. To
niedobry, zachłanny człowiek. Stragan należy teraz do mnie, możesz wskazać mi drogę?
Minęło dobre pół minuty, zanim mężczyzna zdołał wykonać jakiś gest. Z szeroko
otwartymi ustami mierzył Raiję od stóp do głów. W jego oczach pojawił się jakiś błysk, ale nie
oznaczał on uznania dla zamiarów dziewczyny.
W końcu potrząsnął głową i wskazał kierunek. Kiedy Raija skierowała wóz we
właściwą stronę, kupiec zamknął pospiesznie stragan i podążył do sąsiada.
Raija nie zdążyła rozpakować towarów, a już wieść o młodej następczyni Holmertza
rozniosła się po placu.
Mężczyźni uśmiechali się znacząco i snuli ponure przepowiednie. To się nie może udać,
wszak jest kobietą. A która kobieta zna się na handlu i pieniądzach? Do tego trzeba mężczyzny,
przecież to jasne jak słońce.
Na dodatek kupiec, który rozmawiał z Raiją, twierdził, że z niej kobieta w każdym calu.
Mrugał przy tym znacząco, a słuchacze zanosili się śmiechem.
Tworzyli wspólnotę, do której Raija nie miała dostępu.
- Przyda się nam kobieta, bez dwóch zdań - powiedział jeden z kupców, przepijając do
kompanów.
- Zwłaszcza taka, co ma coś do sprzedania - dodał drugi z szerokim uśmiechem.
Wymiana dowcipów trwała całe popołudnie, jedna sprośna historyjka goniła drugą.
Wkrótce Raija stała się obiektem wyuzdanych fantazji, choć przecież nikt, poza jednym ze
straganiarzy, jej nie widział. Ten jednak opisał dziewczynę tak dokładnie i barwnie, że cała
reszta uznała, iż zna ją wyśmienicie. Przynajmniej jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny, bo kto by
tam się interesował kobiecą duszą?
O, nie, u niewiast znacznie wyżej cenili przymioty ciała.
Po kilku kolejkach gorzałki uznali, że czas przyjrzeć się jej z bliska. Gromadą ruszyli do
straganu, który Mads Holmertz zajmował poprzedniego roku, całą drogę dyskutując zawzięcie,
co porządnego człowieka mogło przywieść do takiej bezmyślności. Holmertz był jednym z
nich, ale głupota widać nie wybiera. Zresztą kto go tam wie?
Raija zaczęła układać towary na półkach. Była spocona i brudna.
Porządki na straganie zajęły jej kilka godzin, buda sprawiała wrażenie nie sprzątanej od
wielu lat. Raija wyszorowała ściany i sufit. Podłogi nie było, a na klepisko niewiele mogła
poradzić. Rezultat okazał się zdumiewający, wnętrze, dotąd ponure i ciemne, nabrało jasnych
barw.
Otarła pot z czoła. Jeśli pozostałe stragany były równie zapuszczone, to zdobyła nad
nimi lekką przewagę. Kto woli kupować żywność pośród mysich odchodów i fruwających
kłębków kurzu?
Żałowała, że nie wzięła większych zapasów ze sobą. Nie sądziła, iż stragan jest taki
duży, więc wybrała tylko najniezbędniejsze towary. Niektóre półki świeciły teraz pustkami.
Za częścią handlową, wielkości połowy sklepu w osadzie, znajdowało się niewielkie
pomieszczenie służące za sypialnię. Nie przewidziano miejsca dla konia, więc Raija uwiązała
zwierzę za straganem. Pogoda sprzyjała, było ciepło i sucho, choć lato nie rozpoczęło się
jeszcze na dobre.
Zajęta swoimi sprawami Raija zapomniała o bożym świecie.
Nie spodziewała się, że gromada kupców postanowiła złożyć jej wizytę. Nie zamknęła
zasuwy, drzwi do straganu stały otworem.
Przeraziła się dopiero wtedy, kiedy wpadli hurmem do środka.
Ożywienie mężczyzn nie pozostawiało wątpliwości co do tego, czym poili się całe
popołudnie. Ich spojrzenia wprawiły Raiję w zażenowanie.
Wiedziała, że jej uroda przyciąga uwagę, mężczyźni śledzili ją wzrokiem, gdziekolwiek
się ruszyła.
Tym razem jednak było ich zbyt wielu. Od kilkudziesięciu przedstawicieli męskiego
rodu, którzy pożerali ją oczyma, oddzielała Raiję wąska lada.
Gapili się, mrugali, rozdziawiali gęby, ten i ów łakomie oblizywał wargi. Jedni
przeczesywali przerzedzone włosy, inni klepali się nerwowo po łysinach. Byli zaskoczeni.
Spodziewali się ujrzeć przeciętną kobietę.
Zobaczyli Raiję.
Była brudna i spocona na twarzy. Węzeł, w który związała włosy na karku, rozluźnił się
i jedwabiste czarne pukle spłynęły na wąskie ramiona dziewczyny. Spod smolistych rzęs
błyszczały oczy tak ciemne, że nie sposób było odróżnić w nich źrenice. Nad bezdenną
przepaścią oczu brwi układały się w ostre łuki, które nagle przemieniły się w ptasie skrzydła,
kiedy Raija spojrzała gniewnie na przybyszów.
Potem skrzyżowała ramiona na piersi, usiłując nadać twarzy wyraz zdecydowania i
ukryć strach. Zacisnęła usta, nie zdając sobie sprawy, że wyglądają jak kwiat, który każdy z
nich zerwałby z największą przyjemnością.
Śmiali się z lekkim zażenowaniem i spoglądali po sobie. Byli w gromadzie, dodawali
sobie nawzajem odwagi. Trudno znaleźć odważniejsze i bardziej bezwzględne zwierzę niż
człowiek silny poparciem tłumu. Byli mężczyznami. Było ich wielu. Trzymali się razem. Ona
była sama. Była kobietą. Niezwykle ponętną kobietą.
Zwrócili się do tego, który spotkał Raiję pierwszy.
- Umiesz, doprawdy, dobierać słowa!
- Coś nie w porządku z twoim wzrokiem? Może się starzejesz?
- Pewnie gustujesz w starszych?
- Gdybym ja ją zobaczył pierwszy, nikomu bym nie powiedział...
Śmiech wzbił się pod powałę. Nieżyczliwy śmiech, skrywający dwuznaczność i
pożądanie.
Mężczyźni zbliżyli się do lady, poruszali się równo, jakby stanowili jeden organizm
kierowany tym samym mózgiem.
Raija szukała gorączkowo jakiegoś rozwiązania. Perlisty pot wystąpił jej na czoło, ale
mężczyźni zdawali się tego nie dostrzegać, zajęci studiowaniem każdego fragmentu ciała
dziewczyny.
Dreszcz przerażenia przeszedł Raiji po plecach.
Wyobraźnia podpowiadała jej, czym zajęte są myśli mężczyzn. Uznała, że nie przeżyje
napaści, ale nie cofnęła się ani o krok. Nie chciała okazać po sobie, że się boi, nie chciała
prowokować ich do działania.
To byli zwykli ludzie, wielu z nich nie grzeszyło odwagą. W rodzinnych stronach
uchodzili może za podpory społeczeństwa, strażników cnót moralnych. Widok ładnej kobiety
wzbudzał w nich pożądliwe myśli, ale w pojedynkę żaden nie przekułby ich w niecny czyn.
W gromadzie czuli się zwolnieni od respektowania granic przyzwoitości, zwolnieni od
odpowiedzialności za własne postępki. Alkohol sprawiał, że wyzbyli się zahamowań.
Mężczyźni z pierwszego szeregu znaleźli się już przy ladzie, naciskani przez
rozochoconych współtowarzyszy.
W budzie zrobiło się duszno. Pomieszczenie, które wcześniej wydało się Raiji obszerne,
zdawało się pękać w szwach. Jedyna droga ucieczki prowadziła na zaplecze, ale pokoik na
tyłach straganu nie zapewniał schronienia. Ściany zewnętrzne wzniesiono z solidnych desek,
natomiast na drzwi i przegrody użyto materiału cienkiego nieomal jak papier.
Dłonie wyciągnęły się ku Raiji. Jak szpony ptaka, pomyślała, drapieżnie wykrzywione.
W pierwszym odruchu chciała je odepchnąć, przeklinać ich, wrzeszczeć.
Potem w niemym krzyku rozpaczy zwróciła się do tego, którego zawsze prosiła o
pomoc.
- Mikkal, jestem sama! Boję się! Mikkal, pomóż! Ale Mikkal przebywał daleko, na
pastwiskach na wschodzie. Nie mógł przybyć, nie mógł odebrać jej wołania. Tylko naiwni
młodzi kochankowie skłonni są wierzyć, że potrafią czytać w swoich myślach.
Nie zjawi się wybawca, Raija skazana była tylko na siebie.
Kierując się nagłym impulsem, uczyniła coś, co zdawało się nie mieć sensu.
Chwyciła jedną z wyciągniętych dłoni i ściskając mocno, zaszczebiotała do jej
zdumionego właściciela:
- A więc przychodzicie mi pomóc. Zupełnie już opadłam z sił. Powiadano mi, że to
robota ponad dziewczęce siły, ale musiałam się jej podjąć.
Nabrała oddechu i pomyślała o ojcu. Wierzyła, że wybaczy jej kłamstwo.
- Mój ojciec przejął interesy Holmertza, ale niedawno zmarło mu się, biedakowi.
Zostałam sama z trójką młodszych sióstr. Nie mamy nic poza sklepem. Przyjechałam tutaj, by
pozbyć się towarów, bo nikt nam nie chce zaofiarować porządnej ceny. Wszyscy myślą, że
mogą wykorzystywać biedne dziewczęta...
Poruszyła gwałtownie powiekami, by wywołać łzy. Na twarzach niektórych mężczyzn
ukazał się wyraz zdziwienia, nastrój w grupie wyraźnie ulegał zmianie.
Raija coraz mocniej potrząsała dłonią kupca, który trzeźwiał w przyspieszonym tempie.
- Niech Bóg was błogosławi - ciągnęła z miną bezradnego dziewczątka. - Mój ojciec,
świeć, Panie, nad jego duszą, patrzy na was z nieba i dziękuje za pomoc ofiarowaną córce. - I
kierując wzrok na najbliższego kupca, dodała z udanym zakłopotaniem: - Przypominasz mi go.
Masz takie same mądre i dobre oczy.
Podziałało.
Śmiechy cichły, spojrzenia straciły pewność siebie.
Na powrót stali się zwykłymi ludźmi. Zdarzało im się naciągnąć tego czy owego klienta,
ale przecież brzydzili się większą podłością.
Żaden z nich nie tknąłby młodej dziewczyny. Przynajmniej nie takiej, nad którą z nieba
czuwał ojciec.
Chowali pospiesznie brudne myśli w głąb duszy. Usiłowali zająć czymś ręce w nagłej
potrzebie odwrócenia uwagi od ciała Raiji.
Nie przystoi tak się zachowywać wobec sieroty. Przecież to dziecko nieledwie,
wystarczy przyjrzeć się bliżej.
Nie stanowi dla nich konkurencji. Pomogą jej urządzić stragan, podeślą klientów. Niech
mała pozbędzie się towarów, niełatwo jej na świecie, skoro musi zajmować się trzema
młodszymi siostrami. Najlepsze, co mogłoby ją spotkać, to dobre zamążpójście.
Z takim wyglądem nie będzie długo czekać na kandydata.
Raija rozegrała sytuację po mistrzowsku. Mężczyźni nie opuścili straganu, póki w
środku nie zapanował idealny porządek. Wszyscy ofiarowali się z pomocą w trakcie trwania
targu. Po ojcowsku przestrzegali ją przed niebezpieczeństwami.
- Na jarmarku można spotkać różnych ludzi - wyjaśniali.
Raija kiwała poważnie głową i obiecywała pytać ich o radę, jeśli znajdzie się w
potrzebie.
Każdy z nich uważał się za zastępcę ojca, którego dziewczyna niedawno utraciła.
W ciepłych słowach mówili o tym biednym, ale odważnym dziecku. Żaden już nie
pamiętał, z jakimi zamiarami przybyli do straganu Raiji.
I żaden z nich by nie uwierzył, że ta biedna sierota urodziła dwoje dzieci i miała
trzeciego męża.
Raija odetchnęła z ulgą i zamknęła drzwi na zasuwę.
Nie miała pojęcia, skąd wziął się jej ten szalony pomysł, ale uchronił ją przed
najgorszym. Poznała uroki jarmarku. I, pomyślała z gorzkim uśmiechem, zdobyła sobie
nieoczekiwanych sprzymierzeńców.
Raiji przyszła z pomocą wyobraźnia. To, co ludzie nazywali dzikimi fantazjami, stało
się jej ratunkiem. Opłaca się marzyć. Warto ćwiczyć przytomność umysłu.
Przed zmrokiem plac zapełnili ludzie z gminu, których można było poznać po odzieniu
z samodziału i barwionego płótna. Spacerowali wokół, zapoznając się z układem straganów.
Raija zdała sobie wtedy sprawę, że mimo woli stała się lokalną sensacją. Gadano o niej,
plotka rozniosła się jak ogień w suchej trawie.
Grupy ciekawskich gromadziły się w pobliżu straganu. Raija nie otwierała drzwi, ale
przez niewielki otwór widziała spojrzenia kierowane w jej stronę.
Kupiec w spódnicy musiał budzić zainteresowanie. Opowieści samozwańczych
obrońców i opiekunów Raiji jeszcze bardziej je podsycały. Dziewczyna myślała, że wznosi się
na wyżyny fantazji, wymyślając historyjkę o zmarłym ojcu i gromadce młodszych sióstr.
Tymczasem to niewinne kłamstewko było niczym w porównaniu z opowieściami, które zaczęły
krążyć wśród zgromadzonych na placu targowym.
Zanim dzień dobiegł końca, dzieje odważnej i pięknej sieroty, opiekującej się
niezliczonym rodzeństwem, wywołały łzę w niejednym oku.
Całe szczęście, że dławieni wzruszeniem spacerowicze nie ujrzeli Raiji pierwszego dnia.
Gotowi by ją jeszcze uznać za jakąś boginię.
Historia o dziewczynie dotarła też do uszu Pedera, który solennie obiecał sobie, że
wybierze się do niej na zakupy. Do głowy mu nie przyszło, że chodzi o tę, której winny jest
roczny zarobek. Raija ze sklepiku w osadzie z pewnością nie była bezradną sierotą.
Po prawdzie rozglądał się po placu, szukając Raiji, ale nigdzie jej nie widział. Uznał
więc, że nie dotarła na miejsce. Niczego innego się po niej nie spodziewał. Kobiety nie
nadawały się do handlu.
Ojciec i brat Jenny też zainteresowali się najnowszą plotką, choć nie przyprawiła ich
ona o łzy wzruszenia. Kobieca słabość pobudza zmysł opiekuńczości u większości mężczyzn,
potwierdza bowiem ich siłę i znaczenie.
Pierwszego wieczora nie natknęli się na jasnowłosego i zielonookiego Fina, jego
niezwykle urodziwą żonę i gromadkę dzieci.
Musieli czekać. Rozpytywać się, mieć oczy i uszy otwarte.
Nikomu nie wspomnieli o złocie.
Tymczasem korzystali z uroków jarmarku. Było co oglądać, było z kim gadać, było co
wypić dla tego, kto miał czym płacić. Oni mieli. I tak jak wszyscy poszli oglądać stragan
sieroty.
Nie ujrzeli nic poza szarą budą, niczym nie różniącą się od pozostałych.
I tak jak inni, którzy słyszeli wzruszającą opowieść, usiłowali stworzyć portret jej
bohaterki.
Wyobrazili sobie małą, wystraszoną istotę, dziecięco ufną. Taką, której nikt nie miałby
sumienia wyprowadzić w pole.
I nie mieli pojęcia, że ta istota i czarnowłosa piękność to jedna i ta sama osoba.
Mikkal postawił namiot przy wydatnej pomocy Ingi. Aslak z miejsca zanurzył się w
ciżbie. Miał dość pogawędek z reniferami i komarami. Potrzebował kontaktu z ludźmi.
Po powrocie zastał kompana rozciągniętego w leniwej pozie przed namiotem. Inga
szykowała jedzenie. Mikkal nie kiwnął palcem, by jej pomóc.
Aslak pomyślał, że Mikkalowi wszystko przychodzi łatwo. Wszystko to, na czym mu
nie zależy.
- Nie znalazłeś nikogo, z kim mógłbyś pogawędzić? - spytał kwaśno Mikkal. - Nie
spodziewałem się ciebie tak szybko. Czyżby piękne dziewczęta jeszcze nie przybyły?
Aslak roześmiał się. Był w świetnym humorze. Pośród ludzi czuł się jak ryba w wodzie.
Życie na płaskowyżu miało swoje uroki, ale nie dla spragnionych towarzystwa.
- Pięknych dziewcząt nie brakuje - odrzekł spokojnie - tyle że ich uroda mi nie
wystarcza. Jestem wybredny. Szukam czegoś więcej... - wzruszył ramionami. - Na targu
opowiadają historię dziewczyny, która ma własny stragan. Ponoć cała jej rodzina wymarła na
tajemniczą chorobę, a ona musi sprzedać towar, by móc ruszyć do jakichś krewnych...
Aslak uśmiechnął się krzywo. Coś mu mówiło, że w tej opowieści sporo jest przesady.
- Taka by mi pasowała - dodał, a Mikkal przewrócił oczami. - Ty też powinieneś czuć
słabość do przedsiębiorczych kobiet - zakończył, mrugając znacząco.
Może miał na myśli Ingę, ale myśli Mikkala powędrowały w innym kierunku.
Wykrzywił się, a na jego twarzy pojawił się wyraz wrogości.
- Raiji do tego nie mieszaj! - warknął.
Aslak westchnął i rzucił ukradkowe spojrzenie w kierunku namiotu.
- Nie o nią mi chodzi - zniżył głos. - Masz głowę zaprzątniętą Raiją. Inga nie zasługuje
na takie traktowanie.
Mikkal spojrzał na przyjaciela z rezygnacją.
- Nie po raz pierwszy mi to mówisz - zauważył szorstko. - Inga da sobie radę. Jest
twarda, twardsza niż twoja siostra. Nic jej nie obiecywałem, została z własnej woli. To dorosła
kobieta, Aslak. Nie potrzebuje twojego wstawiennictwa.
Aslak nie odrywał wzroku od Mikkala. Przyjaźnili się od dzieciństwa. Mógł sobie
pozwolić na szczerość wobec niego.
- Inga jest twarda - zaczął spokojnie, lecz stanowczo - ale nie tak jak skała. Prawda, to
dorosła kobieta. Kwestia woli nie ma tu jednak nic do rzeczy. Nie zauważyłeś, że ona cię
kocha? Potrzebuje czegoś więcej poza twoim ciałem, Mikkal.
Mikkal milczał, zamknięty w świecie, do którego nikt nie miał przystępu. W końcu
Aslak wzrokiem odszukał przyjaciela. W jego przedziwnie miodowych oczach mieszkał ból.
Aslak sądził dotąd, że Mikkal przestał czuć cokolwiek, całkiem zobojętniał. To jedno
spojrzenie powiedziało mu, jak bardzo się mylił.
- Myślisz, że nie wiem, Aslak? - spytał Mikkal. W jego glosie znać było cierpienie. -
Tyle że nic poza ciałem nie mogę jej ofiarować.
Aslak odwrócił wzrok.
Inga skończyła przygotowywać posiłek.
W nieznośnej ciszy gotowali się do spędzenia pierwszej nocy na targowisku.
6
Mikkal naprawdę starał się poświęcać Indze sporo uwagi. Dobrze wiedział, że Inga jest
dobrą kobietą. Znacznie lepszą, niż sobie na to zasłużył.
Pierwszego dnia zostawił handel w rękach Aslaka.
- Tylko nie zużyj całego zapasu swego męskiego czaru - roześmiał się. - Zostaw trochę
dla dziewczyny ze straganu. Rozejrzymy się z Ingą po placu. Wstąpimy też do twojej wybranki,
żebyś się później nie wygłupił.
Aslak nie protestował. Nie chciał psuć nastroju Indze uradowanej tym, że Mikkal
troszczy się o nią. Będzie miał mnóstwo czasu na zabawę. Zresztą rankiem nic się nie działo,
największe atrakcje czekały o zmierzchu. Aslak gotował się na wieczór.
- Nie żałuj grosza! - poradził przyjacielowi. - Kup Indze coś ładnego!
Mikkal objął dziewczynę ramieniem. Wyglądali na dobraną parę, na osobie postronnej
Mikkal mógł sprawiać wrażenie prawdziwie zakochanego w swojej towarzyszce. Promienny
uśmiech Ingi nie pozostawiał żadnych wątpliwości co do szczerości jej uczuć.
Mikkal był w wyśmienitym humorze. Spojrzał ciepło na Ingę i zapewnił ją, że dostanie
prezent.
- Najlepszy, jaki znajdziemy. Co sobie życzysz, Ingo? Naszyjnik? Bransoletę? Może
chustkę?
Inga wzruszyła ramionami, zakłopotana jego niespodziewaną troskliwością. Nie
wiedziała, czy Mikkal żartuje, czy mówi poważnie. Nie chciała przedwcześnie zdradzać się ze
swoją radością, odkryć uczucia. A może kpi sobie z niej?
- Podarki nie mają dla mnie większego znaczenia - powiedziała ostrożnie.
Mikkal prychnął.
- Nie ma dziewczyny, która nie pragnęłaby błyskotek...
Urwał i zmienił się na twarzy.
Inga wiedziała, co to oznacza. Istniała inna kobieta, która nie dbała o stroje i błyskotki.
Nie musiała pytać o jej imię.
Raija.
Pod ostrzegawczym spojrzeniem Aslaka Mikkal wziął się w garść. Pamiętał słowa
przyjaciela wypowiedziane poprzedniego wieczora. Inga zasługuje na więcej...
- Znajdziemy dla ciebie coś pięknego - stwierdził z naciskiem, odsuwając natrętne
myśli. Nie warto zagłębiać się w bolesne wspomnienia. Nie przyjechał na targ, by rozdrapywać
stare rany. - U dziewczyny z marzeń Aslaka. Sprawdzimy, czy jest warta, by o niej śnić.
Aslak odetchnął z ulgą, kiedy zniknęli w tłumie, ściągając na siebie spojrzenia
ciekawskich. Inga nie mogła uchodzić za piękność, ale była postawną panną, którą niejeden
pragnąłby mieć u swego boku.
Mikkal zawsze budził zainteresowanie kobiet, choć bywał wobec nich opryskliwy. Miał
w sobie to coś, co sprawia, że kobiece serce mięknie jak wosk.
Krążyli po placu, zatrzymując się przy niektórych kramach, ale z nikim nie dobili targu.
Mikkal zachęcał Ingę, by wybrała sobie coś z mnóstwa wystawionych towarów, ale ona za
każdym razem potrząsała przecząco głową.
Szukała czegoś taniego.
Nie chciała wiązać go kosztownym podarunkiem.
Mikkal z radością zanurzał się w tętniący śmiechem i radością tłum. Miło było
spacerować pośród nieznanych sobie ludzi z dziewczyną u boku. Być jednym z wielu.
Zatrzymywali się raz po raz, by wymienić parę słów z przypadkowymi przechodniami.
Miłych, nie zobowiązujących słów z osobami, które widzieli po raz pierwszy i ostatni w
życiu.
Przed jedną z bud Mikkal posłyszał rozmowę, która brutalnie przywróciła go do
rzeczywistości.
Jakiś mężczyzna dociekliwie wypytywał rybaków z wybrzeża.
- Szukamy krewnych - mówił. Mikkalowi wydał się antypatyczny, ale coś kazało mu się
zatrzymać. - Młodzieńca o jasnych włosach. Ma ze dwadzieścia lat. Zielone oczy...
Mikkal zesztywniał. Nie musiał słuchać dalej, by domyślić się, o kogo chodzi. Kiedy
nieznajomy zaczął opisywać piękną dziewczynę o czarnych włosach i brązowych oczach,
Mikkal pozbył się wszelkich wątpliwości.
Ten człowiek szukał Reijo i Raiji. I kłamał. Ani Reijo, ani Raija nie mieli krewnych w
Finnmarku. A nieznajomy z pewnością nie należał do rodziny.
W nagłym przebłysku zrozumienia Mikkal pojął przyczynę dociekliwości mężczyzny.
Złoto Karla...
A więc nie uciekli przed famą o złocie Karla. Łowcy skarbów podążali ich śladem.
- Mikkal!
Głos Ingi wyrwał go z zamyślenia.
- Co z tobą? - spytała rozbawiona. - Ujrzałeś ducha?
Zmusił się do uśmiechu, starając się jednocześnie zapamiętać twarz nieznajomego.
- Nie, wydawało mi się przez chwilę, że znam tamtego człowieka.
Żeby tylko mógł ostrzec Reijo i Raiję! Inga wsunęła rękę pod jego ramię.
- Pełno tutaj ludzi - powiedziała z nagłym niepokojem. Co się stanie, jeśli natkną się na
Raiję? Jeśli i ona jest pośród tłumu? - Ja też mam wrażenie, że rozpoznaję różne twarze, lecz
zaraz okazuje się, iż zwiódł mnie kształt nosa czy ust... - Zaśmiała się nerwowo, sama nie
wierząc w to, co mówi.
Mikkal znów zamknął się w sobie. Kiedy był w takim stanie, nie miała do niego
przystępu.
Inga nieświadomie wiodła go do straganu dziewczyny, o której głośno było na targu.
Spacerując wśród ludzi, usłyszeli kilka nowych wersji jej losów.
Ingą kierowała nie tylko ciekawość. Chciała przerwać tok ponurych rozważań Mikkala.
- Przyjrzyjmy się wybrance Aslaka - szepnęła mu na ucho, ustawiając się w kolejce
przed straganem. - Jeśli okaże się brzydulą - ciągnęła z rozbawieniem - Aslak będzie
niepocieszony.
Mikkal zdobył się na słaby uśmiech i posłusznie zajął miejsce w rządku czekających.
Nic go to nie kosztowało. Chciał sprawić Indze przyjemność.
Przyjrzy się dziewczynie, będzie miał powód, by pożartować z przyjaciela.
Musieli uzbroić się w cierpliwość, bo przed drzwiami straganu wił się długi ogonek
klientów. Mikkal przyciągnął Ingę do siebie.
- Obiecaj, że kupisz sobie tutaj coś ładnego - wyszeptał, muskając wargami jej policzek.
Inga zaczerwieniła się i rozejrzała wokół. Ten nieomal intymny gest wprawił ją w
zakłopotanie. Mikkal nie zwykł się tak zachowywać.
Nikt nie zwracał na nich uwagi.
Inga odprężyła się.
- Obiecuję - powiedziała.
Dotarli do drzwi. Mikkal objął ją opiekuńczo, by ochronić przed naporem klientów
opuszczających stragan.
- Przekupka musi mieć wyśmienity towar - szepnął - skoro wszyscy robią tu zakupy.
Znacznie lepszy niż w tych podłych budach z gorzałką...
Inga prychnęła i rzuciła mu ostre spojrzenie. Musi mówić tak głośno? Żeby wszyscy
wokół wytykali ich palcami?
Wcisnęła się w tłum, trzymając Mikkala za kaftan i ciągnąc za sobą.
Znaleźli się w środku grupki wychodzących klientów, wyraźnie uradowanych zakupami
w najbardziej obleganym straganie na placu targowym. Inga posuwała się z prądem, wsłuchując
się w łagodny kobiecy głos, który wypowiadał słowa po lapońsku, fińsku i norwesku. W
powietrzu krzyżowały się komentarze kupujących, a dziewczyna za ladą odpowiadała z
niezwykłą bystrością. Dojrzała przed sobą czarny warkocz. W tej samej chwili idący za nią
Mikkal wstrzymał oddech i jęknął. Potem zacisnął dłonie na ramionach Ingi i bezwiednie
odsunął ją na bok.
Inga znalazła się między jakąś tęgą kobietą i mężczyzną, który był prawdopodobnie jej
mężem.
Szeroko rozwartymi oczyma przyglądała się, jak Mikkal toruje sobie drogę wśród
tłumu. Zachowywał się jak szalony, nie zważał na swoją kolej.
Parł do przodu. Inga nigdy nie widziała go w takim stanie. Wytrącony z równowagi, z
odmienioną twarzą, wpatrywał się w postać za ladą. Usta mu drżały, nozdrza poruszały jak u
zranionego zwierzęcia.
Inga nie była w stanie myśleć jasno. Była jedynie widzem, oglądała całe zdarzenie jak
przez mgłę, jakby dotyczyło kogoś innego.
Zrozumiała wszystko, kiedy tłum przepuścił Mikkala. Ujrzała właścicielkę straganu i
poczuła, jak ból w płucach odbiera jej zdolność oddychania.
Ujrzała, jak ta oszałamiająco piękna dziewczyna podnosi oczy, otwiera usta w
zdumieniu, a potem układa je w promienny uśmiech. Indze wydało się, że słońce zajrzało do
środka.
Była zdruzgotana.
Z całą mocą zdała sobie sprawę z pospolitości własnej urody.
- Mikkal! - szepnął miękki głos łagodnie jak letni wiatr.
Zanim Inga się odwróciła, ujrzała jeszcze, jak tamtych dwoje nachyla się ku sobie.
Zrobiło się jej niedobrze.
Drżącym głosem Mikkal wypowiedział to imię, które prześladowało Ingę od chwili,
kiedy go poznała.
- Raija!
Inga zatoczyła się ku wyjściu. Nie miała siły patrzeć, słuchać. Nie mogła pojąć, że ta
sierota z wzruszających jarmarcznych plotek i wielka miłość Mikkala to jedna i ta sama osoba.
Tak jednak było.
Sama zaprowadziła go w jej objęcia.
Co za ironia losu.
Inga nic nie widziała przez łzy. Zaczęła biec, potykała się i przewracała, ale wstawała i
biegła dalej. Nie zważała na to, że ludzie wezmą ją za pijaną.
Nigdy dotąd nie czuła takiego bólu. Zawsze lekko traktowała swe emocje, ale z żadnym
mężczyzną nie związała się tak mocno jak z Mikkalem. I żaden tak mocno jej nie zranił.
Wiedziała, że sama jest sobie winna. Mikkal dał jej do zrozumienia na początku
znajomości, że jego uczucia nie przekraczają granicy przyjaźni i cielesnego pożądania. Inga
liczyła na więcej. Dopóki walczyła z pozbawionym twarzy cieniem, dopóty miała nadzieję.
Teraz ujrzała Raiję.
I poczuła się jak mała szara mysz. Mikkal nie mógł traktować jej inaczej. Ten, który
trzymał Raiję w ramionach, musiał patrzeć z pogardą na inne kobiety. Nawet Sigga nie
wytrzymywała porównania z tą czarowną istotą.
Kiedy Inga dotarła do Aslaka, była kompletnie roztrzęsiona. Przywarła do niego,
zupełnie nie zważając na otaczających go klientów.
Musiała się wypłakać na czyimś ramieniu. Potrzebowała kogoś, kto ją przytuli i
przywróci wiarę we własną wartość.
- Co się stało? - wykrzyknął Aslak. Był zdumiony i zażenowany, nie przywykł, by
kobiety rzucały mu się na szyję na oczach tłumu.
Inga szlochała.
Niezdarnie poklepał ją po plecach, usiłując znaleźć słowa, które by ją uspokoiły.
Wzrokiem szukał Mikkala.
Nigdzie go nie widział.
Zrozumiał, że to przyjaciel jest przyczyną tej rozpaczy.
Przeklęty Mikkal! Nie ma za grosz taktu! Co zrobił tym razem?
- Gdzie jest Mikkal? - spytał ostrożnie, kiedy dziewczyna uspokoiła się nieco.
Inga ukryła twarz, jej ciałem wciąż wstrząsał szloch. Aslak gotów był zabić Mikkala
gołymi rękami.
- Co on ci zrobił, Ingo? Odpowiedziała jednym słowem:
- Raija.
Aslak zrozumiał.
Zaprowadził Ingę do namiotu. Nie mógł zrobić nic więcej.
Historia się powtarza, pomyślał z goryczą. Sigga też się tak zachowywała, zanim gniew
i nienawiść przyćmiły jej rozum.
Nie chciał, by Ingę spotkał ten sam los.
Próbował pomóc siostrze, ale na próżno.
Nie było słów, które niosły pociechę.
Były słowa, które niosłyby wyjaśnienie. Te jednak tylko pogarszały sytuację.
Siedział bezradny u boku Ingi. Dziewczyna usiłowała zapanować nad płaczem.
Nieskładnie zaczęła opowiadać mu o poniżeniu, jakie stało się jej udziałem. Aslak słuchał w
milczeniu.
- Dlaczego nikt nie powiedział mi, jak ona wygląda? - powtarzała raz po raz, odwracając
zapłakaną twarz w jego stronę. - Dlaczego? Nie wystawiłabym się przynajmniej na
pośmiewisko...
Aslak pozwolił jej się wygadać, wyrzucić z siebie dręczące ją wątpliwości. Kiedy
zamilkła, połykając łzy, chrząknął i powiedział:
- Uroda nie ma tu nic do rzeczy. Związek Mikkala i Raiji nie karmi się rzeczami tak
przyziemnymi. To prawda, oboje są urodziwi, ale ich uczucie sięga poza przymioty ciała.
Myślę, że Raija kochałaby go, nawet gdyby był kaleką lub miał szpetną twarz. Mikkal
ubóstwiałby Raiję, choćby ta straciła zęby i włosy. Łączy ich więcej, Ingo. Trudno to
wytłumaczyć, jeszcze trudniej zrozumieć. Losy tych dwojga splotły się ze sobą. Taka miłość
zdarza się raz na tysiąc lat. Nie mogą zaznać szczęścia, kiedy są z dala od siebie. I... - Aslak
zawahał się i wbił wzrok w ściankę namiotu. - I nie potrafią być szczęśliwi, kiedy się zejdą. To
uczucie trawi ich jak żywy ogień. Nie wiem, czy potrafisz zrozumieć, Ingo. Ja sam śledzę ten
związek od początku i wciąż nie mogę się mu nadziwić...
Indze wydawało się, że rozumie, ale ta świadomość nie przyniosła jej ulgi. Gotowa była
umrzeć dla Mikkala. Tymczasem Aslak pozbawiał ją nadziei, że kiedykolwiek zdoła dać
Mikkalowi szczęście. Raija zawsze będzie stać między nimi.
Kiedy przymknęła oczy, ujrzała ponownie jego twarz. Mikkal całkiem się odmienił, gdy
torował sobie drogę przez tłum.
Jej życie straciło sens. Wszelkie nadzieje legły w gruzach.
Nie miała już nic.
Mogła czekać. Oszukiwać samą siebie, łudzić się, że los się odmieni.
Może.
Ale Raija zawsze będzie stać między nimi.
Dla Mikkala nie istniała żadna inna.
- Chcę umrzeć - wyszeptała do Aslaka.
Oboje wiedzieli, że mówi prawdę.
W straganie Raiji panował rozgardiasz. Zainteresowanie jej osobą nie osłabło. Wręcz
przeciwnie, świadkowie gorącego powitania Raiji i Mikkala musieliby być całkiem pozbawieni
bystrości, by nie zauważyć, że tych dwoje łączy coś więcej niż zwykła przyjaźń.
Efekt był aż nadto oczywisty. Współczucie dla biednej sieroty zbladło równie szybko,
jak szybko policzki Raiji oblały się rumieńcem. Ogień, który Mikkal zapalił w jej oczach, nie
pojawia się w oczach dziecka.
Ci, którzy ocenili wiek Raiji na czternaście, może szesnaście lat, szybko dodali jej parę
wiosen. Czuli się oszukani. Wymyślili sobie bohaterkę, piękność, boginię nieomal. Tymczasem
ta dziewczyna była istotą z krwi i kości jak oni wszyscy.
Piękną, to prawda!
Ale taką jak oni wszyscy. Bogini miałaby całować i tulić zwykłego, niezbyt czystego
Lapończyka?
Raija spadła z hukiem z piedestału.
Być może w plotkach o jej smutnym losie tkwiło ziarenko prawdy, ale mało kto chciał
teraz w to wierzyć.
Kram opustoszał.
Ani Raija, ani Mikkal nie mieli nic przeciw temu.
Wciąż jeszcze byli po dwu stronach lady, ale nie mogli oderwać od siebie wzroku.
- Zamknę drzwi - powiedział zdecydowanie Mikkal i uczynił to, nie czekając na jej
odpowiedź.
- Nie będę dzielić się tobą z innymi.
Zrobił trzy kroki i znów był przy niej. Stali tuż obok siebie, nie dotykając się, napawając
się magią chwili.
- Nie mogę uwierzyć, że to ty - szepnęła Raija i ujęła w dłonie twarz Mikkala. Znała
każdą linię jego ciała, ale przy każdym spotkaniu odkrywała coś nowego. - Muszę cię dotknąć,
żeby sprawdzić, czy to naprawdę ty - dodała, uśmiechając się przez łzy.
Mikkal też się uśmiechnął i objął ją wpół. Wciąż uważał, że Raija jest równie wąska w
talii jak wtedy, kiedy w miłosnym uniesieniu przytulił ją pierwszy raz.
- Nie mam nic przeciwko temu, że mnie dotykasz - powiedział czule. - Tęskniłem do
twych dotknięć od chwili, kiedy się rozstaliśmy niedaleko Alty.
Otarł się czołem o czoło Raiji, żartobliwie potarł nosem koniuszek jej nosa. Budził w
niej wspomnienia. Słodko - gorzkie wspomnienia.
Wargami muskał policzki dziewczyny, potem poszukał jej ust.
Zwarli się na krótko w pocałunku, upojeni szczęściem tak nieziemskim, że graniczącym
z cierpieniem, po czym odsunęli się od siebie odrobinę, by ostudzić budzącą się namiętność.
- Po co zmyśliłaś tę szaloną historyjkę o sobie?
- spytał Mikkal, splatając dłonie z jej dłońmi. Raija uśmiechnęła się zawstydzona.
- Przyznaję, dość naciągana, ale dzięki niej zachowałam cześć i życie.
- Cześć? - zdziwił się rozbawiony, ale uśmiech zgasł mu na ustach, kiedy Raija
opowiedziała mu, jak to było.
Gdyby nie trzymała go w objęciach, wybiegłby poszukać tamtych mężczyzn. Raija
ostudziła jego gniew.
- Uratowałam się z opresji - prychnęła lekceważąco. - Nie zrobią mi krzywdy, nawet
jeśli wyda się cała prawda o mnie. Wystarczy, że przypomnę im, czego chcieli się dopuścić.
Właściwie to wyrządziłam im przysługę, myślę, że zdają sobie z tego sprawę.
Mikkal pociemniał na twarzy. Raija zbyt lekko podchodziła do rzeczy poważnych.
- Gdzie jest Reijo? - zapytał. Wciąż nie mógł zapomnieć dociekliwych pytań
nieznajomego, którego spotkał na placu targowym. - I Karl?
Mężczyzna wspomniał o jednym młodzieńcu, ale w Mikkalu obudził się promyk
nadziei.
- Kalle nie żyje. Teraz już wiem na pewno - spoważniała Raija. - Reijo popłynął do
Bergen.
Więcej nic nie dodała.
Mikkal uznał, że to zły znak. Zwykle nie była tak zdawkowa.
- A dzieci? Maja?
- Są u kobiety, do której mam zaufanie. Nie mogłam przecież przywieźć tu dzieci. Sama
ledwie uszłam z życiem.
Uśmiechnął się.
- Czy istnieje jakieś proste wytłumaczenie tego, że w ogóle się tutaj znalazłaś?
Raija wzruszyła ramionami i odpowiedziała uśmiechem.
- Istnieje, Mikkal. Przejęłam sklep, ale to długa historia. Opowiem ci innym razem.
Skinął głową.
- Czy jest jeszcze coś, co powinienem wiedzieć? - spytał, wsłuchując się w
przyspieszony rytm własnego serca.
- Wójt, ten mój niby - mąż z Alty, nie żyje. To też długa historia, na dodatek straszna.
- Dajmy sobie na razie spokój z długimi historiami - zaproponował Mikkal. - Czy moja
Maja miewa się dobrze?
Raija skinęła głową.
- Bardzo cię przypomina. Za każdym razem, kiedy patrzę na nią, myślę o tobie.
- To źle? - drążył.
Raija przyglądała mu się długo.
- Czasem bardzo boli - odrzekła po chwili z całą szczerością. Przemilczała okoliczności
śmierci wójta. Mikkal zbyt łatwo wpadał w gniew. Zresztą wszystko się dobrze skończyło. W
ten sposób nie musiała wspominać o Reijo.
Nie mogła nawet myśleć o nim. Nie mogła spojrzeć Mikkalowi prosto w oczy i wyznać,
że wyszła za mąż za Reijo. I że sama dążyła do tego małżeństwa.
Opowiedziała mu jednak o śmierci Karla.
Mikkal pomyśli więc, że jest wolna.
Chciała poczuć się wolna. Wolna, by go obejmować i kochać bez wyrzutów sumienia.
Należeć do niego. Jeszcze raz być tylko jego...
- Mam się dobrze - powiedziała jedynie. - Nie jestem szczęśliwa, ale mam się dobrze.
Mikkal przełknął ślinę. Nie był nigdy tak blisko spełnienia marzeń.
Karl umarł.
Człowiek, który zmusił ją do małżeństwa, też nie żył.
Mikkal w mgnieniu oka zapomniał o nieznajomym z placu, który rozpytywał o Raiję.
Teraz liczyło się tylko to jedno.
Raija była wolna, po raz pierwszy od chwili, kiedy skończyła piętnaście lat.
- Jestem samotny - wyznał. - Tak bardzo samotny, Raiju.
- A Sigga? - spytała ostrożnie.
- Nie żyje - westchnął.
Raija spojrzała nań z niedowierzaniem, ale Mikkal powtórzył z całą mocą:
- Sigga nie żyje.
Raija zamknęła powieki i oparła się o ścianę. Miała ochotę się roześmiać. Los drwił
sobie z niej. Sigga nie żyje. Mikkal jest wolny. Prawdziwie wolny. A ona go okłamała. Zataiła
prawdę.
Jakże mogła mu teraz powiedzieć, że należy do Reijo? Że to, co wydaje się naturalną
koleją rzeczy, nie może nastąpić?
Mikkal opacznie zrozumiał milczenie Raiji i z przepraszającym uśmiechem dodał:
- Właściwie Sigga jeszcze nie umarła, ale dla mnie jest martwa.
- Co masz na myśli? - spytała ostro. - Albo umarła, albo żyje, jedno z dwojga.
Mikkal wzruszył ramionami.
- Sigga straciła rozum, Raiju. Urodziła mi dziecko, które przeżyło ledwie kilka godzin.
Poród był straszny, Sigga o mało co nie umarła. Tak może byłoby lepiej. Po tym wszystkim nie
wróciła do równowagi...
- A ty mówisz, że umarła? - Raija nie mogła uwierzyć własnym uszom.
- Rodzina Siggi zwolniła mnie ze słowa - bronił się. - Sigga już nigdy nie będzie
normalna. Jest obłąkana, Raiju! Obłąkana!
Raija potrząsnęła głową, jakby chciała przywrócić sobie jasność myślenia. Mikkal nie
mógł wiedzieć, że rozwiązał dylemat, z którym się zmagała, uwolnił od wyrzutów sumienia.
To, że zataiła prawdę, przestało mieć znaczenie.
- Obłąkana czy nie - oświadczyła zdecydowanie, patrząc mu prosto w oczy - Sigga żyje.
I będzie żyć, póki nie złożycie jej w ziemi. Dla mnie pozostanie twoją żoną.
Mikkal westchnął zrezygnowany.
W głębi duszy nie spodziewał się innej reakcji.
Nie mogli tak po prostu zejść się ze sobą. Dotąd musiał zadowolić się marzeniami o
Raiji. Perspektywa wspólnego życia nawet go trochę przerażała.
- Niczego nie dostaniemy za darmo - powiedział ponuro.
Raija potrząsnęła głową.
- Szczęście warte jest więcej, niż zapłaciliśmy - odrzekła cicho. - Zanim dane nam
będzie osiągnąć pełnię radości, możemy uszczknąć choć odrobinę...
Objęła go za szyję. Mikkal wiedział, że już go nie puści. I nie miał zamiaru uwalniać się
z uścisku.
- Choć odrobinę - powtórzył chrapliwie, szukając ust Raiji.
Nie powiedzieli ani słowa więcej. Przemówiła miłość.
7
Nie zasnęli na długo. Czas był zbyt cenny.
Zaspokoili palące pożądanie. Teraz mogli dotykać się, tulić do siebie, nie czując tego
ognia namiętności, który niósł im tyleż rozkoszy, co bólu.
- Nie zmieniłaś się, Raiju - szepnął Mikkal, wyciągając się z zadowoleniem u jej boku.
Raija leniwie tarła policzkiem o jego ramię.
- Zmieniłam się - odrzekła zdecydowanie. - Ty też. Tylko to się nie zmieniło...
Potargał jej włosy.
- Mam wrażenie, że mówimy o tym samym - przyznał. - Zawsze składniej wyrażałaś
myśli.
Patrzył w górę, nie mogąc dostrzec sufitu. W pokoiku na tyłach straganu nie było okien.
Otaczała ich całkowita ciemność, tworząca iluzję świata, który należy wyłącznie do nich.
- Czy to nie dziwne? To, co się nam przytrafia pomiędzy kolejnymi spotkaniami, nie ma
właściwie większego znaczenia. - Mikkal niezdarnie wyrażał myśli, z trudem przychodziło mu
znalezienie właściwych sformułowań. - Kiedy cię nie ma, zastanawiam się, co się z tobą dzieje.
A kiedy jesteś obok mnie, wcale nie chcę słyszeć o przeszłości.
Wystarczy mi, że cię widzę, mogę przytulić, porozmawiać.
Chyba pragniesz więcej, pomyślała z pasją Raija, ale nie odezwała się. Mikkal inaczej
pojmował emocje. Nie chciała go zranić.
- Czułem się wolny - rzucił w mrok i zacisnął dłoń opartą na miękkim zaokrągleniu
ramienia dziewczyny.
Raija wstrzymała oddech.
- Prawie nie widuję Siggi - wyznał - ale się tego nie wstydzę, Raiju. Czy to źle?
- Źle - odrzekła instynktownie. Jęknął bezsilnie.
- Przestała mnie obchodzić - tłumaczył niezdarnie. - Od dawna nic mnie z nią nie wiąże.
Jej stan psychiczny nie ma znaczenia. Popełniłem błąd, żeniąc się z Siggą. Dopiero teraz,
ostatniej zimy, poczułem, co to znaczy wolność. Drogo okupiona wolność...
- Więc myślałeś, że mogłabym zamieszkać z tobą, wiedząc, że Sigga będzie nam
przypominać o przeszłości? - spytała spokojnie. - Sądziłeś, że moglibyśmy żyć razem ze
świadomością jej cierpienia, któremu oboje jesteśmy winni? Przecież znasz mnie, Mikkal!
- Nie wiem, co myślałem - mruknął. - Czułem się wolny - powtórzył mechanicznie.
- Wolny...
Słowo straciło znaczenie, zabrzmiało szyderczo. Raija mogła doświadczyć wolności.
Żyła z człowiekiem, który zwróciłby jej swobodę, gdyby miało to uczynić ją szczęśliwą. Miłość
Reijo była ogromna.
Mikkal żył w okowach. Nieważne, co czuł i sądził, wciąż żył w związku z obłąkaną
kobietą, która nie chciała, nie mogła go uwolnić inaczej niż poprzez własną śmierć.
- Znaleźliście złoto Karla?
Raija zdumiała się tym pytaniem. Spojrzała na Mikkala, ale w ciemności nie była w
stanie nic wyczytać z rysów jego twarzy.
Musiała wsłuchiwać się w głos kochanka, odgadywać znaczenia ukryte w słowach,
łączyć je z mową ciała.
- Nie szukaliśmy - odrzekła zwięźle. Ten rozdział życia także wiązał się z Reijo.
Nie chciała myśleć o Reijo. On był w drodze do Bergen. Ona tutaj.
W tej chwili nie należeli do siebie. W osadzie stanowili jedność. Teraz Raija była
wolna...
- Dlaczego pytasz?
- Podsłuchałem rozmowę na placu targowym. Jakiś człowiek rozpytuje o was. Twierdzi,
że jest waszym krewnym.
Raija oparła się na łokciu.
- Krewnym? Oboje z Reijo nie wiemy, co to słowo oznacza - roześmiała się. Oboje z
Reijo, jak dziwnie to teraz brzmi...
Mikkal nie zwrócił uwagi na to sformułowanie.
- Ten człowiek ma dobrą pamięć. Nie spodobała mi się jego twarz... - niepokoił się
Mikkal.
Raija uśmiechnęła się. Mikkal pałał niechęcią do wszystkich, którzy chcieli ją
skrzywdzić.
- A jak wyglądał? - zachęcała go rozbawiona. Mikkal opisał wygląd człowieka z
targowiska.
Raija przestała się uśmiechać. Tamten człowiek miał rzeczywiście dobrą pamięć. Ona
zresztą też nie zapomniała.
- Znam go - oznajmiła z nagłym uczuciem lęku. Przecież Mikkal nie pojedzie z nią do
osady. Reijo wróci dopiero za parę miesięcy. - Kalle miał kogoś - dodała cicho - zanim
odzyskał pamięć. Dziewczyna kochała go, a on odwzajemniał jej uczucia. Spodziewała się
dziecka, Kalle prosił nas, byśmy zaopiekowali się obojgiem. Pojechaliśmy tam i zostawiliśmy
kawałek kruszcu...
Zaczerpnęła tchu. Nie powiedziała Mikkalowi wszystkiego, nie wspomniała ani
słowem, że przegnano ich z wyspy. Nie dodała nic na temat Jenny.
- Człowiek z targowiska musi być ojcem tej dziewczyny.
Mikkal milczał, usiłując znaleźć sens w gąszczu półprawd i przemilczeń.
- Mężczyzna szuka was obojga. Ciebie, Reijo. I dzieci. Wszystkich razem. Ludzie,
którzy widzieli tylko ciebie, nie powiążą cię z tamtą osobą.
Raija schowała twarz w zagłębieniu na szyi Mikkala. Ciepła skóra kochanka była jak
miękka poduszka. Mogłaby tak leżeć całą wieczność, zasypiać i budzić się na jego ramieniu.
Marzenia.
Była mistrzynią marzeń.
- Pytasz, czy nasze drogi się rozeszły, moje i Reijo? Potwierdził niechętnie. Jego
podenerwowanie wskazywało na to, że odpowiedź nie jest mu obojętna.
- Nie. Jesteśmy wciąż razem. Na dobre i na złe... - Na tyle mogła zbliżyć się do prawdy.
Nie chciała go okłamywać, ale nie potrafiła przyznać się do wszystkiego. To, co powiedziała, i
tak znaczyło wiele.
Mikkal nie pytał o więcej. Zacisnął usta, Raija znała ten wyraz twarzy.
- Musisz zostać na targu? - zmienił temat, dbając o lekki, swobodny ton głosu.
Raija wiedziała, że nie zostało jej dużo towaru. Pierwszy dzień przeszedł najśmielsze
oczekiwania, ale nie zarobiła dość, by uratować sklep. Powinna zostać i sprzedać resztę...
- Nic nie muszę - odrzekła.
W towarzystwie Mikkala zapominała o kłopotach.
- Ten człowiek nie powinien cię zobaczyć - oznajmił stanowczo. - Wystarczy jedno
spojrzenie, by cię rozpoznał.
Wolałaby usłyszeć inny, mniej prozaiczny powód. Skoro jednak przyznała się do
związku z Reijo, trudno było oczekiwać od Mikkala czegoś więcej.
- Mogłabyś spakować nie sprzedany towar - myślał głośno. - Pojechalibyśmy gdzieś,
mielibyśmy kilka dni dla siebie.
- Od razu? - spytała sennie, muskając wargami jego szyję.
- Czemu nie? - Mikkal podniósł się ciężko, tłumiąc w sobie narastające pożądanie.
Obecność Ingi gasiła w nim radość ze spotkania z Raiją. Na płaskowyżu tylko niebo i
ziemia byłyby świadkami ich miłości. Ominęłyby ich karcące spojrzenia i wybuchy zazdrości.
- Chyba że wolisz się lenić? - drażnił się z nią. To był najlepszy sposób, by pobudzić
Raiję do działania.
Wstali w środku nocy i z dziecięcym rozbawieniem spakowali rzeczy Raiji. Potem
wyślizgnęli się ze straganu, załadowali wóz i zaprzęgli konia. Zabawa była przednia, czuli się
jak dwaj złodziejaszkowie, skradający się w mroku. Dawno już nie czuli się równie młodo i
beztrosko.
Zamknęli drzwi budy, gotowi do wyjazdu.
Mikkal zasłonił twarz Raiji chustą. Było wprawdzie ciemno i na placu targowym
panował spokój, ale wolał nie ryzykować. Człowiek, który szukał Raiji i Reijo, mógł czaić się
w pobliżu.
- Muszę pogadać z Aslakiem.
- Aslak jest tutaj? - Raija pojaśniała na twarzy. Zawsze go lubiła.
Aslak też kiedyś darzył ją sympatią, może nawet było to coś więcej.
Mikkal prowadził konia między straganami i namiotami. Milczał, nie miał ochoty
rozmawiać o swoich towarzyszach podróży. Raija była wyczulona na punkcie sprawiedliwości.
Zanim dziewczyna zdążyła zeskoczyć z wozu, wszedł do namiotu i szeptem wywołał
Aslaka na zewnątrz. Inga spała, odwrócona do nich plecami. Mikkal poczuł niewypowiedzianą
ulgę, ale nie pozbył się wyrzutów sumienia. Nie wiedział, jak zareaguje Aslak, na wszelki
wypadek unikał jego wzroku. Nikt nie zakłóci szczęścia, które go spotkało.
Nie tym razem.
Śmiech Raiji zabrzmiał perliście w letnią noc. Dziewczyna zsunęła chustę z głowy i
spojrzała na Aslaka.
- Znów się spotykamy! - krzyknęła radośnie.
- Czy ty w ogóle myślisz? - szepnął Aslak do przyjaciela. - Dlaczego ją tu sprowadziłeś?
Czy Inga nie dość się wycierpiała?
Mikkal nie odpowiedział. Raija przytuliła serdecznie Aslaka.
- Świat pełen jest niespodzianek - uśmiechnął się Aslak.
Uśmiech przyjaciela wydał się Mikkalowi lekko wymuszony, ale zważywszy na
okoliczności, nie mógł oczekiwać od niego innej reakcji.
- Uciekamy - powiedziała Raija z błyskiem w oczach. Jej policzki oblały się rumieńcem.
Aslak pamiętał, że był kiedyś w niej bezprzytomnie zakochany. Choroba młodości,
szybko przyszła, szybko odeszła. Tylko w przypadku Mikkala zamieniła się w chroniczne
cierpienie.
- Mikkal mnie porywa - dodała, rzucając szelmowskie spojrzenie na ukochanego.
Mikkal zdawał się bardziej zakłopotany niż jego bogdanka. Miał zobowiązania wobec
towarzyszy podróży. Aslak wiedział jednak, że przyjaciel nic nie może na to poradzić. Raija
była dla niego wszystkim, w takich chwilach jak ta znaczyła więcej niż życie.
- Spróbuję sam zająć się handlem - westchnął. W nagrodę otrzymał wdzięczny uśmiech
Raiji.
Ona nie była niczemu winna.
- Wiedziałam, że możemy liczyć na Aslaka - oznajmiła zadowolona.
- Wynagrodzę ci to później - mruknął Mikkal, unikając wzroku szwagra. Miał
świadomość, że za tę przysługę trudno mu będzie się odwzajemnić.
- Musisz chyba wziąć swoje rzeczy? - Raija myślała praktycznie.
Mikkal przełknął ślinę i wymienił szybkie spojrzenia z Aslakiem. Bał się wejść do
namiotu, by nie zbudzić Ingi. Za wszelką cenę starał się nie dopuścić do spotkania obu kobiet.
Inga nie spała. Udawała, by nie utrudniać zadania Aslakowi. Kiedy Mikkal wrócił,
myślała tylko o jednym: wstać, objąć go ramionami i trzymać z całych sił. Słyszała każde
słowo. Kiedy zapadła cisza, podjęła decyzję. Wyszła z namiotu.
Wyszła, by zmierzyć się z najtrudniejszym zadaniem życia. Zacisnęła zęby i
wyprostowała się z godnością.
- Mikkal wrócił? - spytała z udaną obojętnością. Stanęła blisko Aslaka. Miała ochotę go
uściskać, kiedy objął ją wpół. Pojął jej intencję.
- A więc nas opuszczasz? - Wbiła wzrok w twarz Mikkala. Pytanie brzmiało jak żart, ale
nim nie było.
- Na to wygląda - odrzekł drżącym głosem.
Przez kilka sekund nie odrywał od niej oczu. Inga dojrzała w tym spojrzeniu prośbę o
wybaczenie lub przynajmniej zrozumienie. Odwróciła głowę, nie mogła mu ofiarować ani
jednego, ani drugiego.
- Przyniosę moje rzeczy - mruknął zażenowany i uciekł w bezpieczną ciemność
namiotu.
- Ty jesteś Raija - powiedziała Inga, kierując spojrzenie na dziewczynę koło wozu.
Stłumiła chęć do płaczu, teraz nie mogła pozwolić sobie na łzy. - Wiele o tobie słyszałam.
Podeszła do Raiji i wyciągnęła do niej rękę. Obie kobiety wymieniły uścisk dłoni.
Kochały tego samego mężczyznę, ale nie mogły różnić się bardziej.
- Mam na imię Inga. Znów stanęła koło Aslaka.
Raija dała się oszukać. Uniosła brwi i uśmiechnęła się.
- Teraz rozumiem.
I zwróciwszy się do Mikkala, który właśnie wychynął z namiotu, dodała z łagodną
wymówką:
- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Sprawy moich starych przyjaciół są moimi
sprawami.
Mikkal wykrzywił twarz w grymasie udającym uśmiech. Inga go zadziwiała.
- Nie pomyślałem o tym - wystękał. Zgodnie z prawdą.
- Mężczyźni! - prychnęła Raija i spojrzała na Ingę. Ta kiwnęła potakująco głową, ale nie
wyglądała na szczęśliwą.
Mikkal posadził Raiję na wozie. Podniósł ją tak ostrożnie, jakby była zrobiona z
porcelany.
Inga miała wrażenie, że ktoś wbija jej nóż prosto w serce. Jej nigdy nie traktował z
czułością. Chyba żadnej kobiecie nie okazywał takich względów.
Aslak miał rację. Związek tych dwojga był niezniszczalny.
Taka miłość zdarza się raz na tysiąc lat.
Inga odwróciła się, kiedy odjeżdżali. Nie chciała, by ujrzeli jej łzy.
Nie mogła walczyć z Raiją.
Nie mogła jej znienawidzić.
Raija zarzuciła Mikkala gradem pytań na temat Aslaka i Ingi. Na próżno.
- Nie ma o czym mówić - odparł wymijająco i wbił ponury wzrok w jakiś punkt przed
siebie. Bał się spojrzeć na Raiję.
- Zawsze jest o czym - zaprotestowała. - Tylko mężczyźni nie potrafią mówić o
uczuciach. Ani o swoich, ani o cudzych.
- Ja też nie potrafię? - Spojrzał na nią z ukosa. Raija zacisnęła usta.
- Wydawało mi się, że nie muszę zapewniać cię o mojej miłości. Dawno przestała być
tajemnicą.
Zmienił temat.
Raija zauważyła to od razu.
Dziwne.
Ilekroć wspomniała o dziewczynie Aslaka, usiłował zmienić temat.
Bardzo dziwne.
Mikkal zachowywał się nienaturalnie, wymieniał z Aslakiem znaczące spojrzenia.
A kiedy zjawiła się dziewczyna Aslaka, obaj wpadli w popłoch.
Dziewczyna Aslaka?
- Czemu tak na mnie patrzysz? - Mikkal poczuł się nieswojo pod przenikliwym
wzrokiem Raiji. - Coś ze mną nie tak? - dodał ze śmiechem, kiedy nie odpowiedziała. - Odkąd
sięgam pamięcią, zawsze tak wyglądałem.
Śmiech brzmiał sztucznie. Ciemne oczy Raiji przeszywały go na wylot. Mikkal poczuł
kropelki potu na czole.
Czyżby domyśliła się wszystkiego?
Że też przyszło jej do głowy ruszyć w drogę! Mogli spędzić razem cudowną noc.
Raija zmarszczyła czoło. Usiłowała sobie przypomnieć tę chwilę, kiedy Mikkal pojawił
się w budzie jarmarcznej.
Musiał rozpoznać ją, zanim ona dostrzegła go w tłumie. Był jedną z wielu twarzy. Czy
przyszedł sam?
Trudno powiedzieć.
Raija nie pamiętała, nie była w stanie odtworzyć kolejności zdarzeń.
Coś jej mówiło, że nie zjawił się sam.
Pewnych rzeczy nie wolno przemilczeć.
- Inga nie jest dziewczyną Aslaka? - spytała z nienaturalnym spokojem.
Mikkal nie spojrzał w jej stronę.
- Odpowiadaj! Ona nie ma z Aslakiem nic wspólnego. Przyjechała z tobą na targ,
Mikkal. Z tobą...
Zatrzymał konia w milczeniu. Raija cofnęła lekko kolano, którego nieomal dotykał. Jej
ściągnięte usta mówiły więcej niż słowa.
- Tak, była ze mną...
- Jak mogłeś?
Mikkal podniósł głowę i odrzekł brutalnie:
- I kto to mówi? Ilu miałaś oprócz mnie? Z iloma mnie zdradziłaś?
- Nie o zdradę mi chodzi - odrzekła z pasją. - Jak mogłeś tak ją potraktować?
- Jak? - Mikkal nie wierzył własnym uszom. - Przyczyna jest prosta. Kocham cię, Mały
Kruku. Dlatego.
- Kochać... Jak łatwo ci wypowiadać to słowo - powiedziała spokojnie. - Wystarczy
wyznać miłość, a kłamstwo łatwiej przychodzi.
- Nigdy cię nie okłamywałem w uczuciach. Nie odpowiedziała. Przypomniała sobie
jasne oczy Ingi. W czerwonych obwódkach. Inga płakała. Sigga straciła rozum. Inga płakała.
Raija kochała Mikkala. Do szaleństwa. Czy tamte kochały go w taki sam sposób?
- Kim ona jest?
- Ona nie ma nikogo - odrzekł. - Matka się nią zaopiekowała. Ja nie zwracałem na nią
uwagi - tłumaczył. Czuł się podle. - Inga zajęła się Ailo. Nie wiedziałem, że coś do mnie czuje,
aż do dnia, kiedy dopadła mnie samotność. Jestem tylko człowiekiem, Raiju...
- Powiedziałeś, że jesteś wolny! - Raija spojrzała na Mikkala jak na trędowatego. -
Wolny, Mikkal! Żyjesz z nią?
Mikkal ukrył twarz w dłoniach.
Wpakował się w niezłą kabałę. Mógłby spać spokojnie, gdyby się nie wygadał!
Wszystko przez zachłanność. Będąc z Raiją, chciał zmienić dzień codzienny w święto.
- Odpowiedz!
- Można to tak wyrazić.
Raija odsunęła się od niego aż na skraj kozła. Nie pamiętała twarzy Ingi, tylko jasne,
zaczerwienione od płaczu oczy.
- Powiedziałeś, że jesteś wolny - wycedziła. - Więcej w tobie wyrachowania, niż
sądziłam, Mikkal.
Mikkal puścił lejce i przechyliwszy się w tył, wyszukał swój worek. Raija unikała jego
wzroku.
- Więc tu kończy się nasza przygoda? - spytał. - Tak.
Zeskoczył z wozu.
- Co teraz poczniesz?
- Na targ nie wrócę - odrzekła ostro, wpatrując się w mrok. - Pojadę do domu. Mam
jakieś inne wyjście?
- Znasz odpowiedź.
Raija obrzuciła Mikkala długim spojrzeniem. Kochała go. Była wściekła na niego.
Spodziewała się po nim szlachetności.
- Nie mogę zostać z tobą na takich warunkach, Mikkal. Nawet na parę dni.
Uśmiechnęła się marzycielsko, jej twarz złagodniała. Przez ułamek sekundy Mikkal
sądził, że zmieniła zdanie.
- Byłoby nam tak dobrze - powiedziała tylko. - Mogłoby nam być tak dobrze...
Znowu zmarnował szansę.
- Gdzie cię znajdę? - spytał, zaciskając dłonie na krawędzi wozu. - Muszę wiedzieć,
gdzie cię szukać. Kiedyś na pewno będę wolny. Wtedy się zjawię takim, jakiego mnie
pragniesz...
- Sama cię znajdę - ucięła. - Nie myśl o tym, Mikkal. Ten rozdział właśnie się
zakończył.
8
Jarmark zapowiadał się wspaniale, a skończył katastrofą. Żeby dopełnić czary goryczy,
Mikkal postanowił zawrócić.
Szedł w kierunku placu targowego i z każdym krokiem czuł większe przygnębienie.
Kobiety wciąż stanowiły dlań zagadkę. Raija największą.
Jak mogła przejąć się taką błahostką!
Miał ochotę ruszyć za nią i przemówić jej do rozsądku.
Nie uczynił tego. Znał Raiję, nie zmieniała raz podjętej decyzji.
Aslak ukrył gdzieś flaszkę gorzałki. Na czarną godzinę, twierdził.
Powrót w takim stylu był poniżający. Trzeba będzie, prędzej czy później, spojrzeć Indze
w oczy...
Mikkal wtargnął do namiotu z hałasem, budząc Aslaka i Ingę. Wyraz twarzy
dziewczyny wskazywał, że w ogóle nie zasnęła.
- Gdzie schowałeś wódkę? - spytał Mikkal bezceremonialnie i zaczął przeszukiwać
rzeczy przyjaciela. Znalazł butelkę i ruszył do wyjścia.
Aslak podążył za nim, w pośpiechu narzucając na siebie kaftan. Mikkal obrał kurs na
jedną z bud, w której wciąż panował ruch.
Właściciel kramu nigdy nie zamykał drzwi, przez które nieustannie wlewał się strumień
klientów, głównie mężczyzn. Towar, którym handlował, jednym poprawiał nastrój, drugim
pogarszał.
Aslak dopadł Mikkala przed wejściem. Przydusił przyjaciela do ściany i potrząsnął.
- Zdawało mi się, że wyjeżdżasz. Co się stało? Coś z Raiją?
Usłyszał za sobą lekkie kroki. Jakaś kobieta zatrzymała się i wstrzymała oddech. Mikkal
uśmiechnął się z rezygnacją.
- Nie, Aslak, Raija ma się dobrze. Nasz uparty kwiatuszek poradzi sobie w każdej
sytuacji...
Śmiech przyjaciela przyprawił Aslaka o dreszcze.
- Dziękuję, Ingo! - Mikkal odwrócił się do dziewczyny. - Starałaś się. Ja bym dał się
nabrać. Raija jest, zdaje się, dużo sprytniejsza...
Oddychał ciężko. Usiłował powstrzymać łzy, ale nie zdołał.
Mikkal stał oparty o ścianę budy jarmarcznej i płakał jak dziecko.
- Przepędziła mnie - przyznał, rozpaczliwie próbując zapanować nad emocjami. Przetarł
twarz niezbyt czystą dłonią, zostawiając ciemne smużki wokół oczu.
Inga wysunęła rękę i spłoszonym gestem otarła mu łzy.
Mikkal nie poruszył się.
- Raija ma dziwne poglądy - wykrztusił. - Nie zachowuje się tak jak wszyscy...
- Może na nic innego nie zasługujesz - stwierdził cierpko Aslak.
Mikkal wzruszył ramionami i podniósł flaszkę.
- Niech i tak będzie. Nie pozostaje mi nic innego, jak upić się do nieprzytomności.
- Moją gorzałką! - westchnął Aslak.
- Dołącz do mnie.
Aslak westchnął powtórnie.
Wzrok Ingi podpowiadał mu, że ktoś musi zająć się Mikkalem.
Mikkal miał talent do litowania się nad sobą samym.
- Ingę też zapraszam! - Wspaniałomyślnie rozłożył ramiona. - Niech cały świat wypije
za moją porażkę. Odtrąciła mnie kobieta. Nie znam lepszego powodu, by opróżnić butelczynę...
- Inga nie pójdzie z nami - zdecydował Aslak. - To nie miejsce dla niej.
Kazał dziewczynie wracać do namiotu.
- Damy sobie radę - zapewnił ją.
Nikt nie zwrócił uwagi na ich wejście. Ani Aslak, ani Mikkal nie różnili się zbytnio od
tłumu mężczyzn ciasno wypełniających zadymione wnętrze.
Alkohol lał się strumieniami.
Mikkal usiadł pod ścianą i przypiął się do butelki. Taki już był, że w każdą czynność
wkładał całe serce. Picie nie stanowiło wyjątku.
Aslak zaczął się na dobre niepokoić stanem psychicznym przyjaciela. Sam nie tknął
wódki. Musiał czuwać, skoro Mikkal nie chciał brać odpowiedzialności za swoje czyny.
A jednak smutek nie przytępił Mikkalowi zmysłów. Od razu zwrócił uwagę na
mężczyznę siedzącego po przeciwnej stronie sali.
Na pierwszy rzut oka człowiek ten nie wyróżniał się niczym szczególnym. Chudy, o
rysach, na których ostry morski klimat odcisnął swe piętno. W średnim wieku, łysawy, z
wyraźnymi brakami w uzębieniu. Kilkudniowy zarost świadczył o tym, że mężczyzna przybył
na targ bez żony.
Ludzie bowiem tacy jak on zawsze mieli żony.
Zdradzał to sposób, w jaki wychylali kieliszki. Jakby dawno nie mieli po temu okazji.
Jako się rzekło, nie wyróżniał się niczym szczególnym. Poza jednym drobiazgiem. Nie
płacił monetami, tylko małymi kamyczkami. Niezliczone marzenia karmiły się ich zimnym
blaskiem.
Peder z osady bawił się wyśmienicie. Mikkal nie był jedyną osobą, która zwróciła na
niego uwagę. Dwóch mężczyzn śledziło każdy jego ruch. Byli trzeźwi.
Mikkal rozpoznał nieznajomego, który rozpytywał o Raiję i Reijo.
I wyciągnął taki sam wniosek z obserwacji Pedera. Kruszec musiał pochodzić z tego
samego źródła. Wydawało się niepodobieństwem, by kilka różnych osób trafiło na złoto w tym
samym czasie.
Spod przymkniętych powiek Mikkal obserwował poczynania mężczyzn. Siedzący obok
niego mogli sądzić, że zasnął. Nawet Aslak, który dobrze znał przyjaciela, uznał, iż Mikkal się
upił.
Iver, brat Jenny, pierwszy przysiadł się do Pedera. Zajął miejsce tuż obok niego, ale
zdawał się wcale nie interesować sąsiadem. To Peder zagaił rozmowę z młodzieńcem,
proponując mu coś mocniejszego.
Iver nie odmówił.
- Dzisiaj ja stawiam - zachichotał Peder, podsuwając Iverowi bryłkę złota pod nos. -
Czegoś takiego w życiu nie widziałeś? - szepnął na tyle głośno, że usłyszeli go wszyscy.
Iver zareagował błyskawicznie. Z pobłażliwym uśmiechem zacisnął dłoń Pedera na
bryłce. Tylko najbliżej siedzący zdążyli dostrzec blask kruszcu. Przed porankiem zdążą o tym
zapomnieć.
- Chyba za dużo wypiłeś - roześmiał się rozbrajająco. I kopnął Pedera w goleń.
Kiedy zainteresowanie Pederem opadło, Iver wyprowadził go na zewnątrz. Ole, jego
ojciec, poszedł w ich ślady.
Mikkal odczekał chwilę, podniósł się i ruszył do drzwi. Zdumiony Aslak podążył za
nim.
- Sądziłem, że ledwie trzymasz się na nogach - wykrzyknął, patrząc badawczo na
przyjaciela. - Czy możesz mi powiedzieć, co się stało?
Mikkal położył palec na wargach i ruchem głowy wskazał kierunek. Trójka mężczyzn,
która opuściła szynk przed nimi, zatrzymała się pod ścianą szopy służącej za stajnię.
Mikkal i Aslak weszli bezszelestnie do szopy i stanęli blisko mężczyzn, oddzieleni od
nich jedynie ścianą z cienkich desek.
Tamci nic nie zauważyli.
Rozmawiali o zlocie.
Peder musiał właśnie uznać, że nowo poznani kamraci powiedzieli coś niezwykle
zabawnego.
- Nie, ja nie szukam takich skarbów - pokładał się ze śmiechu. - Zawsze wierzyłem, że
utrzymam się z darów morza. Bogactwo przyszło niespodzianie, więc używam, póki starczy.
Z typową dla pijanych wylewnością zaczął opowiadać, jak sprytnie pozbył się starej
kobyły. Wtrącał tyle niepotrzebnych szczegółów, że zarówno jego kamraci, jak i Mikkal zaczęli
się niecierpliwić.
W końcu jednak dowiedzieli się tego, czego chcieli.
Mikkal nawet znacznie więcej, niżby sobie życzył.
Rozmowę z Pederem prowadził Iver. Przy pierwszym spotkaniu z Raiją i Reijo robił
wrażenie milczka. Kiedy było trzeba, okazywał jednak niezwykłe talenty krasomówcze.
- Jest piękna, ma ciemne włosy - ciągnął Pedera za słówka.
Ten nie nadążał.
- Nie, nie - odrzekł poirytowany. - Już mówiłem. To była stara kobyła, bezzębna, z
wygiętym grzbietem. Mała kasztanka.
Iver zniecierpliwił się.
- Chodzi mi o kobietę. Tę, która kupiła konia. Jest piękna i ma czarne włosy.
- A, Raija - cmoknął z uznaniem Peder. - Piękna, trzeba przyznać. Tylko niech mnie
ręka boska chroni przed taką babą! - I nagle nabrał podejrzeń. - A dlaczego pytacie o Raiję?
Iver roześmiał się rozbrajająco. Nie miał miłej powierzchowności, ale potrafił wzbudzać
w ludziach zaufanie.
- Była razem z jasnowłosym chłopakiem. Mocno zbudowanym, o krzywych nogach.
Peder przytaknął skwapliwie.
- Reijo, zgadza się. Nie zazdroszczę mu.
- Widzisz, tatku, znaleźliśmy ich. - Iver klepnął ojca po plecach i zwrócił się do Pedera:
- Reijo to szwagier mojej siostry. Siostra i jej mąż pomarli...
Kłamał jak z nut.
- Szukamy ich od dawna. Reijo ma prawo do schedy po bracie.
Mikkal aż zazgrzytał. Dawno już nie słyszał równie naciąganej historyjki.
Peder był prostym człowiekiem, w gruncie rzeczy dość prostolinijnym i
sentymentalnym. I choć Raija nie przypadła mu do gustu, wcale źle jej nie życzył. Spełnił więc
ochoczo prośbę dwóch nieznajomych i opisał drogę do osady.
Mikkal słuchał uważnie. Raija nie chciała się przyznać, gdzie mieszka.
Teraz wiedział!
- Raija wybierała się na targ - dodał naiwnie Peder. Zapadła znacząca cisza. Mikkal
przełknął ślinę. - Ale jej nie widziałem, a rozglądałem się dobrze - ciągnął. - Stało się tak, jak
przewidywałem, kiedy kobiety biorą się za męskie zajęcie. Po co jej sklep? Co chciała zdziałać
na targu? Musiała gdzieś się zapodziać po drodze, kobiety nie powinny samotnie włóczyć się po
płaskowyżu. Mówię wam, tak jak powiedziałem mojej babie...
Zagłębił się w szczegóły pożegnalnej rozmowy z żoną, ale mężczyźni z wyspy i Mikkal
puścili je mimo uszu. Mikkal zaczął słuchać, kiedy Peder zmienił temat.
- Reijo nie znajdziecie - wyjaśnił. - Reijo popłynął do Bergen łodzią, która należy do
sklepu. Chłopakowi pomieszało się w głowie, skoro pozwala kobiecie zajmować się handlem.
Mógłby znaleźć szypra w osadzie i zostać. Tak to jest, kiedy baba rządzi w domu. Pozwalać
żonie robić, co jej się żywnie podoba! To niesłychane...
Mikkal poczuł, jak zimny pot oblewa mu ciało.
Nie chciał słuchać dalej, zresztą i tak zdążył dowiedzieć się najważniejszego.
Opuścił szopę równie bezszelestnie, jak przyszedł. Aslak nie zrozumiał, co nakazało
przyjacielowi odwrót, ale posłusznie podążył za nim.
Mikkal szedł bez celu. Aslak dreptał cierpliwie u jego boku.
Stracił pół nocy na coś, czego nie pojmował. Gotów był poświęcić drugą połowę, by się
dowiedzieć, o co chodzi.
Z pewnością o Raiję. Zawsze chodziło o Raiję.
Zadziwiające, że ta niewielka wzrostem kobieta nieustannie znajdowała się w centrum
wydarzeń. Była serdeczna i dość impulsywna, ale zdawało się, że nie wadzi nikomu.
Tymczasem wokół niej zawsze szalała burza.
Budy jarmarczne zamieniły się w niewielkie punkciki na horyzoncie, kiedy Mikkal
usiadł ciężko na ziemi.
- Słyszałeś, Aslak? - spytał. - Słyszałeś?
Aslak nie uronił ani słowa z rozmowy mężczyzn, ale nie wiedział, który fragment
wywołał wzburzenie przyjaciela.
- Potępiła mnie i odtrąciła. Powiedziała, że nie jestem wolny, że wciąż pozostaję w
związku z Siggą Obecność Ingi jeszcze bardziej pogrążyła mnie w jej oczach.
- Miała rację... - przyznał rzeczowo Aslak. Mikkal wykrzywił twarz w grymasie.
Wydawał się bardzo zmęczony.
- Może i miała. Była taka surowa. Sprawiła, że czuję się podle. Mam wrażenie, że
zawiodłem ją i siebie. Raija dała mi do zrozumienia, że nie powinienem wiązać się z nikim,
tylko karmić się marzeniami o niej. Marzyć i mieć nadzieję... - Nabrał powietrza. - Powiedziała,
że Kalle nie żyje, a ja jej uwierzyłem. Powiedziała, że jest z Reijo. Wiem, że Reijo darzy Raiję
uczuciem. Nie jestem głupi, domyśliłem się, iż żyją ze sobą... - Spojrzał na Aslaka. - Ale
powiedziała też, że jest wolna. Prosto w oczy.
I znów jej uwierzyłem, nie dopuszczałem do siebie myśli, że może mnie okłamywać. A
jednak...
Aslak zaczynał z wolna kojarzyć fakty.
Mikkal był zgorzkniały i rozczarowany.
- Kazała mi żyć w przeświadczeniu, że jest wolna. Twierdziła, iż zamykam nam drogę
do wspólnego szczęścia. I cóż? Okazuje się, że została żoną Reijo. I nie wspomniała o tym ani
jednym słowem...
- Więc wyrównaliście rachunki. - Aslak do pewnego stopnia rozumiał rozczarowanie
Mikkala, ale uważał, że przyjaciel przesadza. - Oboje poplątaliście sobie życie. Po co się
dręczyć? Nie lepiej pójść własną drogą?
Obrażona mina Mikkala była jedyną odpowiedzią na propozycję Aslaka.
- Więc przynajmniej przestańcie wierzyć, że zejdziecie się przy następnym spotkaniu.
Masz ogromne oczekiwania, Mikkal. Za kolejnym razem, myślisz, połączymy się na dobre. W
głębi ducha wiesz jednak, że to niemożliwe. I z każdym rozstaniem zadajecie sobie większy
ból. Nie wiń losu. Sami się niszczycie.
- Powiedz to Raiji! - mruknął Mikkal. Cóż z tego, że Aslak ma rację?
Łatwo mówić, łatwo myśleć w ten sposób. Znacznie trudniej żyć.
- Po co właściwie śledziłeś tę trójkę? - Aslak chciał odwrócić myśli Mikkala od Raiji. -
O co chodzi? Nie wszystko zrozumiałem. To byli krewni Reijo? Reijo miał brata?
- Nie miał - odrzekł Mikkal. - Chodzi o złoto. Aslak nie zdumiałby się bardziej, gdyby
Mikkal oznajmił, że Raija jest duńską księżniczką.
- Żartujesz. O złoto? Tu nie ma złota. Wielu szukało. Łatwiej by było pokroić je
drewnianym nożem, niż znaleźć w okolicy.
Roześmiał się. Mikkal był śmiertelnie poważny.
W Tornedalen opowiadano sobie różne legendy o Ruiji, cudownej krainie na północy
Norwegii. Jedna z nich głosiła, że złoto w Ruiji można kroić drewnianym nożem...
Nędza sprawiała, że fińscy emigranci łatwo dawali wiarę niestworzonym historiom.
Prawda była inna. Aslak miał rację, wielu szukało nadaremnie.
- Karl, mąż Raiji, znalazł złoto - powiedział Mikkal. - Raija wie gdzie.
Aslak zrozumiał.
Zrozumiał niepokój przyjaciela.
- Pojechała sama? - zapytał. - A Reijo jest w Bergen...
Mikkal skinął głową.
- Co zamierzasz zrobić?
Aslak z mieszanymi uczuciami myślał o możliwościach, które otwierały się przed
Mikkalem.
- Są tam chyba jacyś sąsiedzi - zasugerował. Mikkal potrząsnął przecząco głową.
- Mogę zrobić tylko jedno - stwierdził spokojnie. - Ruszyć na wybrzeże. Ostrzec ich.
Ostrzec ją...
- Co będzie z nami? - spytał Aslak. - Co z Ailo?
Z Ingą? Sądzisz, że nie jesteś nam potrzebny? Że mamy dość rąk do pracy?
Mikkal nie odwrócił spojrzenia. Już podjął decyzję.
- Raija bardziej mnie potrzebuje - rzekł. - Nie mogę jej zawieść. Byłoby tak, jakbym
zawiódł samego siebie.
Raija była przybita. Podróż na targ skończyła się katastrofą.
Tylko dlatego, że spotkała Mikkala!
Wiedziała, że stawia mu większe wymagania niż sobie, ale zawsze widziała w nim wzór
do naśladowania. Jeśli nawet nie potrafiła żyć czysto i szlachetnie, to pragnęła, by on zbliżał się
do ideału. Rozczarowanie faktem, że miał inną, było ogromne.
Rozczarowanie...
Doprawione odrobiną zazdrości.
Nie sądziła, że jest do niej zdolna, ale z upływem czasu odkrywała nowe strony swojej
natury.
Była zazdrosna.
Na dodatek tamta nie grzeszyła urodą.
Z niechęcią myślała o Indze. Wstrętna i poniżająca była świadomość, że Mikkal trzymał
w ramionach inną kobietę. Na dodatek o takiej powierzchowności.
Raija zawsze dbała o to, by się podobać Mikkalowi, choć wiedziała, że on kochają nie
dla urody oblicza.
Tym bardziej cierpiała, że zamienił ją na brzydulę.
Wobec pięknej dziewczyny pokazałaby pazury. Wobec Ingi nie mogła.
Rozumiała, dlaczego Inga miała zaczerwienione oczy. Dziwne, ale Mikkal musiał
znaczyć dla tej nieszczęsnej dziewczyny tyle samo co dla niej.
Porażająca świadomość.
Mikkal należał do niej.
Sigga nie stanowiła już zagrożenia, choć wiązała Mikkalowi ręce aż do śmierci. Raija
nigdy nie widziała w niej prawdziwej rywalki. Mikkal nie dbał o Siggę. Raija nie musiała się jej
obawiać.
Gdyby Inga była piękna, Raija zrozumiałaby zachowanie Mikkala. Dlatego tym razem
odczuwała niepewność.
Tamta dziewczyna musiała odznaczać się innymi przymiotami. Znacznie groźniejszymi
niż gładkość lica.
Byłoby lepiej, gdyby Mikkal znalazł sobie piękną kochankę.
Raija poganiała konia. Nieświadomie zboczyła z drogi, która prowadziła do osady. Jej
myśli krążyły wokół innych spraw.
Było południe, kiedy zdała sobie sprawę, że podąża w złym kierunku. Rozejrzała się
wokół.
Z początku myślała, że zabłądziła. Po chwili rozpoznała okolicę.
Kiedyś już jechała tą drogą. Jesienią, krajobraz wyglądał wtedy inaczej. Przyroda
płonęła barwami ognia, po czym zszarzała, jakby zawstydzona swoją nagością.
Teraz świat wokół tryskał urodą. Zbliżało się krótkie lato. Jeszcze jeden ciepły dzień, a
przyroda eksploduje feerią zieleni. Maleńkie pąki kwiatów ozdobią łąki mnogością
najniezwyklejszych barw.
Był czerwiec.
Raija znajdowała się niedaleko Alty.
Kolejne zrządzenie losu?
Raija nie lubiła, by ktoś decydował za nią, ale jak tu kłócić się z losem?
Lub z własną pamięcią?
Nigdy nie wpadłaby na taki pomysł, ale teraz wydał jej się wcale niegłupi.
Nie woziła ze sobą mapy Karla, ale studiowała ją na tyle często, że pamiętała
najdrobniejsze szczegóły.
Poznała okolicę.
Nie spodziewano się jej w osadzie przed upływem tygodnia.
Może uratować sklep.
Jeśli znajdzie złoto Karla.
Da sobie radę.
Sama.
9
Jak większość fantastów i marzycieli Raija lekceważyła trudności. Wierzyła, że
wszystko pójdzie dobrze.
Zwykle szło, choć nie zawsze było to jej zasługą.
Nie umiała układać planów. Działała impulsywnie. Kierowała się porywem serca,
zapominając o rozsądku i bezpieczeństwie.
Wkrótce odnalazła miejsce, gdzie stała chata, w której schroniła się po ucieczce od
wójta. Wtedy, kiedy zamordowano szwedzkiego pastora.
Nie potrafiła jasno myśleć o tamtym zdarzeniu.
Coś łączyło ją z morderstwem. Nie przestawała myśleć o nim, mieszała fakty z
domysłami. Z przerażającymi domysłami...
Ole Edvard spalił chatę. Raija zeskoczyła z wozu i weszła pomiędzy zwęglone resztki
budowli.
Tutaj spotkała Karla, którego już raz zdążyła pochować. Tutaj w jej życiu dokonał się
zwrot.
To miejsce budziło tyle wspomnień.
Skarb musi znajdować się niedaleko. Karl wędrował przez kilka dni, ale przecież był
chory i poruszał się na piechotę. Raija miała konia.
Trzeba dać zwierzęciu odetchnąć przez parę godzin. Potem ruszy dalej.
Raija nie czuła zmęczenia. Przyszło lato, noce były jasne. Mogła podróżować dużo
szybciej, siedząc na koźle i oddając się rozmyślaniom. Sił jej nie brakowało, podekscytowanie
przygodą kazało zapomnieć o troskach.
Raija skupiła całą uwagę na złocie.
Odsunęła Mikkala w głąb świadomości i od razu poczuła się lepiej.
Zdrzemnęła się nawozie. Kiedy się obudziła, tarcza słońca stała na wschodzie.
Zjadła kawałek suszonego mięsa i popiła wodą ze strumienia. To nad jego brzegami
Karl przypomniał sobie swoją przeszłość.
Tyle bolesnych wspomnień wiązało się z tym miejscem. Oby nigdy więcej nie musiała
tutaj wracać!
Przyszło jej nagle do głowy, że podróż w pojedynkę nie jest całkiem bezpieczna,
zwłaszcza dla młodej kobiety. Doświadczenia z targu nauczyły ją ostrożności.
Odwaga zaczęła ją opuszczać, ale wpadła na wspaniały pomysł.
Postanowiła się przebrać.
Uczyniła to z niesmakiem, wciąż prześladowało ją wspomnienie balu kostiumowego u
wójta, na którym doznała poniżenia.
Raija była pamiętliwa.
Ole Edvard nie żył, lecz ona nie potrafiła wybaczyć ani zapomnieć.
Przebrała się za mężczyznę. Nie za rybaka ani myśliwego, w takim bowiem stroju nie
zdołałaby ukryć swojej kobiecości. Mogła jednak udać młodego chłopca o dziewczęcej urodzie.
Liczyła na to, że i tak nie natknie się na nikogo. Płaskowyż był rozległy, a większość
podróżnych zdążała wszak na jarmark. Miejsce, do którego zmierzała, leżało z dala od utartych
szlaków.
Rozsądek podpowiadał jednak dziewczynie, że tak będzie lepiej. Znalazła spodnie
męża, które przypadkiem zaplątały się pośród towarów. Raija uznała, że to znak niebios. Reijo
był mocniejszej budowy, więc musiała urwać kawałek sukna i przewiązać się nim w pasie.
Szerokie spodnie zwisały nieelegancko wokół jej chłopięco szczupłych bioder, ale nic nie
mogła na to poradzić. Nogawki skróciła, wpychając je do butów. Wyglądała dość niezdarnie,
ale nie zamierzała schodzić zbyt często z kozła. Koń sam znajdzie drogę.
Piersi stanowiły większy problem. Mogła przywdziać najlepsze przebranie, ale krągłość
piersi wciąż zdradzała jej płeć.
Raija musiała poświęcić jedną z bluzek. Podarła ją na szerokie pasy i obwiązała się
nimi, zaciskając sukno nieomal do utraty tchu. Utrudniało jej to ruchy, ale skutecznie ukrywało
kobiece wdzięki. Na wierzch założyła zwykłą koszulę, taką którą nosiła na co dzień. Sposób
zapięcia mógł ją zdradzić, ale dziewczyna nie podejrzewała podróżujących po płaskowyżu o
zbytnią przenikliwość.
Włosy upięła w kok i ukryła pod kapeluszem z szerokim rondem, który naciągnęła na
czoło, tak że twarz pozostawała w cieniu. Zanim ruszyła w drogę, przejrzała się w strumieniu.
Rwąca woda zniekształcała odbicie, ale Raija uznała, że efekt jest zadowalający.
Przynajmniej w niczym nie przypominała siebie.
Mogła teraz rozpocząć poszukiwania. Wkrótce musiała uznać, że porwała się z motyką
na słońce.
Jej optymizm stopniał jak wiosenny śnieg.
Pamiętała dobrze mapę, którą Kalle wyrył po wewnętrznej stronie skórzanego worka,
ale przepatrując okolicę stwierdziła, że nie zaznaczył na rysunku zbyt wielu
charakterystycznych elementów. Nie mogła też pominąć faktu, że Kalle odtworzył mapę z
pamięci i że wtedy była jesień. Pory roku odmieniały okolicę nie do poznania.
Upływały godziny, słońce zatoczyło łuk i skłaniało się ku zachodowi.
Raija zatrzymywała się raz po raz na popas, by dać odpocząć zwierzęciu. Jej los zależał
od konia. Droga do osady była daleka, a przecież musiała wrócić do domu o tym samym czasie,
co inni ludzie powracający z jarmarku.
Zapadła noc, lecz Raija wciąż popędzała konia. Zwierzę okazało się nadzwyczaj
dzielne. Dziewczyna nie zaznała snu przez całą dobę, lecz nie odczuwała zmęczenia. Wręcz
przeciwnie, przenikało ją podniecenie. Kiedyś śmiała się z chłopięcych rojeń Karla i Reijo,
uważała, że tracą czas na pogoni za mirażami.
Nazywała ich marzycielami.
Trzeba było dziecięcej naiwności, by uwierzyć w opowieści o złocie w Ruiji. Kalle nie
był marzycielem, ale zachował w sobie tęsknotę za cennym kruszcem. Nawet wtedy, gdy utracił
pamięć o przeszłości, zachował w sobie ten sen.
I znalazł miejsce, gdzie zaczyna się tęcza.
Wtedy Raija nie potrafiła ich zrozumieć. Nigdy nie marzyła o bogactwie.
Teraz pojęła.
Teraz każdym skrawkiem ciała czuła narastające napięcie.
Nie na myśl o dostatku. Tak, chciała zatrzymać sklep. On nadawał sens jej życiu, tak jak
dzieci, rodzina, tęsknota za Mikkalem.
Przede wszystkim jednak pragnęła zapewnić przyszłość swoim najbliższym. Sama dość
się wycierpiała za młodu.
Musiała zmagać się z przeciwnościami losu, bywała samotna, straszliwie samotna.
Przez tę samotność, biedę, fińskie pochodzenie zdana była na łaskę i niełaskę innych ludzi.
Ojciec Raiji musiał ją odesłać, bo cierpiał niedostatek.
Musiał ją sprzedać...
To była bolesna myśl, ale jakże prawdziwa.
Raija pragnęła lepszej przyszłości dla swego potomstwa. Osada rybacka nie była może
najlepszym miejscem na tej ziemi, ale Maja, Knut i Elise zbyt wiele dni spędzili w drodze.
Przeżyli więcej niż większość dzieci w ich wieku.
I widzieli zdarzenia, których oczy dziecka nie powinny oglądać.
Marzyła, by zapewnić im bezpieczeństwo. Ubogie dzieci mogły czuć się bezpieczne.
Jakże łatwiej jednak o pewność jutra, jeśli ma się nabity trzos.
Skarb Karla mógł zmienić wszystko.
Skarb Karla oznaczał spokojną przyszłość dzieci.
Z tego właśnie powodu Raija czuła gorączkę złota.
Dlatego też zrozumiała wreszcie siłę chłopięcych marzeń Karla i Reijo.
Tyle można ofiarować tym, których darzy się miłością. Można dać im cały świat.
Pamiętała słowa z odległej przeszłości.
Słyszała słaby głos starej kobiety, czuła zapach skóry i dymu.
Elle wyrzekła do niej te słowa, kiedy Raija była dzieckiem.
„Widzę zimne światło, Raiju...”
Raija trzymała w dłoni bryłki kruszcu. Poznała ich ciężar i blask.
Złoto błyszczało zimnym światłem...
Mijała niezliczone strumyki, niektóre na tyle rwące, że przy odrobinie przesady można
było uznać je za rzeki.
Kalle wspominał o jakiejś rzece.
Co miał na myśli?
Raczej pod wpływem nagłego impulsu niż przemyślanej decyzji Raija skierowała wóz
wzdłuż brzegu jednego ze strumieni. Był odrobinę szerszy niż pozostałe.
Kiedy dotarła do uskoku, uznała, że popełniła błąd. Rzeczka opadała kaskadą. Żeby
znaleźć się znów u jej brzegów, Raija musiała nadłożyć drogi i dotrzeć do podstawy wzgórza.
Tak też uczyniła, choć objazd zajął parę godzin. Uznała, że podnóże góry świetnie nada
się na wypoczynek. Potrzebowała chwili wytchnienia, musiała dać odpocząć strudzonemu
zwierzęciu. Oporządzenie konia sprawiło jej przyjemność, był jedyną żywą istotą na tym
odludziu. Tylko do niego mogła teraz przemawiać.
Miejsce było przepiękne. Raija postanowiła rozłożyć się na spoczynek pod skałą, ale
drogę zagrodziły jej głazy wysokości człowieka.
Między głazami nie dostrzegła żadnej ścieżki. Porastały je krzewy wierzby. W
pęknięciach na stromej skale gromadziły się grudy ziemi, której czepiały się korzenie wierzbiny
i czerwonego wrzosu. Przyroda północy nie jest bogata, ale zachwyca głębią kontrastów.
Mimo tych plam zieleni i czerwieni ciemna gładź zbocza działała na Raiję odpychająco.
Góry nigdy jej nie pociągały. Wychowała się na otwartych przestrzeniach. W Tornedalen nic
nie przesłaniało nieba.
W górach Raija odczuwała instynktowny lęk, nad brzegiem rzeki oddychała
swobodniej. Rzeki przyciągały ją z magiczną mocą, były wiecznymi wędrowcami jak i ona,
życiodajną wstęgą łączyły ludzi i miejsca. Raija zawsze mieszkała nad brzegiem rzeki.
Nie mogła oderwać wzroku od wodospadu, który spienioną kaskadą opadał z urwiska,
pełen niezwykłej siły i energii.
I nagle zrodziła się w niej pewna myśl. Z początku wątła, potem coraz mocniejsza.
Z namysłem przyglądała się wodospadowi, który miała po lewej ręce.
Zbocze...
Sądziła, że jest wyższe, bardziej strome.
Może dlatego, że bała się gór, i w wyobraźni zbocze urosło do niebotycznych
rozmiarów.
Położenie skały, wodospadu i wijącej się rzeki odpowiadało z grubsza znakom na mapie
Karla.
Nieprawdopodobne.
A jednak. Im dokładniej przyglądała się okolicy, tym większej nabierała pewności.
Cały czas zdążała we właściwym kierunku, instynktownie obrała właściwą drogę.
Kalle tu był.
Mimo ogromu płaskowyżu dotarła do miejsca, które Kalle oznaczył na mapie.
Nie do wiary.
A jednak. W głębi duszy Raija wiedziała, że tym razem się nie myli.
Kalle był tu przed nią.
Tutaj znalazł złoto.
Skarb.
Jak szalona rzuciła się w nurt rzeki. Zimna woda natychmiast przeniknęła przez ubranie,
ale Raija nie zwracała na to uwagi.
Nie miała czasu.
Gdzieś tu leży skarb.
Złoto Karla.
Jej złoto.
Mikkal nie dał się przekonać Aslakowi. Gotów był poświęcić wszystko, by móc ruszyć
na wybrzeże w poszukiwaniu Raiji.
Inga też próbowała przemówić mu do rozsądku, choć sporo ją to kosztowało. Niełatwo
obnażać uczucia wobec kogoś, komu to obojętne.
Spróbowała.
Na prośbę Aslaka.
Szczerze mówiąc, i tak by spróbowała.
Nisko upadła.
Mikkal był nieubłagany.
- Wiem, że źle cię traktuję, Ingo - powiedział. - Podróż na jarmark przybrała
nieoczekiwany obrót - dodał z ponurym wzrokiem. - Możesz mi wierzyć lub nie, ale nie
spodziewałem się spotkać tutaj Raiji. Po prostu stało się...
- Dobrze ci z nią? - spytała poważnie. Odwrócił spojrzenie.
- Nie jest mi dobrze bez niej - odrzekł wymijająco, lecz zgodnie z prawdą. - Muszę
jechać, nie mam wyboru. Nic i nikt mnie nie powstrzyma.
Inga westchnęła zrezygnowana.
- Rozumiem...
- Nie sądzę - wyszeptał Mikkal. - Mam nadzieję, że nigdy tak nie pokochasz. Taka
miłość to niebo i piekło...
Inga milczała.
- Zaopiekuj się Ailo! - poprosił.
Inga skinęła głową, ale Mikkal już tego nie zauważył. Ruszył w drogę. Do Raiji. Zawsze
do Raiji.
10
Czterdzieści lat przed tymi wydarzeniami, koło roku 1690, Petter Dass, pastor i poeta z
Alstahaug, spisał pamiętne strofy o kupieckich łodziach i rybackich spotkaniach w Bergen.
Podawał w nich, że żeglarze z północy wyznaczali trzy daty w roku, kiedy to przypływali do
tego wielkiego miasta, by sprzedać towary: trzeciego maja na święto Krzyża, w czerwcu na
świętego Jana i dwudziestego szóstego lipca na świętego Olafa.
Reijo i jego ludzie zmierzali na spotkanie świętojańskie, choć zwloką na początku
wyprawy łatwo mogła spowodować, że nie uda im się dotrzeć na miejsce przed trzecim
terminem.
W pierwszych dniach wiatr im nie sprzyjał.
Na północ od wyspy Skjerv dogonili pięć łodzi i, jak to było w zwyczaju, przyłączyli się
do nich.
Wspólna żegluga miała dużo zalet. Razem stawano na kotwicy, poznawano się
nawzajem, wymieniano wieści i uwagi o pogodzie. W gromadzie łatwiej było uniknąć
niebezpieczeństw, które czyhały na żeglarzy.
Przybrzeżne wody Norwegii bywały kapryśne, Reijo zdawał sobie z tego sprawę. W
swojej pierwszej podróży na południe, na dodatek w roli szypra, musiał słuchać rad
doświadczonych rybaków.
Ci z Senji, stare morskie wygi, opowiadali z ponurymi minami o sześciu łodziach, które
parę lat wstecz wypłynęły na letnie spotkanie i przed początkiem grudnia nie zdołały wrócić do
domu. Reijo zrozumiał ukryty przytyk, rejs do Bergen to nie zadanie dla gołowąsów.
Podróż zajęła im cztery tygodnie. Trochę dłużej niż zazwyczaj, ale po drodze napotykali
okresy flauty. Dopiero w okolicach przylądka Stad powiał północny wiatr i pędził łodzie
wzdłuż wybrzeża Vestlandet.
Reijo ujrzał fiordy wcinające się w głąb lądu i grzbiety gór dumnie wyrastające z Morza
Północnego.
Przyroda objawiała tu swą potęgę, surowość i dumę.
Krajobraz przypominał Reijo północ Norwegii. Oddalał się od domu, ale wcale nie czuł
się obco. Od każdej osady, którą mijali po drodze, odbijała kolejna ciężka łódź i dołączała do
pozostałych.
Dopłynęli do kupieckiego miasta ogromną flotyllą. Była połowa lipca, kiedy
siedemdziesiąt nieomal łodzi wpłynęło do zatoki Vagen i przybiło do nabrzeża zwanego
Bryggen. Rybacy z północnej Norwegii przybywali, by sprzedać towary i zapewnić środki
utrzymania dla swoich wiosek i osad.
Bez zbędnych ceregieli rozpoczęli wyładunek.
Pobyt w Bergen stanowił atrakcję samą w sobie, ale czasu nie wolno było marnować.
Przybywali tu przede wszystkim po to, by zdobyć żywność dla bliskich. W stronach rodzinnych
rozpoczął się czas żniw i liczyła się każda para rąk do pracy. I choć miasto kusiło, rybacy czuli
na sobie brzemię odpowiedzialności.
Czekała ich droga powrotna, w której nie mogli liczyć wyłącznie na sprzyjające wiatry.
Czekał ich wysiłek i trud, zanim staną na progu domostw i chełpliwie opowiadać będą o
przygodach.
Przez trzy dni opróżniali łodzie. To był dobry rok, wieźli obfitość towarów.
Reijo zrobił przegląd ładowni. Nie zamierzał dać się oszukać pierwszemu lepszemu
kupcowi z Bergen, który sądził, że wystarczy upić naiwnego, niepiśmiennego rybaka z północy,
by ten przystał na każdą cenę. Reijo wiedział, co wiezie: prawie trzy i pół tony sztokfisza,
dwieście kilogramów klipfisza, przeszło pół tony wątłusza i szesnaście beczek tranu.
Jeśli ktoś będzie próbował zakwestionować wagę, dowie się, że nie ma do czynienia z
byle głupkiem z prowincji.
Kupcy zjawili się, zanim dokończono wyładunku.
Byli to doświadczeni ludzie, znawcy rynku. Równie dobrze jak przybysze z północy
orientowali się w wysokości połowów i plonów. Starannie przygotowywali się na spotkanie z
rybakami. Pierwsza lustracja przybyłych łodzi pozwalała im oszacować jakość ładunku.
Kupcy wspólnie ustalali cenę własnych towarów i decydowali, ile gotowi są zapłacić za
rybę przywiezioną z północy. Odstępstw od cen nie było, chyba że wobec zadłużonego rybaka,
któremu zwykle składano gorszą ofertę. Dłużnik musiał spłacić wierzyciela i zwykle nie miał
innego wyjścia, jak zadowolić się mniejszym zarobkiem. Kupcy rozkładali bezradnie ręce,
twierdząc, że nie spłacona należność naraża ich na straty.
Rybacy z północy niewiele mogli na to poradzić. Musieli sprzedać towary, byli
uzależnieni od kredytu bergeńskich kupców.
Reijo nie miał długów, mógł więc wybrać tego, kto zaoferuje najwyższą cenę.
Zdawało mu się, że ma silną pozycję przetargową.
Zdawało mu się tak do chwili, kiedy postawił stopę na nabrzeżu Bryggen i od razu
znalazł się w tłumie perorujących kupców. Nie docenił ich daru przekonywania i talentów
krasomówczych.
Prześcigali się w uprzejmościach, wyrzucali z siebie potoki słów w dialekcie, którego
Reijo po części w ogóle nie rozumiał. Opuściła go otucha i dał się bezwolnie wciągnąć w wir
wydarzeń.
Ten, który zaklinał się, że nie padnie ofiarą naciągaczy, wpadł wprost w pułapkę. Reijo
zauważył, że kupcy zdają się nie rozumieć jego fińskiego akcentu, i w zdenerwowaniu zaczął
gubić norweskie frazy. W końcu zamilkł na dobre.
I bez oporu dał się przekonać pewnemu sprytnemu handlarzowi, który nie zapomniał
języka w gębie i miał silny argument w postaci flaszki gorzałki.
Reijo nie odmówił poczęstunku. Nie uważał, by łyk gorzałki obligował go do
czegokolwiek. Miał też nadzieję, że alkohol przywróci mu jasność myślenia.
Ułożył sobie przemowę, ale swada kupca zbiła go z pantałyku.
Reijo poczuł się głupio i bezradnie, podejrzewał zresztą, że w oczach kupca uchodzi
właśnie za bezradnego głupca. Po pierwszym kielichu przyszedł następny, i jeszcze jeden...
Rozwiązał mu się język, ale gdzieś zapodziała klarowność myśli. Kupiec, który z
początku odgrywał rolę bratniej duszy, przybrał nagle rzeczowy ton.
Kupiec wypił tyle, ile trzeba. Dość, by dotrzymać towarzystwa prostakowi z północy.
Dość, by zachować trzeźwy osąd sytuacji.
Trzy i pół tony sztokfisza straciło cudownie na wadze jakieś dwieście kilogramów.
Dwieście kilo klipfisza stopniało o czterdzieści kilogramów.
Reijo mógł przysiąc, że ma w ładowni przeszło pół tony wątłusza, ale waga kupca nie
wskazała więcej niż czterysta pięćdziesiąt kilogramów.
Liczba beczek tranu zgadzała się z jego rachunkami.
Reijo nie protestował. Kupiec wyglądał uczciwie, z pewnością nie parał się oszustwem.
Miejskie wagi muszą być dokładniejsze niż te, którymi dysponowali w osadzie.
W mieście znali się na wszystkim. Przybysz z prowincji nie powinien pouczać
oświeconego, mądrego człowieka, jak prowadzić interesy. I jeszcze podejrzewać o oszustwo.
Reijo nie mrugnął więc, choć obliczenia kupca nie zgadzały się z jego własnymi.
Kupiec dostrzegł to i ostrożnie zaproponował cenę.
Reijo znów nie zaprotestował, choć cena znacznie odbiegała od średniej.
Kupiec poczuł się na pewnym gruncie, więc kiedy wyliczał łączną sumę, rozmyślnie
pomylił się tu i ówdzie na swoją korzyść. Po czym doliczył odrobinę do cen towarów, które
Reijo zabierał na północ.
Oszukiwał z szerokim uśmiechem na twarzy.
Reijo przyjmował słowa handlarza za dobrą monetę. Rzeczywistość przerastała go,
zapierała dech w piersiach. W tym wielkim, nieznanym świecie nie znaczył nic. Mógł tylko
potakiwać i zgadzać się na wszystko, by mieć to już za sobą.
Zakupione towary odwieziono na łódź Reijo. Dwanaście beczek jęczmienia, dwanaście
żyta. Kilka beczek duńskiego słodu. Pięć beczek mąki żytniej, trzy mąki jęczmiennej. Fasola,
zwykła gorzałka, wino, trochę francuskiej wódki. No i towary z list zleceniodawców.
Reijo miał już wszystko, choć zapłacił więcej, niż się spodziewał. Teraz musiał
pomyśleć o prezencie dla Raiji. Co kupić, nie wiedział. Tyle tylko, że marzył o czymś
odmiennym od zwykłych podarków, które rybacy zawozili swoim wybrankom.
O czymś pięknym, co by przyćmiło broszkę Mikkala i bransoletę Aleksieja.
Raija musi wreszcie zrozumieć siłę jego uczucia. Nie mniejszą niż miłość tych
wszystkich mężczyzn, którzy krążyli wokół niej jak ćmy wokół świecy.
Być może nudził ją, bo ciągle stał u jej boku.
Reijo zamierzał przewyższyć rywali szczodrością. Szukał czegoś niezwykłego.
Wyrafinowanego.
Nie znał wcześniej tego słowa, ale brzmiało dostojnie. Kupiec użył go w rozmowie, a
Reijo zapamiętał.
Powtarzał je wielokrotnie. Nie wiedział, skąd pochodzi, ale uznał je za niezwykle
piękne.
Miał zamiar powtórzyć je Raiji. Żeby wiedziała, że bywał w wielkim świecie.
Kupi jej coś wyrafinowanego.
Najpierw jednak ruszy na miasto, by uczcić transakcję.
Załoga Reijo zamierzała spędzić parę dni w Bergen, by mieć co opowiadać po
powrocie. Nie wypadało wracać, nie poznawszy miejskich nowinek.
W pierwszy wieczór rybacy z osady nie dowiedzieli się wiele. To znaczy nabyta wiedza
nie zyskałaby uznania w oczach ich współziomków. Zapoznali się bowiem z działaniem
francuskiej wódki.
Efekt nie był, rzecz jasna, odmienny od tego, który powodowała rodzima gorzałka, ale
któż mógł to wiedzieć, jeśli nie spróbował wprzód złocistego napitku.
Reijo wzniósł kilka toastów podczas targu, kolejnych kilka, by przybić cenę. Poza tym
był szyprem i nie mógł odmówić załodze.
Zapomniał, że źle znosi alkohol. Że od dawna nie miał mocnego trunku w ustach.
Z tego wieczora i nocy niewiele zapamiętał.
Upił się do nieprzytomności.
Wyrzucono go z szynku przy wtórze urągliwych śmiechów miejscowych opilców.
Pamiętał to zdarzenie jak przez mgłę.
I jeszcze to, że bez przerwy w coś wpadał. Zdawało mu się, iż błądzi między
nadmorskimi skałami, usiłując uciec przed falą przypływu.
Przewracał się wiele razy.
Zetknięcie z bergeńskim brukiem było brutalne. Reijo zabłądził w wąskich uliczkach, w
pijanym widzie krążył po wielokroć tymi samymi zaułkami.
Z otwartym sercem przybył do tego kupieckiego miasta, a ono go oszukało.
Rybacy z północy stanowili łatwy łup.
Bywalcy szynku z miejsca zwrócili na niego uwagę. Był najbardziej pijany, miał
najwięcej pieniędzy.
Nie zdążył przepić wszystkiego, zanim go wyrzucono.
Kilku opryszków postanowiło uwolnić Reijo od nadmiaru gotówki.
Dowcipkując i rechocząc, śledzili jego pijacki marsz przez miasto.
Będą mieli co opowiadać kamratom.
Rybacy z północy stanowili wdzięczny obiekt do żartów, zwłaszcza te trzy razy do roku,
kiedy licznie zjeżdżali do miasta.
W końcu zdecydowali się zaatakować. Ktoś mógł zobaczyć pijanego i mu pomóc. Lub,
co gorsza, zwietrzyć okazję i ich uprzedzić.
Dopadli Reijo w wąskiej opustoszałej uliczce, wysłali do krainy snu i opróżnili
kieszenie z wszystkiego, co miało jakąś wartość.
Potem zostawili na bruku.
Trwało to raptem parę minut. Napastnicy byli przekonani, że nikt ich nie widział.
Chodziło wszak o jakiegoś prostaczka z północy. Komu miałoby na nim zależeć?
Na szczęście dla Reijo komuś zależało. Ktoś był świadkiem napadu.
Obudził się zbity i obolały. Leżał w łóżku, patrzyły nań najbardziej niebieskie oczy,
jakie kiedykolwiek widział.
Reijo sądził, że obudził się w niebie.
Powiedział to właścicielce błękitnych oczu.
- Mylisz się - odrzekła miękko. - Wciąż przebywasz w Bergen. A ja jestem
przeciwieństwem anioła.
Reijo zapadł ponownie w miłosierną ciemność.
11
Reijo budził się wiele razy, zatracił rachubę dni.
Za każdym razem widział nad sobą błękitne oczy i uspokajał się.
Po czym znów zapadał w głęboki sen, w czarną otchłań, która zdawała się być
błogosławieństwem.
Minęła wieczność, kiedy w końcu zebrał dość sił, by usiąść. Spróbował nawet wstać, ale
nogi odmówiły mu posłuszeństwa.
- Co się stało? - spytał.
Rozejrzał się wokół. Znajdował się w ciasnym pokoiku o ścianach z cegły. Poza
łóżkiem był tam jeszcze piec, stół i lawa. Okienko pod sufitem świadczyło o tym, że pokoik
mieścił się w piwnicy.
Pokój, pogrążony w mroku, rozświetlany był tylko nikłym światłem lampy.
Dziewczyna o błękitnych oczach wyłoniła się z cienia.
W jej oczach można było utonąć. Reszta z łatwością doprowadziłaby każdego
mężczyznę do szaleństwa.
Oprócz Raiji nie widział nigdy równie pięknej istoty. Gdyby postawić je obok siebie,
nie wiedziałby, którą wybrać.
Była pierwszą kobietą, która wytrzymałaby porównanie z Raiją.
Miała dość szeroką twarz o mocno zarysowanych kościach policzkowych. Zmysłowe
usta, jakich dotąd nie widział. Pełne, miękkie wargi rozchylały się nieco, odsłaniając czubek
języka.
Nos wąski o szlachetnym królewskim kształcie. Nozdrza dziewczyny drżały lekko,
kiedy podeszła do łóżka.
Nad przecudnymi oczyma brwi układały się w proste i szerokie kreski o odcień
ciemniejsze od włosów barwy złota.
Reijo dotykał już jedwabistych włosów. Czarne loki Raiji zdawały mu się
najpiękniejszym dziełem natury na kobiecej głowie.
Włosy tej dziewczyny układały się w miękkie sploty wokół twarzy i opadały faliście aż
do pasa.
Grube sploty tak błyszczące, jakby utkane były ze złota.
Reijo zaniemówił. Słowa wydały mu się niepotrzebne, skoro mógł pochłaniać ją
wzrokiem.
Poruszała się lekko, kołysząc biodrami. Miała kusząco zaokrąglone piersi i wąską talię.
- Chorowałeś - powiedziała tym samym słodkim głosem, który działał na Reijo tak
uspokajająco, kiedy on sam krążył między czarną otchłanią a świadomością. - Pobito cię przed
moim domem. Zabrałam cię do środka. Musiałeś być pijany i bardzo zmęczony. Inaczej
obudziłbyś się wcześniej.
- Wcześniej? - Reijo usiłował wstać. Bez powodzenia. Zakręciło mu się w głowie. - Jak
długo tu leżę? - spytał, pełen niedobrych przeczuć.
- Cztery doby - odrzekła z uśmiechem. Oślepiony urodą dziewczyny zareagował z opóź-
nieniem.
- Cztery doby? - krzyknął niedowierzająco. Pochyliła lekko głowę. Jak Madonna.
- Nie mogę tu zostać - jęknął bezsilnie. - Nie mogę tu dłużej zostać. Moja łódź czeka w
zatoce. Muszę płynąć do Finnmarku. Muszę wstać!
Zareagowała z nieziemskim spokojem.
- Musisz odpocząć - powiedziała z naciskiem. Nie uniosła się, ale jej głos zabrzmiał
władczo. - Wszystkie łodzie handlowe dawno już odpłynęły.
Reijo nie uwierzył. Zebrał siły, opuścił nogi poza skraj łóżka i usiadł.
- Moja została - oświadczył stanowczo. - Nie mogli odpłynąć beze mnie. Jestem
szyprem, łódź należy do mnie. Nie mogli mnie zostawić, do diabła!
Wzruszyła ramionami, obserwując jego heroiczne wysiłki. Reijo usiłował stanąć na
nogi. Dziewczyna nie ruszyła się z miejsca, by mu pomóc.
Reijo opadł bezsilnie na posłanie. Nie miał sił się podnieść. Świat tańczył mu przed
oczyma. Wydawało mu się, że znalazł się na rozszalałym morzu w środku burzy.
Z burzą dałby sobie radę, słabości nie potrafił opanować.
- Muszę przekazać wiadomość załodze - wyszeptał po chwili. - Przyjdą po mnie. Trzeba
wracać do domu.
Nie odezwała się.
Reijo wpadł w złość. Wyrażał się chyba dość jasno.
Miał ją błagać?
- Mój statek nazywa się „Maja Elise”. Załoga czeka na mnie. Jeden z nich ma na imię
Nils. Nie odpłynie beze mnie. Musisz przekazać mu wiadomość!
Odstawiła lampę.
- To nie takie proste. Reijo popadł w zwątpienie.
- Przecież trafisz na nabrzeże - westchnął. - Muszę wracać do domu, nie pojmujesz?
Zapłacę za przysługę...
Pogrzebał w kieszeniach, ale nic nie znalazł.
- Przecież nie pobili cię dla przyjemności - stwierdziła sucho. - Zabrali wszystko, co
miałeś.
Reijo westchnął ponownie.
- Mam więcej na łodzi - nalegał. - Zapłacę. Uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Nie chodzi mi o zapłatę - powiedziała miękko. - To dla mnie zbyt niebezpieczne.
Reijo zdumiał się.
- Całe miasto mnie szuka - dodała. - Jestem groźnym przestępcą.
Reijo roześmiał się serdecznie, dziewczyna była poważna.
- Nazywają mnie czarownicą.
- A jesteś nią? - zapytał z głupia frant. Wreszcie się uśmiechnęła.
- Wyglądam na czarownicę? Potrząsnął przecząco głową.
- Choć - dodał żartobliwie - nie wiem, jak wyglądają wiedźmy. Nie ma ich tam, skąd
pochodzę.
Nie odpowiedziała.
- A co zrobiłaś? - spytał. Nie mógł uwierzyć, że ktoś obdarzył tę piękność przeklętym
mianem.
- Obraziłam księdza - wyjaśniła. - Poza tym jestem cierniem w oku pewnej szlachetnie
urodzonej damy. Znam się też na ziołach, a to nie w smak miejscowym cyrulikom. No i jestem
kobietą...
Reijo zadrżał.
- To wystarczy, by nazywać cię czarownicą?
- Wystarczy.
- Co zrobią, jak cię znajdą? Usiadła na skraju łóżka.
- Chyba rzeczywiście nie spotkałeś dotąd żadnej wiedźmy, skoro nie znasz odpowiedzi
na to pytanie - rzekła z uśmiechem. - Rzecz jasna, wtrącą mnie do lochu, potem skażą i spalą na
stosie.
Reijo nie uwierzył.
- Nie przystoi palić ludzi! - wykrzyknął. Dziewczyna o złotych włosach milczała. Reijo
zamyślił się. Jego kłopoty zeszły nagle na drugi plan. Wprawdzie nie wiedział, jak wrócić do
domu, ale lepsze to niż perspektywa spłonięcia na stosie.
- Jak się nazywasz? - spytał nagle i roześmiał się zakłopotany. - Zajmujesz się mną od
kilku dni, uratowałaś mi życie, a ja nawet nie znam twego imienia.
- Imię nic nie znaczy - odrzekła wymijająco. - Lepiej, żebyś go nie znał.
Reijo zrozumiał powagę sytuacji.
Była prześladowaną kobietą.
Zwali ją czarownicą.
Traktowała to serio.
Mógłby wpaść w tarapaty, gdyby wiedział za dużo.
- Chyba się nic nie stanie, jeśli poznasz moje imię?
- spytał z nerwowym uśmiechem.
Po czym opowiedział jej całą historię, gadaniem usiłując zagłuszyć niepokój.
Nie mogli tak go zostawić.
Nils by tego nie zrobił.
Słuchała go z roztargnieniem. Dla niej opowieść Reijo brzmiała jak baśń.
- Mógłbym zabrać cię ze sobą.
Reijo ożywił się. Chwycił dłonie dziewczyny i ścisnął z pasją.
- Mógłbym zabrać cię do Finnmarku. Tam nikt nie nazwałby cię czarownicą.
Spojrzała nań z powątpiewaniem. Dłonie miała wąskie, skórę chłodną. Wyzwoliła się z
uścisku i odsunęła od Reijo.
- Twoja opowieść była ciekawa - powiedziała z ociąganiem po dłuższej chwili milczenia
- ale nie mogę jechać z tobą. To moje miasto, mieszkam w nim od urodzenia... - Roześmiała się
nerwowo.
- Przywiązuję się do miejsca...
- Chyba lepszy Finnmark niż pewna śmierć!
- Do wszystkiego można się przyzwyczaić...
Podwinęła nogi pod siebie i usiadła w przeciwległym kącie łóżka. Przechyliła głowę w
zamyśleniu.
Reijo oparł się o wezgłowie. Nie mógł oderwać oczu od dziewczyny. Miała na sobie
prosty strój, zwykłą spódnicę z samodziału i bluzkę pod kamizelką zrobioną z dwóch włóczek o
różnych odcieniach szarości. Raija nie umiała robić na drutach, przemknęło mu przez głowę.
Nie cierpiała robótek.
- Boję się - szepnęła, nie patrząc na Reijo. Utkwiła wzrok w powale. - Nikomu nie
ufam...
Wtedy dopiero spojrzała na Reijo. Nie zdawała sobie sprawy, jak działa na niego błękit
jej oczu.
- Gdyby cię nie pobito, gdybyś nie był tak bezradny, nie siedziałbyś tu teraz.
Reijo zapomniał o „Mai Elise”. Zapomniał o domu. Ta oszałamiająco piękna kobieta nie
była wiedźmą, ale miała czarowny dar uwodzenia. Nie zdawała sobie sprawy z jego mocy.
Reijo znalazł się pod działaniem tego czaru. Nie miał nic przeciwko temu.
- Nie potrafię przyglądać się bezczynnie, jak ktoś cierpi... - dodała.
Był dla niej istotą egzotyczną. Ekscytującą, choć niebezpieczną. Kuszącą.
- Moje szczęście - ucieszył się Reijo. - Gardło miał ściśnięte, ciało ociężałe. - Jak długo
tu mieszkasz? Od dawna cię szukają?
Uśmiechnęła się, w obu policzkach pojawiły się zabawne dołeczki.
- Pytasz, czy od dawna jestem wiedźmą? - wykrzywiła twarz w grymasie. - Pół roku.
Pewna dama wyrzuciła mnie wtedy na ulicę. Nie pytaj dlaczego. Mam powody, by milczeć.
Tak będzie lepiej dla ciebie.
Odrzuciła włosy z czoła.
Zdawała sobie sprawę ze swej urody?
- Często zmieniałam mieszkanie. Dobrze znam to miasto, Reijo. Dziwne imię, jak tytuł
pieśni.
- Nikt mi tego wcześniej nie mówił - stwierdził zakłopotany. - To całkiem normalne
imię.
- Moje życie jest niezwykle... - szukała właściwego słowa - ...pobudzające.
Wzrok Reijo kazał jej wyjaśnić bliżej, co przez to rozumie.
- Śmierć może przyjść w każdej chwili. Muszę więc żyć pełnią życia. Nie mogę
zmarnować ani minuty. Każda może być ostatnią na wolności...
Reijo zadrżał.
Taka perspektywa nie wydała mu się „pobudzająca”. Raczej śmiertelnie przerażająca.
- Oczywiście, że się boję.
Musiała czytać w jego myślach, bo przecież nie zadał żadnego pytania.
Nie wyglądała na przestraszoną.
Wręcz przeciwnie, panowała nad sobą.
Reijo wyzierał strach z oczu, choć groził mu jedynie dłuższy pobyt w tym mieście.
- Zrobiłabym to dla ciebie - powiedziała. - Poszłabym na Bryggen do twojego
przyjaciela, ale się boję. Jeszcze nie jestem gotowa...
Jej policzki zaróżowiły się w ciemnym świetle lampy. Reijo sądził, że wzrok go zwodzi,
ale tak było naprawdę. Dziewczyna zaczerwieniła się i spuściła powieki.
- Niedawno chciałam zrezygnować, miałam dość tego flirtu ze śmiercią. O mały włos
nie oddałam się w ich ręce.
- Po co? - Reijo nie mógł zrozumieć. - Nie jesteś wiedźmą! Oni się mylą. Nie możesz
dać się zabić przez czyjąś tragiczną pomyłkę.
Wzruszyła ramionami.
- Uważają, że mają rację. Nie jestem w stanie ich przekonać. Już wydali wyrok. Dla
niektórych ludzi stanowię zagrożenie. Dlatego nazywają mnie czarownicą.
- Nie pozwól im! - Reijo mówił z pasją w głosie. - Nie pozwól się pokonać. Nie
pomagaj im w zbrodni!
- Nie uczynię tego. Jeszcze przez jakiś czas... W głosie dziewczyny pojawiła się nowa
nuta.
- Muszę wykorzystać wszystkie szanse, które zsyła mi los - wyznała szczerze.
Reijo zaniemówił.
- To i ciebie dotyczy, Reijo. Pożerała go wzrokiem.
- Czułam pociąg do ciebie od chwili, kiedy cię znalazłam, a przecież nie gustuję w
pijakach. Masz coś w sobie, Reijo. Pielęgnowałam cię też z egoistycznych pobudek.
Przerwała. Reijo wstrzymał oddech.
- Pragnę cię.
Tylko Raija zdobyła się na podobną bezpośredniość. Ta dziewczyna przypominała
chwilami Raiję, choć przecież tak bardzo się od niej różniła.
I budziła w nim równie silne pożądanie.
- Nic nie mów.
Położyła mu palec na wargach. Chciał uchwycić tę delikatną dłoń i ją ucałować. Nie
zrobił tego, w ogóle się nie poruszył.
- Teraz nie możesz - szepnęła. - Zaczekam. Umiem czekać...
Reijo też nie mógł zrobić nic innego. Czekać.
Na to, by siły pozwoliły mu wstać z łóżka i odejść.
Aby dotrzeć na nabrzeże.
Popłynąć do domu.
A może czekać na coś więcej?
Dlaczego nie mógł oderwać wzroku od dziewczyny? Dlaczego śledził spojrzeniem jej
wdzięczną sylwetkę?
Dlaczego krążył myślami wokół rzeczy grzesznych?
Zapomniał, że jest żonaty. Zapomniał o istnieniu Raiji.
Miał zamęt w głowie.
Czyżby nie kochał Raiji?
Ta dziewczyna, której imienia nie znał, pociągała go z równą siłą jak Raija.
Może nawet bardziej.
Bał się przyznać do tego, ale taka była prawda.
Patrzył na nią. Zapisywał w pamięci każdy ruch, mimikę, rysy twarzy.
Zastanawiał się, jakich użyć słów, by ją przekonać.
Musi wywieźć tę dziewczynę z Bergen.
To miasto oznaczało śmierć.
Nie chciał, by umarła.
Była stworzona, by żyć. Stworzona, by kochać.
Jego...
I znów zadał sobie to samo pytanie. Czy nigdy nie kochał Raiji? Dumał. Spał. Marzył.
Dziewczyna nie opuszczała go ani na chwilę. Kładła się na podłodze pomimo protestów
Reijo. Na nic się nie zdały. Nie sposób kłócić się z kobietą jej pokroju. Wiedział o tym, miał
żonę ulepioną z tej samej gliny.
Nie myślał o Raiji. Przestała dla niego istnieć.
Całą uwagę skupił na tej jednej jedynej.
Tej, która wkradła się w jego sny.
Stała się częścią jego myśli.
Pragnął ją poznać, zrozumieć.
Ona nie zdjęła maski.
Nie odkryła tajemnicy.
Reijo czekał.
Minęły dwie doby. Reijo leżał bezczynnie w ciemnej, ponurej piwnicy, oddalonej o
setki mil od wybrzeży Finnmarku, i nie popadł w szaleństwo.
Poznawał bliżej złotowłosą piękność.
Dziewczyna nie mówiła wiele, unikała tematów, które wiązały się z jej osobą.
Za to chciała wiedzieć więcej o Reijo, a on nic przed nią nie ukrywał.
Zapomniał o łodzi.
Kiedy zbudził się kolejnego poranka, wiedział, że ma dość sił, by wstać.
Został.
Udawał osłabienie.
Nie chciał odejść.
Zrozumiała wszystko po południu. Przez okienko wpadało mniej światła i tylko z rzadka
mijali je jacyś ludzie.
Na północy o tej porze roku noce i dnie nie różniły się wiele. Tutaj wieczorami zapadał
zmrok, a noce były czarne i jedwabiście miękkie.
Podzielili się kawałkiem chleba, popili domowym piwem z drewnianego kubka.
Reijo nie miał pojęcia, skąd dziewczyna bierze jedzenie. Twierdziła, że nie wychodzi z
piwnicy, lecz przecież musiała. Pewnie nocami, kiedy spał. Daleko nie mogła odchodzić, wszak
bała się iść z wiadomością na Bryggen, a nabrzeże nie mogło znajdować się daleko.
Może ktoś mieszkający w pobliżu nie odmówił jej pomocy.
- Więc wypływasz? Oboje znali odpowiedź.
- Zabiorę cię ze sobą.
Potrząsnęła wolno głową. Zaplotła warkocz i upięła go wokół głowy.
- Możesz zabrać wspomnienia.
- Jakie wspomnienia? - Reijo wzruszył ramionami. - Tej parszywej dziury?
Jego głos zabrzmiał obco, chrapliwie.
- Wiele wspomnień. Pięknych wspomnień.
Podniosła rękę i wyjęła spinki z włosów. Potrząsnęła głową, rozluźniając warkocz, a
długie sploty otoczyły jej twarz złotą aureolą.
- Zabierzesz ze sobą mnóstwo cudownych wspomnień - szepnęła i wyciągnęła dłonie ku
Reijo.
Spletli palce.
Usta dziewczyny drżały. Na jej twarzy malowało się wzruszenie.
Zielone oczy Reijo pociemniały. Uwolnił dłonie i przesunął je w górę, gładził miękkie
zaokrąglenia jej ramion. Miała szerokie ramiona jak na kobietę, ale jemu się podobały. Były
oznaką siły.
Potem zamknął dłonie na karku dziewczyny, wplótł je w deszcz złotych nici.
Nie rozczarował się. Włosy miały gładkość aksamitu.
Kim była? Kto mógł równać się z tą nieziemską istotą? Ciało dziewczyny wyginało się
pod dotykiem dłoni Reijo, jakby nie chciało uronić najdrobniejszej pieszczoty.
Objął ją w talii. Figury dziewczyny nie uformował gorset. Natura obdarzyła ją
harmonijną linią bioder.
Jej wargi rozchyliły się jak kwiat o poranku.
Reijo zachwiał się. Nie wiedział, czy to pod wpływem chwili, czy raczej z wyczerpania.
Wiedział jedynie, że musi pocałować te usta. Choć jego ciałem wstrząsały fale pożądania,
trzymał dziewczynę tak delikatnie, jak potrafił.
Była silna, ale jemu jawiła się kruchą figurką z porcelany.
To ona go pocałowała. Reijo, przepełniony religijną nieomal czcią, zawahał się w
ostatniej chwili.
Pocałunek wstrząsnął nim, zawierał w sobie bezmiar tęsknoty.
Tęsknoty, której się u siebie nie spodziewał. Głodu, którego do tej pory nie musiał
zaspokajać.
Stopili się w uścisku, stali jedną istotą.
Szumiało mu w głowie. Jego dłonie błądziły nerwowo po jej ciele, walczyły z opornymi
wstążkami i guzikami.
Ona gorączkowo czyniła to samo. Nie byli w stanie oderwać się od siebie, by ułatwić
sobie zadanie.
Wargi płonęły ogniem, który nie palił. Płomieniami, które niosły rozkosz.
Niebezpiecznymi, być może, lecz któż chciałby żyć bez nich?
Bez tego żaru i niewysłowionej tęsknoty...
Więc mylił się dotąd?
Więc Raija nigdy nie dotknęła jego serca?
Więc łudził się cały czas?
Teraz dopiero czuł naprawdę?
To właśnie zwie się miłością?
Ciało Reijo śpiewało z radości.
Każdy ruch rąk dziewczyny słał iskierki rozkoszy. Jej rozjarzone oczy mówiły, że czuje
to samo.
- Sprawiam ci ból? - szepnął, Bal się swojej gwałtowności.
- Nie jestem dzieckiem - przypomniała mu. - Nie jestem zawstydzoną dziewicą...
Reijo połaskotał ją wargami w policzek.
- To nic. Dla siebie jesteśmy nowi. Tylko to się liczy.
Uśmiechnęła się ciepło.
- Nie sprawiasz mi bólu. Dajesz mi rozkosz, Reijo! Nie przestawaj! Już nic nie mów!
Reijo pocałował jej uśmiechnięte wargi. Uniósł kąciki ust i odwzajemnił się taką samą
radością.
Miał wrażenie, że rodzi się na nowo.
Sądził dotąd, że wie, co to szczęście, zna pokrętne ścieżki miłości. Sądził, że potrafi
kochać i że zaznał cierpienia... Ta kobieta, której imienia nie znał, udowodniła mu, iż nie
wiedział nic.
Połączył się z nią i znalazł się w niebie.
Czary...
Nazywali ją wiedźmą...
Reijo odsunął od siebie tę szaleńczą myśl.
Mieli mało czasu.
Dała mu tyle rozkoszy, że gotów był przejść przez piekło, by znów wziąć ją w ramiona.
12
Żyli bez marzeń. Tworzyli wspomnienia, tęsknoty, które ocierały się o cierpienie.
Reijo zasnął szczęśliwy. Nigdy nie zaznał tyle radości, tyle miłości w jedną noc.
Budził się powoli.
Pełen oczekiwania wyciągnął rękę, by jej dotknąć, przyciągnąć do siebie i zanurzyć
twarz w złocistych włosach.
Łóżko było puste.
Reijo otworzył gwałtownie oczy.
Lampa zgasła.
Przez okienko sączył się blady świt.
Ogień na palenisku żarzył się, Reijo poczuł igiełki chłodu na nagim torsie.
Był sam.
Dziewczyna zniknęła.
Reijo wystraszył się. Zerwał się na równe nogi, lekceważąc zawroty głowy.
Naciągnął ubranie, szukając rozpaczliwie jakiejś wiadomości.
Zdawał sobie sprawę, że i wcześniej wychodziła z piwnicy, ale nigdy nie za dnia.
Mrok był jej sprzymierzeńcem.
Teraz wstawał dzień, a dziewczyna nie wracała.
Reijo szalał z niepokoju.
Kto ją raz zobaczy, nigdy nie zapomni.
Jeśli ją znajdą, wszystko się skończy.
Nie mogła umrzeć.
Reijo podjął decyzję, kiedy dziewczyna spoczywała na jego piersi w tę najszczęśliwszą
noc, jaką dane mu było przeżyć.
Postanowił zabrać ją do Finnmarku.
Zdoła ją przekonać. Przecież spędziła noc w jego ramionach.
Ludzie będą gadać.
Reijo nie przejmował się tym.
Zabierze ją ze sobą, da nowe życie, w którym nie będzie musiała flirtować ze śmiercią.
Sam zacznie nowe życie...
Raija zrozumie go. Obiecali nie zamykać sobie drogi do szczęścia.
Wtedy myśleli oboje, że to Reijo będzie musiał zwrócić wolność Raiji. Żadne z nich nie
przypuszczało, że on pokocha inną kobietę.
Zrozumie go.
Zapiął koszulę na ulicy.
Świeże powietrze oszołomiło go, od tygodnia nie wychodził z zatęchłej piwnicy.
Zaczerpnął tchu i poczuł się jak nowo narodzony.
Dokąd poszła?
Dokąd?
Rozejrzał się wokół. Zobaczył nieznajome fasady domów.
Dobry Boże, dokąd poszła?
Zatrzymał się raptownie. Przypomniał sobie słowa, które wykrzyczała w ekstazie. Teraz
nabrały przerażającego znaczenia.
Mogłabym umrzeć dla ciebie, powiedziała.
Naraziła się na niebezpieczeństwo?
Poszła na nabrzeże?
Reijo ocknął się.
Nie czuł bólu, tylko strach.
Ruszył biegiem. Jak szalony popędził ku morzu.
Zadyszany wpadł na przystań.
„Maja Elise” stała u nabrzeża. Jedyna z kilkudziesięciu łodzi handlowych, które rzuciły
kotwicę w zatoce.
Nie zostawili go.
Reijo łapczywie łapał oddech, kiedy poczuł, jak ktoś wali go pięścią w plecy.
- Nie sądziłem, że się tak ucieszę na widok twojej krzywej gęby! - Nils odetchnął z ulgą
i jeszcze raz trącił kułakiem przyjaciela. - Gdzie się podziewałeś, stary? Jakbyś się pod ziemię
zapadł. Przeszukaliśmy całe miasto.
- To długa historia.
Dziewczyna była ważniejsza. Musiał ją znaleźć. Nie zamierzał odpływać bez niej.
- Nikogo tu nie było? - spytał, wstrzymując oddech. - Nikt nie przyniósł ci wiadomości
ode mnie?
- Któż taki? - zdziwił się Nils. Reijo stracił nadzieję.
- Nikt... - westchnął ciężko.
- To część tej długiej historii?
Nils był bystry. Reijo skinął głową.
- Opowiesz mi w drodze do domu - skrzywił się Nils. - Kiepsko wieje, będziemy mieć
mnóstwo czasu na rozmowy.
Reijo zamierzał powiedzieć, że nie może jeszcze wypłynąć, kiedy Nils dodał z niechęcią
w głosie:
- Mam dość tego miasta. Uważają nas za dzikusów, bo mieszkamy na północy. -
Splunął. - Fuj! - Pociągnął Reijo za sobą. - Miasto, w którym topią kobiety, nie jest w moim
guście.
- Co?
Reijo stanął jak wryty i chwycił Nilsa za klapy kaftana. Wbił w kompana oszalałe
spojrzenie.
- Co powiedziałeś? - wychrypiał. - Co powiedziałeś, Nils?
Nils wyswobodził się z uścisku i poprawił ubranie.
- Raduję się, że mogę opuścić miasto, w którym topi się kobiety - powtórzył, patrząc ze
zdumieniem na kompana. - Czy to też ma związek z twoją opowieścią?
Reijo był szary na twarzy.
- Nie wiem - jęknął. - Mam nadzieję, że nie. Co widziałeś, Nils?
- To samo, co inni - rzekł ponuro Nils. - Kilku mężczyzn przywlokło tu związaną
kobietę. Kopali ją, bili, pluli na nią. Słyszeliśmy przekleństwa, którymi ją obrzucali. Na
nabrzeżu związali jej stopy i cisnęli ją do wody.
Nils przerwał. Był tak poruszony, że miał trudności z mówieniem.
- Nikt nie ruszył palcem, by jej pomóc. Utonęła. Po prostu zniknęła pod wodą.
Wyrzucam sobie, że nie podpłynąłem, by ich powstrzymać.
Reijo zgiął się wpół i usiadł na drewnianym pomoście. Zwiesił nogi w dół. Patrzył w
wodę. Szukał tego miejsca. Nie spytał Nilsa. Nie chciał wiedzieć.
- Była młoda - wykrztusił. - Miała złociste włosy... Nils skinął głową.
- Skąd... - zaczął, ale przerwał. - Nie, nic nie mów! Usiadł obok Reijo i spojrzał przed
siebie.
- Podpłynąłem tu później - powiedział. - Nie mogłem się powstrzymać. Pytałem ludzi.
Byli równie przerażeni jak ja...
- Nazywali ją czarownicą - rzekł Reijo nieswoim głosem.
- To była próba wody - wyjaśnił z odrazą Nils. - Czarownica pływałaby na powierzchni
pomimo więzów. Niewinna idzie na dno.
- Była niewinna. - Reijo nie próbował ukryć łez.
- Tak czy siak by ją zabili - stwierdził Nils.
- Spaliliby na stosie. - Głos Reijo nigdy nie brzmiał tak martwo. Pierwszy raz w życiu
czuł taki ból.
- Nie krzyczała. Nie wydała z siebie dźwięku. Po prostu utonęła.
Reijo oddychał ciężko. Połykał słone łzy.
- Dlaczego? - spytał, nie spodziewając się odpowiedzi. Zwrócił twarz ku niebu. -
Dlaczego?
Nils wiedział, że to nie jest najlepszy moment, ale słowa same cisnęły się na usta.
- Ludzie mówili, że była aniołem dla ubogich. Pracowała jako pokojówka u jednej z
miejscowych dam. Dalekiej krewnej, której nie wypadało wyrzucić jej na ulicę. W nielicznych
wolnych chwilach opiekowała się tymi, których los potraktował najsrożej. Znała się na ziołach i
potrafiła leczyć nawet wtedy, gdy lekarze bezradnie rozkładali ręce.
Reijo rozpoznał dziewczynę. Taka była. Anioł, nie czarownica.
- Ksiądz uznał to za bluźnierstwo. Mówił, że ratuje ludzi z pomocą diabła.
Zaprzeczyła...
Nils poczuł się równie źle jak Reijo.
- Synek damy poważnie zachorował. Żaden lekarz nie był w stanie przywrócić mu
zdrowia, więc pozwolono jej użyć ziół. Nie pomogły i wyrzucono ją na ulicę. Kiedy chłopiec
umarł, uznano dziewczynę za wiedźmę i morderczynię.
Reijo otarł łzy. Taka była jej historia.
Takie było życie kobiety, którą kochał przez kilka chwil.
- Miałem ją zabrać do Finnmarku, Nils. To dla mnie przyszła sprawdzić, czy łódź nie
odpłynęła.
Tak powiedziała.
„Mogłabym umrzeć dla ciebie, Reijo”. Nie poznał jej imienia.
Wiedział tylko, że kochał ją całym sobą, jak nigdy dotąd.
Mogła otworzyć mu drzwi do nowego życia.
- To nie twoja wina, Reijo! - powiedział Nils. Skąd mógł wiedzieć.
Jak mógł zrozumieć.
To jego wina.
Tylko jego...
Na dnie zatoki złociste włosy dziewczyny rozkładały się w mokry wachlarz.
Jak słońce w bezbrzeżnej ciemności.
Nazwali ją czarownicą.
Zabili jak czarownicę.
Była aniołem ubogich.
Znajdywał słabą pociechę w tym, że nie on jeden zachowa ją w pamięci.
I nigdy nie zapomni. Mogła odmienić mu życie.
Reijo wstał z trudem.
- Masz rację, Nils - wyrzekł z bólem. - Ruszajmy. Miasto, w którym topi się kobiety, nie
jest dla nas.
Wiedział, że odwiedza Bergen po raz pierwszy i ostatni.
13
Opis Pedera był tak dokładny, że Mikkal bez trudu odnalazł osadę.
Nie wątpił, że ojciec i brat Jenny z równą łatwością trafią na właściwy szlak.
Nadzieję pokładał w tym, że poruszali się pieszo, więc może zdoła ich wyprzedzić.
Wszyscy w osadzie znali Raiję. Powiedzieli mu, że szalona dziewczyna ruszyła na targ i
jeszcze nie wróciła.
Niepokój ścisnął mu serce.
Nie wróciła...?
Pytali, kim jest.
Odpowiadał, że jej bratem. Uniesione brwi miejscowych mówiły, że Lapończycy nie są
w wielkim poważaniu.
Być może oddawał jej tym kłamstwem niedźwiedzią przysługę.
Pozwolili mu spotkać się z dziećmi, by sprawdzić, czy naprawdę zna Raiję.
Serce Mikkala łomotało, kiedy zobaczył dziewczynki. Elise przywitała się wstydliwie.
Maja też go rozpoznała, ale nie okazała zawstydzenia. Patrzyła na niego krnąbrnie. Zobaczył w
niej odbicie siebie i go to zabolało.
- Reijo milszy od ciebie - oświadczyła z taką bezczelnością, na jaką stać trzyletnie
dziecko.
Zdobył się na uśmiech.
Przypominała Raiję, gdy tak stała z rączkami wspartymi o biodra w geście, który
podpatrzyła u dorosłych. Podobnie jak matka przekrzywiała głowę. Jej ruchy, charakter, jej
uroda.
- Reijo jest z pewnością milszy ode mnie - przyznał, uśmiechając się szelmowsko. - No,
ale chyba mogę was odwiedzić?
- Oczywiście, Mikkal! - odrzekła poważnie Elise. Zachowywała się już jak mała dama.
Maja ułożyła usta w ciup i nic nie powiedziała, ale nie odrywała wzroku od Mikkala.
Oddałby dłoń za miłość tego dziecka!
Jego dziecka.
Jego jedynej córki.
Jego i Raiji. Zrodzonej z miłości...
Wdowa była zadowolona. Dzieci poznały Mikkala. Pomyślała, że to wiele wyjaśnia.
Czarne włosy Raiji, jej upór...
Powinna była zgadnąć...
Trudno ukryć Japońskie pochodzenie.
- Dom jest pusty - powiedziała, taksując Mikkala wzrokiem.
Pokrewieństwo wyszło na jaw. Ta nieznośna dziewczynka przypominała wujka.
- Mam dość zajęć...
Mówiła nie wprost, ale Mikkal zrozumiał.
- Klucz? - spytał. - Gdzie jest klucz?
- Wisi w schowku przy drzwiach. Dasz sobie radę z dziećmi?
Mikkal nie był pewien, ale nie miał zamiaru tłumaczyć się przed wdową.
- Mam własne - rzucił.
Kobieta odetchnęła z wyraźną ulgą, po czym zebrała rzeczy dzieci i podała mu małego
Knuta. Wtedy dopiero zawahała się.
- Nie wiem, czy powinnam...
Mikkal z radością uniknąłby odpowiedzialności, ale zachowanie kobiety zaczęło go
drażnić.
Dzieci Raiji nie zostaną z nią ani chwili dłużej.
- Opiekowałem się już takimi maleństwami - skłamał z czarującym uśmiechem.
Wdowa złagodniała. Musiała przyznać, że jak na Lapończyka jest dość przystojny.
Mikkal poprowadził pochód, kierując się wskazówkami Elise.
Maja nie odzywała się, ale też nie protestowała, kiedy opuszczali dom wdowy. Uznała
widać, że Mikkal oznacza zmianę na lepsze.
Wszystko poszło tak, jak się spodziewał. Maja przeciwstawiała się mu na każdym
kroku, Elise pomagała, jak mogła.
Kiedy w końcu Maja położyła się do łóżka, spojrzała wrogo na Mikkala i wypaliła:
- Możesz tu zostać, póki nie wróci Reijo! Potem już ciebie nie potrzebujemy.
Zabolało.
Elise dostrzegła to na swój dziecięcy sposób. Mikkal miał się sporo nauczyć tego
wieczora.
Myślał, że śpią, kiedy tupot małych stóp przerwał ciszę.
Elise wsunęła się wstydliwie na ławę tuż obok niego.
- Nie przejmuj się Mają - szepnęła i dodała jak dorosła: - Ona dla wszystkich jest taka.
Nawet dla Aleksieja. Ale on jej nie rozumiał. Na szczęście.
- Aleksieja? - spytał machinalnie. Raija nie powiedziała mu wszystkiego.
Elise skinęła energicznie głową.
- Ona myśli, że straci Reijo, jeśli Raija polubi kogoś bardziej od niego. Ale przecież
Reijo jest mężem Raiji, więc nie wolno. - Nabrała powietrza. - Raija nie lubiła Aleksieja
bardziej niż Reijo. Jestem pewna.
Mikkal przełknął ślinę. Miał ochotę krzyczeć.
- Nie przejmuj się Mają - powtórzyła Elise. - Ja cię lubię. Raija też.
Zamyśliła się.
- Ale nie bardziej niż Reijo... Mikkal pogładził ją po włosach.
Tysiące pytań cisnęło się mu na usta, ale nie wypadało wypytywać małego dziecka.
- Ja też cię lubię - powiedział łagodnie.
Nigdy tak poufale nie rozmawiał z małą dziewczynką. Nie licząc Raiji, ale wtedy sam
był dzieckiem.
- Połóż się! Nie myśl już o tym, co powiedziała Maja. Rozumiem ją i nie mam jej tego
za złe.
Elise wróciła szczęśliwa do łóżka. Mikkal się nie kładł. Uchylił drzwi do alkowy, ale
zaraz je zamknął.
Za żadne skarby świata by się tam nie położył!
Elise chciała dobrze, ale dodała mu nowych zmartwień.
Myśl o Reijo była wystarczająco gorzka. Nieznany Aleksiej przyprawiał go nieomal o
szaleństwo. Musi pomówić z Raiją, kiedy dziewczyna wróci. Jeśli wróci, podpowiadał mu
złośliwy głos. Jeśli wróci.
Mikkal zasnął przy stole kompletnie wyczerpany.
Dwóch mężczyzn dotarło do osady dzień później niż Mikkal. Nie musieli pytać o drogę.
Peder dokładnie opisał dom Raiji.
Mikkal obudził się na jakiś chrobot. Ktoś majstrował przy zamku.
Raija?
Niemożliwe. Raija wiedziała, gdzie jest klucz.
Domyślał się, kim są nieproszeni goście.
Przeszedł zdecydowanymi krokami przez izbę i otworzył drzwi. Na twarzach
przybyszów odmalowało się zaskoczenie.
- Myśleliśmy, że tu mieszka Raija - wykrztusił starszy z nich.
Mikkal nie zapytał, dlaczego usiłowali sforsować drzwi.
- Mieszka - odrzekł zimno i zagrodził ciałem wejście.
- I Reijo - dodał młodszy.
Obaj usiłowali zajrzeć do środka nad ramieniem Mikkala.
- Owszem.
- Więc kim ty jesteś? - spytał młodszy.
- Bratem Raiji. - Mikkal posłużył się tym samym kłamstwem. - Kto pyta?
Mierzyli go wzrokiem, młodszy bezczelnie, starszy ostrożnie.
- Przyjaciele Reijo. Przechodziliśmy obok, całkiem przypadkowo, i postanowiliśmy go
odwiedzić.
Mikkal zatknął kciuki za pas, celowo skierowując ich uwagę na nóż, który wisiał u jego
biodra.
- Dziwna pora na odwiedziny - wycedził. - Reijo nie ma w domu.
Urwał.
- Raiji też nie ma - dodał po dłuższym milczeniu. - Tylko ja. Nie spodziewałem się
gości. W nocy śpię.
Nie wiedzieli, czy Mikkal mówi prawdę, ale nie chcieli ryzykować.
Wycofali się.
Mikkal zauważył, że młodszy z trudem się hamował. Odmowa Lapończyka podrażniła
jego dumę.
Odeszli.
Mikkal stal w progu, odprowadzając ich wzrokiem. Doszli do zabudowań osady i
zniknęli.
Mikkal obawiał się jednak, że nie zrezygnują tak łatwo.
Stary był przebiegły.
Wierzył, że Raija doprowadzi ich do złota.
Nie chcieli zmarnować szansy przez głupi błąd.
Mikkal miał rację. Ojciec i syn ruszyli do sklepu, zgrzytając zębami ze złości. Nie
zamierzali się poddawać.
- Co się stało z tą diablicą? - dziwił się Iver.
- Nie było jej na targu. Nie ma jej tutaj... - zastanawiał się głośno ojciec.
Obaj doszli do tego samego wniosku.
- Żadna kobieta nie podjęłaby się takiej wyprawy w pojedynkę! - Iver nie miał zbyt
wysokiego mniemania o kobiecej zaradności. Miał za to zdecydowane poglądy co do ich roli i
miejsca.
Ojciec żył dłużej na tym świecie.
- Hm - chrząknął - kto ją tam wie...
- Co robimy?
Ole uśmiechnął się.
- A co możemy zrobić? Czekać. Rozglądać się. Przecież musi w końcu wrócić.
Iver też się uśmiechnął. Tyle że znacznie groźniej.
Koń padł trzy dni drogi od skały. Raija zostawiła wóz i towary i ruszyła do domu
piechotą.
Zwolniła, kiedy okolica wydała się jej znajoma.
Mogła dojść do osady przed wieczorem, ale wolała uniknąć szyderczych spojrzeń
mieszkańców.
Przeczekała parę godzin, a potem cichcem przemknęła pomiędzy nagimi wzgórzami ku
domowi. Duma dziewczyny doznała poważnego uszczerbku.
Klucza nie było w schowku.
Raija zaniepokoiła się. Wsunęła dłoń do kieszeni kaftana i zacisnęła ją na nożu. Wciąż
miała na sobie męskie przebranie.
To był kolejny powód, dla którego wolała schować się przed ludzkim wzrokiem. I tak
dość gadali o niej w osadzie.
Wstrzymała oddech i mocniej ścisnęła rękojeść noża.
Wydarzenia ostatnich tygodni sprawiły, że Raija była gotowa go użyć. Nie warto modlić
się za ludzi, którzy chcą jej krzywdy.
Raija przestała wierzyć w ludzką życzliwość.
Ostrożnie nacisnęła klamkę.
Drzwi nie stawiły oporu.
Raija pchnęła je gwałtownie.
- Tego już za wiele! - usłyszała głos, który poznałaby na końcu świata.
Zdumienie było obopólne.
Po kilku sekundach Raija otrząsnęła się z szoku i weszła do izby. Zamknęła drzwi nogą
i oparła się o nie. Kapelusz zsunął się jej na plecy, odsłaniając włosy.
- Co ty masz na sobie? - wykrzyknął Mikkal, obrzucając dziewczynę zdumionym
wzrokiem. - W życiu nie widziałem cię w równie dziwacznym stroju.
Raija zignorowała ten komentarz.
- Co tu robisz? - spytała. - Chyba wyraziłam się jasno. Nie chcę cię znać, póki nie
będziesz wolny.
Mikkal uśmiechnął się kwaśno. Podszedł do Raiji i ujął ją za podbródek. Drugą rękę
wsparł o drzwi ponad ramieniem dziewczyny.
Była brudna na twarzy. Brudna i niewypowiedzianie piękna.
- Wolny - powtórzył, zaglądając jej w oczy. - Tak jak ty, Raiju?
Odwróciła twarz ze złością. Była jednak zbyt zmęczona, by stawić mu opór.
Poza tym widok Mikkala sprawił jej radość.
Jarmark leżał daleko stąd.
Inga, Sigga znaczyły nie więcej niż pusty dźwięk. Reijo przestał się liczyć.
- Skąd wiesz? - spytała znużona.
Odwrócił się tyłem do niej, usiłując zapanować nad emocjami. Nie krzyknął tylko
dlatego, że bał się zbudzić dzieci.
- Prawda zawsze wyjdzie na jaw - wyrzekł sztywno. - Nawet jeśli Raija Alatalo,
przepraszam, Raija Kesaniemi usiłuje ją ukryć...
- Nie masz prawa mnie oskarżać, Mikkal! - Raija chwyciła go za ramię i obróciła ku
sobie. - Słyszysz? Nie jesteś lepszy!
Spojrzał na dziewczynę z niezgłębionym uśmiechem.
- Ani gorszy - powiedział po chwili. Gorycz przebijała przez jego słowa. - Przegnałaś
mnie jak psa - dodał z bólem.
Raija puściła jego ramię.
- Dlaczego? Czy to było konieczne?
Raija wypuściła powietrze z płuc. Była bliska omdlenia.
Nie miała się gdzie ukryć. Mikkal zagradzał jej drogę jak skała, żądając wyjaśnienia,
którego nie umiała już odnaleźć.
- Popełniam błędy - wyszeptała.
- A ja? - Nachylił się. - Czy też mam prawo się mylić? Jestem tylko człowiekiem, na
dodatek nie tak silnym jak ty.
Raija wzruszyła ramionami. Wątpiła, czy ją zrozumie.
- Dla mnie nigdy nie byłeś zwykłym człowiekiem, Mikkal. Byłeś czymś więcej.
Ideałem...
Przewrócił oczyma.
- Też wymyśliłaś! - Nie dawał się udobruchać. - Ideałem? - mruknął i odwrócił się, by
ukryć zadowolenie.
Raija opadła bezsilnie na ławę. Uśmiechnęła się potulnie i skinęła głową. Teraz dopiero
Mikkal dostrzegł, jak bardzo jest zmęczona.
- Powinnaś się położyć - powiedział czule. Przytaknęła.
- Położysz się ze mną? Drzwi do alkowy były jak mur.
Ciemne oczy dziewczyny błagały go. Wybaczały. Pragnęły.
Skinął głową. Przeprowadził Raiję przez próg i pomógł pozbyć się krępującego
przebrania. Dziewczyna wisiała na jego szyi. Zasnęła, zanim zdążył ją położyć.
Mikkal przykrył ją kocem, ale nawet tego nie zauważyła. Oddychała równo i głęboko,
pogrążona w sennych marzeniach.
Jakże pragnął je z nią dzielić!
Usiadł na skraju łóżka, opuściło go zmęczenie. Nie chciał spać z Raiją.
Właściwie to chciał, ale opowieść Elise dała mu dużo do myślenia.
Dzieci rozumiały więcej, niż przypuszczał. Nie zamierzał zajmować miejsca Reijo. Dla
dzieci Raija i Reijo stanowili jedność. Reijo był im oparciem.
Dzieci też kochają.
Dzieci Raiji kochały Reijo.
Najbardziej zaś mała córeczka Mikkala.
Pogładził Raiję delikatnie po policzku. Wciąż miała najdelikatniejszą skórę, jakiej
kiedykolwiek dotykał.
Uśmiechnęła się przez sen; poczuł, jak jego serce napełnia się ciepłem.
Mikkal przełknął ślinę. Po raz pierwszy był blisko niej w tak niezwykły sposób. W te
rzadkie chwile, którymi obdarzył ich los, nie mieli czasu. Rzucali się na siebie z namiętną
gwałtownością, mówili jedno przez drugie, czuwali z podkrążonymi oczyma, byle tylko nie
zasnąć, byle być ze sobą na jawie.
Żeby zapamiętać każdą wspólnie przeżytą sekundę.
To było nowe doświadczenie.
Łagodne.
Piękne.
Mikkal złapał się na myśli, że chciałby zasnąć u jej boku. Wtulić się w ciepło jej ciała i
zanurzyć się w bezpieczny sen.
Obudzić się przy niej. Mieć pewność, że będzie przy nim. Budzić się wolno i spokojnie.
Nigdy dotąd tego nie przeżył.
Nigdy nie przeżył chwil zwykłego szczęścia z kobietą, którą kochał.
Pochylił się nad Raiją i dotknął wargami ust dziewczyny. Czoła. Oczu.
Przytknął policzek do jej policzka i poczuł, że czas się zatrzymał.
Miłość przepełniała mu serce.
Wyszedł z alkowy na palcach. Był zmęczony. Zmęczony i szczęśliwy.
Zasnął z uśmiechem na podłodze przed paleniskiem.
Obudził się, czując na sobie czyjś wzrok. Cała trójka stała nad nim. Dzieci były bose,
potargane, przecierały zaspane oczy.
- Jesteś głupi, Mikkal! - Maja potrząsnęła główką. - Przecież mamy łóżko.
Mikkal wstał ociężale. Zrobiło mu się ciepło na duszy.
Jego córka po raz pierwszy nazwała go po imieniu.
- Mogłeś położyć się w drugiej izbie - wyjaśniła Elise. - Tam, gdzie spał Aleksiej.
Znów ten Aleksiej!
Mikkal ucieszył się, że wybrał podłogę.
Maja nie mogła się zdecydować, czy warto się do niego odzywać. W końcu uznała, że
warto.
- Musisz dać nam jeść - stwierdziła i jednym tchem spytała: - Kiedy wróci mama?
Mikkal wciąż był zaspany.
- Mama jest w domu - odrzekł bez zastanowienia. - Wróciła w nocy.
Za późno zrozumiał swój błąd. Dzieci rzuciły się do alkowy.
Przecież Raija potrzebowała snu!
- Dlaczego masz na sobie spodnie Reijo? - usłyszał głos Mai.
Uśmiechnął się. Raija zasnęła tak, jak stała. Maja ujęła go swoją bezpośredniością.
Bystra dziewczynka!
Serce Mikkala napełniło się ojcowską dumą.
Raija wzięła się do pracy. Nie lubiła domowych obowiązków, ale wypełniała je
sprawnie i szybko. Ubrała całą gromadkę i nakarmiła. Potem usiadła otoczona dziećmi.
Maleństwa nie chciały się od niej oderwać. Mocno odczuły nieobecność matki.
- Dlaczego przyszedłeś? - spytała Mikkala po lapońsku. - Skąd znałeś drogę?
- Nieznajomi z targowiska, którzy wypytywali się o was, spotkali kogoś z osady.
Podsłuchałem ich.
Twarz Raiji nie wyrażała nic. Mikkal pieścił ją spojrzeniem.
- Są tutaj. Przybyli w nocy przed tobą. Przegoniłem ich, ale wątpię, by odeszli daleko...
- Głupio mówicie - uznała Maja, która poczuła się zlekceważona.
- Dorosłe gadanie - wyjaśniła rezolutnie Elise. Maja ześlizgnęła się z lawy i tupnęła
nóżkami.
- Nie lubię dorosłego gadania! Nie lubię tajemnic!
- Nie lubisz cudzych tajemnic - uśmiechnęła się z miłością Raija.
Maja udała, że nie słyszy.
- Chcę Reijo. - Patrzyła wrogo na Mikkala, winiąc go za to, że nikt nie okazuje jej
należnej uwagi. - Nie lubię ciebie! Chcę Reijo!
- Mikkal jest naszym gościem - zwróciła jej uwagę Raija. - Nie wiem, kiedy wróci
Reijo, skarbie. Niebawem.
Postawiła Knuta na podłodze i wyszła. Po chwili wróciła z kawałkiem papieru,
kałamarzem i piórem. Z haczyka na ścianie zdjęła zniszczony kawałek skóry i rozpostarła go na
stole.
Mikkal nic nie rozumiał. Dopiero kiedy zobaczył znaki wyryte w skórze, domyślił się.
Raija zaczęła kopiować mapę.
- Szukałaś złota, prawda? Skinęła głową.
- Znalazłaś to miejsce? Powtórnie skinęła głową. Mikkal wstrzymał oddech.
Nie rozumiał zachowania Raiji. Pracowała z właściwą sobie determinacją, tyle że nie
wiedział dlaczego.
Skończyła odrysowywać mapę i odwiesiła oryginał na haczyk. Złożyła arkusz papieru i
odstawiła przybory do pisania na miejsce. Wszystkie te czynności wykonała z nadzwyczajną
skrupulatnością.
- Dokąd się wybierasz? - zapytał ostro, kiedy poczęła gotować się do wyjścia. - Jesteś
nieostrożna. Oni z pewnością czają się gdzieś w pobliżu...
- Mam taką nadzieję.
Ani słowem nie wyjaśniła swego dziwnego zachowania. Spojrzała wyzywająco na
Mikkala i dodała:
- Chodź ze mną, jeśli chcesz mnie bronić... Nie mógł nie zauważyć uszczypliwości w
tonie Raiji, ale ruszył za nią. Dzieci pobiegły za matką. Ole i Iver spędzili noc pod schodami do
sklepu. Jeszcze spali.
- Kto śpi, nie grzeszy - powiedziała głośno Raija.
Na dźwięk tego głosu mężczyźni podnieśli się, przecierając zaspane oczy. Ich
zdumienie urosło do niebotycznych rozmiarów, kiedy ujrzeli, kto do nich przemawia.
Za dziewczyną stał ten sam Lapończyk z dłonią groźnie opartą na rękojeści noża.
- Szukaliście mnie - ciągnęła niewinnie Raija. - Krewniacy Reijo, nieprawdaż? - Jej
oczy zwęziły się w dwie szparki. - A co na to Jenny? Czy ona i dziecko mają się dobrze?
- Jenny nie żyje - warknął Iver. - Utopiła się w dniu, w którym opuściliście wyspę.
Daruj sobie współczucie! Poradzimy sobie bez niego!
Raija wsunęła rękę za kaftan. Wyjęła arkusz papieru i rzuciła go starszemu z mężczyzn.
- Ale bez tego sobie nie poradzicie?
Ze ściągniętymi brwiami przyglądała się, jak rozkładają rysunek.
- Co to jest? - wykrztusił Ole.
Mikkal zdumiał się równie mocno jak on. Czy Raija oszalała?
- To jest mapa - wyjaśniła spokojnie Raija. - Mapa, bez której nie dacie sobie rady.
Szukaliście nas ze względu na złoto.
Nie pytała, stwierdzała fakt.
- Tę mapę zostawił Karl. Złoto należało do niego. Ole i Iver nadal nic nie pojmowali.
Podejrzliwie przyglądali się znakom i literom na papierze. Nie umieli ani czytać, ani pisać.
Nie dali jednak tego poznać po sobie. Nie chcieli się poniżać w oczach kobiety.
- Dlaczego nam ją dajesz?
Na ich twarzach malowało się zaskoczenie.
Raija roześmiała się serdecznie.
Mikkal nabrał pewności, że samotna wędrówka po płaskowyżu musiała odbić się na
psychice dziewczyny. Silniejsi od niej przeżywali załamania nerwowe. Powinien był ją
powstrzymać.
Tyle że w życiu nie widział nikogo, kto potrafił sprzeciwić się Raiji.
- Spodziewałam się wdzięczności - skrzywiła się. - Oszczędzam wam mnóstwa
kłopotów.
Ojciec Jenny złożył papier. Chciał go wyrzucić, ale w ostatniej chwili powstrzymał się i
wsunął arkusik do kieszeni.
- Nie oddaje się skarbu - powiedział zdecydowanie.
- Masz rację, ojcze - dodał Iver. - Coś się za tym kryje.
Raija ponownie się roześmiała.
- Wręcz przeciwnie. Szukałam przez trzy dni, brodząc w wodzie po pas. Tam nie ma ani
ziarenka złota, mogę was zapewnić. Nic poza tym, co znalazł Karl.
Z satysfakcją przyglądała się rozczarowanym minom mężczyzn.
- Życzę szczęścia - dodała, odwracając się. - Będzie wam bardzo potrzebne.
14
- Nic! - Mikkal potrząsał głową z niedowierzaniem. - Nie mogę uwierzyć. Nic nie
znalazłaś!
Raija drapała się leniwie po nodze, w miejscu gdzie ukłuł ją komar. Siedzieli wsparci o
ścianę domu, mając przed sobą morze i osadę. Z zabudowań widać ich było jak na dłoni.
Siedzieli tak blisko siebie, że mogli się dotykać, ale nie robili tego.
Wiedzieli, że śledzi ich wiele spojrzeń.
Mikkal udawał wszak jej brata.
- Nic! - uśmiechnęła się, lecz Mikkal wiedział dobrze, że Raija jest na granicy płaczu. -
Nic nie znalazłam.
Zastanawiał się, czy ma to dla niej duże znaczenie.
- Szukałam wszędzie, Mikkal. Podniosłam każdy kamień w rzece u podnóża skały. Nie
pod wodospadem, ale tam nikt nie zdołałby się dostać. Kalle wyniósł wszystko.
Mikkal skłonny był uwierzyć dziewczynie, choć nie miał pewności. Wolałby sam
przeszukać to miejsce. Nie dla siebie.
Złoto nic dla niego nie znaczyło.
Dla Raiji. Dla Mai.
- Kalle musiał sądzić, że jest tego więcej - głośno myślała. - Był chory...
Głos ją zdradzał.
Starannie przeczesała dno rzeki pod skałą, ale wciąż nie była pewna.
- To nie koniec świata.
Raija uśmiechnęła się z rezygnacją. Podwinęła rękawy bluzki i wystawiła przedramiona
na działanie słońca.
Dzieci bawiły się w pobliżu.
- Ale koniec sklepu - stwierdziła. - Jak tylko wróci Reijo, będziemy musieli wynieść się
stąd.
Opowiedziała mu wszystko.
Mikkal nie wiedział, jak zareagować. Nigdy nie marzył o tym, by posiadać więcej, niż
trzeba mu było do życia.
Nie znał takiego uczucia.
Rzeczy nic dla niego nie znaczyły.
Nie musiał mieć płaskowyżu na własność, by korzystać z jego darów. Nie musiał mieć
rzek, by łowić w nich ryby.
- Boję się, co na to Reijo - zwierzyła się Raija. - On tak polubił tę osadę.
- Dlaczego wyszłaś za niego?
- Bo uznałam to za słuszne. Zależy mi na nim.
- Mnie nie zależy na Indze - podkreślił. Znać było po nim urazę.
- Niezbyt to miłe z twojej strony - przyznała.
- Nie jestem miły. Kocham ciebie. Tylko ciebie. Żar w głosie Mikkala pochlebił jej. I
przestraszył.
Nie chciała być uwielbiana.
- To, że tu przyszedłeś, nic nie zmienia - wyszeptała, na krótką chwilę kładąc rękę na
jego dłoni. - Dobrze, że jesteś, ale to nic nie zmienia. Wkrótce wróci Reijo. Nie zasługuje na to,
bym go zdradzała.
- A ja zasługuję? Westchnęła.
- Już rozmawialiśmy o tym, Mikkal. Zmień temat albo ruszaj w drogę.
Mikkal zmienił temat.
- Kim jest Aleksiej?
Raija spojrzała gniewnie na niego.
- Widzę, że sporo wiesz. Wziąłeś dzieci na spytki?
- Wiem tyle, co nic. Tobie zadaję pytanie. Kim jest Aleksiej dla ciebie?
Oboje byli dumni i uparci. Takie potyczki sprawiały im ból.
- Nikim.
Kłamstwo przyszło jej z taką łatwością, że aż się przestraszyła.
Miłość powinna opierać się na prawdomówności.
- Nie wierzę.
- I co z tego? - wzruszyła ramionami. - To nie moja rzecz. Dorośnij wreszcie, Mikkal.
Nie jesteśmy już dziećmi, musimy brać odpowiedzialność za własne postępki. Zbyt łatwo
odsuwasz ją od siebie.
- Ty zaś uważasz się za lepszą, niż jesteś.
- Być może. Ale nie porzucam tych, którzy mnie potrzebują.
- Z jednym wyjątkiem...
- Ty, Mikkal, dasz sobie radę beze mnie. Masz w sobie dość siły.
Już słyszał te słowa. Za każdym razem powtarzali te same argumenty. Za każdym razem
żegnali się w ten sam sposób.
- Wyjadę - westchnął. - Pięknie tutaj. - Przyglądał się nagim skałom, morzu pociętemu
spienionymi falami. Linii horyzontu, gdzie woda stykała się z niebem. Surowa, otwarta
przestrzeń pełna niewypowiedzianego piękna.
Raija zadrżała.
- Następnym razem osiedlimy się z dala od brzegu.
W duchu gotowała się już do przeprowadzki i jej serce krwawiło. Mikkal prowadził
koczownicze życie, lecz ona nie była stworzona do wędrówek.
Powiedziała „osiedlimy się”... Miała na myśli siebie, Reijo i dzieci. Mikkal był bliski
łez.
- Dziwne... - Raija odprowadziła wzrokiem mewę, która kołysała się na lekkim wietrze.
- Przestałam się lękać. Dawniej bałam się, że się nie odnajdziemy. Teraz wiem, że to nie będzie
trudne.
Mikkal nie miał pewności.
- Mogę ci obiecać, że nie zjawię się, póki nie odzyskam wolności - spoważniał. - Nie
chcę cię dłużej dręczyć, Raiju. Następnym razem nie dam ci powodów do bólu.
- Reijo obiecał, że zwróci mi słowo, jeśli sobie tego zażyczę - powiedziała cicho. -
Dlatego, na swój sposób, wciąż jestem wolna...
Mikkal potrząsnął głową.
- Nie rozumiem go. Nigdy nie złożyłbym ci takiej obietnicy.
- Nie jesteśmy tacy jak Reijo. On jest lepszy od nas.
- Bo nigdy tak nie kochał - rzucił z pasją Mikkal. Nabrał powietrza i dodał: - Jeśli będę
wolny... Następnym razem, Raiju... kiedy zrzucę więzy, poprosisz go o to? Zostaniesz ze mną?
- Nie wiem - odrzekła drżącym głosem. - To takie nierzeczywiste.
Załamał ręce.
- Nie potrafię w to wierzyć, Mikkal. To nie jest moje życie, chyba możesz to
zrozumieć...
Mikkal nie mógł.
- To byłaby drogo okupiona wolność.
- Znam więc odpowiedź - stwierdził ponuro.
- Rozdzieramy się na strzępy - westchnęła, podsuwając kolana pod brodę.
Wyglądała tak młodo i niewinnie. W istocie była dojrzalsza od niego.
Widziała rzeczy wyraźniej. On myślał tylko o niej. Snuł marzenia. Żył, by kiedyś do
niej należeć.
Ona miała większe serce.
Dlatego oddalała się od niego. Dlatego gorzkniał i stawał się małostkowy.
Chciał, by kochała tylko jego, a ona nie potrafiła kłaść tamy uczuciom.
Pełna ciepła i miłości dla ludzi. Była jego. Reijo. Tylu innych...
Odejdzie, nie wziąwszy jej w ramiona. Bez pocałunków.
Nazwała go ideałem.
Miał zamiar okazać się godnym tego miana.
- Był czas, kiedy liczyły się tylko uczucia. - Raija wpatrywała się w rozległy horyzont. -
Tylko to, czy krew płynie szybciej w żyłach. Tylko ten, kto sprawiał rozkosz.
Mikkal wstał. Nie był pewien, czy chce tego słuchać. Słowa Raiji brzmiały inaczej.
Bardziej dojrzale. Odsuwały go na daleki plan.
- Jak jest teraz?
Nienawidził siebie za to pytanie. Odpowiedź musiała sprawić mu ból.
- To wciąż jest ważne. Czuć, że możesz umrzeć pod czyimś dotykiem. Potem jednak
czar chwili pryska i wiesz już, że inne rzeczy są równie ważne.
- A ludzie? - wyszeptał przez zaciśnięte wargi.
- Ludzie też są ważni. Każdy ma coś w sobie. Trzeba umieć to dostrzec. Mikkal?
Tak żałośnie wymówiła jego imię, że musiał spojrzeć na nią. Chęć, by wziąć ją w
ramiona, przytulić i pocałować, doprowadzała go do szaleństwa.
Nie mógł. Grali swoje role.
- Co takiego, miła?
- Czy Elle nas miała na myśli, kiedy powiedziała, że będę szczęśliwa?
Mikkal miał ciętą odpowiedź na końcu języka. Dawno już zapomniał o bajdurzeniach
starej kobiety. Powstrzymał się jednak. Raija znów była jego Małym Krukiem, zgubiła gdzieś
niedawną dojrzałość i pewność siebie.
Potrzebowała pociechy.
Potrzebowała jego.
- Z pewnością nas! - Czy jego głos zabrzmiał przekonująco? - Kogóż by innego? Elle
obiecała, że będziesz szczęśliwa. Kto oprócz mnie mógłby dać ci szczęście?
Znów obdarzyła go żałosnym spojrzeniem. Mikkal doznał nieprzyjemnego uczucia, że
przez ułamek sekundy pomyślała o kimś innym.
- Jest tyle rzeczy - zaczęła bez przekonania, jakby wątpiąc, że niesforne myśli dadzą się
złożyć w słowa. - Jest tyle innych rzeczy, które sprawiają mi radość. I nie ma w tym nic złego.
Lubię się śmiać, lubię ludzi. Zadaję sobie jednak pytanie, czym jest życie. Co jest ważniejsze,
zauroczenie czy zdrowy rozsądek. A może da się połączyć jedno z drugim?
Przerwała, by zaczerpnąć tchu, i smutnym głosem ciągnęła:
- Czasami żałuję, że się spotkaliśmy. Uniknęłabym tylu bolesnych myśli, miałabym
mniejsze oczekiwania. Czasami znowu uświadamiam sobie, że gdybym nie zaznała twojej
miłości, mogłabym równie dobrze się nie narodzić.
Jak trudno zapanować nad drżeniem rąk! Nad chęcią, by jej dotknąć!
Ile trzeba wysiłku, by zostać ideałem. Tym razem jednak Mikkal nie chciał jej zawieść.
- Zadręczasz się myślami, Raiju - zdołał wykrztusić.
Dziewczyna ożywiła się.
- Masz rację. Ach, te moje fantazje! Bywam okropnym ponurakiem...
- Taka już twoja melancholijna fińska natura - uśmiechnął się uszczypliwie. - Cenię ją,
tak jak wszystko, co ciebie dotyczy. Nie zapominaj o tym.
- Nie zapominam o niczym. Nie potrafię... Mikkal wstrzymał oddech.
Zawsze to samo!
Każda rozmowa kończyła się kłótnią. Tym razem się mylił.
Tym razem miała na myśli jasne cechy jego charakteru.
- Wydawałeś mi się taki dorosły, kiedy ujrzałam cię pierwszy raz, Mikkal. - Twarz Raiji
przybrała wyraz rozmarzenia. - Sama byłam mała i nieszczęśliwa - dodała gorzko. Wspominała
czas, kiedy ojciec odesłał ją do Ruiji. - Dziś wciąż uważam cię za chłopca. Może nie chcę
zaakceptować, że się postarzałam?
- Postarzałaś się? Masz dziewiętnaście lat! Co to znaczy przy moich dwudziestu pięciu?
- Jesteś starszy, to prawda. Wciąż jednak widzę w tobie chłopca.
- Myślisz o tym, by wrócić?
- Dokąd?
- Do domu. Do Tornedalen.
Raija wbiła wzrok w chmury. W białych obłokach ujrzała złote pola zboża...
Złote?
Zmarznięte!
Dlatego zamieszkała na kamienistym wybrzeżu północnej Norwegii.
- Tak, Mikkal. Często myślę o domu. Chciałabym znów ujrzeć Tornedalen, choćby
przez parę chwil. Chciałabym powiedzieć ojcu, że nie czuję do niego żalu. Zobaczyć Mattiego.
Ma teraz jedenaście lat. Jeśli żyje...
Raija zamilkła.
Chciałaby przytulić się do matki i powiedzieć, że ją kocha. Pokazać jej wnuki. Wciąż
umiała marzyć.
- Kiedy byłem chłopcem, postanowiłem zawieźć cię do Tornedalen - wyznał Mikkal z
zakłopotaniem. - Gdy ojciec karał cię lub krzyczał na ciebie, myślałem o tym, by zawieźć cię do
domu. Oddać cię twojemu ojcu i powiedzieć mu, że Ruija to nie raj.
- Czemu nigdy mi o tym nie mówiłeś? - Raija spojrzała na Mikkala z błyskiem w oku.
Odnajdywała w nim uczucia, które starannie ukrywał przez te wszystkie lata. Nawet przed nią.
- Jestem trochę tchórzem - przyznał się. - W wielu okolicznościach nie potrafiłem
zdobyć się na odwagę.
Nie zaprzeczyła.
- Szkoda, że nie ma Reijo! - Mikkal zmienił temat. - Powiesz mu, że byłem?
Raija skinęła głową.
- Nie mamy przed sobą tajemnic. Mów, co chcesz, ale Reijo jest moim najlepszym
przyjacielem. Nigdy mnie nie zawiódł.
Ani mnie, pomyślał Mikkal. Cenił wysoko Reijo, też uważał go za przyjaciela.
- Nigdy nie byłbym tak dobrym mężem jak on...
- Coś mi się zdaje, że domagasz się pochlebstw - roześmiała się.
- Przydałoby mi się dobre słowo na drogę. Nie wiem, kiedy się znów spotkamy. -
Mikkal spoważniał. - Tym razem tak się stanie, Raiju. Nie będę cię szukał, póki nie odzyskam
wolności. Wtedy dopiero poproszę, byś poszła ze mną. Dotrzymam słowa, choćbym miał
czekać dziesięć lat.
Dotknął palcami woreczka, który zawsze nosił na szyi.
- Przysiągłem, że będę nosić pukiel twoich włosów, póki cię kocham - wyrzekł z
płonącym wzrokiem. - Następnym razem też ujrzysz go na moim sercu.
- Jesteś diabłem, Mikkal - wyszeptała - ale masz coś w sobie.
- Z takim pożegnaniem mogę żyć - uznał. I zrobił tak, jak sobie obiecał.
Nie dotknął jej ani nie pocałował. Następnym razem przybędzie jako wolny człowiek. I
wszystko zależeć będzie od Raiji.
15
Zaczęli wypatrywać kupieckiej łodzi w lipcu.
Lato zbliżało się ku końcowi, a o Reijo i jego załodze wciąż nie było żadnych
wiadomości.
Niepokój ogarnął ludzi z osady.
Szeptano, że Reijo nie ma doświadczenia i dobrał sobie nieodpowiednich ludzi.
Zapomniano, iż doświadczeni żeglarze odmówili uczestnictwa w wyprawie. Reijo
musiał zaufać młodym.
Opowieści o morskich katastrofach stały się najczęstszym tematem rozmów.
Wspominano lata, które obfitowały w tragiczne zdarzenia.
Strach dławił im gardła.
Wszyscy odczuwali to samo. Zatonięcie łodzi oznaczałoby ciężką zimę dla
mieszkańców osady i najbliższej okolicy. Ich los zależał od powrotu Reijo.
Nieszczęścia zdarzały się często. Wody przybrzeżne były zdradliwe, pogoda zmienna i
kapryśna.
Nastroje ludzi obróciły się przeciwko Raiji. Ona i Reijo nie należeli do miejscowej
społeczności.
Jeśli łódź z towarami nie wróci, zwalą winę na Reijo. A przecież nie sam nią sterował.
A jednak z pewnością obarczą winą Reijo.
Peder uznał, że powinien powiedzieć Raiji parę słów na temat konia. Nie pojmował, jak
mogła kupić szkapę za złoto, a potem ją zajeździć. Nie dotarłszy nawet na jarmark. Do głowy
mu nie przyszło, by łączyć tajemniczą sierotę z osobą właścicielki sklepu.
Peder kochał wiersze. Znał na pamięć całe wersety, zwłaszcza swego ulubieńca, Pettera
Dassa, pastora z Helgeland. Pewien, że Raija nie zażąda spłaty długu, siadał na beczce koło
lady i, oparłszy się na łokciach, recytował z przejęciem strofy o roku 1692. Zdradliwe wody
wokół przylądka Stad zebrały wtedy tragiczne żniwo.
- Tak to bywa - dodał z przekorą, kiedy Raija obojętnie przyjęła ponurą wierszowaną
wróżbę. - Szesnaście łodzi utonęło Roku Pańskiego dziewięćdziesiątego drugiego. Potem
przyszedł...
- Nie wątpię - przerwała mu Raija.
Peder mógł przysiąc, że pokornieje w oczach.
Jeśli łódź nie wróci, będzie wreszcie musiała zachowywać się jak kobieta!
Raija dzieliła niepokój mieszkańców osady. Spotkałby ją taki sam los, taka sama strata,
osobista tragedia.
Poza tym Reijo był tylko szyprem, w rzeczywistości łódź należała do niej. Jej utrata
oznaczała ruinę.
Prowadziła sklep dzięki zyskom z jarmarku, pomniejszonym o ładunek pozostawiony na
wozie.
Jeśli Reijo uzyskał uczciwą cenę od kupców w Bergen, wciąż mieli szansę.
Raija zaczęła liczyć dni.
Był koniec sierpnia, kiedy jakieś bystre oko dojrzało cień na horyzoncie. Po paru
godzinach wszyscy widzieli wyraźnie zarys statku i przez osadę niosło się westchnienie ulgi.
Raija popłakała się z radości.
Przez ostatnie tygodnie wychudła i zmizerniała. Teraz czuła, jak z każdą minutą wracają
jej siły.
Ludzie zebrali się u brzegu. Mężczyźni stali z rękami w kieszeniach, z braku tytoniu żuli
owoce dzięgla, pluli i komentowali przybycie łodzi.
Wspominali własne wyprawy, rozprawiali z przejęciem o przebytych
niebezpieczeństwach, zupełnie zapominając, że jeszcze do wczoraj nie wierzyli w powrót Reijo
i jego załogi.
Wokół kręciły się rozgorączkowane dzieci. Przyszły nawet kobiety. Z robótkami w
dłoniach czekały na przypłynięcie łodzi i wieści z wielkiego świata.
Raija odczekała, aż łódź się przybliży. Już dawno chciała pędzić na nabrzeże, ale wolała
uniknąć towarzystwa ludzi, którzy przez ostatnie tygodnie traktowali ją pogardliwie.
Elise i Maja dołączyły do dzieci.
Raija nie bała się o córeczki, małe oswoiły się z morzem. Elise nauczyła się prowadzić
łódź. Tylko Maja wpadała we wściekłość, bo wiosła nie chciały jej słuchać. Była mała i drobna,
więc ledwie unosiła ciężkie drągi, ale jak zawsze źle znosiła porażkę.
Dzieci z osady umiały wiosłować, zanim opanowały sztukę chodzenia. Morze było dla
nich żywiołem równie naturalnym jak ziemia.
Kiedy „Maja Elise” stanęła na kotwicy, Raija wzięła Knuta na ramię i zmieszała się z
tłumem.
Kilku mężczyzn rzuciło się do małych łodzi i z zapałem zdążało ku statkowi. Chętka na
świeży tytoń dodawała energii uderzeniom wioseł.
Reszta śledziła ich wzrokiem. Dzieci krzyczały i wskazywały palcami ludzi na
pokładzie. Maja wpadła w euforię na widok Reijo i Raija nie była w stanie jej uspokoić.
Kobiety z osady wymieniały znaczące spojrzenia. Raija wiedziała, że jej metody
wychowawcze staną się kolejnym tematem plotek.
Oczy kobiet mówiły więcej. Wiedziały. Znały jej tajemnicę.
Żeglarze schodzili na ląd. Radość powitania ogarnęła wszystkich.
Matki ocierały łzy, narzeczone padały w objęcia ukochanych.
Reijo był jedynym żonatym mężczyzną w załodze.
Zszedł ostatni. Brudny, wychudzony, zmęczony - takim Raija nigdy go nie widziała.
Piski Mai przywołały uśmiech na zarośniętym obliczu, ale Raija znała go zbyt dobrze, by nie
wiedzieć, w jakim jest stanie ducha. Maja wisiała mu u szyi, kiedy stanął u boku żony.
Skinął tylko głową w jej kierunku, dotknął brudnym palcem policzka Knuta i potargał
włosy Elise.
- Idziemy do domu, Raiju - powiedział. - Nie będę sobą, póki się nie umyję i nie założę
czystego odzienia.
Raija przewidziała wszystko. Przed wyjściem podgrzała wodę i wystawiła balię na
środek izby.
Czekała, aż się umyje. Zastawiła stół.
Pojawił się, miał mokre włosy, skórę wyszorowaną do białości.
Jadł niewiele.
Raija nie była głodna.
Nie zwrócił na to uwagi.
Żeby zagłuszyć ciszę, opowiedziała mu wszystko to, co zdarzyło się pod jego
nieobecność. Nie czynił jej wyrzutów z powodu nieudanej wyprawy na targ.
- Dobrze, że był tam Mikkal - rzucił z roztargnieniem.
- Jest jakaś inna kobieta, prawda?
Raija przedarła się przez mgłę, którą się otoczył.
Odsunął talerz, złożył dłonie na blacie stołu i zamknął oczy.
- Nie jestem gotów, by o tym mówić, Raiju. Wracam na pokład. Nie mogę spać z tobą.
Nie wiem, czego chcę. Daj mi czas!
Skinęła głową.
Dwa dni później popłynęli do zleceniodawców. Ludzie z osady otrzymali zamówione
towary.
Kobiety dostały jedwabne chusty i broszki. Najszczęśliwsze mogły gładzić nabożnie
suknie, ostatni krzyk mody z wielkiego świata.
Miasto Bergen było bramą do Europy. Zdarzało się, że kobiety rybaków z północy
stroiły się wytworniej niż urzędnicze żony w Christianii.
„Maja Elise” wróciła po tygodniu. Nadszedł czas na ostatni akt wyprawy: trzeba było
wspólnym wysiłkiem wciągnąć łódź na ląd.
Załoga pracowała najciężej. Ci ludzie nie opuszczali pokładu od maja. Marzyli tylko o
tym, by postawić stopy na suchym lądzie i żyć, karmiąc się wspomnieniami z wyprawy na
południe.
Liczyła się każda para rąk. I tak jak wodowanie zakończyło się świętowaniem, tak i
teraz cała osada szykowała się do zabawy.
Humory dopisywały, gorzałka lała się obficie.
Noc nastraja do zwierzeń.
Od chwili, kiedy późnym popołudniem Reijo wszedł do izby, Raija chodziła na palcach.
Wymienili ledwie kilka słów.
Maja wypełniła ciszę świergotaniem, więc milczenie dorosłych nie było dokuczliwe.
Teraz była noc. Raija usiadła przy stole. Ta rozmowa nie powinna odbyć się w łóżku.
Musieli zdobyć się na szczerość.
- Nie każ mi cierpieć katuszy, Reijo! - poprosiła. - Mam prawo wiedzieć, co cię gnębi.
- Nawet gdybym miał cię zranić?
Miała ochotę pogładzić go po zapadniętych policzkach, potargać po włosach, uradować.
Nie mogła. Najpierw musi wyrzucić z siebie wszystko.
- Zniosę to, Reijo. Sama zraniłam cię nie raz. Obiecywaliśmy sobie nie skrywać
niczego.
Usiadł naprzeciw żony. Jego oczy płonęły gorączką. Odpowiedział na pytanie, które
zadała przed tygodniem.
- Tak, Raiju, jest inna kobieta.
Raija wiedziała przez cały ten czas, długie siedem dni.
Zawsze mogła wierzyć w jego miłość. Zawsze mogła liczyć na wybaczenie.
Reijo był najbardziej oczywistą częścią jej codzienności.
Przez ostatni tydzień zastanawiała się, czy może pozwolić mu odejść.
Zajrzała w głąb duszy, by poznać, ile dla niej znaczy.
Zobaczyła, jak wiele.
Szyderstwo losu miało sprawić, że zostawi ją właśnie teraz?
- Możesz odejść, kiedy zechcesz. Tak się umówiliśmy - uśmiechnęła się blado. - Tylko
sądziliśmy, że umowa bardziej mnie dotyczy, prawda?
Nie dotknął jej, nie chciał łamać reguł gry.
- Cieszysz się? - spytał z krzywym uśmiechem.
- To złe słowo.
- Chcesz wolności?
Roześmiał się.
To był przerażający śmiech, jakiego Raija nigdy nie słyszała.
- Ja jej nie potrzebuję - wyjaśnił drżącym głosem. - Jest inna kobieta, Raiju, tyle że nie
żyje.
Reijo znalazł się na skraju załamania.
- Opowiedz mi wszystko! Chcę znać prawdę. Nie duś jej w sobie!
Płakała cały czas, kiedy mówił. Roniła łzy za niego, za tę nieznaną kobietę utopioną w
bergeńskim porcie, za siebie.
Reijo też płakał. Całą drogę na północ tłamsił w sobie ból, złość i żałobę. Nieustannie
myślał o tej, z którą mógłby być szczęśliwy. Z nikim z załogi, nawet z Nilsem, nie podzielił się
tęsknotą za tą bezimienną dziewczyną.
Tylko z Raiją.
Z własną żoną.
- Polubiłabym ją - powiedziała Raija, kiedy obojgu zabrakło łez. - Zdziwiłabym się na
jej widok, byłabym może trochę zazdrosna, ale polubiłabym ją.
- Jesteś do niej podobna - rzucił Reijo. - Nie przypadkiem znaczyła dla mnie tak wiele...
- Potrząsnął głową, jakby budząc się ze snu. - Wiesz, dopiero teraz zaczynam rozumieć, co
czujesz do Mikkala.
- Nie, Reijo! Mikkal żyje. Zawsze miałam pewność, że gdzieś jest, blisko lub daleko.
Nie mogę nawet wyobrazić sobie, co bym zrobiła na wieść o jego śmierci. Mikkal żyje, więc
żyje nadzieja... Spojrzała na Reijo poprzez łzy.
- Jakże bym chciała, byś i ty zachował choć nadzieję!
Uśmiechnął się słabo.
- Która żona zareagowałaby jak ty...
- Które małżeństwo jest takie jak nasze - odrzekła cicho.
Reijo nie mógł usiedzieć na miejscu. Wstał i zaczął krążyć po izbie.
Raija była pełna zrozumienia, tego się po niej spodziewał. W myślach przeżywał tę
sytuację na tysiące sposobów.
Może rozczarował się odrobinę, bo nie okazała zazdrości. Może trochę uraziła jego
dumę.
- Sądziłem, że jakoś się pozbieram - rzekł do ściany. Do Raiji. Do samego siebie. -
Sądziłem, że oddalając się od Bergen, choć trochę zapomnę. Że wrócę do ciebie i będę mógł
żyć jak przedtem.
Raija roześmiała się płaczliwie.
- Nigdy tak nie jest, Reijo.
Odwrócił się gwałtownie i rozłożył ramiona.
- Nie wiedziałem, Raiju! Skąd miałem wiedzieć? Zawsze byłaś tylko ty. Nie znam
innego życia...
Nie skończył. Nie wypowiedziane słowa zawisły w powietrzu.
- Teraz pragniesz sprawdzić, jak to jest? - spytała bezbarwnie. - Jak wygląda życie beze
mnie?
Skinął głową.
- Tak myślę! - jęknął bezsilnie. - Nie mam pewności!
Rozejrzał się po izbie. Był taki dumny z tego domu.
Teraz wydawało mu się, że ściany zamykają się wokół niego.
Gorzej. Odgradzają go od świata.
Zrozumiał, że tam na zewnątrz czekają nań rzeczy, których dotąd nie potrafił sobie
nawet wyobrazić.
- Nie wiem, co robić. Gnębią mnie wyrzuty sumienia. Czuję się odpowiedzialny za was,
a tęsknię za światem. Jestem rozbity... Chcę wyjechać.
- Więc jedź.
Reijo przełknął ślinę.
Nie powinna mówić z takim spokojem.
- Wyjedź na rok - zaproponowała i dodała z pasją: - Teraz, od razu. Zanim wymyślisz
nowe powody, by zostać. Wróć za rok, nie wcześniej. Może do tego czasu odnajdziesz siebie.
- Czy wiesz, co mówisz, Raiju? Kiwnęła głową. Wiedziała, co mówi.
- Chcesz tak żyć? - spytał. - Mogłabyś odzyskać wolność.
- Na to trzeba czasu - odparła wymijająco. - Wielcy panowie nie pozwolą nam
maluczkim się rozejść. Nazywają to grzechem...
- Co powiedzą ludzie?
Raija spojrzała twardo na Reijo. Musiała zastąpić mu matkę, podjąć decyzję za niego.
- Jedź. Nie mogę cię powstrzymywać, nie chcę, byś zgorzkniał u mego boku. To zły
sposób na szczęśliwe małżeństwo. Masz dwadzieścia jeden lat, Reijo. Będziesz żałował całe
życie, jeśli zmarnujesz okazję.
Wciąż się wahał. Czytała w twarzy męża jak w otwartej księdze.
- Damy sobie radę. Utrzymam sklep, Nils mi pomoże. Dom jest w dobrym stanie,
przetrwamy jakoś zimę. A czas biegnie szybciej, kiedy zbliża się lato.
- Jeśli jesteś pewna...
- Jestem. To twój rok, Reijo! Zrób z nim, co zechcesz.
- Jutro - zdecydował z ulgą, że mają to za sobą. - Nie wyjadę, nie pożegnawszy się z
Mają.
Chciał objąć Raiję, ale powstrzymała go ruchem dłoni i przepraszającym uśmiechem.
- Nie teraz, Reijo! Nie róbmy niczego, co by kazało nam cofnąć decyzję!
Spoglądali na siebie dłuższą chwilę. Rozumieli się w pełni.
- Położę się w drugiej izbie - powiedział w końcu.
- Tak będzie najlepiej...
Reijo wyjechał w południe.
Maja płakała, choć powiedział jej, że jedzie szukać skarbów dla niej. Przyznał, że długo
go nie będzie.
Tak długo, że może go zapomnieć. Lecz on będzie myślał o niej co dzień.
Zgodziła się, bo tak mówił Reijo. Reijo nie kłamał jak inni dorośli.
Wyjechał, nie przytuliwszy żony. Nie dała mu okazji, zachowywała się jednak tak
naturalnie, że nie zwrócił na to uwagi. Raija została sama i przypomniała sobie rozmowę z
Mikkalem.
To była wolność.
Tyle że wolność w okowach.
EPILOG
Przyszła noc Bożego Narodzenia.
W domku nad morzem paliły się światła.
Tej zimy sztormy były szczególnie dotkliwe.
Rybacy świętowali.
Władca morza nie próżnował.
W domku nad morzem rozległ się krzyk dziecka.
Mała, rudowłosa dziewczynka witała surowy, zimny świat.
Raija wzięła ją z miłością w ramiona. To dziecię zadało jej najwięcej cierpień. Przez
trzy miesiące była chora, nie opuszczała łóżka.
Mieszkańcy osady okazali jej serce. Wcześniej darzyli ją niechęcią, teraz z otwartymi
ramionami przyjęli do swojej społeczności.
Pokochali Raiję, bo ich potrzebowała.
Nie rozumieli jej, lecz otoczyli opieką. Ktoś musiał to zrobić, kiedy Reijo odszedł.
Raija powiedziała im, że Reijo nie wie o dziecku. I że wróci.
Kręcili głowami.
Raija nie wątpiła.
Trzymała córeczkę w ramionach. Niemowlę wcale nie przypominało matki.
Miało zielone oczy, nosek zabawnie wykrzywiony jak u wszystkich z rodu Kesaniemi.
Dobrze zrobiła, że kazała Reijo ruszać w drogę.
- Damy sobie radę - wyszeptała, przykładając usta do główki dziecięcia. - Damy sobie
radę. Elise, Maja, Knut, ty i ja. Poradzimy sobie, skarbie. Przyjdzie jesień i on wróci. Ten,
którego tak bardzo przypominasz. Reijo, twój tatuś.
Dała jej na imię Ida.
Zielonooka, rudowłosa, miała dołeczki w policzkach i uśmiech Reijo.
Raija zastanawiała się, czy Reijo znienawidzi ją za to, że milczała.
Nie mogła postąpić inaczej.
Reijo nie zdawał sobie sprawy, ile kosztuje swoboda.
Był wolny.
Ale kiedyś powróci.