Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 13 Dziedzictwo

background image

BENTE PEDERSEN

DZIEDZICTWO

background image

1

Przesunął ręką po miękkiej, wysłużonej skórze. Była starsza niż on sam. Nosiło ją tak

wiele osób. Trzymał ją w rękach jedyny człowiek, który wiedział.

Pusta, stara sakwa mieściła w sobie tajemnicę, która mogła odmienić jego życie.

Odmienić jego samego.

Można by pomyśleć, że ten worek to twoja ukochana - rzuciła nieco cierpko Ida.

Potrząsnęła głową, aż jej włosy związane w gruby koński ogon podskoczyły i opadły ciężko

na plecy. - Założę się, że żadnej dziewczyny nie gładziłeś tak, jak gładzisz tę starą skórę,

braciszku.

Knut nawet nie spojrzał na siostrę. Ida wchodziła w nieznośny wiek. Uważała za swój

obowiązek mieszać się do wszystkiego, myślała pewnie, że tu rządzi - ponieważ przypadkiem

była dziewczyną i wykonywała większość domowych prac. Jak gdyby to był jakiś wyczyn!

Kobiety zawsze zajmowały się domem, odkąd tylko Knut pamiętał - i jeszcze wcześniej. On i

Reijo nie mogą przecież, do diabła, brać się do babskiej roboty!

- Każdy ma swoje pragnienia - mówiła dalej słodkim głosem młodsza siostra. -

Uważasz, że możesz się stać kimś lepszym niż inni, Knut? I to bez większego wysiłku? Wybij

to sobie z głowy. Ludziom takim jak my kieszenie nie napełniają się same z siebie. Nasze

chaty nie zmienią się w pałace, gdy tylko na chwilę zamkniemy oczy i znowu je otworzymy.

- Jak wrócę, dostaniesz ode mnie odrobinę karmelu - odparł. - Może złagodzi trochę

twoją uszczypliwość.

Maja wywróciła oczami. Wymieniła spojrzenia z Reijo, który tylko słabo się

uśmiechnął.

- Czy wy zawsze musicie się droczyć? - spytała.

Ida i Knut popatrzyli na siostrę. Maja nie miała więcej niż dziewiętnaście lat, ale

ostatnie dwa lata bardzo ją odmieniły. Nigdy nie była roześmianym, wesołym dziewczątkiem,

ale i tak zdumiewająco szybko dorosła.

Atak z zewnątrz sprawił, że młodsze rodzeństwo zjednoczyło swe siły.

- Droczyć? My?

Ida usiadła obok Knuta w przytulnym cieple bijącym od pieca.

- Chyba zbyt długo mieszkasz sama, Maju, skoro nie odróżniasz kłótni od zwyczajnej

rozmowy. Czy musisz zamykać się przed światem w tych swoich czterech ścianach? Lepiej

by ci było tutaj.

background image

- To mój dom - odpowiedziała Maja po prostu. - Mój. Nie wolno mi go zaniedbywać.

Simon może wrócić lada dzień.

Ida spuściła wzrok.

Minął już ponad rok, odkąd Maja otrzymała wieści od Simona, odkąd ktokolwiek o

nim słyszał. Mąż Mai przebywał w więzieniu daleko na południu kraju.

Wesoły, żywy, uroczy Simon - o błyszczących niebieskich oczach i uśmiechu, który

mógłby konkurować z blaskiem słonecznego dnia. Simon, który cieszył się takim

powodzeniem u dziewcząt. Simon, który zamierzał się oświadczyć Elise, lecz nie potrafił

zrezygnować z Mai. I sprawy się skomplikowały, jak mówiono we wsi.

Być może musiał przekazać list w tajemnicy. Koperta była pognieciona i nosiła ślady

wielu palców, kiedy dotarła tu nad fiord na północy.

List był zwięzły - Simon nie pisał go sam. Nie opanował tej sztuki. Jego słowa zostały

skreślone na papierze cudzą ręką.

Donosił, że ma się dobrze, lecz nikt z bliskich w to nie wierzył. Jest silny, więc jakoś

sobie radzi, czytali dalej w liście. Ciężka praca, mało jedzenia, lecz to przecież nie jest mu

obce.

Co do jedzenia, zgoda. Ida jednak nie była równie pewna, czy Simon rzeczywiście

przywykł do ciężkiej pracy. Zawsze starał się unikać większego wysiłku.

Na koniec informował, że niektórym udawało się wyjść wcześniej - za dobre

sprawowanie.

Maja wierzyła w to. Ida sama nie wiedziała, co o tym myśleć.

- Tato znalazł złoto - upierał się Knut, nie wypuszczając z rąk cennego worka, który

kiedyś należał do Kallego. - Tato znalazł złoto i tu naszkicował mapę. Jeżeli on je znalazł, to

innym też może się udać.

- Twoja matka próbowała - rzekł łagodnie Reijo. Powtarzał to już wiele razy. Więcej,

niż był w stanie zliczyć. - A ona dobrze znała okolicę. Znała płaskowyż lepiej niż większość

osób, które w życiu spotkałem. Poza, rzecz jasna, Lapończykami. Była przy Kallem, kiedy

rysował tę mapę, i rozmawiała z nim o skarbie. Później przysięgała, że odnalazła owo

miejsce, lecz niczego tam nie było. Długo szukała, ale w niewielu zakamarkach mogłoby się

kryć złoto. Jeżeli w ogóle istniało. Twoja matka nie znalazła skarbu, Knut. Być może ktoś

inny trafił w to miejsce wcześniej. Być może Kalle nie pamiętał zbyt dokładnie. Przecież już

chorował. Wkrótce potem zmarł. Być może wcale nie było tam większego złoża. Być może

się pomylił, wyolbrzymił wszystko. Zabrał ze sobą trochę złota. Może nic więcej nie zostało...

- Wierzysz w to? Czy sami na to wpadliście, ty i mama?

background image

- Twoja matka rzeczywiście tak pomyślała - Reijo mówił spokojnie, lecz mocno

zacisnął pięści na kolanach. - Sądzę, że miała rację. Zdecydowaliśmy się nie taić przed tobą

niczego, o czym Kalle nam powiedział. Ponieważ jesteś jego synem. Mogliśmy milczeć.

Ona... twoja matka początkowo chciała tak postąpić. Mówiła o zimnym żółtym świetle, które

dla niej oznaczało coś złego. Wierzyła, że podobnie jest ze złotem. Wierzyła, że złoto

sprowadza nieszczęście.

Knut zacisnął zęby. Kiedy Reijo był młody, też snuł takie same marzenia jak on, ale

teraz się zestarzał. Nie pociągała go już przygoda. Pewnie już niczego dla siebie nie pragnął.

Wolał unikać wszystkiego, co sprawiało ból.

Knut zauważył, że Reijo nie wymawiał jej imienia. Nigdy go nie wymieniał.

Już dawno żaden z nich nie uwalniał muzyki, która mieszkała w tym krótkim słowie -

dawno nikt nie pozwalał, by prześliznęła się pomiędzy wargami.

Ta kobieta - której towarzyszyła drżąca cisza - była jego matką. Nikt jej nie nazywał

jej imieniem - Raija...

Czy człowiek zaczyna umierać, znikać naprawdę, kiedy przestaje się wymieniać jego

imię?

- Sądzę, że coś tam jednak jest - rzekł Knut. Przegonił w myśli wspomnienie.

Wspomnienie o kobiecie, która go urodziła, lecz która teraz stała się tylko przebłyskiem

pamięci. Nie pamiętał jej. Nie pamiętał nic oprócz oczu... I nie chciał o niej myśleć.

- Wierzę, że taty złoto istnieje. Nie wierzę, żeby to wszystko zmyślił. Wierzę, że je

znalazł. Wierzę, że ono nadal tam jest.

- Nie pozwolę, żebyś opuścił dom i wyruszył na poszukiwanie skarbu - powiedział

Reijo stanowczo. - Nadal ja tu decyduję. Jesteś zbyt młody na tego rodzaju zabawy.

- Wkrótce będę miał tyle lat co tata, kiedy je znalazł.

- Twój ojciec... Kalle nie był takim dzieciakiem jak ty, Knut. Ty tylko siedziałeś w

domu...

- ... przez całe życie? - Knut wywrócił oczami. - To świadczy, że masz kiepską pamięć

albo zaczynasz się starzeć. Chyba żadne inne dzieci, z wyjątkiem lapońskich, nie tułały się po

ś

wiecie tyle co my.

- Najpierw dorośnij - poprosił Reijo. - Dorośnij, Knut. Spójrz na to jak dorosły

człowiek. Wtedy będziesz mógł iść, dokąd zechcesz, jeśli o mnie chodzi. Ale teraz nie

pozwolę, by taki młokos jak ty ruszył ku czemuś, co mu się wydaje wielką przygodą. Na tym

ś

wiecie nikt nikogo nie rozpieszcza, Knut. Musi ci najpierw stwardnieć skóra na dłoniach i

pojawić coś więcej niż puch nad górną wargą. Masz dopiero siedemnaście lat.

background image

- Wkrótce skończę osiemnaście.

- I wtedy będziesz już całkiem dorosły i doświadczony - dodała Ida trochę kąśliwie.

Błyskawicznie poderwała się z ławy, unikając o włos kuksańca od brata.

- Ono należy do mnie!

Knut nie poddawał się. Wiele o tym rozmyślał. Marzył o złocie od chwili, kiedy mu o

nim opowiedziano.

W ciągu ostatnich lat owo marzenie stało się pewnego rodzaju obsesją.

- To mój ojciec je znalazł. Jestem jego synem. To jakby dziedzictwo...

- Twoje dziedzictwo po ojcu, tak...

Reijo powiedział to z bólem, którego Knut nie rozumiał. Zaczynał zdawać sobie

sprawę, że istnieją zagadki, które tylko wiek i doświadczenie pomogą rozwiązać. Trudno

przychodziło pogodzić się z tą prawdą.

Miał siedemnaście lat - wkrótce skończy osiemnaście, a nie mógł w pełni korzystać z

ż

ycia.

Reijo mu tego zabraniał. Reijo, który sam godzinami potrafił opowiadać o swej

przeszłości - o swym dorosłym życiu, które rozpoczął chyba jako piętnastolatek.

Dorośli tak potwornie szybko zapominają!

- Na wiosnę skończę osiemnaście lat i... Inni w tym wieku są już żonaci. Wtedy udam

się w drogę. Tej zimy możesz mnie jeszcze zatrzymać, Reijo. Ale kiedy nadejdzie wiosna,

wyruszę. Wyruszę wraz z nią na północ. Śladami taty. Myślę, że mama nie szukała dość do-

brze. Kobiety nie znają się na takich sprawach...

Reijo wzruszył ramionami:

- To twoje życie. Ja w swoim popełniłem wystarczająco wiele głupstw, żeby

wyciągnąć z nich naukę. Ale młodzi chcą mieć prawo do własnych błędów. Wiosną nie będę

cię zatrzymywał. Jednak nie puszczę cię na północ w środku zimy. Nie chcę pewnego dnia

usłyszeć, że zamarzłeś gdzieś na odludziu. A na pewno tak by się stało. Niech próba

odnalezienia złota Kallego będzie dla ciebie próbą męskości.

Po udzieleniu tego pozwolenia na przyszłość Reijo więcej do sprawy nie wracał.

A Knut wolał mu nie przypominać. Z dorosłymi nigdy nic nie wiadomo - może się

zdarzyć, że Reijo cofnie swą zgodę, jeśli Knut będzie mu się naprzykrzał.

Być może Reijo zapomniał.

Knut natomiast strzegł swego marzenia równie gorliwie, jak zazdrośnik strzeże swej

ukochanej.

background image

Na pozór zachowywał się całkiem zwyczajnie - z tym jednym wyjątkiem, że starał się

nie wchodzić Reijo w drogę. Kilka razy, kiedy ktoś zwrócił uwagę na tę jego przemianę,

jasnowłosy syn Kallego Elvejorda gwizdał po męsku i odpowiadał coraz grubszym głosem, że

chyba zaczyna dorastać. Wtedy dawano mu spokój.

Może w myślach tkwiła jakaś magia.

Chłopak zmienił się w ciągu ostatniego lata i jesieni. Ten chudy i niezgrabny dzieciak

nabrał trochę ciała.

Nie był wysoki; zarówno Raija, jak i Kalle należeli do raczej niskich i takie

dziedzictwo nie pozwalało na niespodzianki. Knut jednak wydawał się bardziej męski i

silniejszy niż ojciec - rozrósł się w ramionach, nabrał mięśni. Jego nogi były muskularne,

skóra na dłoniach stwardniała.

Kalle wyglądał mizernie i niemal kobieco, zwłaszcza kiedy choroba wysysała z niego

siły. Knut był podobny do ojca, ale w miarę, jak zbliżała się zima, Reijo dostrzegał w nim

coraz więcej cech Mattiego.

Jego uśmiech nie był tym ostrożnym drgnieniem w kącikach ust Kallego, usta Knuta

wyginały się w zuchwałym uśmiechu wujka. A kiedy w oczach Knuta pojawiał się błysk

złości lub radości, wtedy chłopak wyglądał bardziej jak Alatalo niż jak Elvejord z wioski nad

fiordem. Reijo nie lubił tego przyznawać. To pociągało za sobą wiele innych czających się

myśli, którymi wolałby nie zaprzątać sobie głowy. Ale czas był właśnie taki nieubłagany.

Mówił prawdę - nigdy się nie wahał, nigdy nie kłamał z litości.

Maja opuściła gniazdo.

Reijo nadal patrzył na nią jak na dziecko. Nie chciał się pogodzić z faktem, że umie

sobie radzić sama, Simon czy nie Simon.

Nadal go potrzebowała - starego i zgarbionego ojczyma.

Elise również odfrunęła. Rozpostarła skrzydła w chwili, kiedy najmniej się tego

spodziewał. Nauczyła się sztuki latania bez jego pomocy. Pozwoliła, by pióra wypełniło

powietrze i by uniosły ją na południe.

Młodzi, Elise i Matti, przesłali wiadomość, że osiedlili się w miejscu, gdzie stał

rodzinny dom Raiji i Mattiego, na ziemi, którą Erkki Alatalo oczyścił z kamieni własnymi

rękami.

Lecz ton listu nie był radosny - Reijo potrafił czytać między wierszami.

Lata spędzone z Raiją i Mikkalem odcisnęły swój ślad również na Mattim. Zrodziła

się w nim tęsknota za nowymi miejscami. Tęsknota za coraz to innymi krajobrazami

otwierającymi się przed oczami.

background image

Reijo znał to uczucie. Znal je aż nazbyt dobrze...

A Knut stał się mężczyzną.

On także tęsknił. Nie w taki sam sposób jak Reijo i Matti, chciał jednak poznać smak

ż

ycia wędrowców.

Reijo inaczej wyobrażał sobie przyszłość syna Kallego i Raiji.

Jednak czas nie kłamie.

Knut zmienił się w dorosłego człowieka. Wkrótce zostanie w domu tylko jedno

dziecko. Ida. Dziewczyna skończy niebawem szesnaście lat. W jej wieku Raija była matką.

Zbliżała się chwila, kiedy Reijo pozostanie sam w izbie wypełnionej ciszą. Bał się

tego. Bał się, że będzie musiał spojrzeć w oczy czemuś, co inni nazywają przyszłością - a co

on sam nazywał niewiadomą.

Przyjdzie czas, kiedy będzie musiał przyszłości spojrzeć w oczy i powiedzieć samemu

sobie, co zostało z jego życia.

Reijo miał nadzieję, że pomysł Knuta to tylko młodzieńczy kaprys. Miał nadzieję, że,

doroślejąc, zapomni o tym, wykreśli jako nonsens. Reijo miał nadzieję - ale nie wierzył, że

tak się stanie...

Rok mijał zgodnie ze swym niezachwianym, niezmiennym rytmem. Po kilku

gwałtownych miesiącach lata w objęciach wspaniałomyślnego słońca, po tym jak wioska nad

fiordem wyraźnie zazieleniła się i wybujała w oczach, przyszła jesień i upomniała się o

zapłatę za ową rozrzutność.

Zimny wiatr smagał skórę, uderzał w zaparowane szyby, przypominając, że

prawdziwy wierzyciel zieje mrozem.

Zima jednak ciągle wstrzymywała oddech.

Nastała jesień.

Jarmark.

Knut skończył osiemnaście lat, kiedy kupcy zaczynali zwijać swe stragany. Wkroczył

w dorosłe życie.

Mijał tydzień od zakończenia jarmarku.

Wioska sprawiała wrażenie niezwykle opustoszałej po tym, jak kupcy z wszelkich

możliwych stron spakowali się i wyjechali. Nie była już punktem centralnym północnej

Skandynawii.

Nad odnogą fiordu została niewielka garstka ludzi. Wyraźnie sprawiali wrażenie, że

Pan się od nich odwrócił.

background image

Wschodni wiatr - od lądu - nabrał powietrza i wydął policzki, żeby swym lodowatym

podmuchem przywitać zmierzających w głąb kraju, ku traktom o obco brzmiących nazwach.

Ku Suomi, która w samym swym języku miała muzykę i taniec.

W tym roku na czas jarmarku również przypłynął „Sankt Nikołaj”. Niewiele można by

wyliczyć takich lat, żeby nie pojawił się tu jakiś statek z Rosji, nie noszący imienia patrona

ż

eglarzy.

Jednakże i tym razem nie był to ten właściwy.

Dwanaście lat.

Nawet Reijo musiał się z tym pogodzić. Musiał to zrozumieć.

Nie wróciła.

Nigdy się nie dowiedzą, co się z nią stało.

Knut nie pamiętał już, kiedy ktoś ostatnio o niej mówił. Sam myślał o niej czasami.

Myśl nie sprawiała już bólu, gniew nieco osłabł.

Bywały chwile, kiedy cieszył się, że jest jej synem. Choć nigdy nie było łatwo być

dzieckiem Raiji.

Nawet po tylu latach, nawet teraz, kiedy nie potrafił przypomnieć sobie rysów jej

twarzy, głęboko w piersi czuł bolesne kłucie na myśl, że ona nie przyjedzie.

Również w tym roku. Ani w przyszłym...

Większy ból sprawiał widok zmęczonych, smutnych oczu Reijo, które zmatowiały,

zamiast iskrzyć zielenią.

Knut nie był w stanie rozmawiać o matce z Reijo. Kiedy był jeszcze dzieckiem,

pogawędki z ojczymem sprawiały mu prawdziwą przyjemność. Teraz wydawały się

niemożliwe.

Rozmawiał o niej z Mają.

A Maja nie zapomniała i nie wybaczyła tak jak on. Maja nigdy nie pogodziła się ze

swymi rodzicami.

Częściowo zaakceptowała Mikkala jako ojca. Przede wszystkim dlatego, że dał jej

Ailo za brata.

W swym sercu jednak nie znalazła wybaczenia ani zrozumienia dla kobiety, która ją

urodziła.

- Nie mam matki - mówiła z goryczą. Na tym urywała każdą rozmowę. - Dla mnie jest

Raiją. Obcą kobietą. W moim życiu nie ma dla niej miejsca, tak jak ona nigdy nie znalazła w

swoim życiu miejsca dla nas.

Maja była nieugięta.

background image

Knut zaś niezadowolony.

Niezadowolony z tego, że jest Knutem, synem Karla Elvejorda, synem Raiji, Knutem

z przylądka...

Chłopcem, którego ludzie oceniali według tego, kim są jego rodzice. Zawsze będzie

na straconej pozycji w wiosce, która wydała na świat jego ojca.

I miał jedno marzenie.

Do wiosny zostały jeszcze całe wieki.

Ida należała do osób, które potrafiły przeczuwać różne rzeczy. Które ogarniał dziwny

niepokój, zanim inni zaczynali cokolwiek podejrzewać. Przewidywała to, co zaledwie

zrodziło się w cudzej myśli. Wyczuwała zmianę atmosfery.

Jeżeli dotyczyło to bliskich jej osób, doznawała tego na tyle wcześnie, że zdążyła się

zdziwić - a być może przeboleć.

Coś się działo z Knutem.

Ida wpatrywała się w drewnianą ścianę. Zwarte i solidne belki odgradzały ją od całego

zewnętrznego świata. Była zupełnie sama w maleńkiej izdebce, należącej tylko do niej.

To o Maję powinna się martwić. O Maję mieszkającą samotnie w domu nad rzeką.

Ale Maja była niezależna.

Coś się działo z Knutem.

W głębi duszy Ida wiedziała, czego się obawia - znała odpowiedź.

Zaskrzypiały drzwi do jej pokoju. Słabo jęknęły. Szybko usiadła na posłaniu.

Rozpoznała zarys sylwetki Knuta na jaśniejszym tle, zanim zamknął za sobą drzwi.

- Mogę wejść?

Ida uśmiechnęła się w ciemności. To pytanie typowe dla Knuta.

- Już wszedłeś. Nie możesz spać? Podciągnęła kolana do piersi i potarła o nie brodą.

Objęła nogi i skrzyżowała na nich ręce.

Usiadł na końcu łóżka. Nie rzucił się na nie, jak to robił, kiedy był dzieckiem.

Knut nie był już małym chłopcem. Wszyscy to zauważyli. Tej jesieni stał się

mężczyzną.

- Przyszedłeś spytać swą mądrą siostrzyczkę o radę? - rzuciła zaczepnie, trochę

niepewna, jak zachować się wobec tego nowego Knuta.

- Żeby się pożegnać.

- Co? - Ida niemal krzyknęła. Brat natychmiast ją uciszył. - Odchodzisz?!

- Nie tak głośno, siostrzyczko! Nie musisz budzić Reijo. Nie o to przyszedłem cię

prosić.

background image

Ida chwyciła go za ramię. Jakby chciała go w ten sposób zatrzymać.

Miał na sobie skórzane spodnie. Gruby sweter, który Maja dla niego zrobiła.

Ida zrozumiała, że Knut nie żartuje. Nie wyszykowałby się tak, gdyby nie wybierał się

w długą drogę.

- Obiecałeś Reijo, że poczekasz do wiosny! - powiedziała z troską i wyrzutem.

- Reijo prosił mnie, żebym poczekał. Niczego nie obiecywałem.

Knut nie mógł mówić. Gardło miał ściśnięte, kiedy tak siedział obok siostry, czując

już przedsmak tęsknoty za domem. Wiele o tym rozmyślał. Starannie zaplanował ten moment.

Dokładnie wiedział, co powie - i po co wyrusza w tę podróż.

Jednak słowa ułożone w myśli nie zawsze równie łatwo ześlizgiwały się z języka.

Nie tak to sobie wyobrażał.

Sądził, że łatwiej będzie zerwać. Że więzów łączących go z domem jest niewiele.

Często złościł się na Idę, czasami wolałby się jej pozbyć.

Teraz uświadomił sobie, że bardzo ją kocha. Nie mógłby odjechać od niej bez

pożegnania.

Ida była bliska płaczu. Przełykała dzielnie ślinę i zagryzła wargę, udało jej się

zachować suche oczy i policzki.

- Wkrótce nadejdzie zima - bez przekonania próbowała odwieść Knuta od powziętego

zamiaru, pewna, że dokładnie to przemyślał, pewna, że dobrze zdaje sobie sprawę z tego, co

robi. - Zamarzniesz na śmierć. Wystarczy mi już, że mama zniknęła. Nie chcę, żeby i mój brat

przepadł!

Uścisnął ją mocno. Jej drobne dłonie zacisnęły się na jego szyi. Nierozerwalnie ich

połączyły.

- Nic mi nie grozi, maleńka Ido. Rozmawiałem z kimś, kto wyrusza na północ.

Okazało się, że jeszcze nie wszyscy kupcy wyjechali. Kilka rodzin z okolic Alty musiało

zostać, bo ktoś zachorował. Wyruszają jutro rano. Mogę jechać z nimi. To właśnie w Alcie

wszystko się zaczyna, Ido. Tato został tam pochowany. Chcę zobaczyć jego grób. I wiem, że

znajdę złoto. Wrócę z nim, siostrzyczko. A wtedy koniec z życiem w drewnianej chacie.

Zostaniesz bogatą panną. Czyżbyś tego nie pragnęła?

- Zabłądzisz... Z czego będziesz żył? Raptownie wypuścił ją z objęć. W jego głosie

brzmiało zakłopotanie, kiedy odpowiedział:

- Musiałem pożyczyć trochę pieniędzy od Reijo. Tych, które trzyma w skrzyni pod

łóżkiem. Rzadko do niej zagląda, więc przez jakiś czas niczego nie zauważy. Wszystko

zwrócę. To tylko pożyczka, Ido...

background image

Ale jednak nie zapytał.

Idzie się to nie podobało. Reijo będzie zły. Oszczędzał, żeby mieć z czego zapłacić

dziesięcinę i podatek, kiedy poborcy zapukają do drzwi. Nieszczęśnik, który w takiej chwili

nie jest w stanie wyłożyć pieniędzy na stół, może spodziewać się kłopotów.

A kraść nie wolno - nawet jeśli nazywa się to pożyczką.

- Będę pracował - mówił dalej Knut. - Nie jestem słaby. Mogę podjąć się każdej

męskiej roboty. Jakoś na siebie zarobię. Trochę zaoszczędzę, a jak tylko nadejdzie wiosna,

zacznę szukać. Zabieram ze sobą sakwę taty. Znam na pamięć jego szkic. Wiem, że znajdę to

miejsce.

Mówił z takim przekonaniem, że Ida oszczędziła sobie trudu i nie sprzeciwiała się.

- Czy naprawdę tak myślisz? - spytała z powagą. - Naprawdę w to wierzysz?

- Tak.

- Czy w żaden sposób nie zdołam cię powstrzymać? Knut potrząsnął głową.

- Obiecaj, że jeśli tylko będziesz miał możliwość, prześlesz mi wiadomość, żebym

wiedziała, że żyjesz. Przez kogoś, kto będzie się wybierał na wiosenny jarmark, przez

wędrujących Lapończyków... Wszystko jedno przez kogo. Obiecaj mi to!

Knut obiecał. Troska siostry go wzruszyła.

- W takim razie ruszaj w drogę. Będę o tobie myśleć. I będę tęsknić.

Objęli się w milczeniu. Zdawali sobie sprawę, że nie zobaczą się długo, bardzo długo.

Potem Knut wypuścił Idę z ramion i cicho przeszedł przez pokój. Przez chwilę stał w

otwartych drzwiach. Czarny cień o szerokich ramionach, nieco przydługich włosach i

prostych nogach w skórzanych spodniach.

- Do zobaczenia, Ido - powiedział cicho i zamknął drzwi. Jęknęły słabo. Ruszył w

drogę.

background image

2

Darniowa chata nie należała do nikogo, a jednocześnie należała do wszystkich.

Do nikogo poza tym, kto akurat z niej korzystał. Tak mówiono Knutowi i tak

rzeczywiście było.

Mieszkał tu już ponad tydzień i przez cały ten czas nie widział żywej duszy.

W głębi serca Knut wiedział, że Reijo miał rację. To nie lata, których ci przybywa,

decydują o tym, że jesteś coś wart. Że jesteś mężczyzną.

To coś znacznie więcej.

Knutowi wydawało się, że widział już tak wiele, że przeżył tak wiele, że znosił już tak

wiele - że był w podróży przez całe swoje życie. Takiego dzieciństwa, jakie przypadło mu w

udziale, nikomu by nie życzył.

Jednak na swoje szczęście nie pamiętał szczegółów tamtego okresu.

Pamięć jest dziwna. Wraz z upływem czasu potrafi rozmazać najmocniej kreślone

linie, wygładzić ostre kanty, które mogłyby kaleczyć. To forma ochrony tkwiąca w każdym

człowieku, obrona przed tym, co zbyt trudno byłoby nieść, z czym zbyt trudno byłoby na co

dzień żyć.

Knut nigdy wcześniej o tym nie myślał. Nie musiał o tym myśleć.

Nie pamiętał, jak ciężkie bywały podróże, nie pamiętał zimowych burz, które omal nie

wykradły mu życia. Jednak wyruszyłby na tę wyprawę - zrobiłby to samo, nawet gdyby

pamiętał. Co prawda z innym nastawieniem.

Już teraz musiał zmienić wiele zamysłów. „Do Alty było jeszcze daleko.

Wystarczająco blisko, by dotrzeć tam na nartach w ciągu paru dni - jeżeli dopisze

pogoda, a wierzchnia, stwardniała warstwa śniegu utrzyma dorosłego człowieka.

I wystarczająco daleko, by z tym poczekać.

To także część dziedzictwa, które Knut otrzymał: strach przed byciem obcym.

W czasie podróży na północ stanowił część grupy, ale nie czuł się jej członkiem.

Krewnych i sąsiadów z otwartej północnej krainy łączyły więzy tak silne, że nie był w stanie

się do nich zbliżyć.

Nie rozumieli do końca jego żądzy przygód, którą pielęgnował jak rzadki kwiat. Oni

sami nigdy nie doznawali niczego podobnego. Podróż na wielki jarmark była dla nich

koniecznością. Częścią ich pracy. Nie zawsze przyjemną.

background image

Oczywiście bawili się i żartowali, kiedy dotarli na miejsce, ale w drodze czekało ich

wiele znoju. Krwawego znoju.

W dodatku to, co mieli do sprzedania, kryło w sobie niezliczenie dużo godzin ciężkiej

pracy.

Taki szczeniak, który aż rwie się, żeby się o tym przekonać, ma widać za dobrze w

ż

yciu. Co do tego nie było dwóch zdań.

Ż

ycie w Finnmarku nie jest bajką, wiedzą to ci, którzy spędzili w tej krainie całe

ż

ycie.

Ci, którzy pochowali w tej ziemi swoich rodziców i dziadków, nie znają prostych dróg

prowadzących do osiągnięcia wielkiego celu, i bardzo wątpliwe, czy przybysze, którzy ledwo

odrośli od ziemi, potrafią je znaleźć.

Chyba że to ludzie o złocistych włosach, a dawno nie spotkali nikogo, kto by się z

takimi urodził.

Wiele lat temu krążyły pogłoski o pewnym jasnowłosym człowieku, który przybył do

Alty z ciężkimi, błyszczącymi kamieniami. To jeden z wątków wplatanych w historie o

Krwawym Olem, jego uroczej żonie Laponce i o nieznajomym, którego znaleziono z pode-

rżniętym gardłem.

Takimi krwawymi opowieściami ludzie uprzyjemniali sobie czas, siedząc wieczorami

przy ogniu.

To było dawno temu. Sporo zostało zapewne zmyślone. Dopowiedziane naprędce

przez kogoś, kto miał ku temu zdolności.

Ale nawet jeżeli Knut marzył o złocie, jeżeli szukał przygody, to nie wyjawił nic

towarzyszom podróży. A oni nie opowiedzieli mu historii o Krwawym Olem.

Nie można tak po prostu dopuścić obcych do czegoś, co uznaje się za swoje.

Zostawili go przy darniowej chacie kilka dni drogi od ich własnego świata.

Nie prosili go, by poszedł z nimi.

Do Alty nie było daleko. A przecież powiedział, że właśnie tam zmierza.

Knut żywił się tym, co znalazł w sidłach. Nie zapomniał sztuki z dzieciństwa. Pardw i

zajęcy było na płaskowyżu w bród - i chociaż lisy i orły często wcześniej zdążyły wykraść

zdobycz - starczyło jedzenia, by przeżyć. Knut musiał jednak przyznać, że jego jadłospis stał

się trochę jednostajny.

Jemu, który zwykł jadać ryby przynajmniej dwa razy dziennie, wydawało się dziwne

przez cały tydzień nie czuć w ustach ich smaku.

background image

Wprost ślinka mu ciekła na myśl o świeżo ugotowanym dorszu albo o małej siei,

dopiero co złowionej, która rzuca się jeszcze po włożeniu do garnka. Razem z ikrą i wątróbką

stanowiła pańskie danie, którego nawet król mógłby pozazdrościć.

Knut tęsknił za morzem i słoną wodą.

Tęsknił za dawną codziennością - za wszystkimi drobiazgami, o których wcześniej nie

myślał.

Za mewami, które swym ostrym krzykiem zbyt wcześnie ściągały go rankiem z

posłania, za mozolną pracą przy wiązaniu sieci, by ich oka odpowiadały wielkości łowionych

ryb, za tymi przeklętymi haczykami, które tak często kaleczyły palce. Tęsknił za rozpalaniem

w piecu, za ostrym dymem bijącym w twarz i za zimnymi deskami podłogi pod bosymi

stopami. Za Idą, która nie dawała sobie rady ze wstążkami w warkoczach i zawsze musiała

prosić o pomoc starszego brata z jego dużymi i niezgrabnymi palcami...

On, dorosły mężczyzna - który pod osłoną nocy chyłkiem wymknął się z domu w

poszukiwaniu przygód - czuł tak silną tęsknotę za bliskimi, że ściskało mu się serce...

Nie wolno mu myśleć o tych, których zostawił! Wróci do nich, ale dopiero kiedy

osiągnie swój cel. Jak to określił Reijo?

To będzie próba męskości.

Musiał wyjść. Poczuć wiatr wiejący w oczy, tak że łzy same popłyną, i to nie dlatego,

ż

e płacze.

Szybko narzucił na siebie futrzaną kurtkę, którą przywiózł Ailo, kiedy ostatnio

odwiedził Lyngen. Dobrze nacisnął na uszy czapkę z lisa - zrobiła mu ją Maja. Tak, siostra

miała zręczne ręce.

Założył narty, wsuwając czubki kumagów w pętle z plecionych gałązek. Niemal ze

złością, mocno odpychał się długimi kijkami, sunąc po śnieżnej skorupie, na której w ciągu

nocy pojawiła się cienka warstwa świeżego śniegu. Nie sypało mocno.

Sidła opróżnił poprzedniego dnia. Pewnie niczego teraz w nich nie ma, ale nie

zaszkodzi sprawdzić. Dobra i taka wymówka. Nie przyzna się przecież, że wybiegł na mróz,

ż

eby uciec od uczuć, których się wstydził.

Knut wydawał się brązową plamą na zimowym płaskowyżu. Żeglował po nim jak po

morzu. Narty były jego łodzią, on sam kapitanem i żaglem, wszystkim naraz.

Myśl ta podziałała tak odprężająco, że Knut musiał się roześmiać w głos ku

jaśniejącemu dniu. Nie był zatem jakimś dzieciakiem wysłanym w świat, który nie był jego

ś

wiatem! Nie był obcym przybyszem, który boi się wyjść na spotkanie nieznanego z

podniesionym czołem!

background image

Był Knutem Elvejordem - przybył, żeby odebrać spadek po ojcu. I nie czuł strachu.

Podążanie od jednych sideł do drugich wydawało się zabawą. Śmiganiem w zawody z

prószącym śniegiem, który ledwie trochę chłodził twarz. Knut dawał z siebie wszystko,

zwiększył prędkość i w jednej chwili pokochał tę krainę, chociaż brakowało jej morza, na

które mógłby patrzeć, czuć jego zapach i nad którym czułby się jak w domu.

Przedostatnie sidła leżały puste, wepchnięte gdzieś pod śnieg przy stosie kamieni.

Knut pomyślał, że być może ptak szukał tu schronienia. Pośród tego krajobrazu niewiele jest

miejsc nadających się na kryjówkę.

Teren był płaski, otwarty i rozległy. Nie miał w sobie nic, co mogłoby wiązać -

człowieka czy myśli.

Lub wiatr.

Obok stosu utworzyła się śnieżna zaspa - pewnie z kamieni zsunęła się lawina. Knut

musiał zdjąć narty, żeby poszukać sideł, i wpadł w nią po pas. Stos wydał się Knutowi

dziwnie nagi, tak jakby coś się po nim stoczyło, a śnieg padający w nocy nie zdołał zasypać

ś

ladów.

Do diabła, że też dokładnie nie pamięta, gdzie umieścił te przeklęte sidła!

Spod śniegu wystawały jakieś zarośla, ale to było wczoraj. Dziś zostały ukryte przed

ludzkim wzrokiem.

Knut szukał na chybił trafił, grzebał w śniegu po łokcie w różnych miejscach...

Natknął się na coś, co było twardsze niż gałązki krzewów, miało pełniejszą formę, ale

było bardziej miękkie niż kamień.

Czyżby lis złapał się w sidła?

Zaczął pośpiesznie odgarniać śnieg. Na szczęście to tylko lekki puch, nie mokry i

ciężki, jaki zwykle bywa świeży śnieg.

Knut przeraził się, kiedy jego rękawiczki dosięgły tego, co kryło się pod spodem,

kiedy odsłoniły wystarczająco wiele, by zrozumieć, co leży tuż obok sideł.

To nie lis, o, nie...

Drżąc, odgarnął białą pokrywę. Musiał wiele razy przełknąć ślinę.

- O dobry Boże - mruknął do siebie. - Dlaczego musiałem znaleźć właśnie to?

Chciał uciec, nie chciał patrzeć, nie chciał wiedzieć - tylko rzucić się do nart i

czmychnąć stąd czym prędzej. Pragnął zniknąć i pozwolić, by zaspa zachowała swą

tajemnicę.

Nie przyszedłby już nigdy więcej sprawdzać tych sideł...

background image

Nie można uciec od odpowiedzialności, zadźwięczało mu w głębi duszy. Pięć słów,

również stanowiących część dziedzictwa, którego wolałby nie posiadać.

Odkrył ciało. Było ubrane w odzież ze skóry. Na jednej stopie tkwiła połowa narty.

Zsunął ją, nie zastanawiając się nad tym, co robi. Skórzany kaftan ześliznął się przy

tym na bok, odsłaniając brzeg spódnicy.

Kobieta?

Knut widywał już wcześniej zmarłych.

Dławienie w gardle groziło uduszeniem, kiedy odwracał ciało ku sobie. Ujrzał

potwornie bladą twarz w zbyt dużej skórzanej czapie. Tak, to kobieta. Właściwie jeszcze

dziewczyna.

Ż

eby umrzeć tak młodo...

Wątpił, by była starsza od niego. Pomyślał, że była raczej w wieku Idy.

Była...

Wpatrywał się w dziewczynę. Czemu jej nie poznał, kiedy jeszcze oddychała i śmiała

się? Zastanawiał się, jaką tajemnicę z sobą zabrała.

Jej usta były lekko rozchylone. Chwycił ją mocniej za ramiona. Wpatrywał się w

ś

miertelnie bladą twarz, sztywne wargi, które nabrały barwy niebieskiej...

Zamrugał, choć nawet na to nie miał odwagi. A jeśli coś drgnie w jej twarzy akurat w

tym ułamku sekundy, kiedy przymknie powieki?

Nie, na pewno jest martwa. Oczywiście, że jest martwa. Sam wykopał ją spod śnieżnej

zaspy. To jasne, że nie żyje.

Odrobina wątpliwości sprawiła, że serce zaczęło mu walić jak młotem.

Drżał, kiedy zsuwał rękawiczkę. Cały czas podtrzymywał dziewczynę za ramiona.

Ułożył dłoń tuż przy jej na wpół otwartych ustach. Dygotał na całym ciele i ręka mu

się trzęsła.

Czyżby poczuł oddech?

Wrażenie czegoś na nagiej skórze... jakby muśnięcie owada w locie.

Knut nie słyszał nic poza biciem własnego serca. Puk - puk - puk... Pulsowało mu w

uszach.

To naturalnie jego własna wyobraźnia płatała mu figla. Wystarczająco często słyszał o

typowej w rodzinie Alatalo fantazji, którą hojnie został obdarzony.

Stał pośrodku płaskowyżu, trzymając w ramionach zwłoki dziewczyny. To nie do

pomyślenia, żeby było inaczej...

Pojawiło się znowu.

background image

Tak słabo, że ledwie to poczuł. Coś jakby ciepło u nasady serdecznego palca przez

krótkie mgnienie oka.

Zmarli nie oddychają.

Poczekał; wrażenie pojawiło się jeszcze trzykrotnie. Nie miał odwagi w to uwierzyć.

Tak wiele razy powtarzano mu, że zmyśla.

Tacy marzyciele jak on nie mieli łatwego życia w stronach, z których pochodził, a tu,

gdzie zawędrował, sytuacja wcale nie przedstawiała się lepiej.

W końcu upewnił się co do jednego: w ciele, które znalazł, tliło się życie. Ledwie,

ledwie - oddechy następowały po sobie tak wolno, że między jednym a drugim zdążył zliczyć

chyba do stu.

Ale dziewczyna żyła.

Choć chciała umrzeć tu, z dala od ludzi. Co do tego Knut miał pewność.

Do chaty było daleko. Nic jednak na to nie poradzi, musi tę małą tam przenieść. W

ciepłe miejsce, musi ją rozgrzać.

Wypuścił z objęć nieprzytomną dziewczynę. Zdjął sakwę z ramienia i przewiązał ją na

piersi. Nie było to wygodne, ale teraz o tym nie myślał.

Musiał najpierw założyć narty, zanim odważy się podnieść ciało dziewczyny. Miał

nadzieję, że nie upadnie - trudno byłoby znowu stanąć na nogach w tym śniegu, głębokim na

wysokość człowieka.

Niemal wieczność zabrało mu podciągnięcie do góry sztywnego, ubranego w futro

ciała dziewczyny. Zgrzał się przy tym i spocił, a cały zamiar wydał mu się nierealny.

Przybycie w to miejsce zajęło mu połowę widnego dnia, a wyruszał z wiatrem, pełen

zapału. Wprawdzie nie musiał już nadkładać drogi, by zaglądać do wszystkich sideł, ale

mimo to od miejsca, do którego musiał dotrzeć, dzieliła go nieskończoność.

- Jesteś cholernym szczęściarzem, Knucie Elvejord - mruknął przez zaciśnięte zęby i

głęboko zaczerpnął powietrze w płuca. - Oczywiście zawsze muszą ci się przydarzać takie

rzeczy. Jakieś przekleństwo wisi nad twoją rodziną, ciągle na naszej drodze muszą pojawiać

się jacyś nieudacznicy, a my przez to diabelne poczucie obowiązku musimy im pomagać.

Masz dla siebie cały płaskowyż, a wpadasz prosto na to ciało! I w dodatku okazuje się, że

jeszcze nie całkiem uszło z niego życie. O Boże...

Spojrzał w niebo. Na północy na horyzoncie widniało pasmo mroźnej czerwieni, lecz

wyraźnie już ciemniało.

- Nie potrafię ratować życia - rzekł, zwracając się w górę ku niebiosom.

Zrezygnowany, zrozpaczony. - To mama ma coś niezwykłego w swoich rękach, Boże. Nie

background image

odziedziczyłem tej zdolności. Moje ręce nadają się tylko do łowienia ryb w wodach fiordu,

potrafią zdobywać pożywienie... i znajdować bogactwa. Nie posiadam zdolności

wskrzeszania zmarłych. Dlaczego wybrałeś właśnie mnie, żebym ją znalazł? Dlaczego mnie,

Boże?

Lecz niebo pozostało równie milczące jak przedtem.

Knut przełknął ślinę i złapał dziewczynę w miejscu, gdzie, jak sądził, miała talię. Nie

była ani duża, ani ciężka, lecz jej sztywne ciało trudno było utrzymać.

Zachwiał się i omal nie upadł, kiedy przerzucił je sobie przez ramię. Udało mu się

jednak zachować równowagę. Poczuł ból w udach, tak mocno napiął mięśnie, ale utrzymał się

na nogach.

- Oczywiście - powiedział do siebie półgłosem. Słysząc brzmienie własnego głosu,

poczuł się trochę raźniej. - Teraz pozostała już tylko reszta, Knut. Jesteś mężczyzną,

prawdziwym mężczyzną, więc powinieneś sobie z tym poradzić!

Pierwsze kroki uczynił niepewnie i ostrożnie. Musiał się nauczyć odpowiednio

rozkładać własny ciężar jako przeciwwagę dla brzemienia, które dźwigał na ramieniu. Szedł

trochę przekrzywiony, co dotkliwie odczuwał w plecach i biodrach.

Ale gdyby tego nie wytrzymał, dziewczyna straciłaby wszelkie szanse na przeżycie.

Przywykł do znoszenia trudów. Oddalał się z fatalnego miejsca z każdym

pojedynczym odepchnięciem kijka - tak jakby brał na siebie jakąś karę, której nie mógł

uniknąć.

Na szczęście teren był płaski, na szczęście nie zaskakiwał żadnymi niespodziewanymi

pochyłościami, które Knut musiałby pokonywać, a jedynie czasami trafiały się łagodne

wzniesienia, właściwie nie zasługujące nawet na to miano. Knut starał się utrzymywać

odpowiednią postawę, prawidłowo odpychać się kijkami, żeby niepotrzebnie się nie

zatrzymywać. Czul duży opór powietrza, ponieważ tworzył z dziewczyną sporą, nieforemną

bryłę. Z drugiej strony zyskał większe obciążenie nart, sunął więc odrobinę szybciej. Dopóki

zlodowaciała skorupa śniegu utrzyma ich oboje.

Zgrzał się. Czuł, jak spływa z niego pot, piecze w oczy, nie miał jednak wolnej ręki,

by go wytrzeć. Musi piec.

Na szczęście nie mógł obejrzeć się za siebie; takie ruchy oznaczały zbyt wielkie

ryzyko. Dzięki temu nie mógł się przekonać, jak wolno rośnie odległość od miejsca, skąd

wyruszyli.

Musiał patrzeć tylko przed siebie, wyznaczać sobie kolejne cele... do tego małego

zaokrąglenia, które pewnie jest zasypanym kamieniem, potem do tej gałązki - zagajnika, jak

background image

mógł się domyślać z tego, co wystawało pośród bezkresnej bieli - następnie do miejsca, gdzie

biegł poprzedni ślad. Musiał skracać drogę, ścinać ją, kierować się prosto tam, gdzie przedtem

zbaczał, by zastawić sidła w pobliżu tropów zwierząt i ptaków.

Wybierał kolejny punkt krajobrazu, do którego będzie dążył, wreszcie dojdzie - a

potem wyznaczy nowy cel...

W końcu zobaczy darniową chatę: ciemna i niekształtna będzie jakby jaśniała w

mroku.

Będzie czarno niczym w studni, kiedy dotrą na miejsce. Knut zdawał sobie z tego

sprawę. Wiedział o tym i zagryzł zęby. Poczuł smak krwi. Przełknął ją, to samo uczynił z

gęstą śliną. Przełykaj, tylko przełykaj!

Ramię, na którym niósł dziewczynę, bolało, lecz nie miał odwagi się zatrzymać. Nie

wiedział, czy zdołałby posuwać się dalej, gdyby choć na chwilę przystanął.

Nie wiedział, czy by mu się udało przełożyć ciężar na drugie ramię.

Dopóki szedł, mógł jakoś to wytrzymać. Przyzwyczaił się do bólu, zapomniał o nim.

Zapomniał o tym, że kiedykolwiek czuł inaczej.

Szumiało mu w uszach, oślepiały go pot i łzy, spływające po policzkach i zamarzające

w sopelki lodu na brodzie.

Szedł dalej - pod wiatr, który nie wiał już w plecy, jak przyjaciel wyciągający

pomocną dłoń.

Musiał samotnie zmagać się z siłami natury i Bóg jeden wie, jakimi jeszcze

przeciwnościami.

Knut nie był pewien, czy dziewczyna wciąż żyje. Nie mógł tego sprawdzić. Wszystko,

co mógł dla niej zrobić, to iść dalej, tylko iść, narta za nartą, krok za krokiem.

Z zapadnięciem zmroku Knut starał się wyczuwać swój poprzedni ślad i ślepo nim

podążał.

Nikt oprócz niego tędy nie chodził. Dopóki wiatr nie zamiecie jego szlaków, mógł

zaufać niepewnym zimowym ścieżkom, które sam wytyczył.

Nastała noc. Zrobiło się tak zimno, że na horyzoncie pojawiła się zorza polarna i

oświetliła prawie już zasypane ślady nart pozostawione przez Knuta w ciągu dnia.

Największym jego pragnieniem było poddać się. Najprościej byłoby rzucić się w

miękki śnieg, poleżeć - zapomnieć o rwaniu w każdym ścięgnie, zapomnieć o bólu głowy,

który groził jej rozsadzeniem przy najmniejszym dodatkowym wysiłku.

Najprościej byłoby pozwolić dziewczynie upaść. Zostawić ją tak po prostu - i nie

oglądać się za siebie, kiedy będzie odchodził. O wiele łatwiej byłoby zrzucić ten ciężar.

background image

Pokusa pojawiała się nieskończenie wiele razy. Już niemal się poddał. Nasuwały mu

się tysiące wymówek, które mogły służyć jako usprawiedliwienie - przynajmniej w obecnym

stanie umysłu.

Nie potrafił.

Nie miał zwyczaju wybierać najprostszych rozwiązań. To uratowało jego sumienie od

dożywotniej udręki.

Zmagał się dalej.

Nigdy potem nie był w stanie wyjaśnić, jak udało mu się pokonać ostatni odcinek

drogi.

Nie pamiętał szczegółów tego fragmentu płaskowyżu, który przemierzył w nocy.

Ś

lady przed darniową chatą świadczyły o tym, że upadł tuż przy wejściu. Narty leżały

tam, gdzie je zostawił. Najwidoczniej wciągnął dziewczynę do środka, nie mając pewności,

czy jeszcze żyje.

Kiedy doszedł do siebie, poczuł, że jest mu zimno. Pewnie zasnął - a może nie. Miał

wrażenie, jakby wyszedł z pustki, z której nie wolno zachowywać żadnych wspomnień. Z

pustki, która nie dawała możliwości odpoczynku.

Bolały go wszystkie członki. Żeby dźwignąć się na kolana, z największym wysiłkiem

musiał przełamać opór ciała. Wszystko w nim krzyczało przeciw najmniejszemu ruchowi.

Chciał tylko leżeć i odpoczywać, odpoczywać, póki nie poczuje czegoś innego niż potworne

zmęczenie.

Trzęsąc się z zimna, zaczął zabijać ręce. Nadal miał na sobie całe ubranie.

Przypomniał sobie, że wyszedł po to, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza.

Odnalazł wzrokiem otuloną futrem postać leżącą na podłodze.

Drzwi nie były dokładnie zamknięte. Coś tkwiło w szczelinie, przez którą wdzierał się

strumień mroźnego powietrza.

Knut podczołgał się do wejścia i wypchnął nartę, która zawadzała. Domknął drzwi, ale

nie zrobiło się o wiele cieplej. Za to zrobiło się ciemniej.

Pokonanie tej krótkiej drogi wydawało się istną torturą. Knut oparł się o ścianę i

zacisnął oczy, żeby wytrzymać ból.

Musiał rozniecić ogień w palenisku. Musiał się postarać choć o trochę światła, żeby

zobaczyć, z kim - albo z czym - dzieli pomieszczenie. Z żywym człowiekiem czy z trupem.

Skostniałe, spuchnięte palce długo mocowały się z krzesiwem, zanim zaiskrzyło.

Wkrótce cienkie patyczki, których używał na rozpałkę, zajęły się płomieniem.

background image

Wydawało się, że upłynęły całe wieki, zanim ogień palił się na tyle spokojnie, by Knut

odważył się spuścić z niego wzrok. Chłopak musiał stoczyć ze sobą walkę, żeby zebrać się na

odwagę i podczołgać do dziewczyny.

W nikłym i chybotliwym świetle z paleniska wyglądała bardziej jak martwa niż jak

ż

ywa.

Knut przyłożył dłonie do jej policzków. Nigdy wcześniej nie zastanawiał się, jakie to

uczucie dotykać zwłok.

Przysunął palce blisko do ust dziewczyny. Wstrzymał oddech, nie miał odwagi się

poruszyć, chociaż siedział w niewygodnej pozycji. Jedna noga całkiem mu zdrętwiała, nie

czuł w niej nawet mrowienia.

Chciał już dać za wygraną, kiedy odniósł wrażenie, że czubki dwóch jego palców są

lekko wilgotne. Cofnął je, przyłożył do własnego suchego policzka.

Więc jednak...

Jeszcze oddychała.

Ż

yła.

Bóg jeden wie, jak to się stało, ale naprawdę jeszcze żyła.

- Musisz jej potrzebować - rzekł cicho ze wzrokiem zwróconym w górę ku

dymnikowi.

Była taka zimna.

Myśli popłynęły niby wezbrane wody na wiosnę. Knut orientował się co nieco, jak

postępować w przypadku odmrożeń. Dowiedział się trochę od Reijo. Trochę od Ailo. Trochę

sam się nauczył.

Musiał dziewczynę jak najprędzej rozgrzać. Jej brak przytomności śmiertelnie go

przerażał. To niemożliwe, żeby żyła, a jednocześnie prawie nie oddychała. Była tak

przemarznięta, tak wychłodzona...

Jak przeżyła pod śniegiem?

Musiała przecież jakoś oddychać, pewnie w zaspie powstała wolna przestrzeń przy jej

twarzy. Może to za sprawą sztywnego brzegu zbyt dużej czapki, który trochę wystawał?

Niewykluczone, że w jakiś sposób się do tego przyczynił...

Knut myślał i myślał, mocując się z rozpinaniem futrzanego płaszcza dziewczyny.

Jej ubranie zesztywniało od mrozu. Trzeba je zdjąć, a dziewczynę owinąć skórami i

ułożyć przy palenisku. Dobrze rozpalić. Mieć nadzieję.

On, Knut Elvejord, nigdy wcześniej nie rozbierał dziewcząt. A już nigdy się nie

spodziewał, że po raz pierwszy zrobi to w podobnych okolicznościach.

background image

Nie było w tym nic romantycznego. Nic zmysłowego. Knut nawet nie próbował

zgadywać, jak leżące przed nim ciało wygląda pod warstwami ubrania.

Jedyne uczucia, jakie go przepełniały, to strach - i determinacja.

Zorientował się, że dziewczyna nie była córką zwykłego biedaka.

Pod płaszczem miała grubą kurtkę i wełnianą spódnicę przyozdobioną wplecionymi

różnokolorowymi wstążkami - ubodzy ludzie nigdy by nie pomyśleli o wydawaniu pieniędzy

na coś takiego.

Knut niewiele wiedział o materiałach, jednak przypuszczał, że ten musiał być droższy

niż samodział prostych ludzi.

A kiedy pod kurtką zobaczył bluzkę z haftem, nabrał pewności, że dziewczyna, którą

znalazł, pochodziła z zamożnego domu.

Jej ubranie nie nosiło najmniejszych śladów cerowania. W pończochach, które musiał

ś

ciągnąć, gdyż były zbyt sztywne od mrozu, żeby je zrolować, nikt nie łapał oczek. Na jej

bieliźnie nie było nawet najmniejszych łat. Wszystko sprawiało wrażenie nowego i drogiego.

Ten, kto tak wyposażył swoją córkę, z pewnością nie miał długu u sklepikarza.

Dotykanie nieznajomej nie sprawiało Knutowi trudu ani go nie krępowało. Stan, w

jakim się znajdowała, nie pozwalał mu traktować jej jak kobiety. Była tylko potrzebującym

pomocy człowiekiem. Widok jej bladego, nagiego ciała nie budził w Knucie żadnych innych

uczuć poza współczuciem.

Musiał podnieść dziewczynę i przenieść ją bliżej skór, które zwinął przy jednej ze

ś

cian. Nie potrafił jej po prostu przeciągnąć. Teraz stała się dla niego czymś więcej niż

bezwładną bryłą, którą targał przez pół płaskowyżu.

Oddychała powoli. Ledwie zauważalnie. Knut obawiał się, że wszystkie jego wysiłki

pójdą na marne.

- Nie wiem, co zrobię, jeżeli pozwolisz jej umrzeć - zagroził w stronę otworu w dachu.

Tu w samotności łatwiej przychodziło mu rozmawiać z wszechwładnym Bogiem.

Owinął dziewczynę skórami. Postarał się, żeby nie wystawało spod nich nic oprócz

twarzy. Przysunął ją jak najbliżej paleniska. Nie za blisko jednak, by skóry się nie zajęły.

Byłoby to bardziej niebezpieczne niż chłód.

Dołożył jeszcze więcej drewna do ognia.

Wtedy dopiero znalazł czas dla siebie. Czas, by zdjąć grubą futrzaną kurtkę, która

przeszkadzała swobodnie się poruszać, czas, by rozsznurować nasiąknięte wodą kumagi.

Zmarzły mu stopy, ale na szczęście nie groziły im odmrożenia dzięki turzycy, którą włożył w

buty.

background image

Drżał i trząsł się z zimna, kiedy ściągał mokre ubranie i wyjmował drugie - jedyne

suche, na zmianę.

Następnie odszukał zapas kawy, której ciągle ubywało, i nastawił wodę w czajniku.

Był zmęczony, ale nie mógł sobie pozwolić na sen.

- Zrobiłem, co mogłem - rzekł, zwracając się ku górze. - Reszta zależy od Ciebie.

background image

3

Knut czuwał przy dziewczynie przez prawie dwa dni. Jadł mniej niż w najchudszych

czasach w swoim życiu, ale nie był głodny.

Pozostało mu tylko czekać.

Musiał wychodzić po drewno na opał, kiedy się kończyło, ale wtedy czuł się niemal

chory.

Mogła się przecież obudzić.

Jednak kiedy wrócił, leżała jak przedtem.

Blada. Z widocznymi odmrożeniami na policzkach, z pęcherzami na zsiniałych z

zimna ustach.

Niektóre z pęcherzy zaczynały pękać i sączyła się z nich wydzielina. Knutowi

wydawało się to okropne, lecz przezwyciężał odrazę i wycierał twarz dziewczyny jej halką.

Ma więcej halek. Nie będzie jej brakować tej jednej. Jeżeli w ogóle będzie jeszcze

jakiejś potrzebować.

W ciągu tych dwóch dni jej oddech stał się szybszy, lecz wiele mu brakowało do

normalnego. I ciągle się nie budziła z tego okropnego snu. Prawie się nie poruszała. Czasem

tylko lekko drgnął w jej twarzy jakiś mięsień.

Nadal bardziej przypominała martwą niż żywą istotę.

Knut zastanawiał się, jak wyglądała. Jak wyglądała przedtem. Domyślał się, że była

bardzo młoda - miała szczupłą sylwetkę, niezupełnie jeszcze dojrzałą. Dwie jego siostry już

dorosły, znał się więc na tym.

Jej włosy były jasne. Ich kolor przywodził na myśl coś pomiędzy światłem księżyca

odbijającym się w ciemnych jesiennych wodach a złocistym, dojrzałym zbożem.

Więcej w nich chyba srebrzystego odcienia, chociaż trudno to stwierdzić teraz, kiedy

są tak potargane i splątane.

Były w każdym razie długie. Dziewczyna wybrała się jednak z domu, nie splatając ich

w warkocz ani nie wiążąc w kok. To dziwne. Dziewczęta w jej wieku rzadko chodzą z

rozpuszczonymi włosami.

Knuta dziwiło w nieznajomej wiele rzeczy. Pomyślał, że z pewnością ktoś jej szuka.

Nie uświadamiał sobie do końca, co to może dla niego oznaczać, ale trochę się

zaniepokoił.

Przestraszył.

background image

Była wczesna noc drugiej doby, kiedy dziewczyna otworzyła oczy. Wargi, duże,

spuchnięte od mrozu i zupełnie bezkształtne, poruszyły się.

- Czy ja umarłam? - dał się słyszeć słaby głos. - Dobry Boże, spraw, bym nie żyła!

Knut nie zdążył odpowiedzieć, że nie jest aniołem, gdyż jej powieki ponownie ciężko

opadły i stracił z nią kontakt.

Po chwili zorientował się, że dziewczyna śpi. Nie był to jednak już ten sam letarg, w

którym trwała od chwili, kiedy ją znalazł. Głębiej oddychała. I twarz nabrała trochę życia.

Knut pochylił swą jasną głowę i splótł ręce w modlitwie.

Już nie wyzywał Pana. Od tej pory postanowił okazywać Mu więcej szacunku.

Owej nocy rozszalała się gwałtowna burza. Knut obawiał się przez moment, że

zniszczy chatę. Jednak stopniowo się uspokajał. Uświadomił sobie, że darniowa chata nadal

będzie stała tak jak stoi, by dawać schronienie innym wędrowcom, kiedy on sam już ją

opuści.

Dziewczynę obudziły chyba podmuchy wiatru. Knut pomyślał, gorzko się

uśmiechając, że tylko umarły nie usłyszałby szalejących dookoła sił natury. Mimo to

zaskoczył go jej głos. Upłynęło tak wiele czasu, nie siedział już ze wzrokiem nieruchomo

utkwionym w dziewczynę. Czuwał, lecz myślami błądził daleko. Wiedział, że zauważy, jeżeli

coś się stanie.

- Czy ja... żyję?

Knut przysunął się bliżej. Starał się sprawiać wrażenie człowieka niegroźnego i

godnego zaufania. Starał się jej nie przestraszyć.

- Żyjesz, bądź o to spokojna! - odezwał się.

Zamknęła oczy. Wcale na niego nie spojrzała. Zastanawiał się, czy dziewczyna czuje

ból. Pęcherze, które miała na dłoniach, stopach i na twarzy, musiały dokuczać i piec. Nie

wiadomo jednak, czy już to czuła, czy jeszcze nie.

- Kim jesteś? Jak...? Jak mnie znalazłeś? Jej głos był tylko drżącym szeptem. Trudno

po nim domyślić się wieku. Knut nadal oceniał ją na jakieś dwanaście - dziewiętnaście lat.

- Sprawdzałem sidła - odparł, starając się wydać dużo sympatyczniejszym, niż był w

istocie. - Jestem... myśliwym. Mieszkam tutaj. Mam na imię Knut. Znalazłem cię przy

sidłach.

- Nie jesteś stąd - wykrztusiła. Po raz pierwszy spotkały się ich spojrzenia. W jej

oczach dojrzał rozpacz i błaganie.

Knut nie wiedział, czy to typowe dla wszystkich ludzi, którzy wymknęli się śmierci.

background image

- Jestem tu obcy - rzeki. Jego życie nie stanowiło żadnej tajemnicy. Mógł o nim

opowiedzieć każdemu.

- Nie pozwól, by mnie znaleźli! - poprosiła. Knut zauważył, jak niebieskie oczy

dziewczyny zrobiły się ogromne ze strachu.

Takie oczy musiały mieć piękną oprawę, przemknęło mu przez myśl. Na pewno była

ładna. Być może będzie taka znowu. Trudno powiedzieć. Niektóre blizny pewnie pozostaną,

ale opuchlizna zejdzie... Twarz dziewczyny, jaką teraz widział, nie była jej prawdziwą twarzą.

- Nie zabieraj mnie ze sobą! Nie widziałeś mnie, gdyby ktoś pytał! Nie pozwól, by

dowiedzieli się, gdzie jestem!

Nie wyznała, czego się bała tak bardzo, że wyszła w zimową noc na pustkowie, żeby

przed tym uciec. Lecz wzrokiem błagała go o spełnienie prośby, dopóki powieki na powrót

nie opadły ciężko, pozwalając jej usnąć.

Potrzebowała odpoczynku, potrzebowała tego każda komórka jej ciała.

Spała niespokojnie.

Knut zdawał sobie sprawę, że dziewczyna wkrótce poczuje głód, ale obawiał się, że jej

ż

ołądek odmówi przyjęcia czegoś cięższego.

Ugotował rosół na kościach i kawałkach mięsa pardwy. Nie było to może nic

nadzwyczajnego i nie miało jakiegoś szczególnego smaku, ale można się było posilić.

Ten cienki bulion miał stanowić dla dziewczyny pierwszy krok ku życiu. Knut wmusi

go w nią, zaraz jak się obudzi.

Groźby nie były potrzebne. Gdy tylko otworzyła oczy, wypiła posłusznie kilka łyków

letniej zupy. Popękane wargi zapewne bardzo ją przy tym bolały, ale się nie skarżyła. Nie

skarżyła się również, kiedy jej żołądek odmówił przyjęcia strawy.

Knut zagryzł zęby. Musiał znowu wykorzystać halkę jako szmatę. Po chwili chciał dać

dziewczynie jeszcze trochę wywaru, ale wzbraniała się. Jej oczy zwilgotniały i słabo

pokręciła głową.

Knutowi to wystarczyło. Nie odznaczał się szczególną cierpliwością, ale w tym

przypadku musiał poczekać.

Odrobina rosołu, którą dziewczyna wypiła, to dopiero początek. Knut uznał, że tak

musi być. Wkrótce będzie mogła wypić jeszcze trochę. Za kilka dni być może już coś zje.

To i tak więcej, niż się spodziewał, odgrzebując spod śnieżnej zaspy na wpół żywego

człowieka.

Przespała całą dobę. Kiedy na krótko się budziła, Knut poił ją wywarem łyk po łyku.

background image

Nie tylko za pierwszym razem większość zwróciła. Chłopak jednak tak łatwo nie

rezygnował. Życie warte jest odrobiny wysiłku.

Burza trwała nadal.

Knut wiedział, co to oznacza - nikt w taką pogodę nie wyruszy na poszukiwanie

dziewczyny. Jej bliscy pomyślą, iż pewnie nie żyje. Nikt nie przeżyłby takiej burzy jak ta pod

gołym niebem. W każdym razie nie taka dziewczyna, lekko ubrana mimo futra, i z pewnością

zupełnie nieprzygotowana, by poradzić sobie w surowych warunkach na pustkowiu.

W domu na pewno dobrze o nią dbano.

Knut zdawał sobie również sprawę, że ludzie mieszkający w tych stronach muszą

wiedzieć o ziemiance.

Prędzej czy później ktoś tu przyjdzie.

Nie był pewien, czy tego chce.

Chciał jednak, żeby dziewczyna wyzdrowiała. A wtedy będzie musiała wrócić tam,

skąd przyszła.

Do tego, od czego uciekła...

I czego śmiertelnie się bała.

Knut miał inny cel. Nie mógł ciągnąć za sobą dziewczyny. A tym bardziej takiej

dziewczyny, która pewnie sprowadzi na niego same kłopoty. Ludzie jej stanu zawsze

oznaczali kłopoty dla takich jak on.

Tyle wiedział.

Poza tym uważał, że jest winien ojcu podjęcie próby odnalezienia skarbu, który Kalle

odkrył. Traktował to jako jeden ze sposobów oddania ojcu czci.

Jeden ze sposobów dochowania wierności dzieciństwu, przeszłości, która zresztą

przywodziła na myśl wiele przykrych wspomnień.

Ciągle jeszcze miał dość czasu, żeby zacząć poszukiwania. Nie śpieszyło mu się,

dziewczyna w żaden sposób go więc nie zatrzymywała. Mógł spokojnie się nią opiekować.

Dać jej ten czas, którego potrzebowała, żeby wyzdrowieć.

Potem będzie zmuszony odprowadzić ją do domu. Prawdopodobnie do Alty. Nie

powiedziała, skąd pochodzi, ale się domyślał. Bogaci nie mieszkają na odludziu.

I jeszcze coś...

Knut nie lubił o tym myśleć, ale myśl sama się nasuwała. Niejeden raz.

Może jeśli przyprowadzi dziewczynę, będzie mógł się spodziewać jakichś korzyści...

background image

Usiadła piątego dnia. Potrafiła już sama utrzymać drewnianą miskę z rosołem. Knut

wrzucił do niego małe kawałeczki zeskrobanego z kości mięsa, zauważył, że je przełknęła.

Wkrótce będzie mogła zjeść coś konkretnego.

Jednak dłuższe siedzenie wyczerpywało ją. Chciała pewnie pokazać, że jest silna, ale

zachwiała się niebezpiecznie, kiedy odstawiała miskę na podłogę. Zdążyła się położyć, zanim

Knut ją o to poprosił.

Pęcherze na twarzy dziewczyny zaczynały właśnie zasychać. Tworzyły żółtawe

strupy, z których nadal sączyła się ropa. Brzydka opuchlizna powoli schodziła. Twarz jakby

kurczyła się, przybierała bardziej naturalne kształty. Knut próbował już rozpoznawać rysy

nieznajomej. Nadal jednak było jej daleko do piękności.

Na dworze zaczynało się wypogadzać. Chłopak wyszedł po śnieg na wodę. Cieszył

się, że opróżnił sidła w dniu, w którym znalazł dziewczynę. Cieszył się, że zatroszczył się o

opał, kiedy leżała nieprzytomna.

Mogło ułożyć się o wiele gorzej.

- Powinnam teraz być martwa - powiedziała, kiedy wrócił. Jej głos okazał się

mocniejszy, niż się spodziewał.

Knut czuł na sobie jej wzrok. Mógłby dostrzec w nim oskarżenie. Ale nie tylko.

- Płaskowyż jest ogromny - rzekł powoli, odchrząknąwszy. Od dłuższego czasu nie

używał swego głosu, nie licząc krótkich rozmów z samym sobą. - Mogłem po prostu przejść

obok. Właściwie nie zamierzałem tego dnia wychodzić. Chciałem tylko odetchnąć świeżym

powietrzem. Przypadkiem zajrzałem do sideł. Znalazłem cię w miejscu, gdzie miałaś pozostać

na zawsze. To chyba świadczy o tym, że gdzieś jesteś potrzebna. Że twoje życie ma jakiś

sens.

Twarz dziewczyny drgnęła. Knut zauważył, że sprawił jej ból.

- Mówisz jak ojciec - rzuciła z goryczą. Głos nieznajomej również brzmiał ochryple

po wielu dniach milczenia.

Knut zwrócił uwagę na słowo: „ojciec”. Tak właśnie dzieci w rodzinach z wyższych

sfer nazywały swych ojców.

Tam, skąd pochodził, mówiło się „tato”.

- Nie pamiętam, jak masz na imię... - ściągnęła brwi, nieco ciemniejsze niż włosy,

jasnobrązowe.

- Knut - powiedział. - Mam na imię Knut. A ty? Zwlekała tak długo z odpowiedzią, że

się domyślił, iż wolałaby się nie przyznawać.

- Anna - wykrztusiła wreszcie.

background image

Niechętnie. Knut wywnioskował z tego, że powiedziała prawdę. Byłoby o wiele

prościej i bezpieczniej wymyślić jakiekolwiek inne imię, lecz nie potrafiła kłamać.

- Ile masz lat? - wyrwało mu się. Tak wiele się nad tym zastanawiał. Musiał to

wiedzieć.

- Czy to ważne? - spytała zmęczona. - Mam sto lat. Co najmniej. Gdybym umarła, nie

miałoby to żadnego znaczenia. Ktoś, kto odnalazłby moje kości, stwierdziłby tylko, że byłam

człowiekiem. Nie potrafiłby powiedzieć, czy byłam młoda, czy stara.

- Ale jednak żyjesz. Chciałbym wiedzieć, w jakim jesteś wieku. To ma dla mnie

znaczenie, próbuję cię zrozumieć.

- Nie możesz mnie zrozumieć - odparła. Jej glos zabrzmiał jakoś smutno, niemal jak

szloch. - Jesteś mężczyzną. Nigdy nie zrozumiesz.

Knut uśmiechnął się. Przeciągnął brudną ręką po szczęce. Nie mógł się pochwalić

szczególnie gęstym zarostem, ale teraz naprawdę zachrzęściło pod dłonią. Już od wielu dni

nie używał brzytwy.

- Nie bądź tego taka pewna - powiedział. - Mam trzy siostry. Jestem jedynym

chłopcem w rodzinie. Nawet się nie domyślasz, jak dobrze znam dziewczyny, choć nie

potrafię chyba czuć tak jak one.

- Jesteś najmłodszy? - spytała z zainteresowaniem.

- Nie, mam jeszcze młodszą siostrę, Idę. Skończyła szesnaście lat. Maja, starsza ode

mnie o rok, dziewiętnaście. Elise... musi teraz mieć dwadzieścia trzy. Wyszła za mąż i

wyjechała. Maja też jest mężatką, ale częściej bywa u nas w domu niż u siebie. Jej mąż... nie

ma go.

Dziewczętom takim jak Anna nie mówi się, że szwagier siedzi w więzieniu.

- Ja jestem najmłodsza - odezwała się. - Mam trzech braci i cztery siostry. Prawie

wszyscy mają swoje rodziny. Oprócz najstarszego brata. Studiuje.

Jeszcze jeden dowód na to, że nie jest taka jak on.

Ż

adna ze znanych Knutowi osób nie chodziła do szkoły. „Studiowanie” było słowem,

którego dotąd nie słyszał. Musiał poszukać w myślach, żeby zrozumieć, co ono oznacza.

Drobiazg, który sprawia, że biedak czuje się tak beznadziejnie upokorzony.

Musi znaleźć złoto. Musi się stać kimś, na kogo nikt nie będzie patrzył z góry - kimś,

kto być może nie będzie mógł szastać wymyślnymi słowami, lecz kto mimo to będzie

zasługiwał na szacunek.

Kto, do diabła, zaszedł na tyle wysoko w takiej dziurze jak Alta, by wpaść na pomysł -

a także znaleźć na to środki - wysłania swego syna na studia?

background image

Kim, u licha, jest ta dziewczyna?

- Mam tyle lat, co twoja siostra - odparła, dając mu wiele możliwości do wyboru.

- Szesnaście? Skinęła głową. Co zmusiło szesnastoletnią dziewczynę do ucieczki na

płaskowyż z zamiarem popełnienia samobójstwa? Ida nigdy w życiu nie wpadłaby na coś tak

głupiego. Lecz Ida ma o wiele więcej zdrowego rozsądku. W porównaniu z nią Anna była

jeszcze dzieckiem.

- Dlaczego, do diabła, zrobiłaś coś tak bzdurnego? Musiał tak powiedzieć. Nie znał

bardziej uprzejmych słów, które by wyraziły to, co czuł.

Jego wybuch rozśmieszył ją. Śmiała się niemal histerycznie i Knut przeraził się, że

dziewczyna zaraz straci zmysły. Tylko tego brakowało!

- Ojciec by tak nie nazwał mojego postępku! - wykrztusiła wreszcie.

Otarła łzy, które pociekły jej ze śmiechu. Knut nie rozumiał.

- Do diabła z twoim ojcem! - rzucił. - Masz mi powiedzieć, dlaczego leżałaś tam,

gdzie cię znalazłem. Przeniosłem cię na plecach przez większy szmat płaskowyżu, niż

kiedykolwiek w życiu widziałaś. Jeszcze do tej pory wszystko mnie boli. Wiele razy mogłem

cię zostawić. Tak byłoby mi łatwiej. Zrobiło się ciemno i zimno, ale dźwigałem cię. Na Boga,

uratowałem ci życie. I czy podoba ci się to, czy nie, mam prawo wiedzieć!

Był zły. Naprawdę zły. Nigdy nie myślał, że będzie narażał życie dla rozpieszczonej

panienki z dobrego domu. Nigdy nawet nie wyobrażał sobie, że weźmie na siebie

odpowiedzialność za dziewczynę zaledwie kilka lat młodszą. Nie był żadnym litościwym

aniołem stróżem. Był Knutem z Lyngen. A nawet gdyby był aniołem, na jego skrzydłach

dałoby się dostrzec wiele czarnych plam. Wyglądałyby bardziej żałośnie niż skrzydła sroki w

deszczowy dzień.

- Chciałam umrzeć.

- Tyle udało mi się już zrozumieć. Głos Knuta brzmiał gniewnie. Tak też czuł. Czuł,

ż

e jest bardziej rozjuszony niż stary byk ojca Simona.

- Jakie ty mogłaś mieć powody do niezadowolenia? - spytał surowo. - Nie wyglądasz

wcale na kogoś, komu czegokolwiek by brakowało. Na twoich rzeczach nie znalazłem ani

jednej łaty. Ani na wierzchu, ani pod spodem.

Zaczerwieniła się, kiedy nazwał to, o czym wiedziała, lecz o czym nie miała odwagi

nawet pomyśleć. Rozebrał ją.

- Nie musisz się wstydzić - rzucił. - Widziałem już przedtem nagie dziewczęta.

Nie mówił prawdy, ale nie przejmował się tym, że okłamuje Annę. Niech sobie nie

myśli, że jest lepsza niż on, ponieważ jest córką bogacza.

background image

Odwróciła twarz i Knut natychmiast pożałował tego, co powiedział. Było jednak za

późno, by cofnąć ostre słowa. Nie zdobył się też na to, by przyznać się do kłamstwa. Nic jej

do tego, ile miał lub ilu nie miał dziewcząt. Nic nie szkodzi, jeśli sobie pomyśli, że jest

bardziej dorosły i doświadczony, niż był w istocie.

- Na pewno...

Jej głos brzmiał tak cienko i żałośnie, że Knut, którego i tak już gryzło sumienie,

poczuł się jeszcze gorzej.

- Przepraszam! - Na tyle mógł sobie pozwolić. - Nie jestem na ciebie zły. Byłem tak

bardzo zmęczony. Bałem się o ciebie. Myślałem, że się nie obudzisz. Trochę tęskniłem za

domem... To pomaga, gdy się mówi o swoich uczuciach - ciągnął, kiedy cisza trwała już

długo, a Anna najwyraźniej nie zamierzała nic powiedzieć.

Reijo zawsze to powtarzał: że rozmowa pomaga. Sam jednak nie postępował według

tej zasady. Milczał, zatopiony we własnych myślach. Być może rozmawiał z Mają. Zawsze

była mu najbliższa ze wszystkich dzieci. Nawet Ida nie zdobyła tyle zaufania Reijo, co Maja...

Lecz najbliżsi znajdowali się daleko. Knut nie mógł na nich liczyć. Był sam - i sam

powinien jakoś nakłonić dziewczynę do zwierzeń, do rozmowy o tym, co popchnęło ją do

samobójstwa.

- Uważasz, że wtedy mniej boli? Być może. - Wydawało się, że Anna w to wątpi.

Nadal unikała jego wzroku. - Ale to niczego nie zmieni. Tylko śmierć mogłaby cokolwiek

zmienić. Mogłaby mi pomóc.

- Czy powinienem był cię zostawić? Nie odpowiedziała.

- Czy powinienem był nagarnąć na ciebie więcej śniegu, nie sprawdzać, czy żyjesz?

Czy powinienem o tobie zapomnieć? Pozwolić ci zamarznąć na śmierć pod tą przeklętą kupą

kamieni?

- Nie wiem.

- Nie chcesz żyć?

- To nie o to chodzi. Nie o chęci. Jej słowa wypełniało tyle rezygnacji i goryczy, że

Knut poczuł ból w piersi.

- Masz szesnaście lat i całe życie przed sobą. Czy nie powinnaś być szczęśliwa?

Założyłbym się o własną duszę, że twój ojciec posiada więcej pieniędzy niż ci, których znam,

razem wzięci. Możesz dostać wszystko, czego chcesz. Jakie ty, do diabła, możesz mieć

powody do narzekań? Co w twoim życiu może być takie straszne?

- Nie osądzaj mnie zbyt pochopnie - mruknęła. - Nic o mnie nie wiesz. To

niesprawiedliwe, że wydajesz wyrok, wiedząc tak niewiele.

background image

- Pewnie nawet byś się do mnie nie odezwała, gdybym cię do tego nie nakłonił! -

westchnął.

Odwróciła się na bok, żeby go widzieć. Przykuła go spojrzeniem swych niebieskich

oczu, młodszych niż jego własne - i głębszych niż morze, niż prastare morze.

- Nigdy nie robiłam tego, co chciałam. Zawsze zachowywałam się jak dobra córeczka.

Byłam skromna, posłuszna, pilna, pokorna, pobożna, miła, milczałam w towarzystwie, jak

przystoi kobietom. Słuchałam ojca we wszystkim, szanowałam rodziców, nigdy nie

kłamałam, nigdy nie wzięłam niczego, co nie należało do mnie, miałam czyste myśli i

sądziłam, że wszystko, co mi mówią, to prawda. Byłam takim dzieckiem, jakiego pragnęli.

Nie miałam wielkich wymagań, nie prosiłam o nic... aż do niedawna...

Musiała przełknąć łzy, by móc mówić dalej. Knut poczuł, jak zaschło mu w ustach.

- Zamierzali mnie wysłać z domu. Postanowili wydać za mąż. Nie za kogoś, kogo bym

znała. Nie za kogoś z Finnmarku. Za nikogo z północy. Mężczyzna, którego dla mnie wybrali,

nie mieszka w Norwegii. Chcą mnie wydać za jakiegoś gburowatego starucha z Danii. To syn

jednego z ojca kolegów ze studiów i tylko dlatego jest dla rodziców porządnym, uczciwym,

bogobojnym człowiekiem, na którym można polegać i któremu można powierzyć swoje

najmłodsze dziecko. Ale on ma ponad czterdzieści lat. Mógłby być moim ojcem. W dodatku

nie znam duńskiego. I nie mam ochoty go poznać. Mój przyszły mąż należy do arystokracji i

z tego powodu muszę się uczyć mnóstwa różnych rzeczy o tym, jak powinnam się za-

chowywać. A ja nie chcę, nie chcę, nie chcę...

- Z Elise było podobnie... - rzekł Knut ochrypłym głosem. - O jej rękę też się starał

pewien stary rozpustnik...

Ale Kristoffer nie był arystokratą z Danii...

- Wszystko dobrze się skończyło - mówił dalej, uświadamiając sobie, że obu sytuacji

nie da się porównać.

Mimo to chciał Annie jakoś pokazać, że jest w stanie zrozumieć jej problem. Sam

przed sobą przyznawał jednak, że przekracza to jego możliwości.

- Reijo... tato pozwolił Elise wyjść za tego, którego kochała - zakończył zakłopotany.

Nie był pewien, czy jest sens o tym mówić.

- Mój ojciec nie cofnie danego słowa - oznajmiła Anna. Stanowczość tego

stwierdzenia przekonała również Knuta. - Ja nie mogę się sprzeciwić.

- Jesteś córką pastora, prawda? Niebieskie światełka obróciły się ku niemu.

- Jak odgadłeś? Knut skrzywił się.

background image

- To nie było takie trudne, Anno. Teraz wszystko jasne, pomyślał i niemal pożałował,

ż

e nie pozwolił jej umrzeć na płaskowyżu.

O Boże, nieźle narozrabiałeś, Knucie Elvejord!

background image

4

- Nie chcę wracać do domu!

Powtarzała to uparcie. W tym względzie była nieugięta. Niezależnie od tego, co mówił

Knut, Anna trwała przy swoim.

- Wszyscy myślą, że umarłam - mówiła dalej. - Na pewno przestali mnie szukać.

- Tak sądzisz?

Knut nie wierzył w to. Poruszą niebo i ziemię, żeby odnaleźć córkę pastora. Żywą lub

martwą.

- Na pewno myślą, że nie żyjesz - rzekł powoli. - Ale będą cię szukać, dopóki nie

znajdą. Nie oszukuj samej siebie. Jesteśmy zaledwie o parę dni drogi od Alty.

W jej oczach pojawił się strach.

- Czy nie mogłabym z tobą zostać? - spytała cicho. Knut westchnął ledwie słyszalnie.

Coraz bardziej przekonywał się o tym, jak bardzo starano się ją w domu chronić. Jak niewiele

wiedziała o prawdziwym życiu. O życiu zwykłych ludzi.

Minęły trzy dni od czasu, kiedy burza dała za wygraną, a dziewięć, od kiedy Anna

znalazła się pod opieką Knuta.

Jak nastroszone pisklę potrząsała głową przy ogniu. Przebrała się w swoje rzeczy, ale

nadal nie przypominała wytwornej panienki, jaką była. Nie pod tym dachem. Różnice

pochodzenia obojga jakby się rozmyły, lecz Knut nigdy nie pozwalał sobie na to, by o nich

zapomnieć.

Dyskutowali o tym, lecz zwykle kończyli wymianę słów podniesionym tonem i

pozostawali każde po swojej stronie przepaści.

Anna nie chciała wracać do domu.

On zaś musiał ją tam odprowadzić.

- Czy naprawdę nie mogłabym, Knut? - powtarzała cienkim głosem. - Czy nie

mogłabym z tobą zostać? Wyzdrowieję. Nie będę ci przeszkadzała. Obiecuję. Nie sprawię

kłopotu. Potrafię całkiem dużo. Szyć... w każdym razie haftować. Mogę prowadzić dom...

Umilkła, kiedy na nią spojrzał.

- Czy ty nic nie rozumiesz? - spytał całkiem zrezygnowany. - Czy ty zupełnie nic nie

rozumiesz, dziewczyno? Czy myślisz, że potrzeba mi kogoś takiego jak ty? Z twoją

umiejętnością haftowania i prowadzenia domu? Jeśli będę szukał kobiety, to wybiorę taką,

która zna się na bardziej przydatnych rzeczach. Hafty nie na wiele mi się przydadzą, Anno.

background image

- Nie to miałam na myśli. - Rozzłościła się, ale i zaczerwieniła ze wstydu. - Nie chcę

zostać twoją... twoją...

- ... żoną - dokończył Knut zmęczony. - Widzisz sama, Anno, że to bez sensu. Nie

mogę cię ze sobą zabrać. Znajdą nas. A wtedy będą się zastanawiać, dlaczego chłopski syn

wędruje z córką pastora. Zobaczysz, że trafię za to do więzienia.

- Bzdury - odparła. - W tym kraju istnieje prawo i sąd. Knut uśmiechnął się

wyczerpany.

- Tak, dla takich jak ty, moja droga. Ale nie dla takich jak ja. Nas łatwo jest wtrącić do

więzienia pod byle pretekstem.

- Możemy uciec daleko stąd... Nie muszą nas znaleźć...

O Boże, o czym ona marzy!

Powstrzymał Annę od wyszukiwania kolejnych argumentów. Zmęczyły go jej

fantazje. Cudze marzenia najmniej mu były potrzebne. Nie chciał żyć według cudzych

wyobrażeń.

- Nie mogę wyjechać daleko stąd - oświadczył. - Muszę zostać tutaj. Później na pewno

wyjadę. Ale nie teraz. Nie wcześniej niż przed nastaniem lata.

- Myśliwym chyba wszystko jedno, gdzie polują, chodzi im tylko o przestrzeń?

Dziewczyna myśli piekielnie logicznie!

- Mnie nie jest wszystko jedno - rzucił krótko.

- Jesteś trochę zbyt tajemniczy - odezwała się Anna zamyślona.

Popatrzyła na niego badawczo. Właściwie do tej pory jeszcze mu się dokładnie nie

przyjrzała.

- Czy zrobiłeś coś złego? - spytała. - Czy jesteś poszukiwany?

- A czy wtedy mieszkałbym tu, kilka dni drogi od Alty?

- Nie, to się nie zgadza. Ale nie jesteś też prawdziwym myśliwym. Jesteś za młody...

zbyt...

Anna nie znalazła odpowiedniego słowa. Nie przyszło jej do głowy, że Knut jest zbyt

niedoświadczony. W jej oczach był dorosły.

Przemknęła jej przez myśl na wpół zapomniana legenda związana z tymi stronami.

Zaczęła mówić bez zastanowienia:

- Szukasz skarbu Kwena, prawda? Jesteś poszukiwaczem przygód, który wierzy w te

plotki o złocie. Ale go nie znajdziesz. To istne bzdury. Już wielu marzycieli tu szukało, ale

złota nie ma. Nie ma skarbu Kwena. To tylko legenda. Bajka.

background image

Zamilkła, zdumiona jego reakcją. Zbladł, a jego twarz ściągnęła się. Jakby ją ktoś

wyciosał z kamienia. Tylko oczy pozostały żywe, ciskały ku niej błyskawice. Miał ładne,

brązowe oczy. Najbardziej brązowe z tych, jakie kiedykolwiek widziała, choć być może z

powodu oszczędnego światła w ziemiance sprawiały takie wrażenie.

Pewnie to tylko złudzenie.

- Tak, może szukam skarbu - syknął przez zaciśnięte zęby. - Może jednak różnię się

od tych wszystkich marzycieli. Może właśnie ja go znajdę...

- Nie ma żadnego skarbu - powtórzyła bez przekonania.

Determinacja Knuta przeraziła Annę.

Czy zachowywał się tak dlatego, że był biedny? Czy marzenie o niezmierzonych

bogactwach przywiodło go tutaj, ponieważ tak mało posiadał? Czy dlatego, gdy mówił o

złocie, wydał się jej szaleńcem?

Nie wiedziała. Nie mogła wiedzieć. Zawsze wszystko miała. Nigdy jej niczego nie

brakowało.

- To prawda, nie ma żadnego skarbu Kwena - rzekł Knut, akcentując ostatnie słowo.

Anna go nie przejrzała. Jeszcze nie.

- Takie rzeczy opowiada się dzieciom - powiedziała.

- Nasłuchałam się kiedyś tych bajek. Od opiekunki...

- Ja jestem tylko synem rybaka - odezwał się Knut.

- Nieuczonym biedakiem, który wierzy w bajki. W złości narzucił na siebie kurtkę.

Złapał sakwę i ruszył do wyjścia, nie patrząc na dziewczynę.

- Dokąd idziesz?

Nie odpowiedział. Zatrzasnął za sobą drzwi chaty.

Nienawidził Anny. Nienawidził tej sztucznej dziewczyny z jej pokorą i fałszywym

wychowaniem. Nienawidził jej za drwinę w głosie. Nienawidził za słowa, które były bardziej

uczone niż te, które sam znał. Nienawidził za sposób, w jaki mówiła - jedynie z lekką

naleciałością północnego dialektu. Nienawidził jej i nie był w stanie oddychać tym samym

powietrzem co ona...

Założył narty, nie oglądając się za siebie. Od drzwi darniowej chaty doszedł go głos

Anny, odważyła się więc wyjść za nim. Nieźle jak na jej wysokość!

- Nie wolno ci jechać do Alty! Nie wolno ci im powiedzieć, gdzie jestem!

Knuta opanowała taka złość, że nie zamierzał się litować. Chciał być niedobry. Miał

przeogromną ochotę ją zranić. Zranić ją jeszcze bardziej, niż ona go zraniła - nieumyślnie,

ponieważ nie mogła przecież wiedzieć...

background image

Uśmiechnął się, ukazując zęby. Jej strach sprawił mu przyjemność.

Nagi, nieudawany strach.

Długo mógłby go wykorzystywać...

- Nie pytam cię o pozwolenie, córko pastora. Słyszysz? Jestem wolny i mogę robić, co

chcę.

Nie miał zamiaru jechać do Alty. Ale niech tak myśli. Może dzięki temu stanie się

mniej zarozumiała. Nie lubił, kiedy dzieciaki się z niego wyśmiewały.

- Drogi Knucie, nie pozwól, by się dowiedzieli, gdzie jestem! Proszę cię! Błagam!

Jej prośby smakowały jak cukier. Nie odpowiedział. Odepchnął się tylko kijkami i

pomknął przed siebie. Nie wiedział, czy będzie tak stała, aż zniknie jej z oczu. Napawał się

poczuciem zwycięstwa.

Wiedział, że Anna się bała.

Władza oszałamiała go.

Złość jednak szybko minęła. Kiedy zostawił za sobą cztery - pięć pierwszych

zasypanych śniegiem sideł, nie czuł już nienawiści. We wszystkie sidła złapały się ptaki. To

oznaczało jedzenie, które właśnie im się skończyło. Ale Anna o tym nie wiedziała. Nie

powiedział jej.

Zaczął się zastanawiać i uznał, że niesłusznie miał do niej pretensje.

Nie wiedziała, że go rani. Sprawiła jednak, że jego marzenie nie było już takie

wzniosłe. Że wszystko, dla czego żył, stało się śmieszne i dziecinne. Nie wierzyła, że fantazja

może zmienić się w rzeczywistość. Była jakby ponad tego typu sprawami, a przez to Knut

poczuł się gorszym niż ona człowiekiem.

„Skarb Kwena”.

Knut wykrzyczał do siebie te słowa, sunąc na nartach po śnieżnych zaspach i

skrzypiącej, stwardniałej skorupie.

Przestraszył stadko pardw w oddali: poderwały się gwałtownie i spłoszone szukały

bezpieczniejszych miejsc.

Skarb Kwena... Omal się nie zdradził. Już miał powiedzieć, że to nie jest skarb

Kwena. Ponieważ Karl Kristiansen Elvejord, nigdy nie był Kwenem. Kalle był norweskim

chłopem znad fiordu, nie gorszym od innych. Jasnowłosym i niebieskookim i do tego nigdy

nie nauczył się porządnie mówić w języku swojej żony.

Nie, na Boga, to żaden skarb Kwena!

Wszystko się w Knucie gotowało. Dała o sobie znać cała gorycz, która wzbierała w

nim w ziemiance. Wszystko, co zwracało się przeciw Annie i za co przypisywał jej winę.

background image

Stopniowo jednak zaczął się uspokajać. Tłumaczył sobie, że była tylko zbyt troskliwie

wychowywanym dzieckiem. Powtarzała tylko to, co mówili jej inni. Ci, w kręgu których się

obracała, nie mieli nic dobrego do powiedzenia o pospólstwie. Nie wiedziała, jak to jest być

Knutem Elvejordem, posiadającym tylko jedno marzenie, które dodawało mu skrzydeł. Mógł

przecież spotkać gorsze córki bogaczy niż ona. Anna, jak mu się zdawało, przynajmniej

potrafi myśleć.

Knut przypomniał sobie, jak bardzo Elise się bała, kiedy Kristoffer starał się o jej

względy.

Kristoffer zajmował co prawda pozycję o jeden szczebel wyższą niż oni, ale mieszkał

nad tym samym fiordem.

Wszyscy zgodnie uważali, że Elise, ich urocza, młoda, łagodna Elise, była zbyt dobra

dla tego starego dziada. Że byłoby zbrodnią kazać jej poświęcić swą młodość i życie dla

małżeństwa z nim.

Być może Anna była piękna. Knut nadal tego nie wiedział. Miała ładne oczy, ale nic

więcej nie da się powiedzieć, dopóki nie zacznie wracać do swego dawnego wyglądu. Nie

wiadomo, ile to może potrwać. Nie wiadomo, czy zdąży to zobaczyć.

Była bardzo młoda.

Nie kazano jej wyjść za kogoś mieszkającego o ćwierć mili dalej. Lecz zamierzano

wysłać do obcego kraju, do człowieka o wiele od niej starszego, o którym nic nie wiedziała.

Miała mieszkać w obcym domu - z pewnością w jakimś pałacu lub przynajmniej bogatym

dworze, miała go prowadzić... Wokół otaczaliby ją obcy ludzie. Mówiący w obcym języku.

Przyjaciele męża, dwa razy starsi od niej.

To oznaczałoby nie tylko kres młodości, która jeszcze na dobre się nie zaczęła, ale

koniec życia.

Nigdy nie pozwolono by jej być tą Anną, którą była w głębi duszy. Tą, którą Knut

trochę poznał w ciągu tych kilku dni.

Zauważył, że dziewczyna stara się ukryć swe prawdziwe ja. Że z pewnością robi to na

co dzień, więc prawie nie zdaje sobie z tego sprawy.

Jak łatwo udało się jej uciec. Zniknąć jak ślady nart na świeżym śniegu.

Knut zatrzymał się gwałtownie.

Najbardziej oddalone sidła mogą poczekać. Zdobył trochę pożywienia, więc przez

parę dni dadzą sobie radę. Wyglądało na to, że jednostajność jadłospisu jeszcze Annie nie

dokuczała.

background image

Nie warto zbytnio straszyć dziewczyny. Trudno powiedzieć, co może jej wpaść do

głowy, jeżeli uwierzy, że naprawdę wybrał się do Alty z zamiarem zdradzenia jej kryjówki.

Ż

eby ją wydać.

Nadal była słaba. Potrzebowała czasu, żeby dojść do siebie.

Choć nie miał innego wyboru, jak odprowadzić ją do domu, nie musiał się śpieszyć.

Mógł odwlec to jeszcze o kilka dni.

Anna zdała sobie sprawę, że toczyli między sobą pewnego rodzaju walkę. Zrozumiała,

ż

e przyczyną jest przepaść, jaka ich dzieli z powodu różnicy pochodzenia.

Ponieważ sama cierpiała, była w stanie zrozumieć rozterki Knuta.

Ale nie pojmowała jego złości.

Ona się nie złościła, jedynie smuciła. Taki wybuch złości przerażał ją. Był czymś

nieznanym i niebezpiecznym.

Ojciec się nie złościł. Nie w ten sposób. Złość ojca była inna, wielka i głęboka, i

wiązała się z groźbami i karami. Ojca złość ściśle wiązała się z rozczarowaniem.

W Knucie wzbierał gniew - czego nawet nie zauważyła - wybuchł i zniknął.

Anna nie wiedziała, jak się zachować.

Czy liczył na to, że sobie pójdzie? Że jeszcze raz spróbuje szukać śmierci?

Nie miała odwagi. Poprzednim razem było łatwo. Płakała na łóżku. Płakała i

wyobrażała sobie, jak wychodzi na mróz i zamarza na śmierć.

Ż

e potem ją znajdują - bladą i zimną, a skruszony, pogrążony w smutku i dręczony

wyrzutami sumienia ojciec wygłasza piękną mowę nad grobem córki. Wszystko to ujrzała w

wyobraźni. Widziała swój grób porośnięty polnymi kwiatami. Ludzie zatrzymywaliby się

przy nim, czytaliby jej nazwisko i daty na zwykłym drewnianym krzyżu, pociągaliby nosami i

mówili, że tak młodo umarła.

Zdawało się to takie piękne, że Anna jeszcze bardziej się rozpłakała. I nabrała odwagi,

ż

eby zrobić to naprawdę. To, na co nie zdobyła się wcześniej.

Oczywiście, postąpiła głupio.

Teraz wiedziała już lepiej. Drugi raz by tego nie uczyniła.

Jazda na nartach nocą okazała się czymś zupełnie innym niż krótkie wycieczki z

matką w ciągu dnia. Dopiero po jakimś czasie Anna zorientowała się, że jest zbyt lekko

ubrana. Poczuła się głodna. Było jej zimno, kiedy się zatrzymywała, choć przecież i tak miała

umrzeć.

background image

Nie dostrzegała sprzeczności między tymi dwiema myślami. Szła tylko przed siebie,

nie mając pojęcia, gdzie się znajduje. Szła i szła, i szła. Odpoczywała trochę i szła dalej. Nie

pamiętała, jak długo. Ostatnie chwile spowijał zbawienny mrok.

A potem obudziła się u Knuta.

Między tymi momentami widziała cudowne światło, którego jednak nie potrafiła

dokładnie opisać. Coś czuła, coś przeżyła, ale było to na tyle pozbawione konturów, że nie

dałoby się opisać słowami.

Nie wyszłaby ponownie na mróz.

W swej niewiedzy sądziła, że tak po prostu zamarznie na śmierć - łatwo i szybko.

Nie miała pojęcia, co mróz może zrobić z twarzą. Zanim nie przeciągnęła dłonią po

skórze i nie dotknęła strupów, nie poczuła, że nawet kształt jest zmieniony. Knut spokojnie,

lecz stanowczo odciągnął jej dłonie. Patrzył na nią ze smutkiem, ale zapewnił, że niedługo

będzie wyglądała jak kiedyś. Nabawiła się odmrożeń. Mogło być gorzej. Wydobrzeje.

Anna nie miała co do tego pewności.

Uważała, że jest całkiem ładna. Nie uderzająco piękna. Ojciec był krępy i gruby, a

matka zbyt niepozorna, by córka mogła wyróżniać się niezwykłą urodą.

Ale była ładna.

Zdawała sobie sprawę, że jej oczy są jedyne w swoim rodzaju. Jeden z braci

powiedział, że ma fiołkowe oczy.

Knut na pewno nawet nie wie, co to są fiołki.

Minie sporo czasu, zanim znowu odzyska dawną urodę.

Zresztą to nie ma już żadnego znaczenia. Skoro musi wyjść za mąż za Duńczyka, to na

złość chciałaby być jak najbrzydsza.

O, nie, tego również by nie chciała. Pragnęłaby wyglądać jak zwykle. Mieć tę samą

twarz, którą tak często oglądała w swoim pokoju w lustrze. Ojciec mówił, że to

niebezpieczne, gdyż w ten sposób uczyła się próżności i traktowania własnego wyglądu jak

bożka, dla którego się żyje.

To nieprawda. Nie było tak, ale ojciec nie mógł zrozumieć. Chciała jedynie być sobą.

Teraz.

Zanim wróci Knut.

A on nie chce mieć z nią nic wspólnego.

Uff, wszystko stało się zbyt trudne, zbyt skomplikowane.

Nic nie poradzi na to, że czuje się głupia i zagubiona. Jest razem z Knutem i do tej

pory nie narzekała. Nawet jeśli chłopak jest tylko brudnym Kwenem bez wykształcenia,

background image

niezbyt pobożnym i gruboskórnym, a na dodatek nieodpowiedzialnym poszukiwaczem

przygód.

Mimo to dawno nie było jej tak... dobrze.

Czuła ból w całym ciele. Dokuczały bolesne pęcherze, z których ciekła żółta i

zielonkawa wydzielina. Wolała nie myśleć, że taką ją widział.

Anna czekała. Płakała.

Była przekonana, że Knut pojechał do Alty. Był na nią taki wściekły.

Wkrótce przyjdą i ją zabiorą. A potem zamkną w jej pokoju i posadzą nad Biblią,

otwartą w odpowiednim miejscu. Ojciec ją zgani. Spojrzy z wyrzutem i spyta, jakiego złego

ducha tym razem posłuchała.

A matka będzie łkała gdzieś w kącie.

Wyślą do Danii...

Anna zasnęła.

Obudził ją odgłos nart. Odgłos nart na śniegu, skręcających, zanim zatrzymały się

przed chatą.

Dziewczyna usiadła. Nasłuchiwała całym ciałem, nie tylko uszami. Jedna para nart.

Nie słychać innych.

Tylko Knut...

Czyżby mimo wszystko nie pojechał do Alty?

Serce waliło mocno w piersi. Oby był sam. Wybaczy mu wszystko, oby tylko był sam.

Knut był sam. W dodatku z nosem spuszczonym na kwintę i pełen wyrzutów

sumienia. Obiecał sobie, że nie będzie dla niej surowy.

Powinien zachować się jak dojrzały mężczyzna.

Anna nie odezwała się, kiedy wkroczył do środka. Poświęcił trochę zbyt dużo czasu

na strzepanie z siebie śniegu. Zamknął starannie drzwi i spojrzał na nią ukradkiem, zanim

odważył się popatrzeć jej w oczy.

Bała się.

Ale miała na tyle rozumu, żeby jako tako podtrzymać ogień w palenisku. To

przemawiało na jej korzyść. Gdyby pomieszkała wśród prostych ludzi przez kilka miesięcy,

pozbyłaby się manier wydelikaconej panienki. Nabrałaby kolorów i znalazła dość powodów,

by prosto trzymać głowę.

Chłopak wiedział jednak, że w najbliższym czasie powinien zaprowadzić ją tam, gdzie

jest jej dom.

background image

- Sprawdziłem sidła - rzekł krótko i zdjął dork, od wracając się plecami. Drogocenna

sakwa leżała u jego stóp. Traktował ją jak zwykły worek, tak jak chciał ojciec. W ten sposób

mapa była bezpieczna.

Anna westchnęła, tym westchnieniem mogłaby zmusić kamień do płaczu. Odetchnęła

z ulgą.

- Kończyło się nam jedzenie - dodał, a jego głos zabrzmiał bardziej ostro, niż by na to

pozwalały dopiero co podjęte postanowienia.

- Nie widziałeś... nikogo? - Nie.

- Za parę dni pojedziesz jednak do Alty, prawda? - spytała. Przełknęła z trudem ślinę i

wysunęła brodę, starając się wyglądać dorośle. - Nie dostaniesz żadnej zapłaty, nie licz na to.

Ojciec nie jest taki. Wpuści cię głównym wejściem, ponieważ mnie przyprowadzisz, ale

poprosi cię, byś wyszedł kuchennymi drzwiami.

Knut wzruszył ramionami. Przykucnął przed paleniskiem, tak jak uczyniłby to Ailo.

Chciałby, żeby Ailo tu był. Albo Simon. Trudno w jednej chwili stać się dorosłym i

podejmować ważne decyzje.

- Płaskowyż nie jest dla ciebie - rzekł, rozcierając dłonie nad ogniem. - Jesteś zbyt

delikatna, Anno. I nie mówię tego po to, żeby ci dokuczyć.

- Ale nie jestem wystarczająco delikatna, by zostać duńską szlachcianką - odezwała się

cicho.

Być może miała rację. Knut spojrzał na nią z ukosa. Nie przeszkadzały mu strupy na

jej twarzy, czego tak bardzo się obawiała. Wyglądała gorzej, kiedy ją znalazł. Wszystko

zmieniało się na lepsze.

Dziewczęta zawsze martwią się swoim wyglądem.

Jej oczy jakby przykuwały jego spojrzenie. Te ciemnoniebieskie szlachetne kamienie

na ciągle dość oszpeconej twarzy zaklinały go. Wymuszały na nim obietnice, zanim zdążył

otworzyć usta.

- Obiecaj, że mnie uprzedzisz, kiedy zdecydujesz się wyruszyć...

- Zabiorę cię ze sobą - odpowiedział krótko. - Jeśli wybiorę się do Alty, młoda

panienko, pojedziesz ze mną! Nie zostawię cię samej w tej chacie, wyruszając w dłuższą

drogę. Nie jestem całkiem nieodpowiedzialny. Nie wiadomo, kto mógłby się tu przybłąkać.

Lepiej nie mówić, co by się wtedy z tobą stało, Anno.

- Myślałam, że pojechałeś właśnie do Alty. Knut położył się na skórach. Skrzywił się.

Nadszedł zatem czas poważnych wyznań.

background image

- Chciałem, żebyś tak myślała. Chciałem, żebyś się bała. Upokorzyłaś mnie, sprawiłaś,

ż

e poczułem się jak łajno. To bolało. Chciałem, żebyś podobnie cierpiała.

Anna pochyliła głowę, nieszczęśliwa. Nie przywykła do rozmów z ludźmi jego

pokroju. Całkiem nie przywykła do rozmów o uczuciach. W domu się o tym nie rozmawiało.

- Nie chciałam ci sprawić bólu - powiedziała zmieszana. Pokorna.

Knuta przeszył dreszcz. Nie znał jej takiej. Nie chciał, żeby taka była.

- Knut, wybacz mi, proszę. Ale ja tak niewiele wiem... Tym razem słowa płynęły

prosto z serca. Zwróciła ku niemu zrozpaczoną twarz:

- Na pewno jestem samolubna. Na pewno jestem próżna. Nie przejmuję się innymi

ludźmi, tak jak powinnam. Ale znam tak niewielu. Nie wolno mi utrzymywać kontaktów, z

kim tylko zechcę. Jesteś dla mnie taki... nowy. Obcy. Nie uważam, że jesteś... łajnem.

Z trudem zdobyła się na wymówienie tego słowa. Widząc to, Knut musiał się

uśmiechnąć.

Pomyślał o Idzie, która była dokładnie w wieku Anny... O Idzie, która klęła, aż sypały

się skry. Błyskawica mogłaby jej pozazdrościć.

- Jesteś dziwna, Anno - rzekł z uśmiechem. - Myślę, że oboje zawiniliśmy w tym

samym stopniu. To stawia nas na mniej więcej równej pozycji, co ty na to? Czy nie po-

winniśmy przekreślić tego, co było? Zapomnieć o tym? Skinęła bez słowa.

- Chciałbym, żebyśmy zostali przyjaciółmi - mówił dalej Knut. - Dobrze jest mieć się

do kogo odezwać. A rozmawiać w każdym razie potrafisz.

Anna najwyraźniej walczyła ze sobą, pragnąc coś powiedzieć. Nie bardzo rozumiał, co

ją powstrzymuje.

- Jak długo będziesz potrzebował towarzystwa? - spytała. Znowu była pokorną Anną. -

Jak długo mam być dla ciebie rozrywką, zabawiać cię? Czy nie rozumiesz, że teraz ty

traktujesz mnie jak... łajno?

- O Boże, daj mi cierpliwość, spraw, bym wyrażał się jaśniej! - zawołał Knut w

bezsilności. - Nie to miałem na myśli. Ciągle uważam, że byłoby szaleństwem wyciągać cię

na mróz. Twoje rany jeszcze się nie zagoiły. Nie chciałbym, żeby zostały ci blizny, żebym

musiał się czuć winny, gdybyś przypadkiem została oszpecona na całe życie. Nigdzie się stąd

nie ruszymy, dopóki nie wydobrzejesz. Myślałem, że dość jasno dałem to do zrozumienia...

Naprawdę chciałbym, żebyśmy zostali przyjaciółmi, Anno - dokończył łagodniejszym tonem.

- Zapomnijmy o tym, co było - zgodziła się. Zdawała sobie jednak sprawę, że będzie

pamiętać.

background image

Czegoś takiego nie wymazuje się z pamięci. Jednak Knut pokazał również tyle

dobrych stron, że miały one wkrótce przesłonić ciemne plamy.

Anna łudziła się, że upłynie jeszcze wiele czasu, zanim strupy odpadną, a pęcherze

całkiem obeschną. Nic na to nie poradzi, że tak długo przykro będzie na nią patrzeć.

Już dawno nie było jej tak... dobrze.

background image

5

Knut naprawdę się starał. Wiele razy jakby słyszał głos upominającej go Idy, tak jak to

ona potrafiła. A wtedy starał się postępować wyjątkowo delikatnie. Coś, na co Ida

pokręciłaby tylko nosem, dla Anny było trudne do zniesienia.

To dziwne, że można w takim stopniu mieć wzgląd na drugiego człowieka. Knut

spostrzegł, że do tej pory myślał przeważnie o sobie, we wszystkim, co robił i mówił, brał pod

uwagę własne korzyści.

Teraz spojrzał na siebie w inny sposób.

Mimo wszystko nie był w stanie wysiedzieć cały dzień razem z Anną w ciasnej

ziemiance.

Nawet kiedy był sam, z trudem znosił takie zamknięcie w pomieszczeniu, a tym

bardziej z drugim człowiekiem - z dziewczyną, w dodatku z dziewczyną tak do niego

niepodobną jak Anna. Było to zupełnie niemożliwe.

Knut musiał odbywać swoje codzienne wyprawy po drewno, wodę, żywność...

Zastawił więcej sideł i każdego dnia do kilku zaglądał. Choć nie mówił o tym Annie,

szukał również innych śladów.

Ś

ladów ludzi.

Do tej pory nie znalazł żadnych. Darniowa chata znajdowała się z dala od najbardziej

uczęszczanych dróg.

Ludzie, z którymi szedł na północ, opowiadali, że zawsze tam stała. Kiedyś została

zniszczona przez wichurę, lecz zaraz ją odbudowano. Innym razem się spaliła, ale niedługo

potem ktoś zadał sobie trud, by wznieść ją na nowo w tym samym miejscu.

Knut lubił o tym myśleć. Lubił myśleć o tym, że chata gościła wielu innych jemu

podobnych ludzi. Ale był pewien, że po raz pierwszy pod tym zadymionym dachem znalazł

schronienie ktoś taki jak Anna.

Do wiosny ciągle jeszcze pozostawało sporo czasu. Knut denerwował się. Nie

planował, że zabawi tak długo w jednym miejscu. Aha miała być jego punktem wyjścia. Tak

w każdym razie postanowił, siedząc w domu nad fiordem Lyngen, gdzie pokryte śniegiem

góry niczym solidne ściany otaczały jego świat.

Teraz nic nie ograniczało mu widoku, lecz nie zaszedł daleko.

background image

Mapę naszkicowaną przez ojca należało czytać w Alcie jako punkcie odniesienia.

Knut doszedł do tego wniosku, wpatrując się miesiącami w ledwie widoczne brązowe kreski

na skórze.

Niektóre z linii nigdy nie były częścią mapy - powstały w wyniku używania

skórzanego worka do celów, do jakich został zrobiony.

To już tyle lat.

Knut nigdy przedtem tu nie był. Nie znał tej krainy.

Wszystko sprzysięgło się przeciw niemu. Wiedział o tym. Ale uparcie dążył do celu.

Jedyne, czego pragnął, to urzeczywistnić marzenia.

Pocieszał się myślą, że jego tato odnalazł skarb, będąc tu po raz pierwszy. Przed

Kallem, synem rybaka z wioski nad fiordem, odkryła swe bogactwa nie znana mu wcześniej

kraina.

Zdarzyło się tak kiedyś - mogło się zdarzyć znowu.

Tego popołudnia niebo okrywał płaszcz mrozu. Właściwie to już wieczór, poprawił

Knut w myślach. Na moment zatrzymał się i podziwiał grę barw na horyzoncie. Czerwone i

ż

ółte, podobne do ognia, który jednak zamiast płomieni miał lodowe języki. Rozhulały się bez

opamiętania ponad pokrytym śniegiem płaskowyżem, tak że trudno było stwierdzić, gdzie jest

niebo, a gdzie ziemia.

Knut poprawił swój ładunek. Dziś nazbierał drewna na opał. W większości drobne

gałązki. Zaszedł nawet na tyle daleko, że znalazł miejsce przypominające zasypany śniegiem

brzozowy zagajnik. Odkopał śnieg na taką głębokość, że ledwie wystawała mu głowa, i

wyciął trochę grubszego drewna. Dwa drzewka zachował w całości. Długo szukał czegoś

takiego. Miał świadomość, że Anna nie dojdzie do miasta o własnych siłach, a zaniesienie jej

na plecach graniczyłoby z nadludzkim wysiłkiem.

Wprawdzie była niewysoka i szczupła, ale Knut też nie należał do olbrzymów. Z

trudem przydźwigał ją do darniowej chaty, a zawdzięczał to bardziej sile woli niż sile mięśni.

Z tych grubych jak ramię tyczek mógłby zrobić coś w rodzaju sanek - proste pułki.

Knut Elvejord z pewnością lepiej sobie poradzi jako zwierzę pociągowe niż jako juczny koń,

pomyślał.

Wyprawa po drewno zabrała mu więcej czasu niż zazwyczaj. Zdawał sobie z tego

sprawę.

W głębi ducha jednak rozpierała go duma. Rozwiązał pewien problem. Jeszcze tego

samego wieczoru zabierze się do robienia sań.

background image

Na długo wcześniej, zanim z łagodnego zbocza zszedł ku ziemiance, którą z krzywym

uśmiechem nazywał swoim domem, zorientował się, że coś jest nie w porządku. Lecz dopiero

kiedy stanął blisko i nie poczuł charakterystycznego zapachu, który powinien uderzyć go w

nos, zrozumiał, co jest nie tak Z chaty nie unosił się dym.

Do diabła! Czyżby Annie nie starczyło rozsądku, żeby podtrzymywać ogień w

palenisku? Po chwili Knuta uderzyła jeszcze gorsza myśl: A może trafili tu jacyś ludzie? Czy

ją znaleźli?

A może zbłądzili włóczędzy? Nie należeli oni do najlepszych dzieci bożych i nie

powstrzymałyby ich żadne skrupuły przed wykorzystaniem takiej młodziutkiej dziewczyny

jak Anna...

Knut możliwie najszybciej wyskoczył z nart. Ruszył do środka z wiązką drewna na

plecach i naturalnie utknął w drzwiach. Musiał najpierw zrzucić z siebie bagaż, zanim mógł

wejść.

Była tam.

Siedziała owinięta we wszystkie skóry, jakie mieli. Również w te służące jako

chodniki. Knut znalazł je, kiedy się tu wprowadził, wyglądały na brudne i zniszczone.

Chłopak odetchnął, zanim podszedł bliżej. Stanął nad Anną niczym sędzia. Wznosił

się niemal do samego dymnika w dachu - takim go widziała. Sam Knut nie zdawał sobie z

tego sprawy.

Właściwie nie wiedział, co mówi. Nie zastanowił się dobrze.

- Co ty, do diabła, wyprawiasz? Jeśli znowu chcesz odebrać sobie życie, mogłabyś

przynajmniej wyjść na dwór. Wystarczy mrozu, żeby wycisnąć ducha z ciebie i jeszcze kilku

innych za jednym zamachem. Albo mogłabyś otworzyć drzwi, wtedy nie musiałabyś nawet

wychodzić!

Spuściła głowę i rozpłakała się. Szlochała jak dziecko.

Wściekły, odwrócił się od niej. Był na nią tak zły, że mógłby udusić ją własnymi,

trzęsącymi się rękami. Musiał zacisnąć pięści, żeby się opanować.

Przeklęta, przeklęta, przeklęta, durna smarkula! Wychuchana panieneczka! Niech

czart porwie wszystkie te zmanierowane, obrzydliwe, beznadziejnie głupie bachory jej

pokroju!

Uklęknął przed paleniskiem, połamał ze złością suche gałązki, ułożył je starannie w

stosik, żeby rozpalić ogień. Rozrzucił ponownie, bo musiał jakoś rozładować wściekłość.

background image

Przeklinał pod nosem w mowie Raiji i wujka Mattiego, która zdawała się mieć

niezwykłą siłę w momentach, gdy brakowało mu słów. Której ta rozpieszczona paniusia nie

rozumiała i z której nie mogła się wyśmiewać.

Zbudował z gałązek piramidkę, znalazł krzesiwo przy palenisku, tam gdzie je

poprzednio zostawił. Musiał uderzyć w nie parę razy, zanim pojawiły się iskry.

Mały płomyk działał uspokajająco. Pochłaniał suche patyczki i rósł. - Knut dołożył

większe gałązki, rozniecił ogień na nowo.

Dobry Boże, jakże go przestraszyła!

- Nie udało mi się rozpalić. - Głos dziewczyny był cienki i drżący. - Nie udało mi się

rozpalić, Knut. Naprawdę. Nie potrafiłam. Nie pamiętałam, jak to robiłeś. Naprawdę

próbowałam, ale mi się nie udało...

Nie był w stanie się odwrócić. Nie był w stanie na nią patrzeć. Siedział nieporuszony

przed paleniskiem. Ściągnął tylko czapkę.

Anna płakała.

- Jestem chyba nie do zniesienia. Nic nie potrafię. Ale próbowałam. Próbowałam.

Wydawało się to takie proste, kiedy ty to robiłeś. Nie sądziłam, że to coś trudnego. Tylko na

trochę się zdrzemnęłam, wtedy ogień zgasł. Myślałam, że jest tam jeszcze odrobina żaru,

dmuchałam i dmuchałam, ale tylko do reszty go zgasiłam...

Płakała coraz gwałtowniej, tłumaczyła się coraz bardziej nieporadnie.

Knut słuchał, nie odezwał się ani słowem. Tylko słuchał - i był zły na samego siebie.

Nie pomyślał o tym.

Do dzisiaj tylko on rozpalał ogień. Tylko on posługiwał się krzesiwem. Po prostu o

tym nie pomyślał.

Zawsze wychodził na krócej... Wystarczyło, że czuwała i dokładała drewna.

Codziennie zostawiał krzesiwo. Zostawiał i przypominał, żeby go użyła, jeśli ogień

zgaśnie. A ona kiwała potakująco głową, ale nic nie mówiła.

Nie przyszło mu na myśl, żeby ją zapytać, czy umie się posługiwać krzesiwem.

Wszyscy, których znał, potrafili.

Uczyli się tego jako dzieci.

Nie spytał jej, czy potrafi rozpalić ognisko.

Zakładał, że potrafi.

Teraz zrozumiał, że przypisywał jej umiejętności ze świata, który znał.

Jednak Anna to nie Ida, Maja czy Elise.

background image

Anna nigdy nie musiała wstawać wcześnie rano i rozpalać w niechętnym, krztuszącym

się piecu kuchennym - nigdy nie czuła nocnego chłodu pod bosymi stopami lub radości z

powodu gorąca buchającego z otwartych drzwiczek pieca.

To byłem udziałem służby.

Nie wpajano jej tego rodzaju umiejętności. Za dziewczęta z tej sfery co Anna zawsze

inni wykonywali większość prac. Anna powinna umieć haftować, prowadzić dom, mówić w

inny sposób do służby, a w inny do osób równych sobie.

Na tym polegało jej wychowanie. Knut nie pomyślał o tym.

Ś

więty Boże, jakże była nieszczęśliwa!

Jej płacz rozdzierał mu serce. Niepotrzebnie się na nią tak rozzłościł. Nie zamierzała

go przestraszyć, jak na początku sądził.

Wszelkimi siłami powstrzymywał się, by nie podejść do niej i nie pocieszyć jej, tak

jakby pocieszył Idę lub Maję.

Nigdy w życiu nie zdobędzie się na to, by ją przytulić i pogładzić po głowie! Nie ma

mowy!

Potrzebowała ramienia, na którym mogłaby się wypłakać, ale nie zamierzał podać jej

w tym celu swojego. Zbyt duża dzieliła ich przepaść.

Ale mógł wyjść kilka kroków naprzeciw. Nie kosztowało go to wiele.

- Nie jestem na ciebie zły - rzekł skruszony. - Wystraszyłem się. A nie lubię się bać.

Czy możesz, do diabła, przestać płakać? Nie znoszę mażących się dziewczyn!

Jego słowa nie powstrzymały strumienia łez. Knut właściwie nawet nie wierzył, że

poskutkują. Boleśnie zdawał sobie sprawę z tego, że nie potrafi rozmawiać z dziewczętami.

Brakowało mu tej łatwości, którą tak hojnie został obdarzony Simon.

Poza tym zwykłe dziewczęta to jedno, a te pokroju Anny to coś całkiem innego.

- Nienawidzisz mnie - stwierdziła. - Nawet nie musisz tego mówić. Uważasz, że

jestem zupełnie bezużyteczna. I nienawidzisz mnie!

Była bliska prawdy, mówiąc, że uważa ją za nieprzydatną, ale jej nie nienawidził.

- Nie masz racji. Dołożył więcej drewna. Słuchał płaczu. Nie miał wcale ochoty się

odwrócić i spojrzeć na Annę. Płaczące dziewczyny sprawiały, że czuł się niezręcznie, że się

bał. Miał świadomość, że jest bezradny.

Płacz to broń, której on jako mężczyzna nie mógł użyć, i dlatego tracił grunt pod

nogami. Nie wiedział też, co mógłby mu przeciwstawić.

- I tak moje zdanie nie ma znaczenia. - Jego słowa zabrzmiały gorzko, ale nie dbał o

to. - Kim jestem? Obszarpanym, brudnym tułaczem, który brzydko pachnie. Czy moja

background image

nienawiść lub... przyjaźń mogłaby coś znaczyć? Czy mogłaby coś znaczyć dla kogoś takiego

jak ty, Anno? Będziesz mieszkać we wspaniałym domu, ja natomiast marzę o drewnianej

chacie. Mylisz się, mówiąc, że cię nienawidzę, ale nawet jeśliby tak było, nikomu nie

sprawiłoby to żadnej różnicy. Moja nienawiść nic by ci nie zaszkodziła.

Nie odpowiedziała. Długo płakała.

Wkrótce w chacie znowu zrobiło się ciepło. Wystarczająco ciepło, żeby Knut mógł

zdjąć z siebie dork i podwinąć rękawy koszuli.

Anna siedziała nieruchomo.

Jej twarz zaczynała się goić. W ciągu ostatnich dni zeszła brzydka opuchlizna, a po

pęcherzach zostały tylko plamy na skórze.

Teraz płacz i łzy znowu oszpeciły tę nową i niewątpliwie ładniejszą twarz.

Knut westchnął i zdjął z dziewczyny brudne skóry podłogowe.

- Może lepiej, żebyś nie zabierała do domu pluskiew - powiedział, siląc się na dowcip.

Nie roześmiała się. Nawet się nie uśmiechnęła.

Knut posprzątał trochę w ziemiance. Anna siedziała skulona i zapłakana, na wskroś

nieszczęśliwa i załamana, w tych swoich zbyt wytwornych rzeczach - i chociaż była nie mniej

brudna niż on, chociaż także pachniała nieprzyjemnie, widać było, kim jest. Możną panienką.

Podążała za nim wzrokiem, jak pies wodzi oczami za swoim panem.

Knutowi to się nie podobało. Nie zasłużył na takie uwielbienie. Ani na to, żeby go się

bała.

- Do diabła! - zaatakował bez ostrzeżenia. - Nie patrz tak na mnie. Nie jestem Panem

Bogiem. Nie mogę skazać cię na wieczne potępienie, nie gniewam się już. Nie kocham cię do

utraty tchu, ale cię nie nienawidzę. Czy to ci wystarczy, czy mam uklęknąć przed tobą i

złożyć ręce w pokornej modlitwie?

- Nie musisz się wygłupiać.

- Więc jednak się do mnie odzywasz - westchnął. - Wkrótce będziesz na tyle zdrowa,

ż

eby ruszyć w drogę do Alty. Nie będziemy dłużej skazani na swoje towarzystwo. Czy nie

moglibyśmy przynajmniej przez ten krótki czas być bardziej...

- ... cywilizowani? - podpowiedziała z lekkim uśmiechem, który jednak zaraz zniknął,

kiedy zorientowała się, że jej nie zrozumiał. - Zachowywać się jak ludzie - poprawiła się.

Poczuła się równie zmęczona jak Knut.

Skinął głową.

- Tu przy palenisku jest cieplej. - Wyciągnął ku niej dłoń.

background image

Przyjęła ją. Pozwoliła, by pomógł jej usiąść na skórach przy ogniu. Przytrzymała jego

rękę jak mogła najdłużej. Samo dotykanie drugiego człowieka graniczyło z obcowaniem ze

ś

więtością.

Nie, to bluźniercza myśl.

Bóg usłyszał ją, ale ojciec - nie, ojciec nigdy się o tym nie dowie. Za tę myśl jej nie

ukarze.

- Długo nie wracałeś - rzuciła krótko. Te trzy słowa uświadomiły Knutowi, że się bała.

Czyżby i ona odrobinę niepokoiła się o niego?

- Znalazłem drewno na sanie dla ciebie - odparł. Nie patrzył na Annę. - Nie możesz iść

pieszo. Nawet gdybyśmy odszukali twoje narty, to i tak jedna jest złamana. Nie pozwolę, byś

szła taki kawał drogi. To nie na twoje siły.

Miał wiele powodów i wydawały się dość wiarygodne. Annie zrobiło się ciepło wokół

serca - zrozumiała, że chłopak się o nią troszczy. Troska wynika z dobroci. Już dawno nie

czuła, by ktoś darzył ją taką dobrocią.

Mogliby zawrzeć prawdziwą przyjaźń, gdyby mieli czas. Jednak czasu zostało zbyt

mało.

- Musisz uważać, którędy chodzisz - rzekła Anna lekko drżącym głosem. - Ludzie

mówią, że w tutejszych stronach krąży potępiony duch. Szuka ponoć kobiety, którą kochał i

zdradził. I jakby tego jeszcze było mało, niektórzy twierdzą, że na własne oczy widzieli

Krwawego Ole, jak tuła się po okolicy, szukając tej, którą poślubił, lecz która była już

mężatką.

- Nie wierzę w bajki - mruknął Knut. Poczuł, jak zahuczało mu w głowie.

„Krwawy Ole”...

Tylko jeden człowiek w Finnmarku mógł nosić ten przydomek. Tylko jeden był na

tyle okrutny. Knut znał kobietę, którą tropił potępieniec.

- Będzie chyba musiał długo szukać - mruknął. Nie odpowiedział na pytanie, które

kryło się w oczach Anny. - Opowiedz - poprosił. - Choć nie wierzę w bajki, bardzo lubię ich

słuchać. Kim był Krwawy Ole? To wygląda na historię, która może mi się spodobać...

- Mówisz tak, jakbyś go już znał. Anna spojrzała na Knuta badawczo, ale zachowywał

się całkiem zwyczajnie. Chyba jest przewrażliwiona i zbytnio przesadza. Przypisała to w

końcu jego poczuciu humoru - nie wiedziała, z czego się śmieją ludzie tacy jak on. Wiedziała

tak niewiele...

- Nie miałem przyjemności go poznać - odparł. - No, opowiadaj!

background image

- Krwawy Ole żył w czasach, zanim się urodziłam - zaczęła. - Ciebie też chyba jeszcze

nie było na świecie. Przez krótki okres sprawował urząd wójta w Alcie. Przedtem był

najbardziej zaufanym człowiekiem poprzedniego wójta. Poborcą podatkowym i człowiekiem

do wszystkiego. Wiele krążyło plotek na jego temat. Był surowym i zimnym człowiekiem,

diabłem w ludzkiej skórze. Jego przydomek miał zatem swoje uzasadnienie.

- A więc on żył naprawdę? - wtrącił Knut. Uważał, że powinien o coś zapytać.

Przytaknęła energicznie.

- Ojciec pamięta go. Wtedy był już pastorem. Mówi, że ta kreatura zawsze

przyprawiała go o dreszcze, że wiedział, iż to diabeł w ludzkiej skórze, a to, co się potem

zdarzyło, nie było dla ojca zaskoczeniem...

Zaczerpnęła powietrza, zanim zaczęła mówić dalej.

Pochwały na temat wiedzy ojca o ludziach brzmiały jak wyuczone.

- Został wybrany na wójta z pominięciem wszelkich obowiązujących przepisów.

Obiecano to staremu wójtowi na łożu śmierci. Ole przeprowadził się do domu tamtego razem

ze swoją lapońską żoną. Była drobna i piękna, a włosy miała kruczoczarne. Mówią, że była

córką noaidy, wiesz, takiego czarownika...

Knut skinął głową. Jego twarz zastygła w bezruchu.

- Jak miała na imię?

- Nazywała się Raija. Pięknie, prawda? Nikt nie wiedział o ich związku zbyt wiele.

Prawie nie utrzymywali kontaktów towarzyskich. Ludzie zastanawiali się nad tym, skąd Ole

wziął swą żonę. Wszyscy mówili, że ją porwał. On taki był. Brał to, co chciał. W każdym

razie byli małżeństwem. Mój ojciec udzielał im ślubu, myślał, że wszystko jest w porządku.

Wójt to człowiek władzy, trzeba więc polegać na jego słowie. Pewnego wieczoru, na balu

kostiumowym zorganizowanym przez Olego, pojawił się jakiś nieznajomy. Ludzie widzieli,

jak żona wójta rozmawiała z obcym w ogrodzie. Widzieli, jak się obejmowali. Krwawy Ole

także był tego świadkiem. Wtedy bardzo pobił Raiję. Bił ją i wymyślał jej, a potem wrócił do

swego towarzystwa, jak gdyby nic się nie stało. Kiedy przyjęcie się skończyło, Raija zniknęła,

a przed wejściem dla służby znaleziono nieznajomego z poderżniętym gardłem.

- To okrutna historia - rzekł Knut Zaschło mu w ustach. Słyszał już przedtem jej

fragmenty.

- To jeszcze nie koniec. Krwawy Ole szukał swej żony. Był pewien, że ona to zrobiła.

Ze zabiła tego mężczyznę. W mieście wszyscy byli przekonani, że morderstwa dokonał on

sam, z zazdrości, ale nikt nie odważył się tego otwarcie powiedzieć. Krążyło też wiele historii

o piwnicy w domu wójta. Ale Raija wróciła. Razem z pewnym Finem, który twierdził, że jest

background image

jej mężem. Mieli na to dokument. Tak więc małżeństwo z wójtem okazało się nieważne.

Ojciec widział te papiery na własne oczy. Sędzia też je oglądał i mówił jeszcze, że ów Fin

miał złoto. To sędzia pomógł im uciec, zanim Krwawy Ole ich dostał... Jednak mąż Raiji

wkrótce potem umarł. Został pochowany w Alcie. Ktoś nadal pielęgnuje jego grób. Raija

natomiast wyjechała z innym mężczyzną. Żeby zabrać pozostałe złoto. Ojciec uważa, że je

znalazła. Spotkał ją ponownie. Wtedy udzielił jej ślubu z tym człowiekiem, z którym

wyjechała z Alty. Miała otworzyć sklep. Ojciec mówi, że była piekielną kobietą... Anna

zamilkła.

- Najgorsze jest to, że wydaje mi się, iż w głębi duszy ojciec trochę ją podziwia. W

jego głosie brzmi nie tylko pogarda, kiedy o niej opowiada.

- Co się stało z Olem? Z Krwawym Olem? - spytał Knut, chociaż wiedział, że utopił

się w grocie niedaleko osady rybackiej, gdzie Raija prowadziła sklep.

- Zniknął. Wiele świadczyło przeciw niemu w sprawie o to morderstwo dokonane na

nieznajomym. Ludzie nie mogli przecież się zgodzić, żeby wójtem był człowiek podejrzany o

zabójstwo, prawda? Zaproponowano mu rezygnację i tak uczynił. Nie wrócił już do Alty.

Ludzie mówią, że nie żyje. I że można go czasem zobaczyć w tych okolicach. On nadal szuka

Raiji. Chce się na niej zemścić. To przez nią stracił wszystko, co miał.

- Czy ta historia nie mówi nic więcej o złocie? Dziewczyna potrząsnęła głową.

- Według tej opowieści nie ma już żadnego skarbu. Plotka głosi, że Raija zabrała skarb

po swoim mężu. Nic nie zostało dla innych poszukiwaczy przygód. Mówią jednak, że to było

gdzieś tutaj. Dlatego wielu szuka w tych okolicach... i żaden z nich nic nie znalazł.

Knut uśmiechnął się nieznacznie.

- Ja jestem inny niż większość z nich. Zobaczysz, Anno, że to ja znajdę skarb. Nie

sądzę, żeby Raija coś znalazła. Myślę, że Kalle był jedynym, który dotykał złota.

- Skąd znasz jego imię? Knut pożałował, że w porę nie ugryzł się w język.

- Słyszałem również inne opowieści - odparł niespeszony.

Ale wiedział, że mu nie uwierzyła. Niezupełnie. Zaczynała go traktować jak

romantycznego i tajemniczego bohatera.

Nigdy nie chciał, by tak się stało. Musi ją jak najszybciej odprowadzić do domu

pastora.

background image

6

Nazwanie Anny i Knuta serdecznymi przyjaciółmi byłoby z pewnością przesadą. Ale

coś ich do siebie zbliżyło po tym wieczorze, kiedy opowiedziała mu legendę o Krwawym

Olem. Dzięki tej dziwnej historii Anna miała mały udział w życiu Knuta.

Nie wiedziała o tym.

Nie zdradził jej imienia swojej matki. Nie przyznał się, że jest synem „Kwena”

pochowanego w Alcie. Nie dodał ani słowa więcej do tego, co już wiedziała. Nie było takiej

potrzeby. Ich drogi wkrótce miały się rozejść. Wystarczyło, że się wzajemnie tolerowali. Do

pewnego stopnia nawet się polubili.

Poznali się lepiej i stali się innymi ludźmi.

Knut zrozumiał, że nie wszystko w życiu bogatych jest takie wspaniałe, jak mu się

wydawało. Zdał sobie sprawę, że oni również mogą cierpieć. Pieniądze, władza i pozycja

same w sobie nie dają szczęścia i zadowolenia. Przekonał się, że bogaci nie zawsze patrzą z

góry na innych. Anna nieraz mówiła przykre rzeczy, raniła go, ale nie robiła tego ze złej woli.

Powtarzała to, co słyszała wiele razy - myślała i postępowała tak, jak została wychowana.

Na początku wydawała mu się rozpieszczoną panienką. Później widział w niej coraz

więcej ze zwykłego człowieka.

Anna natomiast zrozumiała, że nawet prości ludzie mogą mieć coś do powiedzenia.

Knut nie był głupi. Nie ukończył wprawdzie szkół i nie zdobył wykształcenia, ale mogła bez

przeszkód się z nim porozumieć. Rozumiał ją, chociaż nie zawsze rozumiał słowa, których

używała. Był wartościowym człowiekiem, chociaż nie mył się codziennie - byłoby to trudne

w środku zimy w nieszczelnej ziemiance.

Dziewczyna zdała sobie sprawę, że wiele zachowań prostych ludzi było

podyktowanych praktycznymi powodami, czego należący do jej klasy nie rozumieli. Ona też.

Pojęła, że można polubić kogoś mimo różnicy pochodzenia. Tak bardzo polubić, że

zapomina się o wszystkim, co dzieli.

Jej ideałem mężczyzny był rycerz na koniu. Na białym koniu, w błyszczącej zbroi,

zawsze gotów bronić swojej damy, zawsze gotów iść dla niej na śmierć, chronić ją przed

wszelkimi niebezpieczeństwami. Zawsze elegancki, nawet bez swego wojennego rynsztunku -

i szarmancko zabiegający o względy wybranki.

background image

Na tyle pozwalała sobie w myślach o mężczyznach. Nie liczyła na to, że spotka kogoś

takiego w Finnmarku. Nigdy nie wyobrażała sobie swej przyszłości w tej krainie, która

prawie nie miała lata.

Zawsze myślała, że wyjdzie za młodego mężczyznę, i uważała za oczywiste, że będzie

go kochała - choć nie wiedziała jeszcze, co to znaczy - i że sama będzie kochana.

Powinien mieć przynajmniej twarz rycerza. A zbroja i biały koń to już sprawa

drugorzędna.

W Danii nie czekał na nią młody rycerz, lecz dojrzały mężczyzna. Stary mężczyzna.

Mężczyzna z tytułem. Knut miał w sobie więcej z rycerza niż jej przyszły mąż. Była o tym

przeświadczona, chociaż nigdy nie spotkała hrabiego.

Anna niewiele wiedziała o stosunkach między kobietami i mężczyznami. Knut

sprawił, że czuła się głupia. Powiedział, że miał wiele dziewcząt. Świadoma tego, Anna

starała mu się lepiej przyjrzeć.

Pod brudem i rzadką brodą widziała twarz, którą wielu uznałoby za pociągającą. Nie

wyglądał na bardzo męskiego i szorstkiego, raczej na delikatnego. Jemu by się to nie

podobało. Nie miała pewności. Mężczyźni myślą chyba inaczej niż dziewczęta.

Niebieskie oczy, często szukające schronienia za grzywką, były wyraziste. Gęste brwi,

przypominające skrzydła ptaka w locie.

Niepokoiło ją coś w okolicach jego ust, nie mogła na nie patrzeć, gdy się pojawiało,

nie za długo. Ale ładnie się uśmiechał - zwróciła na to uwagę.

Poza tym właściwie nie różnił się od innych mężczyzn w jego wieku.

Anna nigdy nie pozwalała sobie na dokładne przyglądanie się męskiemu lub

chłopięcemu ciału. Uczono ją, że to jej nie przystoi, mogłoby przywołać nieczyste myśli.

Tylko nieprzyzwoite kobiety snuły wyobrażenia o męskich ciałach, o związkach z

mężczyznami, tylko nieprzyzwoite kobiety pozwalały dać się ponieść temu, co ojciec nazywał

z pogardą „cielesnymi żądzami”.

Gdyby Anna chciała porozmawiać z matką lub ojcem o tym, co ją nurtowało,

uznaliby, że zbłądziła na złą drogę. Że stała się rozwiązła, grzeszna...

Czuła się taka samotna. Samotna ze swoimi myślami.

Ze służbą się nie rozmawia. Nie o tym, co drzemie na dnie duszy.

Knut nie był służącym...

Wydawało się, że są ze sobą zżyci...

Ale on był mężczyzną. Anna nie wiedziała, czy może rozmawiać z mężczyzną o tym,

co nie daje jej spokoju.

background image

Knut był ponury. Zachowywał się tak od czasu, kiedy padły decydujące słowa. Te,

które brutalnie przesądziły o jej dalszym losie.

- Jeżeli pogoda się utrzyma, jutro wyruszamy. Nie dojdziemy wprawdzie w ciągu

jednego dnia, ale nie ma potrzeby dłużej tego przeciągać.

Zrobił coś w rodzaju sań. Zręcznie ociosał nierówne brzozowe pnie, tak że

przypominały płozy. Giętkimi gałązkami wierzby przymocował je do krótszych i cieńszych

gałęzi, które utworzyły dno. Wyścielił je skórami.

Anna nigdy nie potrafiłaby skonstruować czegoś takiego. Knut potrafił. I określał to

prostymi słowami - mówił „zrobić” i „urządzić”...

Dziewczyna poczuła się trochę nieswojo.

Tak łatwo było o nim myśleć z pogardą. Robiła to wiele razy. Tak łatwo przychodziło

jej krytykować go za to, że jest niekulturalny, nieuczony, niechlujny... za cechy zaczynające

się na „nie”...

Jednak za każdym razem, kiedy przekonywała się, że potrafi zrobić coś użytecznego,

wypełniało ją zdumienie połączone z szacunkiem. Posiadał tyle umiejętności, które były mu

potrzebne i które okazały się przydatne również dla niej. To, co ona umiała, w jego świecie

okazało się bezwartościowe.

Przykro to przyznać.

Na początku czuła się ważniejsza i lepsza od niego.

Teraz nie była pewna, które z nich ma więcej powodów do dumy.

- Na pewno uda ci się sprzedać skóry w Alcie...

Knut wzruszył ramionami. Spakował niektóre z futer. Też o tym myślał. Musiał coś

sprzedać. Bardziej potrzebował pieniędzy, niż Anna podejrzewała. To, co „pożyczył” od

Reijo, zanim wyruszył w drogę, w większości już wydał. A trzeba jeszcze zrobić zapasy przed

rozpoczęciem poszukiwań.

Aha była być może odpowiedzią...

Gdyby ojciec Anny sprawował inną godność, Knut mógłby ze spokojnym sumieniem

wspomnieć o zapłacie w postaci brzęczących monet za przyprowadzenie córki do domu.

Ale z pastorem trudniej jest rozmawiać o pieniądzach. Ludzie tacy jak on chętnie

wskazują na inne i bardziej niepewne formy nagrody.

Będzie się chyba musiał rozejrzeć, czy ktoś nie potrzebuje parobka. Nie bal się

ciężkiej pracy. Może też spotka w mieście kogoś, kto wybiera się na południe.

Przypomniał sobie o Idzie i obietnicy, że przekaże jej wiadomość.

background image

- Boję się - jęknęła Anna. Knut spojrzał na nią, wyrwany z zadumy. Od kiedy twarz

Anny zaczęła przybierać normalny wygląd, coraz trudniej przychodziło mu patrzeć jej w

oczy. Coraz bardziej uświadamiał sobie, że Anna jest dziewczyną. Łatwiej mu było, kiedy

brzydko wyglądała. I jeszcze ta jej bezradność. Może inna świadomie wykorzystałaby swój

cienki, nieco dziecinny głos, wiedząc, że budzi u mężczyzny instynkt opiekuńczy. Że przy

niej czuje się dorosły i silny. Anna nie robiła tego rozmyślnie.

Naprawdę się bała.

- Podróży? Potrząsnęła głową.

- Powrotu do domu? Ostrożnie skinęła. Jak gdyby się obawiała, że ktoś ją zobaczy.

Ktoś oprócz niego. Z pewnością widział to Jumala - Pan Bóg - ale Knut nie rozumiał jej

strachu.

- Chyba cię nie zbiją? Nie stosują przemocy, prawda? Mówiła o jakichś karach, ale nie

wyjaśniła dokładnie, na czym polegają. Wtedy Knut nie przejmował się zbytnio jej kłopotami

i nie zadał sobie trudu, żeby zapytać.

- Niezbyt często - odparła. Ukryła twarz w dłoniach. Widział tylko jej delikatne, jasne

włosy. Złapał się na tym, że zaczął się zastanawiać, jak by wyglądały zaraz po umyciu, kiedy

wysuszy je słońce i kiedy będą pachniały lasem i trawą, i latem... chociaż pewnie włosy córki

pastora nigdy tak nie pachną.

- Musiałabym zrobić coś naprawdę złego, żeby mnie zbili - mówiła dalej bezbarwnie.

Ciągle ukrywała twarz. Wyglądało, jakby się wstydziła.

- W takim razie nie będziesz często bita - rzekł Knut. - Nie potrafiłabyś zrobić czegoś

złego, Anno. Nie wierzę w to.

Na krótko uniosła głowę, spojrzała na niego. Knut wystraszył się, że popełnił błąd. Jej

wzrok mówił mu, że jest jeszcze wiele rzeczy, o których nie wie.

- Jak mogą cię ukarać?

Wydawało się, że rozważała różne możliwości, zanim odpowiedziała tym samym

martwym głosem. Tak jakby to właściwie dotyczyło kogoś innego.

- Zamkną mnie w pokoju... Biblia i wymówki. A ja obiecam, że się poprawię, stanę się

dobrym i pobożnym człowiekiem. Potem wezmą się surowiej za mnie i moje wychowanie, a

wtedy będę już wystarczająco dobrze ułożona, żeby wysłać mnie za granicę. Czyż to nie

brzmi jak szczęśliwe zakończenie, Knut? Powinieneś wiedzieć. Tak bardzo przecież lubisz

bajki - rzuciła z ironią.

- A jak ty chcesz, żeby się to skończyło? - spytał poważnie. Nie pozwolił się

sprowokować.

background image

Nie chciała mówić. I tak wiedział o niej zbyt wiele. Nikt nie zbliżył się do niej do tego

stopnia. To ją przerażało.

- Sama też musisz chyba czegoś chcieć? Moje siostry snuły więcej marzeń, niż

kiedykolwiek pojawiło się w mojej głowie. Rzadko spełniało się to, co sobie wymyśliły, ale

miały jakiś cel. I zmieniały swe marzenia. To nie jest zabronione, prawda? Można układać

sobie różne historie i zmieniać je, jeśli się chce, w zależności od tego, czego się pragnie. A ty

czego byś chciała, Anno?

- Żeby mi było dobrze - odparła. - Myślę, że musi gdzieś istnieć taki ktoś, kto będzie

mógł mnie znieść. Komu będę potrzebna. Kto mnie zrozumie i nie będzie się ze mnie śmiał.

Kto nie będzie uważał, że jestem głupia i bezmyślna, kto odważy się mnie przytulić. Ktoś, kto

się mną zaopiekuje. Będzie silny. Będzie... mnie kochał...

Ostatnie słowa wyszeptała. Jej policzki mocno się zarumieniły.

Knut odchrząknął. Czuł się trochę zakłopotany, ale też silny. Doświadczony.

Dziewczyny są wszędzie jednakowe. Mimo wszystko. Niezależnie od pochodzenia.

Ida mogłaby marzyć o tym samym - nie dokładnie tak samo i nie z taką pokorą, ale jej

słowa brzmiałyby podobnie.

- To nie jest głupie marzenie - powiedział i sam usłyszał, jak niezręcznie to

zabrzmiało. - Ono może się ziścić. Nawet jeżeli będziesz musiała wyjechać do Danii. Być

może twój przyszły mąż jest dokładnie taki, o jakim marzysz...

Wybuchnęła po raz pierwszy, od kiedy przyniósł ją pod ten dach:

- To niemożliwe! Nie chcę jakiegoś starca! Chcę wyjść za...

Przygasła równie szybko jak ogień, na który chluśnięto wodą.

- Młodego człowieka - dokończył Knut sucho. - To nie jest powód do wstydu.

Zdawał sobie sprawę, że marnie ją pocieszył oraz że zaprzeczył temu, co wcześniej

powiedział. Nic nie mógł na to poradzić.

- Większość osób marzy o kimś w swoim wieku. To naturalne. Czasami pierwszą

miłością darzy się kogoś starszego, ale nie zawsze tak musi być... - Nagle uderzyła go pewna

myśl: - Czy jest ktoś, kto ci się bardzo podoba? Ktoś, kogo wolałabyś od tego, którego ci

wybrano?

Jasna grzywka Knuta poruszyła się z boku na bok. Przyszła mu do głowy nowa myśl,

która dobrze tłumaczyła niedojrzałość Anny. W jego świecie ktoś, kto skończył szesnaście lat,

był prawie dorosły. W każdym razie jeśli chodzi o dziewczęta. Wiedział też, że nawet w bo-

gatych rodzinach córki wydawano za mąż dość wcześnie. Ale w rodzinie pastora sprawa się

miała chyba inaczej.

background image

Pozycja ojca stwarzała barierę, którą nieliczni tylko odważyliby się przekroczyć na

tym odludziu, jakim mimo wszystko był Finnmark.

Z przekonaniem w głosie spytał:

- Nie wiesz, jak to jest, prawda? Nigdy tego nie czułaś, nigdy nie byłaś w nikim

zakochana? A jeśli nawet ktoś ciebie pokochał, to nic o tym nie wiesz?

Nie uzyskał odpowiedzi.

Zdał sobie sprawę, że ta młodziutka dziewczyna miała wkrótce zostać wysłana prosto

w paszczę lwa. Z Alty - która, choć jemu wydawała się wspaniałym miastem, dla innych była

zapewne miejscem zsyłki - do Danii, do jakiegoś arystokraty.

Nawet w Lyngen krążyły pogłoski o tym, co się dzieje na dworze w Kopenhadze. O

występnym życiu i wszelkiej rozpuście. Niejeden myśliwy przywoził ze sobą do domu

soczyste historie. Słyszał je od kogoś, kto z kolei usłyszał od kogoś innego...

Właśnie takie rzeczy opowiadano o Danii. Knut i jego koledzy zaśmiewali się do łez,

ale nie kryli, że te pikantne historyjki także ich podniecały.

Anna nie miała o tym wszystkim pojęcia.

Zaczął się o nią bać.

Wyciągnął rękę i uniósł ku górze twarz Anny, podkładając jej palec pod brodę.

Dziewczyna spuściła wzrok. Oczy nadal miała zaczerwienione, lecz już nie płakała. Rzęsy

przypominały rozłożone wachlarze.

- Nie wiesz zbyt wiele o chłopakach, prawda, Anno?

Najbardziej zaskoczyło ją to, że w jego głosie nie wyczuła drwiny. Raczej łagodność.

Tylko łagodność. Odrobinę wesołości, ale nie dlatego, żeby miał zamiar się z niej śmiać lub

sobie żartować. W jego głosie brzmiała łagodność, życzliwość i sympatia.

Potrząsnęła głową. Ciągle czuła jego palec podtrzymujący ją pod brodę. Chciałaby,

ż

eby go cofnął, chciałaby, żeby go nadal trzymał...

- Nigdy nie miałam chłopaka. Nawet przyjaciela - wyszeptała wreszcie.

Odważyła się na niego spojrzeć. Nie wprost w oczy, żeby wyznanie nie wydało się

zbyt osobiste.

- Nigdy nie byłam taka jak inne dziewczęta.

- Byłaś zbyt niedostępna - rzekł cicho. - Czy właśnie to wszyscy ci mówili?

Anna skinęła głową. To dziwne, ale Knut zdawał się ją rozumieć. Tego się po nim nie

spodziewała.

- Jesteś małym, obcym ptakiem, Anno - powiedział. Jego głos brzmiał nieco ochryple.

Anna podniosła wzrok i spojrzała mu w twarz. Jego oczy pociemniały, jakby posmutniały.

background image

Odniosła wrażenie, że kryje się w nich coś więcej niż tylko zrozumienie. Coś głębszego. Co i

dla niego miało jakieś znaczenie. Chodziło nie tylko o nią.

- Obce ptaki zawsze muszą wiele znieść - rzekł. Ujął jej policzki w obie dłonie. Anna

zaczerwieniła się. Taki dotyk to coś nowego.

Nowego, przerażającego i niebezpiecznego - ale również przyjemnego.

- Nawet jeśli są córkami pastora, prawda?

Uśmiechnęła się zmęczona.

- Tak.

Knut zrezygnowany potrząsnął głową. Mógłby zanurkować aż na dno tych oczu.

Przesunął pośpiesznie dłońmi po policzkach dziewczyny. Pogładził ją niezręcznie po włosach

- zastanawiał się, czy jej rodzice kiedykolwiek to robili. Nikt w jej rodzinie pewnie nie tracił

czasu na takie pieszczoty. Anna wydawała się bardzo spragniona bliskości drugiego

człowieka.

W jednej chwili Knut uświadomił sobie, jak łatwo wytłumaczyć zachowanie tej

dziewczyny. Nikt jej nie powiedział, że jest wiele warta, nigdy nie pozwolono jej polubić

siebie. Pewnie zabroniono by jej również lubić innych.

Mógłby ją objąć, ale nie miał odwagi. Raptem po prostu zabrakło mu odwagi.

Nie bał się o siebie, ale o to, że mógłby jej wyrządzić krzywdę nie do naprawienia.

- Czy nigdy dla nikogo nie czułaś odrobiny dobroci? - spytał i poczuł się głupio.

Anna siedziała obok niego, obejmując rękoma podciągnięte nogi. Skulona,

przypominała niedużą piłkę. Zamykała się przed światem. Jeden policzek oparła na kolanie.

- Otaczali mnie sami Kwenowie, Lapończycy i ludzie z niższych warstw - odparła z

goryczą. - Nie zwracałam na nich uwagi. Inni byli starzy. Albo zbyt młodzi.

- Ale przecież miałaś oczy otwarte. Musiałaś czasem zwrócić na kogoś uwagę. - Knut

nie poddawał się. - Czy nigdy nie trafił się taki chłopak, do którego coś poczułaś? Który...

sprawił, że twoje serce mocniej zabiło, że się zaczerwieniłaś, że zaschło ci w ustach, że

spociły ci się ręce, ciało wydawało się ociężałe...

Panie Boże, jak tu rozmawiać o takich sprawach z dziewczyną, która twierdzi, że nie

ma pojęcia, o co chodzi?

Wydawało się, że Anna się zastanawia. Potraktowała jego słowa poważnie. A może

chciała mu odpowiedzieć, bo zwykła robić to, o co ją proszono?

Knut nie był w stanie uwierzyć, że Annie ani razu w jej szesnastoletnim życiu nikt nie

wydał się pociągający.

On sam był wiele razy zakochany, a siostry twierdziły, że i tak późno zaczął...

background image

Przez pewien czas cierpiał nawet straszliwe męki z powodu Elise - długo nie dawała

mu spokoju myśl, że przecież Elise nie jest jego siostrą.

- Czy nigdy nie czułaś jakby ssania w żołądku na widok kogoś obcego? A może na

widok kogoś, kogo znałaś, a komu nigdy wcześniej dokładnie się nie przyjrzałaś?

- Znam tak niewiele osób... Zamilkła. Na policzki wystąpił jej silny rumieniec, płonął

przez kilka sekund, potem przełknęła ślinę. Knut skinął zachęcająco.

- Nieważne... - mruknęła zakłopotana. Wykręcała palce, zaczęła czyścić paznokieć.

Knut nie miał wątpliwości, że jej paznokcie były bez skazy, kiedy uciekała z domu.

Ale surowe warunki na pustkowiu raczej im nie służyły. Dziewczyna obgryzła je prawie do

samej skóry.

- Wszystko jest ważne - zapewnił. - Możesz mówić spokojnie. Już dawno przestałem

się czerwienić.

O Annie nie dało się tego powiedzieć.

- Może ja powinienem się pierwszy zwierzyć? - spytał. Liczył, że może to ją ośmieli.

Mógłby wyciągnąć na światło dzienne kilka ze swoich nieudanych miłosnych historii. W jego

ż

yciu takich było najwięcej. Ale nie rozpaczał z tego powodu. Osiemnaście lat to niewiele jak

na mężczyznę. Reijo wkrótce skończy czterdzieści, a o ile Knut wiedział, nadal sporo kobiet

wodziło za nim wzrokiem.

Lecz Reijo związał się z cieniem, z marzeniem, ze wspomnieniem kobiety, której

nawet nie kochał.

- Nie! - Anna powstrzymała Knuta. - Nie chcę słuchać o tobie! Z pewnością masz

wiele do opowiadania, ale nie chcę tego słuchać...

Uspokoiła się.

- Myślę, że nie jestem jak te dziewczęta, które znasz. Długo myślałam o kimś -

przyznała. W jej oczach pojawiło się rozmarzenie. - Ale to naprawdę się nie liczy. On był

taki... inny. Bardzo się wyróżniał, przyjemnie było na nim zawiesić wzrok...

- Młody?

Lekko skinęła głową, a na jej ustach pojawił się słaby uśmiech. Wyglądała całkiem

ładnie, kiedy się uśmiechała. W każdym razie ładniej niż ta Anna, do której Knut zdążył się

przyzwyczaić. Tak bardzo się zmieniła. Z czegoś, co przypominało maszkarę, przeobraziła się

w dziewczynę o zgrabnej sylwetce i ładnej twarzy - ładnej, choć nie budzącej zachwytu.

- Dlaczego on się nie liczy?

- Był Finem, Finem z Laponii! - Spojrzała na Knuta. Zobaczyła w jego oczach

wesołość, miała ochotę rzucić się na niego ze złością, ale po chwili zrozumiała, dlaczego się

background image

uśmiecha, i opanowała się. - Co roku przeganiali tędy reny. Kiedyś rozbili obozowisko tuż

obok plebanii. Ojciec powiedział, że chcieli nas sprowokować, zdenerwować. Rozdrażnić.

Wmawiał to sobie. Ja nie sądzę, żeby zrobili to z tego powodu. Ten chłopak nie był starszy

ode mnie. Było jednak coś w jego uśmiechu... uff, ale jestem głupia, prawda?

- Bardzo - potwierdził Knut poważnie. Przełknęła ślinę. Nie wiedziała, co on tak

naprawdę myśli. Nie wiedziała, czy powinna mówić dalej, ale nie była też w stanie przestać.

Knut wywołał lawinę, wyjawiała mu myśli, które do tej pory ukrywała nawet przed sobą.

- Nie podobało mi się to. Zawsze się do mnie uśmiechał. Zawsze pojawiał się w

pobliżu. I wiedział, kiedy na niego patrzyłam. Wtedy patrzył też na mnie i uśmiechał się... tak

znacząco. Jak byśmy dzielili jakąś tajemnicę. Tak jakby znał moje myśli.

- Często go widywałaś? Anna skinęła głową.

- Czułam się głupio. Naprawdę głupio. Stroiłam się dla jakiegoś zapluskwionego

Lapończyka. Udawałam. Wynajdywałam różne sprawy do załatwienia, by móc usłyszeć jego

głos. Wtedy pragnęłam rozumieć ten jego głupi język, żeby wiedzieć, co mówi...

- Lapoński wcale nie jest głupi - zauważył Knut. - I Lapończycy wcale nie są

zapluskwieni.

- Skąd o tym wiesz? Tym razem uśmiechnął się.

- Mieszkałem razem z Lapończykami. Prowadziłem wędrowne życie. Większość

czasu spędzałem w podróży. - Zastanowił się, powiedział coś, co tylko w połowie było

prawdą, nie chciał zdradzać za wiele. - Moja matka wychowała się w lapońskiej rodzinie,

kiedy umarli jej rodzice.

Anna odetchnęła.

- Dla mnie oni są dziwni. Trochę się ich boję. Nie wiem jak żyją, co myślą, co jedzą.

Ubierają się inaczej niż my... Tak bardzo się od nas różnią. Ale on był przystojny, ten chłopak

ze stadem renów. Chociaż dawał do zrozumienia, że wie, iż przychodzę go zobaczyć, chociaż

sobie ze mnie żartował, to mimo wszystko mi się podobał.

- Czy to jedyny chłopak, który zrobił na tobie wrażenie?

Popatrzyła na niego.

- Taak - odparła. Jej oczy były szeroko otwarte i duże. - A miało być ich więcej?

Knut roześmiał się.

- Chciałbym móc cię zabrać ze sobą do domu, żebyś poznała Idę. Żeby mogła cię

wyciągnąć na tańce na leśnej polanie, żebyście mogły wieczorami, leżąc w łóżkach, szeptać

do późnej nocy, podczas gdy chłopcy ze wsi skradaliby się wzdłuż ścian domu i pukali do

background image

okien. Powinnaś doświadczyć prawdziwych nocnych odwiedzin, Anno. Przeżyć kilka

prawdziwych przygód, które zwykle przytrafiają się młodym dziewczętom...

- Ale ja muszę jechać do Danii - rzekła bezbarwnym głosem. - Czy naprawdę nie

mógłbyś mnie ze sobą zabrać? - spytała. - Do miejsca, które nazywasz domem?

Długo patrzyli sobie w oczy. Po chwili Knut potrząsnął głową. Anna spuściła wzrok.

- Wiem, że nie możesz - powiedziała cicho. - Ale musiałam spytać.

- Chciałbym, żeby było inaczej - stwierdził. Naprawdę tak myślał. - Czuję się

tchórzem - wyznał z ciężkim sercem. - Nie podoba mi się to, że rodzice każą ci wyjechać tak

daleko. Nie podoba mi się myśl o tym, co się stanie z twoim życiem, Anno. Ale nie mam

odwagi przeciwstawić się ludziom, takim jak twój ojciec. Jestem tylko Knutem E... jestem

tylko zwykłym awanturnikiem. Tak łatwo mogę przepaść gdzieś bez śladu. I tak niewielu

będzie za mną tęsknić. Ty jesteś więcej warta. Tak, Anno, jestem tchórzem.

- Rozumiem - rzekła ulegle. - Rozumiem, Knut. Widział, że istotnie tak jest.

- Jutro czeka nas ciężki dzień - westchnął. - Dasz radę?

- Tak - odparła. - Nie jestem aż tak delikatna i krucha, jak sądzisz.

Knut ukazał zęby, próbując się uśmiechnąć. Miała takie bogate słownictwo. Domyślał

się, że przez wzgląd na niego powstrzymuje się przed używaniem niektórych słów, i wtedy

czuł się bezsilny. Anna wiedziała, że Knut nie wszystkie wyrazy rozumie, ale dla niej były

takie zwyczajne, że z trudem znajdowała prostsze, które by i on znał. W domu kazano jej

zapamiętywać wszystkie wyszukane, górnolotne wyrażenia. Musiała unikać pospolitych

określeń. Powtarzano jej, że jeżeli zna jakieś trudne słowo, powinna starać się go użyć. To

ś

wiadczyło o starannym wykształceniu, a ona, która miała zostać duńską damą, musiała się

pokazać z jak najlepszej strony.

Knuta zaś ogarniała pasja, gdy mówiła w sposób dla niego niezrozumiały. W takich

właśnie chwilach przekonywał się, jak wiele ich dzieli. Wtedy pragnął jej udowodnić, że i on

to i owo potrafi. Że są sprawy, które opanował lepiej niż ona.

Nie odrywał od Anny wzroku. Nagle przyszło mu coś do głowy. Odebrał to jako

wrażenie, a nie myśl. Gdyby ów pomysł zrodził się jako myśl, odsunąłby go od siebie.

Rozsądek by podpowiedział, że to nie ma sensu.

Dziewczyna spostrzegła, że Knut jakoś się zmienił, że w wyrazie jego twarzy pojawiło

się coś, czego wcześniej nie zauważyła. Zaniepokoiła się. Jeden kącik jego ust podciągnął się

ku górze. Odrobinę. Czoło się zmarszczyło. Oczy jakby prosiły o litość. Stał się małym

chłopcem. Niepewnym i zdecydowanym jednocześnie.

background image

Podjął decyzję. Dla niego nie będzie to miało większego znaczenia, a dla niej może to

jedyna szansa. Kiedy Anna wróci do domu, postarają się pilnować jej jeszcze staranniej niż

przedtem. A w Danii też nie będzie lepiej.

Położył dłoń na ramieniu Anny. Nie musiał jej nawet przytrzymać - była tak

przerażona, że nawet nie drgnęła.

Dotknął ustami jej ust. Rozsunął jej wargi językiem, wcisnął go między zęby, znalazł

jej język i lekko po nim przesunął.

Chciała się cofnąć, ale jedną ręką objął ją wpół, drugą otoczył ramiona. Trzymał ją tak

mocno, że udaremnił ucieczkę.

Wtedy poczuł jej ręce na swym karku. Z ust dziewczyny wydobyło się westchnienie,

odwzajemniła pocałunek, zapłonęła równie gorąco jak on...

Czuł łoskot w głowie, szumiało mu w uszach, miał wrażenie, jakby go wciągał wir

wodny, coraz szybciej i szybciej...

Po chwili opanował się. Wypuścił Annę z objęć, jakby się oparzył, cofnął się i schylił

nisko głowę. Chciałby się zapaść głęboko pod zamarzniętą ziemię.

Wtedy uświadomił sobie, że Anna musi czuć o wiele większy wstyd...

Z trudem podniósł wzrok. Zasłoniła twarz rękoma. Ramiona jej drżały, ale nie płakała.

Knut zmusił się, by jej dotknąć. Chwycił jej dłoń i odciągnął od twarzy, uścisnął i

przytrzymał.

- To moja wina - przyznał z bólem w głosie. - Tylko moja. Wybacz mi, Anno.

Wykorzystałem twoje zaufanie, twoją słabość, a to nie było z mojej strony uczciwe. Trudno.

Nie ty pierwsza zarzuciłaś ręce na szyję mężczyźnie, który dla ciebie nic nie znaczy. Wiem,

dlaczego, moja droga. Nie musisz się tego wstydzić. To ja powinienem prosić o wybaczenie.

Anna przełknęła ślinę. Zwilżyła językiem wargi. Cofnęła dłoń.

- Nie ma czego wybaczać - powiedziała. - Zapomnijmy o tym. Jutro wyruszamy.

Knut skinął głową.

Już tak dobrze się rozumieli. A on wszystko zepsuł bezmyślnym pocałunkiem.

background image

7

Pogoda utrzymała się. Knut pomieścił cały swój dobytek w sakwie przerzuconej na

plecy. Wyjątek stanowiło tych kilka skór, którymi otulił Annę siedzącą w prowizorycznych

saniach. Zaprzągł się do nich niczym zwierzę pociągowe, świetnie sobie z tym poradził.

Ciągnięcie lekkich sań po dobrze zamarzniętym śniegu też nie będzie trudne.

Nie znał tych okolic, a i Anna nigdy nie zbłądziła tak daleko od domu. Oboje jednak

mieli jako takie pojęcie, w którą stronę się udać, a z pomocą zdrowego rozsądku i po

naradzeniu się ruszyli w dobrym kierunku.

Dowody na to pojawiły się już pierwszego popołudnia. Odnaleźli na wpół zasypany

ś

lad renów i sań. Później ujrzeli inne ślady łączące się z tym, którym szli.

Wtedy Knut upewnił się, że są na właściwej drodze.

Niewiele rozmawiali. Knut szedł coraz szybciej. Od czasu do czasu kazał Annie

wysiadać z sań i trochę rozruszać nogi. Nie dlatego, żeby się męczył, ale dla dobra

dziewczyny. Siedzenie w bezruchu mogło się dla niej okazać niebezpieczne.

Ktoś, kto już raz nabawił się odmrożeń, był w dwójnasób narażony na ponowne

odmrożenia. A one pojawiały się niepostrzeżenie.

Knut postawił sobie za punkt honoru dowieźć Annę zdrową.

Nie mieli wiele żywności, skóry także nie stanowiły wystarczającej ochrony przed

nocnym mrozem.

Knut zdawał sobie z tego sprawę, dlatego starał się pokonać jak największą część

drogi w ciągu dnia. Nie zatrzymywał się zbyt często na posiłek. Zrobił wprawdzie kilka

przerw, ale bardzo krótkich. I chociaż po długim marszu jego ramiona wołały o odpoczynek,

a uda niemiłosiernie bolały, nie przestawał iść.

Zacisnął zęby. Szedł. Powtarzał sobie, że to kaszka z mlekiem w porównaniu z tym,

kiedy przez pół płaskowyżu niósł Annę na plecach.

Lecz gwiazdy coraz gęściej pokrywające niebo stanowiły wymowny sygnał, że czas

się zatrzymać na nocleg. W ciemności rozległ się głos lisa - i odpowiedź innego z całkiem

przeciwnej strony. Odgłosy nocy, z których tylko ludzie żyjący na łonie natury mogli czerpać

radość. Inni nie po to tu byli, żeby się w nie wsłuchiwać. Nie słyszeli ich - albo nie potrafili

rozpoznawać.

Knut miał dobry wzrok. Zobaczył drzewa dużo wcześniej niż Anna. Nie tworzyły

jakiegoś wielkiego zagajnika, ale dawały osłonę przed wiatrem i materiał na ognisko.

background image

Knut zboczył z utartego śladu w bardziej puszysty śnieg i poprowadził narty pomiędzy

brzózkami i niskimi wierzbami.

Znalazł trochę wolnej przestrzeni. Tam zdjął narty; zapadł się w śnieg do pół uda.

Roześmiał się i zawołał, by Anna nie wysiadała z sań. Sam w końcu jakoś się wydostał.

- Pójdę poszukać opału - powiedział, wyjmując nóż - i czegoś na zbudowanie

podszytych wiatrem ścian. Nie bój się, tutaj jest dość bezpiecznie. Nic ci nie grozi.

- Ale przed chwilą słyszałam jakieś zwierzę - szepnęła Anna trochę zaniepokojona.

- To lis. Wyruszył na polowanie, ale nie na ciebie ani na mnie. Jeśli go pierwszy

zobaczę, to on znajdzie się w opałach.

Anna nie odezwała się więcej. Knut pomyślał, że dziewczyna jednak się boi.

Ciemność jest dla większości ludzi zbyt przytłaczająca. Może kryć wszystko. Nie kończy się

przy twojej głowie, ogarnia jakby również twoje myśli Być może dlatego wydaje się tak

niebezpieczna. W ciemności wszystko jest możliwe. Mrok niczego nie obnaża, choć wiele

wie. Ukrywa też wszystko, co doskonałe.

Knut łamał i ciął gałęzie w gęstych zaroślach. Chciałby, żeby tu rosły drzewa iglaste.

Ich gałęzie stanowiłyby lepszą osłonę. Lecz tu sterczały tylko nagie konary, które jakby

wyciągały ku niebu kościste palce.

Zbudował coś w rodzaju szałasu między kilkoma niskimi krzewami, tworząc

nieszczelne półkole dla ochrony przed nocnymi podmuchami wiatru. O ile znał tę krainę,

wiatr mógł zmienić w nocy kierunek, lecz prowizoryczne ściany powinny ich i przed tym

osłonić.

Wplótł w największe otwory sztywne od mrozu gałązki, wzmocnił ściany śniegiem.

Odgarnął warstwę śniegu, tworząc okrągły placyk przed zbudowanym szałasem.

Dobrze go wydeptał. Sanie muszą przecież stanąć na pewnym gruncie.

Gdyby istniała taka możliwość, Knut wygrzebałby w śniegu jamę. Trzeba jednak

zadowolić się tym, co jest.

Zbudował niewielkie palenisko, zgromadził w pobliżu zapas drewna, żeby nie musiał

już wychodzić poza wydeptany teren.

Następnie wciągnął na placyk Annę w saniach. Przysunął ją jak najbliżej ściany

szałasu. Zastanowił się, czy nie dałoby się zrobić jakiegoś zadaszenia. Jeżeli zacznie padać

ś

nieg, zmokną i zmarzną.

Niebo jednak było czyste. Nic nie zapowiadało opadów.

- Jesteś bardzo zaradny. Knut nie czuł się szczególnie zaradny.

background image

- Trzeba jakoś przeżyć - odparł krótko. Krzątał się przy ognisku. Znalazł krzesiwo

dobrze zapakowane w sakwie. Musiał się trochę namęczyć, zanim skrzesał iskry.

Przypomniał sobie, jak nieszczęśliwa była Anna, kiedy nie potrafiła rozpalić ognia. Wiedział,

ż

e już zawsze będzie o tym myślał, trzymając w rękach krzesiwo.

- W saniach musi się znaleźć miejsce dla nas obojga - rzekł z pewnym zakłopotaniem.

- Mam nadzieję, że się od razu nie złamią - dodał ze śmiechem, który nie zabrzmiał zbyt

szczerze. - Musimy dzielić się ciepłem - wyjaśnił. - Usiąść blisko siebie i razem owinąć się

skórami. To nie powinno być takie straszne.

Przysiadł się do dziewczyny, uniósł trochę jedną ze skór i wsunął pod nią nogi. Teraz

zrobiło się cieplej. Chociaż Knut przez cały wieczór pozostawał w ruchu, zmarzł, bo noc była

bardzo zimna.

- Trudno byłoby uwieść kogoś w taki mróz - rzucił z uśmiechem.

Anna zachichotała. To rozładowało trochę napięcie, jakie się między nimi ostatnio

wytworzyło. Wszystko przez ten nieszczęsny pocałunek.

Anna pozwoliła Knutowi się przysunąć. Pozwoliła mu się objąć ramieniem. Oparł się

o ścianę z gałęzi i krzewów, poczuł, jak nieznacznie się wygięły, jak wśliznęło się między nie

trochę mrozu, ale powiedział sobie, że nic im już nie zaszkodzi. Nie po to przecież tak się

męczył - przywrócił dziewczynę do życia i na powrót postawił na nogi - żeby teraz mieli

zamarznąć.

- Jeżeli zamarzniemy dziś w nocy - rzekł wesoło - całą gmina pomyśli, że ze mną

uciekłaś. Z jakimś obszarpanym nieznajomym, który nawet nie potrafi się dobrze ogolić.

- Może i o tym ułożą jakąś historię - mruknęła między zesztywniałymi z zimna,

spękanymi wargami.

Bolały, gdy coś mówiła, ale jeszcze gorzej było w ogóle nimi nie poruszać. To

okropne uczucie odrętwienia i utraty kontroli budziło w niej panikę.

Dobrze mieć blisko siebie cieple ciało Knuta. A właściwie futro, które nosił. Chociaż

nie tak je nazywał. Mówił „dork”.

Anna wiedziała, że to normalne słowo wśród Lapończyków i Kwenów. Ojciec by

zbladł, gdyby usłyszał je w jej ustach.

Przyjemnie było słuchać gawędzenia Knuta. Chciała móc go słuchać bez przerwy.

Ż

eby tylko mówił, nawet jeśli to nic takiego ważnego. Uspokajała się wtedy, chociaż nie

wszystkie słowa wyraźnie słyszała. Sam dźwięk głosu działał kojąco na jej napięte nerwy.

Niebo było takie czyste. Bardziej iskrząco granatowe niż czarne. To coś nowego. Patrzyła na

background image

nie przymrużonymi oczami. Wyglądając przez okno swego pokoju, z małymi szybkami i

pięknymi zasłonami, zawsze wyobrażała sobie nocne niebo jako czarne. Jak jezioro bez dna.

Teraz zdała sobie sprawę, że ani jezioro, ani niebo nigdy nie mogą być czarne.

Gwiazdy niczym małe ogniska migotały na ciemnoniebieskiej powierzchni, która nie była

zwykłą powierzchnią, która była... Anna zastanowiła się. Lepiej tego nie wiedzieć. To znisz-

czyłoby cały urok.

- Być może ta gwiazda nad nami to odbicie naszego ogniska - odezwała się.

Czekała, że Knut zacznie się z niej śmiać, ale tego nie zrobił. Tylko mocniej ją objął i

podążył wzrokiem w stronę, w którą ona patrzyła, i znalazł gwiazdę, o której mówiła.

- A wszystkie inne gwiazdy są odbiciem ognisk rozpalonych przez tysiące innych

ludzi. Tych, którzy tak jak my spędzają dzisiejszą noc pod gołym niebem...

- To niemożliwe, by na płaskowyżu zapłonęło dziś tyle ognisk - westchnęła Anna

rzeczowo, trochę rozczarowana, bo jej wizja rozprysła się w kawałki.

- Kto mówi o płaskowyżu? - spytał Knut. Jego nos niemalże trącił policzek

dziewczyny. W oczach chłopaka rozbłysło coś, co mogło przypominać jaśniejącą gwiazdę.

- Niebo jest takie rozległe, Anno, że może się w nim odbijać o wiele więcej niż

płaskowyż. Cała przestrzeń, która rozpościera się poza nim. Góry i doliny na zachodzie,

wioski nad fiordami, wysepki... Obszary położone daleko na południu, Anno. Finlandia,

Szwecja. Ogromne królestwo na wschodzie, Rosja... Droga Anno, gwiazdy mogą równie

dobrze odbijać wszystkie ogniska rozpalone dzisiejszej nocy. Uważam, że to piękna myśl.

Zawsze będę ją przywoływał w gwiaździste noce.

- Jeżeli przeżyjemy dzisiejszą - zauważyła. - Sam mówiłeś, że być może nie

doczekamy jutra.

Knut zaśmiał się cicho. Podstępny mróz skradał się bezszelestnie z każdej strony.

Chłopak czuł, jak lekko szczypie w policzki, gryzie w nosie. To zapowiedź tego, co ich czeka.

- Powiedziałem tak przede wszystkim po to, żebyś usiadła bliżej - odparł żartobliwie.

Zdawał sobie sprawę, że jest na to trochę za późno, ale starał się odbudować dobrą

atmosferę. Chciał rozmawiać z Anną, jak zwykle rozmawiają ze sobą młodzi ludzie. Nie

powiedział tego głośno, ale chciał, żeby zobaczyła, jak to jest - z ufnością wspólnie śmiać się

i przekomarzać z kimś mniej więcej w tym samym wieku.

Chciał, by Anna miała przyjaciółki, ale nie mógł jej ofiarować nikogo poza samym

sobą. Musiało jej to wystarczyć.

Ogień trzaskał u ich stóp. Trochę już się osunął w śnieg, w ciągu nocy wedrze się

jeszcze głębiej. Knut musi zrobić wszystko, żeby nie zasnąć zbyt wcześnie. Musi utrzymać

background image

ogień, dopóki starczy drewna. Ognisko dawało trochę ciepła i odstraszało dzikie zwierzęta,

których Anna tak się bała.

Knut nie sądził, by w pobliżu krążyły wilki. W tym roku zima nie była na tyle sroga.

Ludzie, z którymi przybył tu na północ, mówili, że co prawda na płaskowyżu żyją wilki, ale

nie każdego roku watahy zbaczają ze swych szlaków.

Niedźwiedzi w środku zimy nie trzeba się obawiać. Miał nadzieję, że Anna o tym wie,

takich rzeczy uczono chyba również w domu pastora.

Najgorszym wrogiem był mróz.

- Co zamierzasz zrobić? - spytała jakby od niechcenia. - Jeżeli znajdziesz skarb?

Uznała, że Knut naprawdę go szuka. Że nie żartował.

- A jak myślisz? - odpowiedział pytaniem.

- Nie wiem. Niczego takiego mi nie brakowało. Niczego, co można kupić.

- Kupię dom - odparł. - Ziemię. Kupię ziemię dla siebie i na posag dla moich sióstr.

Nagromadzę dla nich mnóstwo sukien i strojów, i wszystkiego, czego nie mamy. Kupię łódź

dla Reijo... dla mojego... taty. I pola. Żółtozłote pola ciężkie od ziarna. Zwierzęta tak tłuste, że

aż się będą błyszczeć. Będę miał wielkie gospodarstwo.

- A wtedy usiądziesz na wygodnym krześle i będziesz patrzył na te złociste pola, na

łodzie kołyszące się na falach. Z pewnością będzie więcej tych łodzi... „

- Usiądę? - podchwycił Knut. - Nie, na pewno nie będę mógł spokojnie siedzieć. Na

pewno będę robił mnóstwo rzeczy, chociaż nie będę musiał. Po prostu lubię zawsze coś robić.

Ale lubię też uczucie, jakie daje posiadanie pieniędzy. Myślę, że chodzi o poczucie

bezpieczeństwa.

- Władzę?

- To też - przyznał. Ale nie powtórzył tego słowa. Nie lubił go.

- Sądzę, że najchętniej podwinąłbyś rękawy i orał ziemię - odezwała się Anna,

rozmarzona. - Potrafię sobie wyobrazić ciebie takiego. Pole bez końca i ty za pługiem.

Spocony, z włosami opadającymi na czoło. Ale dopóki będzie wiał orzeźwiający wiatr, nie

poddasz się. Dzień przechodzi w wieczór, ale ty nadal orzesz. Orzesz całą noc aż do wschodu

słońca... i z nocy wyłaniasz się, idąc za pługiem.

- Raczej przed - stwierdził Knut. - Nie ma takiego konia, który wytrzymałby równie

morderczą pracę, moja Anno. To tylko marzenie.

- Ale podoba mi się - odparła. - Pasuje do ciebie. Taki jesteś. Uparty. Właśnie uparty.

A jeśli nie ma takiego konia na świecie, który by to wytrzymał, to w takim razie jesteś

bardziej uparty niż wszystkie konie świata. Knut jeszcze nigdy w życiu nie usłyszał tylu

background image

komplementów. Nie tego rodzaju. Wolałby raczej od dziewczyny usłyszeć coś zupełnie

innego, ale mimo to jej słowa sprawiły mu swoistą przyjemność.

- Dziękuję - rzekł zdławionym głosem. - Dawno nikt nie powiedział mi czegoś równie

miłego.

Już miał na końcu języka słowo „niezwykłego”, ale w porę się powstrzymał.

Anna sprawiała wrażenie, jakby nie usłyszała. Wpatrywała się w gwiaździste niebo,

znalazła gwiazdę, która wydawała się świecić właśnie dla niej, tylko dla niej. To jej blask

Knut ujrzał w oczach dziewczyny.

- I jak już będziesz miał to duże gospodarstwo - mówiła dalej - i falujące wokół łany

zbóż, wtedy będziesz potrzebował żony. Kiedy już zostaniesz królem w tym swoim

królestwie, zapragniesz królowej. Czy masz już swoją księżniczkę, Knut? Czy ktoś gdzieś na

ciebie czeka?

- Nie.

Anna odwróciła ku niemu twarz. Przyglądała mu się badawczo w świetle ogniska i

gwiazd.

Jego twarz stała się znowu nieprzenikniona. Zawsze tak się działo, kiedy Anna spytała

o coś z jego przeszłości. A kiedy sam o sobie opowiadał, zawsze ważył każde słowo.

Smakował je, zanim wypowiedział, tak jakby się bał, że zdradzi za wiele.

- Na pewno znajdziesz kogoś dla siebie - powiedziała. - Możesz przecież wybierać!

- Ponieważ jestem mężczyzną?

- Nie, ponieważ ty...

Nie dokończyła, uciekła wzrokiem. To zbyt niebezpieczne, pozwolić sobie na zbytnią

poufałość. Knut wcześniej to zrozumiał i pilnował swego języka. Powinna postąpić tak samo.

Chłopak nie nakłaniał jej do mówienia. Zobaczył, że omal się nie wygadała, i chociaż

chętnie by się dowiedział, co przed nim ukryła, nie nalegał.

- Wywodzę się z ubogich ludzi, Anno. Nie mamy takiej wolności wyboru, jak myślisz.

Nie zawsze. Niektórzy są tak biedni, że muszą się zdecydować na samotność. W ogóle nie

zakładają rodziny. To jest chyba najtrudniejsza decyzja. Ze mną nie jest na szczęście tak źle.

Będę w stanie zdobyć chleb nie tylko dla siebie. Kiedy nadejdzie ten dzień. Na razie nie ma

takiej potrzeby. Nie spotkałem jeszcze dziewczyny, którą bym na tyle polubił. Nawet nie

starałem się szukać. To nic pilnego. Poszukam później, najpierw przygoda.

Anna słuchała, nie odzywając się. A więc on nikogo nie ma. Nie ma kogoś, kogo

wolałby obejmować w tę gwiaździstą noc. Nie, co za głupie myśli. Nie grzeszne - tylko głupie

background image

i niedojrzałe. Dobrze, że Knut ich nie zna. A ona omal nie powiedziała, że on, taki przystojny,

na pewno kogoś ma!

- Spróbuj zasnąć, Anno - rzekł łagodnym głosem i mocniej ją do siebie przytulił.

Oparła się na jego piersi. - Jutro też czeka nas długi dzień. Tak samo wyczerpujący. Zostało

nam niewiele żywności, musimy więc dotrzeć na miejsce.

- A ty? - spytała, zdumiona ciepłem jego ciała. Gdyby leżała całkiem spokojnie,

mogłaby usłyszeć bicie jego serca - ciche, bardzo ciche...

- Przypilnuję ognia. Ale odpoczywam również wtedy, gdy nie śpię. Powiedz mi, jeżeli

zaczniesz marznąć.

Anna skinęła głową. Zamknęła oczy, lecz próbowała jak najdłużej bronić się przed

zaśnięciem. Starała się zwracać uwagę na każdy zapach, dźwięk, ruch. Musiała to dokładnie

zapamiętać. Musiała zapamiętać to wszystko na przyszłość, tak żeby mogła wyjmować

wspomnienia, tak jak matka wyjmuje srebra i czyści je, aż stają się czyste i błyszczące.

To wspomnienie stanie się jej srebrem.

Zasnęła.

- Boże, spraw, by do rana się nie ochłodziło - mruknął Knut, trzymając śpiącą

dziewczynę w ramionach. - Powinienem zaprowadzić ją tam, gdzie jest jej miejsce. Może

wyrządzę jej w ten sposób krzywdę, ale nie mogę postąpić inaczej. Nie wystarczy chcieć. A

potem o niej zapomnę. Z Twoją pomocą, Boże. Muszę o niej zapomnieć, żebym mógł znowu

ż

yć.

Okazało się, że noc spędzili bliżej miasta, niż im się wydawało. Przed południem

ujrzeli przed sobą skupisko domów.

Aha.

Knut odniósł wrażenie, jakby jakaś dłoń ścisnęła go za serce. Poczuł się taki mały.

Anna skuliła się na saniach. Stała się na powrót zalęknioną dziewczynką, której ośmielenie

zabrało mu tyle czasu.

- Dalej ty musisz prowadzić - odezwał się na pozór beztrosko.

Niby lekko wypowiadał słowa, a jego głos brzmiał wesoło. Ale w głębi duszy czuł coś

wręcz przeciwnego. Jej dłoń w rękawiczce drżała, kiedy wskazała jeden z zamożnych

domów. Nawet z daleka wyglądał imponująco i wspaniale.

- A gdzie mieszkają inni ważni w mieście? - spytał Knut. - Wójt?

Pokazała.

A więc nie tak daleko. Knut poczuł ssanie w żołądku na widok białego domu, w

którym jego matka spędziła swoje najbardziej nieszczęśliwe dni.

background image

To tu Reijo omal nie stracił życia. Tutaj Raija kupiła jego życie w zamian za własną

wolność.

Knut nigdy przedtem nie widział tego domu. Ale w myślach często tu podróżował.

- Cmentarz jest chyba gdzieś przy domu parafialnym? W pobliżu kościoła?

Anna skinęła w milczeniu. Głos odmówił jej posłuszeństwa. Ograniczała się do

wskazywania miejsc, o które chłopak pytał.

Knut przełknął ślinę.

Tu leży Kalle. Wreszcie, wreszcie znalazł się dostatecznie blisko. Wreszcie ujrzy grób

swego ojca.

- Teraz powinienem chyba odprowadzić cię do domu?

Nie patrzył na nią, kiedy ruszali w ostatni etap wspólnej podróży. Nie chciał, żeby

widziała, jak źle się czuje. Nie chciał, żeby zrozumiała, że zdradził zarówno ją, jak i coś w

sobie samym.

Okazało się, że właściwie wszystko przebiegło tak, jak przewidziała Anna. Choć

przedstawiła to z przesadną ironią.

Trzymając swą drobną dłoń w jego dużej i silnej, pociągnęła Knuta w stronę plebanii.

Najpierw w górę po schodach, a potem do głównego wejścia. Weszła, nie tracąc nawet czasu

na strzepanie z siebie śniegu, Knutowi również na to nie pozwoliła.

Chłopak zauważył zakłopotany, że na pokrytej pięknym dywanem podłodze zostawili

kałuże wody.

Anna poprowadziła go do salonu, w którym było więcej mebli niż w całym ich domu

nad morzem. Knut, wspominając tamten okres, uważał, że wtedy byli bogaci, że posiadali tak

wiele, dużo więcej niż potrzebowali.

Anna zatrzymała się przed ciężkim biurkiem. Siedzący przy nim mężczyzna pasował

do mebla. Był ciężki i krępy. Ale jego twarz była szczupła, a oczy zmęczone. Pod nimi

widniały worki. Miał jasną karnację, jak Anna. Wzrokiem wprost przygwoździł młodych do

desek podłogi.

Gdzieś z boku Knut usłyszał westchnienie kobiety. Ale nawet gdyby bardzo chciał, nie

mógł się odwrócić i spojrzeć w tamtą stronę. Nie pozwalały mu na to wpatrzone w niego

oczy.

- A więc ty żyjesz? - zabrzmiał mocny głos.

Usta człowieka za biurkiem poruszyły się. Sam prawie nie drgnął. Ręce, jakby z

kamienia, spoczywały na blacie, ramiona były wyprostowane. Wyglądało, jakby gotował się

do skoku.

background image

Czyżby ojciec nie ucieszył się, widząc, że jego córka żyje? Czy po z górą dwóch

tygodniach niepewności nie należało się po nim spodziewać jakichś uczuć; radości,

przebaczenia? Knut nie wyczuł w powietrzu niczego podobnego. Anna ściskała go mocno,

mocno za rękę. Odwzajemnił uścisk, by dodać jej odwagi, ale sam nie czul się najpewniej.

- A kim ty jesteś? Ostre spojrzenie skierowało się prosto na Knuta.

- Znalazłem ją na płaskowyżu - odparł Knut, zły na siebie, że drżał mu głos. - Na wpół

zamarzniętą...

- Dlaczego przychodzisz dopiero teraz? To przesłuchanie. On jest oskarżonym, a

mężczyzna przed nim to sędzia.

- Z powodu burzy - wyjaśnił. - Jeszcze bardziej by się wyziębiła. Nie mogłem

ryzykować i narażać jej na większe odmrożenia. Lub być może na śmierć. Znajdowaliśmy się

bardzo daleko od miasta. Byłem z nią sam. Nie mogłem wysłać wiadomości.

- Hm.

Anna wypuściła dłoń Knuta, zanim oczy ojca nie sięgnęły tak daleko.

- I teraz pewnie spodziewasz się sowitej zapłaty? Knut potrząsnął głową.

- Wcale nie - odparł szybko. - Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo. Życie to

ż

ycie. Nie potrzebuję zapłaty. Wystarczy, że widzę ją zdrową L. że wróciła do domu.

Anna przesłała mu niezmiernie smutne spojrzenie. Knut popatrzył na czubki własnych

kumagów. Pewnie nie tak wiele par kumagów wstępowało na te deski. Ta myśl trochę go

uspokoiła.

- W takim razie... - zagrzmiał dostojny głos - w takim razie możesz odejść. Jesteśmy ci

wdzięczni, że przyprowadziłeś Annę do domu. Nasz Pan weźmie to pod uwagę i kiedy

nadejdzie czas, otrzymasz to, na co zasłużyłeś. Możesz wyjść kuchennymi drzwiami.

Knut ukrył uśmiech. Anna nie pomyliła się. Spojrzał na dziewczynę - chciałby ją

objąć, uścisnąć rękę, ale nie mógł jej nawet dotknąć.

Nie pod surowym wzrokiem ojca. Z jego twarzy biło potępienie.

Knut martwił się o Annę, lecz nie był w stanie nic więcej dla niej zrobić. Był tylko

biednym poszukiwaczem przygód. Nie na tyle ważną osobą, by wyjść głównymi drzwiami.

Pastorowi nie podobałaby się żadna forma zażyłości między córką a kimś takim jak on.

Szybkim, ostrożnym uśmiechem próbował przynajmniej dać Annie do zrozumienia, że

będzie o niej myślał. Że nie jest zupełnie sama. Ze ma w nim przyjaciela. Choć nie był

pewien, czy jest to dla niej cokolwiek warte.

Kiedy przechodził przez kuchnię, usłyszał głos pastora:

background image

- Moje dziecko, sprowadziłaś na nas taki wstyd. Musisz wiele przemyśleć. A potem

pomodlisz się o przebaczenie. O odpuszczenie winy.

Knut musiał nabrać w płuca dużo zimnego powietrza i kilka razy odetchnąć, by na tyle

się uspokoić, żeby móc założyć narty.

- Nie mogłem jej ze sobą zabrać - powiedział, zwracając się ku górze. Znowu zaczął

rozmawiać z Bogiem.

background image

8

Skierował się do tej części miasta, gdzie domy były nie odmalowane, szare i

zniszczone przez wiatr, słońce, deszcz, śnieg i mróz. Gdzie izby miały małe i nieliczne

okienka albo zupełnie były ich pozbawione. Nie wszyscy mogli sobie pozwolić na okna ze

szklanymi szybami. Wielu musiało się zadowolić niewielkimi otworami w ścianie, które o tej

porze roku zamykano na stałe.

Knut zamierzał iść na cmentarz, ale uznał, że nie powinien odwiedzać ojca w stanie

tak silnego wzburzenia.

Chciał okazać Kallemu szacunek.

Tu w tych chatach z drewnianych bali spodziewał się spotkać ludzi, których serca biły

podobnie jak jego własne.

Nie mylił się.

Ujrzał dwóch mężczyzn rąbiących grube brzozowe pieńki. Pozdrowił ich po fińsku:

- Paiva.

Przerwali robotę. Spojrzeli na obcego. Rzadko ktoś tu się zjawiał o tej porze roku.

Dawno nie docierali do Alty nowi przybysze z Finlandii. Pogłoski o nieprzychylnym

namiestniku rozchodziły się szybko i daleko. Finowie wiedzieli, że nie są w mieście dobrze

widziani.

- Przybywasz z domu? - zdziwili się. - Z Suomi? Knut potrząsnął głową:

- Jykea - odparł. - Z Lyngen.

- Sam? Skinął głową.

- Nie radzimy ci się tu zatrzymywać - powiedział jeden z nich i zażył tabaki. - Tu nie

jest dobrze być Finem. Mówią, że lepsze warunki panują dalej na północ, na wybrzeża Tam

nie ma tak wielu osiedleńców z naszych stron. I do tego są ryby. My posiadamy tylko ziemię.

Uprawiamy ją tak, jak zawsze to robiliśmy. Zbieramy dobre plony. Ale tutejsi mówią, że

robimy to ich kosztem. Za wszelką cenę chcą nam przeszkodzić.

- Słyszałem o tym. Był tu mój wuj - wtrącił Knut. - Nazywa się Matti Alatalo - dodał,

zanim zdążyli zapytać. - Wędrował razem z Aleksanterim Kilpi.

Mężczyźni wymienili spojrzenia i uśmiechnęli się.

- Tak, pamiętamy ich. Jednak lepiej będzie, jeśli nie zaczniesz wokół rozpowiadać, że

jesteś krewnym Mattiego. Zdążył się niektórym... narazić. Za bardzo lubił dziewczęta. Jak się

nazywasz, chłopcze?

background image

- Knut Elvejord - wyciągnął do nich dłoń. Finowie również podali swoje imiona.

Hannu i Jussi.

- Mówisz po fińsku, ale masz norweskie nazwisko. Jak jedno z drugim pogodzić?

- Moja matka jest Finką, a ojciec był Norwegiem - rzekł krótko.

Miał nadzieję, że nie przyczepią się do jego nazwiska. Nie powinien był go podawać.

Ale się nie zastanowił. Miał nadzieję, że nie każdy w Alcie wiązał nazwisko Elvejord ze

skarbem Kwena. Musi jednak zachować więcej ostrożności.

- Za to imię Knut dobrze nam się kojarzy - odezwał się Hannu. - Może słyszałeś o

kimś, kogo nazywają Knutem - Kwenem? Zwykle, kiedy ktoś nazywa mnie Kwenem,

doprowadza mnie do szału, ale dzięki Knutowi to określenie stało się powodem do chluby.

- Słyszałem, że udał się do samego króla, do Kopenhagi?

Przytaknęli - najwyraźniej dumni ze swego rodaka, który pieszo dotarł do Danii, aby

opowiedzieć królowi, jakiej niesprawiedliwości doświadczają od królewskiego namiestnika

Finowie mieszkający w Alcie. Knut - Kwen mimo wszystko wierzył w dobrą wolę króla.

Sądził, że po prostu jeden z urzędników okazał się zgniłym jajem, a sam król nie ponosi winy

za to, że je tu podłożono. Królestwo jest przecież ogromne. Władca nie może wiedzieć, co się

dzieje w każdym zakątku jego włości.

Knut - Kwen postanowił opowiedzieć królowi o sytuacji Finów w jego mieście na

północy kraju. Ufał, że król wyciągnie konsekwencje wobec namiestnika.

- Knut przysłał wiadomość z Kopenhagi. Nie rozmawiał jeszcze z królem, ale jest

dobrej myśli. I nie zamierza wrócić do domu, zanim nie wyłoży swojej sprawy. A król już się

postara, żeby namiestnik został ukarany. Nie wolno tak postępować z ludźmi.

Knut Elvejord także chciał w to wierzyć. Chciał dzielić tę nadzieję, której mimo

wszystko nie tracili. Ich poczucie więzi, siłę i ufność w człowieka. Knut - Kwen musiał być

pewien swoich racji. W przeciwnym wypadku nie wybrałby się pieszo do królewskiego

miasta.

Ale Knut Elvejord był synem Raiji. Wiedział z doświadczenia, do jakiego

okrucieństwa zdolni są ludzie posiadający władzę.

Gospodarze spytali, czy wejdzie do środka. Nie jest tam może zbyt przestronnie, ale

zawsze znajdzie się miejsce dla gościa. Dla jednego ze swoich. Pewnie coś by przekąsił.

Wędrowanie po płaskowyżu zimą to nie żarty.

Poprowadzili go do izby, ciekawi nowin, gotowi przyjąć do swego towarzystwa.

Szczęśliwi, że spotkali człowieka, którego będą mogli nazwać swoim przyjacielem.

background image

Knut został z nimi. Z Hannu i Jussim z Kemijarvi - wioski leżącej w głębi kraju na

południu Finlandii.

Byli braćmi. Po śmierci ojca zabrakło dla nich ziemi do podziału. Najstarszy brat

dostał wszystko - ów niewielki spłachetek pola, który mieli. Niezbyt urodzajny, ale

wystarczający, by wyżywić jego samego, niezbyt wymagającą żonę i dzieci, którymi Bóg ich

pobłogosławił.

Knut słyszał już identyczne opowieści. Nie tylko śmierć głodowa popychała Finów na

północ. W domu też znajdowali sól do chleba, ale plotki głosiły, że na północy, w Ruiji, jest

wszystkiego dużo więcej - w tej nadmorskiej krainie, skalistej i górzystej, otoczonej ka-

pryśnym morzem.

Ruija stała się ich marzeniem. Ufali, że tu szybko się wzbogacą.

Nie wszystkim się to udawało. Zbyt wielu nadal pozostawało biedakami. Biedakami

bez żadnych praw. Nawet takich, jakie im przysługiwały w Suomi.

Przybywali do kraju, w którym ludzie sprawujący władzę nie rozumieli ich mowy. Nie

chcieli jej rozumieć. Nie chcieli się jej uczyć. Przybysze stawali się konkurentami dla tych,

którzy już mieszkali na wybieranych przez Finów terenach.

Wielu osiedleńcom dobrze się powodziło. Stawali się częścią Ruiji. Wielu zdobywało

przyjaciół wśród rdzennej ludności. Wielu jednak czuło się obco ze swymi trudnymi do

wymówienia nazwiskami.

W Alcie mówiono, że Finowie - ci przeklęci Kwenowie - niszczą lasy. Wypalają je,

ż

eby zdobyć nowe ziemie pod uprawę. A ziemia jest tam wyjątkowo dobra. Ci sami przeklęci

Kwenowie zbierają wysokie plony.

Na początku dobrze ich przyjmowano. Cieszono się, że ktoś chce mieszkać na

północy, na tym zapomnianym przez Boga cyplu, w dolinach niebieskich, bogatych w ryby

fiordów. Cieszono się, że ktoś zamieszka tam na stałe, że ktoś inny, oprócz nomadów,

Lapończyków, zaludni te rejony.

Z radością witano osiedleńców, od których będzie można pobierać podatki i opłaty.

Przybysze przejęli ziemię na własność i dobrze się nią zaopiekowali. Lepiej niż wielu

Norwegów.

Ziemia okazała się żyzna. Płaskowyż i lasy pełne dzikiej zwierzyny to prawdziwy raj

dla myśliwego. Dla kogoś, kto zna się na wędkowaniu, rzeka Alta jest istnym marzeniem. A

fiord prowadzący do morza prowadzi również do wielkiego półmiska - który zawsze tam

pozostanie, gdy wszystko inne zawiedzie.

To dobra kraina.

background image

Sytuacja zaczęła zmieniać się powoli. Nie nagle - wtedy by zdążyli zaprotestować.

Szło o to, żeby niczego nie zauważyli i nie zaczęli łączyć się w grupy w obronie swych praw.

Zarządzenie wydał człowiek na samym szczycie.

Ale biedacy i tak nie zacisnęliby pięści. Przywykli stać z czapką w dłoni, zginać kark

przed władcą, przed wszystkimi znajdującymi się wyżej w hierarchii. Boją się utracić to, co

dotąd zyskali. Nie wolno im już stosować wypalania. Mają uprawiać pola tak, jak to robią

Norwegowie. To jedyny akceptowany sposób.

Nie wolno im korzystać z bogactwa lasów. Ani z nieużytków. Wspólna własność nie

jest dla nich ani dla ich zwierząt, tylko dla Norwegów. Są wyłączeni ze wspólnoty. Nie mają

ż

adnych praw. Zostali ich pozbawieni.

Nie wolno im łowić w rzece. Rzeka jest dla tych, którzy byli tu pierwsi. Nie dla nich.

Metody połowów stosowane przez Kwenów są zbyt dobre. Zdobywają więcej ryb niż inni.

Ludzie boją się, że przybysze spustoszą rzekę. Tak jakby chcieli ją zniszczyć, tę rzekę, od

której sami także są zależni.

Ale namiestnik jest nieubłagany.

Rzeka nie jest dla Kwenów. Jeżeli chcą łowić, niech wracają tam, skąd przyszli. Nikt

ich nie zapraszał do Norwegii. Jeżeli chcą zostać, muszą się stosować do zasad, jakie ich

obowiązują.

Społeczeństwu nie są potrzebni obcy, mówiący innym językiem, mający odmienną

kulturę.

Społeczeństwo musi utrzymywać przybyszów na odległość ręki. Oni mogą okazać się

niebezpieczni.

Kwenowie zawsze prowadzili wymianę handlową ze swoimi rodakami - z drobnymi

kupcami, którzy przybywali znad Zatoki Botnickiej. Sprzedawali swoje towary i kupowali

skóry, ryby i inne dobra, których tu na północy jest w bród.

Owa wymiana z kupcami z okolic Tornea dla wielu stanowiła jedyne dostępne źródło

zaopatrzenia. Spółka handlowa, posiadająca monopol na handel z Finnmarkiem, rzadko była

w stanie zdobyć potrzebne produkty. A nawet jeśli jej się to udało, to i tak nie starczało dla

wszystkich.

Kupcy z Tornea nie mieli stałych cen. Ludzie nie musieli zaciągać u nich długu.

Namiestnik zabronił Kwenom z Alty handlu z kupcami z Tornea.

Namiestnik Kjeldsen to człowiek, który ma w Alcie największą władzę.

Nastała wiosna. Knut łowił ryby z braćmi Kemijarvi. Potrafił robić to dobrze. Bądź co

bądź był synem rybaka. Uważał, że powinien włączyć się do utrzymania domu na równi z

background image

gospodarzami. Hannu i Jussi wiedzieli już, że ma zamiar wyjechać, jak tylko śniegi stopnieją.

Powiedział im o tym, choć nie podał powodu. Ani słowem nie wspomniał o skarbie, złocie

czy też o legendzie z tym związanej.

Oni też nigdy nie pytali.

O Knucie - Kwenie do Kwenów z Alty jak dotąd nie dotarły żadne nowe wieści.

Jego żona i dzieci żyły z tego, co ofiarowali im sąsiedzi. Ludzie z miasta otoczyli ich

opieką. I chociaż lensman zabrał cały majątek Knuta Olssona, biednej kobiecie i jej synom

nie działa się krzywda.

Namiestnik uznał, że ma prawo zająć własność biedaka, skoro ten uciekł za granicę.

Tego typu obywateli nie życzono sobie w tym kraju.

Knut Elvejord wiedział o tym. Pomstował, że tak jest - on także był na wpół Kwenem

mimo swego norweskiego nazwiska. Jego pozycja nie była wcale lepsza.

Annę widział kilka razy w kościele. Niezbyt pilnie uczestniczył w nabożeństwie.

Prawdę mówiąc, chodził tam, żeby zobaczyć dziewczynę.

W mieście dużo o niej mówiono - o córce pastora, która wróciła po dwóch tygodniach

spędzonych na płaskowyżu. Spekulowano wiele na ten temat, lecz pastor nie należał do ludzi,

którzy publicznie odsłaniali swoje życie prywatne. Ktoś słyszał, że dziewczyna znalazła

zalotnika, inni opowiadali, że została uprowadzona przez lapońskiego noaidę, który nie darzył

sympatią pastora i nie podobało mu się, że chrześcijaństwo zostało narzucone wszystkim

mieszkańcom północy.

Jak wróciła do domu - albo dlaczego - tego ludzie nie wiedzieli.

Anna była blada i milcząca i rzadko widywano ją samą. Pastor i jego żona nie pisnęli

słowa. A Knut, który znał całą sprawę, również trzymał język za zębami.

Hannu po pewnym czasie zaczął się gościowi dokładnie przyglądać i zastanawiać, czy

przybył do miasta zupełnie sam.

Knut zapewnił go, że był samiuteńki - oraz że czysty przypadek zrządził, iż pojawił się

w Alcie w tym samym czasie.

Wcale nie skłamał. Anna była przypadkiem.

Córka pastora oczywiście siedziała w kościele na przedzie. Knut Elvejord pokornie

zajmował miejsce z tyłu. Starał się jednak tak stanąć, żeby widzieć dziewczynę z boku.

Nie podobała mu się zmiana, która w niej zaszła. Anna pochylała głowę, nie podnosiła

wzroku, a włosy miała tak ciasno splecione, że przedziałek na środku tworzył rozgniewaną,

prostą, białą kreskę pod czarną, cienką chustką.

background image

Na jej twarzy nie zostały blizny. Knutowi udało się to dostrzec. Na rękach również nie

zauważył pozostałości po odmrożeniach. Chociaż jeszcze kilka tygodni temu Anna miała na

nich brzydkie pęcherze, to jednak dłonie, które składała tak mocno w fałdach spódnicy, że aż

bielały jej kostki, nie nosiły żadnych śladów po mroźnej nocy spędzonej pod śniegiem.

Knut cieszył się z tego.

Próbował przykuć spojrzenie dziewczyny, kiedy wychodziła, ona jednak nie podnosiła

wzroku. Nawet gdyby wiedziała, że Knut tam jest, nie dałaby tego po sobie poznać.

Na dziedzińcu kościoła zbierały się w grupach najważniejsze osobistości miasta, stając

z dala od pospólstwa.

Knut nie miał żadnej możliwości, żeby porozmawiać z Anną. Musiał trwać w

niepewności, czy nadal zamierzają wysłać ją do Danii. Co się z nią działo od powrotu...

Mieszkali w tym samym mieście, ale w dwóch różnych światach.

Już dawno powinien ją wykreślić ze swego życia. Nie opłacało się wszak być tak

beznadziejnie sentymentalnym.

Knut zaczął przygotowania do drogi. Zgromadził wystarczająco dużo pieniędzy, żeby

kupić sobie rzeczy potrzebne na początek. Trochę jedzenia. Jakiś sprzęt. Nie za wiele i tylko

całkiem zwyczajny, żeby nikt się nie dziwił. Starał się w ten sposób zachować ostrożność.

Wiosenny wieczór ciągle jeszcze spowijał mrok, kiedy Knut umyty i uczesany szedł w

stronę kościoła i cmentarza. Robił to tak wiele razy, że nikomu nie wydawało się to już

dziwne.

Mówił, że tam jest tak cicho. Że to dobre miejsce do rozmyślań. Że między grobami

panuje niezwykły spokój.

Nikt nie wiedział, że tu spoczywa jego ojciec.

Zdarzyło się, że Knut znalazł na grobie Kallego bukiet drobnych kwiatków. Sam

nigdy nie przynosił kwiatów. Oczywiście trochę oczyścił grób z chwastów, ale pozwalał, by

darń stanowiła jedyną ozdobę. Tacie podobałaby się taka prostota. Był prostym człowiekiem.

Anna opowiadała jednak, że ktoś nadal opiekuje się tym grobem, dzięki legendzie. A

więc z krążących opowieści wynikało również coś dobrego.

Zawsze czuł się dziwnie, stojąc przy skromnym krzyżu. Wyryte na nim nazwisko tak

bardzo wyblakło, że można je było odczytać tylko za pomocą opuszków palców. Knut bardzo

długo szukał, zanim odnalazł właściwy grób. Na cmentarzu zawsze był sam. Starał się

przychodzić tu o takiej porze, kiedy nikomu innemu nie wpadłoby do głowy. Wczesnym ran-

kiem. Bardzo późnym wieczorem, tak jak teraz.

background image

Chciał być sam - szukał właśnie takiego spokoju, takiej ciszy, które pozwalały mu

odnosić wrażenie, że jest blisko ojca, że za każdym razem, kiedy przychodzi, otrzymuje

okruchy tajemnicy.

Knut nie słyszał kroków. Mech stłumił ich odgłos. Ktoś zbliżał się cicho, lekko

stąpając; nie chciał mu przeszkadzać.

Nie widział jej, zanim nie stanęła tuż obok. Wydawała się przestraszona.

- Miałam nadzieję, że przyjdziesz dziś wieczorem - odezwała się cicho i tak szybko, że

trochę jej się język plątał. Knut zauważył to.

Musiał przełknąć ślinę. Dobry Boże, co ma zrobić z rękami? W jednej chwili stały się

dwa razy większe niż zwykle. Schował je do kieszeni spodni i spojrzał na dziewczynę spod

oka.

- Nie masz ani jednej blizny - rzekł lekko. - Bardzo mnie to cieszy.

Na moment podniosła wzrok. Napotkała jego spojrzenie i szybko popatrzyła w inną

stronę.

- Więc to ty kładziesz kwiaty na jego grobie.

Knut zwrócił uwagę na bukiet, który ściskała w rękach. Małe żółte macoszki, które nie

były może zbyt dorodne, ale ładnie wyglądały na jałowej ziemi.

Anna lekko skinęła głową.

- Myślę, że powinien je dostawać. Spośród postaci z opowieści to jego darzyłam

największą sympatią. Rycerze i książęta, owszem, są bez zarzutu, ale jego też lubiłam.

Schyliła się zręcznie i położyła przed krzyżem bukiecik przedwiosennych kwiatów.

- Widywałam cię tutaj - powiedziała. - Często. Mogę patrzeć na to miejsce z mojego

okna. Zakaz wychodzenia z pokoju nie wydaje mi się już taki straszny.

Rozejrzała się na boki. Bała się, że ktoś ją zauważy.

- Nie jest ci ciężko? - spytał.

- Jakoś daję sobie radę.

- Musisz jechać do Danii?

Skinęła.

Knut jęknął z rozpaczy. Zacisnął pięści w kieszeniach spodni. Miał ochotę bić, bić na

oślep, żeby dać upust swojej złości.

- Kiedy? - spytał grubym głosem. Nie patrzył na nią. Nie był w stanie. Wiedział, że

zbladła, że na jej twarzy pojawiła się rozpacz. Wystraszył się, że zobaczy jego łzy.

- Jesienią. Późną jesienią - odparła. - Zostało jeszcze trochę czasu na strach. Trochę

czasu na więcej łez.

background image

Albo żeby oswoić się z tą myślą. Chyba się rozchoruję, próbując się z tym oswoić.

- Nie mów tak!

- A ty? Wyjeżdżasz niedługo szukać swego skarbu?

- Tak. Wkrótce.

- Karl Kristiansen Elvejord - przeczytała Anna. - Był taki młody. Nikt nie powinien

umierać, nie pozostawiając po sobie innych śladów poza grobem i krzyżem.

Knut odchrząknął.

- Pozostawił po sobie więcej - rzekł drżącym głosem. - Był moim ojcem, Anno.

Nazywam się Knut Elvejord. Jestem jego synem.

Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.

- A więc to tak - powiedziała. Wierzyła mu bez zastrzeżeń. - Po raz pierwszy stałam

się niemal częścią jakiejś przygody... W takim razie ona, kobieta, która była żoną wójta,

musiała być twoją matką?

- Raija? - Knut uśmiechnął się nieznacznie. Z odrobiną goryczy. - Tak, jestem synem

Raiji. Lecz ty z pewnością usłyszałaś o skarbie dużo wcześniej niż ja. Nie chcieli mi o nim

powiedzieć. Byłem prawie dorosły, kiedy się dowiedziałem. Długo czekałem na to, by móc

zacząć szukać spuścizny po ojcu.

- A więc ona nic nie znalazła? Knut pokręcił głową.

- Raija, moja matka, była pewna, że skarbu wcale nie ma. Że tato zabrał z sobą

wszystko, co znalazł, a resztę wymyślił. Przez całe swoje życie marzył o znalezieniu złota.

Uważała, że jego opowieść o wielkim skarbie to tylko dalszy ciąg tego marzenia.

Anna patrzyła na Knuta roziskrzonymi oczami.

- Mam nadzieję, że się nie mylisz, Knut. Mam nadzieję, że znajdziesz złoto! Życzę ci

tego. Życzę ci jak najlepiej!

- Czy twój ojciec wie, że tu jesteś?

Knut spojrzał ponad głową Anny w stronę budynku plebanii, który wznosił się biały i

wytworny.

- Oszalałeś?

- Może cię zobaczyć...

- Nie teraz. On i matka są u namiestnika. Obiecałam solennie, że nie będę wychodzić z

pokoju. Modliłam się do Boga, żebyś przyszedł dziś wieczorem. Bardzo chciałam się z tobą

zobaczyć. Nie wolno mi z nikim rozmawiać. To jest nie do wytrzymania...

Mówiła z taką desperacją, że Knut się wystraszył. Co oni, do licha, zrobili z tą

dziewczyną?

background image

- Nie możemy tu stać - szepnął i rozejrzał się wokół. - Jeżeli nawet twoi rodzice cię

teraz nie zobaczą, to ktoś inny może przechodzić w pobliżu. Wolałbym, żeby nie widziano

nas razem. Nie chciałbym, żeby ktokolwiek o tobie źle mówił. A wierz mi, nie zyskasz dobrej

sławy, rozmawiając z Kwenem, Anno.

- Nie dbam o to. - Spojrzała w stronę ogrodu. - Tam jest zacisznie, usłyszę, kiedy

rodzice wrócą. Poza tym nikt tam nie zajrzy. Możesz ze mną chwilę porozmawiać? To dla

mnie bardzo ważne...

Knut skinął głową. Zaschło mu w gardle.

Ogród przy plebanii?

No, no, mógłby teraz o sobie powiedzieć, że jest odważny. Niewielu miało śmiałość

spotykać się z córkami pastorów w przykościelnym ogrodzie.

Na szczęście dla obojga wieczorami nadal panował zmrok.

Znaleźli spokojne miejsce pomiędzy stuletnimi, ogromnymi drzewami. Pomiędzy

sosnami, rzucającymi ciężkie, ciemne cienie - i brzozami, które zaczynały wypuszczać

pączki.

Knut oparł się o pień, założył ręce na piersi. Anna złamała jedną z cienkich gałązek,

oderwała ją, nie patrząc na niego.

- Tęskniłem za tobą - odezwał się, kiedy cisza między nimi stała się tak uciążliwa, że

aż dźwięczało w uszach. - Dobrze mi z tobą. Kiedyś nazywałem cię w myślach wychuchaną

paniusią. A teraz przez całą resztę zimy tęskniłem do tej „paniusi”.

Nieśmiało spojrzała w górę spod długich rzęs i uśmiechnęła się. W obu policzkach

pojawiły się dołeczki. Knut nie domyślał się ich istnienia. Teraz zauważył, że są niezwykle

piękne.

- Ja nazywałam cię nieukiem i prostakiem. Ale ja także za tobą tęskniłam.

Włosy miała splecione w taki sam ciasny warkocz, jaki zwykle nosiła do kościoła. Jej

twarz była drobna i okrągła. Nos charakterystyczny, odrobinę zadarty. Brwi wydawały się

niemal równie jasne jak włosy, ale rzęsy wyraźnie ciemniały, podobnie jak ciemnoniebieskie

oczy. Miała ładne oczy. Knut zauważył to już w ziemiance.

Zachowała tę samą zgrabną figurę. Knutowi zapłonęły policzki, kiedy sobie

przypomniał jej ciało, teraz ukryte pod surową, czarną suknią. Jak dotykał nagiej skóry...

Poczuł potworne dławienie w gardle. Przełykanie śliny nie pomagało. Nie pomagało

ani trochę.

- Zamieszkałem niedaleko u pewnych Finów - rzekł. Starał się mówić całkiem

naturalnie, ale przychodziło mu to z trudem, gdy patrzył na Annę.

background image

- Tak myślałam.

- Chciałbym... - zaczął. Ale zamilkł. Nie mógł tego powiedzieć ani nie chciał. Nie

wiedział, dlaczego coś takiego w ogóle przyszło mu do głowy.

- Co? - spytała.

Knut milczał. Oparł się całym ciężarem o pień brzozy. O Boże, jak dobrze czuć, że

istnieje coś tak namacalnego, realnego. To pozwala wrócić do rzeczywistości.

- Knut... - odezwała się nagle. Ciężko odetchnęła kilka razy, po czym znowu nabrała

powietrza i powtórzyła jego imię: - Knut... Jeżeli cię o coś poproszę, to czy obiecasz, że nie

będziesz się ze mnie śmiał? Że nie będziesz ze mnie drwił albo mówił, że jestem głupia?

Nawet jeżeli mi odmówisz, to czy nie będziesz ze mnie drwił?

Wzruszył się - i przestraszył. Co takiego miałby dla niej zrobić? I dlaczego lęka się go

o to prosić? Ona, która ma wszystko...

- Nigdy nawet by mi przez myśl nie przeszło, żeby z ciebie drwić, Anno - zapewnił. -

Za bardzo cię lubię.

- Czy wystarczająco mnie lubisz, żeby... Odwróciła się nagle i zacisnęła dłonie na

własnych ramionach.

- Nie - mruknęła sama do siebie. - Nie mogę o to prosić. Nie ciebie. Nawet ciebie.

Absolutnie nie ciebie, Knut.

- Możesz. Odsunął się od bezpiecznego pnia brzozy i odważył się wejść w to, co

nieznane. Wszedł przez uchylone drzwi, które Anna dla niego zostawiła otwarte.

Położył obie ręce na jej ramionach. Po raz pierwszy zauważył, jaka jest drobna.

Pewnie dlatego, że pochodziła ze sfery o całe niebo wyższej od jego własnej, wydawała mu

się we wspomnieniach inna, taka wielka. Ale w rzeczywistości była drobna, bardzo drobna.

- Możesz prosić mnie o cokolwiek - rzekł. - Po prostu spytaj, Anno! Czy

wystarczająco cię lubię, żeby co?

- Żeby mnie pocałować... Knut nie wierzył, że dobrze ją zrozumiał. Nie miał jednak

odwagi poprosić, by powtórzyła. To, co już powiedziała, musiało ją i tak wiele kosztować.

Nieskończenie wolno odwrócił ją ku sobie. Pogładził po włosach.

O Boże, jak pragnął rozpleść ten ścisły warkocz! Tak do niej nie pasował...

Anna przełknęła kilka razy ślinę, a spojrzenie, jakie odważyła się mu przesłać,

wyrażało wstyd i strach.

Strach, że jej odmówi.

Serce Knuta wypełniło się ogromną czułością.

background image

Musiał jednak zachować dystans. Nie miał odwagi zniszczyć niewidzialnego muru,

jaki ich dzielił.

Delikatnie, z miłością pieścił policzki dziewczyny. Tak dziwnie było dotykać jej

miękkiej skóry, jeśli się wiedziało, że całkiem niedawno szpeciły ją pęcherze i strupy.

- Myślisz, że to ma sens? - spytał cicho. - Poprzednio niezbyt się udało...

W jej twarzy pojawił się upór. Podniosła głowę. Wysunęła brodę. Dobry Boże, rzekł

w duchu, chyba ją zraniłem. Pomyślała pewnie, że nie chcę, że zamierzam się w jakiś sposób

wykręcić.

A przecież chciał.

Przełknął ślinę, po czym położył jedną rękę na karku Anny, a drugą niżej, na jej

plecach. Dziewczyna zamknęła oczy, rozchyliła wargi.

Wreszcie znalazł w tym sens. Sam odpowiedział sobie na pytanie, które zadał przed

chwilą.

Pocałował ją.

Miał sucho w ustach. Krew zakipiała w nim jak morze w czasie sztormu, jak ławica

ryb uwięziona w odnodze fiordu. Był oszołomiony, zdezorientowany, zaskoczony

gwałtownością jej odpowiedzi. Ręce dziewczyny zacisnęły się na jego karku, palce targały

włosy - tylko to w niewielkim stopniu przywoływało go do rozsądku i sprowadzało do

rzeczywistości.

Wyrwał się, kiedy się zorientował, że jego dłonie zaczynają wędrować samowolnie,

tak jakby nie były już podporządkowane jego woli.

Podniecony i zdyszany, zacisnął palce na pniu brzozy, o który się oparł. Mógłby

złamać to drzewo gołymi rękami.

- To nie było zbyt rozsądne, Anno - rzucił. Nie odpowiedziała. Knut usłyszał jakiś

dźwięk dochodzący od strony bramy.

Szybko odsunął się od drzewa i ponownie objął dziewczynę.

Zostało tak mało czasu.

Jego usta wyciskały szybkie, suche pocałunki na całej twarzy Anny, obsypywały nimi

jej czerwone, miękkie wargi, które uśmiechały się najładniej na świecie.

- O Boże, Anno, koniecznie muszę cię znowu zobaczyć. Nie możesz mi tego

odmówić. Nie po tym, co się stało. Muszę cię znowu zobaczyć.

Odpowiedziała pocałunkami, trzymała go niemal równie kurczowo, jak on ją.

- Nie chcę ci tego odmawiać - szepnęła. - Nie chcę.

Nie mogę. Proszę cię, nie wyjeżdżaj tak od razu. Planowałeś wyruszyć jutro, prawda?

background image

Knut przytaknął. Nie miał odwagi jej dłużej obejmować. Pastor i jego żona nie mogli

ich co prawda zobaczyć, ale lepiej by było, żeby zastali Annę w jej pokoju, a nie w ogrodzie,

w dodatku z rozpalonymi policzkami i błyszczącymi oczami.

- Postaraj się wymknąć jutro - błagał. - Jutro wieczorem, Anno. Będę na ciebie czekał

przy kościele. Z tyłu. Żeby nikt mnie nie widział od strony miasta. Nie spodziewałem się

tego. O Boże, naprawdę nie. Nawet mi to nie przemknęło przez myśl. Nie mogę cię teraz

stracić, Anno.

Przytuliła na krótko swój policzek do jego policzka.

- Ja też nie chcę cię stracić, Knut. Postaram się przyjść.

background image

9

Knut szedł niczym we śnie. Nie wiedział zresztą, czy powinien to nazwać koszmarem.

Chyba jednak snem. Ale to, że czuł się tak mały, tak bezsilny wobec losu i jego kaprysów,

sprawiało, że wszystko nabierało cech koszmaru.

Zatrzymał się na cmentarzu. Przy grobie ojca. To całkiem szalony pomysł, ale musi

mieć te kwiaty, które przyniosła Anna.

- Nie kradnę ich tobie, tato - rzekł cicho. - Po prostu potrzebuję ich bardziej niż ty.

Knut mocno ściskał w garści maleńkie żółte kwiatki. To ona je zrywała.

Ciemność była prawie granatowa. Cień zlewał się w jedno z przedmiotami, które

próbował naśladować.

Anna powiedziała, że ze swojego pokoju może zobaczyć cmentarz.

Mrużąc oczy, chłopak starał się zgadnąć, które to jej okno. Dobrze byłoby wiedzieć.

W większości okien na pierwszym piętrze migotało światło lampy. Chciał wierzyć, że

dziewczyna go widzi, chociaż on nie może jej zobaczyć.

- Czy to tak było z mamą? - spytał, choć wiedział, że nie otrzyma odpowiedzi. - To

uczucie trawi mnie od środka. A przed chwilą w ogóle nie zdawałem sobie sprawy z jego

istnienia. To stało się tak gwałtownie i szybko. Buchnęło płomieniem jak suche drewno. Nie

poznaję samego siebie, tato. Do tej pory najważniejsze było zdobycie złota, które znalazłeś.

Teraz ona stała się ważniejsza nawet od tego. Chociaż wcale nie jest dla mnie stworzona.

Nigdy, nigdy nie była przeznaczona dla Knuta Elvejorda.

Ciężko stawiał kroki, kiedy wracał do domu, do fińskiej dzielnicy Alty. Do tej, która

dla Anny była gorszą częścią miasta.

Anna jest ważniejsza niż złoto, uświadomił sobie w drodze do zszarzałych

drewnianych chat. I właśnie dlatego, że jest ważniejsza od skarbu, trzeba go znaleźć.

Anna przywykła do tego wszystkiego, co można zdobyć za pieniądze. Należała do

osób, które zwykli ludzie pozdrawiali po nazwisku lub nawet z użyciem tytułu.

Jeżeli ta dziewczyna ma stać się częścią jego życia, to musi zaofiarować jej coś więcej

niż tylko zniszczony skórzany worek i marzenie, które wielu przed nim próbowało już

urzeczywistnić.

Nie wolno mu o niej myśleć, jeżeli nie może jej niczego ofiarować. Dwie puste ręce i

miłość to za mało. Nie ma prawa od niej wymagać, by porzuciła wszystko, do czego

przywykła, i wybrała biedę i niepewność jutra.

background image

Knut dotarł do chaty Hannu i Jussiego, ale odczuwał zbyt silny niepokój, żeby wejść

do środka.

Jak mógłby zasnąć dzisiejszej nocy? Nie będzie w stanie. Spokój nie przychodził wraz

z chwilą rozstania.

Usiadł przy stosie drewna na opał, którego jeszcze nie zdążyli do końca ułożyć. Jak

mogło mu się przytrafić coś takiego?

Tak jak wszyscy inni chłopcy zaczepiał jedną dziewczynę po drugiej. Flirtował jak i

oni - grał twardego i zimnego, choć bał się, że może zostać odtrącony. Udawał, że się nie

przejmuje; nazywał dziewczęta tak i owak. Jeżeli go nie chcą, to trudno.

Wiodło mu się raz dobrze, raz źle - tak jak wszystkim innym.

Bywały chwile, że chciał umierać dla którejś z dziewczyn, a potem nie rozumiał, jak

w ogóle mógł tak myśleć.

Teraz przekonał się, że wszystko to było błahe.

A uczucie do Anny - niebezpieczne jak lawina kamieni na rodzinnym cyplu nad

fiordem. Nie widział żadnych szans, żeby przed nim uciec. I naprawdę nie był pewien, czy

uda mu się przeżyć.

Nawet puls wybijał jej imię: Anna - Anna - Anna...

I bez tego mu było trudno. Nie potrzebował dodatkowego kłopotu. W ogóle nie

potrzebował dziewczyny. A w każdym razie nie tak nieosiągalnej jak Anna. Ale musi w tym

tkwić chyba jakiś sens, skoro ją znalazł na płaskowyżu i cudem uratował od śmierci.

Nie pamiętał, kto to powiedział - na pewno Reijo albo Ailo... Zresztą to bez znaczenia.

Jednak zapamiętał dokładnie słowa: „Odpowiadasz za życie, które uratujesz”.

Przypomniał sobie, jak stał nad potrzaskiem, w którym znaleźli rannego lisa. Chyba

razem z Reijo. Reijo był wściekły, że ktoś tak okaleczył zwierzę, przysporzył mu

niepotrzebnych cierpień. Uwolnili lisa, a niebezpieczną pułapkę wyrzucili do morza. Potem

usztywnili zranioną nogę biednego zwierzęcia. Jednak nie udało się go uratować. Lis zdechł

tej samej nocy, bo zbyt długo uwięziony był w potrzasku.

W każdym razie próbowali...

Słowa brzmiały mu w uszach wyraźnie. Knut zastanawiał się, czy można by je odnieść

również do ludzi. Pewnie skoro powiedział je Reijo, dotyczyły wszystkiego, co żyje.

Czy powinien wziąć na siebie odpowiedzialność za Annę?

Umarłaby, gdyby nie on...

Knut miał ochotę spakować wszystko, co posiadał, i w jednej chwili wyruszyć w

drogę. Zacząć szukać tam, gdzie nikt inny przed nim nie szukał. Znaleźć. Zwyciężyć... Ale

background image

prosił Annę o spotkanie jutro wieczorem. Nie mógł jej zawieść. Ryzykowała wiele samą

próbą opuszczenia swojego pokoju.

Zrozumiał, że postawił sobie nie lada zadanie do wykonania.

Zanim nadejdzie jesień, musi stać się człowiekiem, na którego nawet pastor spojrzy z

uznaniem.

Anna nie pojedzie do Danii. Jeżeli on, Knut, okaże się mężczyzną i zdoła temu

zapobiec.

Wstał i z ciężkim sercem powlókł się do chaty. Rano zaś oznajmił Hannu i Jussiemu,

ż

e to ostatni dzień przed rozstaniem. Nie rozumieli zupełnie tej nagłej decyzji. Skoro tak

długo czekał, to jeden lub dwa dni zwłoki chyba nie grają roli.

Odparł, że ma pewną pilną sprawę do załatwienia. Zapakowali mu trochę suszonego

mięsa i mąki. A Hannu szepnął w zaufaniu, że nie musi kupować blaszanej misy, gdyż ma

jedną w drwalni - więc jeśli Knut będzie tamtędy przechodził, może ją sobie zabrać.

- Przyda ci się chyba do tego, co masz załatwić? - rzucił z błyskiem w oku.

Knut oniemiał.

Czyżby wszyscy o tym wiedzieli?

Hannu wzruszył ramionami:

- Kiedy przybywa w te strony taki młody człowiek, jak ty... Zostaje tu bez jakiegoś

określonego powodu. I nagle w ciągu jednego dnia decyduje się wyruszyć... Tak, wtedy

chodzi albo o dziewczynę, albo też usłyszał o skarbie. Nie wygląda na to, byś tu spotkał

dziewczynę, zatem pozostaje tylko złoto.

Knut uśmiechnął się. A więc nie posądzali go o nic więcej.

- Nie zaszkodzi chyba spróbować, prawda? Nikt nie znajdzie, jeżeli sam nie poszuka.

A namiestnik nie zdążył chyba zabronić Kwenom poszukiwania złota?

- Jeszcze nie. Tylko jeżeli coś znajdziesz, chłopcze, nie mów o tym zbyt wielu

ludziom. Nie ufaj nikomu. I w żadnym wypadku nie rozpowiadaj obcym, ile masz i gdzie. Co

nieco możesz wyjawić. Pogłoskom nie da się zapobiec. Są jak pożary wywołane piorunem.

Ale jeśli uchyli się rąbka tajemnicy, powie tylko trochę, wszyscy będą zadowoleni.

- Myślałem, że jesteś uczciwszy. - Knut roześmiał się. - Dzięki ci, stary, dobry

człowieku. Zapamiętam twoje rady, choć mało prawdopodobne, by okazały się przydatne.

Jedynym moim łupem będą pewnie tylko skóry i ryby... tam w górach nie spotkam chyba na-

miestnika Kjeldsena, co?

- Ostrożność nie zawadzi. Ma on swoich pomocników, którzy sięgają daleko. Przed

tym człowiekiem należy się dobrze pilnować. Biada temu, kto zadrze z nim lub pastorem!

background image

Knut skrzywił się. Dobrze, że Hannu nie wie wszystkiego.

- Będę o was pamiętał, upajając się bogactwem - roześmiał się i ruszył w drogę.

Zamierzał dotrzymać obietnicy danej Annie, ale potem nie wróci tu ani na chwilę.

Czuł, jakby siedział na rozżarzonych węglach, gdy oparty plecami o mury kościoła

czekał na Annę. Nerwowo skubał kruche źdźbła trawy.

Nikt nie mógł go tu zobaczyć, poza samym Bogiem - a jego Knut się nie obawiał -

albo pastorem, jeżeli akurat będzie się krzątał wokół plebanii. Tego człowieka bał się o wiele

bardziej.

Wieczór był długi. Nie ustalili konkretnej godziny. Knut zjawił się dużo za wcześnie

w obawie, że Anna przyjdzie, a jego jeszcze nie będzie. Żaden nieszczęśliwy przypadek nie

przeszkodzi im w spotkaniu.

Musi ją zobaczyć!

Drżał. Prawie nie jadł przez cały dzień. Jedzenie mu nie smakowało. Zdenerwowanie

docierało do samych koniuszków palców. Czuł ów niepokój każdym włóknem ciała. Z

trudem mu przychodziło trwać tak w bezruchu, ale nie miał odwagi spacerować w obawie, że

zostanie zauważony. Nie potrafił kłamać - jeżeli ktoś go spyta wprost, dlaczego kręci się koło

kościoła, skończy się na tym, że wyzna prawdę.

Knut czekał do chwili, gdy zaczęto gasić lampy na plebanii. Wtedy właściwie się

poddał. Siedział jednak, nadal - wolał znajdować się blisko Anny, niż wracać po ciemku przez

las do stodoły Hannu, gdzie zostawił wszystkie rzeczy. Bezradność obezwładniała go. Roz-

czarowanie paraliżowało myśli i ciało.

Wtem coś cicho zaszeleściło w zaroślach i z mroku wyłoniła się drobna postać otulona

dużym czarnym szalem. Dziewczyna nie miała prawie odwagi wyjść z krzaków.

- Długo już tu jesteś? - spytała zdyszanym głosem. - Musiałam poczekać, aż się

położą. Matka zawsze przed pójściem spać do mnie zagląda...

Knut zerwał się na nogi i błyskawicznie znalazł się przy Annie, zanim zdołała

dokończyć. Objął ją - jego ramiona były wyłącznie po to, żeby ją obejmować.

- To nic, że przyszłaś tak późno - szepnął tuż przy jej włosach głosem pełnym miłości.

- Zupełnie nic się nie stało. Najważniejsze, że przyszłaś. Tylko to ma znaczenie.

Pocałował jej czoło. Czuł ciepły oddech dziewczyny na swej szyi. Przyjemne

łaskotanie.

Stali mocno przytuleni do siebie, mając wrażenie, że stanowią jedną całość. Serca biły

im szybko z emocji i... ze strachu, że ktoś ich zauważy, że zobaczy ich razem.

background image

Obejmując się, robili coś niedozwolonego. Zdawali sobie z tego sprawę, ale choć

wiele ryzykowali i bali się, nie potrafili opanować tej potrzeby bliskości.

- Prawie nie spałem w nocy - szepnął Knut Annie do ucha. - Nic dziś nie jadłem.

Tylko myślałem o tobie. Nie rozumiem, co się ze mną dzieje. Jestem chory i zdrowy

jednocześnie i pragnę, żeby tak było dalej.

Anna roześmiała się cicho. Zdobyła się na to, mimo że paraliżował ją strach.

- A ja przez cały dzień miałam zaczerwienione policzki i byłam dziwnie rozpalona.

Matka myślała, że mam gorączkę. Odchodziła od zmysłów. Mówiła, że to na pewno skutki

„tego strasznego przejścia” w zimie.

- Częściowo ma rację - zauważył Knut z uśmiechem. Zamknął oczy, przez kilka

sekund było mu naprawdę dobrze.

- Dzisiaj ruszam w drogę. Spadło to na nią tak nagle. Znieruchomiała w jego

ramionach.

Knut otworzył oczy i nieznacznie odsunął od siebie dziewczynę. Popatrzył na nią

smutno. Zamrugała, by powstrzymać napływające łzy.

- Myślałam... - zaczęła i zagryzła wargę.

- Myślałaś, że to zmieni moje marzenia - dokończył za nią Knut.

Dziewczyna przytaknęła.

- Tak też się stało. Uniósł do góry jej brodę. Spojrzał prosto w oczy.

- Musisz mi uwierzyć. Wszystko się zmieniło. Ale nie mogę zrezygnować z

poszukiwania złota. Teraz bardziej mi jest potrzebne niż kiedykolwiek. Nie mam czasu do

stracenia, Anno. Robię to nie tylko dla siebie. Ale i dla ciebie. Stałaś się częścią bajki, Anno.

Jesteś w niej księżniczką. Jesteś tą, którą chcę uczynić królową. Ale bez skarbu nie mogę

zostać królem.

- Nie muszę być królową. Knut pogładził ciasno spleciony warkocz.

- Dla mnie nigdy nie będziesz nikim innym. Już jesteś księżniczką. Nie powinienem

był cię nawet tknąć. Ale to naprawię. Niedługo będzie mnie stać na to, żeby ci ofiarować

wszystko, do czego przywykłaś. Uda mi się, a wtedy nic nas nie rozdzieli.

- Ale dopiero zaczęliśmy odkrywać to, co piękne!

- Przykro mi, Anno. Nie mogę jednak postąpić inaczej. Tak zostałem stworzony. Z

nadmiernie rozwiniętym staromodnym poczuciem honoru. Nikt i nic nie jest w stanie tego

zmienić. Nawet ty.

- Nie możemy się tak po prostu teraz rozstać! - zaprotestowała. Broniła się, jak

potrafiła. - Nie przeżyję tego, Knut. To mnie zabije. Nie będzie cię całymi tygodniami. Nawet

background image

raz na jakiś czas nie zobaczymy się choćby przez chwilę. Nie zniosę tego. Nie może tak być...

poznałam cię, przekonałam się, ile dla mnie znaczysz, a teraz mam pozwolić, byś zniknął w

pogoni za... tęczą.

- Muszę iść.

- Zamierzasz wyruszyć dziś w nocy? - spytała. - Chyba nie myślisz zaczynać

poszukiwań po ciemku? Nawet ty nie masz oczu jak sowa lub kot. Ciągle mieszkasz u

Kwenów?

- Już nie - odparł. - Naprawdę zamierzałem wyruszyć w nocy. Ciemność nie stanowi

dla mnie przeszkody. Być może jestem spokrewniony z sową. W dalekiej linii. Albo z kotem.

Całkiem nieźle widzę w ciemności.

Dziewczyna zaczerpnęła powietrza. Nie zastanowiła się dobrze, nim spytała:

- Czy mógłbyś odłożyć to do świtu? Zostać ze mną jeszcze trochę? Czy możesz

poświęcić mi tych kilka godzin, zanim mnie opuścisz?

Knut chciał zapewnić, że wcale jej nie opuszcza, ale te słowa nie przeszły mu przez

usta.

- Dasz mi tę noc? - spytała zdecydowanie. Wydawało się, że mówi poważnie.

- Czy zdajesz sobie sprawę z tego, o co mnie prosisz? - spytał z niedowierzaniem. -

Nie sądzę, bym poprzestał na trzymaniu cię za rękę, moja mała. A nie chciałbym zrobić

niczego niewłaściwego. Nie wiesz chyba nawet, o czym mówię, prawda?

- Niezupełnie - przyznała szczerze. - Ale chcę być razem z tobą. Nie wierzę, byś mógł

mnie skrzywdzić.

Mam do ciebie zaufanie. Chcę wykorzystać każdą chwilę, jaką jeszcze mamy...

- Jednak nie możemy tu zostać - szepnął. - To zbyt niebezpieczne.

- W takim razie gdzie? - spytała. Stodoła Hannu...

- To kawałek drogi stąd. Ale odprowadzę cię z powrotem. Czy odważysz się

zaryzykować? Nie boisz się, że ktoś może zauważyć, że nie śpisz w swoim pokoju?

Anna spojrzała Knutowi prosto w twarz swoimi dużymi ciemnoniebieskimi oczami.

- Nie mam odwagi tego nie zrobić. Może to nasza ostatnia szansa, by być razem, Knut.

Nie czuli się zbyt pewnie, przemykając brzegiem lasu w górę doliny Alty. Knut nie

pamiętał, ile czasu zabrało mu dotarcie do miasta. Jego myśli krążyły wtedy zupełnie gdzie

indziej.

Ś

ciskali się za ręce. Tylko dzięki temu zachowali jeszcze odwagę.

Gdyby ktoś ich tak zobaczył...

Nie ośmielili się dokończyć myśli.

background image

Stodoła Hannu przypominała raczej skromną darniową chatę; chociaż właściciel użył

na jej budowę trochę drewnianych kloców, ściany zrobione były głównie z darni.

- Jest niewiele lepsza niż poprzedni dom, który dzieliliśmy - rzekł Knut, uśmiechając

się krzywo, kiedy otworzył drzwi i wpuścił dziewczynę przodem.

Anna rozejrzała się dokoła. Pod jedną ze ścian piętrzyły się stosy zeszłorocznego

siana. Tak, ostatnie lato było urodzajne. Dało ludziom wiele obfitości, a i zwierzętom niczego

nie poskąpiło.

Finowie zwykle suszyli siano na żerdziach rozstawionych na łąkach - późnym

wieczorem, kiedy skąpe światło potrafiło oszukać niejedną duszę, wyglądało to jak grupa

trolli w drodze na przyjęcie. Norwegowie zaś wieszali siano na drabiniastych stojakach.

- Hannu i Jussi nie hodują już wszystkich zwierząt, dla których przygotowali ten zapas

- wyjaśnił Knut. Rozrzucił trochę siana na podłodze, przykrył nim nagromadzony przez wiele

lat brud. - Musieli zabić kilka sztuk. Nie stać ich było na utrzymanie całego inwentarza.

Rozporządzenia namiestnika stawiają w trudnej sytuacji wielu Kwenów z okolic Alty - w

głosie Knuta brzmiała gorycz.

Anna odwróciła wzrok. Tak niewiele wiedziała ó życiu. Nie pomyślała o tym.

Knut pożałował zaraz swych słów. Podszedł do Anny, objął ją od tyłu, przyłożył swój

policzek do jej skroni.

- Przepraszam, nie chciałem być niemiły. Wiem, że nic na to nie poradzisz, droga

Anno. To nie twoja wina, że urodziłaś się w zamożnej rodzinie. Czasem nie potrafię jednak

opanować swej wściekłości na namiestnika. Na samą myśl o nim zaciskam pięści... Boże,

mam nadzieję, że Knut Olsson wkrótce powróci! Ale i on nie jest w stanie czynić cudów. Jest

tylko człowiekiem. Kwenem.

- Knut - Kwen? - zdumiała się. - Ten przestępca, który uciekł za granicę?

- Jest uczciwym człowiekiem - wyjaśnił Knut, dumny, że nosi to samo imię co

człowiek, którego nigdy nie spotkał, ale który zdążył już stać się dla niego bohaterem. - A

wiesz, dlaczego namiestnik nazywa go przestępcą? Knut udał się pieszo do króla, do

Kopenhagi, żeby opowiedzieć o niesprawiedliwości, która spotyka Kwenów w dolinie Alty.

Namiestnik boi się, że Knutowi się uda, i drży o własną skórę. Dlatego ściga Knuta - Kwena

jako przestępcę.

- Nie wiedziałam o tym.

- Jak mogłaś wiedzieć? W twoim świecie mówi się tylko część prawdy.

- Zostaję z tobą! - Odwróciła się gwałtownie.

background image

Drobnymi dłońmi chwyciła miękką skórę jego kurtki. Jeszcze jednej rzeczy, którą

Knut dostał od Ailo. Nic nie okazywało się tak przydatne w życiu pod gołym niebem jak

ubrania Lapończyków.

- Nie wracam, Knut. Nie chcę. Chcę być tylko z tobą. Możemy uciec razem dziś w

nocy.

Łagodnie pokręcił głową. Usiadł i pociągnął Annę za sobą na miękkie siano. Ciepłą

ręką trzymał jej drobną dłoń.

- Tym razem twemu ojcu nie będzie trudno zgadnąć, że nie uciekłaś sama. Znajdą nas.

Knut Olsson już dostatecznie wyprowadził namiestnika z równowagi. Jak myślisz, co się

stanie z innym Knutem, innym Kwenem, który uprowadził... i uwiódł najmłodszą córkę

pastora?

- Ale ja nie chcę wracać do domu. - Spojrzała na niego nieszczęśliwa. - Wszystko tam

jest takie fałszywe. Sam powiedziałeś, że mówi się tylko pól prawdy. Chcesz mnie skazać na

takie życie? Jesienią wyślą mnie do Danii. Myślałam, że coś zamierzasz z tym zrobić, Knut...

Nie wierzyłam, że pozwolisz, by tak się stało!

Anna rozpłakała się na jego piersi.

- Nie pojedziesz do Danii - zapewnił. - Nie pojedziesz do Danii, moje dziecko. Nie

pozwolę na to, słyszysz? Nie zrobią tego. Myślałem, że mnie zrozumiałaś, moja Anno... Nie

mogę wejść kuchennymi drzwiami i poprosić o twoją rękę. Muszę się stać kimś, kogo

wpuszczą głównym wejściem. Nie pozwolę, by wydali cię za mąż za jakiegoś okropnego

arystokratę, który w zamkowych korytarzach ściska inne kobiety. Nie pozwolę nikomu się z

tobą ożenić...

- Naprawdę? - spytała żałośnie.

Knut skinął głową. Z czułością scałował łzy z długich, ciemnych rzęs, tych miękkich

jak jedwab wachlarzy, które osłaniały jej cudowne oczy.

- Nikt nie będzie obejmował cię w ten sposób, moja maleńka - rzekł z przekonaniem. -

Tylko ja.

Pocałował ją.

- Wrócę przed jesienią - zapewnił, czując, jak puls wraca do normalnego rytmu. -

Wrócę wystarczająco wcześnie, by nie zdążyli cię wysłać za granicę. Wrócę tak odmieniony,

ż

e nie będą mogli odmówić mi twojej ręki, Anno. Będę taki bogaty, że jeśli zechcę, kupię całą

Altę. I chociaż nie jestem cudnej urody, będę chyba stanowił odpowiednią partię dla ciebie?

- Teraz też ci niczego nie brakuje. Nie chcę nikogo innego.

background image

Knut położył się na plecach. Podparł głowę na ręku. Nie mógł się napatrzeć na Annę.

Była ładna - nie uderzająco piękna, ale dla niego ładna. Nie martwił się tym, co o niej myślą

inni. Dla niego była elfem, boginią, księżniczką, kwiatem...

Wszystkim, co piękne na świecie.

Anna uśmiechała się do niego. Uśmiechała się tak, że nawet pierwsze promienie

słońca po wielomiesięcznej zimowej ciemności jej nie dorównywały. Powoli wyciągnęła dłoń

i dotknęła jego twarzy. Knut nie protestował. Nie uczynił nic, tylko na nią patrzył, rozko-

szował się jej dotykiem...

Nikogo przedtem tak nie dotykała. Tym bardziej żadnego mężczyzny. W jej rodzinie

nikt nikogo nie dotykał.

To dziwne - czuć jego skórę pod opuszkami palców. Dziwne i jednocześnie

przyjemne. Starała się go takim zapamiętać. Późnymi wieczorami zamknie oczy i naprawdę

poczuje ten dotyk - mimo że Knut będzie o wiele mil od niej.

Powinna go poznać, tak jak nikt inny go nie znał. Z tym postanowieniem pochyliła się

nad nim. Ciężki warkocz opadł jej przez ramię i połaskotał Knuta po policzku. Chłopak

uśmiechnął się do niej.

Tym razem to ona go pocałowała. Delikatnie rozdzieliła jego wargi językiem.

Pocałowała go niepewnie, miękko, czule i ostrożnie.

Całkiem opadł na kłujące siano. Poczuł nagłą potrzebę, by wypełnić Anną ramiona.

Zamknął je za jej plecami, przyciągnął jej ciało do swego, przekręcił się razem z nią, znalazł

się ponad nią.

Z uśmiechem spojrzał w dół na twarz dziewczyny. Kochaną i drogą drobną twarz.

Policzki jej płonęły, wargi nieznacznie się rozchyliły. Wyglądały jak płatki kwiatu,

który po ulewnym deszczu zaczyna się otwierać ku pierwszym ciepłym promieniom słońca.

- Jesteś cudowna - rzekł Knut z przekonaniem. Nawet się nie starała zaprzeczyć -

wiedziała, że on naprawdę tak myśli.

W uśmiechu jeden kącik jego ust uniósł się do góry:

- Nigdy nie wierzyłem, że kiedykolwiek będę mógł ci to powiedzieć. A już najmniej

wtedy, kiedy leżałaś nieprzytomna i wychłodzona w mojej ziemiance, ze spuchniętą twarzą i

odmrożeniami. Potem albo powarkiwałaś na mnie, albo zachowywałaś się jak kopnięty pies.

Nie wiem, co było gorsze. Tylko oczy były twoje, choć spod opuchlizny wyzierały tylko

szparki. Nawet w marzeniach nie wyobrażałem sobie, że jesteś taka ładna. Przez myśl mi nie

przeszło, że tak bardzo zapragnę mocno cię do siebie przytulić i nigdy nie puścić. Gdybym

wiedział...

background image

- To co?

- Gdybym wiedział, zrobiłbym to już wtedy. Nie zmarnowałbym tyle czasu.

- Byłam taka brzydka. Knut muskał wargami policzek Anny. Nie były to właściwie

pocałunki, ale czułe pieszczoty. Gdyby się przyjrzał dokładnie, zobaczyłby na jej skórze

jaśniejsze plamy. Tylko nieznacznie się różniące... wiedział, że w tym miejscu były pęcherze

wielkości szylinga.

- Potrzebowaliśmy czasu, żeby to zauważyć - stwierdził z powagą. Dorósł tej zimy. W

domu by go nie poznali. - Potrzebowaliśmy czasu, żeby się nawzajem poznać. Tobie też nie

bardzo się podobał ten szorstki, brudny poszukiwacz przygód, Anno. Uważałaś mnie za

obszarpanego Kwena.

Musiała się uśmiechnąć, ale w jej oczach nadal widniał smutek.

- Szybko cię polubiłam - przyznała. - Ale ty nadal zachowywałeś się wobec mnie

gorzej, niż na to zasługiwałam, przez ciebie czułam ciągły niepokój. Nie wiedziałam, skąd się

to brało. Nie miałam pojęcia, dlaczego, Knut. To było okropne.

- Czy teraz też jestem okropny? - spytał poważnie. Z równą powagą potrząsnęła

głową.

Mocniej zacisnął wokół niej ręce. Przełknął ślinę. Usiłował odegnać poczucie winy,

ale zawładnęło nim i ciążyło jak kamień. Knut zamknął oczy. Nazwał się w myślach

niegodziwcem, ale to nie pomagało.

- Tak niewiele wiem - wyznała Anna żałośnie. W jej oczach pojawił się cień

niepewności. Nie strachu, lecz niepewności. Nie była pewna, czego może się spodziewać.

- Ja wiem niewiele więcej - mruknął tuż przy jej szyi. - Wiem niewiele więcej, Anno.

Całe to moje gadanie o doświadczeniu... - Podniósł głowę i spojrzał na nią. - ... to tylko

przechwałki. Nigdy nie miałem dziewczyny. Najwyżej skradłem kilka pocałunków. Nigdy

przedtem tego z nikim nie robiłem...

Anna parsknęła śmiechem, a w jej oczach pojawiła się szczera radość. Mocno

pociągnęła Knuta ku sobie. Na jego policzki spłynął deszcz pocałunków. Teraz nie musiała

zastanawiać się, czy porównuje ją z innymi, obawiać się, że robi coś źle.

Nie miał jej z kim porównywać.

Byli tylko ona i on.

Knut rozplótł Annie warkocz. Nigdy nie widział jej włosów spływających swobodnie

na plecy. Nie mógł brać pod uwagę okresu spędzonego razem w ziemiance, wtedy włosy

dziewczyny były potargane i brudne. Teraz utworzyły jasne rozlewisko. O barwie nie do

końca srebrzystej jak księżyc, niezupełnie złocistej jak zboże - lecz pośredniej między jedną a

background image

drugą. Nie przypominały niczego, co znal. Cudownie było poczuć, jak jej loki prześlizgują się

między palcami.

Nie był już tym grzesznym Knutem, jakim czul się do tej pory. To Anna sprawiła, że

wszystko wydało mu się cudowne.

- Czy mężczyźni lubią słuchać, jacy są przystojni? - wyszeptała pomiędzy coraz

gorętszymi pocałunkami.

- Ja na pewno to lubię - mruknął. Usta całowały zagłębienie u nasady jej szyi. Palce

podążyły po omacku do guzików tuż pod sztywnym, surowym kołnierzykiem sukni.

- Jesteś... piękny - szepnęła. - Tak bardzo podoba mi się twoje czoło, lubię twoje oczy.

Twoje usta... nigdy nie widziałam takich ust jak twoje. Łagodne i surowe jednocześnie.

Podoba mi się twój nos. Policzki. Jesteś najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego w życiu

widziałam.

- Kocham cię - szepnął przy jej policzku. - Kocham cię. Czy to brzmi głupio?

Anna powstrzymała zdradzieckie łzy i lekko potrząsnęła głową.

- Ja też cię kocham.

Zobowiązujące słowa. Myślała, że nigdy ich nie wypowie.

Knut nie spuszczał z niej wzroku, kiedy rozpinał stanik sukni. Anna nie protestowała.

To było nieuchronne. Postanowione z góry. Pragnęła za wszelką cenę, żeby nic tego nie

przerwało.

Knut obudził w niej coś, czego istnienia nigdy wcześniej nie podejrzewała. Coś, co

zawierało w sobie wszystko, co w życiu najpiękniejsze, a co przez wszystkie lata usiłowano

przed nią ukryć. To było takie wspaniałe, że nie mogło być grzechem, jak kazano jej wierzyć.

Było tylko cudowne. Cudowne jak ukwiecona łąka latem.

Anna usiadła, żeby chłopak mógł zsunąć z jej ramion suknię. Zdjęła trzewiki zapinane

na guziki, następnie pozwoliła Knutowi ściągnąć z siebie spódnicę.

Nawet się nie zaczerwieniła, kiedy drżącymi, niewprawnymi rękami zdejmował z niej

bieliznę.

Potem zdarł własne ubranie. Uczynił to z szybkością huraganu i stanął przed nią

równie nagi.

Anna zarumieniła się.

Nigdy przedtem nie widziała mężczyzny bez ubrania. Podejrzewała tylko, że musi się

jakoś różnić od kobiety. Ale dokładnie nie wiedziała, jak jest zbudowany.

background image

Knut spostrzegł onieśmielenie Anny i ostrożnie położył się koło niej. To na pewno dla

dziewczyny szok. Sam czuł tak silny strach, że musiał wstrzymać oddech. Wszystko mógł

teraz niechcący popsuć, a przecież chciał, żeby przeżyła coś pięknego.

Objął Annę i lekko pocałował - całował jej ramiona, nieśmiało przyłożył usta do

twardych piersi.

Nie miała jeszcze odwagi odwzajemnić pieszczot, ale jego pocałunki sprawiały jej

przyjemność. Nie odtrąciła go. Zareagowała, dała się porwać - chciała przyjąć to, co tak

hojnie ofiarował. Nie odważyła się jednak na nic więcej, gładziła tylko z zachwytem jego

szerokie ramiona i ostrożnie dotykała silnego torsu. Nie śmiała nawet zerknąć w dół jego

ciała...

Nieśmiałość Anny wzruszyła Knuta, wypełniła serce ogromną czułością.

Obdarzał ją czułymi pieszczotami. Uczył się dotykiem jej ciała. Czynił to jak

najdelikatniej, zdawało mu się, że śni. Uważał, by nie ścisnąć jej zbyt mocno, nie zostawić na

skórze sińców, nie przestraszyć - ale starał się robić wszystko, by ją rozbudzić.

Poruszała się pod nim jak fala. Jak płomień parzyła jego dłonie. Otworzyła się przed

nim jak kwiat, jego pieszczoty obudziły drzemiącą w niej kobietę.

Gotów był się wycofać, gdyby dziewczyna go nie chciała, lecz ona przyjęła go w

sposób daleki od niechęci.

Jej usta błagały o więcej. Rozkosz i namiętność odmieniły jej twarz. Nie znał tej

kobiety z ogniem w oczach, ale pragnął ją posiąść.

Wbiła koniuszki palców w jego ramiona, kiedy poruszył się w stronę nieznanej

miękkości. Jej twarz była równie napięta jak jego własna. Zagryzła dolną wargę do krwi,

kiedy w nią wszedł, ale uśmiechała się i miękko pod nim poruszała. Instynktownie wiedziała,

co robić. Łzy na rzęsach wyglądały jak perły. Knut przyłożył usta do jej ust, osunął się i

zacisnął ręce na szczupłych ramionach Anny.

Całując ją, zorientował się, że nie jest w stanie nad sobą zapanować. Czuł, że Anna za

nim nie nadążała. Lecz jej ręce zaciskały się tak mocno wokół niego, że nie potrafił zwolnić

rytmu. Dotarł do punktu kulminacyjnego, po czym wyczerpany i spocony osunął się w jej

ramiona.

Pocałował ją delikatnie w szyję.

Mężczyźni całkiem się mylili, kiedy opowiadali o sypianiu z dziewczętami.

Nic o tym nie wiedzieli.

On teraz już wie.

Anna pogładziła go po włosach. Trochę krwawiła, ale nie zwracała na to uwagi.

background image

- Bolało? - spytał niemal z żalem. Skinęła głową.

- Przez chwilę, ale to było... prawie... prawie straciłam świadomość... - Zagryzła

wargę. - To było cudowne.

- Dziewczęta potrzebują więcej czasu - powiedział. Tyle w każdym razie wiedział. Od

Simona. - Jestem tylko niedoświadczonym uczniakiem - dodał ze śmiechem. - Uczniacy nie

są zbyt dobrymi kochankami.

Zaczerwieniła się na dźwięk tego słowa. Spuściła nieśmiało wzrok. Jej serce

wypełniała miłość.

- Możesz zostać jeszcze trochę? - spytał. Akurat w tej chwili nie dbał o to, czy

przyjdzie pastor i znajdzie ich razem.

- A chcesz? Skinął głową.

- Nie mam zamiaru cię porzucić dlatego, że cię miałem. Nie jestem tego typu

mężczyzną. Kocham cię, Anno. Potrzebuję wspomnień o tobie. Potrzebuję ciebie.

- Ja także ciebie potrzebuję, Knut. Przyciągnęła swój wielki szal i okryła nim ich

oboje.

- Zostanę tutaj, aż zacznie świtać. Dłużej nie mam odwagi.

Knut przytulił ją do siebie.

Po raz pierwszy w życiu czuł się naprawdę szczęśliwy.

background image

10

Szarzało, kiedy Knut pomógł Annie spleść jej długie włosy w ciasny warkocz, jaki

nosiła na co dzień. Chłopak był zmęczony - i rozradowany.

Nigdy wcześniej nie rozmawiał tak szczerze z żadnym człowiekiem. Nigdy przedtem

nie otwierał się przed nikim do tego stopnia. Wątpił, żeby Reijo znał go równie dobrze jak

Anna w tej chwili. A spędzili razem tylko tę jedną noc - i dwa tygodnie w nędznej ziemiance,

kiedy właściwie woleli się do siebie nie odzywać.

Wczesnym rankiem, zanim wyszli ze stodoły, Anna doprowadziła do porządku strój i

włosy. Nawet jedno źdźbło nie mogło jej zdradzić.

Ręka w rękę biegli truchcikiem z powrotem do miasta. Knut dźwigał na ramieniu cały

swój dobytek. Wyruszył w podróż swego życia.

Zatrzymali się na skraju lasu za plebanią. Biały budynek stał niemy i spokojny. Okna -

oczy miał nadal zamknięte, zaciągnięte zasłony.

Anna rzuciła się Knutowi w ramiona, mocno objęła go w pasie, ukryła twarz na jego

piersi.

- Nie zapomnisz o mnie? Knut pogładził ją po włosach, miękko pocałował.

- Wiesz, że nie zapomnę. Mogą upłynąć całe tygodnie, może nawet miesiące. Ale

wrócę. Jeśli nie wytrzymam, wrócę wcześniej. Jakoś dam ci znać, moja Anno. Nigdy cię nie

opuszczę. Nie na zawsze. Cały czas będę o tobie myślał. I nie pozwolę, by cię wysłano do

Danii. Nie myśl o tym więcej. Udawaj po prostu przed rodzicami, że się z nimi zgadzasz.

Myśl o tym, że będziemy razem. Wkrótce.

- A jeżeli nie znajdziesz złota?

- O to też się nie martw. - Knut spojrzał ponad jej ramieniem. Na jej dom. Pałac. -

Jeżeli go nie znajdę, i tak wrócę na czas. Wtedy będziesz się musiała zadowolić takim

obszarpańcem jak ja. W najgorszym wypadku uciekniemy razem.

Uniosła ku niemu twarz.

- Jeśli będę z tobą, reszta nie ma znaczenia, Knut. Myślałam, że o tym wiesz. Kocham

cię.

Uśmiechnął się.

- I ja ciebie kocham, najdroższa. Przytulił ją do siebie.

- Musisz już wracać do domu. Popatrzę, jak odchodzisz. Nie wolno ci płakać, moja

Anno. Uczyniłaś mnie najszczęśliwszym człowiekiem w Finnmarku.

background image

Pocałował ją. Po raz ostatni. Potem pośpiesznie przesunął dłonią po jej policzku. I

pobiegła. Lekko. Jej jasny warkocz tańczył na czarnym szalu narzuconym na plecy.

Zanim znikła Knutowi z oczu, na moment się obejrzała i pomachała mu dłonią na

pożegnanie.

I już jej nie było.

Chłopak odwrócił się i odszedł.

Knut zaczął poszukiwania, przyjmując darniową chatę za punkt wyjścia. Nadawała się

do tego równie dobrze jak jakikolwiek inny obiekt.

Poza tym - jeżeli w opowieściach kryło się coś z prawdy - trafiła tu Raija. I Kalle.

Darniowa chata została być może zaznaczona na skraju mapy naszkicowanej na

worku.

Kiedy Knut do niej dotarł, była zajęta. Przez trzech mężczyzn, trochę starszych od

niego samego, będących w drodze, jak on sam, i korzystających z chaty jako ze swego

tymczasowego domu. Knut nie pytał, kim są i dokąd idą - oni także o tym nie mówili. Sam

nie opowiadał wiele o sobie.

Nie pochodzili w każdym razie z Alty. Rozmawiali o połowach dalej na północy i z

ich słów chłopak wywnioskował, że ich światem jest morze, a nie płaskowyż.

Knut powiedział nieznajomym, że zamierza polować. Chce zdobyć skóry, które

jesienią będzie mógł sprzedać na wielkim jarmarku.

Mężczyźni przyznali, że wpadli na tę samą myśl, ale tym, co najlepiej umieją, są

jednak połowy. Sądzili, że znajdą ku temu warunki w dolinie Alty. Ale się rozczarowali -

dwóch z nich było Finami. Uśmiechali się, kiedy mówili, że właśnie dla Finów atmosfera w

Alcie nie jest zbyt przychylna. Knut wspomniał, że spędził tam pół zimy. I że tyle wystarczy.

Namiestnik Kjeldsen nie zyskał w nim gorącego zwolennika.

- Latem ludzie często kierują się do Lyngen - zauważył Knut ostrożnie.

Też o tym myśleli. Znajdowali się w połowie drogi. Spytali, czy zna tamte strony.

Knut zastanowił się. Nie chciał się przyznawać, że tam się urodził.

- Mam tam siostrę - rzekł w końcu. Nie umiał kłamać, ale mówił przecież prawdę,

choć niecałą.

- Lyngen nie jest chyba takim najgorszym miejscem - stwierdził jeden z mężczyzn. -

No i blisko stamtąd do domu, jeżeli nam się nie spodoba.

Miał ten sam błysk w oku, co Aleksanteri - beztroski niebieski ptak, który zawsze

jakoś sobie da radę.

background image

Knut zwrócił na to uwagę. Kiedyś marzył, by być takim jak on lekkoduchem. Ale to

było dawno temu, wtedy kiedy Santeri i Matti przemierzali tereny północy, łamiąc

dziewczęce serca i żyjąc z dnia na dzień.

Knut myślał, że to jest dopiero życie. Że tylko całkowita wolność jest prawdziwą

wolnością - że tylko jako taka może oznaczać szczęście.

Ale się mylił.

Dorósł na tyle, że zrozumiał, iż niebieskie ptaki także za czymś tęsknią. Wolność

odgradza ich od tego, co mają wszyscy inni. Jednak mimo to nie są już w stanie zmienić stylu

ż

ycia.

Knuta przeszedł dreszcz. Teraz dla niego szczęście oznaczało coś innego. Jego życie

będzie inne.

- Możemy pozdrowić od ciebie twoją siostrę, jeżeli przypadkiem zatrzymamy się w

Lyngen.

Knut uśmiechnął się. W życiu tych ludzi było chyba wiele przypadków.

- Bardzo bym się cieszył, gdyby się tak złożyło. Dziewczyna mieszka w głębi fiordu,

po wschodniej stronie. W Skibotn. Tam gdzie co roku odbywa się wielki jarmark. To miejsce

jest jakby bramą do Finlandii.

Skinęli głowami, jarmarki w Skibotn dobrze znano na północy. Nawet jeśli ktoś tam

nigdy nie dotarł, to w każdym razie o nich słyszał.

- Moja siostra ma na imię Ida - mówił dalej Knut. - Ida Kesaniemi. Ludzie ją tam

znają. To najładniejsza dziewczyna w całym Lyngen - mówiąc to, puścił oko. - Rude włosy i

zielone oczy... Powiedzcie jej, że spotkaliście jej brata w dolinie Alty. Przekażcie, że jeszcze

ż

yję. Że dobrze mi się wiedzie. Że nadal mam sakwę i marzenie. I że poznałem pewną

dziewczynę, która mi się spodobała. Która jest prawie tak ładna jak ona i ma tyle samo lat...

Uśmiechnęli się.

- Dobra wiadomość. Myślisz, że wszystko zapamiętamy?

Knut wzruszył ramionami.

- Kesaniemi? Fin? - zdziwili się. - Nikt by tego o tobie nie pomyślał. Mówisz tak

dobrze po norwesku. Nie wyglądasz na Fina.

- Drugie pokolenie - odparł Knut. Nie skłamał, choć nie sprostował, że nie nazywa się

Kesaniemi. - Urodziłem się w Lyngen - dodał. - Jestem na wpół Norwegiem.

Mężczyźni opuścili chatę następnego dnia o świcie. Knut został. Tłumaczył, że to

niezła baza dla myśliwego, takiego jak on.

Dobrze, że dotrzymał obietnicy. Wreszcie przesłał Idzie wiadomość, dał znak życia.

background image

Pozostało jeszcze dotrzymać obietnicy złożonej Annie.

Knut wiele razy wywracał na drugą stronę sakwę odziedziczoną po ojcu. Przy skąpym

ś

wietle studiował dokładnie ledwie widoczne brązowe linie, aż piekły go oczy.

Teraz wymyślił nowy sposób: starał się zawsze sobie coś przy tym wyobrażać,

siedział pośrodku tych nierównych kresek. Znajdował się w krainie, którą naszkicował Kalle -

dla niego. Teraz znał już krajobraz wokół darniowej chaty. Poznał ukształtowanie terenu,

koryto głównej rzeki i mniejsze dopływy. Rozróżniał osobliwości okolicy, o których Kalle

także musiał co nieco wiedzieć, rysując swój szkic. Swój testament dla syna.

Jednak wcale nie uwzględnił na mapie najbardziej rzucających się w oczy fragmentów

krajobrazu.

Knut dopiero niedawno to zauważył. Ojciec okazał się na tyle ostrożny, że pominął to,

co oczywiste. Zaznaczył jednak wystarczająco wiele elementów, by synowi udało się

bezbłędnie trafić.

Knut zapragnął nagle znaleźć się blisko matki i z nią porozmawiać. Raija twierdziła,

ż

e odnalazła to miejsce. Szukała, lecz, jak mówiła, na złoto nie natrafiła.

Gdyby choć tylko wskazała kierunek, już to by mu pomogło.

Na podstawie opowiadań Reijo o podróży na wybrzeże wykluczył niektóre z

możliwości. Knut wiedział o wyspie, na której przebywał ojciec, wiedział z całą pewnością,

która to. Wyliczył sobie, którędy Kalle musiał iść od wybrzeża w głąb lądu. W tej ziemiance

pewnie się zatrzymał. Rejon poszukiwań się zawężał...

Knut znał szkic tak dobrze, że miał go cały czas przed oczami. Podejmował w ciągu

dnia niedalekie wyprawy, przemierzył ten skrawek Norwegii wzdłuż i wszerz, znał go lepiej

niż góry w rodzinnym Lyngen. W myślach dorysowywał linie na mapie tam, gdzie Kalle je

ominął, żeby nie naprowadzić nieproszonych osób na ślad marzenia swego życia.

Kalle Elvejord pozostawił ten skarb dla Raiji i syna.

Raija nigdy nie pragnęła go zdobyć. Knut zaś marzył tylko o tym. Złoto było

przeznaczone właśnie dla niego. Teraz to marzenie z lat chłopięcych stało się czymś więcej -

kluczem, który mógł otworzyć przed nim wszystkie drzwi.

Dni mijały zbyt szybko. Późna wiosna zmieniła się w lato. Knut opuścił darniową

chatę. Wydawało mu się, że dobrze wie, dokąd powinien się udać. Nie miał czasu na długie

zastanawianie się. Lepiej, żeby nawet się pomylił i zaczynał od nowa. Dla Anny, dla spokoju

własnej duszy nie mógł sobie pozwolić na siedzenie z założonymi rękami.

Przybycie w to miejsce zajęło mu cztery dni, a po drodze nie odpoczywał zbyt wiele.

background image

Kiedy Knut stanął nad spokojną rzeką, nie mógł wprost uwierzyć, że dotarł we

właściwe miejsce. Wszystko zgadzało się ze szkicem. Nawet ten ostry łuk, który można by

wziąć za zakole rzeki, lecz którym Kalle zaznaczył niewielki wodospad. Knut zrozumiał ten

wybieg od razu. Ojciec próbował wyprowadzić w pole nie powołanych poszukiwaczy skarbu.

Rosnące wokół krzewy dawały osłonę przed najsilniejszymi podmuchami wiatru.

Wzdłuż wrzosowiska ciągnęło się niewysokie wzniesienie zakończone nieregularnym

stromym zboczem, jakby ukłonem ku rzece. Odpowiedni teren do polowań, stwierdził Knut,

rozejrzawszy się po okolicy.

Ś

wietnie, że to miejsce trudno dostępne, pomyślał. Większość podróżujących wolała

pewnie ominąć skałę i raczej wybrać drogę okrężną, którą po pewnym czasie można było

dotrzeć do koryta rzeki.

W dodatku krajobraz wokół był tak urozmaicony, że nie każdy zadałby sobie trud,

ż

eby spojrzeć właśnie w tę stronę, gdzie - jak sądził Knut - należało szukać złota.

Knut przypuszczał, że Kalle szukał samotności. Należał do ludzi, którzy niezbyt

dobrze czuli się w większej grupie. W pewnym sensie był przez całe swoje życie samotnikiem

- nawet w przyjaźni pozostawiał cząstkę własnej duszy tylko dla siebie. Knut wiedział o tym

od Reijo, a Reijo i Raija chyba najlepiej znali Kallego Elvejorda.

W części mapy odzwierciedlającej to miejsce linie wydawały się najwyraźniejsze. W

ten sposób tato dawał do zrozumienia, gdzie należy szukać. Tylko bardzo uważny człowiek

mógł zwrócić na to uwagę.

- Nie chciał, żebym to ja znalazł złoto - mówił Reijo. - Kalle wiedział, że kochałem

wtedy Raiję, i nie chciał, żebym dał jej to, czego on sam jej dać nie zdążył. Znalazł skarb i

niedługo potem umarł. Sądzę, że bardzo nad tym cierpiał, choć Raija temu zaprzecza. Myślę,

ż

e po prostu nie potrafiła tego dostrzec, mimo iż na swój sposób kochała Kallego.

To możliwe. Knut nie mógł się z tym nie zgodzić. Właściwie nigdy nie poznał dobrze

ż

adnego ze swoich rodziców. To Reijo stanowił dla niego punkt oparcia. Reijo, który był tatą

- i prawie w takim samym stopniu mamą.

Knut odnosił wrażenie, że dzięki zniszczonej sakwie i marzeniom o złocie, o którym

marzył również Kalle, bardzo się zbliżył do ojca. Do ojca, który odszedł, zanim Knut zaczął

rozumieć, co znaczy tęsknota.

Istotne znaczenie odegrał w tym także grób w Alcie. To jedyne miejsce, gdzie

widniało wyryte nazwisko Kallego Elvejorda, podczas gdy ciało już przemieniło się w proch.

To obce miasto, w którym Kalle nigdy nie postawił swojej nogi, stało się miejscem postoju

dla syna.

background image

Chłopak uznał, że tu, nad rzeką, dokąd przywiódł go rysunek na mapie, tacie na

pewno musiało się podobać - wydawało się jakby stworzone dla Kallego Elvejorda. Jeżeli

również tutaj znajduje się skarb, to musi istnieć jakaś siła wyższa, która wszystkim kieruje.

Knut poświęcił pierwszy dzień na zbudowanie u stóp skały prostej chaty darniowej.

Siedząc przy wejściu, mógł obserwować grę barw w wodzie, spadającej z występu skalnego.

Pod wpływem piękna doznawał niezwykłego wrażenia - lubił to uczucie. Lubił

obserwować wszystko, co piękne, lubił nazywać to swoim przez chwilę, choć nikt nie może

posiąść na własność wodospadu ginącego w otchłani. Lubił piękne widoki. Zastanawiał się,

czy z Anną jest podobnie. Być może nie myślała o tym wiele.

Miała wokół siebie tyle wspaniałych rzeczy. Stanowiły część jej codzienności.

Dla kogoś, kto się wychowywał w darniowych i drewnianych chatach, piękno ma

zupełnie inną wartość.

Zapragnął porozmawiać o tym z Anną. Kiedyś, kiedy będą już razem.

Mieli jeszcze sobie tyle do powiedzenia. Knut nadal nie wiedział o niej wszystkiego.

Wiedział, jak jej oczy zmieniają kolor w zależności od humoru, wiedział, jak potrafią

rozbłysnąć z miłości. Wiedział, jakie to przyjemne, kiedy zarzuca mu ręce na szyję, jakie

ś

liczne dołeczki tworzą się na jej policzkach, kiedy się do niego uśmiecha... poznał głębię jej

namiętności. Wiedział, jak dobrze drobne ciało Anny pasowało do jego ciała, pamiętał jej

skórę pod swoimi dłońmi. Kochał ją, ale nadal istniało między nimi tyle tajemnic - nie

dlatego, żeby któreś z nich tego chciało, ale dlatego, że dzieliło ich tak wiele.

Knut wspiął się na skałę. Była stroma i śliska, z trudem udało mu się znaleźć

zaczepienie dla palców i czubków butów. Nie dawał jednak za wygraną. Wysiłek fizyczny

pozwalał mu choć na chwilę zapomnieć o dręczących uczuciach.

Tęsknił. Trudno było tego uniknąć, ale nie mógł pozwolić, by tęsknota przesłoniła mu

cel, w jakim tu przybył. Nie mógł marnować czasu na powrót do Alty.

Nikt nie powinien się dowiedzieć o nich dwojgu. Nie wolno mu niepotrzebnie narażać

Anny. I tak żyła pod silną presją.

Stanąwszy na szczycie skały, Knut wciągnął w płuca czysty, ostry zapach wieczora Na

chwilę pomogło, chciałby się czuć równie lekko, kiedy się znajdzie na dole.

U stóp skały wielkie kamienne bloki tworzyły osypisko. Knut zastanawiał się, czy

może owe kamienie noszą nazwę związaną z Rosjanami, tak jak w Lyngen wiele miejsc

otrzymało nazwę od Rosjan lub Czudów. Krążyło też mnóstwo historii o bandach zbójów ze

wschodu, siejących zniszczenie, mordujących i okradających bezbronnych mieszkańców znad

fiordów.

background image

Wyobraźnię Knuta najbardziej pobudzały opowieści o Czudach, w których umierali

oni w kałużach krwi u północnych wybrzeży Norwegii.

Sagi opowiadane w rodzinnych stronach najczęściej kończyły się na dwa sposoby.

Czudowie przybywali przez góry nad fiord, kradli łodzie i przepływali do wiosek po drugiej

stronie. Tam zaś mieszkańcy gromadzili się wśród skał, wabili bandytów do siebie, po czym

zrzucali na nich lawinę kamieni.

Albo tak: Do wioski od strony morza przybywają Rosjanie, a miejscowa ludność

wsiada do łodzi, łącząc się przeciwko wrogowi. Wszyscy napastnicy zostają zabici, a po

jakimś czasie morze wyrzuca na ląd pięćdziesiąt rękawiczek - wszystkie z lewej ręki.

Knut uśmiechnął się do siebie, spoglądając w dół. Stąd pewnie posłano kamienną

lawinę za napastnikami. Albo może sami ją spowodowali. Istniała też inna wersja tej krwawej

historii. Występował w niej bohater, Lapończyk, najczęściej starzec albo młody chłopak.

Podejmował się on wskazać rabusiom drogę do kościoła, domu weselnego lub do wioski. W

drodze zawsze łapała ich burza i przewodnik musiał zapalać pochodnię. Tuż przed przepaścią

jednak wyrzucał ją i sam uskakiwał w bok, a bandyci z kraju na wschodzie spadali w dół i

ginęli.

Być może to osypisko w dole pogrzebało wielu Czudów?

Być może więzi całe mnóstwo potępionych dusz?

Knut powinien chyba odczuć lęk.

Ale on nie bał się już upiorów. Uważał, że martwi Czudowie nie mogą mu nic zrobić.

Zejście ze skały tą samą drogą, którą się wspiął, okazało się niemożliwe. Knut musiał

pójść naokoło. Nie szkodzi. To też sposób na poznanie terenu. Poza tym czas zastawić sidła.

Zostało już niewiele prowiantu, a nie warto wybierać się do Alty po zakupy.

Nie powinien w ogóle tam wracać, zanim nie będzie mógł wywiązać się z obietnicy

danej Annie.

Resztę wieczoru zajęło mu rozmieszczenie sideł. Kiedy słońce powiedziało mu, że noc

już blisko, wyciął sobie wędkę z młodej wierzby. Miał trochę sznurka i haczyki, a przynęty

pod darnią znajdzie pewnie pod dostatkiem.

Ryby nie brały. Wesoło skakały w niewielkim rozlewisku u dołu wodospadu, lecz

ż

adna nie dała się skusić na smakowity kąsek, którym Knut wymachiwał przed ich pyskami.

Z potrawą rybną trzeba będzie poczekać, stwierdził. Podejrzewał, że zostanie tutaj długo.

Trafią się inne okazje. Zamiast na próżno próbować swych sił jako wędkarz, poszukał

kamienia wielkości dłoni i zabrał się za wyklepywanie blaszanej misy, którą otrzymał od

Hannu.

background image

Zajęło mu to dużo czasu, zdążył też kilka razy boleśnie trafić w kciuk, ale w końcu

udało mu się zrobić naczynie płaskie jak patelnia.

Knut nigdy nie uczył się przepłukiwania rzecznego piasku. Jednak zawsze wiedział, że

w taki sposób szuka się złota. Bajki z dzieciństwa nabrały odcienia rzeczywistości.

Chociaż zaczęło się już lato, słońce nie ogrzało jeszcze porządnie położonej daleko na

północy ziemi, jakby wciąż rozpościerały się nad nią cienie stalowobłękitnego płaszcza

mrozu.

Knut zadrżał z zimna, kiedy wszedł do wody. Zmusił się, by wytrzymać w niej chwilę

- wystarczająco długą, żeby się przyzwyczaić. Na szczęście nie był jakimś piecuchem.

Było mu nadal zimno, ale nie czuł już bólu.

Podwinął do łokci rękawy koszuli, ugiął kolana i zagarnął misą rzecznego żwiru...

Połowa uciekła z prądem. Żwir, który pozostał, był grubszy od kciuka. Zgrzytał

drwiąco o blachę.

Knut rzucił brzydkie słowo, tak jakby to zrobił Reijo, i pozwolił, by kamienie

zazgrzytały jeszcze raz. Zacisnął zęby, wymamrotał pod nosem jakieś zaklęcia i wszystko

powtórzył. Tym razem udało mu się zatrzymać cały piasek w misie. Szybko zorientował się,

ż

e nabrał go za dużo. Kiedy zgarnął wierzchnią warstwę żwiru, na dnie misy znowu pozostały

tylko najcięższe kamienie. Były niewątpliwie szare jak większość kamieni tu w Norwegii.

Spróbował znowu...

I znowu. I znowu... I znowu...

Robił wszystkie błędy po kolei. Popełniał je wiele razy, chociaż przysiągłby, że się już

nauczył.

W końcu wydawało mu się, że upadnie, jeśli postąpi jeszcze jeden krok w dół z

prądem rzeki. Nogi nie chciały już dźwigać ciężaru ciała. Prawie ich nie czuł.

Chwiejnie wyszedł z wody, padł bez sił na brzegu, starając się nie zgubić misy, którą z

takim wysiłkiem uformował.

Stopy i nogi były zupełnie białe. Knut poruszył palcami stóp, ale nic nie poczuł.

Przeraził się. Zrozumiał, że ogarnięty zapałem, mocno przesadził.

Rozcierał skórę - wiedział, że robi źle, że powinien tylko ogrzać zdrętwiałe części

ciała, ale nie starczyło mu cierpliwości.

Poczuł rwanie w palcach stóp. Ból był tak silny, że wyciskał z oczu łzy, ale świadczył

przynajmniej o tym, że odrętwienie ustępuje. W takim razie z całą resztą nóg również

powinno być dobrze. Knut miał na tyle rozsądku, że zdjął mokre spodnie. Wysuszy je w

chacie przy palenisku. Sam też się ogrzeje. Starał się uśmiechnąć, ale zdołał tylko wykrzywić

background image

twarz. Nie znalazł złota podczas tej pierwszej nieporadnej próby. Nie był też pewien, czy

opanował już technikę przepłukiwania żwiru. Przemknęło mu przez myśl, że czeka go jeszcze

wiele takich prób, po których znów ogarnie go poczucie bezsensu i zwątpienie.

Jedno było bezsporne - porządnie się wychłodził. Tylko gorąca tęsknota mogłaby

obudzić w nim chęć do życia. Podczołgał się do chaty, czuł w nogach jakby miliony szpilek.

Zaczynały na powrót żyć.

Kiedy otulił się jak mógł najdokładniej w jedyną skórę, jaką tu ze sobą przyniósł, zdał

sobie sprawę, że to dopiero początek. Przed nim jeszcze wiele takich późnych wieczorów jak

ten. Wiele cierpienia. Jednak wola kontynuowania poszukiwań zawsze przewyższy kuszące

pragnienie, żeby o wszystkim zapomnieć, żeby nazwać to tylko przygodą i niczym więcej.

Knut wierzył, że skarb istnieje. Być może tutaj. A może nie. Wierzył, że uda mu się go

znaleźć.

A potem Anna stanie się częścią jego życia. Nie robił tego tylko dla siebie.

Robił to także dla Anny.

background image

11

- Nie rozumiem, czego tam szukasz, po co codziennie wychodzisz z domu - zwróciła

się matka ostrym głosem do Anny przy kolacji.

Odmówili modlitwę, właśnie zaczęli jeść. Anna straciła ochotę do jedzenia. Zawsze

tak się działo, kiedy matka mówiła do niej tym tonem.

- Dziewczyna w twoim wieku i z twoim pochodzeniem nie powinna ganiać jak jakaś

dziewka służąca.

- W służących nie ma nic złego. - Anna odważnie spojrzała matce w oczy. Rodzice

nawet nie zauważyli, że ich córka ostatnio tak bardzo się zmieniła. - Czy Chrystus sam nie był

sługą swoich uczniów?

- Ten mały kurzy móżdżek nie widzi w tym żadnej różnicy - wtrącił się ojciec. - To

bluźnierstwo porównywać siebie do Chrystusa, Anno. Myślałem, że choć tyle udało nam się

wbić do tej twojej ciasnej głowy.

- Nie wiem, gdzie popełniliśmy błąd w jej wychowaniu - westchnęła matka bliska

płaczu. - Powinnaś już haftować poszewki i prześcieradła. Skończyłaś zaledwie serwetki,

Anno, i to niedbale. Zawsze tak ładnie haftowałaś! Hrabia Jegerholm pomyśli, że my tu na

północy jesteśmy jakimiś barbarzyńcami, kiedy zademonstrujesz swoje maniery.

- Wydawało mi się, że hrabiego stać na własne prześcieradła, poszewki i serwetki -

stwierdziła Anna półgłosem.

- Anno! - upomniała ją matka. - Każda dziewczyna z wyższych sfer wnosi w

małżeństwo swoją skrzynię z wyprawą. W ten sposób pokazuje, jakie zdobyła umiejętności.

Nie chcesz chyba, by hrabia miał o tobie złe mniemanie?

- Wicehrabia - poprawiła Anna. Wiedziała, że nie wolno jej powiedzieć więcej, ale nie

mogła się powstrzymać. - On jest tylko wicehrabią, nosi tytuł, który nic nie znaczy.

Matce nie podobała się ta uwaga. Wyobrażała sobie, że jej córka wyjdzie za mąż za

prawdziwego hrabiego. Nie była też całkiem pewna, jaka jest różnica między jednym tytułem

a drugim. Nie sądziła również, że Anna o tym wie.

Lecz Anna ciągle ją zaskakiwała. Matka nie potrafiła powiedzieć, czy zawsze w

równym stopniu ją to cieszyło. To niedobrze, gdy dziewczęta za dużo wiedzą. To niekobiece.

Anna zawsze przecież była taka miła, ale tej wiosny zrobiła się krnąbrna.

Wszystko zaczęło się od tej nieszczęsnej ucieczki. Wtedy pojawiły się problemy.

Matka zadawała sobie pytanie, czy na skutek mrozu nie ucierpiał także umysł Anny.

background image

Nie miała odwagi podzielić się swoimi wątpliwościami z mężem. Dobrze, że do

jesieni już niedaleko. Wtedy odpowiedzialność za Annę będzie można przerzucić na hrabiego

- hrabiego Jegerholma. On mimo wszystko jest hrabią. Niezależnie od tego, co mówi Anna.

- Jeżeli nie potrafisz wyrażać się należycie o swoim przyszłym mężu, możesz odejść

od stołu.

Głos ojca zabrzmiał groźnie jak anielska trąba w dniu sądu ostatecznego. Anna znała

to nazbyt dobrze.

Szybko zebrała spódnice, złożyła ręce w podziękowaniu i wyszła.

Nie okazała zdenerwowania, z podniesioną głową spokojnie zamknęła za sobą drzwi i

równie spokojnie weszła po schodach na poddasze.

Dopiero w swoim pokoju dała upust uczuciom. Oparła się ciężko o drzwi, próbowała

walczyć ze sobą, z płaczem, rozpaczą i strachem, ale nie całkiem jej się to udało.

Zmęczona zdjęła suknię i w samej bieliźnie rzuciła się na łóżko. Poduszka stłumiła

szloch. Rodzice nie powinni się dowiedzieć, jak bardzo córkę unieszczęśliwiali. Jak bardzo jej

ź

le.

Wicehrabia niech zostanie sobie tam, gdzie jest - razem ze wszystkimi

prześcieradłami, z monogramem lub bez!

Anna czuła zbyt silny niepokój, żeby usiedzieć ze skromnie spuszczonym wzrokiem i

ledwie widocznym ściegiem wyszywać kunsztowne litery.

Cierpiała niezmiernie z tęsknoty za Knutem. Bywało, że budziła się w nocy z jego

imieniem na ustach. Miała nadzieję, że nie wykrzyczała go na głos, ale bała się, że niebawem

do tego dojdzie. Obudzi rodziców imieniem jakiegoś... nędznego Kwena.

Nie mówiąc o wstrząsie, którego by doznali, gdyby się dowiedzieli, jakie marzenia i

tęsknoty kryje ich córka za nienaganną fasadą. Pod sztywnymi bluzkami i surowymi,

czarnymi spódnicami pulsowała krew bardziej gorąca, niż sobie można wyobrazić.

Noc w ramionach Knuta w na wpół zrujnowanej stodole uświadomiła Annie wiele.

To, co kiedyś nazywała okropnym, brudnym i grzesznym, nabrało całkiem innego znaczenia.

Nie bała się już pożądania. Miała nawet odwagę nazywać je po imieniu, choć tylko

przed sobą.

W myślach pożądała ukochanego, a jej ciało wyzbyło się zahamowań.

Dotykała go, wspominając niezwykły sen sprzed kilku nocy.

Ś

niło jej się, że stoi po pas w złotym pyle. Czuła zimny metal na skórze, czuła ciężar i

chłód, widziała blask złota - zimny, lecz niebezpiecznie kuszący. Miała świadomość, że Knut

nie musi już dłużej szukać. Ona posiadła skarb. Ona znalazła go dla niego.

background image

We śnie spojrzała w dół swego ciała, zobaczyła, że jest naga, że jest całkiem rozebrana

i bezbronna pośrodku tego bogactwa.

Powoli podniosła głowę - pewna, że ktoś ją obserwuje. Wystraszyła się, ponieważ nie

mogła nikogo zobaczyć. Wokół było zielono: zielony las liściasty, zielona polana w

różnobarwnych kwiatach, wzniesienie i góry, które również były zielone od pokrywającego je

mchu i porostów, ozdobione wrzosem, kwitnącym z czystej przekory.

Bała się tych ukrytych przed nią oczu, a jednocześnie ją to podniecało. Czuła, jak jej

piersi nabrzmiewają, jak oddech staje się przyśpieszony. Chciała dotknąć swych piersi,

poczuć ich ciężar, ale nie mogła podnieść rąk. Nie próbowała się zasłonić - świadomość, że

ś

ledzi ją czyjś wzrok, rozgrzewała ją. I nagle zobaczyła go, jak wychodzi z gęstych zarośli.

Był ubrany tak samo jak w dniu, kiedy widziała go po raz ostatni, w skórzany strój, jaki noszą

Lapończycy. Szedł, poruszając się płynnie i miękko. Zbliżył się do niej, ale nie była pewna,

czy blask w jego oczach pojawił się na jej widok, czy na widok złota, w którym utknęła.

Mimo to pożądała go, bezwstydnie go pragnęła. Gdyby mogła, wybiegłaby mu na spotkanie,

oddała całą siebie, błagała, by jej dotykał, żeby pieścił ją tak, aż zapłonie każdy skrawek jej

ciała...

Ale zimny metal studził rozpaloną skórę, ukrywał nabrzmiewające pożądanie,

sprawiał, że czuła się ospała i ociężała.

Chłopak potknął się o złoto, kiedy znalazł się przy niej. Upadł w nie - jego ręce

wyciągnęły się po cenny kruszec, nie do niej. Ważył złoto w garściach. Uśmiechał się.

Roześmiał się w głos. Anna nie miała pewności, czy ją widzi. Chciała go zawołać, sprawić,

by na nią spojrzał, by zrozumiał, jak bardzo go potrzebuje, ale z jej warg nie wydobył się

ż

aden dźwięk.

Wtedy on podniósł wzrok. Zobaczył ją. Przesunął językiem po ustach, trochę mało

wyrazistych, lecz cudownych ustach...

Zaczął odgarniać złoto, rozgrzebywał je silnymi dłońmi. Odkopywał ją gołymi

rękami. Odkrywał ją kawałek po kawałku. Całe jej gorące i wilgotne ciało pokrywał złoty pył.

Skóra jakby parowała od silnego pożądania. Poczuła ten zapach i to pobudziło ją jeszcze

bardziej. Pewnie on również rozpoznał tę woń. Czuła się cudownie swobodna, jak dzikie,

dumne zwierzę.

Pożądliwie przesuwał w górę ręce od szczupłej talii ku piersiom, zacisnął palce wokół

twardych brodawek, pieścił je, potem muskał wargami, ją całą, doprowadzał do szaleństwa,

aż wreszcie pochwycili wspólny rytm.

background image

Zobaczyła, jak się rozbiera, dojrzała jego męskość, imponująco gotową. Chciała objąć

ją dłonią, dotknąć, ale on sięgnął ustami między jej uda. Całował ją bez skrępowania, pieścił

wargami i palcami i wyprowadził na rozszalałe morze namiętności. Potem przesunął się w

górę wzdłuż jej pokrytego złotym pyłem ciała, rozdzielił jej uda kolanem i wszedł w nią

jednym ruchem, który zdawał się wiecznością.

Anna obudziła się - wypełniały ją tęsknoty, które zaspokoiła we śnie. Na jawie ciągle

czuła, że jest rozpalona, rozpalona i pełna tłumionego pragnienia.

Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, zaczęła się pieścić dłońmi, tak jak by to robił

Knut. Z zamkniętymi oczami dotykała piersi w taki sposób, jakby ich dotykały jego ręce,

potem, przesuwając palce w dół, znalazła miejsce, w którym wydawała się być zamknięta

cała owa gorączka.

Było wilgotne - ciało zareagowało na wspomnienie snu, przygotowało się na przyjęcie

mężczyzny z marzeń, jednak on nie mógł jej dotknąć. Nie była w stanie cofnąć ręki, zanim

pieszczotami nie doprowadziła się do stanu, do którego on by ją doprowadził.

To, co zrobiła, było grzechem, który ojciec potępiał najsurowiej. Tego się nie robi. To

brudne i grzeszne. Poza tym kobiety nie potrzebują takiego zaspokojenia. Kobiety nie czują

pożądania. Nie damy. Kobiety lekkich obyczajów może nie są wolne od podobnych pragnień,

ale nic w tym dziwnego - to kara za ich sposób prowadzenia się. Prawdziwe kobiety nie

odczuwają zadowolenia we współżyciu z mężczyzną. Pożądanie jest właściwe tylko

mężczyznom, wszystkim o tym wiadomo.

Anna wierzyła słowom ojca.

Jednak to, co czuła do Knuta, wydawało się tak wspaniałe, że nie mogło być złe ani

grzeszne. Ani to, co robiła z własnym ciałem, kiedy tęsknota stawała się zbyt silna.

Przynosiło takie odprężenie, dawało taką przyjemność...

Nie mogłaby żyć z jakimś hrabią lub księciem albo markizem. Nikt inny nie będzie jej

dotykał. Na samą myśl o tym czuła tak silną odrazę, że robiło się jej niedobrze.

Tylko Knut. Nikt inny oprócz niego. Niezależnie od tego, czy znajdzie złoto, czy nie.

Obiecał, że wróci na pewno, i wierzyła, że dotrzyma słowa.

Codziennie pracowała w ogrodzie. Pielęgnowała drzewa i rośliny. W ten sposób

znajdowała wymówkę, by wyjść z domu, by sprawdzić, czy wrócił Knut.

Poszedłby najpierw na cmentarz, odwiedził grób ojca. Ponieważ to dla niego było

ważne, ponieważ wiedział, że wtedy mogłaby go zobaczyć i dowiedzieć się o jego powrocie.

Minęło zaledwie dziesięć tygodni. Nie mogła spodziewać się cudu. Tam daleko, za hory-

background image

zontem, rozciągał się nieskończony płaskowyż. Znalezienie właściwego miejsca może zabrać

wiele czasu, może nawet całe życie.

O ile Knut ma rację, o ile skarb naprawdę istnieje... Każdy dzień bez niego to

koszmar. Anna wiedziała jednak, że minione tygodnie to bardzo krótki okres.

Knut wróci. Wtedy wszystko się zmieni. On tęskni na pewno równie silnie jak ona.

Nie wolno jej myśleć inaczej!

Anna płakała w białe poduszki. A kiedy potem patrzyła w lustro, którym ojciec tak

bardzo pogardzał, jej twarz była czerwona i mokra od łez.

Niektórym płacz dodawał uroku. Twarz Anny stawała się jednak brzydka i

zapuchnięta. Dziewczyna zastanawiała się, co Knut w niej dostrzegł. Chwilami nabierała

przekonania, że tylko się zabawił jej kosztem. Że stała się tylko przypadkowym epizodem w

jego życiu. Pikantnym epizodem, o którym będzie mógł później opowiadać w wesołym

towarzystwie - o tym, jak uwiódł brzydką córkę pastora...

Brzydką, łaknącą mężczyzny córkę pastora...

Co za idiotyzmy! To absurd.

Anna zdawała sobie sprawę, że nie wolno jej dopuszczać do siebie takich myśli. Nie

miała powodów, by nie wierzyć Knutowi, ale brakowało jej oparcia. Tak się bała. Czuła się

taka samotna.

Zawsze była samotna. Znała już to uczucie. Samotna i... jak to Knut powiedział? Coś

o „obcym ptaku”... Takim właśnie obcym ptakiem była przez całe życie.

Lecz teraz samotność bardziej doskwierała niż kiedykolwiek przedtem. Sprawiała

dotkliwszy ból. Dzięki Knutowi Anna po raz pierwszy doświadczyła bliskości z drugim

człowiekiem - a kiedy zniknął, wszystko stało się podwójnie puste.

Obiecał wprawdzie, że wróci, ale teraz, pozbawiona jego ramion, w których mogłaby

się ukryć, czuła się bardziej bezbronna.

Dzięki Knutowi uwierzyła, że również jej może się przydarzyć to, w czego istnienie

wątpiła. Miłość tak głęboka, że przerastająca zdolność ludzkiego pojmowania.

Kochała Knuta aż do bólu. Całym swoim sercem i duszą - ze wszystkich sił, z wiarą i

radością.

Jednak bez niego życie traciło blask. Bywały momenty, kiedy Anna czuła się nic nie

warta. Kiedy dopadały ją myśli, że chłopak kłamał gładko i z rozmysłem.

Bywały chwile, że wolałaby umrzeć, niż zobaczyć go znowu, przekonać się, że miłość

- którą, jak jej się zdawało, widziała w jego oczach - zniknęła, usłyszeć, że wcale nie jest tak,

jak sobie wyobrażała.

background image

I doszła do wniosku, że nawet gdyby tak się naprawdę stało - gdyby wróciwszy

przyznał, że już jej nie kocha - powinna dziękować losowi za przeżyte wspólnie chwile.

Lepsze to, niż gdyby nigdy nie poczuła ognia we krwi. Wolała cierpienie niż życie bez

ś

wiadomości, czym jest prawdziwa miłość.

Łzy trochę pomagały, chociaż brzydko potem wyglądała. Dziewczyna schowała lustro

pod materac. Ojciec nie będzie tam szukał. I chociaż matka na pewno je znajdzie, nie zrobi z

tego powodu awantury. Zapewne sama była nie mniej próżna.

Zimna woda zlikwiduje czerwone plamy na twarzy. Anna wklepywała kojącą wodę w

policzki, aż poczuła ulgę. Następnie wciągnęła suknię przez głowę, zapięła ją, rozpuściła

włosy, przeczesała je i ponownie zaplotła warkocz, ciaśniej niż przedtem. Będzie bolało przez

resztę dnia, ale za to pozwoli zapomnieć o innym bólu, który nie odstępował ani na chwilę.

Haftowanie?

Ze złością złapała lniany obrus, nad którym męczyła się już tak długo, że poszarzał.

Nosił ślady plam po spoconych rękach.

Jej rękach.

O Boże, jak znienawidziła ten obrus. Stał się symbolem tego wszystkiego, czego od

niej oczekiwano, kogo chciano z niej uczynić. Stał się tarczą herbową jakiegoś tam hrabiego,

którego już teraz nie znosiła.

Kroki ojca na schodach. Ciężkie. Jak uderzenia dzwonów, których bicie powinno

niejako przywoływać: „chodź - chodź - chodź”, zachęcać ludzi do przyjścia do kościoła. Lecz

Anna w tym brzmieniu, któremu towarzyszył głęboki głos ojca, słyszała zawsze coś całkiem

innego. Dla niej dzwony wołały: „sąd - sąd - sąd”...

Błyskawicznie usiadła na posłaniu. Wiedziała, że ojciec zwróci na to uwagę. Na to, że

łóżko nie jest porządnie zaścielone. Chwyciła igłę w palce, pośpiesznie wykonała kilka

ś

ciegów. Sama widziała, że nie wyszły dobrze, ale ojciec i tak nie potrafi tego ocenić. Robótki

to jedna z tych dziedzin, co do których nie mógł wydawać sądów.

Drzwi otworzyły się powoli. Stanął ogromny na środku pokoju. Wypełnił sobą całe

wnętrze, pomyślała Anna.

- Mam nadzieję, że żałujesz swojego zachowania i czujesz skruchę - rzekł, wbijając w

córkę surowy wzrok. - Twoja matka jest przez ciebie głęboko nieszczęśliwa, bardzo się na

tobie zawiodłem, Anno. Nie poznaję cię. Zapowiadałaś się na posłuszną i cnotliwą młodą

damę, ale ostatnio coś w ciebie wstąpiło. Nie rozumiemy, co się stało. Będziemy się za ciebie

modlić. Mam nadzieję, że ty uczynisz to samo. Mam nadzieję, że się opamiętasz. Nie możesz

nam przynieść wstydu, kiedy pojedziesz do Danii. Tam będą cię otaczać ludzie prawdziwie

background image

wykształceni. Tutaj na północy panują obyczaje może zbyt dzikie i dalekie od

cywilizowanych. Jednak czuję, że właśnie tu zostałem powołany, że jestem tutaj naprawdę

potrzebny. Być może nie zawsze postępowałem właściwie. Być może to kara za moje

grzechy.

Anna przełknęła ślinę i haftowała dalej tak pilnie, jakby od tego zależało jej życie. Nie

mogła wprost zatrzymać igły na obrusie.

Kara dla niego? O, nie, zna ojca i wie, do czego zmierza, kiedy zaczyna mówić w ten

sposób. Za wszelką cenę stara się wzbudzić poczucie winy, ale w niej.

Tym razem mu się nie uda. Anna milczała.

- Nie przysparzaj nam więcej trosk, moje dziecko! Złożył ręce. Jego słowa zabrzmiały

jak modlitwa.

Wiedziała, że ojciec chce właściwie wymusić na niej obietnicę. Ale nigdy jej o to nie

poprosi - nie wprost.

Nadal milczała.

Na długo zapadła cisza.

- Nie masz nic do powiedzenia? Nie podniosła nawet wzroku. Po raz pierwszy

sprzeciwiała mu się tak świadomie, z rozmysłem, konsekwentnie.

- Stałaś się aż tak harda? - usłyszała ostre słowa. - Jeszcze to? Jesteś niedbała,

nieporządna, niesłowna, używasz niestosownych wyrazów, odzywasz się nie pytana. Gdzie

twoja pokora? Gdzie twoja łagodność? Przerażasz mnie, dziecko! Zastanów się nad sobą. Mo-

ż

e nie zhardziałaś do końca i nie jest jeszcze za późno. Może jest dla ciebie jakaś nadzieja.

Upadnę na kolana przed moim Bogiem i będę się modlił. Za córkę, którą straciłem. Żebyś na

powrót stała się pokorna i posłuszna.

Patrzył na Annę przez dłuższą chwilę, po czym wyszedł. Dziewczyna wytrzymała

jego spojrzenie.

W jednej chwili zdała sobie sprawę, że pragnie wyzwolić się spod władzy rodziców.

To smutne, ale będzie musiała tak zrobić. Gdyby nie Knut, czułaby się z nimi związana do

końca życia. Teraz stanie się niezależnym człowiekiem.

Palce nadal prowadziły igłę. Jeszcze długo po tym, jak ojciec zamknął za sobą drzwi -

z taką samą godnością jak zawsze, oczywiście.

Jeśli chodzi o ojca, nigdy niczego nie robił połowicznie. Był konsekwentny po czubki

palców. Przykro pomyśleć, ale to najlepsze, co mogła o nim powiedzieć.

background image

Serce biło jej mocno, czuła strach. Wiedziała jednak, że już nigdy nie będzie się bała

tak bardzo jak do tej pory. Być może ojciec wyczuwał to - zdał sobie sprawę, że traci władzę,

i sam poczuł się niepewnie.

Anna nie chciała się nad tym zastanawiać. Odłożyła robótkę i zarzuciła szal na

ramiona. Musiała odetchnąć świeżym powietrzem. Szybko i cicho zbiegła po schodach,

przemknęła przez kuchnię obok kucharki, która udała, że nic nie zauważyła, i wypadła na

dwór tylnymi drzwiami. Wejściem dla służby. Rodzice powiedzieliby pewnie, że to nie

przystoi córce pastora, ale nie dbała o to. O wiele lepiej rozumiała się z Knutem niż z nimi. A

Knut bez mrugnięcia okiem wyszedł tylnymi drzwiami.

Anna minęła ogród przy plebanii i wyszła na łąkę. Zaczęła zrywać kwiaty. Późnym

latem kwitły prawie wszystkie. Stokrotki, niemal równie dumne jak jej ojciec, dzwonki na

swoich chudych łodyżkach, jaskry, które skradły słońcu złocistożółty blask i jaśniały na zielo-

nej łące, zamiast wypełniać niebo. Kwitł też biały krwawnik, który potrafił lekko się

czerwienić, wpadając w róż, koniczyna i jaskrawo czerwona wierzbówka...

Anna zbierała wszystkie. Ułożyła je w piękny bukiet, pełen radosnych kolorów lata.

Związała łodyżki słomą. Nogi same poniosły ją wzdłuż ścieżek, którymi tak często chodziła.

Zawsze zatrzymywała się przy tym samym grobie.

Przed prostym, zniszczonym od niepogody krzyżem, na którym trudno było odczytać

nazwisko.

Lubiła ugiąć tu kolana, uklęknąć na miękkim mchu i prowadzić w myśli rozmowy z

człowiekiem, który był ojcem Knuta.

Przyszła tu z kwiatami ze względu na Knuta, ze względu na tego człowieka - dla

siebie samej.

Nie potrzebowała zresztą żadnego powodu...

Tym razem ojciec podążył za nią. Mech tłumił jego kroki, tak że nie słyszała go,

dopóki nie stanął tuż obok.

- Czcisz jakiegoś obcego zmarłego - jego głos był pełen wyrzutu - a swojej matki nie

umiesz...

Anna podniosła na niego wzrok. Łatwiej było powstrzymać się od kąśliwych

odpowiedzi tu poza domem, pod otwartym niebem.

- Skąd to przywiązanie do obcego człowieka? Widywałem, że często przynosisz tu

kwiaty. Ten człowiek zmarł, zanim ty się urodziłaś.

- Był tu obcy - odparła Anna. - Pomyślałam, że to smutne, iż nikt o nim nie pamięta.

Nie chciałabym umrzeć, wiedząc, że nikt nie pochyli się nad moim grobem.

background image

- Brednie - stwierdził. - Pamiętam go. Był nikim. Zwykły cherlak. Chorował, to

prawda, ale też nie miał charakteru. Nie rozumiem, dlaczego ludzie wiążą z nim tę historię o

złocie. Nie byłby w stanie znaleźć skarbu, nawet gdyby go tam zaprowadzono. Był słaby i

chwiejny jak wierzbowa gałązka na wiosnę.

Anna nie odezwała się. Przełknęła ślinę. Ojciec nie zdawał sobie sprawy, że wyraził

swój sąd wobec człowieka, który w pewnym sensie stał się jej bardzo bliski.

- Za to jego żona mimo wszystko o wiele bardziej zasługiwała na uwagę - mówił dalej

ojciec.

W jego wzroku pojawiło się coś, czego Anna do tej pory nie widziała. Co prawda

tylko na mgnienie oka, ale jednak dostrzegła to. A brzmienie głosu wyrażało podziw.

- Nie była damą, broń Boże. Raczej wręcz przeciwnie. Nie była nienaganną kobietą...

w tym sensie, ale miała charakter i wiedziała, czego chce. Nawet sędzia nie potrafił jej

omamić. Dostawała zawsze to, czego chciała, za każdym razem... wspaniała Raija.

Cechy, które ojciec potępiał i którymi gardził, jeśli odznaczały się nimi inne kobiety,

urastały niemal do rangi cnót w przypadku Raiji.

Anna zapragnęła ją poznać. To, że wywarła takie wrażenie na ojcu, świadczyło, że nie

była zwyczajną kobietą.

- Jeśli miałabyś położyć kwiaty na czyimś grobie, to raczej jej się należą - rzekł ojciec.

- Chociaż Raija chyba nie umarła. Kobiety takie jak ona wydają się zdolne przeżyć wszystko.

Jeden Bóg raczy wiedzieć dlaczego. Może żeby mogły odpokutować za grzechy.

Anna nie znała odpowiedzi. Patrzyła, jak ojciec znika w drzwiach kościoła. Sama

pozostała na klęczkach przy grobie.

- Nie wierzę, żebyś był taki słaby, jak mówi ojciec - rzuciła w stronę krzyża. - Myślę,

ż

e byłeś więcej wart, bo znam twojego syna. A on jest najlepszym człowiekiem, jakiego

spotkałam. Wydaje mi się, że nie jest zbytnio podobny do matki. Przynajmniej sądząc po tym,

co usłyszałam. Musi być raczej podobny do ciebie. Modlę się, żeby znalazł to, co dla niego

zostawiłeś. Nie dlatego, że sama potrzebuję luksusu. Ale dlatego, że to dla niego takie ważne.

Myślę, że to ma coś wspólnego z poczuciem godności. Nie wiem. Nigdy nie żyłam w takich

warunkach jak wy. Jak Knut. Chcę tylko, żeby Knut był szczęśliwy. Pragnę, by był tu przy

mnie. Potrzebuję go.

Grób nie mógł jej odpowiedzieć. Anna nie była aż tak naiwna, by tego nie rozumieć.

Jednak znajdowała tu spokój, którego nigdzie indziej nie zaznała.

Zastanawiała się, czy Knut przychodził tu z tego samego powodu. Nigdy o tym nie

rozmawiali.

background image

Annie brakowało kogoś, z kim mogłaby się podzielić własnymi myślami. Zanim

spotkała Knuta, nie przyszłoby jej to nawet do głowy.

Teraz bardzo potrzebowała takiej rozmowy, dzięki niej stawała się coraz silniejsza. A

ponieważ nie mogła porozmawiać z Knutem, przychodziła tutaj. Prochy spoczywające

głęboko pod czarną ziemią nie mogły nikomu powtórzyć jej słów. Jej tajemnice były tu

bezpieczne. Ale w gruncie rzeczy jednak wciąż pozostawała samotna. Zwierzenia przynosiły

tylko nieznaczną ulgę.

- Czas tak szybko mija - rzekła cicho. Tak cicho, że jej słowa zabrzmiały jak szept. To,

co teraz miała powiedzieć, należało wyznać szeptem, mimo że zwracała się do zmarłego. -

Knut musi wrócić. Nie może mnie zawieść. Musi przyjść, choćby obdarty i bez grosza w

kieszeni. Kocham go mimo wszystko. I potrzebuję, by był przy mnie.

Na chwilę skrzyżowała ręce na łonie.

- Noszę w sobie nasze dziecko - szepnęła, starając się powstrzymać łzy. - Noszę w

sobie twojego wnuka, Karlu Kristiansenie Elvejord.

background image

12

Lato miało się ku końcowi. Knuta często ogarniało przygnębienie. Chłopak tak dawno

z nikim nie rozmawiał, że ledwie pamiętał, jak to jest. Musiał prowadzić rozmowy z samym

sobą ze strachu, że gardło całkiem mu zardzewieje.

Niedługo po tym, jak się zatrzymał nad rzeką, w pobliżu przechodziło kilku

mężczyzn. Zdążył na szczęście ukryć blaszaną misę. Uwierzyli, kiedy powiedział, że jest

myśliwym. Miał już wtedy trochę skór rozwieszonych do suszenia.

Od tamtego czasu znacznie ich przybyło. Knut polował. Nie mógł bez reszty oddać się

poszukiwaniom. Polowanie było źródłem jego utrzymania. Być może trafią się jacyś kupcy

znad Zatoki Botnickiej, którzy zechcą kupić skóry. Mógłby pojechać na najbliższy jarmark.

Jednak nie z powrotem do Skibotn...

Zamierzał pozostać wiernym swojemu marzeniu tak długo, jak to możliwe. Dopóki

starczy mu nadziei.

Poza polowaniem i szukaniem złota wynajdował sobie inne zajęcia, które trzymały go

przy życiu. Łowił ryby. Z mężczyznami, których spotkał, wymienił się na sól i solił ryby. Nie

musiał tego robić. Ryb było pod dostatkiem.

Czasami ogarniała go wściekłość, musiał ją jakoś rozładować.

Wtedy szedł i szedł, wędrował godzinami wzdłuż odnogi rzecznej. Starał się nie

myśleć, nie rozglądać wokół. Zdawało mu się, jakby żył w próżni, a jedynym sposobem

wyrwania się z niej było odsunięcie się od wszystkiego, co stało się znajome i bliskie.

Ryby i skóry to jego zabezpieczenie. Musiał mieć coś w zanadrzu. Nawet jeśli jego

marzenie się nie spełni, nie przyjdzie po Annę z pustymi rękoma. Błogosławieństwa pastora

pewnie nie dostaną, ale ofiaruje jej coś więcej niż dwie puste ręce.

Boże, jak do niej tęsknił! Kiedy zamykał oczy, widział ją tak wyraźnie, że chciał

wyciągnąć ramiona i ją objąć.

Czuł się teraz tysiąc razy bardziej samotny niż przedtem.

W marzeniach wiele razy przychodził na plebanię. Służąca, która mu otwierała,

mierzyła go wzrokiem od stóp do głów - kamizelka z brokatu, dewizka od zegarka z

ciężkiego metalu, nienaganny garnitur i wysokie skórzane buty oraz kapelusz, którego nie

zdejmował przed służbą, przekonywały ją, że należy go wpuścić do środka. Mimo że pastor

nie został uprzedzony o wizycie.

background image

Anna bladła, kiedy wchodził do salonu, tego samego, do którego kiedyś ją

przyprowadził. Pastor stał za tym samym wielkim biurkiem.

Ale usiadł, kiedy Knut Elvejord wyłożył swoją sprawę: bez zbędnych ceremonii

poprosił o rękę Anny. I rzucił kilka skórzanych worków czystego złota, żeby udowodnić, że

jest w stanie zapewnić Annie odpowiednie warunki życia nie gorzej niż jakiś podstarzały

arystokrata za granicą.

Marzenia kończyły się zawsze tak samo: pastor - co prawda z pewnym ociąganiem -

udzielał zgody...

Knut zdawał sobie sprawę, że rzeczywistość może okazać się bardziej gorzka. Coraz

częściej myślał o tym, że on i Anna będą zmuszeni uciec. Tak czy owak.

Ż

ałował, że nie uczynili tego już wiosną. Powinien był pozwolić dziewczynie pójść ze

sobą. Być może zmarnowali mnóstwo czasu, który mogli spędzić razem.

Samotność i dotkliwa tęsknota były chyba gorsze niż bieda. Knut doszedł do wniosku,

ż

e wolałby żyć z Anną w biedzie, niż ją stracić. Nie mógł jednak skazać dziewczyny na taki

los, nie pytając jej o zdanie.

Kochał ją tak bardzo, że pozwoliłby jej odejść, gdyby tak było dla niej lepiej.

Przedtem sądził, że nie można do tego stopnia kochać drugiego człowieka.

Nadal przepłukiwał żwir. Całymi dniami stał w lodowatej wodzie i przepłukiwał

piasek. Obracał go na misie. Stopniowo doszedł do wprawy. Teraz śmiał się z pierwszych

nieporadnych prób. Opanowanie tej sztuki zabrało mu całe tygodnie. Mógł tylko polegać na

sobie i uczyć się na własnych błędach.

Nawet teraz nie był pewien, czy wszystko robi dobrze. Bywało, że się zastanawiał,

czego w ogóle szuka.

Nigdy nie widział złota. Całą swą wiedzę czerpał z tego, co usłyszał od innych. Z

opowieści Reijo. Z opisów Reijo, jakie to wrażenie poczuć w rękach złoto znalezione przez

Kallego. O ciężarze, chłodzie - o błogości, jaka ogarniała człowieka, kiedy trzymał kruszec w

palcach.

Miało złoty kolor. Musiało błyszczeć.

Reijo powiedział, że ze złotem jest jak z miłością. „Wiesz, co masz, kiedy to masz”.

Knut rozumiał już, co to miłość, choć jeszcze całkiem niedawno miał o niej dość

mgliste pojęcie. Ufał też, że się zorientuje, że znalazł złoto, kiedy się na nie natknie.

Pragnął, by się okazało, że Kalle zdążył wydobyć całe złoto i gdzieś je ukryć. Wtedy

sam łatwiej by sobie poradził. Ale ojciec wyraźnie dał do zrozumienia, że skarb czeka na

tego, kto bardzo pragnie go zdobyć. Kto zechce zadać sobie trochę trudu.

background image

Tak, Knut nieźle się natrudził. I co? Nadal był tak samo biedny. Gdyby pot kapał

złotem, chłopak już dawno mógłby powrócić do Alty.

Ale widać nie miało pójść tak łatwo. Zdarzało się, że przeklinał ojca, iż ten nie

wytłumaczył Raiji, gdzie dokładnie znajduje się złoto. Zdarzało się też, że podejrzewał matkę,

iż dobrze znała owo miejsce, ale zachowała je w tajemnicy.

Ś

wiadomie zamierzała pozbawić syna spadku po ojcu. Chociaż sama nie wzięła złota,

chciała i Knutowi uniemożliwić zdobycie skarbu. Ponieważ ubzdurała sobie, że złoto

przynosi nieszczęście.

Tak jakby bogactwo mogło sprowadzać nieszczęście! Nonsens!

Sama nie mogła służyć za przykład, że w biedzie człowiek jest w stanie zaznać więcej

szczęścia.

Po długich chwilach spędzonych w samotności Knuta przepełniała gorycz.

Niewiarygodne, co zwątpienie może uczynić z ludzką duszą.

Każdy następny dzień był taki sam jak poprzedni. Knut wstawał razem z ptakami.

Łykał coś w pośpiechu i ruszał ponawiać próby w nowym miejscu. Uważał, że przeczesał

chyba każdy fragment rzeki w tym punkcie, który Kalle wyraźniej zaznaczył. Przejrzał na

swej blaszanej misie każde ziarenko z dna, lecz znalazł tylko zwykły, szary piach.

Poszukiwania straciły smak wielkiej przygody.

Potem zmieniał mokre ubranie, rozwieszał je w słońcu lub rozkładał w chacie przy

palenisku, a następnie wyruszał sprawdzić sidła. Kiedy wracał, robił sobie coś do jedzenia.

Jadł w spokoju i skupieniu. Czegoś się jednak w domu nauczył. Właśnie w takich chwilach

napływały myśli, których najchętniej by do siebie nie dopuszczał.

Codziennie odganiał je wraz z rozpoczęciem kolejnej próby. Zanim oporządził złapane

ptactwo i ryby - i przed zanurzeniem w strumieniu blaszanej misy.

Dopiero kiedy niebo na zachodzie się czerwieniło, zaczynał myśleć o spoczynku.

Celowo z tym zwlekał. Nigdy się nie kładł, dopóki nie czuł się tak bardzo zmęczony, że

zasypiał, zanim jeszcze porządnie ułożył się na posłaniu. Dzięki temu nie nachodziły go

wieczorem dręczące myśli. Jednak sny miał chaotyczne i pełne bólu.

Rzadko kiedy udawało mu się porządnie wypocząć.

Czuł się wyczerpany. Policzki mu się zapadły, wokół ust pojawiły się bruzdy, a wokół

oczu zmarszczki, które zwykle trudno dojrzeć na twarzach osiemnastolatków.

Knut jednak nie zdawał sobie z tego sprawy. Powierzchnia wody nie zdradzała takich

szczegółów. A nie miał innego zwierciadła.

Lato mijało zbyt szybko.

background image

Knut nie liczył dni. Ale zauważył upływ czasu, kiedy wieczory stały się chłodniejsze,

a wrzosowisko pokryło się czerwonym płaszczem.

Drzewa pożółkły. Gubiły liście.

Woda w rzece torturowała go codziennie, ale tak do tego przywykł, że się tym nie

przejmował.

W głowie dźwięczały mu ciągle te same słowa:

„Późną jesienią... późną jesienią”.

Czy późna jesień to okres, kiedy drzewa całkiem już tracą liście, czy raczej moment

pojawienia się pierwszego śniegu?

Wątpliwości nie dawały mu spokoju. O każdej godzinie dnia rozważał za i przeciw.

Mógłby już wyruszyć do Alty. Boże, jak bardzo tego pragnął! Nikt inny, tylko on sam

podejmował decyzje. Niechby go pastor wyrzucił z domu, lecz on i tak zabrałby Annę.

Mogliby razem tu wrócić. I szukać dalej. Płaskowyż jest ogromny. Wątpliwe, czy ktoś by ich

znalazł...

A gdyby tak zostać jeszcze jeden dzień? Ten dzień może odmieni całe jego życie. Jeśli

jeszcze trochę poczeka, to może pójdzie po Annę jako bogacz. Mógłby wtedy naprawdę

rzucić pastorowi na stół worki wypełnione złotem.

Nadal istniała taka szansa...

Droga do Alty zabierze mu jakiś tydzień. Może mniej, miał do kogo się śpieszyć. Nie

musi robić wielu przystanków. Zaryzykuje i jeszcze trochę poczeka.

Ogarnęło go jakby oszołomienie. Gorączka, której nie był w stanie nazwać słowami,

nad którą nie mógł zapanować. Zawładnęła nim bez reszty, całą jego wolą. Jeszcze tylko

jeden dzień.

Tylko jeden.

Jeszcze jeden jedyny dzień...

Liście opadły. Drzewa zrzuciły letni strój, a potem nawet jesienny płaszcz. Nagie

oczekiwały tego, co musiało nadejść.

Knut wmawiał sobie, że do późnej jesieni wciąż zostało jeszcze trochę czasu. Pójdzie

do Alty. Dotrzyma obietnicy. Nienawidził myśli o tym, że zjawi się z pustymi rękami, równie

biedny i zaniedbany, jak gdy odchodził, równie obcy w świecie Anny. Być może jeszcze

bardziej obcy. Gdyby wrócił teraz, straciłby nawet marzenie.

Płaskowyż przybrał kolor rdzawoczerwony. Prawie brązowy.

background image

Natura wstrzymała oddech. Wieczorami coraz wcześniej robiło się ciemno. Wtedy

pojawiały się cienie. W jeden z takich wieczorów Knut wspiął się na skałę. Uciekał od

wszystkiego. Najbardziej pragnął uciec przed sobą samym.

Zastanawiał się, jak czul się tutaj ojciec. Zaczynał wątpić: to chyba nie to miejsce. Nie

ma żadnego skarbu. Tato był chory i miał przywidzenia.

Ale Kalle Elvejord znalazł przecież złoto. Nawet Reijo to potwierdził. Co on takiego

powiedział?

Jak to brzmiało, słowo po słowie?

Knut usiadł na skraju występu skalnego i próbował sobie przypomnieć.

„To jest jak oszołomienie, Knut. Silniejsze niż może ci dać jakikolwiek trunek.

Niemal równie silne, jak kochanie się z kobietą, którą ubóstwiasz. Zimne. Ciężkie. Lśniące.

Sam blask... Raija nazywała to żółtym światłem. Nie potrafię tego lepiej opisać. Stałem tak z

tym zimnym, ciężkim kamieniem w dłoni i byłbym w stanie dopuścić się morderstwa, żeby je

zachować. Takie to uczucie - przez chwilę...”

Knut wciągnął wieczorne powietrze. Szumiało mu w uszach, lecz to nie wiatr.

Ogarnęła go dziwna jasność.

Powinien był słuchać słów Reijo. Powinien był słuchać. Powinien był pomyśleć.

„Kamień”, powiedział Reijo. Kamień - a nie piasek.

Wystarczająco duży, by rozsyłał blask, by trzymać go w dłoni, by mocno zacisnąć na

nim palce.

Knut zaczynał nabierać pewności, że zarówno Raija, jak i Reijo kłamali, twierdząc, że

niczego nie znaleźli. Raija szukała złota. Reijo przyznał, że i on szukał.

Oboje mieli przecież szkic, według którego mogli się kierować. Oboje wiedzieli o

darniowej chacie, o szlakach, które przemierzał Kalle.

Oboje mówili, że nic tu nie ma.

- Boże - westchnął Knut ku ciemnemu, nieprzystępnemu niebu. - Boże, jakże byłem

bezmyślny. Zaraz zapadnie noc. Zabrałeś mi światło, nie mogę tego sprawdzić wcześniej niż

jutro rano. Dlaczego mi to robisz? Czy aniołowie zazdroszczą Annie i mnie? Moglibyśmy już

być razem. Czy to sposób, żeby nas wypróbować?

Knut wpatrywał się w dół na osypisko. Widział tylko ciemność i jeszcze ciemniejsze

cienie rzucane przez kamienne bloki. Tak dobrze je znal. Patrzył na nie tak wiele razy, nie

widząc ich. Rozwiązanie musiało znajdować się tam w głębi. Jeżeli istniała jakaś odpowiedź,

jeżeli krył się tu jakiś skarb, to właśnie tam.

background image

Kto mógłby lepiej strzec niezmierzonego skarbu niż właśnie potępione dusze zbójców

ze wschodu?

Jeśli Czudowie zginęli pod tym osypiskiem, to właśnie dla niego pilnowali bogactw.

Knutowi wydało się to śmieszne. Siedział na szczycie brązowoczarnej góry w zimną

jesienną noc i śmiał się, a jego śmiech niósł się echem daleko nad płaskowyżem.

Noc pokryła ziemię cienką warstwą szronu. Przy każdym oddechu Knut wypuszczał

nosem białe obłoczki pary. Nad ranem trząsł się z zimna. Starał się dobrze zapamiętać ten

dzień, zwracał uwagę na każdy drobiazg. Opowie o tym Annie. Może to właśnie początek ich

nowego życia?

Na południowym wschodzie zamajaczyło coś czerwonego. Słońce. Nie wolno mu tego

zapomnieć. Warto zapamiętać ryby wyskakujące niemal na brzeg rozlewiska. Zwrócił uwagę

na kruki przelatujące obok. Słuchał ich skrzekliwego krakania - i pomyślał o matce. Nigdy nie

zrozumie, jak ktoś mógł nazwać kobietę, którą kochał, tak brzydkim określeniem: Mały Kruk.

Mikkal tak mówił do Raiji.

Knut nie widział nic pięknego w tym czarnym padlinożercy.

Wszedł między kamienne bloki. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał?

Nie miał pojęcia. Chyba po prostu nie przyszło mu to do głowy. Życie jest pełne

przypadków. Traf chciał, że nie przeszukał skał.

Po jakimś czasie znalazł jamę.

Dopiero kiedy już zamierzał zrezygnować na dobre, uderzyła go regularność, z jaką

ułożone były niektóre kamienne bloki.

Gdyby dwa lub trzy leżały w jednej linii, można by to uznać za przypadek. Grzbiet

wydawał się dość prosty. Ale żeby po pięć - sześć kamieni układało się w kilka równych

rzędów...

Musiał się o to postarać ktoś jeszcze, nie tylko sama natura.

Knut poczuł silne uderzenia serca, kiedy przetaczał pierwsze bloki. Okazały się

lżejsze, niż myślał. Na tyle lekkie, że nawet kobieta mogłaby je przesunąć...

Za nimi ukazał się otwór, który wyglądał jak zagłębienie w skale. Ktoś mógłby tak

pomyśleć, ktoś, kto nie sprawdził dokładniej.

Knut upadł na kolana, nie mając pojęcia, że tak samo klęczał również Kalle Elvejord

dokładnie w tym samym miejscu prawie dwadzieścia lat temu.

Następnie wczołgał się do środka. Starał się nie wyobrażać sobie Bóg wie czego,

chociaż wszystko w nim szalało z radości.

Był pewny zwycięstwa, w głębi duszy nie miał już żadnych wątpliwości.

background image

Anno, Anno, powinnaś to zobaczyć! Powinnaś być tu razem ze mną i przeżyć to, co

ja! Nigdy nie zdołam ci opowiedzieć, jakie to uczucie.

Otwór rozszerzał się - przeszedł w jamę, w której Knut mógł swobodnie usiąść,

wprawdzie musiał odrobinę pochylać głowę, ale za to swobodnie wyciągał ramiona. Mógł

wymachiwać rękoma, nie dotykając skalnych ścian.

Ciemna pieczara. Pieczara w litej skale. Pieczara o ścianach, na których lśniły

błyszczące pasy.

Knut przyzwyczaił wzrok do ciemności. Zobaczył jaśniejsze smugi. Nie wiedział, że

ojciec starał się ten lśniący kruszec przesłonić ziemią i żwirem. Na wypadek gdyby ktoś obcy

trafił do jaskini.

Już dawno temu wilgoć zlikwidowała ów kamuflaż.

Knut ujrzał pasy na skalnej ścianie. Wtedy zdał sobie sprawę, że Reijo miał rację:

rozpoznał to, kiedy to zobaczył.

Udało się. Odnalazł swoje dziedzictwo. Swoją przyszłość.

Zerwał ze wszystkimi dotychczasowymi przyzwyczajeniami. W pośpiechu zjadł

solidny posiłek i dopiero wtedy pobiegł z powrotem do jaskini.

Kiedy wyruszając na poszukiwania przygotowywał sprzęt, nie przypuszczał, że będzie

się musiał wspinać po nagich skałach. Sądził, że jedyną niezbędną rzeczą będzie misa do

płukania piasku.

Wszystkie te godziny, dni, tygodnie pracy bez wytchnienia po kolana w lodowatej

wodzie, okazały się stracone nadaremnie. Męczył się tak, marzł i cierpiał, ponieważ sądził, że

to jedyny sposób.

A skarb przez cały ten czas leżał tuż przed jego nosem. Tuż za chatą. Nie zadał sobie

trudu, by dokładnie zbadać okolicę. Wszystko przez błąd, który sam popełnił.

Knut nie miał kilofa. Jedynie niewielki toporek, który bez żalu poświęcił, żeby

wydobyć złoto ze skalnej ściany.

Wzruszył się, kiedy zauważył, że w miejscu, gdzie ze wszystkich sił uderzył, istnieją

jeszcze ślady pozostawione przez innego człowieka. To na pewno tato wyrąbywał tu skałę -

dokładnie tak jak on.

Dopiero w tej chwili Knut uświadomił sobie, jak wiele łączy go z ojcem. Pracował bez

wytchnienia, aż w końcu ze zmęczenia nie mógł utrzymać trzonka. Ostrze toporka bardzo

ucierpiało, lecz chłopak pocieszał się myślą, że będzie mógł sobie kupić sto innych. Jeżeli

zechce.

background image

Wyrąbał już sporo kamieni różnej wielkości - od odłamków nie większych od ziaren

ż

wiru do bryłek wielkości pięści. Będzie miał co dźwigać w drodze do Alty, lecz Anna jest

tego warta.

Serce mu rosło. Spojrzał w czyste, gwiaździste niebo i zadał sobie pytanie, czy Kalle

Elvejord może teraz zobaczyć z góry swego syna.

Knut chciał, żeby tak było.

Napełnił worek.

Sakwa była jedynym przedmiotem, który łączył go z ojcem. To wszystko, co

odziedziczył. Pustą sakwę - sakwę nie zawierającą nic oprócz marzeń.

Knut uległ ich magii i podjął wyzwanie, dał się porwać przygodzie.

Pomyślał, że Kalle byłby szczęśliwy, gdyby razem z synem mógł przeżyć tę chwilę.

Sakwa, która tak długo nosiła tylko marzenia, wypełniła się po brzegi rzeczywistym

bogactwem. Skarbem, o jakim Knut nawet nie miał odwagi śnić. A przecież nie zabrał

wszystkiego. W jamie zostało jeszcze sporo złota, a on jako jedyny wiedział, gdzie szukać.

Teraz nie istniały już rzeczy niemożliwe. Dla człowieka tak bogatego jak on nie istniały żadne

granice.

Nagle świat stanął przed nim otworem. Chłopak zdał sobie z tego sprawę. Teraz jest

kimś więcej niż zwykłym synem rybaka. Syn Kallego i Raiji będzie człowiekiem, którego

ludzie zapamiętają. Kiedy odejdzie, zostanie po nim coś więcej niż tylko nazwisko na

drewnianym krzyżu.

- Idę po Annę, tato - zwierzył się ojcu, patrząc w niebo. - Idę po córkę pastora z Alty i

ożenię się z nią. Tego się po swoim synu nie spodziewałeś, prawda?

Tej nocy Knut spał z głową wspartą na sakwie. Było mu niewygodnie i prześladowały

go jakieś senne mary, zbyt jednak zamazane, by je rozpoznać. Ale się nie przebudził. Nie

wcześniej niż przed nastaniem poranka.

Tego Poranka.

Zjadł, spakował niezbędne rzeczy. Dodatkową zmianę ubrania można zostawić.

Garnki. Większość jedzenia. Knut nauczył się nie wyrzucać tego, co jeszcze może się

przydać. Wszystko schował w jaskini. I tknięty przeczuciem postąpił tak samo, jak przed laty

uczynił jego ojciec: zamaskował smugi na skalnej ścianie. Zamazał je popiołem z ogniska.

Posmarował mokrą ziemią i piaskiem. Zakrył, żeby nikt niepowołany nie odkrył jego skarbu.

Potem wyczołgał się z jamy i na powrót przysunął kamienne bloki. Zastanawiał się,

kto zrobił to przed nim. Nie sądził, żeby Kalle był do tego zdolny.

Bardziej prawdopodobne, że to sprawka Raiji.

background image

Knut zmienił nieco układ kamieni. Ustawił je w sposób bardziej przypadkowy,

bardziej naturalny.

Widok równych rzędów zbyt łatwo nasuwał myśl, na którą on sam wpadł dzisiejszej

nocy...

To jego skarb. Nikt nie może mu go odebrać. Prawnie mu się należy. Nie zamierzał

jednak kupować tej ziemi. Gdyby tak uczynił, inni odgadliby prawdę. Z pewnością by go

okradli.

Opróżni jaskinię z tego, co się da, potajemnie. Zabierze skarb i dobrze ukryje.

Posłucha rady Hannu: przyzna się, że znalazł trochę złota w rzece. Będzie żył zgodnie z

prawem. Zatrzyma się w jednym miejscu wystarczająco długo, by go zapamiętali. A potem

razem z Anną wyjadą gdzieś i osiądą tam, gdzie nikt ich nie zna. Tam gdzie od początku

dadzą się poznać jako ludzie bogaci. Dopiero tam zaczną prawdziwe życie. Zamieszkają w

pięknym domu. W pałacu. Z Anną, dziećmi...

Z rodziną, której właściwie Knut nigdy nie miał. Zwykłą rodziną, bez podniesionych

głosów i kłótni.

Zniszczył chatę.

Pusta ziemianka może przyciągać ludzi niezależnie od tego, jak daleko od

uczęszczanych dróg się znajduje. Bez żalu zrównał ją z ziemią. Dała mu dach nad głową. To

wszystko. Nie wiązały go z nią żadne uczucia.

Zniszczył miejsce na ognisko, ułożone w krąg kamienie wrzucił do rzeki. Popiół

wdeptał w ziemię, pokrył żwirem i darnią.

Natura postara się o to, żeby lepiej zamazać wszystkie ślady. On tylko trochę pomógł.

Wspiął się na skałę, żeby pozostawić jak najmniej odcisków stóp. Trudno jest

zostawić ślad na kamieniu.

Poza tym stąd szybciej trafi na ścieżki prowadzące do ludzi.

Czeka go długa droga. Ciężar niesiony na plecach dodatkowo ją utrudni.

Nastała późna jesień.

Nie miał czasu do stracenia.

background image

13

Zima przyszła wcześnie tego roku. Ledwie zaczął się październik, a śnieg już leżał i na

wodzie pojawiła się cienka warstwa lodu. Wiał bezlitosny wiatr z północy, niosąc ze sobą

mroźny oddech z bieguna.

Zła pogoda zaskoczyła Knuta, zanim dotarł do miasta. Pożałował, że zostawił w

jaskini ubranie na zmianę. Musiał iść równym krokiem, żeby pot na jego ciele nie zamarzał i

go nie wyziębił.

Ś

nieg utrudniał marsz. Kumagi nasiąknęły wilgocią. Na szczęście Knut wymościł je

turzycą. Sucha trawa chroniła bose stopy przed wilgocią, utrzymywała ciepło i zapobiegała

odmrożeniom.

Myśl o Annie dodawała mu sił, inaczej dawno by już upadł z wyczerpania. Pogoda

złagodniała, jakby bogowie byli po jego stronie. Uciszyło się na tyle, że Knut w ciemności

mógł dostrzec światła Alty.

Wpatrywał się w jaśniejące punkciki i uparcie podążał w ich stronę. Zatrzymał się

przy plebanii. W pierwszym odruchu zamierzał wejść, ale się cofnął. Budynek był

oświetlony, tak jak Knut to widywał wiele razy przedtem. Okno Anny pozostało jednak

tajemnicze i ciemne. Jak zamknięte oko. W stronę wspaniałej posiadłości pastora zmierzało

wiele osób. Knut zauważył to, lecz uznał, że to nic szczególnego.

Anna...

Była tam - tak blisko. Nagle tak blisko po nieskończenie długim czasie rozłąki.

I nie był w stanie jej dosięgnąć. Nie mógł tak stać i wpatrywać się w ciemne okno.

Dziewczyna nie dojrzy go w ciemności. Nie mógł się z nią skontaktować. Nie teraz. Musiał

się z tym pogodzić.

Nadal pozostawał wyłączony z tego świata, który trzymał Annę z dala od takich jak

on. Zamierzał to zmienić, ale potrzebował więcej czasu niż tych kilka godzin, które pozostały

do końca dnia.

Niedaleko znajdował się świat, który chętnie otworzy przed nim drzwi, świat, gdzie

zaszczytem było być Finem. Gdzie choć słowo „Kwen” brzmiało obraźliwie, oznaczało to, co

zwyczajne.

Knut powlókł się do fińskiej części Alty. Odnalazł chatę Hannu i Jussiego i zapukał do

drzwi.

background image

Zapamiętał tylko słabe światło lampy na stole oraz Hannu i Jussiego siedzących po

obu stronach.

- Witamy z powrotem! - zawołał Jussi. - Myśleliśmy, że cię już więcej nie zobaczymy.

Knut usiłował usiąść, ale nie był w stanie. Zakręciło mu się w głowie. Gospodarze

położyli go w kuchni na rozkładanym łóżku.

- Jak dobrze - odezwał się zmęczony. - Przebyłem daleką drogę.

- I masz ciężki bagaż - stwierdził Hannu, patrząc znacząco na sakwę. - Udało ci się?

Knut skinął głową.

- Postąpiłeś zgodnie z moją radą?

- Może.

Hannu uśmiechnął się, a jego zarośnięta twarz wydała się sympatyczna.

- To mi się podoba. Uczysz się, chłopcze! Całkiem słusznie. Nawet nam nie

powinieneś ufać!

- Obiecałem, że o was nie zapomnę, prawda? Dotrzymuję obietnic.

- Nami nie musisz się przejmować. Knut jednak zauważył, że ci dwaj rośli mężczyźni

wzruszyli się, że o nich pamiętał.

- Co zamierzasz teraz zrobić?

- Ożenić się - rzekł Knut stanowczo.

- O, nie wiedzieliśmy, że jest jakaś dziewczyna - poskarżyli się oburzeni. - Trzymałeś

to przed nami w tajemnicy?

Uśmiechnął się. Pomyślał o Annie.

- Jest jeszcze wiele rzeczy, których o mnie nie wiecie, chłopaki. Ale tyle mogę wam

powiedzieć: jeszcze wielu w Alcie zaskoczę.

Hannu spojrzał znacząco i tajemniczo.

- Powiedzmy, że jest w tobie coś, czego nie widać na pierwszy rzut oka.

Podali mu kolację. Cienką zupę z kaszą jęczmienną i kawałkami ryby. Knut

delektował się nią niczym iście pańską potrawą. Na płaskowyżu żywił się głównie dzikim

ptactwem, drobną zwierzyną i rybami, ale czegoś takiego dawno nie miał w ustach. Zupa

podziałała zbawiennie. Chłopak czuł, jak wracają mu siły, zdołał usiąść. Kiedy podali mu

kubek kawy, odniósł wrażenie, jakby się znalazł w siódmym niebie.

Nie chciał spać. Zbyt długo był sam, zbyt długą odbył drogę, by po prostu spokojnie

teraz zasnąć.

- Jak ci się udało znaleźć to, czego tak wielu szukało? - zdziwił się Jussi. - Wielu

próbowało przez całe życie. Tobie wystarczyło jedno lato.

background image

- Być może wiedziałem więcej niż inni... - odparł Knut. - Może było mi to

przeznaczone.

Popatrzyli na niego pytająco. Czekali na wyjaśnienia. Powiedział już zbyt wiele, by

resztę zachować w tajemnicy.

- Opowieści o skarbie są po części prawdziwe - rzekł z wahaniem. - Grób człowieka,

który go znalazł, znajduje się tu w Alcie.

Skinęli głowami. Wiedzieli o tym.

- Był moim ojcem. Chłopak mógł to teraz wyznać z dumą. Przekonał się, że Kalle

Elvejord był kimś więcej niż niepoprawnym marzycielem.

- Twoim ojcem, mówisz? Hannu ściągnął usta i gwizdnął cicho.

- To trochę wyjaśnia. Ale przecież on umarł bardzo młodo. Zdążył zostać ojcem?

- Wiek nie ma tu żadnego znaczenia - stwierdził Jussi, wzruszając ramionami.

Nagle ujrzeli Knuta w zupełnie innym świetle. Hannu zamyślił się:

- Czy wielu ludzi o tym wie? Opowiadałeś o tym komuś?

- Jak to? - Knut spojrzał na niego. Pomyślał o Annie.

- Nic, tylko na grobie, o którym mówisz, często widywałem kwiaty. A któregoś

wieczoru zobaczyłem, kto je przynosi.

Knut uśmiechnął się słabo. Dał do zrozumienia, że domysły Hannu są słuszne. Poznali

jego tajemnicę, choć nie rzekł ani słowa. Zdali sobie sprawę, jak ogromna jest jego tęsknota.

- Tak - odparł. - Jest ktoś, kto o tym wie.

Jussi otworzył usta, żeby coś powiedzieć. Był blady. Hannu potrząsnął lekko głową.

„Nie teraz”, ostrzegał wzrokiem. Jussi odwrócił twarz.

- Czy Knut - Kwen wrócił do domu? - spytał Knut. - Czy dla naszych nastały może

lepsze czasy?

Hannu pokręcił głową.

- Nie dotarły do nas żadne wieści o Knucie Olssonie. Możliwe, że nie żyje. Ale do

Kopenhagi jest pięćset mil. Nie przejdziesz takiej drogi w jeden dzień, chłopie. Nawet Knut -

Kwen potrzebuje czasu. Musimy wierzyć, że wróci. Jest nam tu potrzebny. Tacy ludzie jak on

nie rosną na drzewach. Jemu podobni stają się przywódcami. Bez niego jesteśmy jak stado

bez pasterza. Mamy jeszcze odrobinę nadziei. Lecz nikt z nas nie posiada jego odwagi. Musi

wrócić, inaczej w dolinie Alty niedługo nie pozostanie już ani jeden Kwen.

Nastała noc. A potem ranek.

Knut umył się i założył czyste ubranie. Przyjemnie było się odświeżyć. Przed

wyprawą po złoto zostawił trochę rzeczy u braci z Kemijarvi. Pilnowali ich, pewni, że wróci.

background image

Zgolił brodę, którą wyhodował w ciągu paru miesięcy pobytu na odludziu. Mrużąc

oczy, przyjrzał się sobie w lustrze Jussiego. Wyglądał rzeczywiście inaczej. Nie potrafił

wskazać palcem, co się zmieniło. Ale nie był dokładnie tym samym Knutem, który wyruszył

wiosną na poszukiwanie skarbu. Kiedy się wyszykował, poczuł niepokój. Prawie nie był w

stanie przełknąć jedzenia, które Finowie postawili przed nim na stole.

Miał tyle do załatwienia... Musiał iść do sklepu. Potrzebował ubrania. Zamierzał kupić

materiał i poszukać krawca.

Anna...

Wtedy to Hannu zdecydowanie posadził go na krześle, a sam usiadł naprzeciw, mocno

opierając łokcie na stole. Przedramiona wyrosły ku twarzy niczym dwa wielkie pnie drzew.

Oczy wydawały się smutne.

- Jest coś, o czym powinieneś wiedzieć, Knut - rzekł. - Jest coś, o czym ci wczoraj nie

powiedzieliśmy. Uważaliśmy, że przede wszystkim powinieneś się porządnie wyspać,

chłopcze. Po tak długiej wędrówce. - Przełknął ślinę. - Czy ona wiele dla ciebie znaczy? Ta

dziewczyna, która kładła kwiaty na grobie twego ojca?

- Tak. Knut nie rozumiał, do czego Hannu zmierza. Jussi stał przy drzwiach,

odwrócony plecami. Zacisnął palce na framudze.

Coś tu się nie zgadzało. Musiało wydarzyć się coś bardzo złego.

- Nigdy nam o tym nie opowiadałeś, ale to ty znalazłeś ją tej zimy, prawda? To ty ją tu

przyprowadziłeś?

Knut skinął głową.

- Co się stało z Anną? - spytał. Jego głos brzmiał ochryple.

- Szukamy jej już ponad tydzień, Knut. Wszyscy w mieście. Znowu zniknęła. Statek

na południe musiał odpłynąć bez niej. Miała wyjechać do Danii. Wiedziałeś chyba o tym?

Przytaknął.

- Przez ponad tydzień? - spytał. Późną jesienią. Powiedziała: późną jesienią... Knut

ukrył twarz w dłoniach. Dławił go tak silny płacz, że nie mógł go powstrzymać. Więc jednak

zwlekał zbyt długo. Został zbyt długo. Był pewny, że wróci w porę, by dotrzymać obietnicy.

A tymczasem zawiódł Annę. Wreszcie podniósł wzrok. Oczy miał pełne łez.

- Spadł już śnieg, wyraźnie widać na nim ślady - wykrztusił. - Nie powinno chyba być

kłopotu z jej odnalezieniem. Jest tylko kobietą, dziewczyną, nie mogła zajść daleko.

- Kiedy zniknęła, nie było jeszcze śniegu. Spadł następnej nocy. Od tygodnia trzyma

mróz - wyjaśnił Hanna.

- Gdzie jej szukano?

background image

- Wszędzie. Sprawdzono nawet dno w pobliskich wodach, zanim ściął je lód. Pastor

nadal płaci każdemu ochotnikowi, gotowemu wziąć udział w poszukiwaniach.

Knut gwałtownie poderwał się z miejsca. Nawet nie otarł łez. Sklepikarz może

poczekać. Ściągnął z siebie czyste ubranie. Włożył na powrót skórzane. Znalazł dork i czapkę

ze skóry.

- Powierzam wam moją sakwę - rzekł. - Ufam wam.

- To na nic, Knut. - Głos Hannu brzmiał po ojcowsku łagodnie. - Była lekko ubrana.

Mówią, że miała na sobie tylko koszulę nocną i płaszcz. Nie chciała, by ją uratowano.

- Znajdę ją - wycedził Knut przez zaciśnięte zęby. - Na pewno mi się uda. Lecz

najpierw porozmawiam z pastorem.

- Bądź ostrożny! Hannu najchętniej poszedłby razem z Knutem.

Chłopak był taki porywczy. Taki gwałtowny i nierozważny. Dziewczyna pewnie już

nie żyje. Nie było sensu wierzyć, że jest inaczej.

- Pastor ma wielką władzę. Jest w dobrych stosunkach z namiestnikiem. Może wsadzić

cię do aresztu, jeżeli zechce.

Knut uśmiechnął się w taki sposób, że obydwu braciom ciarki przeszły po plecach.

- Nie boję się pastora - powiedział. - Ani namiestnika. Teraz boję się tylko jednego.

Ś

mierci. Nie mojej. Jestem tak niewiele wart...

W rzeczywistości wypadki nigdy nie toczą się tak jak w marzeniach. Knut istotnie

wszedł do domu pastora głównym wejściem. Jednak nie jako bogacz, lecz jako biedny

chłopak, Kwen, syn rybaka, Knut.

Wtargnął bez pukania. Nie zdejmując czapki, ruszył prosto do salonu pastora. Nie

pozwolił się zatrzymać.

Pastor zmarszczył brwi i zdziwił się trochę, napotykając płomienny wzrok

młodzieńca, który zjawił się przed nim tak nagle.

Nie rozpoznał go.

Knut zrozumiał to w jednej chwili, gdy usłyszał słowa pastora:

- Przypuszczam, że przyszedłeś zgłosić się na ochotnika, by wziąć udział w

poszukiwaniach mojej córki? Płacę za dobę. Tego, kto ją odnajdzie, wynagrodzę dodatkowo.

Knut uśmiechnął się zimno. Jego oczy zwęziły się. Mężczyzna, który przed nim

siedział, wyglądał na zmęczonego i przygnębionego. Miał podkrążone oczy.

- Chcę wiedzieć, gdzie jej szukaliście. Chcę wiedzieć, kiedy zniknęła.

- Lensman wie o wszystkim. Porozmawiaj z nim. Pastor odwrócił się do Knuta

plecami. Ten jednak się nie poruszył.

background image

- Powinienem raczej sądzić, że wiesz lepiej od lensmana, kiedy zniknęła. I dlaczego?!

Głos Knuta brzmiał jak trzask bicza. Chłopak nawet nie mrugnął, zwracając się do

pastora na „ty”.

- Jakim prawem przychodzisz tu i zamęczasz mnie pytaniami? - spytał pastor. - Kim ty

jesteś? Co sobie wyobrażasz? Zapłacę ci za szukanie. Idź szukać albo nie. Ale nie pozwolę,

byś tu przychodził i mówił do mnie w ten sposób. Moja córka zaginęła. Modlę się do Boga,

ż

eby się znalazła cała i zdrowa. Nie życzę sobie rozmawiać z tobą dłużej. Możesz odejść.

Knut przyglądał się uważnie pastorowi. Wiele słów cisnęło się w kolejce na końcu

języka. Powstrzymał je. Na razie.

Jeszcze tu wróci. Pokaże pastorowi, na co go stać.

Wróci tu, a wtedy nie będzie milczał.

Knut wyszedł. Wyszedł drzwiami dla ważnych gości.

Wstąpił jeszcze do lensmana. Dowiedział się więcej niż na plebanii.

- Dziewczyna uciekła w niedzielę w nocy. Tego dnia właśnie przybił do brzegu statek,

który miał odpłynąć na południe. Chyba chciano ją wydać za mąż za granicą. Nie wiem

dokładnie. Słyszałem tylko, co mówiła służba. Rodzice zauważyli zniknięcie córki dopiero w

poniedziałek rano. Nie spała w swoim łóżku. Jednak wychodząc z domu, nie miała na sobie

nic więcej poza nocną bielizną.

Pokręcił głową.

- Myślę, że poszukiwania nie na wiele się zdadzą. Ale pastor wierzy w cuda. Jest

niejako do tego zobowiązany. Cha, cha...

Knut nie roześmiał się.

Następnie lensman opowiedział, gdzie dotychczas szukano Anny. Które zbiorniki

wodne sprawdzono.

- Osobiście przypuszczam, że znaleźlibyśmy dziewczynę, gdybyśmy sprawdzili dno

fiordu, ale do tej pory pastor się temu sprzeciwiał. Jednak połowa miasta sądzi, że rzuciła się

do fiordu.

- Dlaczego? Urzędnik skrzywił się.

- Uważam, że niedobrze jest mierzyć zbyt wysoko. Powinni pozwolić córce wybrać

samej. Zmuszanie do małżeństwa nie prowadzi do niczego dobrego. Są tacy, którzy mówią,

ż

e ona już kogoś wybrała.

Lensman nie rozumiał, dlaczego chłopak tak przenikliwie na niego patrzy. Ale nigdy

nie rozumiał tych, którzy swe życie spędzali w drodze.

background image

- Zarówno kucharka, jak i służąca na plebanii przysięgają, że dziewczynie przydarzyło

się nieszczęście. Że spodziewała się dziecka. A córce pastora to nie przystoi, wiesz... Z

rozpaczy rzuciła się do fiordu, chłopcze. Ale idź i szukaj. Większość ochotników udaje się na

poszukiwania i kręci się po okolicy przez kilka dni. Pastor dobrze płaci i nie pyta, gdzie byłeś

i co robiłeś. Myślę, że najbardziej obawia się tego, że ktoś znajdzie ją martwą...

Knut nie słuchał.

Jakimś sposobem dostał się do szopy Hannu. Nie był w stanie przypomnieć sobie, jak

się tam znalazł.

Kiedy oprzytomniał, płakał pomiędzy belami siana, tam gdzie się z nią kochał.

Uwiódł ją.

Spodziewała się dziecka.

Gryzł kostki do krwi, żeby nie wykrzyczeć swego cierpienia. Bił pięścią w ścianę, aż

dudniło.

Wyszeptał z szacunkiem jej imię.

Nie był wart wiązać jej butów. Nawet ziemia, po której stąpała, była więcej warta niż

on. A on ośmielił się zniszczyć Annie życie.

Przez coś tak podłego jak pożądanie zniszczył jej życie.

Knut wypłakał wszystkie łzy.

Czuł wokół siebie ogromną pustkę, której istnienia nawet nie podejrzewał.

Tak często myślał o Annie w ciągu tego lata. Dlaczego nie rzucił wszystkiego i nie

wrócił do miasta? Dlaczego pozwolił, by żądza bogactwa przytłumiła tęsknotę za Anną?

Dlaczego, dlaczego...?

Jednak nie żałował tego, co zaszło między nimi na tym posłaniu z siana.

Jeśli nawet skutki owej nocy popchnęłyby Annę do czegoś, czego nie miał odwagi

nazwać słowami, nie był w stanie niczego żałować. To jego najpiękniejsze wspomnienie.

Nigdy nie był tak szczęśliwy jak tamtej nocy. Nawet wtedy, kiedy znalazł złoto. Teraz

to zrozumiał.

Noc z Anną w ramionach, kiedy dziewczyna leżała przytulona do niego, ufna i

oddana, nie mogła się mierzyć z niczym innym, co dotąd przeżył.

Anna także była szczęśliwa.

Błagała go, żeby ją zabrał ze sobą.

On zaś zostawił ją zupełnie samą - tylko ze swą obietnicą. Obietnicą, że wróci, zanim

będzie za późno. Obietnicą, że nie będzie musiała jechać do Danii. Że nie wyjdzie za nikogo

innego poza nim. Miał się pojawić przed nadejściem późnej jesieni.

background image

Anna doszła pewnie do wniosku, że ją okłamał.

Z bólem to przyznał.

Knut wyobrażał sobie, jak musiała być nieszczęśliwa. Jak bardzo samotna.

Pewnie pomyślała, że świadomie ją oszukał. A potrzebowała go bardziej, niż

ktokolwiek go kiedyś potrzebował.

Miała urodzić dziecko...

Panie Boże, dokąd ona poszła? Dokąd mogła pójść?

Była noc. Ciemno. Anna nie była ciepło ubrana.

Musiała marznąć.

Fiord?

Nie, Knut nie sądził, by rzuciła się do fiordu.

Złożył ręce w żarliwej modlitwie.

Przemierzał powoli okolicę. Starał się myśleć tak jak Anna. Nie sądził, by mu się

udało. Niezależnie od tego, jak bardzo ją kochał, nie mógł wiedzieć, co kryło się w jej głowie.

Ogarnęła go rozpacz, podobna do tej, która wypełniła dziewczynę tamtej nocy.

Zwątpienie - podstępna świadomość, że i tak wszystko na nic.

Pastor zabronił sprawdzać dno fiordu.

Knut jednak odważył się przez mgnienie oka pomyśleć, że Anna wybrała takie

rozwiązanie.

- Być może nie żyjesz, Anno. Jeżeli tak, to nic dla mnie nie ma sensu. Nic nie ma

znaczenia dla Knuta Elvejorda. Nie liczy się to, że mógłby kupić całą Altę wraz z

otaczającym ją lasem. Ty byłaś najważniejsza w moim życiu. Ty, Anno. Nie złoto. Nie

rozumiałem tego do tej pory. Miałem ciebie. Miałem twoją miłość i prosiłem cię tylko, żebyś

czekała. Moja najdroższa. Prosiłem, byś czekała, i czekałaś. Miałem więcej, niż

przypuszczałem, i tylko ty o tym wiedziałaś...

Knut szukał tak długo, aż wreszcie nie był w stanie zrobić ani kroku więcej.

Przystanął, oparł się na kijku, płakał. Czuł, jak ciepłe łzy mieszają się z płatkami śniegu,

topniejącymi na policzkach niczym zimne pocałunki.

Boże, jak puste wydało się nagle życie! Jakie wszystko stało się bezsensowne!

Zawrócił i ruszył z powrotem do miasta. Chciał porozmawiać z pastorem. Poprosić go

o zezwolenie na przeszukanie dna fiordu.

Nawet jeśli Anna nie żyje, trzeba ją znaleźć.

background image

Obrał drogę na skróty, prowadzącą poniżej szopy Hannu. Zamierzał przeciąć rzekę,

nie zastanawiał się, czy lód wytrzyma czy nie. Zaryzykował, wszak tak niewiele trzymało go

przy życiu. Tak niewiele, co miało prawdziwą wartość.

Knut zapomniał o niewielkim rozlewisku w zakolu rzecznym nieopodal stodoły.

Lód okazał się na tyle gruby, że wytrzymał jego ciężar. Woda szybko w tym miejscu

zamarzała, ponieważ było płytko.

Wiatr wymiótł do czysta lodową taflę. Wypolerował ją do połysku. Narty Knuta

skręciły z wiatrem. Nie mógł ich prowadzić. Kierowały się jakby własną wolą.

Być może los tak chciał.

Pod gładką taflą zamajaczył tylko cień. Tuż przy brzegu. Tuż obok miejsca, gdzie

rzeka wyginała się łagodnie w kunsztowny łuk niczym we własnoręczny podpis natury.

Jaśniejsze miejsce pośrodku niebieskoczarnej powierzchni.

Plama zaczęła rosnąć przed oczami Knuta. Coś go ku niej przyciągało. Coś go

popychało, nie był w stanie się zatrzymać.

Aż stanął tuż ponad plamą. Wiedział, że nikt już nie będzie musiał przeszukiwać

fiordu.

Upadł na kolana, nie zdejmując nart. Kijek wyśliznął mu się z dłoni. Chłopak zdjął

rękawiczki, przyłożył ręce do twardej, gładkiej powierzchni - jak gdyby ich ciepło mogło

stopić lód i pomóc się dostać bliżej. Tak jak gdyby ciągle jeszcze mógł uratować Annie życie

własnym ciepłem.

Płakał i nic nie widział przez łzy. Aż piekły oczy, bolało gardło.

Położył się na lodzie nad zastygłą postacią, uświadamiając sobie, że stracił Annę.

Stracił jedyną osobę, która cokolwiek dla niego znaczyła. Jedyną, która była ważniejsza od

niego samego.

Zrozumiał to jednak zbyt późno.

Zmarzł, szczękał zębami, ale nie mógł teraz od niej odejść.

Trafił tu. Znalazł ją. Jeszcze raz miał ją odprowadzić do domu. Tyle przynajmniej był

jej winien.

Lód był gruby co najmniej na szerokość jego dłoni. Pod spodem płynęła woda. Włosy

dziewczyny poruszały się, wyglądały w wodzie jak połyskujące nici. Koszula nocna również

lekko falowała.

Knut zaatakował lód kijkami i nartami. Kopał, skakał, wygrzebywał kamienie z

brzegu i rzucał nimi w gładkie lustro natury.

background image

Powoli, powoli przebijał się przez twardą, grubą warstwę. Wreszcie całkiem się

przebił. Otwór nie był większy niż zaciśnięta pięść, ale chłopak się nie poddawał.

Teraz było łatwiej, mógł uderzać w krawędzie i kruszyć je kamieniem.

Z otworu tryskała lodowata woda i przemoczyła Knuta do suchej nitki. Przesiąknęła

przez skórzane spodnie, groziła przykuciem go do zamarzniętej tafli, ale się nie przejmował.

Ledwie to zauważał.

Woda przeciekła przez rękawiczki. Stracił już prawie czucie w rękach, ale dopóki

mógł utrzymać kamień, nie miał zamiaru się poddawać.

Klęczał tuż przy głowie dziewczyny. Gdyby zaczął unosić ją prąd, Knut zdołałby ją

pochwycić. Zatrzymać. Z mozołem powiększy! przerębel na tyle, że sam mógłby się w nim

zmieścić. Znów kuł brzegi. Jeszcze trochę. Jeszcze tylko trochę...

Położył się obok Anny, wsunął obie ręce pod lód, dobrze zaparł się łokciami.

Przełknął ciężko, zacisnął powieki i pociągnął.

Poczuł opór, zobaczył, że skrawek koszuli nocnej uwiązł w lodzie. Przymarzł. A więc

to ją trzymało, nie pozwoliło popłynąć z prądem.

Knut pociągnął jeszcze raz, rozerwał materiał. Zaskoczył go nagły ciężar.

Trzymając Annę pod ręce, zdołał podźwignąć się z kolan. Potem chwycił dziewczynę

w talii i próbował wyciągnąć z tego zimnego grobu, który sobie wybrała. Musiał się

pośpieszyć, gdyż pod ciężarem obojga lód zaczął się niebezpiecznie uginać. Nadludzkim wy-

siłkiem uniósł ukochaną ku górze i przepełznął na pewny grunt.

Już nie płakał.

Ostrożnie ułożył Annę na śniegu przy brzegu rzeki. Po tygodniu spędzonym w wodzie

jej ciało nabrzmiało. Nie przedstawiało pięknego widoku. Knut jednak zmusił się, by na nią

spojrzeć.

Pamiętał, jaka była wtedy, pod dotykiem jego pieszczot.

Ich miłość stała się po części przyczyną jej śmierci. Anna wybrała śmierć jako

ostateczne wyjście. Ponieważ on dał się omamić złotemu szczęściu.

Jego miłość okazała się śmiertelną trucizną.

Knut ostrożnie położył ręce na brzuchu dziewczyny. Klucha w gardle groziła

uduszeniem.

To prawda. Anna nosiła jego dziecko. Tej jesiennej nocy zgasło więcej niż jedno

ż

ycie.

Knut pochylił głowę. Czyżby Raija była bardziej przewidująca, niż ktokolwiek z nich

podejrzewał?

background image

Czyżby to przeczuwała? Zawsze uważała, że złoto Kallego sprowadzi ze sobą

nieszczęście.

Czy Anna umarła dlatego, że dal się zaślepić złotemu blaskowi?

background image

14

Na plebanii ciągle paliło się światło, kiedy Knut szedł w jej stronę, dźwigając ciężkie

brzemię. Tym razem także nie zapukał do drzwi. Sam wyglądał jak topielec, kiedy

przemierzał pokryte dywanami podłogi. Znalazł pastora z żoną przy kominku w jednym z

salonów.

Stanął przy wejściu. Pchnął drzwi nogą.

Pastorowa poderwała się z krzykiem. Zachwiała się. Knut na zawsze zachowa w

pamięci tę białą twarz otoczoną siwymi włosami - i tę czarną suknię, która sprawiała

wrażenie, że nie było pod nią ciała.

Nawet pastor oniemiał. Cofnął się, kiedy Knut podszedł bliżej. Odsunął się na bok,

uczynił niezgrabny ruch ręką, dając chłopakowi znak, żeby położył ciało Anny na sofie.

Knut zatrzymał się. Stał z dziewczyną w ramionach. Za nic nie chciał jej wypuścić.

- Przychodzę z twoją córką, pastorze - wykrztusił. Był siny z zimna. Kapało z niego,

kiedy lód topił się w ciepłym pokoju. - Przychodzę z nią po raz drugi. Gdybym wiedział, że

tak się stanie, nie przyprowadzałbym jej tutaj za pierwszym razem.

Pastor przyjrzał mu się bliżej. Było coś w tym chłopaku, co przywodziło na myśl

przeszłość i teraźniejszość. Kim jest ten młodzieniec w lapońskim stroju, który ośmiela się

mówić do niego w ten sposób? Skąd ten dziwny blask w jego brązowych oczach? Gdzie wi-

dział te oczy wcześniej?

- To on - odezwała się pani domu. - To on znalazł ją tej zimy. Poznajesz?

Złapała męża za ramię, przywarła do niego, lecz szorstko ją odsunął.

Pastor rzeczywiście sobie przypomniał. Lecz widział w tym chłopcu coś jeszcze. Coś,

co znał już wcześniej. Coś, co powinien pamiętać...

- Tak, to ja - rzekł Knut.

Spojrzał na twarz Anny, która przypominała groteskową maskę. Następnie delikatnie

położył dziewczynę na sofie. Poprawił ostrożnie jej koszulę nocną, by ładnie się układała,

odgarnął Annie lok z czoła, pogłaskał czule palcem po policzku.

Pastor zamierzał go zganić, ale się na to nie zdobył. Coś go powstrzymało. Odwrócił

się do biurka. Pogrzebał w szufladach i wyciągnął sakiewkę, którą trochę przesadnie

pobrzękiwał.

- Ostatnio byłeś tu jakieś trzy - cztery dni temu? - spytał, nie patrząc na chłopaka.

Knut nadal stał przy sofie. Dotykał ramienia Anny. Nie mógł się z nią rozstać.

background image

- To powinno wystarczyć.

Pastor starannie ułożył na stole stos monet. Próbował się uśmiechnąć uprzedzająco

grzecznie. Jeszcze nie całkiem do niego dotarło, że w miejscu, w którym dopiero co siedział,

leżą zwłoki jego najmłodszej córki.

Knut potrząsnął głową.

- Nie chcę twoich pieniędzy, pastorze! - rzekł niespodziewanie stanowczo. - Możesz

sobie zostawić swoje srebrniki!

Spojrzeli na niego zaskoczeni. Pastorowa osunęła się na najbliższe krzesło i łkała

półgłosem.

Knut nie odrywał wzroku od pastora. Nie uciekł spojrzeniem.

- Chciałbym, żebyś spytał samego siebie, dlaczego Anna to zrobiła - odezwał się. -

Chciałbym, żebyś spojrzał w głąb swej duszy i spytał, czy jesteś bez winy. Czy można było

uniknąć tej śmierci.

- Jak śmiesz? - syknął pastor przez wąskie usta. - Jak śmiesz tutaj przychodzić i

cokolwiek sugerować? Weź swoje pieniądze. Zabierz swoją zapłatę. Jeśli jej nie chcesz,

zostaw, niech leży. Ale wyjdź stąd!

Knut był spokojny. Złość nic już nie pomoże.

- Nie musisz tego powtarzać, pastorze - odparł. - Pójdę. Nie potrzebuję twoich

pieniędzy. Szkoda, że wcześniej nie rozumiałem, że pieniądze znaczą tak niewiele. Być może

Anna by jeszcze żyła.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał pastor, opanowując się. - Kim jesteś?

Knut ściągnął czapkę. Nie przez szacunek dla człowieka, który stał przed nim, lecz

dlatego, że zrobiło mu się za gorąco przy piecu.

- Znałeś moją matkę - rzekł ze smutnym, nikłym uśmiechem. - Nie pasowała do was,

bogatych, w Alcie. Ożenił się z nią wójt. Ludzie nazywali go Krwawym Ole...

- Raija? - przerwał pastor z niedowierzaniem. - Jesteś synem Raiji? Oczywiście... te

oczy... Powinienem to zauważyć. Ale to działo się tak dawno temu. Już prawie o niej

zapomniałem. Jej syn, tak... Syn...

Zmarszczył brwi. W jednej chwili przypomniał sobie, że Anna przynosiła kwiaty na

grób nieznajomego. Czyżby jego córka miała w tym jednak jakiś powód?

- Syn Kallego Elvejorda - dokończył Knut. - Wróciłem. Musiałem coś zabrać. Coś, co

do mnie należało. Spadek po ojcu. Znalazłem coś innego... i dziś żałuję, że się tym nie

zadowoliłem. Ale chciałem mieć wszystko naraz.

- Spojrzał na dziewczynę. - Teraz straciłem wszystko.

background image

- Anna miała wyjechać do Danii. Knut napotkał spojrzenie pastorowej.

- Właśnie - rzekł. - Może nie powinniście mieć wobec niej tak wielkich planów. Czy

nie widzieliście, jak ją unieszczęśliwiacie? Nie wiedzieliście, jak bardzo się tego bała?

- Anna była posłuszną córką - rzucił ostro pastor.

- Chcieliśmy tylko jej dobra. Miała zostać hrabiną...

- Nie pytaliście jej, dlaczego uciekła za pierwszym razem?

Milczeli.

- Anna była tak zalękniona, że minęło kilka dni, zanim odważyła się ze mną

porozmawiać - powiedział Knut ze smutkiem w głosie. - Była najbardziej godną pożałowania

istotą, jaką spotkałem w swym życiu. I już wtedy błagała mnie, żebym jej nie odprowadzał do

domu. Nie znała mnie, ale wolała raczej podróżować z obszarpanym awanturnikiem, niż

wrócić tutaj.

- Kłamiesz! Knut mówił dalej. Nie pozwolił, by pastor przerwał mu oskarżeniami.

- Żałuję, że jej nie posłuchałem. Ale sądziłem, że w domu będzie jej najlepiej.

Sądziłem, że dziewczyna z jej sfery będzie nieszczęśliwa bez tego wszystkiego, do czego

przywykła. Byłem głupi. Nawet przez moment nie pomyślałem o tym wszystkim, czego jej

brakowało.

- Annie nigdy niczego nie brakowało.

Knut spojrzał na żonę pastora. Zrobiło mu się smutno.

- Nie? Nie brakowało jej zrozumienia? Kogoś, kto naprawdę by się o nią troszczył?

Kogoś, kto by ją cenił za to, kim jest? Kto by ją kochał, a nie ganił przez cały czas... Kogoś,

kto by dostrzegł, jaką jest kruchą istotą? Czy Anna miała kiedykolwiek kogoś na tyle

bliskiego?

Pastor demonstracyjnie odwrócił się do Kmita plecami.

- Nie podoba mi się sposób, w jaki mówisz o mojej córce! Spędziłeś z nią zaledwie

kilka tygodni. Nie myśl, że udało ci się ją poznać. Nie myśl, że pokazała ci swe prawdziwe ja!

- A czy wam pokazała kiedyś swą prawdziwą twarz? Kiedy na tyle dorosła, że

potrafiła już ukrywać uczucia... Myślę, że jej nie znaliście.

- Jeszcze chwila, a każę cię wyrzucić i zamknąć w areszcie!

Knut podniósł dłoń w obronnym geście.

- Wyjdę. I nigdy nie wrócę. Ale nie pozwolę, byście uniknęli odpowiedzialności przed

samymi sobą. Wy także ponosicie winę za to, co się stało. Uciekła w przeddzień wyjazdu.

Czy was to nie zastanowiło?

background image

Pastorowa umknęła wzrokiem przed przenikliwym spojrzeniem brązowych oczu

Knuta.

- Plotki!

- Anna nie chciała wyjeżdżać do Danii. Nie chciała za męża tego człowieka, którego

jej wybraliście, nie pytając o zdanie. Wolała raczej umrzeć.

- A więc ty, na wpół Kwen, twierdzisz, że tak dobrze poznałeś moją córkę?

W głosie pastora brzmiała ostra drwina. Knut nie pozwolił wyprowadzić się z

równowagi i nadal stał wyprostowany przed rodzicami Anny.

Choć wcale nie musiał, wziął na siebie część winy za jej śmierć.

- Nie jesteście jedynymi zabójcami - rzekł poważnie. Nabrał powietrza. Ciężko mu

było to przyznać: - To również moja wina.

Dwie pary oczu spojrzały na niego.

- Miałem coś do załatwienia. Dlatego wyjechałem z Alty. Zabrało mi to więcej czasu,

niż się spodziewałem. Sądziłem, że zdążę tu wrócić, zanim będzie za późno. Późną jesienią...

Ale tak dokładnie nie wiedziałem, co to znaczy „późna jesień”...

- Jaki to ma związek z Anną, moją córką? W brązowych oczach, które tak bardzo

przypominały oczy Raiji Alatalo, kryło się cierpienie.

- Anna by żyła, gdybym wrócił wcześniej - odparł Knut zdecydowanie. - Jak często z

nią rozmawialiście? - spytał. - Czy przyglądaliście się jej dokładnie? Czy nic nie

zauważyliście? Nic nie zrozumieliście? Jak można być tak ślepym?

Pastorowa otworzyła usta. Nie patrzyła na męża. Splatała białe palce.

- Anna... spodziewała się dziecka - wykrztusiła. Knut napotkał pełen niedowierzania

wzrok pastora.

- Tak, Anna spodziewała się mojego dziecka - przyznał ze smutkiem. - Miałem po nią

wrócić przed jesienią. Przed jej wyjazdem. Ale wy pierwsi ją zawiedliście. Zamierzaliście ją

skazać na nieszczęśliwe życie.

Dotknął ciała Anny jeszcze raz. Uśmiechnął się słabo. I ruszył do wyjścia.

W drzwiach się odwrócił. Pastor ciągle jeszcze nie mógł się otrząsnąć z szoku.

Wyglądało, jakby szukał słów. Pastorowa nie spuszczała Knuta z oczu.

- Anna kochała mnie - rzekł smutno Knut. - Naprawdę mnie kochała. Chociaż byłem

tylko nędznym, prostym pół - Kwenem. I ja kochałem ją bardziej niż własne życie. To

również moja wina, że nie żyje. Żałuję, że tak się stało. Powinienem był ją raczej zabrać ze

sobą, do życia w biedzie i niepewności.

background image

Knut opuścił plebanię. Po raz ostatni. Również i tym razem wyszedł głównym

wyjściem.

Hannu i Jussi czekali na Knuta w swojej ubogiej izbie. Poważnie się o niego martwili.

Wiedzieli, że chłopak nie zadowoli się niczym pośrednim. Chciał mieć wszystko albo nic.

Bali się.

- Chwała Bogu! - zawołał Hannu, kiedy Knut dowlókł się do nich na wpół żywy.

Po drodze wstąpił do sklepu. Obudził sklepikarza i bardziej groźbą niż prośbą

nakłonił, by biedak sprzedał mu wódki na kredyt.

- Nie wiem, czy Bóg miał z tym coś wspólnego - wybełkotał Knut.

Pozwolił przyjaciołom ściągnąć z siebie mokre ubranie.

Ale butelki, w której pozostało jeszcze kilka cennych kropli, dobrze pilnował.

Jussi rzucił w jego stronę wełniany pled, który grzał lepiej niż spirytus.

- Znalazłeś ją? Knut przytaknął i przyłożył butelkę do ust. Napił się, nie częstując

gospodarzy.

- Nic ci to nie pomoże - stwierdził Hannu, zerkając na butelkę. - Stać cię teraz na

więcej takich, ale mam nadzieję, że nie dasz się skusić.

- Przynajmniej już tak nie boli - odparł Knut. - Dzięki temu ból jest mniej dotkliwy.

Cały czas chodzę jakby w chmurach. Już tak nie boli. Ona nie żyje. - Wypił do dna. -

Zaniosłem ją do pastora. Powiedziałem mu, żeby zatrzymał te swoje cholerne pieniądze. Nie

pamiętam, czy przeklinałem. Opowiedziałem mu wszystko, jak było. Że zamierzałem się z

nią ożenić. Że oni też ją zabili. Ze nosiła moje dziecko... - Rozpłakał się.

Jussi uratował butelkę przed rozbiciem o podłogę.

Pomógł Knutowi się przebrać. Chłopak wypił gorącą kawę, którą mu podali, żeby w

następnej sekundzie spytać, czy nie mają w domu czegoś mocniejszego.

- Nie dla ciebie - rzekł Hannu surowo. - Nie daj się temu zniszczyć, Knut.

- Nie zostało tak wiele do niszczenia - odparł chłopak zrezygnowany. Przekładał

kubek z jednej ręki do drugiej. Wzrok miał niespokojny. - Wszystko wam zostawię - dodał z

grymasem. - Pomyślcie tylko, jacy będziecie bogaci!

Nawet się nie uśmiechnęli.

- Czy podobałby się jej ten mężczyzna, jakim możesz się wkrótce stać? - spytał

Hannu. - Nie znałem jej. Widywałem ją tylko z daleka. Ale nie wyglądała na taką.

- Kochała mnie - jęknął Knut. - Anna mnie kochała. Nie mogę znieść myśli, że nie

ż

yje. Rozumiecie to? Nie mogę znieść tej myśli. Nie mogę znieść tego, że będę musiał żyć

bez niej. Nic nas już nie czeka, bo ona nie żyje. Kochałem ją. Nadal ją kocham. Widziałem jej

background image

martwe ciało, ale nie przestałem jej kochać. Gdzieś w głębi mej duszy istnieje nadal żywa.

Coś we mnie nadal wierzy, że wszystkie marzenia, jakie snułem, się spełnią. Nie dopuszczam

do siebie myśli, że jej nie ma. Nosiła w sobie życie. O tym też nie chcę myśleć. To tak

potwornie boli. Rozdziera mnie na strzępy. Spłodziliśmy dziecko, Anna i ja, lecz ono nigdy

się nie narodzi. Nienawidzę siebie za to, co jej zrobiłem. Wolałbym jej nigdy nie dotknąć.

Ż

ałuję, że uczucia zwyciężyły. Wolałbym jej nigdy nie posiąść. Żałuję, że nie wróciłem

wcześniej... Nic nam się nie udało. Nienawidzę siebie za to, co sobie o mnie pomyślała tej

nocy, kiedy popełniła samobójstwo. Musiała przestać we mnie wierzyć. Musiała dojść do

wniosku, że ją oszukałem. Że tylko się zabawiłem jej kosztem. Że nigdy nie traktowałem jej

poważnie. Tylko w takim przypadku mogłaby się zdecydować na tak desperacki krok.

Nienawidzę siebie... a wy prosicie mnie, bym nie pił? Nie mogę ze sobą wytrzymać. Jestem

taki podły, że już nawet nie ma znaczenia, czy piję, czy nie. Nie znoszę siebie. Po prostu nie

znoszę tego Knuta Elvejorda.

Hannu westchnął. Skinął lekko na Jussiego, który poszperał w jednej z szaf. Przyniósł

antałek i wyciągnął korek.

- Możesz pić do nieprzytomności - rzekł Hannu. - Ale tylko tu w domu. Zresztą

musisz do jutra wytrzeźwieć, byś był w stanie pójść na pogrzeb. Tyle jesteś jej winien.

Pastor sam wygłosił mowę nad trumną córki. Nigdy nikt nie wygłosił takiej mowy

pożegnalnej. Całe miasto zgromadziło się w kościele. Takie pogrzeby jak ten nie zdarzają się

często. Na temat śmierci Anny krążyło tyle plotek, że wkrótce każdy będzie mógł przedstawić

własną wersję wydarzeń.

Knut także przyszedł. Usiadł w ostatniej ławce. Nie odrywał wzroku od trumny.

Nigdy przedtem nie widział tak pięknej trumny - te, które znał, sporządzono z nie

heblowanych desek. Nigdy nie widział nawet takiej, która byłaby pomalowana.

Jednak Anna zasługiwała na to, co najlepsze.

Knut słyszał, jak ojciec wspominał ją jako córkę, którą każdy chciałby mieć. Sławił jej

cnoty, aż cała parafia płakała.

Knut czuł, jak i jemu do oczu cisną się łzy.

Sam wygłosiłby zupełnie inną mowę. Nad inną Anną.

Ale to nie miało już znaczenia.

Wynieśli ją ludzie należący do elity społecznej Alty. Knut poczuł ukłucie w sercu.

Szedł na końcu konduktu - on, który przez kilka krótkich chwil był jej najbliższy.

Ś

ciskał w rękach kapelusz. Hannu kupił mu trochę ubrania. Zachowując ostrożność,

przyjaciel wyłożył kilka własnych monet w zamian za część metalu z sakwy. Knut nie

background image

powinien płacić złotem, zanim nie wyjedzie z miasta. Nie tylko ulubieńcy Boga tu zaglądali, a

Knut był sam. Bez trudu mógł się stać ofiarą drani liczących na łatwy łup.

Stał daleko i patrzył, jak opuszczają trumnę w bladą, zmarzniętą ziemię.

Drżały mu szczęki, tak mocno zagryzł zęby. W rękach ściskał rondo kapelusza. Czul,

jak pocą mu się dłonie. Czuł, że zaraz popłyną mu łzy, a myślał, że już wszystkie wypłakał.

W samym środku psalmu zdał sobie sprawę, że dłużej nie wytrzyma. Nie oglądając się

za siebie, szybko wyszedł z cmentarza. Kiedy minął kościół, zaczął biec.

Niewielu go widziało. A w każdym razie mało kto rozumiał jego zachowanie. Lecz

pastor dostrzegł młodego człowieka, który ze spuszczoną głową wyszedł z tłumu czarno

ubranych postaci.

Zwrócił na niego uwagę jeszcze w kościele. Widział, że nie odrywa wzroku od

trumny.

Chłopak miał w sobie wiele z matki. Pastor zastanowił się, jakie przekleństwo ciąży

nad tą rodziną: najwyraźniej szczęście nie było im przeznaczone.

Nie mógł nawet nienawidzić tego młodzieńca, stwierdził z przerażeniem.

Knut niewiele miał rzeczy do pakowania. Kiedy wrócili Hannu i Jussi, siedział gotowy

do drogi.

- Czekałem na was - wyjaśnił. - Trochę wam zostawiłem w szafie, w której chowacie

spirytus.

Hannu sprawdził. Knut zostawił ostatni antałek. Samogon jednak zniknął.

- Już nie potrzebuję tego lekarstwa - rzekł chłopak z powagą. - Muszę chyba nauczyć

się żyć z bólem w sercu. Czy to miałeś na myśli, Hannu? To mi chciałeś przekazać?

Hannu skinął głową.

- Dokąd się wybierasz? Knut wzruszył ramionami.

- Nie wiem. Prędzej czy później do domu. A przedtem? Gdzie mnie oczy poniosą. To

już nie ma znaczenia.

Objął ich serdecznie. Podziękował za wszystko, co dla niego zrobili. Za to, że mógł się

stać jednym z nich.

- Zawsze byłeś jednym z nas - powiedział Hannu. - Nie musiałeś się nim stawać.

Knut nie poszedł drogą obok kościoła. Nie chciał tam wracać.

background image

15

Minął prawie rok, odkąd wyruszył z domu z pustą sakwą i odrobiną pieniędzy,

których ciężar bardziej czuł na sumieniu niż w kieszeni.

Teraz posiadał dużo więcej. Spłacenie Reijo nie sprawi mu kłopotu.

Wyprawa po złoto była jego próbą męskości. Knut sądził, że mu się powiodła. Ale nie

był pewien, czy była warta ceny, jaką zapłacił.

Nie chciał wracać do domu. Nawet nie mógł. To, co niósł w sakwie, mu nie

wystarczało.

Z Anną u boku zadowoliłby się nawet mniejszą częścią skarbu. Teraz wypełniała go

gorycz.

Skała skrywała więcej. Oby tylko pamiętał, gdzie szukać. Do wiosny powinien

wydobyć resztę.

Spadek po ojcu.

Określenie to nabrało nieprzyjemnego zabarwienia. Jednak Knut zamierzał sięgnąć po

wszystko. To jedyne, co mu pozostało.

Na północny wschód od Karasjok, w miejscu, co do którego uczeni ciągle nie byli

zgodni, gdzie przebiegają granice, osiedliła się stara kobieta z trzema córkami.

Szwedka. Przybyła tu z mężem dawno, dawno temu. Teraz nie było przy niej

mężczyzny, a cztery kobiety mieszkały samotnie na odludziu. Samotnie pokonywały

wszystkie wyzwania, które niosło z sobą życie w takim miejscu.

Knut dotarł tam na nartach. Dostał na jedną noc ławę do spania. Następnego ranka

oznajmił, że mógłby zostać trochę dłużej. Mógłby pomóc przy cięższych pracach. Widział

wyraźnie, że w obejściu potrzebny jest mężczyzna. Gospodarstwo wyglądało na zapuszczone

i podupadłe.

Kobieta miała dwie krowy i konia. Knut zastanawiał się, jakim cudem udawało jej się

wy karmić zwierzęta, bo w stodole było niewiele paszy i nie wyglądało na to, żeby

karczowała drzewa pod nowe pastwiska.

Zachodził w głowę, z czego żyły, pomijając to, że łowiły ryby i zastawiały sidła.

Zrozumiał, kiedy uświadomił sobie, że mieszkały t u ż przy jednym z najbardziej

uczęszczanych szlaków, biegnących przez płaskowyż. Tędy wędrowali ludzie. Nie żeby

codziennie ktoś obok przechodził. Mogły minąć tygodnie, zanim ktokolwiek się pojawił, ale

wiadomo było, że jakiś człowiek zawsze trafi w pobliże chaty.

background image

Knut dostał kąt w stodole. Po kilku tygodniach pracy mógł przyznać, że jest

zadowolony.

Córki nie były wcale brzydkie. Nosiły imiona Sara, Sanna i Lea. Ich wieku mógł się

co najwyżej domyślać - to najlepiej strzeżona tajemnica kobiet. Ale zakładał, że mogą mieć

od dwudziestu pięciu do trzydziestu pięciu lat. Zresztą zbytnio nie zaprzątał sobie tym głowy.

Widział, że są kobietami z krwi i kości. Że są dobrze zbudowane, że spojrzenie

niebieskich oczu nieustannie krąży wokół niego.

Kiedyś podsłuchał rozmowę między Sanną i Leą. Układały wtedy serwetki.

- Cieszę się, że mama ma z niego pożytek - mówiła Sanna. - Chłopak jest niczego

sobie. Mogłabym z nim zgrzeszyć niejeden raz.

Lea zgodziła się z siostrą:

- Przez tydzień bez przerwy. Co najmniej. Musimy się wokół niego zakręcić. Na razie

nas nie zauważa, ale jest tylko mężczyzną. Zobaczysz, jak się postaramy, nabrzmieje mu w

spodniach. Może spróbujemy wszystkie naraz?

- Ee, to dla tych, którzy wpadają na krótko. Mama dobrze się wyraża o tym parobku.

- W dodatku biedak nie ma nic wartościowego... nic poza majątkiem z przodu spodni.

- Lea prychnęła. - W zamian możemy utoczyć mu trochę soków, co?

- Podoba ci się?

- Mmm. Tak bardzo, że się z nim rozprawię, zanim tu nadciągną powracający z

jarmarku w Lyngen. Nie wolno nam przepuścić takiej okazji, a on nie może się o niczym

dowiedzieć i powinien do tego czasu zniknąć. Mama poczęstuje go pewnie trefną zupą, jeżeli

chłopak zostanie tu zbyt długo.

Znowu śmiech.

Knutowi przeszedł dreszcz po plecach.

W jednej chwili zrozumiał, że te kobiety zajmują się sprawami, które bynajmniej nie

są zgodne z prawem.

Sprzedawanie siebie to jedno - ta myśl odstręczała Knuta, ale była jeszcze do

przyjęcia. Gorsze wydawało mu się co innego. Okradanie podróżnych. A rozmowa o zupie...

Być może wchodzi tu w grę coś poważniejszego niż kradzież.

Knut miał ochotę natychmiast się spakować i wyjechać, ale też dręczyła go ciekawość.

Został ostrzeżony.

Był przygotowany. Przewrotna chęć przekonania się, czym się zajmują dziewczyny,

zmusiła go, by pozostał. Nie była wolna od czarnego humoru. Te kobiety miały nosa do

cennych rzeczy, wiedziały, kogo opłaca się oszukać. Posiadały tę sztukę w małym palcu. To

background image

ich zawód. Ale jego nie przejrzały. A był chyba najbogatszym człowiekiem, jakiego zaprosiły

pod swój dach. I tego nie zauważyły. Widziały tylko biednego młodzieńca, Knuta. Trochę

naiwnego chłopaka, który wiecznie wędrował i czegoś szukał.

Nie wiedziały, że jego zniszczona sakwa zawierała majątek większy, niż mogły sobie

wymarzyć, prowadząc takie życie i tę szczególną formę handlu.

Już wcześniej zwrócił uwagę na ich rzeczy. Miały więcej, niż potrzebowały. Nawet

szkatułkę z kosztownościami. Tu na płaskowyżu nikt nie używał drogich ozdób.

Kradły i sprzedawały.

Nie musiały wycinać drzew pod pastwiska. Wyglądało na to, że interes kwitł.

Najwyraźniej Lea wyciągnęła najdłuższą słomkę. Albo to jej najbardziej się podobał.

W każdym razie ona zjawiła się pierwsza.

Pod wieczór po skończonej pracy Knut poszedł do siebie. Na sianie na górze w

stodole było zimno. Na dole stał piec, lecz matka wyraźnie zażyczyła sobie, żeby w nim nie

palić. Bała się pożaru. Knut pomyślał, że raczej bała się, żeby nie zużył zbyt wiele drewna,

ale on dobrze grał swą rolę. Bez protestu marzł wieczorem i nocą. Bywało, że budził się

skostniały z zimna.

Lea rozpuściła swój jasnobrązowy warkocz. Włosy, proste i już pozbawione blasku,

opadły trochę poniżej ramion. Ładnie się ubrała. Włożyła dość przyzwoitą bluzkę, lecz w

stodole rozpięła dwa guziki przy szyi.

Udawała, że czyni to bezwiednie, lecz Knut nie dał się zwieść. Wyglądał może młodo,

ale na swoje dziewiętnaście lat czuł się stary i doświadczony.

Spod narzuconego na ramiona szala wyjęła butelkę i zamachała nią Knutowi przed

nosem.

- Niespodzianka - uśmiechnęła się. Knut zastanowił się, czy to ostatnia rzecz, jaka go

w życiu zaskoczy. Ale postanowił zaryzykować, mając nadzieję, że Lea nie posunęłaby się do

morderstwa.

- Można powiedzieć, że tak. Usiadła na brzegu jego posłania. Nie wydawała się ani

trochę speszona. A kiedy odkorkowała butelkę i przytknęła ją najpierw do swoich ust, zanim

podała jemu, upewnił się, że nie jest to początek końca.

- Damy mają pierwszeństwo - rzekł z uśmiechem, po czym sam pociągnął spory łyk.

Trunek okazał się bardziej ostry i mocny, niż Knut się spodziewał. Przyprawiony czymś, co

wydawało mu się znajome, ale nie pamiętał, co to takiego. Zadzwonił zębami o butelkę,

zanim wziął jeszcze jeden haust. Sporo czasu upłynęło od pijaństwa u Hannu.

- Czym sobie na to zasłużyłem? - zdziwił się.

background image

- Niczym - odparła i mrugnęła szelmowsko. - Jeszcze niczym.

Położyła szal za sobą i rozpięła pozostałe guziki. Przez cały czas nie spuszczała z

Khuta wzroku. Lekko się uśmiechała. Każdym gestem starała się wzbudzić w chłopaku

pożądanie.

Knut nie odrywał od niej oczu. Pił.

Ś

ciągnęła bluzkę. Zaczęła wolno rozwiązywać koszulę. Chłód w pomieszczeniu

przyprawiał ją o gęsią skórkę. Knut odłożył butelkę, ale znowu usiadł z założonymi rękami.

Lea zsunęła chodaki. Upadły ciężko na podłogę. Rozchylona koszula ukazała pełne piersi,

które chyba zaczynały tracić swój kształt. Dziewczyna wyzywająco podciągnęła spódnicę i

odsłoniła nogi. Miała ładne nogi. Bardzo szczupłe uda. Usiadła na posłaniu, podkurczyła nogi

- pokazała, że pod spódnicę nic na siebie nie włożyła. Uśmiechnęła się zmysłowo. Lubiła się

pokazywać. Lubiła wzbudzać pożądanie.

Przesunęła czubkiem języka po wargach.

- Nie mów tylko, że cię boli głowa - szepnęła ochryple.

Knut uśmiechnął się.

Do diabła, sama się prosi. Mógłby przejść obok niej obojętnie. Normalnie nawet by się

za nią nie obejrzał. Była za stara. Zupełnie nie w jego typie.

Ale nie miał nikogo od...

Dużo czasu minęło, odkąd był z kobietą.

Wyciągnął leniwie dłoń i położył ją na piersi Lei. Pieścił ją, obserwując przez cały

czas, jak dziewczyna się podnieca. Starał się wyczuć, co robi dobrze, a co jej się nie podoba.

Miał ochotę na kobietę. Niekoniecznie na nią. Właściwie każda byłaby teraz dobra.

Tylko jego męskość ożyła. Serce pozostało martwe.

Dziewczynie wyraźnie sprawiało przyjemność, że wzbudzała w nim pożądanie.

Podobało jej się, kiedy jego pieszczoty stały się bardziej intensywne, podobało jej się, kiedy

dotykał jej w sposób zbyt wulgarny, by ośmieliła się poprosić o jeszcze. Knut wiedział, czego

chciała, i dał jej to.

Była gotowa, kiedy rozpinał spodnie. Dosiadła Knuta okrakiem niczym dzika bestia.

Drapała i wyła, doprowadzając go do zenitu, bardziej przypominającego burzę niż rozkosz.

Lecz najwyraźniej była zadowolona. Nie wyszła, dopóki nie wziął jej jeszcze dwa razy

na swym wąskim posłaniu. Potem, kiedy został znowu sam, wydawało mu się, że w stodole

jest potwornie gorąco.

background image

W tym tygodniu codziennie miał podobne odwiedziny. Następnego dnia przyszła

Sanna. Sara w kolejne dwa. Przez dwa wieczory bawił się z Leą i Sanną - oba przeciągnęły

się do późnej nocy.

Knut czuł się zmęczony. Uznał, że najwyższy czas ruszyć w drogę. Najwyższy czas

wymknąć się z objęć tych dziwnych kobiet. Odszedł bez pożegnania, nie prosząc o zapłatę za

pracę.

Niech sobie myślą, co chcą. Być może uważały, że został wystarczająco sowicie

wynagrodzony.

Ż

adnej z nich nie udałoby się go zatrzymać.

Knut ruszył dalej na wschód. Zboczył nieco na północ. Podążył utartym szlakiem.

Odnajdował na wpół zasypane ziemianki, które dawały mu schronienie na noc. Ruszał dalej o

brzasku.

Najciemniejsza część zimy była jeszcze przed nim. Nie miał wytyczonego celu.

Stanowił tylko mały punkt na bezkresnym płaskowyżu, rzucony na pastwę kapryśnej natury.

Nie bał się.

Przez dwie noce słyszał wycie wilków. Jedną z nich spędził przy ognisku. Siedział,

oplótłszy się ramionami. Wspominał noc, kiedy obejmował Annę.

Niebo było równie gwiaździste jak wtedy. Przypomniał sobie, jak Anna mówiła, że

gwiazdy to odbicie wszystkich ognisk na ziemi.

Teraz sam pomyślał, że gwiazdy są okienkami do dusz, które odeszły do Boga. Przez

te swoje okienka mogą spoglądać w dół na tych, których lubiły za życia.

Popatrzył w niebo. Usiłował odgadnąć, która gwiazda należy do Anny, lecz nie

potrafił.

Czwartego dnia dogoniły go pędzące reny. Zwykle ludzie zatrzymują się, gdy

spotykają na tym pustkowiu inne żywe dusze. Knut wsparł się na kijku. Powożący

zaprzęgiem zatrzymali zwierzęta. Okazało się, że to sami mężczyźni. Knut domyślił się, że

wracają z jarmarku w Lyngen. Z jarmarku w Skibotn.

Nic więcej nie zdążył pomyśleć, ponieważ został niemal uniesiony przez jakąś okrytą

futrami postać. Pochwyciły go silne ręce i potrząsnęły z radości.

- Knut! Spośród wszystkich ludzi właśnie ciebie omal bym nie przejechał! Tutaj!

Wesoły głos wydał się Knutowi znajomy. Po chwili twarz mężczyzny wyłoniła się z

cienia grubej futrzanej czapy i Knut zobaczył Ailo.

Objęli się nawzajem. Śmiejąc się, rozmawiali szybko i chaotycznie we wszystkich

trzech językach, które opanowali w różnym stopniu.

background image

Ailo wciągnął Knuta w swoje pułki. Pewnie udał mu się handel.

- To naprawdę niezwykły przypadek - rzekł Ailo, nie mogąc wyjść ze zdumienia. -

Dokąd idziesz, przyjacielu? Dokąd zmierzasz?

- Wszędzie. I donikąd.

- Włóczysz się po płaskowyżu? Tutaj? Bez celu? - Ailo zmarszczył ciemne brwi.

Przypominał Knutowi Mikkala. Był podobny do ojca. Wprost do złudzenia. Tylko

oczy miał swoje: jasne, błyszczące, badawcze. Knut nigdy nie widział Siggi, matki Ailo. Nie

wiedział, że te oczy chłopak odziedziczył po niej.

- Coś mi się wydaje, że nie wszystko jest jak powinno. Czy ci się nie powiodło?

Knut skrzywił się.

- Pewnie nie po to się urodziłem, żeby mi się powodziło. Grzechy ojców - rzekł z

krzywym uśmiechem. - I matek - dodał z odcieniem goryczy.

- Zostaniesz z nami - zadecydował Ailo. - Nie traćmy więcej czasu. Chcielibyśmy

przed wieczorem dotrzeć do siidy, to znaczy do lapońskiej wioski. Mamy tam znajomych.

Jedzenie i dach nad głową. Zostań z nami, Knut. Przyjmą cię jak swojego, skoro przyjedziesz

ze mną. Jesteś moim bratem.

Szybkimi, wprawnymi ruchami Ailo przymocował narty Knuta do sań. Gwizdnął

przeciągle, kiedy podnosił sakwę, żeby włożyć ją do swych pułk. Spojrzenie, które przesłał

przybranemu bratu, było pełne podziwu.

- Ida mówiła o twoich marzeniach - powiedział cicho. - Nie przypuszczałem, że tak

dobrze ci pójdzie.

- To długa historia - rzekł Knut zmęczony. Wcisnął się do sań Ailo.

- Długie historie są nieodłączne przy obozowych ogniskach - rzucił Ailo. Wskoczył do

sań przed Knuta.

Płaskowyż drgnął. Ruszyli w drogę. Knut czuł radość. Chyba w głębi duszy wierzył,

ż

e zdarzy się coś podobnego. To jedyne, co mogło go uratować.

Może mimo wszystko będzie jeszcze tu potrzebny, skoro tak wiele dobrych sił

najwyraźniej stanęło po jego stronie.

Był późny wieczór, kiedy dotarli do siidy.

Przyjęto ich z otwartymi ramionami. W krótkim czasie przygotowano dla gości

posiłek, odstąpiono jurtę na nocleg - Knut i Ailo nawet nie zauważyli, dokąd udali się jej

właściciele.

Przez cały czas przychodził ktoś, żeby porozmawiać, pozdrowić ich, spytać o nowiny,

opowiedzieć, co się ostatnio wydarzyło.

background image

Knut dawno nie czuł się tak dobrze.

Obawiał się, że będzie traktowany jak obcy, którego trzyma się na dystans. Ale tak się

nie stało. Przywitano go uśmiechem i z tą samą serdecznością, jaką otoczono Ailo i jego

towarzyszy z zaprzęgu. Zaakceptowano go, ponieważ Ailo ręczył za niego i nazywał swoim

bratem. Niektórzy z mieszkańców wioski znali Raiję. Inni wspominali ją, chociaż jej nie

znali. Knut zorientował się, że i ją lubili. Po raz pierwszy odniósł wrażenie, że dobrze jest być

synem Raiji.

Na niebie jaśniała zorza polarna. Ailo i Knut stali obok siebie pod tańczącym światłem

i przyglądali mu się w milczeniu. Knutowi zorza polarna zawsze wydawała się trochę

straszna. Pamiętał, jak dorośli ostrzegali, że zorzy polarnej nie wolno drażnić. To niebez-

pieczne pokazywać palcem na zorzę - mogłaby rzucić jeden płomyk i oparzyć czubek palca.

Mogła też wysuwać swe giętkie ramię i porywać dzieci...

Krążyło o niej tak wiele historii...

Dopiero późną nocą wrócili do namiotu. Połączyli skóry na środku przy palenisku.

Kiedy ułożyli się na spoczynek, Ailo spytał:

- Wiedziałeś, że Raija kochała zorzę polarną?

Knut podniósł wzrok. Potrząsnął głową. Ailo zawsze robił się jakiś dziwny, kiedy

mówił o Raiji. Była rodzoną matką Knuta, lecz to Ailo znał ją najlepiej ze wszystkich dzieci.

Ailo uśmiechnął się słabo. Przypomniał sobie kobietę, która była kimś więcej niż

matką. Która sprawiała, że ojciec stawał się weselszy i młodszy. Dzięki której Mikkal był

szczęśliwy.

- Raija nazywała zorzę polarną mostem. Mówiła, że łączy ludzi, którzy się kochają.

Sądzę, że ona i tato wierzyli, iż ten most rozpościera się tylko między nimi. - Ailo

spoważniał. - Zawsze, kiedy widzę zorzę polarną, myślę o Raiji. Chciałbym, żeby to była

prawda. Że to pewnego rodzaju most. Chciałbym, żeby Raija wiedziała, że ją lubię. Nadal.

Mimo wszystko. Kto wie...

- Ciągle nie daje znaku życia. Ailo skinął głową:

- Martwią się o ciebie w domu. Reijo miota się między myślą, że jakoś sobie radzisz, a

rozpaczą, że może nie ma już nadziei.

Knut westchnął.

- Reijo zapomniał, że niedawno sam był młody. Nie pamięta przygód, które przeżył.

Nie pozwala komuś innemu...

- Znalazłeś to? - Ailo przeskakiwał z tematu na temat. - Wieści, które przesłałeś, Idzie

wydały się tak niezrozumiałe, że jeszcze bardziej zaczęła się martwić. Poza tym przyszło jej

background image

do głowy, że mężczyźni, którzy je przekazali, pewnie cię zabili. Obszarpani, odrażający i

podejrzani, to tylko niektóre określenia, jakich użyła.

- Powinieneś jej wytłumaczyć, że nie tak łatwo na pustkowiu znaleźć posłańca. - Knut

musiał się uśmiechnąć. - Jak im się wiedzie? Idzie? Mai? Reijo?

Ailo rozciągnął się wygodnie na skórze. Bawił się nożem i kawałkiem drewna.

Opowiadając, wbijał czubek noża w drewno.

- Ida owija sobie zalotników wokół małego palca, ale nie chce żadnego z nich. Albo

znowu chce wszystkich. Gdyby mogła w jednym połączyć wybrane cechy z każdego...

Reijo... - Ailo zamilkł. - Reijo nie zestarzał się. To nie to. Ale nie jest taki jak kiedyś. Być

może dorosłem i łatwiej mi przejrzeć innych na wskroś. Ale uważam, że wygląda na

zmęczonego. Ida twierdzi, że nawet Maja nie wie, co się z nim dzieje. Reijo już nawet z nią

nie rozmawia.

- A Maja? Ailo zacisnął powieki. Nóż zatrzymał się, po czym z dużą siłą wbił się w

drewno.

- U Mai nie najlepiej. Och, gdybym jeszcze raz spotkał tego drania, za którego wyszła.

Myślę, że dostał zbyt łagodną karę. Gdyby nie ten łajdak, Maja nadal byłaby młoda i wesoła.

Teraz staje się babą. Babą bez męża, bez dzieci, bez czegokolwiek. Nie wiem, czy ma jeszcze

jakieś marzenia. Czasami myślę, że nie. Myślę też, że takiego życia jak jej nie można przeżyć

bez marzeń. W swym cierpieniu przypomina Reijo. Również ona nie dzieli się z nikim

swoimi myślami. Szkoda, że Matti i Elise wyjechali do Finlandii. Elise potrafiłaby jakoś

przebić się przez ten pancerz Mai. Jest mi bardzo droga, ale, do diabła, mnie też do siebie nie

dopuszcza. Przypomina zjawę. A jest właściwie ładną dziewczyną.

Knut poczuł ukłucie w sercu. Zapragnął znaleźć się teraz razem z najbliższymi, ale

zdawał sobie sprawę, że to i tak niczego by nie zmieniło. Nikt w rodzinie nie stałby się

szczęśliwszy, gdyby Knut Elvejord wrócił teraz do domu.

- Ida mówiła o jakiejś dziewczynie, podobno przekazałeś jej taką wiadomość. Co się

stało? Zdradziła cię?

Knut zagryzł zęby. Zacisnął pięści, czując, jak znowu ogarnia go niemoc. Ale chciał

porozmawiać o Annie. Chciał opowiedzieć Ailo, jaka była. O chwilach, które wspólnie

spędzili.

- Umarła - rzekł cicho.

Ailo słuchał, nie zadając żadnych pytań. Nie przerywając. Jak prawdziwy przyjaciel.

background image

Dobrze było o tym mówić. Knut sądził, że będzie trudniej. Nie rozmawiał na ten temat

nawet z Hannu i Jussim. Sami się dowiedzieli, znali część tej historii z plotek, trochę się

domyślali i tyle rozumieli, że nie musiał wszystkiego ubierać w słowa.

Synowi Mikkala musiał opowiedzieć wszystko. Musiał opisać Annę, dokładnie, tak

jak ją pamiętał. Jak odrzucała głowę, kiedy się śmiała, jak przesuwała palcem wskazującym

po górnej wardze, kiedy się martwiła lub zamyślała, jaka była delikatna, jaka młoda...

I jak łamano jej wolę. Jak próbowała się z tego wyzwolić.

I o własnych błędnych wyobrażeniach, że jest silniejsza, niż była w istocie.

- Uczepiłem się myśli, że była rówieśnicą Idy - rzekł Knut, wzdychając. Czuł się

winny. - Kiedy patrzyłem na nią i nie rozumiałem ani trochę, starałem się ujrzeć przed sobą

Idę. Wyobrażałem sobie, jak ona by to przyjęła. Zapomniałem, że są tak różne. Zapomniałem,

ż

e Ida to dziewczyna z charakterem. Że wychowała się w rodzinie, gdzie nikt nie jest całkiem

zwyczajny. Zapomniałem, że Ida jest dorosła od dawna. A w każdym razie rozsądna... Anna

taka nie była. Nigdy nie musiała za nic odpowiadać. Nie umiała zmierzyć się z przeszkodami

lub z kłopotami. Uważała, że nie jest w stanie im sprostać. Zawsze mówiono jej, jaka jest

niemądra. A kiedy wybrano jej męża, przekonywano, że powinna się cieszyć, iż znalazł się

ktoś, kto się nią zajmie. Nigdy nie powinienem był jej tak zostawić. Nigdy sobie tego nie

wybaczę. Ale sądziłem, że jakoś potrafi się obronić. Wierzyłem, że wrócę na czas...

Pochylił głowę i mocno splótł dłonie. Zacisnął je i uderzał nimi w rozpaczy o kolana.

- Nawet nie przyszło ci do głowy, że może być w ciąży - rzekł Ailo łagodnie. - Ja też

bym o tym nie pomyślał. Mężczyźni są być może bezmyślni. Nam się to po prostu nie

zdarza...

Knut nie odpowiedział. Dobrze, że Ailo rozumiał. Rozumiał i nie trzeba mu było

dokładnie tego tłumaczyć.

- Nie potrafię się z tym pogodzić - rzekł cicho. - Myślę o niej przez cały czas. Wiem,

ż

e już nie wróci. Śmierć to jedyne, co mogło nas rozdzielić. Każdą inną przeszkodę mógłbym

pokonać. A tak, nie mogłem nic zrobić. To jakieś przekleństwo. Ponieważ mama nie była w

pełni szczęśliwa, ponieważ nigdy nie mogła mieć tego, co kochała, dlatego ja także tego nie

dostanę. Do diabła, to nie moja wina, że Kalle jest moim ojcem! Że nie kochała go, tak jak

kochała Mikkala...

Ailo schował nóż do pochwy.

- To nieprawda - rzekł. - Nie istnieją takie przekleństwa. To by było niesprawiedliwe.

Nie możemy wybierać sobie rodziców, czy tak? Anna nie żyje. Ty żyjesz. Jest ci potwornie

ź

le. Być może to minie. Być może nie. Co masz zamiar robić?

background image

- Nie wiem - odparł Knut.

- Nie myślisz wiele o przyszłości, prawda? Knut wzruszył obojętnie ramionami.

- Nie bardzo. Nie o własnej przyszłości. Ale zamierzam wydobyć resztę złota. Dla Idy

i Mai...

- Rozpamiętujesz tylko to, co było? - spytał Ailo. - Jak było? Zastanawiasz się, co by

było, gdyby...?

Knut przytaknął. Nie rozumiał dokładnie, do czego Ailo zmierza.

- A co z dniem dzisiejszym? - spytał Ailo prowokująco. - Dokąd zaszedłeś? Co

widziałeś po drodze? Jak tam było?

- Biało - odparł Knut. - Chciałem tylko iść. Mieć spokój.

- Zamierzałeś gdzieś dojść? Knut potrząsnął głową.

- Tylko uspokoić myśli? - drążył Ailo. Knut milczał.

- To wyniszczające - westchnął Ailo. - Pomyśl, ile ty masz lat? Dziewiętnaście? Być

może będziesz czuł ten ból do końca życia. Trudno powiedzieć. Czy chcesz się tak zadręczać

do śmierci?

- Nie wiem, czy zostało mi jeszcze aż tak wiele czasu do końca życia - odrzekł Knut

szczerze. - Nie potrafię zaakceptować tej pustki. Nic mi nie pozostało, rozumiesz, Ailo? Nic

na świecie.

- A co z tymi, którzy czekają w domu?

- No tak. Ale oni nie zastąpią mi Anny. Kochałeś chyba kiedyś? To nie to samo, co

rodzina.

- Nie mogę wiele powiedzieć o mojej rodzinie - rzucił Ailo z goryczą. - Jestem sam

jak palec. Być może dlatego tak mi dobrze z twoją.

- To również twoja rodzina - stwierdził Knut.

Nie pomyślał o tym, że Ailo nie ma rodziny. Nikogo poza dziadkiem i wujami. Ailo

zawsze sam sobie radził. Knut podziwiał go, choć chłopak był tylko o rok starszy.

- Czyżby? - zastanowił się Ailo. Uśmiechnął się jakby nieobecny myślami. Jego twarz

była bardziej pociągła niż kiedyś twarz Mikkala. Knut spostrzegł to w tej chwili. Lecz nos

Ailo miał taki sam. Usta. Uśmiechał się tak samo. Unosił brwi w ten sam sposób. Różnił się

od ojca tylko kolorem oczu i włosów - Mikkal miał czarne włosy, Ailo raczej

ciemnobrązowe.

- Mam krewnych - mówił dalej Ailo. - Ale to coś całkiem innego. Nawet Maja jest dla

mnie teraz jak dalsza krewna. A przecież to najbliższa mi osoba. Przyrodnia siostra. Siostra.

Właściwie bez różnicy. Ale ostatnio stała się dla mnie równie obca jak ci, w których nie

background image

płynie ta sama krew. Wydaje mi się, że znam Idę o wiele lepiej niż Maję. Z Idą można

porozmawiać.

- Chciałbym spotkać takiego, który potrafiłby milczeć w towarzystwie Idy -

uśmiechnął się Knut.

Młodsza siostra znalazła szczególne miejsce w jego sercu. Teraz, kiedy nie było Anny,

najbardziej na świecie martwił się o Idę. Naturalnie w inny sposób. Ale kochał ją.

- A jak ty żyjesz? - spytał Knut. - Tyle rozmawialiśmy o mnie. Czym się zajmujesz?

- Renami - rzekł Ailo, odrzucając w tył głowę. Opaloną dłonią odgarnął grzywkę.

Sekundę potem opadła z powrotem na czoło. - Reny, odpowiedzialność i praca. Dużo jest

roboty, nawet w zimie. Nie powinienem wyjeżdżać tak daleko. To niemądry pomysł. Dużo

bliżej też odbywają się jarmarki. Ale chyba musiałem wybrać się do Lyngen. Musiałem

znowu zobaczyć rodzinę.

- Znaleźć drobną, ciepłą żonkę?

- Ja? - Ailo wskazał na siebie i roześmiał się cicho. W jego oczach pojawił się błysk. -

Skoro uważasz, że ciąży na tobie przekleństwo, chłopie, to chyba ja powinienem myśleć tak

samo. Nie zapominaj, że moglibyśmy być rodzonymi braćmi. To mój ojciec i twoja matka

kochali się bezgranicznie.

- Czy zawsze żenicie się tak młodo?

- Ja uchodzę już chyba za dość starego - stwierdził Ailo. - Jeśli patrzeć na to od tej

strony, lepiej jest nie mieć rodziców. Nikt mnie nie namawia do ożenku, nie czyni wyrzutów.

Nie spotkałem jeszcze takiej, z którą chciałbym się ożenić. Takiej, z którą chciałbym być.

Przez całe życie. Dla mnie to potwornie długi czas. Nie chciałbym w swojej jurcie jakiegoś

chichoczącego, paplającego dziewczątka. Kobieta powinna być pracowita, a jednocześnie

chciałbym w niej znaleźć przyjaciela. I naturalnie powinna mieć w sobie coś, co by mnie przy

niej trzymało.

Knut nie mógł powstrzymać uśmiechu:

- Chyba zostaniesz starym kawalerem, Ailo. Nie znajdziesz takiej kobiety w

Finnmarku. Myślę, że temu gatunkowi grozi wyginięcie. Czy nie możesz się zadowolić czymś

skromniejszym?

Ailo potrząsnął głową. Wydawało się, że powędrował myślami gdzieś daleko.

- Miałeś taką matkę, prawda? Tato ją znalazł. Dlaczego mnie nie miałoby się udać?

- ... albo nie udać. Miała dobre i złe strony, Ailo. Myślę, że tyle jest opinii o... mamie,

ile ludzi, którzy ją znali.

- Mówisz tak, jakbyś uważał, że nie żyje.

background image

- Czy wszystko na to nie wskazuje? Ailo skinął głową.

- Chciałbyś, żeby nie żyła? Knut zaczerpnął powietrza.

- Tak - rzekł po dłuższej chwili. - Tak, wydaje mi się, że bym chciał. Łatwiej byłoby

znieść taką świadomość. Nie lubię tego uczucia, które mnie ogarnia, kiedy pomyślę sobie, że

po prostu poszła swoją drogą. Nie chcę uwierzyć w to, że mogłaby nas opuścić. Jesteśmy jej

dziećmi...

Wpatrywał się w żar paleniska. Powinni dołożyć drew, lecz żaden z nich nie chciał

niszczyć tej szczególnej atmosfery, jaka zapanowała w jurcie. Już nieraz rozmawiali ze sobą,

ale nigdy tak jak dziś. Teraz czuli się naprawdę jak bracia.

- Właściwie mój żal trochę złagodniał, kiedy mieszkałem z Reijo. Jego zdanie na

temat Raiji stało się moim. Reijo kocha ją, nie stawiając żadnych warunków. Czasami myślę,

ż

e jego stosunek do mamy jest wprost absurdalny. I nie sądzę, żeby była dla niego tym, kim

kiedykolwiek była dla twojego lub mojego taty. Uważam, że w gruncie rzeczy Reijo traktuje

ją jak przyjaciela. A przez to wszystko jest jeszcze bardziej bez sensu. Widziałem, jak życie

go omija, ponieważ ciągle na nią czeka. Jeżeli nawet Raija wróci, nigdy nie będą praw-

dziwym małżeństwem... Ale Reijo nie potrafi myśleć o niej źle. Maja za to wprost przeciwnie.

Ja tkwiłem między nimi i stopniowo zaczynałem czuć jak Reijo. Że różne rzeczy nie były...

mamy błędami. Że tylko działy się wokół niej... Ale po śmierci Anny trudno mi patrzeć na to

w ten sposób. Przedtem nie miałem pojęcia, jak silna może być myśl o własnym dziecku. Co

z tobą robi. Tak bardzo pokochałem dziecko, które nie zdążyło się narodzić. Którego nigdy

nie będę trzymał w ramionach. Wiedziałem tylko, że stanowiło zalążek czegoś, co byłoby

także częścią mnie samego. Nie rozumiem, jak ktoś... jak matka może zapomnieć, że ma

dzieci. Jako mężczyzna nie byłbym do tego zdolny. Wyobrażam sobie, że kobieta odczuwa to

jeszcze silniej. Nosi je w swym brzuchu, rodzi je. Nie rozumiem, jak można coś takiego

wykreślić ze świadomości.

- Mniej bolesna byłaby myśl, że nie żyje? Knut skinął głową.

- To brzmi okropnie. Jest przecież moją matką. Ale chciałbym tego. I chciałbym

pewnego dnia poznać prawdę. Nie sądzę, aby ktokolwiek z nas nadal mógł być normalnym

człowiekiem, gdybyśmy się nie dowiedzieli, co się stało.

- Ida mówiła prawie to samo - rzekł Ailo. - O Reijo.

- Ida często widzi rzeczy bardzo wyraźnie - przyznał Knut. - Już tak dawno dorosła.

Prawie nie pamiętam jej jako dziecka...

- Jest bardzo podobna do Raiji. Jej rude włosy każą ci myśleć, że Ida jest po prostu

sobą, ale gdy przestajesz zwracać na nie uwagę, wtedy do złudzenia przypomina Raiję.

background image

- W każdym razie nie jest taka jak kobieta, której szukasz. - Knut położył się i

naciągnął na siebie skórę. - Jest najbardziej kapryśną istotą, jaką znam. Strasznie będzie

terroryzować biedaka, któremu na jego nieszczęście powie „tak”.

- Ida to jakby siostra - rzucił ostro Ailo. - Mówię o niej wyłącznie jako brat. Pójdziesz

z nami dalej? - spytał po chwili.

Usiadł i znowu zaczął bawić się nożem.

- Chyba tak.

- Będę potrzebował dodatkowych rąk do pracy, kiedy dotrzemy na wybrzeże. Czeka

nas wiele roboty. Nie będziesz miał czasu na myślenie w ciągu dnia, a wieczorem będziesz

tak zmęczony, że zaśniesz, zanim przyłożysz głowę do poduszki.

- To dla mnie idealne rozwiązanie.

- I nikt tam nie marzy o złocie, twoje skarby będą więc bezpieczne.

Knut zamknął oczy.

- Złoto mnie już nie obchodzi, Ailp. Mogę ci dać połowę, jeżeli chcesz. Wiosną

chętnie wezmę cię ze sobą, by wydobyć resztę. Sporo tam jeszcze zostało. Naprawdę sporo.

Skała jest wysadzana złotem. Nazywam je moim dziedzictwem. Nie uważasz, że to brzmi

wspaniale?

- Nie chcę złota - odparł Ailo. - Nie potrzebuję go. Mam wszystko, czego mi trzeba.

Nie mogę przecież kupić promieni słońca, dobrej pogody, obfitych połowów, zdrowia

renów... Tego, co ma dla mnie jakieś znaczenie, nie da się zdobyć środkami, które można

uzyskać dzięki twemu złotemu metalowi.

- Być może zmienisz zdanie, kiedy staniesz w jego blasku - rzekł Knut. - Wierz mi, na

jego widok z człowiekiem dzieją się dziwne rzeczy. Nie mam odwagi otworzyć sakwy i

zajrzeć pod warstwę ubrania, którą jest przykryte. Nie mam odwagi pomyśleć, co by się ze

mną stało. Powinienem był pokazać złoto Annie. Teraz nie mam nawet ochoty go oglądać.

- Zima spędzona wśród nas na wybrzeżu dobrze ci zrobi.

- Uratowałeś mi życie. - Knut wyrzekł te słowa po dłuższym milczeniu. - Wybrałem

tułaczkę. Wiedziałem, że w końcu jacyś ludzie trafią na mój ślad. Ale nie mogłem wiedzieć

kiedy. Właśnie zdecydowałem się wyznaczyć własny kurs, postanowiłem iść tak długo,

dopóki starczy mi sił. Wtedy się pojawiliście. To dzięki tobie żyję.

- Możesz mi podziękować, kiedy uznasz, że jest za co - rzucił Ailo.

Nadal celował w swoje drewienko. Było podobne do jednej z pierwszych zabawek,

jakie pamiętał - do ptaszka z rozłożonymi skrzydłami.

Archangielsk, zima 1746 roku

background image

Stała przed stromym uskokiem, który wydawał się sięgać aż do nieba. Skała była

wilgotna i zimna - i nad całym tym miejscem wisiało coś złego. Mogło jej wyrządzić

krzywdę. Mogło skrzywdzić każdego, kto dotknął skały, kto zapuścił się zbyt daleko.

Wiedziała, że powinna kogoś chronić. Tu było niebezpiecznie, niebezpiecznie...

Rozejrzała się dokoła. Uznała, że musi jakoś to zasłonić. Musi ukryć całe miejsce. Musi

schować całą tę przeklętą skałę.

Gołymi rękami chwytała kamienne bloki. Podnosiła je, przesuwała, z wysiłku oblewał

ją pot, pozdzierała skórę dłoni, poczuła w ustach smak krwi.

I tak niewiele zdziałała.

Jakkolwiek by się starała, zło wydawało się jeszcze bardziej wyraźne.

Z czarnej czeluści promieniowało światło. Światło, które mogło oczarować,

obezwładnić, opętać... Które mogło rozpalić pożądanie, niebezpieczne i szalone...

Czuła niechęć, chciała je zakryć, pragnęła schować.

Ś

wiatło było niebezpieczne dla jej syna. Nie powinien stanąć w blasku

promieniejącym ze skały.

- Skarbie najdroższy, obudź się! Nie płacz, kochana! To sen. To tylko sen, moja Raiju!

Obudź się!

Łagodny, spokojny głos Jewgienija gasił blask nieprzyjemnego światła. Nadal drżała,

kiedy otworzyła oczy. Całe ciało było mokre od potu i zimne, choć leżała pod kocami.

Raija wysunęła się spod nich w objęcia męża. Pieścił ją czule silnym ramieniem,

delikatnymi palcami, ustami, szepczącymi uspokajające słowa, scałowywał zimny pot z jej

czoła.

- Niezależnie od tego, co to było, moja maleńka Raiju, powinnaś o tym zapomnieć! -

szeptał.

Bardziej obawiał się dręczących ją koszmarów niż ona sama. Pewnego dnia mogłyby

przed nią odsłonić czasy, które tak starannie ukrywał. Pewnego dnia mogłyby pewnie odkryć

kłamstwo, w którym i z którym żył. Kłamstwo, które stało się jego krzyżem, ale na które i

dziś by się zdecydował dla spędzonych razem lat.

Spokój jego sumienia nie miał żadnej wartości w porównaniu ze szczęściem, które

dzielili.

Raija była szczęśliwa. Była z nim szczęśliwsza, niż mogłaby być w Norwegii.

- Widziałam jakieś światło, Jewgienij - szepnęła tuż przy jego ciepłej szyi. - Złociste

ś

wiatło, które jest niebezpieczne dla Michaiła. Musiałam go przed nim ochronić. Ale nie

byłam w stanie... - Zamilkła. Patrzyła przed siebie. - Jednocześnie czułam, że znajdował się

background image

poza niebezpieczeństwem. Światło zagrażało mojemu dziecku, ale w jakiś dziwny sposób

Michaił znajdował się poza nim...

Jewgienij przełknął.

- To tylko sen...

- Sny zawsze o czymś mówią - stwierdziła. - W snach jest jakieś przesłanie, Jewgienij.

Nie rozumiem, co ten oznacza, ale się przestraszyłam.

Jewgienij także się bał. Raija pokazała już wiele razy, że ma w sobie jakąś siłę, której

większość ludzi nie posiada. Między nią a niektórymi osobami istniały niewidoczne

powiązania.

Sen był być może jakimś przesłaniem.

Kiedyś pewnie nadejdzie ten dzień, kiedy Raija przypomni sobie, że ma więcej niż

jedno dziecko, że Michaił nie jest jej jedynym synem.

- Mogę ci przekazać milsze przesłanie - szepnął jej do ucha. - Kocham cię, Raiju

Bykowa. Jak ci się to podoba?

Pozwoliła mu się oderwać od nieprzyjemnych myśli. Dała się skusić i przestała się

martwić snem, który ją tak bardzo przeraził. Chciała zapomnieć o złocistym świetle. Sen

wydawał się jednak bardziej wyrazisty od pozostałych. Tak jakby naprawdę to przeżyła...

Wolała mimo wszystko szukać pociechy na szerokiej piersi Jewgienija. Uśmiechnęła

się do męża i wyznała szczerze:

- Ja też cię kocham, Jewgieniju Byków.

background image

POSŁOWIE

Knut Olsson, Knut - Kwen z Alty, dostał się do króla w Kopenhadze i odbył z nim

rozmowę.

Rolnik, który przybył do Ruiji do Alty na początku wielkiej wojny północnej, uzyskał

audiencję u najważniejszego człowieka w państwie duńsko - norweskim.

Na swój prosty sposób opowiedział mu o życiu pod kręgiem polarnym. Ze jeśli chodzi

o warunki naturalne, to nie jest najgorzej. Że jest dość zwierzyny, ryb i ziemi do uprawy.

Opowiedział o namiestniku Kjeldsenie, który urzęduje we wspaniałej posiadłości,

gdzie mieszka ze swą młodą metresą. O tym, jak wykorzystuje lud. Najwyższy przedstawiciel

króla na północy nie dba odpowiednio o swój urząd - Knut - Kwen nie potrafił tego wyrazić w

inny sposób.

Wyznał, że nie sądzi, by wolą króla było podporządkowanie własnych poddanych

takiemu człowiekowi.

Po to przeszedł pięćset mil, żeby szukać sprawiedliwości dla tych, którzy ciężko

pracują, prosić o stworzenie im w dolinie Alty warunków godnego życia.

Być może duńskiemu królowi ten człowiek z ludu zaimponował swoją odwagą i wolą

zwycięstwa.

Obiecał Knutowi Olssonowi, że w Finnmarku nastaną lepsze czasy. W najdalej na

północ wysuniętym punkcie królestwa potrzebni są tacy mężczyźni jak ów niezłomny Fin. To

właśnie takich płatników podatków królowi potrzeba. Kazał wysłać list przez Knuta - Kwena.

I Knut Olsson przebył z powrotem pięćset mil do Alty. Wrócił wiosną. W Kwenów

mieszkających w Alcie wstąpiła nadzieja. Dwa tygodnie później namiestnik wydał nakaz

aresztowania Knuta.

Dla mieszkańców podległych mu dzielnic nastały złe czasy.

Nadeszła zima Roku Pańskiego 1747. Knut Olsson opuścił areszt. Zaczął

przygotowywać swoją sprawę, która w lecie przyszłego roku miała trafić na ting.

Równie wyprostowany jak świerki w lasach wokół Tornea - miasta, w którym urodził

się Knut - Kwen - stanął przed sędzią na tingu w Talviku. Przeklął znienawidzonego

namiestnika, używając takich słów, że ci, którym Knut był drogi, obawiali się o jego życie i

bezpieczeństwo. Cały Finnmark obiegła wieść o jego mowie. Samą rozprawę uważano niemal

za cud.

W 1748 roku nie zapadł żaden wyrok. Sędziowie odroczyli sprawę.

background image

A namiestnik Kjeldsen miał jeszcze więcej powodów, by darzyć niechęcią Kwenów i

ich przywódcę Knuta Olssona.

Dopiero w 1750 roku sprawa została wznowiona.

Namiestnika Kjeldsena zawieszono w obowiązkach. Otrzymał surową naganę za swe

postępowanie w stosunku do nowo przybyłych Kwenów.

Następnie odwieziono go statkiem do królewskiej Kopenhagi. Wtedy po raz ostatni

widziano go w Alcie.

Nastał rok 1751. Kwenowie otrzymali słowo króla Fredrika V, że odtąd będą w Ruiji

mile widziani.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 13 Dziedzictwo
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 10 Wyroki losu
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 23 Złoty ptak
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 40 Obcy ptak odlatuje
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 18 Posłaniec śmierci
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 22 Mężczyzna w masce
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 11 Pod obcym niebem
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 34 Lato grzechu
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 07 Statek ze wschodu
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 39 Chłodny blask
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 37 Syn armatora
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 38 Wędrowny ptak
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 29 Droga do domu
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 38 Wędrowny ptak
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 17 Przerwany lot
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 26 Wyjęty spod prawa
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 08 Czarownica

więcej podobnych podstron