BENTE PEDERSEN
W CIENIU TROSK
1
Stał zwrócony plecami do północnego wiatru. Czuł, jak zimne podmuchy przenikają
przez ubranie, przez wszystkie warstwy, aż do skóry. Wracał jako szyper na własnym statku
rybackim. Wprawdzie nabył go na spółkę z Larsem, jednak wszyscy wiedzieli, że to Sedolf
wyłożył gotówkę. Ale w dokumentach widniało nazwisko Larsa jako współwłaściciela.
Przypłynęli z Lofotów z przychylnym wiatrem. Na połowach pogoda również im
sprzyjała. Można powiedzieć, że w rym roku wyprawa się udała. Co prawda nie wszystkim
rybakom w jednakowym stopniu. Nie wszyscy wrócili z tak małym długiem jak Sedolf. Nie
wszyscy zatem mogli liczyć na to, że czeka ich beztroski koniec zimy.
Sedolf stał na północnym wietrze, ale nie było mu zimno. Tam na zachodzie, na
morzu, często marzli. Marzli, żeglując ku wyspom, marzli, żeglując z powrotem. Spędzili
poza domem długie miesiące. Ale to należało do codzienności mężczyzn, praca wykradała ich
rodzinom. Wiedzieli, że to konieczność.
Sedolf cieszył się, że wreszcie ujrzy dom. Na samą myśl poczuł ciepło na policzkach,
które potem zaczęło rozchodzić się po całym ciele aż po czubki palców.
Chata Reijo, zbudowana z drewnianych, pociągniętych smołą bali, stała na cyplu
niewzruszenie - mieściła w sobie wszystko, do czego Sedolf tęsknił przez wszystkie te dni i
tygodnie, które powoli łączyły się w miesiące.
Sedolf, niczym mały chłopiec, zaczął machać w stronę cypla. Machał energicznie
wyciągniętym ramieniem, choć nie mógł wiedzieć, czy go widzą. Ale wyobrażał sobie, że już
go zauważyli. Pomyślał, że na pewno Ida go dostrzegła, i od razu zrobiło mu się błogo na
sercu.
Ida...
Ida, która ogrzewała go w mroźne noce, gdy ściany baraku nie dotrzymywały swych
obietnic. Ida, dzięki której dni mijały, ponieważ musiał do niej wrócić. Ida, o której pamięć
nie pozwalała mu brać innych dziewcząt w ramiona. Oczywiście spotykał tam kobiety, które
sprzedawały cząstkę siebie i trochę swego ciepła - musiały, jeżeli chciały jeść. Jednak nie
mógłby niczego u nich szukać. Ida zbyt wyraźnie stała mu przed oczami. Samo wspomnienie
o niej wystarczyło, by go rozgrzewać przez długie miesiące rozłąki. Teraz jednak tęsknota
urosła do krzyku. Teraz znajdował się tak blisko. Chciałby ją przytulić, mocno objąć. Poczuć,
jak jej ramiona zaciskają się wokół niego.
To wszystko, czego pragnął w tej chwili. Wiedział jednak, że upłynie jeszcze wiele
godzin, zanim będzie miał Idę tylko dla siebie. Nie wystarczy dotknąć stopami rodzinnych
skał, by uciec od obowiązków. Był teraz szyprem. Ciążyła na nim odpowiedzialność.
Najpierw statek. Ryby. Towar.
Potem Ida. Maluchy. I Ida.
Nagle życie wydało się takie proste, jak powinno być. Bez zmartwień. Bez głodu. Bez
strachu. Przepełnione spokojem, ponieważ znowu jest w domu. Tam gdzie jego miejsce. Przy
Idzie.
Wzięli się do roboty, wszyscy mężczyźni, którzy w to lutowe popołudnie poczuli
bijące ku nim rodzinne ciepło. W wielu przemarzniętych ciałach ukrytych pod kilkoma
warstwami wełnianej odzieży, utkanej i zrobionej na drutach przez kobiety czekające w
domu, żyła tęsknota.
Jednak to nie tęsknotę za ciepłem izby lub za miękkością ramion pielęgnowali, kiedy
kil łodzi zaskrobał o dno. Co innego zaprzątało ich myśli.
Sedolf ujrzał postać schodzącą w dół od strony cypla. To nie Ida. Jej się zresztą nie
spodziewał; miał tylko nadzieję, że wyjdzie mu na spotkanie. Rozpoznał Reijo idącego
lekkim krokiem, sprężyście - nadal poruszał się jak młody chłopak, chociaż przekroczył już
czterdziestkę. Każdy powinien tak się trzymać, przebiegło Sedolfowi przez myśl.
Dziwne, że Ida nie wyszła przynajmniej na podwórze, jak to sobie wyobrażał: oto stoi
drżąca na wietrze i macha ku niemu na znak, że jej również go brakowało, że za nim
tęskniła... jej rude włosy są niczym pochodnia, niczym płomień wieńczący ubraną na
niebiesko postać.
Słona woda przesiąknęła przez sfilcowane rękawice lofockie, zrobione na drutach z
białej wełny, która teraz niczym nie przypominała dawnej białości. Sedolf starał się
zapanować nad myślami. On, który jest szyprem statku rybackiego, nie może stać bezczynnie
i marzyć o żonie. Na każdego z rybaków przecież ktoś czekał, każdy z nich do kogoś tęsknił.
Nie wszystkie kobiety da się porównać z Idą, ale to nie znaczy, że uczucia innych mężczyzn
są mniej intensywne, a ich tęsknota nie tak gorąca.
Nie spoglądał już w stronę cypla. Załoga nie powinna o nim gadać, że jest zależny od
swojej baby. Zresztą i tak sypano mnóstwem żartów na ten temat - że szyper dopiero co się
ożenił, a mimo to wypłynął na połów. Niemal prosto ze ślubnego łoża, śmiali się.
Pewnie trochę mu też zazdrościli. Sedolf nie wyobrażał sobie, że mogło być inaczej.
Tak czy owak niewiele było kobiet takich jak Ida - ani wokół rodzimego fiordu, ani na
zachodzie, na Lofotach.
- No to wróciliście do domu? - rozległ się głos Reijo.
Sedolf spojrzał w górę znad beczek - przywieźli solone ryby, mnóstwo solonych ryb.
Już sam dźwięk znajomego głosu, w którym brzmiał szum fińskich świerków, oznaczał, że
naprawdę wrócili do siebie. Dawał poczucie przynależności do tych stron.
- Do domu, właśnie - Sedolf uśmiechnął się i po męsku splunął daleko na pianę fal,
uderzających o brzeg. Teraz będzie chyba musiał zarzucić zwyczaj żucia tabaki. Miał niejasne
przeczucie, że Idzie się to nie spodoba. - Wiatr nam sprzyjał, ojcze. Wydawało się, jak gdyby
zamierzał nas wprost wepchnąć na kraniec fiordu.
Reijo zerknął na ładunek.
- Udany połów, jak widzę.
Rybacy pokiwali głowami zadowoleni. Poza Sedolfem i Larsem było ich jeszcze
trzech: Kristoffer, Marius i Edvart. Ci ostatni wyruszyli z inną, starszą załogą, ale kiedy
Sedolf i Lars kupili własny statek, przyłączyli się do nich. Starzy trzymali się nadal razem,
przepowiadając młokosom, że nie poradzą sobie sami na lofockim morzu. Ale młodzi jakby
na przekór wrócili z nie gorszym połowem niż tamci.
- Całkiem niezły - przyznał Edvart, chłopak o pogodnym usposobieniu. - Na przyszły
rok kupię sobie łódź...
- A co u Idy? - niecierpliwie przerwał mu Sedolf, zwracając się do Reijo.
Jego słowa wywołały ogólny śmiech.
- Chłop zachowywał się jak chory - wyjaśnił jeden z towarzyszy Sedolfa. - Nie chodził
na zabawy, nie interesowały go kobiety. Nikt nigdy nie prowadził się tam w barakach tak
cnotliwie. Ciągle jeszcze o nim gadają. O Sedolfie będą krążyć legendy...
Reijo uśmiechnął się pod nosem, po czym zabrał się do przenoszenia beczek. Znał te
docinki. Wiedział, że rybacy musieli żartować, żeby jakoś znieść ciężką pracę, chłód, być
może niepowodzenia, tygodnie spędzone w barakach... Wiedział też co nieco o kobietach,
które zwykle towarzyszyły sezonowym połowom.
- Wiele się tu wydarzyło - rzekł Reijo zniżonym głosem, kiedy znalazł się w pobliżu
Sedolfa.
Na te słowa chłopak zamarł ze strachu. Sposób, w jaki teść je wymówił, mógł
sugerować najgorsze. Nie zdążył jednak zapytać, gdyż Reijo zaraz go uspokoił.
- Nie stało się nic złego - powiedział. - Dzieci były chore. Ida również. Ale
wyzdrowieli... Są trochę osłabieni gorączką...
Reijo nie chciał mówić wszystkiego. Nie wspomniał również o Patriku. Wolał nie
robić tego przy innych. Niewiele osób znało prawdę.
- Czy Ida wyjdzie do nas? Reijo i o tym musiał Sedolf owi powiedzieć.
- Ida nie mieszka już na cyplu.
- Do diabła! - Sedolf podniósł wzrok. Wcześniej nie przerywał swoich zajęć,
rozmawiając z Reijo, dopiero teraz znieruchomiał. Napotkał spojrzenie bardziej zielone od
morskiej wody. Twarz Reijo wydawała się niewzruszona, spokojna, pełna cichego
doświadczenia. Z jego oczu można było wyczytać, że nic już nie jest w stanie go zaskoczyć,
ponieważ tyle już widział, tyle słyszał i być może nie martwił się, co go spotka.
- Chyba nie podarowałeś Idzie jakiegoś domu pod moją nieobecność, żebym nie mógł
jej zabronić przyjęcia takiego prezentu? Obiecałem przecież, że postaram się dla nas o
odpowiedni dom. Nie potrzebujemy takich gestów... - Zawahał się i dodał łagodniejszym to-
nem: - Reijo, ja wiem, że chcesz jak najlepiej, ale nie możesz Idy ciągle rozpieszczać. Jest już
dorosła, nie powinna oczekiwać, że będziesz spełniał każde jej najmniejsze życzenie...
Reijo uśmiechnął się szczerze. Klepnął przyjaźnie Sedolfa w plecy.
- Jesteś zmęczony, Sedolf. A ja nie jestem aż tak kochającym ojcem, by dogadzać we
wszystkim mojej rozpieszczonej córce. Sądzę, że sam mnie w tym z powodzeniem
wyręczysz. - Nabrał powietrza. - Knut i Anjo wyjechali. Knut chciał, żebyście ty i Ida
zamieszkali w ich domu. Wolał to, niż sprzedać posiadłość Emilowi. Ida nie miała nic
przeciwko temu, by zostać gospodynią. Chyba sprawiło jej ogromną przyjemność móc
sprzątnąć Emilowi sprzed nosa coś, co uznał już niemal za swoje...
Sedolfowi cisnęło się na język tysiące pytań. Reijo miał rację, z pewnością wydarzyło
się tu wiele, odkąd wyruszył na Lofoty. Zorientował się też, że teść nie powiedział mu
wszystkiego.
- A więc mieszkasz teraz sam na cyplu? Pewnie trudno się do tego przyzwyczaić...
Reijo wyraźnie się zaczerwienił. Przez moment Sedolf odniósł wrażenie, że się myli,
tacy dojrzali mężczyźni się nie czerwienią. Ale kiedy Reijo odwrócił się tyłem, z dłońmi
głęboko zatopionymi w kieszeniach spodni, chłopak zrozumiał, że mu się nie zdawało.
- Czy zdarzyło się jeszcze coś, o czym nie wiem? - spytał nieco rozbawiony, jakby coś
podejrzewał. - Nie mów mi tylko, że w tak krótkim czasie znalazłeś sobie towarzyszkę? Cóż
to za piękny kwiat przystroił twój dom na cyplu?
- Hm, o tej porze roku nie kwitnie wiele kwiatów - odparł wymijająco Reijo. -
Przeważnie te malowane na szybach...
- A jak się nazywa twój? - drążył Sedolf, nie zamierzając wcale się poddać. - Czy to
jeden z tych, które znam?
Reijo musiał przytaknąć.
- Helena - przyznał się w końcu. Uśmiechnął się, jednak jego wzrok świadczył o tym,
ż
e nie żartuje. Chłopcy z załogi gwizdnęli przeciągle i znacząco. W ich twarzach dało się
odczytać cień zazdrości i podziw. Reijo naprawdę im zaimponował. Osiągnął już taki wiek,
ż
e mógłby być ich ojcem. A jednak znalazł sobie żonę, którą niejeden z nich, młodych,
mógłby sobie wymarzyć.
- Ale chyba... nie zdążyłeś się z nią ożenić? - wyjąkał Sedolf, który jeszcze nie zdołał
ochłonąć ze zdumienia. Jednocześnie zrozumiał kolejny powód, dla którego Ida się
wyprowadziła. Nie chciała zapewne ojca krępować.
- Jeszcze nie - odparł Reijo z uśmiechem. - Jeszcze nie...
Dziwnie ujrzeć go w nowej roli, pomyślał Sedolf, choć zdawał sobie sprawę, że Reijo
nie przestał zupełnie rozglądać się za kobietami. Ale mężczyźni w jego wieku... tak, nie
potrafili już posyłać spojrzeń pełnych zachwytu. W ich wzroku można było raczej odnaleźć
troski i zmartwienia. Mieli tuzin dzieciaków i babę, którą w miarę upływu lat coraz gorzej
traktowali.
Ale ojciec Idy nigdy nie był całkiem zwyczajnym mężczyzną. Był pierwszym
dojrzałym człowiekiem, jakiego Sedolf w życiu widział, tak otwarcie okazującym, że jest
zakochany.
- Wyobrażam sobie, jak o tobie we wsi gadają - zauważył Sedolf zaczepnie.
Coś musiał przecież powiedzieć, poza rym nadal traktował Reijo bardziej jak
przyjaciela niż jak teścia. Dzieląca ich różnica wieku jakby nie miała znaczenia. Wciąż trudno
było mu uwierzyć, że ten człowiek naprawdę jest ojcem Idy.
Reijo roześmiał się pod nosem. Sedolf pomyślał, że pewnie bawi go, iż ludzie o nim
plotkują. Pewnie po trosze uważał to za powód do dumy - wszak on, mężczyzna po
czterdziestce, znalazł żonę młodszą niż jego najmłodsza córka.
- Czy ja kiedykolwiek obawiałem się ludzkiego gadania? - rzucił, wzruszając
ramionami.
Sedolf miał odmienne zdanie, ale przezornie milczał. Skoro Reijo wolał zapomnieć, to
lepiej nie roztrząsać tego, co minęło.
Jeżeli któraś ze znanych Sedolfowi osób w pełni zasługiwała na szczęście, to był nią
właśnie Reijo.
- Wolno mi będzie chyba trochę pomóc przy rozładunku? - spytał Reijo, zmieniając
temat. - Jeśli pozwolisz, by taki starzec jak ja dla ciebie pracował...
Teraz Sedolf musiał się uśmiechnąć.
- No, ojcze, pozwolimy ci trochę poćwiczyć, byś zachował dobrą formę i stanął na
wysokości zadania, kiedy znajdziesz się sam na sam z Heleną...
Rybacy ryknęli takim śmiechem, że byliby chyba w stanie zawrócić północny wiatr...
Ryby i sprzęt należało przenieść na ląd. Mężczyźni przemokli i przemarzli, ale
właściwie nie czuli już zimna. Musieli to znosić, taki był ich los.
Stopniowo na brzegu pojawiało się coraz więcej ludzi. Zauważyli przypływający
statek i zastanawiali się, czy to może wrócił ktoś z ich bliskich. Chcieli też usłyszeć nowiny
tegorocznego sezonu, dowiedzieć się czegoś o znajomych...
W pobliżu statku zapanowało ożywienie. Przybywało coraz więcej pomocnych dłoni.
Wielu mieszkańców wioski zjawiło się z końmi i saniami.
W końcu zostało ich tylko dwóch. Rei jo i Sedolf.
Ryby zanieśli pod wiatę. W najbliższych dniach mieli rozwiesić część do suszenia,
część zamierzali zostawić w beczkach. Czekało ich sporo roboty.
Teraz jednak Sedolf chciał jak najszybciej znaleźć się w domu.
- Musisz zmienić ubranie - oznajmił Reijo. - Wiesz, Ida nawet się nie domyśla, że
wróciliście. A do domu masz jeszcze kawał drogi pod górę. Zaprzęgnę konia, to od razu
zabierzemy twój towar. Ida zostawiła u nas dla ciebie rzeczy na zmianę, właśnie dlatego...
To chyba przesądziło sprawę. Poza tym Sedolf uznał, że rzeczywiście przydałoby się
przebrać i trochę ogrzać.
- Przekąsiłbym też coś ciepłego - rzekł. - Jeżeli Helena nauczyła się gotować...
- Hm, w każdym razie się stara - odparł Reijo. - Ale nadal to ja lepiej sobie radzę z
garnkami.
Poczłapali pod górę. Mężczyźni należący do dwóch różnych pokoleń, a jednak sobie
równi mimo dzielącej ich różnicy wieku. Darzyli się wzajemnym szacunkiem, co stanowiło
najsolidniejszy fundament ich przyjaźni.
Helena zerkała na Sedolfa nieśmiało, za to jego spojrzenia nie należały chyba do
najskromniejszych. Nic nie było w stanie go zmienić - nawet odpowiedzialność i obowiązki
nie poskromiły jego chłopięcej natury.
- Wiele się zmieniło na cyplu - rzekł z uśmiechem, jednak nie klepnął Heleny w
pośladek, tak jak postąpiłby wobec każdej innej dziewczyny. - Na lepsze - dodał, puszczając
oczko.
Helena odwróciła wzrok i zaczerwieniła się.
To właśnie ta jej nieśmiałość poruszyła w Sedolfie najczulszą strunę. Niewiele
tutejszych dziewcząt tak się zachowywało.
Helena wywodziła się z innego świata. Przywykła do rzeczy, których Sedolf nawet nie
był w stanie sobie wyobrazić. Wzruszające i niezwykłe wydawało się widzieć ją w tych
zniszczonych ścianach drewnianej chaty. Ją, która wychowała się w o wiele większych
pokojach.
Ale kiedy Reijo objął ją ramieniem, Sedolf zrozumiał, że miejsce Heleny jest tutaj.
Wystarczyło spojrzeć na nich oboje, by się przekonać, że łączy ich silne przywiązanie. Czyste
uczucie. Piękne. Cudowne.
W przeciwieństwie do innych Sedolf ani trochę nie martwił się o Helenę, chociaż
byłoby to całkiem naturalne. Wydawać by się mogło, że jest zbyt krucha dla tego
jasnowłosego, krzepkiego, doświadczonego mężczyzny, o silnych dłoniach i widocznych na
twarzy cieniach pozostawionych przez zmartwienia.
Ale Sedolf nie o nią się lękał.
Martwił się o Reijo. Nie wolno pozwolić, by Reijo znowu cierpiał. Ojciec Idy składał
w ręce tego dziewczęcia całą swoją duszę. Powierzał jej swoje życie.
Sedolf ufał Bogu, że Reijo nigdy nie pożałuje swej decyzji. Że już nigdy za sprawą
kobiety nie zazna trosk. Że Helena go nie zrani, nie zdradzi. Reijo zasłużył na to, by być
kochanym, zasłużył na całe ciepło, jakie może mu dać kobieta. Tak długo pozostawał sam.
Tęsknił za czymś więcej niż tylko za ciałem, do którego mógłby się przytulić. Helenie nie
wolno nigdy, przenigdy zdradzić Reijo!
Sedolf nie mógłby się nikomu zwierzyć ze swych obaw. Nie dał po sobie poznać, że
dręczą go wątpliwości. Zachował uśmiech i dobry humor, zachował błysk w oku. Helena
zaprowadziła go do izby, która kiedyś należała do niego i Idy. Uczyniła to z naturalnością,
która go ucieszyła, bo świadczyła o tym, że Helena stała się panią na cyplu. Sedolf pewien
był, że ta dziewczyna z wyższych sfer pragnie nauczyć się wszystkiego, czego wymaga się od
prostych mieszkanek domów nad fiordem. Z pewnością uświadomiła sobie to, o czym Sedolf
pomyślał: że Reijo powinien dostać najwspanialszą z kobiet. Zrozumiał, że Helena naprawdę
kocha ojca Idy.
Sedolf ściągnął z siebie mokre rzeczy, drżąc z zimna. Ujrzał łóżko, w którym dawno
nikt nie spał, i przypomniał sobie radosne chwile spędzone pod okryciem skór. Założył
ś
wieże, czyste ubranie. Przedtem jednak musiał poczuć jego zapach, przykładając do twarzy.
Ten zapach również kojarzył się z domem. W dodatku rzeczy prała Ida.
Ida...
Znowu ogarnęła go tęsknota. Inaczej wyobrażał sobie swój powrót. Nie takie snuł
marzenia. To właśnie ta izba była dla niego domem, to do niej uciekał w marzeniach, gdy
przyszło mu mieszkać w obskurnym baraka Ida, choć przecież wiedział, jak jest nieobliczal-
na, znowu go zaskoczyła. Na pewno nie miała żadnych skrupułów. Jej wszystko wydawało
się łatwe, ale też nigdy nie musiała się przed nikim korzyć. Nigdy nie pracowała jako służąca.
Uważała, że ojciec jest jedyną osobą, z którą się musi liczyć. A takiego mężczyznę jak Reijo
nietrudno darzyć szacunkiem.
Nie, Ida na pewno się nie wahała, kiedy brat zaproponował jej swój dom.
Sedolf zapragnął porozmawiać z Idą. Chciał usłyszeć z jej ust, dlaczego Knut i Anjo
wyjechali. Chciał usłyszeć tę historię od niej, widzianą jej oczyma. Nie wątpił też, że Reijo
również mu to wkrótce wyjaśni.
Zanim się pożegnał, powiedział Helenie, że cieszy go jej związek z Reijo. Nie
przyszło mu to wcale łatwo. Rzadko zdobywał się na taką szczerość, tylko Idzie udało się
dotrzeć do świata jego uczuć. Jak większość tutejszych mężczyzn nie dopuszczał do niego
innych.
Wydało mu się, że ujrzał rodzaj pytania w dużych, szarych oczach. Rodzaj błagania,
ż
eby nie osądzał tego, co działo się w tych czterech ścianach, które również ona nazywała
swoimi. Tak jakby Sedolf rościł sobie prawo osądzania innych!
Kiedy Reijo wyszedł, żeby zaprzęgnąć konia do sań, Sedolf pochwycił spojrzenie
Heleny. Wymagało to nie lada zdolności* ponieważ dziewczyna doskonale opanowała sztukę
uciekania wzrokiem, być może wcześnie zaczęła się tego uczyć.
- To dobrze dla niego, że ma ciebie - rzekł, nerwowo szukając w pamięci bardziej
górnolotnych sformułowań. Przecież w swoim czasie zyskał sławę chłopaka, który, gdy
zaistniała taka potrzeba, potrafił niejednego przegadać. - Zbyt długo był sam - dodał. On,
uwodziciel nad uwodziciele, poczuł zażenowanie, wypowiadając następne słowa: - Cieszę się,
ż
e wybrał właśnie ciebie...
- Kocham go - odparła Helena z przekonaniem. Sedolf zrozumiał, że trudno byłoby się
z nią spierać. Jeżeli dojdzie kiedyś do sprzeczki między nią a Reijo, a w każdym związku to
się zdarza, Reijo będzie miał w żonie trudnego przeciwnika. - Kocham go takim, jaki jest.
Zatem to dobrze nie tylko dla niego, ale i dla mnie, Sedolf. Po raz pierwszy w życiu jest mi
naprawdę dobrze.
Tym razem nie uciekła wzrokiem.
Przez moment Sedolf pomyślał, ilu rzeczy Helena musiała się wyrzec. Nie zdołał
zresztą wyobrazić sobie wszystkiego, gdyż nigdy nie zaglądał do pięknych salonów. Nie do
końca też potrafił pojąć, czemu nie czuła się tam dobrze. Szczęście to inna sprawa. Mógłby ją
zrozumieć, gdyby powiedziała, że nie była szczęśliwa...
Ale Helena ciągle stanowiła dla niego zagadkę.
- Cieszę się - powtórzył i czmychnął. Do Reijo, do sań, do północnego wiatru. Do
prawdziwego wysiłku przy załadunku, do mroźnego lutowego dnia z górami w długich do
ziemi śnieżnych płaszczach, z różowym niebem na południowym wschodzie, na którego tle
wyraźnie rysowały się kontury gór pozbawionych ciemnych cieni. W zimowym świetle
wszystko nabierało ostrych zarysów, światło było równie bezlitosne, jak bezlitosne były wiatr
i pogoda.
I urzekająco piękne.
Sedolf patrzył na krajobraz wkoło jakby po raz pierwszy w życiu. Zaczął zauważać
piękno szczegółów dopiero wtedy, kiedy w jego życiu pojawiła się Ida. Nigdy wcześniej nie
zadawał sobie trudu, by wniknąć w tę całość, jaką stanowił pejzaż, dostrzec te wszystkie
drobiazgi, które dodawały mu uroku. Nauczył się tak patrzeć, widząc, jak Ida zachwyca się
niebem - na północy jasnoniebieskim, a na południu iskrząco czerwonym.
Teraz często patrzył jej oczyma, a Ida zawsze umiała dostrzegać to, co piękne.
W drodze do domu Reijo powiedział więcej niż w dole na brzegu. O zawiści tych, po
których się jej najmniej spodziewali. O poborcach podatkowych i ich bezwzględności. O
Emilu. O Patriku, który pojawił się i zniknął, prawie nie pozostawiając po sobie śladu, lecz
który umiał ratować życie. O decyzji Knuta, który zrozumiał, że ludzie znad fiordu zawsze
będą go uważnie obserwowali. Wyjeżdżając do Finlandii, stał się dla nich kimś innym. To, że
wrócił jako człowiek zamożny, z żoną o kilkanaście lat starszą od siebie, odsunęło go trochę
od społeczności, w której przyszedł na świat jako syn Karla Elvejorda. O Karlu ludzie
stopniowo zapominali, zachowując w pamięci tylko to, że matką Knuta była Raija, obcy ptak,
który zniknął za górami odgradzającymi ich od świata.
Knut zdawał sobie sprawę, że ludzie będą mieli oczy i uszy otwarte i nigdy nie
przestaną go podejrzewać, że posiada ukryte złoto - jeśli nie na dnie skrzyni, to w jakimś
innym miejscu. Nie czekało go tu spokojne i błogie życie, jakiego pragnął dla siebie i dla
Anjo.
Anjo spotkało już wiele cierpienia, nie zasłużyła na więcej.
- Ida również ma prawo do tego domu - mówił Reijo, kiedy zbliżali się do zabudowań.
Sedolf poczuł ucisk w żołądku. - W każdym razie do tego miejsca. Tu stał przecież dom Raiji.
Przez pewien czas i mój. Oczywiście Knutowi najbardziej się należał. Ale teraz nikt nie ma
do niego większego prawa niż Ida.
Sedolf zdawał sobie z tego sprawę, ale nie potrafił wyzbyć się swej dumy, idiotycznej
męskiej dumy. Zawsze marzył o domu, który zdobędzie dla swojej rodziny własnymi rękami.
Kiedy marzł na morzu, kiedy wszystko wydawało się trudne, a praca stawała się jednym
wielkim bólem, ta myśl dodawała mu sił.
Znosił wszystko dla Idy i dzieci. Dla wspólnej przyszłości. Dla tego domu, który
zamierzał dla nich zdobyć.
A teraz cały wysiłek okazał się niepotrzebny. Sedolf czuł się tak, jakby otrzymał cios
w żołądek. Ale zagryzł zęby, aż zazgrzytały. Wiedział, że nie wolno mu czynić Idzie
wyrzutów za to, że przystała na propozycję Knuta. Wiedział, że nigdy nie może pokazać jej
swego bólu. Że nie powinien dopuścić, by zrozumiała, jak bardzo go upokorzyła swą decyzją.
Zdał sobie sprawę, że Ida tak postanowiła, ponieważ miała do tego prawo. Ponieważ kochała
jego i kochała ojca.
Miłość Reijo i Heleny nigdy nie mogłaby w pełni rozkwitnąć, gdyby Ida pozostała z
dziećmi na cyplu i wszyscy ciągle deptali sobie wzajemnie po piętach. Sedolf rozumiał.
Przełknął ból i rozczarowanie.
Powinien się cieszyć, że wreszcie jest we własnym domu. Dziękować losowi, że
otrzymał najlepsze gospodarstwo we wsi. Zwierzęta, zabudowania, najżyźniejszą ziemię i
łąki...
Powinien być wdzięczny.
Sam również nie przybył z Lofotów z pustymi rękami, choć teraz wydawało się to
niewiele w porównaniu z tym, co otrzymał. On i jego załoga nieźle się postarali. Lepiej niż
starsi rybacy.
Ich sukces budził niechęć wśród weteranów łowisk, którzy zresztą sami pozwolili
młodym przejść na inny pokład. Teraz domagano się ukarania Sedolfa i tych, którzy z nim
odeszli, za zerwanie kontraktu. Żądano zadośćuczynienia za straty wynikłe z poszukiwania
nowej załogi. Pewnie jednak nic nie uda się wskórać. Rybacy, których starsi zabrali na pokład
w Malangen, okazali się równie zdolni jak Sedolf i jego towarzysze. I dopiero później, kiedy
ludzie pytali, komu lepiej się powiodło, starsi zaczęli narzekać.
Nie, Sedolf bynajmniej nie przybył z pustymi rękami. Lecz mimo to czuł się ubogi.
Nie powinien jednak mieć do Idy żalu, ponieważ pokochał ją również za jej
niezależność i umiejętność zawsze bycia sobą.
Na pewno zobaczyła ich, jak się zbliżają. Choć Reijo nierzadko przyjeżdżał saniami,
to jednak Ida chyba dostrzegała różnicę między szczupłą sylwetką Heleny a silną postacią
Sedolfa.
Stała na schodach dokładnie tak, jak Sedolf widywał ją w swoich marzeniach, z tą
jednak różnicą, że w wyobraźni umieszczał ją na wzgórzu cypla.
Stała twarzą do wiatru, który odgarniał jej rude włosy do tyłu - wyglądały jak
płomienie za jej plecami. Nie zdążyła założyć kurtki, drżała od chłodu pod wełnianym
szalem, który narzuciła na ramiona. Ręce skrzyżowała na piersi, spódnica zamieniła się w
granatowy żagiel wypełniony wiatrem.
Sedolf nie mógł wprost usiedzieć. W biegu wyskoczył z sań, upadł. Cały był biały od
ś
niegu, jednak nie miał czasu, żeby się zatrzymać i otrzepać. Słyszał za sobą gromki śmiech
Rei jo, kiedy biegł w stronę domu, ku schodom, ku niej.
Ida również nie mogła ustać w miejscu. Przytrzymywała jedną ręką szal, podczas gdy
nogi same niosły ją ku mężowi. Kiedy Reijo zatrzymał konia tuż za nimi, już dłuższą chwilę
stali, obejmując się nawzajem na środku ścieżki.
Ida wreszcie się odezwała, ale nie były to słowa, które Sedolf spodziewał się usłyszeć.
- Dzięki Bogu, że znowu jesteś w domu. Dzięki Bogu, Sedolf!
Wtedy zaczął się zastanawiać, czy Reijo nie zataił przed nim jakichś złych wieści albo
ż
e może zdarzyło się coś, o czym nawet Reijo nie wie.
Nieznacznie odsunął Idę od siebie, zobaczył, że zmarzła. Jednak nie ujrzał w jej
twarzy niczego, co powinno go przejąć lękiem. Mimo to przeraził się.
- Dobrze cię widzieć, aniele - uśmiechnął się. Tak jak należało, szeroko, serdecznie i
ciepło, tak jak powinien przywitać swą żonę po wielomiesięcznej rozłące.
Po raz pierwszy przed nią udawał. I czynił to świadomie, z rozmysłem. Dobrze było ją
znowu zobaczyć. Jednak w głębi duszy nie czuł się tak radosny, jakby wskazywał na to jego
uśmiech. Bał się.
- Chodźmy do środka, zanim dzieci przewrócą dom do góry nogami - rzekł i niemal
pociągnął Idę za sobą.
Młodzi weszli do domu, a Reijo został na zewnątrz, żeby rozładować sanie.
Sedolf zupełnie zapomniał strzepnąć z siebie śnieg i teraz zostawił na drewnianej
podłodze kałuże wody. Deski lśniły czystością, wyszorowane do białości, prawie tak samo jak
w czasach, kiedy gospodynią była tu Anjo.
Dwa maleńkie trolle ciągnęły się za włosy przy skrzyni na drewno. Stały na
chwiejnych nóżkach, żaden z nich nie zamierzał ustąpić. Sedolf ujrzał dwie czarne czuprynki
i wczepione w nie pulchne piąstki, usłyszał też wrzask, który groził wywierceniem dziury w
dachu.
- Witaj w domu, Sedolf - mruknął pod nosem z grobową miną. Następnie rozdzielił
małych siłaczy i ostrożnie podniósł do góry, każdego na innym ręku, w bezpiecznej
odległości od siebie.
Dzieci długo mu się przyglądały ciemnymi oczami. Otworzyły usta ze zdumienia,
zapominając o krzyku. Sedolf zobaczył białe ząbki, które przebiły różowe dziąsła w kilku
nowych miejscach.
Zakłuło go w sercu, że ominęło go tak wiele. Poczuł ogromną miłość do tych dwojga.
Choć zawsze Raija i Mikkal byli mu bardzo drodzy, teraz to uczucie wypełniło go bez reszty.
Nie mówił o tym głośno, przytulił tylko bliźnięta trochę mocniej, ale nie za mocno. Ostrożnie
pogłaskał palcem najpierw jeden, potem drugi okrągły policzek. Uśmiechnął się w taki
sposób, że w dziecięcych umysłach obudziło się niejasne wspomnienie, pozwalające
przypuszczać, że jest kimś znajomym - choć trudno byłoby po tak długim czasie dokładnie
określić, kim.
- To tylko ja - zapewnił głosem, który również okazał się znajomy, choć już bardzo
długo nie wypełniał izby. - To tylko ja wróciłem do was, najdroższych mi na świecie.
Ucałował maluchy, a kiedy z powrotem postawił je na ziemi, zapomniały, że się
kłóciły. Teraz Sedolf stał się najważniejszy w tym pokoju, w całym życiu. Maleńkie stopki
podążyły za nim. Gdy usiadł na ławie przy kuchennym stole, Mikkal i Raija znaleźli się tuż
obok, domagając się, by wziął je na kolana i poświęcił im całą uwagę. Drobne rączki
chwyciły mocno tam, gdzie znalazły oparcie.
- Witaj w domu, Sedolf - odezwała się Ida czule, zdejmując mu czapkę.
Oczy dziewczyny uśmiechały się. Usta także. Jej głos brzmiał ciepło. Dotyk był taki
łagodny.
Otoczenie wydawało się trochę obce. Ale nie to było najważniejsze.
Wrócił do domu.
2
Trwająca wiele tygodni i miesięcy rozłąka była bólem. Bólem, do którego kobiety nad
fiordem już przywykły. Takie było życie. Godzono się z tym. Mężczyźni przez większą część
roku musieli przebywać poza domem. Nie znali innego rozwiązania. Ból stał się zatem
częścią codzienności. Nikt się jednak nie skarżył.
Ida jeszcze się nie przyzwyczaiła do długich rozstań, Reijo przeważnie nie opuszczał
cypla na dłużej. Dopiero kiedy Sedolf pojawił się w jej życiu, ów ból stał się częścią jej
ś
wiata.
Ponowne spotkanie dwojga osób to jakby poznawanie siebie nawzajem od nowa. Niby
się znają, a jednak czują, że są dla siebie kimś nowym. Jakby przemierzali znajomą okolicę
pierwszy raz od bardzo dawna. Jakby zakochali się na nowo. To piękne i nie - ? zwykłe
przeżycie. Poruszają się ostrożnie jak po omacku, do końca nie wiedząc, jak zareaguje to
drugie. Myśląc jedynie o tym drugim, na moment nieomal zupełnie zapominają o sobie...
Ida i Sedolf siedzieli sami. Dzieci położyli spać. Napalili w dużej izbie - Sedolf
pamiętał ją z czasów, kiedy należała do Anjo. Stały tu te same meble. To ten sam pokój, a
mimo to wyglądał zupełnie inaczej. Ida nadała mu całkiem nowy charakter. Poprzesuwała
szafy, krzesła, ustawiła je po swojemu. Stał się pokojem Idy. Dobrze, że jest teraz ich domem.
Ida opowiadała to samo, co Sedolfowi już przekazał Rei jo, ale zupełnie innymi
słowami, z większym ładunkiem emocji. W jej głosie był smutek, cierpienie, śmiech, troska,
złość - te wszystkie uczucia, które w sobie nosiła przez czas rozłąki.
- Nie w taki sposób mieliśmy zdobyć własny dom - rzekła wreszcie, zaczesując
palcami grzywkę do tyłu. Robiła to bezwiednie, zawsze bawiła się swoimi włosami, kiedy się
nad czymś zastanawiała, kiedy poważniała, kiedy skupiała na czymś całą uwagę. - Ale
bardziej nam się należy niż Emilowi. Niż komukolwiek innemu. Kiedy doszłam do takiego
wniosku, wybór nie wydawał się już taki trudny. Ty uczyniłbyś to samo.
Sedolf wiedział, że miała rację. Postanowił, że Ida nigdy się nie dowie o goryczy,
która go wypełniła.
- Chciałbym spotkać tego młodzieńca - rzekł, zmieniając temat. Zobaczył, jak bardzo
pociemniało spojrzenie Idy. Wyraźnie posmutniała na wspomnienie o nieznajomym chłopcu.
A więc martwiło ją zniknięcie Patrika. Nikt nie powinien odchodzić, jeśli ktoś po nim nie
płacze. Sedolf uświadomił sobie, że to najgorszego rodzaju samotność: umrzeć, nie pozo-
stawiając nikogo, kto by tęsknił. - Jestem mu winien • podziękowanie za tak wiele - dodał.
Ida skinęła głową jakby nieobecna. Ale patrzyła Sedolfowi w oczy, kiedy wyznała:
- Patrik się we mnie zakochał, Sedolf. Nie chciałam, żeby tak się stało. Był zaledwie
chłopcem.
Ż
yć z Idą znaczyło zrozumieć, że inni mężczyźni też potrafią dostrzec jej urodę, że
niejednego oczaruje jej promienny uśmiech. Sedolf zdał sobie z tego sprawę na długo, zanim
się pobrali. Uświadomił sobie, że będzie musiał z tym żyć. Nie mógł pozwolić, by z tego
powodu zrodziło się między nimi uczucie wrogości. Ida nie robiła przecież nic, co oddalałoby
ich od siebie. Należeli do siebie jak para wioseł jednej łódki. Nie inaczej.
- Ja chyba powinienem najlepiej rozumieć, dlaczego - odparł cicho i ujął jej dłonie w
swoje. - Niełatwo jest decydować o tym, kogo obdarzyć miłością, prawda, Ida? Uczucia są
jak motyle. Tak samo lekkie. Unoszą się z wiatrem i lądują na innym kwiecie, niż zamierzały.
Wiem, że nigdy go nie zachęcałaś, mój aniele. I wiem, że dałaś mu do zrozumienia, że nie
może spodziewać się wzajemności, że ofiarowałaś mu tylko przyjaźń.
Zacisnęła palce na jego dłoni.
- Zbyt dobrze mnie rozumiesz, Sedolf. Po chwili znalazła się w jego ramionach.
Siedzieli objęci na sofie, która zawsze stanowiła dumę Anjo i z powodu której sąsiedzi
przychodzili nawet z daleka, by obejrzeć mebel i go wypróbować. W piecu trzaskało
przyjemnie brzozowe drewno. Wokół panowało ciepło i także w nich wszystko było ciepłem.
- Rozumiem cię? - spytał z uśmiechem, całując Idę czule. Całymi tygodniami tęsknił
do tych ust. - Mówisz, że cię rozumiem? Nigdy cię w pełni nie zrozumiem, nawet gdybym
miał żyć sto lat i dzielić je z tobą. Nie zrozumiem nawet gdybym miał żyć u twego boku
kolejne sto lat. Ale kocham cię. I jestem prawie pewien, że i ty mnie kochasz. To chyba
starczy, prawda?
Ida pokiwała głową. Sedolf miał tak cudownie jasny pogląd na to, co w życiu ważne.
Nie zastanawiał się nad sprawami, które uważał za nieistotne. Ida kochała tę jego
prostoduszność, ale sama była inna. Według niej życie przypominało tkany materiał, w któ-
rym przeplatało się wiele rodzajów nitek, tworzących grubsze sploty. Sedolfowi zaś kojarzyło
się raczej z liną o dwóch końcach, którą łatwo można wyprostować. Z materiałem jest
inaczej...
Oboje wydawali się tak różni, jednak wszystko prowadziło ich ku sobie.
- Oczywiście masz rację - mruknęła tuż przy jego szorstkim policzku. - Naturalnie
masz rację. Kocham cię. Zawsze będę cię kochała. Człowiek, który mógłby nas rozdzielić,
jeszcze się nie narodził...
Podniosła ku niemu twarz, czekała na pocałunek. Musnął wargami jej usta. Przebiegło
mu przez głowę, że Ida źle się wyraziła. Człowiek, który mógłby ich rozdzielić, już się
narodził. Ale nie żyje.
- A czy nie było tam w osadzie takiej damy, do której uśmiechałeś się szerzej niż do
innych? - spytała zaczepnie, zarzuciwszy mu ramiona na szyję.
Sedolf potarł czołem o czoło żony, spojrzał jej głęboko w oczy.
- Jak w ogóle możesz o to pytać? - zdumiał się. Lecz błysk w jego brązowych oczach
powiedział jej, że zrozumiał żart. Sporo w nim jeszcze zostało z dawnego Sedolfa. - Któż
miałby to być? Widać, że nigdy nie byłaś na połowach, kochanie. W pobliżu baraków nie ma
dam. Nazywamy je zupełnie inaczej...
Ida na chwilę przymknęła oczy. Wstrzymała oddech, czuła, że musi coś powiedzieć,
dotknęli tematu, na który miała własne zdanie.
- • Powinniście spróbować ich życia - odezwała się wreszcie. - Wy, mężczyźni,
którym tak łatwo przychodzi zniesławianie kobiet. Powinniście spróbować, przekonać się,
jakie posiadamy możliwości wyboru. Nie wszystkie z nas mogą żyć tak cnotliwie, jak by
sobie tego życzyli najpobożniejsi chrześcijanie. Nie wszystkie na to stać. Nie wszystkie mogą
zachowywać się jak damy. Nie każda też może zostać żoną rybaka. Niektóre muszą pracować
jako dziwki, by wyżywić siebie i najbliższych. Chyba tak właśnie je nazywacie...
Nie dał się sprowokować. Wytłumaczył sobie, że nie przeciw niemu Ida kieruje ten
atak.
- Tak, to jedno z określeń - odpowiedział spokojnie. - Dobrze, że znalazły w tobie
takiego zagorzałego obrońcę, Ida. - Nagle uśmiechnął się szeroko. - Zastanawiam się jednak,
czy równie ciepło byś się o nich wyrażała, gdybym rzeczywiście sprowadził sobie jedną lub
kilka.
- Tylko spróbuj, Sedolfie Bakken! - ostrzegła. Sedolf wiedział, że nigdy tego nie zrobi.
Była tego warta, ta impulsywna istota, którą pojął za żonę.
Roześmiał się i objął Idę, a potem powoli położył się na sofie, pociągając ją za sobą.
Uśmiechał się przy tym wyzywająco, ale wiedział, że Ida nie należy do kobiet, które nie
podejmują wyzwań! Potrafiła mu dorównać, podążyć za nim tak daleko, jak daleko odważy
się z nią pójść. Rozpięła mu pod szyją koszulę, wsunęła pod nią dłonie i palcami
wskazującymi gładziła pierś Sedolfa, jak tylko mogła sięgnąć. Później złożyła ręce i
przylgnęła do nich policzkiem. Napotkała wzrokiem spojrzenie brązowych oczu męża.
Dobrze było tak leżeć. Dobrze znaleźć taki spokój. Tak wielki spokój.
- Jak to się stało, że Reijo związał się z Heleną? - spytał Sedolf.
Położył ręce pod głową, obserwował Idę, cieszył się jej bliskością, lecz rękom dał
odpocząć. Przydadzą się później. Trzymanie ich teraz z dala od upragnionego ciała spotęguje
potem przyjemność.
- Wcale się tego nie spodziewałam - przyznała Ida. - Ale to dobrze dla taty, że są
razem.
- Chyba nie on uczynił pierwszy krok - zastanawiał się Sedolf. - Musiała to zrobić
Helena. Tato wolałby zabrać to uczucie do grobu, niż się do niego przyznać.
- Helena jest dziwna - stwierdziła Ida w zamyśleniu. Zdmuchnęła kosmyk włosów,
który łaskotał ją w nos. - Jest młodsza ode mnie. Czasami sprawia wrażenie dziecka. Pewnie
dlatego, że nie umie tego, co zwykle potrafią dorosłe kobiety. Ale przecież nie można wiele
od niej wymagać, kto ją miał uczyć... Tylko że ja o tym ciągle zapominam, taka jestem
roztrzepana. Innym znów razem wydaje mi się starsza od Reijo... Uważam, że jeszcze wiele
przed nami ukrywa. Wiele przemilczała. Sądzę, że nawet tacie nie powiedziała wszystkiego.
Zapanowała cisza.
- Reijo mówi, że się z nią ożeni - powiedział Sedolf. Ida skinęła głową.
- Tato rzeczywiście o tym poważnie myśli. Na swój sposób oznajmia nam, że nie
zamierza dłużej żyć mrzonkami. Nadzieją, że mama wróci. Głosi światu, że Raija nie żyje. I
ż
e Helena nie jest mu obojętna. Że ją kocha...
- Czy może się z nią ożenić?
- Mama zniknęła na tyle lat. Nie ma jej prawie tak długo, jak ja żyję - odrzekła Ida
trochę poirytowana, że Sedolf mógł zadać tak niemądre pytanie. Nagle zrozumiała, co miał na
myśli. - Helena... - dodała zamyślona. - Musieli przecież o tym pomyśleć. Ja też często jej
powtarzałam, że powinna uznać, iż Curt nie żyje. Mało prawdopodobne, że będzie jej szukał.
Na pewno w głębi duszy się cieszy, że się jej pozbył...
- Może ona ma jakieś papiery? - spytał cicho Sedolf.
Nie zamierzał dodawać dziegciu do beczki miodu, ale ogarnęły go wątpliwości. Miał
do tego prawo, stal się przecież członkiem rodziny. Przekonał się też, że nigdy niczego nie
należy uznawać za pewne. Już nieraz widział, jak szczęście zamienia się w smutek.
- Tak nie wolno! - Ida ponownie uniosła się na łokciach. - Nie powinieneś snuć takich
czarnych myśli, Sedolf! Tego nauczyłeś się na Lofotach? Sądziłam, że wszyscy mężczyźni na
połowach albo stroją sobie żarty, albo świntuszą. Nawet nie dopuszczam takiej możliwości,
ż
e tacie mogłoby się coś nie udać, ponieważ on naprawdę kocha Helenę. Ta dziewczyna nie
jest dla niego lekarstwem na tęsknotę. Ona nie jest tylko jakąś tam kobietą, z którą się
związał, bo zbyt długo był sam. Jest dla niego wszystkim. A Helena... po prostu go ubóstwia.
Nic nie powinno im stanąć na drodze. Nie może!
- A co z nami? - spytał Sedolf z uśmiechem w kącikach ust. - Czy na naszej drodze
piętrzą się jakieś przeszkody?
Uśmiechnęła się. Zastanowiła się, czy zauważył, że coś przed nim przemilczała. Albo
powiedziała nie wszystko.
Poborcy podatkowi za bardzo im się dali we znaki, by o nich w ogóle nie mówić. Ale
jedno wspomnienie Ida zachowała tylko dla siebie: niezwykle spotkanie z jednym z nich.
Sedolf nie wiedział, że Sture Moen zajrzał prosto w jej duszę. Nie wiedział też, że usta tego
człowieka dotknęły jej ust. Nie wiedział, że przy tym mężczyźnie, którego nawet nie znała,
poczuła się całkiem bezsilna.
Nie wiedział i nie powinien wiedzieć, że pewnej mroźnej nocy pod zorzą polarną dała
się oczarować nieznajomemu - obcemu, którego w dodatku powinna nienawidzić. Tej nocy
jej rozsądek widocznie podążył ścieżkami zorzy polarnej... Uwielbienie, jakim darzył ją
Patrik, to coś zupełnie innego: za to Sedolf nie będzie jej czynił wyrzutów.
- Przeszkody? - spytała powoli. Nie mogła zgadnąć, o co mu chodzi. Zaniepokoiła się.
- Czy jest coś, o co moglibyśmy się potknąć w drodze do sypialni? A może
powinniśmy zostać tutaj? - rzucił żartobliwie, gdy tymczasem Ida spodziewała się surowego
wyroku.
Wybuchnęła śmiechem. Uścisnęła Sedolfa tak mocno, że nie mógł złapać tchu.
Ucałowała w oba policzki. Poczuła, że schudł. Pomyślała, że musi to naprawić. Powinna
zadbać, by najadał się do syta!
Czuli ciepło. Tylko ciepło. I bliskość. Nic nie istniało poza nimi. Sedolf podjął
decyzję, nie uzgadniając jej z Idą.
- Zostajemy tutaj, Ida. Nie ruszamy się stąd. Splótł dłonie za jej plecami. Śmiejąc się,
ugryzł ją lekko w koniuszek nosa, zaraz potem pocałował, a następnie obsypał pocałunkami
całą twarz Idy.
Nie było czasu na wyswobodzenie się z ubrania. Tygodnie rozłąki zrodziły drżący
niepokój rąk. Tygodnie wypełnione tylko marzeniami podwoiły tęsknotę. Zmagali się każde z
własnymi rzeczami, odchylali je tam, gdzie trzeba. Odnaleźli siebie, zatopili w sobie
nawzajem. Objęci ramionami i nogami ugasili cielesne pragnienia. Jednak pozostał w nich
dużo silniejszy głód - potrzeba dzielenia się myślami, przeżyciami, wrażeniami. Potrzeba
opowiedzenia wszystkiego, przez co przeszli, każde z osobna, kiedy przebywali tak daleko od
siebie, oni, którzy powinni razem budować coś, co ludzie nazywają przyszłością... Sedolf
przywiózł kawę. W domu niewiele jej już zostało - po świętach Bożego Narodzenia ludzie
znad fiordu musieli zacisnąć pasa. W szarych izbach chat przytulonych do górskich zboczy i
skal, zbudowanych na łagodnych stokach schodzących nad brzeg lub w wąskich kotlinach,
nikt nie opływał w dostatek. Zadowalano się tym, co posiadano. Nikt nie marzył też, by
posiadać więcej. Takie fantazje rodziły tylko tęsknoty, dalekie od codzienności i
rzeczywistości.
Ida zrobiła kawę. Z kuchni niósł się przyjemny zapach. Drzwi do izby stały otwarte.
Inaczej było na co dzień; na ogrzanie zimą tylu pomieszczeń potrzeba dużo drewna lub torfu.
Oznaczało to więcej pracy dla tego, kto musiał chodzić do lasu po opał. To chyba jedyna
niedogodność wynikająca z przeprowadzki z ciasnej chaty na cyplu do dużego domu o wielu
pokojach. Teraz palili tym, co zgromadził Knut.
Siedzieli z kubkami kawy w dłoniach. Czuli, jak napój szczodrze rozdaje swe ciepło.
Jak przyjemnie rozgrzewa ręce.
- Już zapomniałem, jakie to cudowne - rzekł Sedolf.
- Kawa? - spytała Ida. Sedolf zaprzeczył ruchem głowy. W jego wzroku nie dostrzegła
nawet śladu żartu. W głosie również nie.
- Życie z tobą - odparł. - Chociaż tam na morzu wydawało się nam, że upłynęło całe
ż
ycie, w gruncie rzeczy minęło tak niewiele czasu. Niewiele, a ja zapomniałem, jaka jesteś
dobra. Wiem, że taka jesteś, ale nie potrafię zachować we wspomnieniach tego wspaniałego
odczucia...
Wdychał zapach kawy. Prawie nie pił. Ciągle potrząsał głową ze zdumienia.
Zastanawiał się, czy to z nim jest coś nie w porządku.
Jeżeli ktoś jest tak szczęśliwy, to czy nie nosi tego w sobie przez cały czas? Czy nie
potrafi przywołać w pamięci każdej cudownej chwili?
- Nigdy przecież nie jest tak samo - zauważyła Ida rozbawiona.
Poczochrała Sedolfa po włosach, tak pełna miłości, że obawiała się, iż serce jej
pęknie. Tak pełna czułości, że graniczyło to z bólem.
Ale ból nie może chyba sprawiać przyjemności?
- Czy ty też czujesz podobnie? - zdumiał się. Spojrzała na niego z ukosa. Na
policzkach miała rumieńce. Mógłby tworzyć pieśni na cześć tej twarzy. Na cześć Idy. Jej
całej.
- Być może - odparła. - Myślisz, że twoje uczucia są zupełnie wyjątkowe?
Sedolf skinął głową.
Ida nie mogła się oprzeć spojrzeniu brązowych oczu, pełnemu nieugiętej pewności.
Lekko pocałowała męża w policzek.
- Nazywają to miłością, Sedolf. To jedna z najbardziej rozpowszechnionych chorób, o
jakich słyszałam.
W takich chwilach jak ta oboje jakby poznawali się na nowo.
- Przypuszczam, że Rei jo nie pojedzie po raz drugi do Finlandii - odezwał się Sedolf.
Zarówno on sam, jak i Ida doskonale rozumieli wagę tych z pozoru przypadkowych słów. Od
tej podróży mogło zależeć ich dalsze wspólne życie.
- Nie, jeśli Helena nie zechce - przyznała Ida.
- Knut obiecał, że cię tam zabierze, prawda? - spytał.
Przytaknęła.
- Czy wciąż pragniesz tam jechać? - chciał wiedzieć. Wielkie dłonie zacisnęły się na
kubku, mięśnie napięły się aż do łokci, ramiona skuliły się.
Sedolf przełknął. Bał się. Ale jednocześnie wypełniła go wspaniałomyślność - to
szlachetne uczucie, do którego wreszcie dorósł. Wspaniałomyślność i zaufanie.
- Czy nadal pragniesz poznać odpowiedź? Skinęła głową i popatrzyła mu prosto w
oczy.
- Chcę pojechać do Finlandii. Chcę porozmawiać z Mają, zobaczyć grób Ailo. Chcę
się dowiedzieć prawdy.
- Zabiorę cię tam - obiecał Sedolf. - Niezależnie od tego, co z tego wyniknie, Ida.
Masz do tego prawo. Nie żądasz wiele. Może nie jutro, ale na pewno cię tam zabiorę.
Ida wiedziała, że Sedolf dotrzyma obietnicy. Należał do ludzi, którzy nie łamią danego
słowa.
3
Wioska zatętniła życiem, kiedy powrócił z Lofotów również drugi statek. Przypłynęli
nim starsi rybacy, ci, którzy początkowo bardzo krytycznie przyglądali się młodym.
Naturalnie nadal ostrzyli sobie zęby na tych przedwcześnie usamodzielnionych młokosów,
choć najgorsza złość już im trochę przeszła. Tak jak Sedolf i jego chłopcy, oni również
większość złowionych ryb sprzedali po drodze do domu, bo w tym roku nie zapowiadało się,
by jakiś frachtowiec wybierał się do Bergen.
Mimo że większość rybaków na Lofotach nadal używała wyłącznie prostej liny z
hakiem na końcu, połów się udał. Wiele od tego zależało, nie łowiono bowiem tylko na
własne potrzeby. Gdyby tak było, można by równie dobrze tkwić we własnym fiordzie i
nigdzie się nie ruszać. Łowiono również na sprzedaż i wymianę.
Sedolf i jego chłopcy wypłynęli po starszych, tyle byli im winni. Mężczyźni rzucali
pod ich adresem złośliwe uwagi, ale dało się je znieść. Zresztą w ten sposób młodzi mogli się
też czegoś nauczyć.
- A więc udało się wam jakoś przemknąć? - zauważył któryś z weteranów. -
Niedozwolonym sprzętem lepiej się łowi, o ile mi wiadomo.
- Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem - odparował Lars, powołując się
na Biblię. - Widziałem wyraźnie na waszym statku linę całą obwieszoną hakami...
Ś
miech świadczył o tym, że nie minął się z prawdą.
- Taka lina jest dość niegroźna - odparł któryś ze starszych. Nowo przybyli wyciągali
ż
aglowiec na ląd, załoga Sedolfa również w tym pomagała. Uważała to za swój obowiązek.
Zresztą podanie pomocnej dłoni sąsiadowi było przyjętym zwyczajem. Ten, kto się od tego
uchylał, nie mógł spodziewać się wsparcia w potrzebie. Nikt nie może liczyć tylko na siebie -
co do tego zgadzali się wszyscy w wiosce nad fiordem. - Nie jestem wcale pewien, czy
naczelnik dostrzegłby różnicę, gdyby sam zaczął sprawdzać - dodał.
Rozległ się śmiech.
- Obie załogi używały liny z niedozwolonymi hakami - zauważył ktoś inny. - Gorzej,
kiedy w grę wchodzi włók. Naczelnik bez trudu by się zorientował, że łamaliście prawo.
Sedolf uśmiechnął się.
- Bodo leży dość daleko od Lofotów. Chyba nie muszę się obawiać, że spotkam
naczelnika na połowach?
Członkowie jego załogi zgadzali się z nim w zupełności. To prawda, że jako rybak był
tylko niedoświadczonym gołowąsem, ale potrafił zmyślnie odpowiadać na docinki, a to cenili
wysoko.
I chociaż na samą myśl o naczelniku ogarnął ich strach, zaraz pomyśleli, że to tylko
urzędowa figura, za którą robotę wykonywali inni. W tym roku zadbał jednak o zdobycie
popularności wśród rybaków na całym wybrzeżu, gdyż wyraźnie zabronił używania na
Lofotach innego sprzętu niż lina z jednym hakiem na końcu do połowów głębinowych.
Linę z wieloma hakami znano od lat. Za jej pomocą łowiono więcej niż na tę z jednym
hakiem. Na niektórych fiordach zaczął się już pojawiać włók, sieć w kształcie stożkowatego
wora wleczona po dnie za statkiem. Jednak żadnego z tych sprzętów prawo nie zezwalało
stosować na największych łowiskach.
- Jeśli chcesz wiedzieć, to prawdziwym powodem zakazów jest obawa, żebyśmy
przypadkiem za dużo nie złowili - stwierdził Marius.
- Że niby ogołocimy morze? - uśmiechnął się jeden ze starszych.
Młodzi, którzy spędzili pierwszy sezon na morzu z dala od domu dużo wcześniej, niż
ktokolwiek by się tego spodziewał, zawtórowali gromkim śmiechem.
- Zupełnie jakby można było ogołocić morze za pomocą liny z hakami i włóka! Nawet
naczelnik nie jest chyba aż tak głupi, by w to wierzyć!
- Jednak może mu przyjść do głowy, że za dużo zarobimy - zauważył Sedolf. - Że
dzięki tym pieniądzom nabędziemy odwagi. Że zdołamy pozbyć się długów. Że zaczniemy
mówić głośno o tym, co nas gnębi. Co wy na to?
- Niech myśli sobie, co chce!
Nie przestawali jednak zastanawiać się nad rozporządzeniem wysokiego urzędnika. W
końcu uznali, że i on prowadzi handel rybami, że leży w jego interesie, żeby ceny na ryby nie
spadły.
Do Bergen nie powinno zatem trafić zbyt wiele towaru. Ludzie pływający dla
naczelnika z pewnością nie stosowali wyłącznie dozwolonego sprzętu, ale ktoś, kto dba o
własną przyszłość, zwłaszcza jeśli jest nieuczonym biedakiem z darniowej chaty, nie powi-
nien tego dostrzegać. Tak wiele można stracić: kredyt i jedzenie, łódź i gospodarstwo, i
zarobek. Rybak z wybrzeża był co prawda mocny w gębie, ale nauczył się także, że czasami
lepiej ugiąć kark, zgarnąć czapkę z głowy i przyjąć to, co wielcy panowie postanowią.
- Czy nie chowacie do nas urazy z powodu naszego odejścia? - spytał Sedolf wprost. -
Krąży tyle różnych plotek - dodał. - Nie mieliśmy okazji porozmawiać, zanim opuściliśmy
pokład.
- Trzeba przecież dać młodym szansę - odparł szyper żaglowca z pięcioma
przedziałami wiosłowymi. - Postąpilibyśmy chyba tak samo jak wy, gdybyśmy byli młodzi i
gdyby nadarzyła się możliwość. Łatwo jest kogoś osądzać, prawda? Myślę, że w tak niedużej
wiosce jak nasza nie powinna panować niezgoda.
Nie wyraził się całkiem jasno, ale zaakceptował decyzję młodych. I uczynił to w
obecności wielu mieszkańców wioski, którzy zgromadzili się tłumnie, witając powracających.
- Wybieracie się wkrótce do Finnmarku? - spytał któryś ze starszych.
Sedolf czuł, że zebrani na brzegu patrzą na niego.
- Oczywiście - odpowiedział Lars. Sedolf nie był tego taki pewien. Nagle spadło na
niego wiele obowiązków w nowym domu. Mówił nawet o sobie, że został gospodarzem. Lars
nieźle się bawił jego kosztem, on i jego trzej towarzysze przezywali Sedolfa „chłopem”.
Gdyby mieli popłynąć do Finnmarku, musieliby wkrótce zacząć przygotowania do
kolejnej długiej wyprawy, z której wróciliby dopiero w pełni lata.
Z drugiej jednak strony posiadanie statku wiązało się z odpowiedzialnością. Załoga
liczyła na Sedolfa, los tych chłopców zależał od jego decyzji. Nie każdy otrzymał
gospodarstwo w prezencie. Sedolf zdawał sobie sprawę, że musi porozmawiać z Idą.
Nie będzie łatwo, dopiero wrócił do domu. Ida potrzebowała go.
Ale przecież wiedziała, na co się decyduje, kiedy za niego wychodziła. Została żoną
rybaka.
- Chyba jednak popłynę - rzekł z ciężkim sercem. - My też mamy coś do załatwienia
w Finnmarku.
Wstawał nowy dzień. Niebo na wschodzie różowiło się jaskrawo, a nieco wyżej
wydawało się zupełnie bezbarwne.
Sedolf ładował na sanie beczki z solonymi rybami, większość zdobyczy zamierzał
rozwiesić na żerdziach Reijo. Znajdzie się tam wiele miejsca. Pomyślał, że to dziwne samemu
decydować o rybach, jak je przechować, ile przeznaczyć na sprzedaż. Nigdy przedtem tego
nie robił. Tak wiele się zmieniło, odkąd Ida wkroczyła w jego życie.
Właśnie niósł kolejną beczkę, kiedy obok niego pojawił się jakiś człowiek. Sedolf
ujrzał tylko zarys sylwetki, nie zwrócił na nią szczególnej uwagi - przychodziło tu tak wiele
różnych osób, żeby zamienić słowo. Rzucił coś na powitanie, nie podnosząc wzroku.
- Wróciliście do domu - usłyszał i rozpoznał głos Emila.
Sedolf spojrzał w górę przez moment, zanim umieścił beczkę na samym końcu sań.
Długo ją mocował, pragnąc zyskać na czasie. Nie wiedział, jak się zachować. Kiedyś Emil
był jego najlepszym przyjacielem. Ale rozdzieliło ich więcej spraw, nie tylko Ida.
- Tak, wróciliśmy - odpowiedział. Nadal nie patrzył na Emila. Myślał o jego udziale w
tym, co spotkało Knuta. Taki postępek nie stanowi powodu do chluby, czegoś podobnego nie
wybacza się łatwo.
Emilem kierowała zazdrość, a oprócz tego żądza zysku. Postąpił niegodziwie.
- Jak słyszałem, nie przybyliście z pustymi rękami - ciągnął Emil jak gdyby nigdy nic,
tak jakby ze wszystkiego się rozliczył albo uważał, że nic się nie stało.
Sedolf nie wierzył własnym uszom. Nie pojmował, jak Emilowi nie wstyd.
- Nie, nie przybyliśmy z pustymi rękami - potwierdził. - Wcale byśmy nie wypływali,
gdybyśmy mieli wrócić z niczym.
Dopiero teraz zmusił się, by spojrzeć na Emila. To był on, wyglądał tak jak zawsze.
Być może pojawiło się coś nowego w jego wzroku. Nie, to nie zło, aż tak bardzo nikt się nie
zmienia. Emil doznał w życiu trochę rozczarowań, a z ludźmi różnie bywa. Niektórzy potrafią
stać wyprostowani nawet przy przeciwnym wietrze. Inni łatwo się gną.
- Po powrocie również zastałem więcej, niż zostawiłem - rzekł Sedolf pewnym
głosem. Nie spuszczał z Emila wzroku. - Może chcesz na ten temat porozmawiać?
Emil podniósł rękę w rękawiczce i poprawił czapkę. Wiele go kosztowało, by spojrzeć
Sedolf owi w oczy.
- Przypuszczam, że wiesz już o moim udziale w tej sprawie - rzekł.
Sedolf nie mógł uczynić nic innego, jak tylko skinąć głową.
- Nie przypuszczałem, że sprawy przyjmą taki obrót - ciągnął dalej Emil. Bez
nadmiernej pewności siebie i bez dumy, ale też nie prosząc o wybaczenie. Nie powiedział, że
ż
ałuje.
- Kierowałeś się tylko pragnieniem zemsty? - spytał Sedolf.
Usiadł na brzegu sań, dłonie oparł na kolanach. Rękawiczki zrobione niedawno przez
Idę na drutach zaczynały szarzeć.
Emil pokręcił głową.
- Czasem człowiek ulega pokusie - rzekł wreszcie, patrząc daleko na morze. -
Posiadaliście tak wiele. I ten kawałek ziemi przylegający do mojej. Jakby do siebie należały.
Dostała ci się Ida. Niewiele mogłem na to poradzić. W głębi duszy zawsze pragnąłem, by
była szczęśliwa. I kochałem ją chyba inaczej niż ty. Spośród wszystkich kobiet ona najwięcej
dla mnie znaczy. Niezależnie od tego, co potem zrobiłem... - Zamilkł. - Znalazłem sposób, by
pozbyć się Knuta. Nie chciałem, żeby trafił do więzienia. Wiedziałem, że tam nie trafi...
Sedolf skrzywił się.
- Wiedziałeś? - zdumiał się. - Tak czy inaczej nie wolno ci donosić. My też
ryzykowaliśmy na Lofotach. Łowiliśmy trochę niezgodnie z prawem... - Uśmiechnął się. -
Ufam, że nie pobiegniesz z tym zaraz do naczelnika. W imię dawnej przyjaźni...
- To zabolało - rzekł Emil cicho. - To zabolało, Sedolf...
- Chciałem, żeby zabolało! - Sedolf uderzył pięścią w najbliżej stojącą beczkę, ale
mimo to wcale nie poczuł się lepiej. - Jak mogłeś być pewien, że Knut nie trafi do więzienia?
Gdyby znaleziono u niego duże ilości złota, zarzucono by mu, że nie zapłacił podatku. To
poważne wykroczenie, wydaje mi się. W każdym razie tak nam mówią...
- Powiem ci dlaczego, choć to i tak niczego nie zmieni - rzucił Emil. - Nie mogę tego
udowodnić, ale ci, którzy szukali złota u Knuta, nie zostali wysłani przez wójta. Przyjechali
od naczelnika, wójt nie miał z tym nic wspólnego. Wszystko, co od nas pobierają ludzie
naczelnika, trafia do jego kieszeni, nie do skarbu państwa...
Sedolf zaczynał rozumieć, choć zależności między rządzącymi wydawały mu się dość
zawikłane. Poza tym na urzędnikach spoczywało tak wiele zadań, że zwykły biedak mógłby
dostać zawrotu głowy, gdyby starał się je wszystkie poznać.
A więc do wioski przyjechali wysłańcy samego naczelnika.
Nic dziwnego, że żadnego z nich nie widziano nigdy wcześniej nad fiordem. Ludzi
wójta zwykle rozpoznawano.
Nic też dziwnego, że ci, których przysłał naczelnik, nie zjawili się o typowej porze
poboru podatków.
Woleli się nie spotkać z właściwymi poborcami.
Kraj został podzielony na cztery główne okręgi administracyjne, pokrywające się z
biskupstwami. Okręgi z kolei podzielono na osiem podokręgów. Ziemie na północy,
podlegające głównemu okręgowi administracyjnemu z siedzibą w Trondheim, dzieliły się na
dwa podokręgi. Jeden podlegał naczelnikowi w Bodo w Nordland, a drugi urzędującemu w
Vardohus.
Podokręg Nordland rozciągał się daleko aż do fiordu Kvaenangen. Pozostała część
północnej Norwegii, Ruiji, podlegała naczelnikowi urzędującemu w Vardohus.
Ludzie nad fiordem Lyngen wiedzieli, że ich naczelnik ma swoją siedzibę w Bodo i że
to bardzo daleko.
W ich przekonaniu ów urzędnik posiadał nieograniczoną władzę. Nie bez powodu
ż
artowali sobie: „Niech i sam król tu przybywa, nie jest przecież naczelnikiem!”.
Ale rzeczywistość nie przedstawiała się dokładnie tak, jak ją postrzegano z progów
chat nad fiordami Ruiji.
Naczelnik stanowił ogniwo łączące króla w Kopenhadze i stołeczne władze z
władzami podokręgu i niższymi urzędnikami - urzędnikami cywilnymi. Nie miał władzy
wojskowej, w ogóle nie miał wcale tak wiele do powiedzenia w sprawach dotyczących
sprawowania rządów w obrębie podokręgów.
Nie odpowiadał też za finanse, cło, grzywny, opłaty i podatki.
Wydatki podokręgu, dokładnie zarachowane w księgach, pokrywano z kasy
państwowej.
Faktem jednak było, że urzędujący naczelnicy bogacili się kosztem mieszkańców.
Nikogo nie dziwiło, że prowadzili podwójną rachunkowość. Wielu naczelników podokręgów
odkryło, że także ich urzędnicy popełniają nadużycia w trosce o własną kieszeń.
- A więc ze swoim donosem nie zwróciłeś się do wójta?
Sedolf przyglądał się długo Emilowi. Zatem Emil starannie to sobie obmyślił. Całkiem
sprytnie! Sedolf wiedział, że on sam nigdy nie wpadłby na coś takiego.
- Każdy z urzędników ustala swoją cenę za przysługę - rzekł Emil. - Rzecz w tym, by
znaleźć dostatecznie zachłannego. Wyznaczyć stawkę. Znaleźć przynętę. I zaryzykować.
A więc chodziło tylko o pieniądze. Knut rzeczywiście nie wylądowałby w więzieniu.
Ale mógł stracić wszystko.
- Jak mogłeś to zrobić? - spytał Sedolf.
- Ja także chciałem coś mieć. Obaj wiedzieli, że to niecała prawda, ale Emil nie czuł
się na siłach, by wyjawić wszystkie motywy, które nim kierowały.
- Nie jestem dumny z tego, co zrobiłem - dodał. - Najadłem się dosyć wstydu. Ale nie
mógłbym, patrząc ci w oczy, przyrzec, że nie uczyniłbym tego ponownie, gdybym miał
możliwość jeszcze raz przeżyć te chwile...
Sedolf pokręcił głową. Zupełnie nie mógł zrozumieć Emila. Nie pojmował tak silnej
potrzeby posiadania. Sedolfowi nigdy nie obiecywano, że cokolwiek stanie się jego
własnością, nie dziedziczył gospodarstwa rolnego... Oczywiście uważał, że to wspaniale coś
posiadać i marzył o tym...
Ale istniało tyle ważniejszych rzeczy.
- Nie spodziewaj się, że w jednej chwili ci wybaczę - rzekł Sedolf. - Nie wiem, czy
potrafię. Ida jest głęboko rozczarowana...
Emil skrzywił się.
- Nazywaj rzeczy po imieniu, Sedolf. Ida jest na mnie wściekła. I ma do tego pełne
prawo. Mimo że sama dobrze na tym wyszła...
- Nie w ten sposób Ida chciała zdobyć własny dom! Emil wzruszył ramionami.
- Pogodzimy się? - zaproponował.
Sedolf skinął głową. Nie w jego naturze było nosić w sobie urazę do ludzi. Życie jest
na to zbyt krótkie. Prawda, że i jego Emil rozczarował. I że nigdy już nie będzie między nimi
jak przedtem. Ale nie potrafił nienawidzić. Nie potrafił się na nikogo boczyć.
Poza tym czuł, że Emil jest samotny.
- Nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej - odparł. - Ale wybacz, nie wpadnę z
wizytą, nawet jeśli będę w pobliżu...
Emil również zdawał sobie sprawę, że jest niepożądanym gościem w domu Idy. Na
tyle starczyło mu rozumu. Uśmiechnął się smutno w odpowiedzi, lekko drżały mu kąciki ust,
ale zdawał się tego nie zauważać. Nie starał się też tego ukryć.
- Do zobaczenia - rzekł na pożegnanie. Ruszył w swoją stronę. Szedł wyprostowany.
Nie ugiął karku w żalu i wstydzie. Gotów był ponieść odpowiedzialność za to, co uczynił.
Reijo zobaczył Sedolfa przed swoim domem i oczywiście przyszedł pomóc. Wyglądał
jednak na zmęczonego. Miał ciemne kręgi pod oczami. Był blady.
- Coś się stało? - spytał Sedolf. Nie zwykł widywać ojca Idy w tym stanie. Reijo
zawsze wydawał się silny.
Przez ułamek sekundy przemknęło Sedolfowi przez głowę, że być może trudno mu
dotrzymać kroku tak młodej kobiecie jak Helena... Lecz w jednej chwili przegonił tę myśl,
uznał ją za niegodną i brzydką. Jak gdyby nie życzył Reijo tego szczęścia, które pojawiło się
tak późno w jego życiu.
- Helena źle spała - wyjaśnił Reijo. - Dręczyły ją koszmary. Wiele przeszła, wiesz...
Nie dokończył. Zarówno on, jak i Sedolf raczej domyślali się, niż wiedzieli coś
pewnego o przeszłości Heleny.
- Pamiętajcie o nas, gdybyście czegoś potrzebowali - rzekł Sedolf, choć czuł się
bezradny.
Reijo skinął głową, ale Sedolf uświadomił sobie, że teść nie poprosiłby o pomoc,
nawet gdyby jej potrzebował. Reijo uważał, że musi sobie radzić sam. Nawet z problemami
Heleny.
W ten zimowy dzień, tak jakby mroźne powietrze odkryło przed nim całą prawdę,
Sedolf ujrzał niezwykle wyraźnie, że Reijo wziął na siebie również kłopoty Heleny. Przecież
bólem też należy się dzielić.
Chłopak wspiął się na żerdzie do suszenia ryb i spojrzał na świat z góry. Starał się
rozweselić towarzyszącego mu Reijo, prowokował teścia do żartów i śmiechu, ale żeby go
rozbawić, musiał mocno ubarwiać opowieści o życiu w barakach. Powietrze przesiąknęło
solą, Sedolf znowu poczuł cierpki smak w ustach. Zachciało mu się pić.
Beczki zostały opróżnione.
Dzień nabrał niebieskiego odcienia.
Obaj mieli ręce po łokcie w soli, przemokli i zmarzli. Przyjemnie było wejść do
przytulnej izby, gdzie w piecu żywo buzował ogień. Krzątała się tu Helena, może niezbyt
pewnie, ale z wielkim zapałem i wytrwałością. Sedolf zauważył, że dziewczyna obdarzona
jest zdolnością stwarzania miłego nastroju i życzliwej atmosfery. Pewnie nawet nie zdawała
sobie z tego sprawy, biedactwo. Napotykała tak wiele trudności, którym nie mogła sprostać,
choć bardzo się starała. Spadło na nią tyle obowiązków, których nigdy się nie uczyła
wykonywać. Nic dziwnego, że mogła się czuć niepotrzebna.
- Widziałem, że rozmawiałeś z Emilem - zauważył Reijo. - Nie wierzyłem, że odważy
się zbliżyć do kogoś z naszej rodziny...
- Emil ma wady - rzekł Sedolf i choć nie zamierzał brać Emila w obronę, dodał, sam
zdumiony własnymi słowami: - Ale posiada też trochę zalet. Czy się komu chce je dostrzegać,
czy nie...
Reijo długo się nie odzywał.
- Nie było cię tutaj, kiedy tamci niemal rozebrali dom na części - rzekł wreszcie.
- Ludzie wójta? - spytał Sedolf.
- Poborcy podatkowi. Z poważnymi pieczęciami na dokumentach. Z zezwoleniami od
tego to a tego z tytułem przed nazwiskiem...
- Ludzie wójta? - powtórzył Sedolf pytanie. - Znaliście ich? Czy pojawili się tu
pierwszy raz?
Reijo zorientował się, że Sedolf pyta nie bez powodu.
- Co takiego ci Emil powiedział? - rzucił ostrym tonem.
- Nic, co by cokolwiek zmieniało - odparł Sedolf z goryczą. - Ale nieco wyjaśnił. Ci
ludzie nie przybyli od wójta, lecz od naczelnika. Nikt, kto by mógł się upomnieć o podatek
dla państwa, nie wie, że Knut ma złoto....
- A więc tak łatwo w tym kraju można kraść - westchnął Reijo. - Tak łatwo, gdy
używa się tytułu, za którym można się schować!
Oczywiście jako pokrzywdzeni mogli się zwrócić do najważniejszego człowieka w
okręgu. Ale nic by na tym nie skorzystali. Ich słowa, słowa zwykłych ludzi, nic by nie
znaczyły wobec słów wysokiego urzędnika. A myśleli, że wójt maczał w tym palce i to on
wezwał posiłki z góry. Że ludzie władzy stoją ramię przy ramieniu.
Zwykłemu człowiekowi tak łatwo jest cokolwiek wmówić. Tak wielu rzeczy nie wie.
Tak wielu rzeczy, o których ci na górze nie chcą, by się dowiedział.
Oczywiście, że Knut mógł się zwrócić do najważniejszego człowieka w głównym
okręgu. Oczywiście mógł się domagać sprawiedliwości. Mógł nazwać poborców złodziejami
i kłamcami.
Ale stał za tym najważniejszy człowiek w ich podokręgu.
Już w punkcie wyjścia pokrzywdzeni znajdowali się na przegranej pozycji.
Reijo miał rację. Tak łatwo jest kraść, gdy się ma tytuł, za którym można się schować.
- Czy przypadkiem Emil sobie tego nie wymyślił? - spytał Reijo, choć uwierzył
słowom Sedolfa.
- Kłamstwo na nic by się Emilowi nie zdało - zauważył Sedolf. - Nie próbował też w
ten sposób usprawiedliwiać swego udziału w tej sprawie. Raczej przeciwnie.
Sedolf nie powiedział wprost, że Emil zaproponował zgodę, ale Reijo się tego
domyślił.
- I ty mówisz, że on ma jakieś zalety? - spytał Reijo, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Nawet Ida jest do niego bardziej wrogo nastawiona.
- Nienawiść niczemu nie służy. Rodzi tyle bólu. A Emil był przecież moim
najlepszym przyjacielem.
- Był, tak...
Sedolf uznał, że nikt chyba nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego tak szybko przyjął
wyciągniętą na zgodę rękę Emila. Trudno jednak jest tak po prostu wykreślić kogoś ze swego
ż
ycia, kogoś, kto stanowił jego część, jak tylko sięgnąć pamięcią. Ludzie, których polubisz w
dzieciństwie, w pewnym sensie będą ci drodzy przez całe życie.
Emil zaproponował pojednanie. Dał znak, że jest mu to potrzebne. Usiłował
powiedzieć, że pragnie odzyskać zaufanie. Chociaż dał również do zrozumienia, że Sedolf
jest ostatnią osobą, u której spodziewa się je znaleźć. To wiele Sedolfowi mówiło.
Postanowił, że musi więcej rozmawiać z Emilem, musi się do niego bardziej zbliżyć.
Choć Idzie by się to nie spodobało.
4
Ida dziwnie się zamyśliła, kiedy Sedolf opowiedział jej o spotkaniu z Emilem.
Spodziewał się, że rozzłości się na niego za to, że w ogóle z Emilem rozmawiał. Ale Ida nie
wybuchnęła gniewem, tylko jakby zamknęła się w sobie.
- A więc wójt nic o całej sprawie nie wiedział? - upewniła się. Ujrzała przed oczami
twarz o ostrych rysach, twarz człowieka, o którym Sedolfowi nie wspomniała. Teraz
nadarzyła się ku temu okazja. Teraz pojawiła się sposobność, by ujawnić również tę prawdę.
Jednak Ida nie uczyniła tego. Milczała. Nie potrafiła nazwać tego, co zaszło między
nią a nieznajomym, ale podejrzewała, że to coś więcej, coś głębszego, czego nawet Emil nie
zauważył lub czego nie podejrzewał. Na pewno...
Gdzieś w piersi ją zabolało, poczuła jakby wielką pustkę. Nie będzie przecież płakać z
powodu człowieka, którego naprawdę nie znała. Na tyle już dorosła. Ale czuła ból po utracie
owej bliskości i zaufania. Silny ból. Powstałej pustki nie da się niczym zapełnić.
Tamta pamiętna noc znajdowała się poza czasem. Wydawała się tylko mgnieniem oka,
które nie istniało w zwykłej rzeczywistości, pewnego rodzaju marzeniem, którego
doświadczyła.
Nie znajdowała słów na określenie tego, co wtedy zaszło. Nie chciała znaleźć. Jeżeli
to, co mówi Sedolf, jest prawdą, po prostu zapomni. Naprawdę chciała wierzyć;, że to się
nigdy nie zdarzyło. Że nie było owej mroźnej nocy pod niebem, które stało w płomieniach.
Chciałaby na zawsze zapomnieć, że tu był. Albo lepiej - on był, niezaprzeczalnie - ale
mogłaby zapomnieć, że człowiek o nazwisku Sture Moen istnieje. Mogłaby zapomnieć, że
podobał jej się ten mężczyzna z surową, niewzruszoną twarzą. Zachowałaby go w pamięci
tylko jako oprawcę, który zrywał podłogi i deski ścian tego domu. Widziałaby go takim,
jakim widzą go inni. Nigdy inaczej. Zapomniałaby o jego cieple, człowieczeństwie, które
odkryła w czerwonym świetle zmieniającym noc w niebiesko - różowy dzień.
Wydawał jej się lepszy niż Emil. Teraz różnice się zatarły. Człowiek jest taki mały.
Każdy pewnie ma swoją cenę.
Nie mogła tak po prostu zakładać, że każdy w coś mocno wierzy - w Boga, w dobro,
w człowieka. Nie mogła zakładać, że wszyscy myślą o innych, nie tylko o sobie.
To dziecinne.
Ida zadrżała, chociaż w izbie panowało ciepło. Zrobiło jej się nieprzyjemnie, kiedy
ujrzała to w ten sposób. Tak łatwo przychodziło jej wierzyć w ludzką szlachetność, w to, że
wszyscy pragną dobra innych, mimo że często otrzymywała dowody na to, że świat nie jest
taki. Ani ludzie.
- Uważam, że powinienem więcej rozmawiać z Emilem - odezwał się Sedolf
stanowczo. Ida odniosła wrażenie, że nie jest pewien, czy podziela jego przekonanie, ale nie
miała żadnych zastrzeżeń. - Żałuję, że nie możemy odwrócić tego, co się stało.
Siedział obok, ale jego słowa dochodziły jakby z innej rzeczywistości. Nie, nie wolno
jej oddawać się marzeniom!
Zdarzało się jej to wcześniej, ale teraz Sedolf był jej życiem, jej szczęściem. To jego
kochała. Zorza płonąca na niebie w nocy, której nie było, nie powinna przesłonić tej prawdy.
Ida usiłowała wyrwać się z zamyślenia, zejść z obłoków. Wrócić do domu, do
codzienności, do Sedolfa.
Spytała go o decyzję w sprawie, nad którą się ostatnio zastanawiał, lecz o której
jeszcze nie wspominał. O podróż do Finnmarku. Czy zamierza w nią wyruszyć?
- A jak ty uważasz? - spytał. Szukał odpowiedzi w jej ciemnych oczach, ale jej nie
znalazł.
- To twoje życie - rzekła Ida zdecydowanie. - Twoja praca. Nikt nie pyta swojej żony,
czy powinien wyruszyć na połów!
Musiał ją mocno uścisnąć, poczuć zapach jej włosów, ukryć w nich policzek, wykraść
pocałunek...
- Nikt nie ma takiej żony jak moja - rzekł w odpowiedzi, śmiejąc się. - Myślałem, że
zachowam się sprytnie, jeśli spytam...
Zawtórowała mu śmiechem. Na powrót stała się jego wesołą Idą. Tę zamyśloną i
daleką odgoniła precz. Sedolf poczuł w sercu ulgę.
Ida wzięła się za robótkę. U jej stóp zaraz pojawiły się maluchy. Kłębek wydawał się
taki ciekawy - umocowana na długiej nitce piłka, którą można się pobawić, toczyć albo
pociągać. Ida pozwalała im to sprawdzić. Sama tymczasem zręcznie poruszała palcami,
robiąc tylko krótkie przerwy, by niepostrzeżenie uwolnić wełnę z ruchliwych dziecięcych
rączek.
- Twoja decyzja dotyczy nie tylko nas - zwróciła się do Sedolfa. Mówiła to z ciężkim
sercem, ponieważ zdawała sobie sprawę, że znowu na kilka miesięcy straci męża.
- Byłoby o wiele prościej, gdyby dotyczyła tylko nas - westchnął.
Usiadł na podłodze razem z dziećmi. Naturalnie miał ważniejsze sprawy do
załatwienia. Czekała na niego robota poza domem. Ale momenty spędzone z dziećmi
zawierały w sobie okruchy złota. Przeżywał je każdym nerwem, pielęgnował w pamięci. Wie-
dział, że decyzja już zapadła. Że rozmowa na temat wyjazdu to tylko udawanie. Wiedział, że
Ida również jest tego świadoma. A to były chwile, którymi miał żyć przez długie mroźne dni.
Chwile spędzone z tymi, których najbardziej kochał, utrwalały się w formie jasnych obrazów,
wystarczyło tylko zamknąć oczy i przywołać je w pamięci.
Ida musiała uśmiechnąć się do Sedolfa. Wyrósł na prawdziwego mężczyznę, ten
chłopak o wesołych oczach, zawsze skory do żartów, o uśmiechu kryjącym się w kącikach ust
nawet w najpoważniejszych sytuacjach.
Nigdy jednak nie wyzbył się tej odrobiny niepokoju, która sprawiała, że wyglądał jak
chłopiec.
- Gdyby chodziło tylko o ciebie, Sedolf, nie potrzebowałbyś tak dużego statku.
Mógłbyś wyruszać na połów od czasu do czasu. Kiedy przyszłaby ci na to ochota. A w
przerwach między wyprawami na morze mógłbyś nabrać ochoty na tysiąc innych rzeczy...
W jego wzroku pojawiła się owa niezwykła czułość. Sedolf dawał Idzie w ten sposób
do zrozumienia, że nikt nie zna go lepiej niż ona. Że zna go na wskroś. Niewiele zakamarków
duszy udało mu się przed nią ukryć.
- Może zbyt dużo pracuję - przyznał. - Mam to we krwi. Ale chętnie zostałbym na
miejscu, tutaj z tobą. Pomógł ci dźwigać największe ciężary...
- Wszystkie kobiety nad fiordem dźwigają ciężary przez część roku - odparła Ida
rzeczowo. - Dlaczego ze mną miałoby być inaczej?
- Ponieważ ty to ty - odparł. Spojrzał na nią, a w jego oczach pojawiły się
jednocześnie ból i radość. - Ponieważ ty to ty, Ida. Jesteś moim aniołem. Moją królową. A
królowe nie powinny pracować w oborze, wypływać na fiord albo nosić wody...
- Królowe siedzą w Kopenhadze. Na swoich pupach, całkiem wygodnie - rzekła Ida
sucho, lecz z uśmiechem. - Twoja królowa wyhodowałaby sobie tylko szeroki zad od
spokojnego siedzenia. Jedwabne poduszki nie całkiem do niej pasują, Sedolf... Królu Sedolfie
- dodała z błyskiem w oku. Skoro ona była królową, to niech i do niego będzie jej wolno się
zwracać jako do króla. - Ta królowa lubi zapach gnoju, lubi wiosłować, a bez wody się nie
obejdziemy. Do strumienia nie jest tak daleko. A ponieważ jestem aniołem, to przecież
potrafię łatać...
- Tylko się ze mną drażnisz - westchnął. - Staram się powiedzieć ci coś pięknego, a ty
sobie żartujesz...
Odłożyła na chwilę robótkę. Pogładziła go po policzku.
- Nie drażnię się - rzekła cicho. - Ale nie potrafię też chyba ci podziękować. Chowam
wszystkie te twoje piękne słowa, Sedolf. Dobrze jest je znaleźć, kiedy ciebie tu nie ma. I tak
bardzo cię kocham, tak wdzięczna jestem ci za to, że i ty mnie kochasz... poza tym nie czuję
się jak królowa ani też jak anioł. Jestem tylko Idą...
- Moją Idą - dodał i wziął ją za rękę. Ucałował czule.
Wyznał jej w ten sposób swoją miłość - bez wielkich słów, ale wystarczająco
wzniosie, by nie mógł wytrzymać jej spojrzenia. Pochwycił Mikkala i maleńką Raiję i
zawirował po pokoju, trzymając pod każdą pachą piszczącego malucha. Tańczył wkoło,
wypełniając pokój światłem i radosnym śmiechem.
Przepędził chmury, nie zdając sobie z tego sprawy. Tylko Ida to dostrzegła.
Na sekundę zamknęła oczy, a kiedy na powrót je otworzyła, żadnych chmur już nie
było.
Wypełnili dzień codziennymi obowiązkami, tak jak czyniła to większość ludzi.
Urządzili sobie powitalną kolację, do której zasiedli wszyscy razem, dwoje dorosłych i dwoje
dzieci. Ida i Sedolf cieszyli się, patrząc na bliźniaki. Za każdym razem, kiedy kęsy jedzenia
trafiały tam, gdzie trzeba, wymieniali spojrzenia i uśmiechy, a kiedy spadały na podłogę,
ś
miali się. Przeżywali wspólnie piękne chwile, których nie musieli za wszelką cenę
zapamiętywać, chłonąć z wytężoną uwagą, by później opowiedzieć drugiemu, jak było, bo
gdyby jednemu z nich zdarzyło się zapomnieć coś z dzisiejszego wieczoru, drugie mogło
uzupełnić brakujący fragment. Łączyło ich poczucie przynależności i wspólnoty. Piękna więź.
Silna jak najgrubsza lina, miękka jak lśniąca jedwabna wstążka.
Całkiem zwyczajny dzień przed całkiem zwyczajną nocą. A potem Sedolf wyjedzie na
północ.
Tkwiło to między nimi nie wypowiedziane, ale oboje zdawali sobie z tego sprawę.
Oboje wiedzieli, że rozłąka stanie się częścią ich życia. Z czasem stanie się nawykiem, jedyną
znaną rzeczywistością. Odpowiedzialność za gospodarstwo i za dom spadnie w większej
części na Idę. Być może będzie trudno, ale Ida nie należała do kobiet, które cofają się przed
wyzwaniami. Nie czyniła Sedolfowi wyrzutów, nie wyjeżdżał przecież dla przyjemności. Ona
też pragnęła gdzieś się wybrać, zobaczyć coś nowego, ale nie zazdrościła mężowi. Nie
widział wiele więcej niż morze i łódź, i baraki, a nie za tym tęskniła. Chciała tylko zobaczyć...
- Widziałaś już więcej niż niejedna kobieta - zwykł mawiać Sedolf, kiedy wyjawiała
mu swoje marzenie.
I chyba właśnie to potęgowało jej tęsknotę, to, że przekonała się, iż gdzie indziej
istnieją ludzie i toczy się inne życie. Być może rodzą się inne myśli. To pobudzało jej
ciekawość, a wtedy marzyła o tym, by jak ptak mogła rozwinąć skrzydła i wzbić się w powie-
trze, odfrunąć daleko stąd...
Sedolf chciał wyruszyć w podróż nie tyle, żeby zobaczyć coś nowego, ale z powodu
owego wrodzonego niepokoju, który nie pozwalał mu na dłużej zapuścić korzeni. Być może
miał to już we krwi. Wracając do domu postanawiał, że się zmieni, ale za każdym razem od
nowa zaczynał czuć mrowienie w nogach.
Dręczyły go wyrzuty sumienia, ponieważ pod jego nieobecność zbyt wiele
obowiązków spadało na Idę, ale i to nie wystarczyło, by go powstrzymać. Wiedział, że gdy
tylko ktoś wspomni przy nim o Finnmarku, zaraz znajdzie się tam myślami.
Za to kiedy był w domu, wykonywał wszystkie cięższe prace. Nosił wodę, zajmował
się oborą, schodził do piwnicy, jeśli czegoś stamtąd potrzebowali. Ścinał w lesie drewno na
opał. Wynosił nawet pranie. Jednak go nie rozwieszał. Wychowanie brało górę nad dobrymi
chęciami. Babska robota to babska robota!
Nastał późny wieczór. Sedolf właśnie wrócił z obory. Bliźnięta, które zdążyły już
odkryć, że można baraszkować dłużej, niż zwykle pozwalają im na to dorośli, i że wtedy
naprawdę jest najprzyjemniej, już spały. Zrobiło się tak późno, że Sedolf i Ida również
myśleli już o spoczynku. Wiązali z tym nadzieje i oczekiwania. Cudownie jest znowu być
razem. Być razem na wszystkie możliwe sposoby.
Siedzieli w kuchni. Mimo że w nowym domu było wiele pokoi, młodym nie udało się
do końca zerwać z przyzwyczajeniami. W chacie na cyplu mieli tylko jedną izbę, w której
toczyło się codzienne życie. Wiele tutejszych rodzin posiadało jedno pomieszczenie, w nim
spędzała dzień i noc cała, często liczna rodzina, nierzadko składająca się z kilku pokoleń.
Mieszkańcy niewielkich skromnych izdebek marzyli o większych domach, gdy
tymczasem Ida i Sedolf często celowo zamykali drzwi do pokoju. Udawali, że go tam nie ma,
znajdowali wzajemną bliskość w pomieszczeniu, w którym czuli się najlepiej. W kuchni.
W pewnej chwili wyraźnie usłyszeli pukanie. Sedolf spojrzał na Idę zdziwiony.
- Reijo? - zgadywał, ale odrzucił tę możliwość. - Ma przecież pełne ręce roboty...
Oniemiał, kiedy zobaczył gościa, ale pozwolił mu wejść. Ufał, że Ida zdoła się
opanować.
Emil zatrzymał się na środku kuchni. Patrzył na Idę. Wiedział, że go przeklinała, że
nie życzyła sobie widzieć go we własnym domu.
Bąknął nieśmiało „dobry wieczór”.
Ida nie odpowiedziała.
- Wiele przemawiało za tym, żeby tu nie przychodzić - zaczął. Nie zwrócił uwagi na
to, że Sedolf zamknął za nim drzwi, po czym przeszedł obok niego i stanął blisko Idy. Żeby
nie pomyślała, że obaj to zaplanowali. - Nie pozwól, by nasza dawna przyjaźń odeszła w
niepamięć, Ida...
- Czego chcesz? - spytała. - Nie mamy już o czym mówić. Sam powiedziałeś, że nie
ż
ałujesz tego, co uczyniłeś Knutowi i Anjo. To tak, jakbyś uderzył mnie w twarz. Kiedyś
lubiłam cię, Emil. Byłeś mi drogi.
- Co się stało, to się nie odstanie - rzekł ciężko. Stał z czapką w dłoniach jak w
obecności pastora. Ida ledwie to zauważyła. - Żal nic tu nie pomoże. Teraz inaczej na to
patrzę. Zrozumiałem, że potrzebuję przyjaciół...
- Masz na myśli mnie? - rzuciła niemal pogardliwie. - W takim razie musisz się obyć
bez przyjaciół, drogi Emilu!
- W każdym razie Sedolf a - rzekł. Wydawał się niemal pokorny, ten mężczyzna
posiadający ziemię i las, który w oczach wielu uchodził za bogatego.
- Sedolf jest dorosły i sam o sobie decyduje - odparła chłodno. - Sądziłam, że
załatwicie swoje sprawy w ten sposób, że nie będziesz musiał tu przychodzić. Jeżeli Sedolf
będzie się chciał z tobą zobaczyć, proszę bardzo. Nie będę go zatrzymywać. Nikt nie może
nikogo zatrzymać siłą. Nie zamierzam też nakłaniać Sedolfa, by dzielił moje zdanie. Nie
byłby teraz tym, kim jest, gdyby kierował się moimi przekonaniami. Czy kogokolwiek
innego.
Emil westchnął.
- Chcę zawrzeć pokój - wykrztusił.
Ida pozostała nieugięta. Dla tego człowieka nie znała litości. Mogła okazać zwyczajną
uprzejmość, ale nie chciała oglądać go w tych pokojach, w których sam zrywał deski.
Pragnęła poruszać się po swym własnym domu bez obawy, że się na niego natknie.
- Powinieneś był o tym wcześniej pomyśleć - rzekła słodko. - O spokoju sumienia i o
tym, że być może ty także będziesz potrzebował przyjaciół. Ale zaślepiła cię chyba nadmierna
chciwość...
- Ida - wtrącił się Sedolf. Chwycił ją za ramiona i niemal przyparł do krzesła. - Nie
zwykliśmy kopać leżącego i tego, kto przychodzi na kolanach...
- Nie, my nie - zgodziła się, czyniąc wyraźną aluzję do spóźnionego gościa.
Nie zaproponowała mu, by usiadł. Wyjdzie równie głodny i spragniony, jak przyszedł.
W tym domu nie może spodziewać się gościnności.
- Jutro rano wyruszam w drogę - rzucił Emil ponad głową Idy, zwracając się tylko do
Sedolf a. - W pobliżu zabudowań grasuje ryś. Kilka razy dotarł prawie do mojej zagrody.
Założyłem w górach sidła z przynętą. Muszę do nich zajrzeć. Pójdziesz ze mną?
Sedolfa aż zaświerzbiały ręce. Ida domyśliła się, co czuje. Perspektywa wyprawy na
polowanie oznaczała nową, ekscytującą przygodę. Dziewczyna wiedziała, że Sedolf tęsknił za
lasem i górami. Sam chyba też rozmyślał o takiej wyprawie, o zastawieniu sideł na pardwy i
zające, być może o zdobyciu kilku lisich skór. Dobrze nadawały się na czapki.
Emil również o tym wiedział. Lepszej przynęty nie mógł zarzucić. Ryś to prawdziwe
wyzwanie dla mężczyzny.
- Wcześnie? Emil skinął głową.
- Zaraz po porannym dojeniu. Muszę się najpierw z tym uporać.
Sedolf zaczerpnął powietrza.
- Dobrze - zdecydował. - Przyjdę po ciebie.
Emil skinął głową, rzucił krótkie spojrzenie na Idę. Nie, nie ma tu już po co
przychodzić. Głęboko nacisnął czapkę i wyszedł, życząc obojgu dobrej nocy. Starannie
zamknął za sobą drzwi.
- Ależ on ma tupet! - oburzyła się Ida. - Że też zdobył się na odwagę? Niech mi tylko
nie wmawia, że bał się tu przyjść! Bardziej prawdopodobne, że chciał zobaczyć tylko, jak
zareaguję!
Sedolf pogładził ją po włosach.
- Jesteś trochę zbyt nieprzejednana - rzekł cicho. - To jedyna twoja wada, jaką dotąd
zauważyłem...
Ida objęła go w pasie, przytuliła twarz do jego brzucha. Pachniał pracą. Oborą i
morzem, solą i ciepłem. Sobą.
Była bliska płaczu. Sedolf czuł to całkiem wyraźnie, czuł, jak napięła wszystkie
mięśnie, żeby się powstrzymać, drżała. Wreszcie zdołała się uspokoić.
- Chcesz, żebym przymknęła oczy, wybaczyła i zapomniała? - spytała wtulona w
koszulę męża.
Dłońmi gładził jej włosy. Potem rozluźnił twardy węzeł na karku. Rozczesywał
palcami loki, wyjmował szpilki.
- Jesteś dorosła, Ida - rzekł łagodnie, jak czynił to w chwilach, kiedy był smutny. Użył
jej własnych słów, których użyła, zwracając się do Emila. - I niezależnie od tego, co bym
powiedział, to wiem aż nazbyt dobrze, że zachowasz własną wolę. Potrafisz być bardziej
uparta niż południowo - zachodni wiatr pod koniec zimy. Trzeba o wiele więcej niż moje
prośby, byś zmieniła zdanie, moja Ido...
- A więc chciałeś, żebym...? - wybuchnęła. Podniosła twarz i spojrzała na Sedolfa.
Zobaczyła zmęczony, trochę smutny uśmiech na jego ustach. Dostrzegła, że z brązowych
oczu zniknęła wesołość.
- Cóż - rzekł wreszcie - to nie mojemu bratu wyrządził krzywdę. Nie mam prawa
zabierać głosu. Nawet tego nie widziałem...
Ida potrząsnęła głową.
- Na szczęście tego nie widziałeś - stwierdziła. Sama bez trudu przywoływała w
pamięci obrazy. Wizyta Emila na powrót sprowadziła upiory. Tym bardziej więc miała
powód, by nie podać mu ręki na zgodę. - Przytul mnie, Sedolf - szepnęła, choć właśnie ją
trzymał w ramionach. Pragnęła jednak, by znalazł się bliżej, pragnęła czuć uderzenia jego
serca, jego policzek przy swoim.
Usiadł obok i objął ją tak mocno, jak prosiła. Oparł policzek o jej czoło.
- Nie powinien był tu przychodzić - rzekł Sedolf po chwili. - Powiedziałem mu, że to
nie najlepszy pomysł. Wiedział o tym. Ale zdecydował inaczej...
- Nigdy bym cię nie posądzała, że mógłbyś go zaprosić - odezwała się cicho.
- Przez niego znowu się smucisz. A ja chciałbym, żebyś była wesoła, mój aniele.
Mamy dla siebie tak mało czasu. Nikt nie powinien nam go psuć.
Ida nie odpowiedziała, nie było potrzeby. Emil zdołał już zniszczyć tę chwilę. Oboje
zastanawiali się, czy właśnie taki miał zamiar. Czy wszystkie te złote słowa o przyjaźni
stanowiły tylko zasłonę?
Snuli różne domysły i podejrzenia w stosunku do Emila, ale sam ponosił za to winę.
Sam przyczynił się do tego, że opuścili go przyjaciele. Mimo że wielu znajomych razem z
nim wystąpiło przeciw Knutowi, później wszyscy stopniowo zaczęli się odsuwać. Emil stracił
na tym chyba tyle samo, co Knut. Jeżeli nie zapłacił złotem i majątkiem, to w każdym razie
stracił szacunek wśród ludzi, a to może być równie trudne do zniesienia jak utrata dóbr
materialnych.
- Śpiąca? - spytał Sedolf.
Ida wyśliznęła się z jego ramion i potrząsnęła głową. Z rękoma skrzyżowanymi na
piersi podeszła do okna. Intymny nastrój, jaki panował tu jeszcze przed chwilą, zniknął. Nie
chodziło o to, że Ida miała o coś żal do Sedolfa.
Potrzebowała samotności.
Sedolf poczuł, że jego ramiona stały się nagle dziwnie ciężkie, kiedy dostrzegł, że jego
pogodną i wesołą Idę ogarnęła melancholia. Dopadły ją ciemne myśli, które ściskały czoło jak
ż
elazna obręcz. Nie wiedział, co jest ich powodem. Wiedział jednak, że w takich chwilach nie
potrzebowała ani jego, ani nikogo innego. Pragnęła tylko spokoju.
Nie chciał, by melancholia ogarnęła Idę właśnie teraz. Dopiero co wrócił do domu,
jego ciało tęskniło do niej. Czuł rodzaj oszołomienia, które rosło, w miarę jak zbliżał się
wieczór, noc... I wtedy przyszedł Emil...
Przeklęty Emil! pomyślał, choć wiedział, że na nic się nie zda przypisywanie
komukolwiek winy.
- Położę się - oznajmił. Nie miał odwagi dotknąć Idy. Stała przy oknie wyprostowana
niczym młoda brzoza. Wpatrzona gdzieś daleko nie widziała nic. Albo wszystko.
Skinęła głową. Słyszała, co powiedział.
- Muszę wcześnie wstać - dodał nie bez goryczy. Pożałował, że zgodził się wyruszyć z
Emilem, choć kusił go taki wypad w góry. - Jeśli nie chcesz, to nie pójdę - zreflektował się
nagle. Miał nikłą nadzieję, że wpadła w ten niedobry nastrój tylko z powodu owej planowanej
wyprawy na rysia. - Powiem Emilowi, że nie mogę...
Wtedy na niego spojrzała. Jej oczy pociemniały, stały się niezgłębione, wydawały się
niemal czarne. Pokręciła głową.
- Idź z nim. Nie myśl, że to dlatego, że zamierzacie zrobić coś razem. To coś we mnie,
Sedolf. We mnie samej.
Przez jej bladą jak śnieg twarz przebiegł uśmiech szybki niczym drgnienie.
Sedolf chciał ogrzać Idę przy swej piersi, ale nie miał odwagi. Nie miał odwagi
wtargnąć w owe ciemne zakamarki jej duszy. Zresztą nawet by go tam nie wpuściła...
Sam wśliznął się pod pierzynę. Była zimna i chociaż stopniowo się ogrzewała, jeszcze
długo drżał z zimna. Ów chłód brał się też z duszy, tak jak dziwna posępność Idy. Tylko że
Ida nie potrafiła wytłumaczyć swego stanu, on zaś wiedział, dlaczego marznie - zdawał sobie
sprawę, że się boi.
Ida oparła czoło o zimną szybę. Przez kilka sekund czuła ulgę, po chwili jednak szyba
ogrzała się od gorącego czoła. W pobliżu ust utworzyły się plamy pary.
Na zewnątrz panowała gwiaździsta noc. Nad górami zawisł księżyc. Sierp kaleczący
nocne niebo, które zakrwawiło gwiazdy.
Dlaczego we wszystkich obrazach, które widziała Ida, pojawiał się ból?
To przede wszystkim duma nie pozwoliła jej rozmawiać z Emilem. Właściwie nie
czuła nienawiści, tylko gorycz. Nie chciała zrozumieć, co nim kierowało, ale teraz w głębi
duszy było jej go żal.
Już opłacił swoją winę. Ze zdumieniem obserwował to, czego się nie spodziewał.
Chyba nie przypuszczał, że ktokolwiek odwróci się do niego plecami. Tyle przecież posiadał.
Pewnie zapomniał, że różnice majątkowe mogą stwarzać dystans, między bogatym a biednym
może powstać wysoki mur.
Kiedy Emil był chłopcem, fakt, że jego rodzice byli zamożni, nie miał większego
znaczenia. Ale kiedy sam przejął gospodarstwo, wzniósł się o szczebel wyżej. A nikt nie lubi,
gdy patrzy się na niego z góry. Ten, kto się wspina, musi mieć dość rozumu, by czasem
schodzić też na dół, do tych, co tam zostali.
Emil o tym zapomniał. I dlatego Ida mu współczuła. Ale to jeszcze mało, by mu
wybaczyć...
Jeśli ktoś ją rozczarował, pamiętała to bardzo długo.
Sedolf z pewnością miał rację, mówiąc, że sama na tym traci. Nazwał to gniewem, ale
ona uważała, że to raczej rozczarowanie. Kochała ludzi, bez obawy otwierała się przed nimi,
nigdy nie pomyślałaby o nich nic złego. Sądziła, że patrząc w ich twarze, patrząc im w oczy,
pozna, czy są szlachetni. Czy są warci, by serdecznie przygarnąć ich do serca. Sądziła, że
kilka słów wypowiedzianych w zaufaniu pozwoli jej ujrzeć prawdziwy obraz człowieka,
którego ma przed sobą. Sądziła... a tymczasem popełniała potworny błąd. Przyjmowała maski
za prawdziwe oblicza.
To nie gniew. To rozczarowanie.
I nie z powodu Emila...
Znów przycisnęła do szyby czoło, potem policzek.
Zdawała sobie sprawę, że nie wystarczy zamknąć oczy, by cienie zniknęły. Gdyby
rozejrzała się dokoła, zaraz zaczęłyby wyłazić z kątów.
Nie z powodu Emila czuła największe rozczarowanie, ale o tym nie może powiedzieć
Sedolfowi.
5
Ida nie obudziła się, kiedy Sedolf wychodził, on zaś spal, kiedy się kładła. Ale
dotrzymał obietnicy danej Emilowi. Ida zrozumiała, jakie to dla niego ważne.
Sedolf spotkał Emila przed oborą. Młody gospodarz sprawił sobie broń myśliwską.
Sedolf obejrzał ją z podziwem, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że sztucer stanowi część
zapłaty za donos na Knuta.
- Sądziłem, że się rozmyślisz - rzekł Emil, patrząc z ukosa. Siedział pewny siebie na
schodach obory. Dokładnie zasznurował wysokie buty, mocno nacisnął czapkę na czoło.
Sakwa leżała obok.
Sedolf wzruszył ramionami. Nie przyznał się, że niewiele brakowało, by się wycofał.
Nie chciał dawać Emilowi powodu do satysfakcji.
- Potrafi być surowa, jeżeli chce - dodał Emil. Sedolf i na to nic nie odpowiedział. Nie
przyszedł tu rozmawiać o Idzie, zresztą Emil nie ciągnął dalej tego tematu.
- Znalazłeś jakiś ślad? - spytał Sedolf, kiedy ruszyli w stronę lasu, ku górom.
Emil przytaknął.
- Przy najdalej wysuniętej części ogrodzenia. Złodziejaszek nie znajduje chyba dość
jedzenia w lesie, dużo śniegu spadło w tym roku. Sądzę, że i zajęcy jest mało. Nie widziałem
ich zbyt wiele. Ani ich śladów. Pardw też jak na lekarstwo. Sidła prawie puste. A to, co się
złapie, pada łupem rysia. Większość ludzi po tej stronie strumienia straciła przez tego kota
schwytaną zdobycz. Tak więc nie tylko ja go ścigam.
- Ma piękne futro - zauważył Sedolf, uśmiechając się krzywo.
Pomyślał, jak to przyjemnie wciągać głęboko w płuca czyste, mroźne powietrze.
Odciskać zimie ślady nart, przemykać między sosnami, poczuć na twarzy osypujący się z
gałęzi śnieg, tak lodowaty, że niemal parzył, i tak ulotny, jak pieszczota natury. Po chwili
zostawała po nim tylko woda.
Las wciąż spowijał mrok, drzewa rzucały długie cienie. Śnieg przypominał
pokruszony lód, zmrożony po odwilży. Zbity w grudki chrzęścił pod nartami. Dobrze się
ś
lizgały - Sedolf nasmarował je dziegciem przed wyruszeniem na Lofoty. Mało ich używał tej
zimy. Zostawiały nadal ciemne smugi.
Dobrze było znowu rozruszać ciało. Stawiać kijek ukosem do śladu nart, odpychać się
i sunąć naprzód prawie bez wysiłku. Płynąć po ziemi, tak jak potrafił pływać po morzu.
Emil biegł przodem, podążał starym śladem. Sam najlepiej wiedział, gdzie zastawił
sidła. Utrzymywał takie tempo, że nie mogli rozmawiać.
Sedolfowi to odpowiadało. Wystarczyło mu wdychanie rześkiego zapachu zimowego
lasu, tak odmiennego od zapachu morza, tak świeżego, pełnego tajemnic z lat dzieciństwa,
którego już dokładnie nie pamiętał, tak znajomego. Sedolf odbierał wrażenia każdym
skrawkiem odkrytej skóry, w którą mróz z upodobaniem wbijał zęby. Chłopak zaczynał doce-
niać to wszystko, co miał na co dzień wokół siebie, ale czego niemal nie zauważał.
Zaszli całkiem wysoko, kiedy Emil wreszcie się zatrzymał. Las sosnowy przeszedł w
rzadszy liściasty. Rosły tu w pełnej harmonii brzozy, wierzby i olchy. Niektóre proste, o
pniach grubych jak udo Sedolf a, pewnie postawiły sobie za cel dosięgnąć nieba, inne tkwiły
w ziemi powykręcane w swych wczesnych dziecięcych latach przez kapryśne wiatry. Owo
bogactwo natury syciło oczy. Wystarczająco długo Sedolf oglądał tylko skały, kamienie i
morze.
Znajdowali się na długim, łagodnym stoku, prowadzącym od stóp góry. Karłowaty las
z uporem czepiał się jałowego skalistego podłoża. Z biegiem czasu wytworzył warstwę gleby
również dla wrzosów i mchów, które teraz spoczywały pod białym puchem. Sedolf przywołał
w wyobraźni obraz gór w lecie. Znał tutaj chyba każde wzniesienie, każde drzewo. Jako
dziecko biegał tu niczym owca na letnim wypasie. Odpoczywał na mchu, kładł się na brzuchu
i pil wodę z szemrzącego strumyka, który teraz spał gdzieś pod śniegiem. Wspinał się na
drzewa, strugał u stóp góry fujarki - ich wysokie tony wzbijały się ku niebu, nigdy nie
docierając do wioski. Może to i dobrze.
Emil znalazł sidła. Przynęta została do połowy zjedzona. Ale to nie ryś ją naruszył. W
pułapce leżał lis - patrzył przed siebie szklistymi martwymi oczyma. Emil wyciągnął zwierzę
z sideł i włożył je do worka.
Wyprostowując się, rzucił szybkie spojrzenie na osadę. Ku jaśniejącemu niebu unosiły
się wąskie smużki dymu. Ludzie uporali się z pracą w oborach, i z nastaniem nowego dnia
rozpalili w piecach, by przegonić chłód ze swych domów.
Rozwidniło się na tyle, że można było sobie nawzajem zajrzeć w oczy.
Emil spoglądał w górę ku największej stromiźnie - zbocze tworzyło występ i dalej
wznosiło się niemal pionowo. Ale przy odrobinie wysiłku można by wspiąć się na szczyt,
nawet w zimie. Chyba że ktoś cierpi na lęk wysokości lub ma za słabe ręce i nogi.
- Zastawiłeś więcej sideł? - spytał Sedolf. Mógłby śmiało zgadywać, gdzie przyjaciel
prawdopodobnie je umieścił.
- Jeszcze osiem - odpowiedział Emil. - Ale tych bliżej wioski nie ma nawet sensu
sprawdzać. Chyba że w powrotnej drodze. Tuż przed waszym powrotem z Lofotów nastała
odwilż. Śnieg częściowo stopniał i odsłonił miejscami ziemię. To mogło zwabić ptaki, tak
więc ryś prawdopodobnie zdobył nieco pożywienia i nie zapędzał się w pobliże zabudowań.
A zatem powinniśmy przede wszystkim sprawdzić pułapki zastawione wysoko w górach.
Zgadzasz się ze mną?
Sedolf skinął głową.
- Dużo ich tu jest?
- Cztery. Emil wskazał na rozpadlinę po prawej stronie.
- Jedną zastawiłem tu na skałach, tuż przed szczeliną. Nie zdziwiłbym się, gdyby
niedaleko ryś miał legowisko, bo znalazłem w pobliżu całkiem sporo śladów. Drugą
umieściłem jeszcze wyżej, a dwie pozostałe też wysoko, ale bardziej na lewo.
Sedolf ocenił miejsca wybrane przez Emila i z uznaniem pokiwał głową. Emil znał się
na rzeczy.
- Poza moimi są jeszcze inne pułapki - dodał Emil. - Jak mówiłem, cała wieś ściga
tego łobuza.
- Jesteście pewni, że to samiec? Emil przytaknął.
- Wskazuje na to sposób znakowania terenu. Poczekaj tylko, jak zobaczysz tropy.
Łapy ma tak wielkie jak pięści mężczyzny. Ponieważ niedawno była odwilż, stare ślady są
większe. Ale powinniśmy też znaleźć nowe. Wystarczy tylko poszukać.
- To piękne zwierzę - rzekł Sedolf trochę smutno, kiedy pięli się w górę. Zrobiło się
tak stromo, że nie mogli już posuwać się płynnie, jednak nie zdecydowali się zdjąć nart.
Woleli to, niż brnąć po pas w mokrym białym puchu. - Szkoda go zabijać. Ryś ma w sobie
pewnego rodzaju dostojeństwo.
- Nie jest taki dostojny, kiedy skrada się do naszych obór - rzekł Emil sucho. - Nie
jesteś dostatecznie długo gospodarzem, by odczuć to na własnej skórze. Nie wiesz, jakie to
okropne znaleźć rozszarpaną owcę. Nasze zwierzęta nie mają żadnych szans przy tym
sprytnym i wyrachowanym myśliwym. Nie można być tak litościwym, mój drogi Sedolfie.
Sedolf nie potrafił wytłumaczyć, że nie o litość tu chodzi. Nazywał to respektem. Czuł
ten respekt również w stosunku do dzikich zwierząt, które wyrządzały wiele szkód. Naprawdę
uważał, że ryś jest pięknym zwierzęciem.
- Może i masz rację, Emilu - przyznał. - Co ja mogę o tym wiedzieć? Polowałem tylko
na Lofotach. I nawet gdyby dorsz na haczyku mógł krzyczeć, nie darowałbym...
Emil się roześmiał. Na moment odnaleźli dawny wspólny ton, coś między pleceniem
głupstw a powagą.
Tuż przed rozpadliną skalną śnieg wydawał się bardziej ubity. Tworzył duże połacie
szreni, ponad którą wystawały spore kamienne bloki. Szaroczarne z zielonymi plamami mchu
były niczym baczni zwiadowcy wiosny, która już się zbliżała, choć niezmiernie wolno.
Wysunęli stopy ze skórzanych wiązań nart, unieśli deski i ustawili je w zaspie. Obok
wepchnęli kijki.
Emil dobrze pilnował broni. Ruszyli w stronę szczeliny.
Przynęta z sideł zniknęła.
- Tu również zostawiłem zająca - oznajmił Emil, choć trudno byłoby to stwierdzić na
podstawie żałosnych resztek. Widoczne wokół ślady świadczyły o tym, że tym razem to nie
sprawka lisa, lecz najprawdopodobniej zwierzęcia, którego szukali. Na śniegu odcisnęły się
potężne łapy kota.
- Za słabe sidła - uznał Sedolf. - Musi być bardzo silny. Ale trochę krwawił...
Emil skinął głową.
- Tak, to nie jest krew przynęty - przyznał, patrząc na brunatnoczerwone plamy na
ś
niegu. Nie było ich wiele, ale za to wyraźne. - Zając był martwy. I zamrożony na kamień.
Następnie sprawdził, co pozostało z pułapki. Sporządził wymyślny mechanizm z
ż
erdzi, znacznie większy i solidniejszy od tego, w który chłopcy zwykle łapią gronostaje.
Dlaczego ryś się nie złapał?
Prawdopodobnie albo zmyślna pułapka nie zadziałała tak jak powinna, albo też bestia,
którą tropili, jest silniejsza i sprytniejsza, niż sądzili.
Zobaczyli, że ślady rysia prowadzą wyżej. W rejony, gdzie najtrudniej się dostać.
Emil i Sedolf wymienili spojrzenia. Podjęcie decyzji zabrało im kilka sekund.
Przywiodła ich tutaj drżąca ciekawość z lat chłopięcych. Teraz wszystko działo się naprawdę,
lecz jednocześnie wydawało się zabawą. Niebezpieczną zabawą, ale pokusa okazała się
silniejsza niż jakiekolwiek rozsądne argumenty. W duszach tych dorosłych mężczyzn nadal
pozostało wiele z chłopców.
Nie zamienili ani słowa. Żaden nie ponosił odpowiedzialności za podjęcie decyzji,
podjęli ją obaj. Musieli, po prostu musieli pójść kluczącym śladem. Niezależnie od tego,
dokąd prowadził, musieli nim podążyć.
Na początku ruszyli lekkim truchtem. Ogarnęło ich takie podniecenie, że zapomnieli o
ostrożności. Ale wkrótce się opamiętali; lodowate powietrze, które jak igły kłuło płuca,
ostudziło nieco ich zapał. Zwolnili, zatrzymali się i przyjrzeli śladom. Przykucnęli, ich głowy
znalazły się blisko siebie. W tym momencie zapomnieli już o wszelkich wzajemnych urazach.
Teren stał się tak stromy, że posuwali się jeszcze wolniej. Szli pod górę, powoli, krok
za krokiem. Emil wspinał się pierwszy. Starannie wybierał miejsca, w których mógł znaleźć
oparcie dla dłoni. Ostrożnie stawiał stopy.
Sedolf miał prostsze zadanie, nie musiał się zastanawiać nad wyborem trasy. Ale nie
uchylał się od udzielania rad Emilowi, których ten posłuchał w kilku przypadkach.
- Potrafisz zrozumieć, jakim cudem ten zwierzak tu wszedł? - jęknął Sedolf za plecami
Emila.
- Cztery łapy i pazury, którymi mocno się wczepia, dają mu nad nami przewagę -
odparł Emil.
Ryś posiadał jeszcze jedną umiejętność - doskonale skakał. Ani Emil, ani Sedolf nie
zaryzykowaliby skoku, skoro poniżej znajdowała się naga skała, czarna i błyszcząca, niczym
skorupką pokryta teraz połyskliwą cieniutką warstwą lodu.
Oni mogli tylko wspinać się z mozołem. Być może zbytnio ryzykowali, ale uważali,
ż
e są dostatecznie ostrożni. Czuli, jak krew pulsowała w koniuszkach palców. Bolały ich
łydki i uda. Czuli jednocześnie przyjemność i ból. Natężali wszystkie zmysły. Uświadamiali
sobie niejasno, że może się nie udać.
Przemieszczając ostrożnie ręce i nogi posuwali się dalej ku szerokiej skalnej półce.
Latem dojście w to miejsce wydawało się igraszką, o tej porze roku okazało się wyczynem.
Ś
wiadomi celu powoli zmierzali naprzód. Dotarli tuż pod półkę, zdołali wciągnąć się
na nią na rękach.
Przystanęli zdyszani. Musieli chwilę odpocząć przed dalszą drogą.
Półka była szeroka. Mógł się na niej położyć w poprzek mężczyzna słusznego
wzrostu, a mimo to nogi nie wystawałyby mu poza krawędź.
Po zagłębieniu w śniegu poznali, że odpoczywał tu ryś. Z tego miejsca roztaczał się
rozległy widok na wioskę.
Na wschodzie różowiło się niebo, iskrząco białe grzbiety gór odcinały się na tle
nieboskłonu. Nieco dalej w dole wyłaniał się las, szarozielony, jakby okopcony. Tylko z
bliska wydawał się zielony. Światło poranka potrafiło oszukać wzrok.
- A więc dotarliśmy - rzekł Emil z triumfem. - Nie było tak trudno, prawda, stary?
Sedolf uśmiechnął się i otarł czoło gołą dłonią. Rękawiczki mu przemokły, wolał je
zdjąć. Nie czuł zimna.
- Ryś musi być gdzieś tu w pobliżu - zauważył. Powyżej dostrzegł inną półkę. Węższą
niż ta, na której stali, jednak leżał na niej stos kamieni, zasłaniający widok. Za nim mogła
znajdować się niewielka jama...
Emil pomyślał o tym samym. Wymienili spojrzenia.
- Mam przecież broń - rzekł Emil z pewnością siebie w głosie.
- A ja nóż. Porządny nóż - dodał Sedolf. Jednak w głębi duszy nie czul się tak
bezpieczny, jak starał się po sobie pokazać. Wolałby, żeby ryś złapał się w jedną z pułapek
Emila, niż by go mieli wytropić. Wiedział bowiem, że zwierzę było ranne, a więc agresywne.
W dodatku tu, w górze, ten dziki kot miał nad nimi przewagę...
- Boisz się? - spytał Emil. Oczy mu błyszczały, ale to pewnie dlatego, że trochę wiało.
I z powodu chłodu.
- Raczej jestem ostrożny - sprostował Sedolf z uśmiechem. Żaden z nich nie
przyznałby się do strachu, choć teraz czuli go obaj.
- Ostrożność nie zawadzi - zgodził się Emil. - Uważasz, że powinniśmy się odważyć
wejść wyżej?
- Cóż... - Sedolf zwlekał z odpowiedzią. Napotkał wzrok Emila i już wiedział, co
powiedzieć. Podobnie jak w chłopięcych latach żaden z nich nie mógł okazać się gorszy. -
Skoro wdrapaliśmy się aż tutaj, szkoda, by cały wysiłek poszedł na marne.
Emil uśmiechnął się:
- Wreszcie mówisz jak dawniej. Jeżeli ryś nie jest ranny, to w szczelinie go nie ma.
Natychmiast by czmychnął gdzieś w bok...
Sedolf spojrzał na Emila i potrząsnął głową.
- Mylisz się - rzekł krótko. Podszedł do krawędzi, wychylił się i zerknął na półkę
wystającą niemal wprost nad ich głowami. Wskazał palcem. - Z tej półki nie ucieknie żadne
zwierzę, dopóki tu stoimy. To jedyna droga.
- Nie jestem taki pewien - odrzekł Emil, ale bez przekonania. - Zresztą nie możemy
stąd zobaczyć wszystkiego - dodał.
Sedolf upierał się przy swoim.
- Mimo to możliwe, że zwierzę nie może stamtąd uciec, dopóki tu stoimy. Jego
kryjówka dla nas może być pułapką. Jeżeli w ogóle tam jest jakaś kryjówka...
- Za dużo tego gadania - rzucił niemal zirytowany Emil. - Jeżeli nie pójdziemy wyżej,
niczego się nie dowiemy.
Sedolf cofnął się od krawędzi.
- Nie próbowałem odwieść cię od zamiaru pójścia w górę - odparł ostro Sedolf. Niech
Emil sobie nie myśli, że on jest tchórzem!
- Będziemy uważać - rzekł Emil. Wydawał się taki zdecydowany, jakby musiał coś
udowodnić. - Będziemy bardzo ostrożni. Ale nie trzęsiemy portkami, co?
Sedolf przytaknął, choć wiedział, że teraz zachowują się jak nieodpowiedzialni
smarkacze.
- Pójdę pierwszy - zdecydował. - Teraz moja kolej. Emil naturalnie zaprotestował.
Przecież to on posiadał broń.
Sedolf prychnął:
- I tak nie będziesz strzelał, wisząc nad krawędzią!
Przejął przewodnictwo. Natychmiast poczuł się lepiej. Przemknęło mu przez głowę, że
nigdy nie przyzna się do tego Idzie. Jak wiele razy wcześniej z pewnością by powiedziała, że
mężczyźni nigdy nie wyrastają z wieku chłopięcego. Nie miał ochoty tego słuchać.
Ale zachował się po szczeniacku...
Drugi odcinek pokonywali o wiele szybciej. Mimo że byli przemoknięci i bolały ich
koniuszki palców, szło im dużo lepiej. Droga okazała się łatwiejsza, skała nie była tak gładka,
znajdujące się na niej niewielkie półki, występy i kamienie mogły służyć za stopnie.
Sedolf nie mógł zobaczyć Emila, ale słyszał chrzęst kamieni, kiedy tamten stawiał na
nich stopę i piął się do góry.
- To zabawa - zawołał Emil, a w jego głosie brzmiał wesoły śmiech.
To prawda.
Sedolf bez trudu wybierał trasę, którą powinni iść. Zupełnie jakby skała sama
wskazywała mu drogę.
Wspinaczka rzeczywiście wydawała się zabawą.
Tak było, dopóki Sedolf nie usłyszał krzyku, a potem uderzenia kamieni o kamienie.
Nie mógł odwrócić się od razu, musiał wspiąć się trochę wyżej, znaleźć lepsze oparcie
dla stóp, zanim spojrzał w stronę lasu i przepaści.
Krzyk zamilkł. Emila z tyłu nie było. Sedolf przytrzymał się mocniej, stanął pewniej.
Mógł się nieznacznie wychylić.
Zobaczył ślady na półce, na której odpoczywali.
Emil nie zdołał się jej złapać, chociaż próbował, o czym świadczyły zagłębienia w
ś
niegu. Spadł na gładką skałę w dole.
To stało się tak łatwo.
Sedolfowi przemknęło przez głowę, że Emil nie zachował należytej uwagi.
Wystarczyło kilka sekund. Potraktował to zbyt lekko, jak zabawę, i stracił oparcie. Tutaj,
gdzie wydawało się to prawie niemożliwe. Tu, gdzie nawet dziecko bez trudu by przeszło.
Gdyby Emil szedł pierwszy...
Gdyby...
Sedolf musiał zejść.
Zerknął w dół. Nie mógł dojrzeć Emila. Zasłaniała mu widok wystająca niżej półka.
Jednak dobrze zdawał sobie sprawę, co znajdzie u stóp skały. Na samą myśl poczuł potworny
ucisk w żołądku, a z czoła spływały mu krople potu, wpadając do oczu. A może płakał...
Zapomniał o rysiu. Musiał zejść na dół jak najszybciej i jednocześnie możliwie
najostrożniej. Nie mógł sobie pozwolić na chwilę nieuwagi.
Sedolf przełknął, na chwilę przymknął oczy. Oparł czoło o skałę, pozwolił, by jej
chłód i wilgoć je trochę ostudziła.
Nie wolno mu stracić głowy, bo teraz wszystko zależy od niego. Musi znaleźć Emila.
Zaczerpnął powietrza i nie patrząc w dół, zaczął mozolnie zsuwać się po skale.
Wokół panowała absolutna cisza.
6
Zejście ze skały wymagało od Sedolfa niemal nadludzkiego wysiłku. Otarł twarz o
kamienie, krwawił trochę na czole, ale ledwie zwrócił na to uwagę. Kilku drobnych draśnięć
nie da się uniknąć, poza tym wydawały się bez znaczenia. Rękawiczki zdjął. I tak były
całkiem mokre, poza tym gołymi rękoma pewniej chwytał się występów. Sakwa na plecach
ciążyła, ale jej nie zrzucił. Przy każdym oddechu bolało go w płucach.
Walczył z ogarniającym go zwątpieniem, starał się zagłuszyć krzyk przyjaciela, który
ciągle rozbrzmiewał mu w uszach.
Ostatni odcinek pokonał, zeskakując w śnieg pokryty warstwą lodu.
Zetknięcie z ziemią odebrało Sedolfowi dech w piersiach. Zdążył ugiąć kolana tuż
przed upadkiem, ale mimo to dotkliwie odczuł jego skutki.
Zamroczyło go na moment. Jedno ramię sakwy się zerwało - bez zastanowienia
odrzucił ją na bok. Przeczołgał się po śnieżnej skorupie, czuł, jak się pod nim topi, jak wilgoć
przenika przez spodnie na kolanach. Zgrabiały mu dłonie. Wreszcie zdołał wstać. Nogi mu
drżały, w łydkach nadal odczuwał ból.
Chwiejnie ruszył przed siebie. Przedzierał się przez gęsty, sięgający mu do pasa
wierzbowy zagajnik. Minie jeszcze sporo czasu, zanim krzewy wypuszczą pąki.
Sedolf łukiem ominął skałę, by nie wpaść w szczelinę lub nie wywołać lawiny.
Wreszcie zobaczył Emila i podziękował losowi, że chłopak nie spadł na kamienne
osypisko. Niestety wiatr omiótł ziemię ze śniegu i teraz zdawała się niemal naga. Pokrywała
ją warstwa wrzosów, ale rzadkie kępy nie mogły złagodzić skutków upadku.
Sedolf ukląkł obok przyjaciela.
Emil miał zamknięte oczy i otwarte usta. Sedolfowi wydało się, że zamarł na nich
krzyk. Ta myśl przepełniła go grozą. Opuchniętymi, obtartymi opuszkami palców dotykał
szyi Emila. Znalazł miejsce, gdzie powinien bić puls, jednak w palcach brakowało mu czucia.
Pochylił się niżej, starał się dostrzec pulsowanie gołym okiem. Bez powodzenia. Przytrzymał
dłoń nad ustami Emila, ale nie wyczuł oddechu.
Zauważył krew na głowie przyjaciela, ale miał nadzieję, że czaszka nie została
uszkodzona. Przeszedł go dreszcz, przez głowę przebiegały mu ponure myśli.
Emil upadł na prawy bok, tułów przygniatał mu jedno ramię. Sedolf bał się, że
ruszając go może mu jeszcze bardziej zaszkodzić, ale też nie mógł Emila tak zostawić.
Uświadomił sobie, że jeżeli ryś jest w pobliżu, zwietrzy zapach krwi i może się tu pojawić.
Znowu te okropne myśli...
Ramię wyglądało na złamane. Również prawa noga wydawała się uszkodzona.
Sedolf pomyślał, że Emil mógł doznać jakichś obrażeń wewnętrznych, ale dopóki leży
nieruchomo, nie będzie kaszlał krwią...
Zdjął kurtkę i otulił nią leżącego. Wyjął zza pasa nóż i zabrał się do budowy czegoś w
rodzaju sań, używając do tego gałązek oraz nart Emila.
Ręce potwornie mu drżały, oddychał nerwowo, urywanie. Lał się z niego zimny pot,
mimo że przemarzł do szpiku kości.
Nie miał pojęcia, ile czasu zabrało mu zbudowanie odpowiednio szerokich sań, by
zmieściło się na nich ciało Emila. Odnosił wrażenie, że powinno się już zacząć lato, kiedy
ostrożnie uniósł przyjaciela i położył na saniach, a następnie mocno go przywiązał
rzemieniami wyciągniętymi z obu sakw - dobrze, że Emil miał swoją na plecach, bo osłoniła
je nieco w chwili upadku.
Broń została na śniegu. Sedolf w ogóle o niej nie pomyślał.
Przepchnął sanie do miejsca, gdzie stały jego narty. Wsunął stopy w wiązania i
przymocował sanie mocno do pasa za pomocą sznura splecionego z wierzbowych witek -
powinien przez jakiś czas wytrzymać; kiedy się przetrze, trzeba będzie zrobić nowy.
Sedolf zmarzł na kość. Swoją czapkę podłożył pod głowę Emila, kurtką go okrył.
Został tylko w grubym wełnianym swetrze naciągniętym na koszulę i teraz wiatr przeszywał
go na wskroś. W dodatku zapomniał rękawiczek.
To wszystko jednak nie miało w tej chwili znaczenia.
Najkrótsza droga do wsi prowadziła prosto w dół. Jeśli minie ten zagajnik, będzie
musiał pokonać już tylko niski las, tam gdzie młode drzewa przebiły się przez warstwę
popiołu po wielkim pożarze. To spory kawał drogi, w dodatku wyboistej i stromej. Niech się
dzieje co chce, Emil musi jak najszybciej znaleźć się w domu.
Sedolf wbił kijek w śnieg tuż obok. Trzymał go tak, co pozwoliło mu zachować
właściwy kierunek, mimo że ciężkie sanie sunęły po twardym podłożu z dużą prędkością.
Kilka razy omal się nie przewrócił. Nagle pojawiały się na drodze pieńki, kępy
wrzosów, kamienie i powalone wiatrem nieduże drzewa, ale jakimś cudem zdołał je ominąć.
Wolał nie myśleć o tym, że Emilem mocno trzęsie. Taka szaleńcza jazda mogła mu
zaszkodzić. Co gorsza, Emil bardzo długo przebywał na mrozie. Może też umrzeć z
wychłodzenia.
Jeżeli jeszcze nie umarł.
Całkiem możliwe, że Sedolf pędził na łeb na szyję przez las, ciągnąc za sobą zwłoki.
Starał się nie dopuszczać do siebie takiej myśli.
Całą swą uwagę skupił na wyborze drogi. Uznał, że nie ma po co jechać z Emilem do
jego gospodarstwa. Nikt tam na niego nie czekał. Postanowił zawieźć go do swojego domu.
Ufał, że Ida wykaże dość rozsądku i opanowania wtedy, gdy on sam z przerażenia nie będzie
zdolny do działania...
W końcu Sedolf zostawił za sobą wszystkie wzniesienia i teraz musiał po prostu iść.
Nie miał odwagi spojrzeć za siebie. Wiedział, że Emil wciąż spoczywa na prowizorycznych
saniach, poznawał to po ciężarze. Nie miał jednak pojęcia, w jakim jest stanie po upadku i
karkołomnym zjeździe w dół przez występy i kamienie.
Wyobraźnia podsuwała Sedolfowi obraz mężczyzny w czarnym płaszczu z kosą w
ręku, siedzącego okrakiem na nogach przyjaciela. W jednej chwili sanie wydały mu się dwa
razy cięższe.
Wykrzesał z siebie resztki siły. Przemierzał pokryte śniegiem mokradło, miał już
niedaleko. Wiedział, gdzie jest.
Znalazłszy się przed domem, zmierzał ku drzwiom, waląc kijkiem w ścianę. Ida musi
to usłyszeć! Sam nie zdoła wnieść Emila do środka. Ledwie starczyło mu sił, by wysunąć
stopy z wiązań nart.
- Co u licha...?! Poskutkowało. Ida szybko wyszła na schody, ale zaraz stanęła jak
wryta. Słowa zamarły jej na ustach, kiedy zobaczyła mężczyznę na saniach.
- Co się stało? - wykrztusiła w końcu, zbiegając drobnymi kroczkami ze schodów.
Upadla na kolana obok Emila i patrzyła to na niego, to na Sedolfa. - Co się stało? -
powtórzyła, mocując się z rzemieniami, które krępowały Emila.
Sedolf podał jej nóż.
- Musisz je rozciąć - rzekł bezbarwnie. - Zawiązałem najmocniejsze węzły, jakie
znam.
Zrobiła, jak jej poradził. Zobaczyła krew na twarzy Emila. Jego prawe ramię zwisało
bezwładnie.
- Spadł ze skały - wyjaśnił Sedolf. Sanie nadal miał przywiązane do pasa. Ida bez sło-
wa przecięła wierzbowe witki.
- Musisz mi pomóc - rzekła. Chwilę trwało, zanim dotarło do niego znaczenie słów
ż
ony. Czuł, że traci przytomność. - Nie możesz mnie tak zostawić, Sedolf! - powiedziała
niemal surowo. - Sama nie wniosę go do domu. Musisz mi pomóc!
Skinął głową, przynajmniej tak mu się wydawało. Widział Idę jak przez mgłę.
Chwyciła Emila pod ramiona, podparła go. Sedolfowi kazała chwycić za stopy, tam gdzie
najlżej, jednak on ciągle odnosił wrażenie, że na nogach Emila siedzi mężczyzna z kosą, i
mimo pomocy Idy czuł, że dźwiga ogromny ciężar.
Wnieśli Emila do środka, do izby, i położyli na solidnej sofie. Sedolf ledwie puścił
nogi przyjaciela, zachwiał się i osunął na ścianę.
- Jak to się mogło stać? - dosłyszał pytanie Idy, ale jej nie widział. Nie był w stanie
otworzyć oczu, kręciło mu się w głowie. - Dzieci są w kuchni. - Głos Idy stał się bardziej
odległy. Po chwili jakby powrócił, żeby znowu się oddalić. - Musisz zamknąć drzwi wejścio-
we, Sedolf! A potem idź do kuchni i przypilnuj dzieci!
Usłuchał. Zamknął drzwi, choć przyszło mu to z trudem. Następnie usiadł w miejscu,
gdzie, jak mu się wydawało, stała skrzynia na drewno. Trafił na sam brzeg. Czuł, jak dociera
do niego ciepło od pieca, ogrzewa jedną stronę ciała. Usłyszał tupot drobnych stopek. Poczuł
cztery rączki chwytające go za spodnie poniżej kolan. Jego uszu dobiegł ożywiony, niewyraź-
ny szczebiot. Zrozumiał, że dzieci chcą na kolana.
Bał się, że zaraz straci przytomność, że dzieci się poparzą. Zdołał się przesunąć na
przeciwległy brzeg skrzyni, bliżej pieca. Pomógł bliźniętom wdrapać się do góry i jakimś
cudem posadził je obok siebie. Udało mu się też wytłumaczyć maluchom, że nie mogą mu
usiąść na kolanach, ponieważ jest przemoczony. I że mają być grzeczne. Potem oparł się o
ś
cianę, tylko tyle zapamiętał.
Ida powstrzymywała łzy cisnące się do oczu, przełknęła dławiący ją płacz. Zaciskała
zęby, by nie krzyczeć w głos, by opanować panikę.
Starała się nie myśleć o ogromnej odpowiedzialności, która na nią spadła, bo wtedy
sparaliżuje ją strach.
Zdejmowała z Emila ubranie. Nie było to łatwe, ponieważ przemokło i zesztywniało
na mrozie. Na szczęście nasiąknęło tylko wodą z topniejącego śniegu, a nie krwią, czego
obawiała się najbardziej.
Poczuła, jak popłynęły jej łzy, zamrugała energicznie, okrywając Emila skórami.
Powinna mu odstąpić własną pierzynę. O Boże, dlaczego wczoraj wieczorem tak go
potraktowała?
Być może chłopak umrze, zanim zdąży się z nim pojednać...
Teraz jeszcze żył.
Ida wyczuła lekkie pulsowanie żyły w zgięciu łokcia. Twarz Emila wydawała się taka
spokojna, jakby wcale nie czuł bólu.
Ale żył.
Z jego ust wydobywał się słaby oddech.
Przebiegło jej przez głowę, że powinien tu być tato. Czuła się bezsilna, nie została
wszak obdarzona tą mocą, którą posiadała choćby Maja. Jest tylko Idą. Jakże sobie sama
poradzi?
Musi...
Zaszeleściły spódnice, kiedy szybko przeszła do kuchni. Potrzebowała wody, by
obmyć rannego z krwi.
Sedolf siedział na skrzyni na drewno bezwładny niczym worek mąki. Bliźniaki jak
dwie lampy łojowe tkwiły obok niego.
- Mikkal pilnuje Sedolfa - wyjaśnił maluch z powagą. Ida odgarnęła z czoła kosmyk
włosów.
- Wspaniale, mój zuchu - odparła.
- Jaija tez - dodała córeczka z podobną stanowczością.
- Świetnie - pochwaliła ją Ida, wyjmując cynową misę. Napełniła naczynie zimną
wodą. Fartuch posłuży jako ścierka. - Pilnujcie Sedolfa. Niedługo pewnie się obudzi.
Musiała wierzyć, że dzieci nie zainteresują się piecem albo kołowrotkiem.
Teraz najbardziej była potrzebna Emilowi. Rany na twarzy już nie krwawiły, choć
prawa jej strona została mocno otarta. Trzeba nałożyć opatrunek. Ida przypomniała sobie, że
ma gdzieś starą bluzkę, która by się do tego nadała.
Ramię Emila wyglądało na złamane. Noga również. Ida zauważyła, że są dziwnie
zniekształcone.
Co się robi w przypadku złamania?
Kijek do nart, przebiegło jej przez myśl. Wyszła, by go przynieść. Po kilku próbach
złamała go na kolanie. Pomyślała ze złością, że pewnie zostaną sińce.
Wywróciła do góry nogami zawartość kufra z ubraniami, zanim znalazła bluzkę, którą
mogła wykorzystać na bandaże. Wybrała też jedną z koszul Sedolfa. Rwała odzież na pasy
bez zastanowienia. Z wielkim trudem przymocowała opatrunek do policzka Emila, musiała
przewiązać bandaże wokół czoła i brody.
Część materiału przeznaczyła na usztywnienie złamań. Nie miała pojęcia, czy dobrze
to robi, wiedziała tylko, że ramię i noga powinny zostać unieruchomione.
Gdyby Ailo tu był! pomyślała. Ailo tyle potrafił...
Ailo nie żyje...
W końcu jako tako Idzie udało się opatrzyć Emila. Wydawało jej się, że uczyniła
wszystko, co mogła. Umyła go i obandażowała rany. Postarała się dobrze unieruchomić nogę
i ramię. Otuliła go dokładnie wełnianymi pledami i swoją pierzyną. Więcej nie była w stanie
zrobić.
Zabrała misę do kuchni. Dzieci nadal siedziały na skrzyni. To cud, nawet nie pisnęły.
Wyglądały jak dwa aniołki o okrągłych policzkach, nikt by nie podejrzewał, że potrafią się
chwilami zachowywać jak dzikie kociaki.
Ida opróżniła i opłukała misę.
Potem zaczęła rozsznurowywać Sedolfowi buty.
On także bardzo przemókł, obok skrzyni na drewno utworzyły się na podłodze mokre
plamy.
Obudził się, kiedy Ida zaczęła ściągać z niego ubranie.
Był blady, jego oczy pociemniały, przepełnione smutkiem. Objął mocno żonę wokół
talii, przytulił twarz do jej brzucha. Drżał.
Ida łagodnie przesunęła ręką po jego brązowych włosach, zwykle takich miękkich, a
teraz sztywnych od potu.
- Emil żyje - odezwała się. Powstrzymała się, by nie dodać „ledwie”.
Sedolf odetchnął głęboko z ulgą.
- Zimno mi - rzekł. - Tak mi zimno, że cały się trzęsę. Ida długo stała przytulona do
męża, poczuła, że i jej ubranie przemokło.
- Musisz się przebrać - powiedziała wreszcie. - Musisz założyć suche rzeczy, Sedolf. I
sprowadzić tatę... i jeszcze jakąś kobietę z wioski, która już kiedyś pielęgnowała chorych.
Mogłam coś zrobić źle. Nie mam żadnego doświadczenia...
- Naprawdę żyje? Ida przytaknęła, patrząc mu w twarz. Była blada i przerażona, ale jej
oczy nie kłamały.
- Ledwie - dodała. Nie zdołała się powstrzymać. Sedolf westchnął. Zamknął oczy,
zacisnął powieki i jeszcze mocniej przytulił się do Idy.
- Mikkal pilnował Sedolfa - oznajmił piskliwy głosik gdzieś przy jego uchu.
Ida musiała się uśmiechnąć mimo całego nieszczęścia. Odsunęła się od Sedolfa i
pogłaskała synka po ciemnej główce.
- Byłeś bardzo dzielny - rzekła poważnie. - Ty także - zwróciła się do córki i
przesunęła palcem wskazującym po jej krągłym policzku. Pomyślała, że Raija wygląda trochę
blado. Uznała jednak, że to chyba z powodu oświetlenia.
- Jaija tez pilnowała Sedolf a - potwierdziła dziewczynka, która podobnie jak Mikkal
łaknęła pochwał przybranego ojca.
To on wpadł na pomysł, by zwracały się do niego po imieniu. Naturalnie cudownie
było słyszeć, jak nazywały go tatą, ale rany w sercu Idy jeszcze do końca się nie zabliźniły.
Nie zabliźnią się, dopóki istnieje jakakolwiek niepewność co do losów Ailo. Zresztą Sedolf
nie chciał, by myślały, że jest ich prawdziwym tatą. Powinny dowiedzieć się o Ailo, jak tylko
dostatecznie podrosną. Nie wolno tego przed nimi zataić. Ailo na to nie zasłużył.
Sedolf podziękował maluchom szczodrymi pieszczotami. Ucałował ich małe czółka.
Potem przekonał bliźniaki, że musi się przebrać. Jednak kazały mu przedtem obiecać, że
później powozi je trochę na kolanie.
Kiedy zmienił ubranie i trochę się rozgrzał, znowu zaczął szykować się do drogi.
Zanim wyruszył, przystanął jeszcze na dłuższą chwilę przy sofie, na której leżał Emil. W
końcu Ida niemal wypchnęła go za drzwi.
- Pośpiesz się! Boję się wziąć na siebie całą odpowiedzialność za jego życie, Sedolf!
Jeżeli on umrze, wszyscy powiedzą, że to moja wina!
Sedolf spojrzał w jej nieszczęśliwe oczy i powiedział:
- Albo moja, droga Ido... Dręczyła go ta świadomość. Poza tym naprawdę czuł się
winny. To oczywiście idiotyczne, ale odnosił wrażenie, że on również popełnił błąd.
Możliwe, że Emil wspinał się lepiej od niego. Powinien był pozwolić, by Emil szedł
pierwszy. Wtedy runęliby obaj, jeżeli tak miało być. Czuł się dość podle, że jemu nic się nie
stało, gdy tymczasem przyjaciela spotkał taki los. Drugi powód, dla którego się zadręczał, nie
wydawał się już tak szlachetny. Każdy wiedział o nieporozumieniach między nim a Emilem.
Sedolf już teraz potrafił sobie wyobrazić, jak ludzie zaczną gadać. Nikt przecież nie mógł
wiedzieć, że już prawie się pogodzili. Wielu zacznie się zastanawiać, dlaczego razem wy-
ruszyli na polowanie. Dlaczego to Emil spadł, a nie on.
Sedolf zdecydował się powiadomić o wypadku możliwie najwięcej osób. Ucieszył się,
kiedy spotkał Larsa z kilkoma starszymi rybakami. Zatrzymał konia.
Na pewno zauważyli, że Sedolf jest potwornie blady. Zrozumieli, że wydarzyło się coś
strasznego, inaczej nie pędziłby tak na złamanie karku.
- Czy twoja matka jest w domu, Lars? Lars uznał, że to dziwne pytanie, ale odparł, że
pewnie jest. Nie była z tych, które kręciły się tu i tam w taki zimowy dzień jak dziś.
- Wracaj do domu i przywieź ją do nas - poprosił Sedolf z powagą na twarzy. - Ida
potrzebuje pomocy. Wybraliśmy się z Emilem w góry, żeby zajrzeć do jego pułapek na rysia.
Emil spadł ze skały i nieźle się potłukł. Nie wiem, czy z tego wyjdzie. Twoja matka potrafi
obchodzić się z chorymi. Na pewno będzie mogła Idzie coś doradzić.
Patrzyli na niego jak porażeni. Nie wierzyli własnym uszom. Musieli jednak uznać, że
chociaż Sedolf znany był ze skłonności do żartów, nie naigrywałby się z takiej tragedii.
- Spadł ze skały? - dopytywali się. Musieli wiedzieć, jak to się stało.
Sedolf opowiedział im pokrótce o wszystkim. Wiele par oczu zwróciło się w stronę
gór, szukając skały. Mężczyźni zdawali sobie sprawę, że w górach zimą nie ma żartów.
- To szalony pomysł - rzekł jeden ze starszych i splunął daleko brązową śliną. -
Wybrać się zimową porą na wspinaczkę po nagich skałach. Uważam, że do reszty
postradaliście rozumy! Młokosy! - Pokręcił głową.
- Wydawało się całkiem niegroźnie, poza tym Emil nie pierwszy raz wybrał się w góry
- odparł Sedolf. - No, muszę jechać po Reijo. On zwykle potrafi znaleźć dobrą radę...
Stali i patrzyli za nim, dopóki nie zniknął między sosnami. Na śniegu, późną zimą nad
strumieniem, zostało zasiane ziarno niepewności, podobnie jak we wszystkich innych
miejscach, gdzie ludzie usłyszeli o wypadku.
- Czego ci dwaj tam szukali... razem? - zdziwił się któryś. Ale nikt nie umiał mu
odpowiedzieć.
- Dziwne, że Emil mógł tak gruchnąć...
7
Dom wypełnił się ludźmi. Każdy, kto wchodził lub wychodził, wpuszczał przy okazji
trochę chłodu. W tej ludzkiej ciekawości było coś odrażającego.
Ida się bała. Fredrikke, matka Larsa, twierdziła, że Emil umrze. Powiedziała wprost,
ż
e nawet tak duża liczba ciekawskich mu nie zaszkodzi. Lepiej żeby przyszli i zobaczyli go
teraz, niż gdyby mieli snuć domysły, kiedy już zaśnie na wieki. Jeśli za dużo będą gadać,
sprawa może znaleźć swój finał u wójta. Rzekła to, utkwiwszy wzrok w Sedolfie. I dodała:
„Albo jeszcze wyżej”. Nie miała na myśli Boga czy diabła, ale tego, który urzęduje w
Bodoglrd.
Idzie zdawało się, że Sedolf już tysiąc razy opowiadał o tym, jak tropili z Emilem
rysia i - chociaż teraz przyznał, że to było nierozsądne - jak wpadli na pomysł, żeby się
wspiąć na skałę.
Wszyscy słuchali w skupieniu. Ale kilku gości nie powstrzymało się od wymiany
spojrzeń, zanim Sedolf skończył. Spojrzeń, które świadczyły o tym, że i tak myślą swoje.
Kiedy przybył Reijo, ciekawskich nie zostało już wielu. Nie było go w domu, kiedy
Sedolf przyjechał na cypel. Wypłynął na fiord, ale Helena obiecała, że oboje przyjadą, jak
tylko Reijo wróci.
Sedolf jeszcze raz zdał relację z tego, co się stało.
Ida nie mogła już słuchać. Wstała. Wymówiła się tym, że musi położyć dzieci spać.
Zabrała ze sobą Helenę. Obie kobiety poszły na górę do pokoju dziecinnego i zajęły się
rozbieraniem bliźniąt. Przez otwarte drzwi wyraźnie docierały tu wszystkie dźwięki. Ani Ida,
ani Helena nie uciekały od słów, a jedynie od widoku twarzy opowiadającego i słuchaczy.
- Fredrikke mówi, że Emil nie przeżyje nocy - odezwała się Ida. - Mam nadzieję, że
ż
aden z tych wścibskich plotkarzy nie będzie tu czekał na jego śmierć...
- Reijo na pewno przekona ich, by wyszli - zapewniła Helena. - My zostaniemy -
dodała, wsadzając Mikkala pod koc. Chłopcu udało się ją złapać za rękę i nakłonić, by usiadła
na brzegu posłania. - Chyba że nas wyrzucisz...
Ida potrząsnęła głową.
- Jakże bym mogła was wyprosić? Przeciwnie, wolałabym, żeby ktoś z nami był tej
nocy. Ty i tato musicie zostać.
Zamilkła. Długo siedziała bez słowa. Potem ucałowała w policzki oba swoje aniołki i
razem z Heleną wymknęły się z izby, zamykając drzwi. Zwykle Ida tego nie robiła, ale teraz
dom wypełniało mnóstwo nowych dźwięków. Nie chciała, żeby obudziły dzieci i je
przestraszyły. Nie wiedziała, co gotuje im ta noc.
Obie kobiety usiadły na najwyższym stopniu schodów. Wokół nich panował półmrok,
który był jak balsam dla zmęczonych oczu i ciężkich myśli.
- Wszyscy myślą, że to Sedolf popchnął Emila - zaczęła Ida. Nosiła to w sobie, odkąd
zjawili się pierwsi sąsiedzi, żeby popatrzeć i posłuchać. Początkowo nie mogła uwierzyć, że
ktokolwiek może Sedolfa o to posądzać. Teraz musiała. Ujrzała to w zbyt wielu twarzach.
- Tylko na początku - starała się pocieszyć ją Helena. Objęła Idę ramieniem, uścisnęła.
W jednej chwili stała się dla niej podporą, ona, która zwykle sama potrzebowała wsparcia. -
Zobaczysz, kiedy się opamiętają, nikt o Sedolfie już tak nie pomyśli. A kiedy Emil się obudzi,
sam opowie, co się wydarzyło...
Ida spojrzała na Helenę zrezygnowana. W tej dorosłej i jednocześnie dziecinnej
twarzy dostrzegła szczerość. Zrozumiała, że dziewczyna nie mówi tego tylko po to, żeby ją
pocieszyć.
Zarzuciła Helenie ręce na szyję i wypłakała się na jej ramieniu.
- Jeżeli Emil się obudzi - wykrztusiła, łkając. - Nie kiedy się obudzi, kochana Heleno,
ale jeżeli się obudzi...
Nagle usłyszały glos Reijo:
- W imię Boga, dlaczego nie powiecie tego wprost? Domyślamy się, co wam się roi w
głowach! Domyślamy się, nad czym się zastanawiacie! Czy nikt nie ma odwagi spytać o to
głośno?
Ida wyprostowała się i wytarła oczy. Cicho pociągała nosem, ale się uśmiechnęła.
Tylko tato się na to zdobył. Tylko tato stanął przed ludźmi z podniesionym czołem.
Wstrząsnął nimi.
Na dole zapanowała cisza. Ida i Helena wstrzymały oddech, chciały słyszeć najcichszy
szept dochodzący z pokoju tuż pod nimi.
Wtedy odezwał się Sedolf:
- Nie zepchnąłem Emila. Szedł za mną i w pewnym momencie spadł.
Reijo ubrał w słowa te oskarżenia, których nikt z obecnych nie odważył się
wypowiedzieć.
- Ale miałbyś ku temu powody...
Rozległ się krótki, pozbawiony radości śmiech Sedolfa.
- Może na to wygląda. Ale ja nie czuję do Emila żalu. Nie jesteśmy już tak bliskimi
przyjaciółmi jak kiedyś, ale nie jesteśmy też wrogami. Nie usprawiedliwiam tego, co uczynił
Knutowi, ale nie mogę go za to nienawidzić. Emil jest dla mnie kimś więcej niż zwykłym
kolegą. Nie potrafię tak po prostu pozwolić mu odejść z mego życia. Może obcym trudno jest
to zrozumieć, ale dla mnie Emil jest kimś w rodzaju brata. Zawsze będzie mnie coś z nim
łączyło, niezależnie od tego, co uczyni on lub ja...
- Nie popchnąłeś go? - spytał Reijo. Żądał potwierdzenia, że Sedolf jest niewinny.
Ida i Helena nie usłyszały odpowiedzi. Sedolf pewnie tylko potrząsnął głową.
Niewiele mógł przeciwstawić takim oskarżeniom jak to. Nic poza prawdą. A znali ją tylko on
i Emil.
Ida zacisnęła dłonie aż do bólu. Cicho, poruszając wargami, modliła się o życie Emila.
Wyglądało na to, że wystąpienie Reijo otrzeźwiło wiele osób. Nie było już czego się
domyślać ani o czym szeptać w sekrecie, skoro padły słowa.
Po chwili drzwi na dole zaczęły się otwierać i zamykać. Przyszło jeszcze kilku
nowych gości. Ida i Helena słyszały, jak Fredrikke udziela Reijo rad: co powinni robić, jeżeli
Emil odzyska przytomność, czym uśmierzać ból. „Żeby mógł zasnąć w pokoju”, jak się
wyraziła. Usłyszały też, jak obiecała, że Lars zajmie się oborą Emila, niech się o to nie
martwią. Chłopakowi dobrze zrobi odrobina odpowiedzialności.
Ida i Helena nie ośmieliły się zejść na dół, zanim całkiem nie ucichło. Nawet wtedy
jeszcze chwilę posiedziały na schodach ramię przy ramieniu, z dłońmi złożonymi w fałdach
spódnic. Helena z blond włosami splecionymi w ciasny warkocz. Ida ze swymi rudymi w
dzikim tańcu wokół ładnej, bladej twarzy.
U dołu schodów pojawił się Sedolf. Miał zmęczoną twarz i rezygnację w oczach.
Usiadł na jednym z najniższych stopni. Grzywkę odgarnął do tyłu. Ukazał nieco za wysokie
czoło, w jego rodzinie wszyscy takie mieli.
Spojrzał na dziewczęta. Nawet nie próbował się uśmiechnąć.
- I co o tym myślicie? Sądzicie, że mi uwierzyli? Wkrótce nazwą mnie mordercą...
Ida wstała. Zeszła do niego kilka stopni w dół, przykucnęła, położyła mu na ramieniu
drobną, ale silną dłoń.
- Emil powinien by umrzeć, żeby mogli cię nazwać mordercą - rzekła, akcentując
każde słowo. - A Emil nie umrze! I będzie mógł opowiedzieć wszystkim, jak to się stało.
Wtedy ci, którzy nie wierzyli twoim słowom, będą musieli się wstydzić. Przynajmniej tyle.
Bo wydaje mi się, że nie przyjdą prosić o wybaczenie...
Poszła dalej, szeleszcząc spódnicą; każdy gest i sposób chodzenia świadczył o jej
zdecydowaniu.
Sedolf również się podniósł. Podał dłoń Helenie i pomógł jej wstać.
- Każdy król powinien mieć żonę taką jak Ida - powiedział z uśmiechem. - Wtedy nie
trzeba by toczyć wojen, królowe umiałyby rozwikłać każdą trudną sytuację. Rozwiązywałyby
problemy, głosząc pogardę dla rozlewu krwi. Moja Ida naprawdę powinna być królową...
Helena popatrzyła na Sedolfa w milczeniu. Rozumiała znaczenie jego słów i cieszyła
się w imieniu Idy.
Sama nigdy nie potrafiła zachowywać się spontanicznie, w każdym razie nie w
stosunku do mężczyzn. Teraz jednak wsunęła rękę pod ramię Sedolfa. Napotkała jego wzrok.
- Każda kobieta, która jak Ida ma męża tak kochającego, jest królową.
Poprowadziła Sedolfa za sobą do nagrzanej kuchni.
Rei jo przywiózł torebki z suszonymi ziołami. Czegoś się przecież nauczył,
spędziwszy kawał życia z kobietami, które ludzie chętnie piętnowali jako czarownice.
Obawiał się jednak, że jego wiedza okaże się niewystarczająca.
Ida klęczała przy sofie. Ręce splotła tak mocno, że aż zbielały jej kostki dłoni.
Wpatrywała się w Emila, a w jej oczach pojawił się ciemny płomień - zdecydowanie, złość,
zwątpienie... Usta tworzyły cienką, bladą kreskę.
Sedolf podszedł do żony. Stanowczo położył ręce na jej ramionach, przyciągnął ją ku
sobie, przytulił, ukołysał. Potrzebował pociechy tak jak i ona. Sam czuł się równie załamany.
- Nie ulegaj zwątpieniu, maleńka! - poprosił cichym, ochrypłym głosem. Pocałował
Idę w skroń pulsującą strachem. - To nic nie pomoże, Ida. Ani łzy, ani modlitwy. Musimy
zatroszczyć się o niego najlepiej, jak potrafimy. Nic więcej nie możemy uczynić. Lecz nie
wolno nam tracić nadziei.
Ida potrząsnęła głową. Łagodnie, ale zdecydowanie odsunęła Sedolfa od siebie.
Przyciągnęła do sofy jedno z najwygodniejszych krzeseł. Skuliła się w nim, wyglądała jak
nieduża piłka. Na jej twarzy malowała się rozpacz. Położyła dłoń na drugiej, zaciśniętej w
pięść. Patrzyła na Emila, cała reszta świata przestała dla niej istnieć. Nic nie słyszała, być
może również nic nie widziała. Z całej duszy pragnęła, żeby Emil wyzdrowiał. Pomyślała o
Mai, o Ailo, o matce, której nie znała... Chciała, by wszyscy razem mogli wstawić się za
Emilem, by tchnęli w niego życie.
Zdumiało ją jedno. Uświadomiła sobie bowiem, że nie pragnęła tego wyłącznie ze
względu na siebie i Sedolfa.
Naturalnie dobrze by było uwolnić się od na poły skrywanych podejrzeń, które zawsze
prześladowałyby Sedolfa. Ale myślała o czymś więcej. Nie chciała śmierci Emila również ze
względu na niego samego. Zostały pola, które powinien zaorać. Drzewa, które powinien
ś
ciąć. Dom, do którego pewnego dnia powinien przyprowadzić żonę i który powinien się wy-
pełnić dziecięcym śmiechem.
Dlatego...
Emil znajdował się bliżej śmierci niż życia. Ida nie była na tyle naiwna, by tego nie
rozumieć. Wiedziała, z której skały spadł. Wiedziała, że musiałaby mocno odchylić głowę do
tyłu, by zobaczyć występ, o którym mówił Sedolf. Wiedziała, jaka to była wysokość.
Ale pragnęła, by chłopak przeżył. Przecież jego życie jeszcze na dobre się nie zaczęło!
Na most zorzy polarnej, prowadzący do świata zmarłych, nie powinni być wpuszczani
ci, którzy nie rozpoczęli prawdziwego życia.
Nic się nie wydarzyło. Emil oddychał słabo i nadal leżał niczym martwy. Ida
pomyślała, że powinien jęczeć z bólu i krwawić, a nie wyglądać jak odlany z wosku.
Nogi jej zdrętwiały. Czuła w nich mrowienie, kiedy je rozprostowała. Sedolf stal
oparty o framugę drzwi. Potrząsnął głową, patrząc na Idę. Helena przycupnęła na poręczy
krzesła, na którym siedział Reijo. Wydawała się zagubiona.
- Nie jestem mamą - westchnęła Ida zmęczona. - Ani Mają. Żadną z nich. Tylko Idą.
Ale nie mogę sobie pozwolić na rezygnację. Muszę wierzyć, że potrafię przenosić góry. W
przeciwnym razie powinnam już zacząć szyć dla Emila śmiertelną koszulę. - Przesuwała
wzrokiem z jednej zakłopotanej twarzy na drugą. Przypomniała sobie o materiale,
przechowywanym w skrzyni. - Zresztą nie mam nawet takiego materiału, z którego można by
uszyć koszulę do trumny. Jeżeli Emil umrze, będzie pierwszym w tych stronach, który
zostanie pochowany w szacie z żółtego atłasu!
Nie zdołała powstrzymać śmiechu, choć jednocześnie z oczu trysnęły jej łzy.
Wyobraźnia podsunęła jej widok Emila leżącego w takim stroju na łożu śmierci. I ludzi z
wioski... Dopiero wtedy mieliby o czym gadać!
Sedolf usiadł zaskoczony, Helena wyglądała na wstrząśniętą. Nie żartuje się ze
ś
mierci. Tylko na ustach Reijo igrał słaby uśmiech.
- Zatem Emil nie może umrzeć - rzekł wesoło ojciec - skoro masz tylko żółty atłas,
Iduniu.
Ida przestała się śmiać. Spojrzała w zielone oczy. Zobaczyła, że zrozumiał. Pojął, że
jej zachowanie nie ma nic wspólnego z brakiem szacunku, raczej z próbą przezwyciężenia
bólu, który trawi od środka. Spokojny wzrok Reijo powiedział jej, że tato doświadczył już
podobnego uczucia, którego teraz ona doznała. Wiedział, jak to jest. Otrząsnął się z tego. I nie
zwariował.
- Nie ma sensu, żeby umierał! - powtórzyła z przekonaniem.
Całą noc czuwała przy Emilu. Chcieli ją zastąpić, ale ani drgnęła. Nawet Sedolf nie
ruszył jej z krzesła. Używał wszelkich sposobów, ale nie dała się przekonać.
- Ty też nie spałeś - odparła i trudno było odmówić jej słuszności. - Choć wróciłeś z
tej nieszczęsnej wyprawy śmiertelnie zmęczony. Bardziej potrzebujesz odpoczynku niż ja.
Sedolf znał jeszcze inne sposoby przekonywania niż te, których użył. Miał więcej siły
niż Ida i zamierzał to wykorzystać.
Jednak zauważył ostrzegawcze spojrzenie Reijo i lekki, prawie niedostrzegalny ruch
głową. Oczy teścia były bardziej zielone niż zwykle i przejrzyste jak barwione szkło. Jego
usta układały się w „nie”.
Sedolf opuścił ręce. Dotknął włosów Idy opadających na ramiona.
Nie odezwał się, nie powiedział nawet „dobranoc”. Ida wiedziała, czego chce. Nie
znajdował już nic, co mógłby jej przeciwstawić. Wyszedł z pokoju.
Reijo podążył za nim, poklepał przyjaźnie po plecach.
- Nie obrażaj się za to! Ona już taka jest. Powinieneś dawno to zauważyć. Jej matka
była dokładnie taka sama. To kobiety z żelaza, których nie można nagiąć.
Sedolf westchnął. Do tej pory potrafiła być ustępliwa, dawała mu do zrozumienia, że
mogą dzielić wszystko.
- To moja wina - rzekł smutno. - Moja wina, a nie jej. Nie podoba mi się, że Ida za to
płaci.
- Takie już są - westchnął Reijo. Popatrzył w ogień i dołożył drew. Nikt inny o tym nie
pomyślał. A noc, która ich czeka, będzie równie zimna i długa jak ta, która minęła. - Takie już
są, te kobiety jak Raija. Jak Maja. Jak Ida. Nie traktują swego poświęcenia jako ofiary. Nam
jest trudno to przyjąć... Nam, dla których się poświęcają. Ale to część ich natury. To się chyba
nazywa wspaniałomyślność. Albo miłość. Nie wiem...
Reijo pokręcił głową.
- Z jedną z nich się ożeniłem. Druga była dla mnie jak córka. Trzecia jest moją córką.
Są do siebie podobne, wszystkie trzy. Ale żadnej z nich do końca nie rozumiem. Nigdy też mi
się to chyba nie uda. Po prostu akceptuję je takimi, jakie są. Ich wielkie serce. Ich wielką,
ofiarną miłość, która sprawia, że czasami wstyd mi, że jestem mężczyzną. Że jestem o wiele
słabszy niż którakolwiek z nich...
- Chyba usłyszymy, jak Emil się obudzi... - Sedolf mocno wcisnął dłonie w kieszenie
spodni. Między jego oczami pojawiła się zmarszczka, wzrok miał rozbiegany.
- Powinieneś odpocząć, zamiast się martwić - poradził mu Reijo. - Przynajmniej co do
tego miała rację ta moja uparta córka. Skoro ją tak źle wychowałem, to także ja powinienem
czuwać dziś w nocy. Posiedzę tu. Stąd jest piękny widok na strumień. Może zobaczę lisa na
nocnym spacerze. Może zająca. Wiele różnych rzeczy dzieje się nocną porą...
Sedolf pokręcił głową. Chyba nie tylko po Raiji Ida odziedziczyła ową niezależność,
sposób reagowania odbiegający od zachowania typowego dla większości ludzi. Reijo również
nie był dokładnie taki jak inni.
Sedolf uczynił, jak mu poradzili. Po chwili usłyszał skrzypienie na schodach, ciche
jęknięcie drzwi do sąsiedniej izby i lekkie kroki. Zatem Reijo namówił również Helenę, by
poszła spać...
Ida narzuciła na ramiona wełniany koc. Z szarobiałego kłębka wystawała tylko
potargana rudowłosa głowa. Mimo że Reijo ciągle dokładał drew, Idzie było zimno. Tato
przykręcił lampy. Oszczędzał olej, chociaż nie musiał. Został mu ten nawyk z dawnych
czasów. Kręcił się między kuchnią a pokojem. Nie chciał córce przeszkadzać, nie mówił
wiele. Wyglądało na to, że znalazł sobie coś do roboty na dworze. Ida nie zastanawiała się,
czym się zajął, nie martwiła się o ojca.
Wiedziała, że ją rozumiał.
Bolały ją trochę oczy, jakby z tyłu, w głębi głowy. Pulsowało w skroniach. Ręce miała
zimne, stopy również. Mimo że nie odznaczała się wysokim wzrostem, trudno jej było otulić
kocem całe nogi.
Starała się nie odrywać wzroku od Emila. W każdej chwili mógł zdarzyć się cud.
Musiała zachować nadzieję. Poruszył wargami, trwało to ułamek sekundy. Był to raczej
odruch niż próba powiedzenia czegoś. Nieznacznie drgnęły również powieki rannego, to stało
się naprawdę. Wcale sobie tego nie wymyśliła ani jej się nie przyśniło.
Już otworzyła usta, żeby zawołać tatę, ale się powstrzymała. Uprzytomniła sobie, że
ten sygnał był bardzo ulotny. Że niczego nie zmienił. Emil nie otworzył oczu i nie usiadł na
sofie. Wtedy dopiero miałaby powód do radości.
Dziwnie wydawało się tak czuwać przy Emilu. Nigdy nie przypuszczała, że znajdzie
się w podobnej sytuacji. To jemu przecież przytrzasnęła palce oknem w czasach, kiedy
chłopcy z jej powodu wydeptywali ścieżkę na cypel.
Nie przypuszczała, że los jeszcze kiedyś skrzyżuje ich drogi.
Ludzie gadali, że odrzuciła najlepszą partię nad całym fiordem. Wyszła za mąż za
Lapończyka zamiast za chłopaka z rodzinnych stron, który posiadał gospodarstwo i ziemię i
który tak ją ubóstwiał.
A kiedy znów była wolna, kiedy pojawiła się możliwość naprawienia błędu, wtedy
wybrała równie niemądrze. Tak patrzyli na to we wsi.
Wyszła za lekkoducha bez żadnych środków do życia. Za gładkiego w obejściu
uwodziciela, który sprawdził sienniki we wszystkich dziewczęcych łóżkach wzdłuż fiordu.
Znowu odrzuciła tego, który nigdy nie przestał jej adorować. Ona, która właściwie nie
zasłużyła na jego uczucie.
Ida wiedziała, że sprawiła Emilowi wiele przykrości, jednak nigdy nie składała mu
obietnic, których by nie mogła dotrzymać. Natomiast on bardzo ją zranił, choć również
nazywał się przyjacielem.
Sedolf chyba miał rację. Największą rzeczą jest wybaczyć. Zawsze jednak
powstrzymywała ją przed tym jej duma. Ta, którą pewnie odziedziczyły wszystkie dzieci
Raiji. Ta duma charakterystyczna dla rodu Alatalo!
Właśnie dlatego to ona powinna czuwać przy Emilu i cierpieć razem z nim.
To również jakiś sposób zadośćuczynienia.
Musiała przysnąć, bo kiedy usłyszała głos Emila, wydawało się jej, że śni.
- Umieram - jęknął. - Umieram... Ida otworzyła oczy; przy sofie stal Rei jo. Czuwał
razem z nią w pokoju, o czym nie wiedziała. Teraz przytrzymywał Emila, przyciskając
obiema rękami jego ramiona.
- Nie możesz wstawać - przekonywał chłopaka. - Musisz leżeć, Emil! Słyszysz mnie?
Rozumiesz, co mówię?
Emil tylko jęknął, ale położył się. Ida przetarła oczy. Nadal niezupełnie rozumiała, co
się dzieje. Wełniany pled opadł na podłogę.
- Jak boli...
To był głos Emila, ale ból zmienił go niemal nie do poznania.
Kiedy ranny otworzył oczy, wydawały się bardzo ciemne, jakby źrenice rozszerzyły
się aż do białek. Mięśnie twarzy drgały. Spływał z niej pot.
- Ida? - szepnął z niedowierzaniem. Znowu chciał się podnieść, ale obezwładnił go
ból. Ida przyjaźnie, lecz stanowczo położyła mu dłoń na piersi.
- Przeklęty ryś! - jęknął. - Chce mi się pić... Reijo wyszedł. Ida siedziała na brzegu
krzesła i chłodnymi rękoma ocierała Emilowi pot z czoła. Nadal było jej zimno.
- Co... ja tutaj... robię...?
- Sedolf cię przyniósł - odparła. - Potrzebujesz opieki. Nie mogliśmy cię przecież
zostawić samego w twoim domu. Kto by się tobą zajął?
Zakasłał słabo. Widać było, że cierpi. Ida wstrzymała oddech, spodziewała się ujrzeć
krew. Bała się, że Emil doznał poważnych obrażeń wewnętrznych, ale kaszel okazał się
suchy.
- Trafiłem pod twój dach... - szepnął chłopak ochryple. - Ale w pewnym sensie...
Ida musiała spuścić wzrok. Policzki jej zapłonęły. W swoim czasie powiedziała za
dużo, teraz żałowała wielu słów...
- Jesteś mile widzianym gościem pod moim dachem, Emil - odezwała się cicho. Miała
nadzieję, że mimo to ją usłyszał. Duma nakazywała jej to wyznać, zanim ojciec wróci z wodą.
- Masz swoje wady. Ja na pewno także. Nigdy nie będę mogła całkiem ci wybaczyć krzywdy,
jaką wyrządziłeś Knutowi, ale chciałabym ci dać szansę jako przyjacielowi.
Zakasłał i lekko skinął głową.
- A Sedolf? - spytał z trudem. - Czy jemu nic się nie stało?
Potrząsnęła głową.
- Co ze mną?
- Masz złamaną rękę - wyjaśniła Ida. - Nogę też. Wydaje nam się, że biodro jest całe.
Otarłeś twarz i uderzyłeś głową o skałę. Nie wiemy, czy dolega ci coś jeszcze...
Reijo wrócił z wodą i uniósłszy Emila, napoił go.
- Czy boli cię, kiedy pijesz? - spytał. Emil lekko pokręcił głową i z powrotem opadł na
sofę. Starał się mieć oczy otwarte.
- Plecy - szepnął. - Potwornie bolą mnie plecy! Idę zmroziło. Chyba nie uszkodził
kręgosłupa! Powrotną drogę odbył po kamieniach i występach.
Do tego jeszcze sam upadek...
- W prawym boku... Boli, pulsuje... A zwierzęta? Ida musiała popatrzeć na niego
uważnie, zanim zrozumiała, o czym mówi. Uświadomiła sobie, że Emil ma na myśli swoją
trzodę.
- Lars się nimi zajął - uspokoiła go. - Nie martw się. Powinieneś tylko odpoczywać i
nabierać sił.
Wzrok, który ku niej skierował, prosił o prawdę.
- Mdli mnie - powiedział. Używał niewielu słów, Ida zauważyła, że mówienie sprawia
mu ból. - Moja głowa... jakby tkwił w niej topór.
- Nie widzę nic takiego - odparła. Zaczynała przejmować sposób bycia Sedolfa. Tak
jak on uznała, że można żartować nawet w najczarniejszych chwilach. Zaczerpnęła powietrza.
- Cała wioska myśli, że umrzesz. Musisz ludziom pokazać, że jesteś z twardego materiału.
- Czy to... ten sam dzień?
- Noc - odparł Reijo. - To dobry znak, że dochodzisz do siebie tak szybko.
Emil zamknął oczy.
- Przeklęty ryś! - powiedział znowu. - Czy upadłem na... kamienie?
- Tuż obok - wyjaśniła Ida. Sedolf opowiadał o tym tyle razy, że odnosiła niemal
wrażenie, jakby sama była świadkiem wypadku. - Nie była ci pisana wędrówka na tamten
ś
wiat, musisz się więc wykazać całą wolą życia, jaką posiadasz.
- Spróbuj zasnąć, jeśli możesz - odezwał się Reijo. - Przygotuję ci wywar z ziół, który
może trochę złagodzi ból. Chcesz?
- Daj mi choćby truciznę - wykrztusił Emil z trudem - jeżeli to pomoże...
Reijo wyszedł do kuchni i wrócił tak szybko, że Ida domyśliła się, że przygotował
zioła już wcześniej. Emil wypił kubek parującego napoju.
- Boli mnie gardło - wyszeptał. - Kiedy przełykam...
- Nic więcej? Zaprzeczył. Zamknął oczy. Widzieli, że nie śpi miał zbyt napięte
mięśnie twarzy. Powoli jednak się odprężał, w końcu i jego oddech się wyrównał.
Reijo przytulił Idę. Oparła mu głowę na ramieniu jak w czasach, kiedy była małą
dziewczynką.
- Będzie dobrze - odezwał się Reijo. - Długo w to wątpiłem, ale teraz wierzę, że będzie
dobrze.
Ida skinęła głową.
Ojciec pogładził ją po włosach. Układał starannie pojedyncze kosmyki, tak jak zwykł
to robić wiele, wiele lat temu.
- Zimno mi - rzekła Ida. - Tu jest tak zimno...
Reijo mocniej ją przytulił. Wydawał się spokojny, kiedy powiedział:
- Jest tak ciepło jak w saunie w sobotni wieczór, Ida. Napaliłem w izbie i w kuchni.
Nie słyszysz, jak trzaskają płomienie? Przyniosłem więcej drewna...
- Ale mnie jest zimno... - powtórzyła cienkim głosem. Przestraszyła się, choć nie
zdawała sobie sprawy, czego się obawia. - Zimno mi, tato... A przecież nie jestem chora...
- Rozgrzejesz się... To przejdzie. To zwykle przechodzi - zapewnił. Mówił jak do
dziecka.
- Co przechodzi? - spytała Ida. Napotkała spojrzenie ojca i odczytała odpowiedź. Nie
chciała wierzyć.
- Nie pytaj - uprzedził ją i w jednej chwili poczuł się bardzo zmęczony. - Nie pytaj,
droga Ido. Po prostu pogódź się z tym. Jesteś córką Raiji. To wszystko.
8
Nastał marzec. Dni wydłużyły się i ukazały jasną twarz. Góry zażółciły się w
miejscach, gdzie śnieg odbijał słoneczne promienie. Niebo nabrało barwy bardziej niebieskiej,
nasyconej słońcem. Nic jednak nie zdradzało nadejścia prawdziwej wiosny. Krajobraz wy-
glądał równie zimowo jak w czasie poprzednich miesięcy, wydawał się tylko bardziej
wypełniony światłem.
Za to w domach pojawiło się sporo oznak nowej pory roku. Za świeżo pociągniętymi
smołą ścianami z drewnianych bali i w mrocznych ziemiankach kobiety uwijały się jak w
ukropie. Mężczyźni znowu mieli opuścić wieś. Znowu trzeba przygotować ubrania i zapasy
ż
ywności na kilka kolejnych miesięcy. Niemało wody przelało się między kobiecymi dłońmi.
Niemało włóczki przeistoczyło w rękawiczki, załatało dziury z czasów połowów na Lofotach.
Przy piecach, w których piekł się chleb i chrupkie pieczywo, popłynęło niemało potu. W
wielu domach na pewno oszczędzano na jedzeniu, żeby mężczyzna mógł zabrać na północ
mięso. Potrzebował pożywnego posiłku podczas ciężkiej pracy na morzu. Kiedy w domach
zostawały tylko kobiety i dzieci, nad fiordem jadło się najczęściej ryby i kaszę. Urozmaicanie
tego jadłospisu uznano by za marnotrawstwo, a to w Ruiji było nie do pomyślenia.
Emil nadal przebywał u Idy i Sedolfa. Już nie leżał na sofie w paradnej izbie, po z
górą tygodniu gospodarze przenieśli go na drzwiach wyjętych z zawiasów do jednej z pustych
bocznych izb na dole, które aż wołały o gości. Uznali, że będzie najlepiej, jeśli umieszczą go
w pobliżu tego miejsca, w którym spędzali większą część dnia. Na dole łatwiej też było na-
grzać. W ciągu dnia nie palili na górze.
Twarz Emila zaczynała się goić. Rana pokryła się cieniutką warstwą skóry. Pojawiały
się na niej głębokie bruzdy, kiedy się uśmiechał.
Nadal bolały go plecy, ale już siadał na łóżku. W najgorszym stanie była noga.
Wyglądało na to, że została złamana w dwóch miejscach, ale Fredrikke i Reijo usztywnili ją
na nowo. Sądzili, że teraz powinna się dobrze zrosnąć. Ręka również. Stosowanie się do
wszystkich zaleceń wymagało od Emila ogromnej cierpliwości, ale chłopak dzielnie znosił
cierpienie i przymusową bezczynność.
W wiosce zapomniano, że Sedolf jakoby dopuścił się próby zabójstwa. Kiedy ludzie
dowiedzieli się, że Emil przeżył, zaczęli go odwiedzać, kierowani podłą ciekawością.
Wzrokiem prosili Emila, by potwierdził ich domysły, lecz jego opowieść pokrywała
się z tym, co usłyszeli od Sedolfa.
Tak więc wieś zapomniała. Wydawało się, że Sedolf również zapomniał. Pamiętała
tylko Ida.
Sedolf nie mógł sobie znaleźć miejsca. Zamiast wyruszyć na połów, musiał zostać w
domu. Nieustannie chodził na brzeg, by poczuć zapach słonej wody, by się przekonać, jakie
postępy poczynili inni w przygotowaniach do kolejnej podróży.
To jasne, że nie mógł z nimi wypłynąć. Ida nie podołałaby wszystkim obowiązkom
związanym z opieką nad dwójką małych dzieci, chorym Emilem, utrzymaniem domu... i
obrządkiem w dwóch oborach. Sedolf musiał zostać i pomóc w gospodarstwie.
- Można by pomyśleć, że przebywanie ze mną w domu to jakaś kara - drażniła się z
nim Ida. - Masz minę jak odrzucony zalotnik, Sedolf. Możesz oczywiście jechać. Tato na
pewno zajmie się oborą Emila. Damy sobie radę. Nie zostaję sama.
Oznaczało to uchylenie drzwi. Sedolf musiał przyznać przed samym sobą, że to
kusząca możliwość. Wiedział, że Ida nie sprzeciwia się jego planom. Nie powiedziała, że
sobie jakoś poradzi, tylko dlatego, że chciała zrobić mu przyjemność. Zwykle mówiła to, co
naprawdę myślała, w każdym razie w danej chwili.
Pokusa okazała się wielka.
Dlatego Sedolf zwlekał z decyzją, aż zrobiło się już za późno na przygotowania.
Dopiero wtedy ogarnął go spokój.
Nie mógł wyjechać.
I chociaż zawsze ufał Idzie, to jednak nie był całkiem pewien, czy chciałby ją zostawić
w towarzystwie Emila, kiedy on sam będzie daleko.
- Obejdziemy się bez tego - rzekł buńczucznie do Idy, kiedy inni już wyruszyli.
Tego dnia udało mu się trzymać z dala od plaży. Spotkał się z rybakami poprzedniego
wieczoru, a gdy wrócił do domu, czul się chory.
Przede wszystkim dlatego, że pożegnanie nie odbyło się na sucho. Ale również
dlatego, że niepokój tkwił jak zadra w jego sercu.
- Powinieneś zamieszkać na statku! - stwierdziła Ida. Sedolf zaglądał głęboko do
kubka z kawą. Bolała go głowa, dokuczał żołądek. Ale sam sprowadził na siebie te cierpienia,
zatem nie oczekiwał współczucia.
Ida uporała się z pracą w oborze i przyniosła wody, zanim obudziła Sedolfa. Czuł z
tego powodu wyrzuty sumienia. Zabronił jej obrządzania obory Emila. I tak dość się
napracowała.
Idę rozbawiło jego zachowanie, poczochrała go po włosach. Roześmiała się, kiedy
złapał ją wpół, przytrzymał blisko i spojrzał na nią przekrwionymi oczyma. Był nie ogolony i
nadal można było wyczuć, co pił poprzedniego wieczoru.
- Czy mówiłem ci już kiedyś, jak dobrą jesteś kobietą? - spytał.
Skinęła głową roześmiana.
- Tak, już ci się zdarzyło.
- Jesteś hiva - powiedział.
- Hyva - poprawiła. - Hyva, Sedolf. To po fińsku. Znaczy „dobra”...
Chciał potrząsnąć głową, ale zaraz go zabolała. Nawet dźwięczny śmiech Idy był jak
drobne kamyki obijające się o zwoje mózgu.
- Nie, jesteś hiva. Ale to też znaczy „dobra”... Uścisnął ją jeszcze mocniej.
- Poza tym, mój aniele, jesteś piękna. Strasznie, okropnie, niewiarygodnie piękna.
Muszę przecierać oczy, kiedy się rano budzę i widzę ciebie. Po prostu nie wierzę, że można
tak wyglądać...
- Nie przesadzaj, Sedolf!
- Nie przesadzam - zapewnił. - Nigdy nie byłem bardziej poważny. A oprócz tego że
jesteś dobra i ładna, to jeszcze dzielna. Zdolna. I mila. Serdeczna i miła...
- Masz zaraz wymienić jakąś moją wadę - powiedziała i ucałowała go lekko w czoło.
Delikatnie gładziła mu palcami skronie, jej dłonie nadal były zimne. - Mogę się stać
zarozumiała, a chyba nie o to ci chodziło?
- Nigdy ci to nie grozi - rzekł Sedolf i spojrzał jej w twarz. - Naprawdę nie wierzę, że
mogłabyś się stać zarozumiała. - W jego ciemnych oczach pojawił się błysk. - Oczywiście
masz swoje wady, moja piękna. Chyba nie wygrałem z tobą jeszcze ani jednego słownego
pojedynku. I jesteś bardzo pamiętliwa, zwłaszcza gdy cię spotka jakaś niesprawiedliwość. Nie
jest ci znana taka cnota jak cierpliwość. No i jeszcze jesteś taka dumna...
- Sama o to prosiłam, to mam... - Objęła go za szyję, bawiła się włosami na jego
karku. - Myślę, że trzeba cię ostrzyc - rzekła jakby nieobecna. - Ale może nie przed pójściem
do obory.
- A co z pocałunkiem... przed pójściem do obory? - kusił. Udało mu się wykraść jeden
całus. Ida cofnęła się szybko i zmarszczyła nos.
- Cuchniesz jak gorzelnia, mój drogi. Jeżeli Lars i inni wlali w siebie tyle samo, nie są
chyba dziś w stanie żeglować.
- Popłyną - zapewnił. - O to możesz być spokojna! - rzucił w progu i poszedł do obory
przyjaciela.
Ida zaś przygotowała posiłek dla Emila.
Z depczącymi po piętach Mikkalem i maleńką Raiją weszła do pokoiku Emila,
uprzednio pukając. Na swój sposób okazała gościowi szacunek. Dała mu do zrozumienia, że
ten pokój należy do niego tak długo, dopóki będzie w nim mieszkał.
Emil nie spał - jak zwykle, kiedy Ida do niego przychodziła. Reijo codziennie robił mu
okłady z ziół. Dawał mu też do picia wywar z leczniczych roślin, żeby rana szybciej się goiła
i by uśmierzyć ból. Jednak nic nie mogło do końca usunąć cierpienia.
- Sedolf pewnie chciałby popłynąć? - spytał, kiedy Ida rozsuwała zasłony.
- Oczywiście. Ale i tu w domu jakoś przeżyje. Powiedziałam mu, że może jechać. Sam
podjął decyzję.
Pomogła Emilowi usiąść. Zobaczyła, jak przez jego twarz przebiegł cień. Emil nie
lubił być tak bardzo od niej zależny i w ogóle od jakiejkolwiek kobiety. Nigdy nie wyraził
tego słowami, ale Ida potrafiła odczytywać podobne sygnały.
Postawiła przed nim na pościeli miskę z kaszą. Emil chwycił łyżkę lewą ręką. Nadal
posługiwał się nią trochę niezgrabnie, ale za każdym razem lepiej sobie radził. Od pierwszego
dnia nie chciał, żeby go karmiono. Przy zupie potrzebował pomocy i dlatego Ida nawet kiedy
na obiad robiła zupę, często dla Emila gotowała coś innego.
- Żaden mężczyzna nie powinien odjeżdżać od ciebie - rzekł.
- On nie chce odjeżdżać ode mnie, Emil - odparła. - Pragnie jedynie podróżować ku
czemuś innemu.
Nie rozumiał różnicy. Gdyby on był Sedolfem, nigdy by nie odjechał od Idy.
- Ty też nie mówisz o niczym innym, jak tylko o tym, że chcesz wrócić do domu -
uśmiechnęła się Ida. - To też oznacza, że chcesz mnie opuścić...
- To co innego - mruknął. Miał rację. Ale ponieważ obróciła to w żart, niech wszystko
pozostanie jak było. Zresztą nie mogłaby przebywać z Emilem pod jednym dachem, gdyby
stało się inaczej, gdyby zbyt jawnie zaczął jej okazywać swe uczucia.
Rozległo się pukanie do drzwi. Ida od razu odczuła ulgę. Mogła zostawić Emila. Nie
lubiła, kiedy ogarniał go taki nastrój. Przebywanie w tym domu nie wpływało na niego
dobrze, coraz częściej oddawał się marzeniom, które snuł jako chłopiec. Przecież już pogodził
się z tym, że nigdy jej nie dostanie, ale teraz na nowo zaczynał wierzyć, że była mu
przeznaczona.
Ida zostawiła dzieci w pokoiku Emila. Zastanawiała się, kto to może pukać. Zwykle
goście pukali i zaraz potem wchodzili, nie czekając, aż otworzy.
Było ich dwóch. Jacyś obcy, ubrani w futrzane kurtki. Wyjaśnili, że przybywają z
daleka. Idzie przebiegło przez myśl, że musieli odpocząć gdzieś w głębi fiordu, w którymś z
bogatszych gospodarstw, a potem drogą morską przypłynęli aż tutaj. I że nie przybywają w
dobrych zamiarach.
Ida spojrzała na przybyszów jak na intruzów.
- Poszukujemy Sedolfa Bakkena - rzekł jeden z nich. - Mamy podstawy przypuszczać,
ż
e tutaj mieszka.
- Zgadza się - odparła Ida, czując, jak po całym jej ciele rozchodzi się chłód.
Zauważyła, że mężczyźni mierzą ją wzrokiem, dostrzegła w ich oczach błysk uznania.
Następnie zajrzeli ponad jej ramieniem do kuchni. W głąb mrocznego mieszkania, żeby być
może wypatrzyć Sedolfa.
Czyżby ktoś zbyt głośno rozprawiał o wypadku Emila w górach? Czy z tego powodu
tu przybyli? Czy zamierzali zabrać Sedolfa i przesłuchać go w tej sprawie?
Czy Emil...?
Nie, niemożliwe. Ona i Sedolf wiedzieli przecież o większości ostatnich poczynań
Emila. To niemożliwe, żeby posłał po tych ludzi.
- A kim wy jesteście? - spytała śmiało i wyprostowana zasłoniła ciałem wejście.
Skrzyżowała ręce na piersi i nawet nie czuła zimna, wciskającego się do środka.
Twarz jednego z mężczyzn drgnęła, przebiegło przez nią coś na kształt uśmiechu.
Zdjął rękawiczkę i zaczął szperać w kieszeni futrzanej kurtki. Wyjął jakiś dokument z lakową
pieczęcią i z podpisem, którego Ida nie mogła odczytać. Dokument napisany łamanym
językiem duńskim stwierdzał, że mężczyźni pozostawali w służbie wójta.
Zwykli ludzie nie mieli chyba dostępu do tego rodzaju pieczęci. Ida zrozumiała, z kim
ma do czynienia. Zresztą to dało się wyczuć na odległość.
- Ludzie wójta? - Spojrzała na nich z ukosa. Zrobiła wielkie oczy, udała, że nie
rozumie. Jeżeli kiedyś się dowie, kto doniósł o wypadku Emila, to nie wie, co mu zrobi!
Wtedy i ją będą musieli zabrać, ci ludzie wójta! pomyślała ze złością.
Wyglądali na odrobinę zaskoczonych. Nie spodziewali się chyba, że jakaś baba w
najdalszym zakątku fiordu potrafi czytać, chociaż jej dom wydawał się dość okazały.
- Przecież to nie czas płacenia podatków - powiedziała głosem bardziej niewinnym niż
pierwszy zimowy śnieg.
- Nie przybywamy po podatki - rzekł jeden z mężczyzn opryskliwie. Zniecierpliwiony
był tym, że tak długo stoją na progu, nie wyłożywszy swojej sprawy. Lecz Ida wciąż broniła
im wstępu do środka.
- Poszukujemy Sedolfa Bakkena. Czy to twój mąż? Skinęła głową.
- Sedolf nie zrobił chyba nic złego?
- Słyszeliśmy, że kupił statek... Ida przytaknęła.
- A czy to jest zabronione?
- Tak, jeżeli statek jest kradziony. Poza tym wiemy, że posługiwał się niedozwolonym
sprzętem w czasie połowów na Lofotach tej zimy.
- Sedolf? - Ida powiedziała to z takim niedowierzaniem, że dali się prawie przekonać,
iż trafili pod zły adres.
- Mamy na to świadków... Ida pokręciła głową. Nawet się nie zająknęła, mówiąc:
- Nie wierzę. Zresztą przyjechaliście za późno. Sedolf popłynął dziś do Finnmarku. Na
tym statku, który, jak twierdzicie, jest kradziony. Musicie jechać za nim. Albo poczekać, aż
wróci.
Popatrzyli na nią z niedowierzaniem.
- Chcemy wejść do środka i sprawdzić. Ida ruszyła do kuchni i pozwoliła, by poszli za
nią.
Pozwoliła im chodzić od pokoju do pokoju.
Zatrzymali się w bocznej izbie, gdzie leżał Emil.
- Kim on jest? Czy to Sedolf Bakken?
- Przykro mi - odparł Emil. Przedstawił się. Wydawał się zaskoczony wizytą
nieoczekiwanych gości. - Kto to? - spytał.
- Ludzie wójta. Szukają Sedolfa. Mówiłam im, że się spóźnili. Powinni byli przyjść
wczoraj, zanim Sedolf wyruszył do Finnmarku.
Emil tylko nieznacznie uniósł kącik ust. Ida zorientowała się, że on również
zastanawia się, po co tu przyszli.
- Twierdzą, że Sedolf łowił w niedozwolony sposób. I że statek, który kupił, jest
kradziony.
Z oczu Emila zniknął cień strachu. Pewnie także pomyślał, że Sedolf jest poszukiwany
z powodu wypadku w górach.
- Możecie spytać we wsi, jeżeli nam nie wierzycie - rzekł. - Ale wszystkie łodzie
miały odpłynąć dzisiaj.
Mężczyźni słyszeli o tym, ale mimo to sądzili, że Sedolf został.
Ida przeraziła się. Ludzie wójta musieli uzyskać informacje od kogoś, kogo dobrze
znali. Kto pił razem z Sedolfem poprzedniego wieczoru. Być może to nie przypadek, że
Sedolf wrócił do domu tak pijany. Ktoś być może postarał się o to, żeby nalewać właśnie
jemu.
Ale dlaczego?
Ida rozumiałaby, gdyby niespodziewana wizyta dotyczyła wypadku Emila.
Ale to...?
Zupełnie bez sensu.
Czuła się bezradna. Spociły jej się ręce. Jeżeli ci ludzie zostaną tu zbyt długo, Sedolf
wróci do domu. A wtedy wyjdzie na jaw, że ona i Emil skłamali.
- A co ty tu robisz? - spytali nagle Emila. - Z jakiegoż to powodu dorosły mężczyzna
leży o tej porze w łóżku?
Ida odkryła kołdrę i pokazała mężczyznom łupki.
- Jeśli ktoś złamał rękę i nogę, to chyba wystarczający powód - odparła głosem
bardziej ostrym, niż zamierzała.
- Nie mam żony - rzekł Emil. - Sam bym sobie nie poradził. Dobrze jest mieć takich
przyjaciół jak Ida i Sedolf.
Wydawało się, że przyjęli to wyjaśnienie. Widocznie orientowali się mniej więcej, jak
wygląda mężczyzna, którego szukają. To uświadomiło Idzie, że skarga na Sedolfa wpłynęła
do wójta nie tylko w formie donosu na papierze.
Zrobił to ktoś, kto im źle życzył.
Mężczyźni wymienili między sobą jakieś uwagi i poszli. Udali się do wsi, żeby
posłuchać, co mówią ludzie.
Kiedy życzyli Idzie i Emilowi, aby ich wyjaśnienia okazały się prawdziwe, w ich
słowach brzmiała groźba....
- Musisz spakować najpotrzebniejsze rzeczy - odezwał się cicho Emil po dłuższej
chwili. - Nie więcej niż zdoła unieść. Wygląda na to, że Sedolf mimo wszystko dotrze w tym
roku do Finnmarku...
Ida pakowała rzeczy, kipiąc ze złości. Nie płakała, łzy nic by tu nie pomogły.
Nie mogła pobiec do domu Emila, by ostrzec Sedolfa - nie zostawi przecież dzieci z
chorym.
Czekała.
Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, kiedy Sedolf znowu zjawił się w kuchni. Zdjął
kurtkę i wtedy zobaczył przy piecu spakowany worek i broń Emila, którą przynieśli z gór
mężczyźni z wioski. Emil powiedział, że Sedolf może ją ze sobą zabrać.
Ida wolałaby, żeby mąż nie brał broni. Wolałaby wierzyć, że będzie zbyteczna, ale
zachowała się bardziej powściągliwie niż zwykle.
- Co to jest? - Sedolf wskazał na pakunek. - Tylko mi nie mów, że Emil zamierza
znów wybrać się na rysia.
Przytrzymała się mocno blatu stołu i potrząsnęła głową. Czuła, że słowa uwięzły jej w
gardle.
- Coś się stało, prawda?
Podszedł do Idy i objął ją. Ona także go objęła i pomyślała, że nie chce, by odjechał.
Zamiast tego musiała mu wytłumaczyć, że powinien natychmiast wyruszyć.
- Płyniesz do Finnmarku, Sedolf. Odsunął ją nieznacznie od siebie. Nic nie rozumiał.
- Wszyscy odpłynęli, Ida. Jest już za późno. Tej wiosny zostaję z tobą i z dziećmi.
Miękko położyła mu palec wskazujący na ustach., zmuszając do milczenia.
- Musisz zaraz wyruszyć, Sedolf. Szukało ciebie dwóch ludzi wójta. Cii! Nic nie mów!
Powiedzieli, że kupiłeś kradziony statek. Twierdzili też, że wiedzą o tym, iż łowiłeś na
Lofotach niedozwolonym sprzętem.
- Przyszli z tego powodu? Ida skinęła głową. Sedolf nie mógł uwierzyć.
- Oni nie żartowali. Musisz wyjechać. Poproś tatę, żeby pomógł ci dogonić tych,
którzy dziś odpłynęli. Ci dwaj nie mogą cię tu zastać, kiedy wrócą. Do lata może zapomną.
- Nie pytali o nikogo innego? O Larsa? O Kristoffera? Mariusa? Edvarta? Tylko o
mnie?
- Tylko o ciebie - potwierdziła Ida. - Wyglądało na to, że wiedzą, iż tamci odpłynęli. I
ż
e spodziewali się zastać cię w domu...
Sedolf zamyślił się. W jego oczach pojawił się niepokój, który ranił Idę. Cierpiała,
kiedy Sedolf cierpiał.
- Powiedzieliśmy im, że też popłynąłeś. Od razu uwierzyli, że Emil to nie ty. Pewnie
wiedzą, jak wyglądasz... Wrócą tu. Musisz wyjechać, słyszysz! Jedź na cypel, tato na pewno
da ci więcej rzeczy. Może ma trochę jedzenia w zapasie, żeby ci dać na drogę...
Sedolf pogładził Idę po włosach, przytulił i czule pocałował.
Potem z powrotem naciągnął kurtkę. Uśmiechnął się krzywo.
- Muszę jechać, masz rację. Ale nie na cypel. Przedostanę się przez góry do
Manndalen. Nie ma sensu szukać pomocy na cyplu. Skoro tyle o mnie wiedzą, to pewnie
dotarło też do nich, gdzie mieszka mój teść. Poza tym Reijo nigdy nie zdoła dogonić
rybaków, którzy wyruszyli dziś wczesnym rankiem. Ale z fiordu Ki również odpływają statki.
Przy odrobinie szczęścia zabiorę się jednym z nich i dołączę do Larsa i innych.
Sedolf wstąpił jeszcze do Emila. Potem uścisnął Raiję i Mikkala. Ten dorosły
mężczyzna prawie płakał, kiedy całował dzieci na pożegnanie.
Potem znowu objął Idę. Wreszcie zarzucił worek na plecy, a broń na ramię. Nie zdążył
nawet zjeść. Zabrał tylko torbę do połowy wypełnioną żywnością. Większą część mięsa, które
posiadali, chleba i trochę masła, na które jeszcze znalazło się miejsce. Nie powinien za dużo
dźwigać. Przeprawa przez góry na północ to nie niedzielna wycieczka.
- Odnoszę wrażenie, jakbym wiecznie się z tobą żegnał - szepnął przy włosach Idy.
- Lepiej tak, niż trafić przed oblicze wójta - rzekła zdecydowanie. - Wtedy też
musiałbyś się pożegnać, może na dłużej.
- A jak oni nigdy nie zrezygnują z poszukiwań?
- Muszą zrezygnować! - Powiedziała to takim tonem, jakby było w jej mocy odwrócić
ciążące na mężu oskarżenia.
- Wszystko będzie dobrze - zapewnił Sedolf. Długo ją całował. - Muszę już iść,
Iduniu, mój aniele. Kocham cię. Kocham maleńką Raiję i Mikkala. Będę o was myślał w
każdej wolnej chwili tam na północy.
- My też będziemy o tobie myśleć - zapewniła. Wspięła się na palce i skradła jeszcze
jeden pocałunek, jeszcze odrobinę bliskości. Czeka ich mroźna zima, zanim roztopi ją wiosna.
Wiele zimnych nocy w pustym łóżku. A tak się przyzwyczaiła do silnych ramion męża, do
tego, że mogła dotknąć jego ciała, ciepłego i dającego poczucie bezpieczeństwa, gdy tylko
wyciągnęła rękę w ciemności. Teraz będzie sypiać sama. - My też będziemy o tobie myśleć,
najdroższy. Kocham cię.
Trzymała jego ręce w swoich najdłużej jak mogła.
- I uczynię wszystko, co w mojej mocy, żeby ten koszmar się skończył. Kiedy wrócisz
do domu, nikt ci już nie będzie miał nic do zarzucenia!
Uśmiechnął się do niej:
- Chcesz powiedzieć, że jesteś córką Raiji Alatalo? Wierzę ci, kochana. Ale nie rób
niczego, czego ja bym nie zrobił.
Potrząsnęła głową.
Patrzyła, jak odchodzi.
Pomyślała, że musi zapytać ojca, czy ma papier. Zamierzała napisać list. I wysłać go
na południe do Bodogard, nawet gdyby miało ją to kosztować życie.
Naczelnik pełnił ważniejszy urząd niż wójt. Jego władza sięgała daleko. Nieznajomy
obiecał jej pomoc, gdyby jej kiedykolwiek potrzebowała. Powiedział to ot, tak sobie, ale Ida
zamierzała trzymać go za słowo. Tyle był jej winien za kłamstwa.
Zamierzała napisać do Sture Moena.
9
Ludzie wójta trafili oczywiście na cypel do Reijo. Wyszli dopiero, gdy gospodarz
osiodłał konia, dając do zrozumienia, że pora kończyć wizytę. Kiedy się oddalili, Reijo
pognał wzdłuż wydeptanych ścieżek znad morza przez równinę w stronę lasu nad strumień.
- Co się u was dzieje? - spytał, obejmując Idę. Jego kurtka i policzki nadal były zimne.
- Przyciągacie przedstawicieli władzy niczym cukier muchy! Jakiego występku dopuścił się
Sedolf? Szukali go u mnie, ale nie wyjaśnili dlaczego. Ostrzegli tylko, że każdemu, kto go
ukrywa, grozi kara. We wsi mówili, że Sedolf nie wyruszył na połowy, ty natomiast podobno
twierdziłaś, że wypłynął ze wszystkimi. Powiedziałem im, że przecież ty wiesz najlepiej. Co,
u diabła, się tu dzieje?
Ida usiadła na skrzyni na drewno i opowiedziała ojcu wszystko.
- Komu mogłoby zależeć na tym, żeby Sedolf trafił do aresztu? - zastanawiał się Reijo.
Był równie zaskoczony jak Ida. - Chyba że jest coś, o czym mi nie powiedziałaś - dodał,
uważnie przyglądając się córce.
- Na przykład co? Wzruszył ramionami. Westchnął.
- Jesteś zbyt ładna - rzekł wreszcie. - Dlatego przychodzą mi do głowy głupie myśli.
Jesteś zbyt do niej podobna z wyglądu. Pod innym względem również. Czasami wydaje mi
się, że trochę za bardzo ją przypominasz. Ale wiem, że to nieprawda. Wybacz mi, Ida!
Wybacz mi, że w ogóle mogę o tobie tak myśleć! Wiem, że to głupie...
- Kocham Sedolfa - zapewniła Ida. Zaczerwieniła się, bo odgadła, do czego Reijo
zmierzał. - Jestem zbyt prostolinijna - dodała. - W moim sercu jest miejsce tylko dla jednego,
zrozum, tato. Nie jestem drugą mamą, chociaż może ją przypominam...
- Wiem o tym - przyznał. - Wiem o tym, Ido. Potem rozmawiali o podziale
obowiązków, które spadły na Idę. Reijo obiecał, że zaopiekuje się inwentarzem Emila.
Powiedział, że czasem nie ma czym zająć rąk i że ze wszystkim sobie poradzi. Ida była ojcu
wdzięczna. Wiedziała, że gdyby zaszła taka konieczność, zdołałaby zadbać o wszystko sama.
Ale nie można przecież aż tak się zapracowywać.
Ludzie wójta wrócili po jakimś czasie. Cień życzliwości, jaki jej poprzednio okazali,
zniknął. Doszli zatem do wniosku, że kłamała.
- Słyszeliśmy, że twój mąż wcale nie miał zamiaru płynąć na połowy - rzucił jeden z
nich.
Tym razem weszli do środka bez pukania, nie oczyściwszy butów ze śniegu.
Zachowywali się butnie. Zamierzali zastraszyć Idę, by wycisnąć z niej prawdę.
- Sedolf rzeczywiście nie zamierzał popłynąć - przyznała Ida. Ledwie raczyła na nich
spojrzeć. Znowu bardziej ją rozzłościli, niż przestraszyli. Przykucnęła i wzięła na ręce Raiję i
Mikkala. Posadziła po jednym dziecku na każdym biodrze, jej wzrok miotał błyskawice. - Ale
w ostatniej chwili zmienił zdanie. Dziś w nocy prawie nie zmrużyłam oka, bo musiałam pa-
kować rzeczy, które chciał zabrać w drogę. Mężczyźni szybko zmieniają zdanie, zwłaszcza
kiedy spędzą kilka godzin w dobrym towarzystwie. Stracili nieco pewności siebie.
- Musimy przeszukać dom. Ida wzruszyła ramionami.
- Wszystko mi jedno. Bylebyście nie zrobili bałaganu. I tak mam dość roboty, żeby
jeszcze po was sprzątać.
Chyba nie uszłoby jej to na sucho, gdyby nie trzymała dzieci na rękach. Wyglądała z
nimi jak Madonna na obrazie. Poza tym w drzwiach do pokoju stał Reijo.
- Szukajcie w całym domu! - rzuciła. - Sprawdźcie każdy kąt. Nie pomińcie komórki i
obory. Nie zapomnijcie o piwnicy. Tato pokaże wam drogę. Sprawdzaliście już w jego
szopie? Może Sedolf tam się ukrywa?
- Czy twój mąż naprawdę popłynął do Finnmarku? Ida nawet nie mrugnęła.
- Nie mam w zwyczaju przysięgać - rzekła. Sedolf by się uśmiał, gdyby ją słyszał. -
Ale gdyby było inaczej, przysięgłabym, że popłynął. Nie spodziewam się go ujrzeć przed
nastaniem lata.
Być może jej uwierzyli, ale przecież odpowiadali przed kimś wyżej postawionym.
Skończyło się na tym, że przeszukali cały dom, pokój po pokoju. Niczego jednak nie
ruszali, zamykali za sobą drzwi. Do obory czy komórki nie próbowali nawet zaglądać. Ale nie
pozwolili, by Ida poczuła się zbyt bezpieczna. Na pożegnanie rzucili:
- Jeszcze tu przyjdziemy. Twój mąż musi przecież kiedyś wrócić. To tylko odroczenie.
Reijo zmarszczył brwi. Wziął dzieci od córki, był silniejszy. Na szczęście nie
rozumiały, co się wkoło dzieje. Ale obcy buszujący po całym domu nie stwarzali bynajmniej
poczucia bezpieczeństwa.
- Nie rozumiem tego - odezwał się Reijo. Wpatrywał się w zamknięte drzwi, za
którymi zniknęli. - Naprawdę nie rozumiem.
- Uważam, że wyrazili się całkiem jasno - rzekła Ida zmęczona.
- Zwykle zatrzymują coś w zastaw. W tym domu sporo jest przedmiotów, które
mogliby w tym celu zabrać.
- Chcą pewnie odebrać statek - uznała Ida.
- Albo zależy im na zatrzymaniu Sedolfa - zgadywał Reijo. - Sprawa sięga głębiej.
Czuję, że coś tu śmierdzi.
Ida skinęła głową. Ona też to podejrzewała.
- Potrzebny mi papier - przypomniała sobie. - Zwykle masz trochę u siebie, pisujesz
czasami do Mai. Wiesz, chcę napisać list w sprawie Sedolfa. Muszę uzyskać pewność, że ci
dranie nie wrócą latem. Ale nie sądzę, by jeszcze tu przyszli.
Reijo nie rozumiał Idy.
- Nie rób niczego, czego byś miała później żałować - ostrzegł. - Nie rób niczego w
złości. Wójt nie jest człowiekiem, z którym się można układać. Bywa, że najlepiej trzymać
język za zębami, gdy ma się do czynienia z władzą. - Roześmiał się krótko. - Pomyśleć, że ja
to mówię!
- W jaki sposób najlepiej wysłać list na południe?
- Frachtowcem. Przez pastora. Przez wędrowców... Reijo nie pytał, do kogo Ida chce
napisać, a ona nie pisnęła o tym ani słowem. Pewne tajemnice wolała zachować dla siebie.
Reijo pogodził się z tym. Ufał, że Ida nie uczyni nic nierozsądnego, choć czasami, w
miarę jak dorastała, przypominała Raiję.
Gdyby Ida znalazła papier listowy w domu, list brzmiałby całkiem inaczej niż ten,
który w końcu napisała. W pierwszym porywie złości słowa same cisnęły się do głowy. Kiedy
nastała noc, kiedy w domu zapadła cisza - większa niż zwykle, ponieważ Sedolf wyjechał -
trudno było znaleźć właściwe sformułowania. Ida zaczęła niemal wątpić, że pisanie
cokolwiek pomoże...
Ale obiecał.
Siedziała przy kuchennym stole, na którym stała lampa olejowa i kałamarz. Obok
leżało pióro Reijo, należące kiedyś do szarej mewy, i dwie drogocenne kartki papieru od taty.
Postarał się o kilka na jakimś jarmarku. Albo zamówił, kiedy odpływał frachtowiec do
Bergen. Tam papier nie należał do rzadkości jak tutaj.
Ida dostała też lak do zapieczętowania listu. Miała wszystko.
W piecu dogasał ogień. Nogi od krzesła zaszurały o podłogę, kiedy Ida wstała.
Dołożyła trzy szczapy. Dziś wieczorem nie mogła marnować więcej. Musi się położyć, zanim
ogień je strawi. Trzeba zostawić trochę na rozpałkę jutro rano.
Wróciła do stołu.
Noc nie była czarna, raczej granatowa, rozświetlona gwiazdami. Jedna z tych zimnych
nocy, które zwykle pojawiają się wtedy, kiedy ludzie zaczynają już myśleć, że nadchodzi
wiosna. Niebieskie ogniska świeciły jasno, niczym lampy rozwieszone po całym sklepieniu
nieba.
List...
Biały papier uśmiechał się do Idy; zobaczyła na nim twarz Sture Olavsona Moena.
Zobaczyła, jak spogląda z tej kartki, którą tak bardzo obawiała się zapełnić słowami, i śmieje
się z niej.
Jednocześnie nie potrafiła uwierzyć, że mógłby rzeczywiście tak się zachować. Że
będzie się z niej śmiał.
Był taki szczery.
Albo się taki wydawał. To różnica, Ida zdawała sobie z tego sprawę.
Może Sedolf właśnie zszedł z gór? pomyślała. Dotarł do ludzi?
To długa i uciążliwa droga, zwłaszcza o tej porze roku. Oby tylko jeszcze nie
wszystkie statki wyruszyły do Finnmarku z fiordu KI!
Kto do tego stopnia źle życzy Sedolfowi, że uknuł przeciw niemu taką intrygę?
Ida odsunęła od siebie natrętne myśli. To nic nie pomoże, pomóc może list. Jeżeli
odpowiednio go sformułuje, jeżeli go wyśle. Zamierzała poprosić pastora o pomoc. Nikt w
rodzinie nie był aż takim grzesznikiem, żeby pastor odmówił.
Odważnie zanurzyła pióro w kałamarzu. Zobaczyła, jak nasiąka atramentem. Poczuła,
ż
e jej ręka lekko drży. Zagryzła zęby i nakazała sobie spokój. Sture nie może poznać, jak
bardzo się denerwuje. Pamiętał chyba, jak prosto trzymała głowę, taki obraz powinien za-
chować również po przeczytaniu listu.
„Pan Sture Olavson Moen”... Napisała to najpiękniejszymi literami, jakie zdołała
wykaligrafować. Pewnie pomyśli, że kogoś poprosiła o napisanie tych słów. Niech sobie
myśli co chce. Ida nie zamierzała się nad tym zastanawiać. Ręka stopniowo poruszała się
coraz pewniej.
„... w służbie naczelnika, Bodegard”. Nie znała innego adresu ani innego tytułu. Nie
mogła go przecież nazwać poborcą podatkowym, skoro nie miał prawa pobierać podatków.
„Ja, Ida Bakken, córka Reijo, z Lyngen, zwracam się z prośbą, której nie mogę
przedłożyć nikomu innemu. Nie znam nikogo, kto mógłby mi pomóc. Noszę jeszcze w
pamięci Twoją obietnicę, którą, mam nadzieję, także pamiętasz. Mój mąż, Sedolf Bakken,
który teraz przebywa na połowach w Finnmarku, został tej zimy oskarżony o kupno
kradzionego statku oraz o używanie na Lofotach niedozwolonego sprzętu. Ludzie wójta
przeszukali mój dom. Nie zabrali niczego, ale zagrozili, że jeszcze przyjdą, kiedy Sedolf
wróci z połowów do domu. Jestem przekonana, że to fałszywe oskarżenie. Ale niewiele mogę
przeciwstawić wójtowi. Dlatego zwracam się do Ciebie, który możesz przekonać człowieka
posiadającego większą władzę niż wójt, i błagam, byś użył wszelkich swoich wpływów i
pomógł unieważnić to fałszywe oskarżenie przeciw mojemu mężowi. Nigdy nie mogłabym
przedstawić Ci większej i ważniejszej prośby. Proszę Cię, byś uczynił wszystko, co w Twojej
mocy. Dla mnie i mojej przyszłości jest to sprawa największej wagi”.
Ida zaczerpnęła powietrza i popatrzyła na swe dzieło. Słowa pochylały się może za
bardzo - sama nie miała w zwyczaju nisko pochylać głowy - ale tak ładniej wyglądały.
Pojawiło się też trochę niewielkich plamek atramentu, ale po niewprawnej ręce nie można się
spodziewać niczego więcej.
Dopisała „Z poważaniem” i złożyła podpis. Na samym dole postawiła datę: „czwarty
marca tysiąc siedemset pięćdziesiątego roku”.
Zakorkowała kałamarz. Wytarła dokładnie czubek pióra. Przyciskała je trochę za
mocno, więc się nieco zużyło. Ale Reijo znajdzie nowe, kiedy tylko zechce - mew nad
fiordem nie brakowało.
Ida rozprostowała nogi, czekając, aż atrament wyschnie. Musiała uzbroić się w
cierpliwość, nie miała bowiem piasku do posypywania.
Oczy piekły, powieki wydawały się ciężkie. Ida wiedziała jednak, że mimo to będzie
miała trudności z zaśnięciem. W bocznej izbie czekało na nią łóżko - szerokie i zimne. Zbyt
szerokie na jej drobne ciało.
Mieściło w sobie dużo samotności, w którą mogła się wtulić.
Wreszcie atrament na tyle wysechł, że Ida mogła złożyć sztywną kartkę.
Znowu musiała odkorkować kałamarz, zapomniała zaadresować listu. Pisała ten adres
już raz, więc teraz poszło jej całkiem gładko.
Rozgrzała laskę laku w żarze paleniska. Kiedy pismo już wyschło, starannie je
zapieczętowała. Nikt niepowołany nie powinien poznać jego treści.
Gotowy list i przybory do pisania położyła głęboko na najwyższej półce kredensu w
paradnej izbie. Nikt inny poza nią tu nie zajrzy nawet przez przypadek. Zabrzęczał pęk kluczy
u paska, kiedy wyciągnęła się, żeby wsunąć list jak najdalej w głąb szafy, tak żeby i jej samej
trudno było go sięgnąć.
Poczuła ulgę, że uporała się z pisaniem, ale to dopiero połowa planu. W porze
jarmarku trzeba list wysłać; na nic się nie przyda, dopóki będzie leżał na najwyższej półce
kredensu.
A potem przesyłka musi jeszcze przebyć wiele gór, zanim odnajdzie tego, kto - być
może - zechce Idzie pomóc. To przecież dla niego drobnostka. A dla niej wszystko.
Chociaż może nie powinna wierzyć słowom, wypowiedzianym w noc rozjaśnioną
zorzą polarną. Nie wiedziała, czy wypada jej powoływać się na obietnice złożone w tak
magicznej chwili, ale w końcu uznała, że nie pozostało jej nic innego.
Położyła się spać, ale nie mogła zasnąć. Po tej nocy nastąpiły kolejne, równie trudne.
Nie minęło dużo czasu od tych wspaniałych chwil, kiedy całe jej ciało tajało pod wpływem
ciepła ciała Sedolfa i pozostawało rozgrzane aż do wczesnych godzin poranka. Przyzwyczaiła
się do obecności męża, zaczęła ten stan traktować jako coś trwałego.
Teraz ciągle się budziła, szukając rękoma po omacku. Pociła się ze strachu, zanim
przypomniała sobie, dlaczego jest sama.
Dni po nieprzespanych nocach były męczące. Nagle spadło na nią wiele obowiązków.
Znosiła to tym trudniej, że liczyła na to, iż wiosnę będzie witać razem z Sedolfem.
Była na tyle dumna, że trzymała głowę wyżej niż wszystkie inne kobiety. Potrafiła
przywołać najbardziej wyzywający błysk w oku, najbardziej wojowniczy uśmiech.
Ale w głębi ducha zachowała wrażliwość i delikatność. Dręczył ją niepokój, bo nie
dostała żadnych wieści od Sedolfa. Nie wiedziała, czy przeszedł przez góry, a jeśli tak, to czy
ktoś zabrał go na pokład. Nie wiedziała, czy Sedolf zdołał odnaleźć swoją załogę. Nie
wiedziała absolutnie nic.
W miarę jak dni stawały się coraz jaśniejsze, Ida coraz bardziej bladła. Jej skóra stała
się niemal przezroczysta, poza tym wyraźnie schudła. Straciła apetyt, ale nie traciła ducha.
Zawsze znajdowała sobie jakąś robotę, bo gdy tylko usiadła bezczynnie, zaraz pojawiały się
złe myśli. Właśnie ich starała się za wszelką cenę unikać.
Nadszedł czas jarmarku, długo przez Idę oczekiwany.
Głęboko w kredensie na najwyższej półce leżał list do Sturego. Starannie
zapieczętowany, z nazwiskiem i adresem wypisanymi najpiękniejszymi literami.
Któregoś dnia Ida poprosiła Helenę, by została z dziećmi. Emilowi trzeba było co
prawda pomagać przy jedzeniu, przy myciu i w jeszcze innych, bardziej intymnych
sytuacjach, ale Ida postarała się, by pod jej nieobecność Helena nie musiała sobie tym
zaprzątać głowy.
- Porozmawiaj z nim, jeśli znajdziesz wolną chwilę - zwróciła się do Heleny. - Emil z
trudem znosi kręcące się w pobliżu dzieciaki, ale lubi towarzystwo. Wtedy i dzieci jakoś
toleruje. Będzie mu miło porozmawiać z kimś innym niż ze mną.
- Podtrzymywanie rozmowy to coś, co potrafię - rzekła Helena z goryczą, choć na
ogół starała się zachować pogodę. - Panienki z dobrych domów powinny znać sztukę
konwersacji.
- Wszystko jedno jak to nazwiesz, byle tylko rozmowa się kleiła - rzuciła w pośpiechu
Ida. Nie miała czasu na dyskusję, musiała załatwić na jarmarku ważną sprawę. - Jesteś pewna,
ż
e pastor jest na placu? - spytała chyba po raz dwunasty.
Helena skinęła głową z anielską cierpliwością.
- Reijo nie rozmawiałby z pastorem, gdyby go tam nie spotkał - uspokoiła Idę. - A
czego ty, na Boga, od niego chcesz?
- Mam swoje małe tajemnice, tak jak ty masz swoje - uśmiechnęła się Ida, pośpiesznie
uścisnęła Helenę i pewnym krokiem ruszyła ścieżką prowadzącą nad morze.
Kiedy pastor przybywał na jarmark, zwykle zatrzymywał się u jednego z kupców z
wybrzeża.
Ida czuła się bardzo niepewnie, kiedy stanęła przed okazałym składem - był to skład z
zapleczem, w którym można spać i gotować, a nawet podejmować samego pastora. Odnosiła
wrażenie, że list, który wsunęła pod bluzkę na piersi, parzy skórę. Pomyślała, że nie będzie
czasu na jego szukanie, kiedy stanie twarzą w twarz z duchownym, i zgrabiałymi z zimna pal-
cami wydobyła pismo spod ubrania. Ukrywając je w fałdach spódnicy, wkroczyła do środka.
Najbardziej ożywiony handel najwidoczniej się już skończył albo też na chwilę osłabł
przed ponownym szczytem. Kilka osób, które znajdowało się pod dachem, odwróciło się w
stronę Idy, mierząc ją wzrokiem.
Ida skinęła ku tym, które znała. Podeszła wyprostowana do właściciela i spytała, czy
mogłaby porozmawiać z pastorem. Znowu zmierzono ją wzrokiem od stóp do głów. Ktoś ze
starszych szepnął coś półgłosem do kupca, prawdopodobnie wstawił się za Idą. Niejednemu
bowiem na widok Idy nasunęły się zapewne wątpliwości, jakiego rodzaju jest kobietą. Jej
rude włosy nie spodobały się kupcowi.
Teraz jednak pozwolił jej wejść do najświętszego miejsca.
Pastor siedział z książką w ręku. Ida poczuła zazdrość.
Tak bardzo pragnęła czytać! Ale to nie dla biednych, tylko wielcy bogacze
dostępowali tego szczęścia. Inni mogli się cieszyć, jeśli choć raz w życiu zobaczyli książkę.
Dziewczyna aż drżała z niecierpliwości, żeby spytać, czy mogłaby dotknąć kartek, ale
się powstrzymała. To nie wypada, nie chciała przynieść wstydu Reijo. Gdyby ktoś wytknął jej
jakiś błąd, uderzyłoby to w ojca, niezależnie od tego, czy ona sama jest mężatką, czy nie.
Pastor podniósł wzrok i spojrzał na Idę, mrużąc oczy. Pewnie ją rozpoznał. Nie
należała do kobiet, które się zapomina, poza tym jej nietuzinkowe zachowanie i niezwykły
kolor włosów musiały utkwić w pamięci również jemu. W końcu udzielał jej ślubu. Dwa razy.
- Widziałem cię już kiedyś - odezwał się. - Wiem, kim jesteś. Niech no pomyślę!
Ida przystanęła i ukłoniła się, lecz pastor nawet tego nie zauważył. Czekała, aż sobie
ją przypomni.
- Wyszłaś za mąż za Lapończyka - rzekł zamyślony. - A potem za młodego chłopaka z
tych stron?
Skinęła głową.
- I jesteś córką tego jasnowłosego Fina! Znowu skinęła.
- Ida, córka Reijo - powiedziała bardziej pokorna niż kiedykolwiek.
- O! - Pastorowi najwyraźniej poprawił się humor, kiedy udało mu się wreszcie
połączyć fakty. - W jakiej sprawie przychodzisz, córko?
- Potrzebuję pomocy pastora w przesłaniu listu - odparła.
- W przesłaniu listu? - spytał unosząc brwi. - Potrafisz pisać?
Ida skinęła głową.
Wydął usta. Ida pomyślała, że pewnie należał do tych mężczyzn, którzy uważają, że
kobieta powinna tylko gotować i rodzić dzieci.
Pośpiesznie wysunęła list, odwróciła go zaadresowaną stroną do góry.
Pastor przeczytał i ponownie zmarszczył brwi. Nie podobały mu się chyba pieczęci,
którymi opatrzyła pismo.
- Jesteś mężatką - rzekł ojcowskim tonem. - To list do mężczyzny. Na wysokim
stanowisku, jak widzę, ale tak czy owak do mężczyzny. Czy wolno mi spytać o charakter
listu?
Ida nie do końca rozumiała pytanie, ale przypuszczała, że pastor chce wiedzieć,
dlaczego napisała do Sture Moena.
- Mój mąż został oskarżony o to, że używał do połowów niedozwolonego sprzętu. I o
posiadanie kradzionego statku. Ale ja wiem, że to fałszywe oskarżenia. Proszę w tym liście o
pomoc. Znam tego człowieka i proszę go o ratowanie mojego męża.
Pastor przyglądał się Idzie uważnie. Usłyszał pewnie drżenie jej głosu. Nikt nie
potrafiłby chyba tak dobrze udawać. Zresztą pieczęcie można zerwać i sprawdzić treść listu.
- Dlaczego twój mąż sam nie napisał? - spytał pastor.
- Przebywa na połowach w Finnmarku - odparła, nawet się nie zająknęła. - Nic nie wie
o oskarżeniach. A jeśli uda się je wycofać, chciałabym, by się o tym nigdy nie dowiedział.
- To godne pochwały, że żona broni w ten sposób swego męża - rzekł pastor z
uznaniem. - Ale nie powinna kłamać lub czegokolwiek przed nim taić. Niezależnie od tego,
jak się sprawa potoczy, chcę, by powiedziała o tym swemu mężowi. Jak tylko wróci do domu
z połowów. Zgoda?
Ida skinęła głową.
- Postaram się, by ten list dotarł do adresata - obiecał. - Zanim minie miesiąc.
- Nie wiem, jak mam dziękować - szepnęła Ida z ulgą. Spodziewała się, że będzie
dużo trudniej.
- Poprzez oddanie swojemu mężowi - odparł łagodnie. - Trwanie w wierze w Pana. W
ten sposób możesz dziękować.
- Tak uczynię - obiecała ze spuszczonym wzrokiem.
Przyjął to być może jako wyraz skromności i pokornej wiary.
Ida zaś po prostu uznała, że trudno patrzeć pastorowi w oczy i jednocześnie mówić
jedno, a myśleć co innego.
Pośpiesznie wyszła z pomieszczenia. Zwróciła twarz w stronę wiatru, wciągnęła
morskie powietrze. Czuła, że się uda.
Nie tyle dzięki Panu, ale raczej dzięki ludziom. Musiała wierzyć, że ta bolesna sprawa
zostanie załatwiona.
Teraz mogła wracać do domu i cieszyć się razem z Heleną.
10
- Jeszcze możesz się wycofać - rzekł Reijo cicho. Nastał późny wieczór, żadne z nich
nie miało jednak chęci iść spać. Coś się skończyło, a zaczęło coś zupełnie nowego, zarówno
dla niego, jak i dla niej. - Jeżeli żałujesz, jest jeszcze czas, żeby się wycofać...
Helena potrząsnęła głową, patrząc na Reijo. Oto mężczyzna, którego kochała. Wiele
starań włożyła w to, by go zdobyć.
Ława kuchenna była duża. Wystarczająco duża, by zmieścili się oboje. Reijo
przykręcił lampę na stole, tak że rzucała tylko nikłe światło.
Powinni już iść spać. Czekał ich jutro długi dzień, oczekiwany, pełen nowych przeżyć.
Oboje przyglądali się sobie nawzajem, patrzyli też w morze przeszłości, które każde z nich
posiadało dla siebie i w którym to drugie nigdy się nie pojawiło. Musieli dokonać pewnego
rodzaju rozrachunku. Każde innego, ponieważ lata, które minęły, także były dla nich różne.
Ale nie mogli też siedzieć w samotności. Nie mogli stawić czoła wszystkiemu, co się zdarzyło
w przeszłości, nie trzymając się za ręce.
- To nie żal - rzekła Helena. Jej jasne oczy odnalazły oczy Reijo. - A może jednak? -
spytała.
Reijo pokręcił głową.
- Chcesz się wycofać? - chciała wiedzieć. Znowu potrząsnął głową.
Ich palce splotły się. Szczupłe palce Heleny przywarły do jego spracowanych,
opalonych. Duża dłoń przy drobnej.
Razem.
- Ale myślisz o niej? - dopytywała się Helena. - O Raiji?
Przytaknął. Zacisnął palce na jej palcach. Zacisnął zęby. Jego twarz stała się czujna i
pojawił się w niej smutek. Przełknął ślinę.
- Trudno to wytłumaczyć, Heleno. Całe życie czułem, że jestem tak blisko niej, choć
kiedy spojrzę wstecz, widzę, że niewiele dni dzieliliśmy ze sobą. Kochałem ją, jednak
tamtego uczucia nie da się porównać z tym, co czuję do ciebie, Heleno. To nie to samo.
Helena chyba zdawała sobie z tego sprawę, ale myśl o kobiecie, którą wszyscy
traktowali niemal jak nieziemską istotę, niekiedy budziła w niej zazdrość. Walczyła z tym, nie
mogła przecież wierzyć, że Reijo i jego przeszłość staną się wyłącznie jej własnością. On nie
prosił już, by mówiła o swoim życiu. Dla niego liczyło się od chwili, kiedy stało się częścią
jego życia. Nie nalegał, by odsłoniła przed nim to, co wolała zachować dla siebie.
Dlatego czuła się podle, kiedy dręczyły ją wątpliwości, kiedy pragnęła dowiedzieć się
czegoś więcej: kim była dla niego Raija, kim jest teraz. Helena przeczuwała bowiem, że
przyjdzie jej żyć również z cieniem Raiji.
Rei jo chyba zawsze będzie w sobie nosił pamięć o tej kobiecie niezależnie od upływu
czasu i niezależnie od tego, co się stanie. Nawet ona, Helena, nie zdoła zatrzeć jego
wspomnień.
- Chciałbym, żeby mogła tego doświadczyć - rzekł Reijo w zamyśleniu. -
Prawdziwego szczęścia, Heleno! - Jego ciepły uśmiech sprawił, że odgoniła wątpliwości. -
Prawdziwego szczęścia, tak jak ja to teraz czuję. Ale Raiji właśnie tego los poskąpił, nie
licząc krótkiego okresu spędzonego z ukochanym Mikkalem. To wydaje się niesprawiedliwe,
ponieważ ona zasłużyła na szczęście tak jak ja.
- Nie możemy decydować o takich sprawach - powiedziała Helena z przekonaniem. -
Jej życie ułożyło się tak jak powinno. Podobnie i twoje. I moje...
Reijo spojrzał na Helenę w milczeniu. O Boże, jaka ona piękna! Jaka młoda!
Któż zdoła przekonać młodych, że nie zawsze mają rację? Pouczenia, nawet jeżeli
padają z ust drogiej osoby, nie są przyjemne. Tak więc Reijo rozważnie milczał. Nie chciał,
by Helena poczuła się jeszcze bardziej niepewnie. Zastanowił się przez chwilę, co tu robi z
tak młodą kobietą. W dodatku wywodzącą się ze sfery o niebo wyższej niż jego własna.
- Wszyscy będą zachodzić w głowę, co ty we mnie widzisz - uśmiechnął się i
delikatnie pogłaskał narzeczoną po twarzy. - Sam czasem też zadaję sobie to pytanie.
Ujęła jego dłoń i przytrzymała przy swym policzku. Odniosła wrażenie, że jest w
niebie. Życie skąpiło jej czułości, a właśnie czułości pragnęła najbardziej. Uświadomiła to
sobie dopiero wówczas, gdy spotkała Reijo. Stało się tak, bo Reijo szczodrze rozdawał piesz-
czoty. Rozdawał też pochwały głosem pełnym ciepła. I po prostu milczał, jeżeli nie miał do
powiedzenia nic dobrego. Helena była przekonana, że niewielu jest mężczyzn takich jak on, a
spotykała różnych ludzi. Zbyt wielu z nich odznaczało się najbardziej nienagannymi
manierami, jakie tylko można sobie wyobrazić, ale ta zewnętrzna warstwa ogłady szybko się
kruszyła.
Reijo nie przybierał pozy. Był sobą, nigdy nie udawał. To rzadko spotykana zaleta.
Helena czuła, że Reijo jest jedynym mężczyzną, jakiego pragnęła.
- Myślę, że ludzie stopniowo zaczęli pojmować, że jesteś kimś wyjątkowym, Reijo
Kesaniemi - uśmiechnęła się. - Nawet ja to zauważyłam!
- Ale pastor coś podejrzewał - przypomniał jej Reijo i Helena mimo woli się
zaczerwieniła.
Zdarzyło się to jakiś czas temu, kiedy poszli razem dać na zapowiedzi. Proboszcz
uznał, że Reijo zamierza wydać za mąż kolejną córkę.
Helena nigdy do końca tego pastorowi nie wybaczyła, Reijo potraktował słowa
duchownego z dużo większym poczuciem humoru.
Lecz pomyłka proboszcza do tego stopnia wzburzyła Helenę że bez wahania skłamała,
mówiąc o swej przeszłości. Powiedziała, że przyjechała do Norwegii z mężem, ale on zginął
po drodze. Utonął w rzece, a ona sama jakimś cudem dotarła do wioski.
Wtedy Reijo podchwycił wątek i opisał, w jakim ją znaleźli stanie. Dalszy ciąg historii
zrelacjonował, nie odbiegając daleko od prawdy.
Helena podała nazwisko po mężu. Panieńskie zachowała w tajemnicy.
Reijo miał łatwiejsze zadanie. Wszyscy nad fiordem znali jego życie. Kiedy nie mieli
o czym mówić, całe lata rozprawiali o zaginięciu Raiji. Również pastor o tym słyszał. Reijo
wyjaśnił, że jakiś czas temu kapitan rosyjskiego statku, którym uciekła żona, przekazał mu
wiadomość, że zmarła w kraju na wschodzie.
Ani Helena, ani Reijo nie mogli przedstawić żadnych dokumentów, ale mimo to
otrzymali zgodę na ślub.
Ceremonia miała się odbyć jutro.
- Po raz pierwszy otrzymam nazwisko, które wiele dla mnie znaczy - odezwała się
Helena. Przytuliła się do Reijo. Musiała poczuć, że nie jest sama.
Jej słowa sprawiły Reijo niezwykłą radość, ale w głębi duszy mimo wszystko się bał.
Teraz dziewczyna wydawała się zadowolona i było jej dobrze. Teraz wyznała mu
miłość. Tak, nie widział powodu, by w to nie wierzyć.
Teraz twierdziła, że nigdy nie było jej tak dobrze, jak tu nad fiordem w jego
drewnianej chacie.
Teraz.
Ale czekało ich jeszcze wiele chwil, dni, lat. On się zestarzeje. Pewnego dnia nie
będzie już tym samym mężczyzną, za którego wychodziła za mąż.
Pojawią się kolejne zmarszczki. Zmieni się jego ciało. Stanie się starcem, podczas gdy
ona nadal pozostanie młoda. Rozkwitnie jako kobieta.
Reijo nie chciał się dzielić z Heleną tymi myślami. Raniłyby ją, ponieważ z
młodzieńczą siłą wierzyła w to, że nic się między nimi nie zmieni mimo upływu lat. Nie była
w stanie wyobrazić sobie wszystkich zagrożeń, które mogła nieść przyszłość, a które Reijo
przeczuwał. Kochała go jak własne życie, a może bardziej. Wydawało się jej nie do
pomyślenia, że mogłaby go przestać kochać, kiedy jego ciało stanie się słabsze, zwiotczeje
skóra, przerzedzą się włosy, być może posiwieją, zaczną wypadać zęby...
Nawet jej do głowy nie przyszło, że na starość mogą pojawić się choroby, które
przykują go do łóżka, że będzie bardziej pacjentem niż mężem.
Helena nie była w stanie wyobrazić sobie tego, z czym Reijo się liczył. Więc jej tym
nie zamęczał.
Pragnął jej. Doznał niemal szoku, kiedy to sobie uświadomił, kiedy spojrzał prawdzie
w oczy i odrzucił wszystkie skrupuły, ponieważ naprawdę pragnął tej kobiety. Pragnął dzielić
z nią swe dni niezależnie od tego, ile by ich to kosztowało.
Wiedział, że może być trudno. Ale był również pewien, że zanim tak się stanie, mają
przed sobą wiele dobrych lat.
Dla tych dobrych lat chciał tego związku. Helena miała mu tak wiele do
zaofiarowania. Okazał się też na tyle nieskromny, by przyznać przed sobą, że i on może jej
wiele dać.
A kiedy przyjdzie ten czas, kiedy stanie się dla niej ciężarem, starczy mu może
odwagi, by odejść. Tak, by ostatnie lata swego życia Helena mogła spędzić z człowiekiem,
który będzie jej wart.
Może...
Reijo nie chciał o tym myśleć. Tak czy owak to jego ostatnia noc jako wdowca.
Ostatnia noc spędzona... w grzechu.
Pastor spojrzał na to przez palce, on, który zwykle w takich sprawach był bardzo
skrupulatny.
Ogień w palenisku zaczynał gasnąć. Ciemność na zewnątrz wydawała się przyjazna.
Reijo wstał. Jak co wieczór musiał popatrzeć na morze. Nad fiordem panował spokój.
Ż
adnych obcych statków...
Kiedyś, w przeszłości, która wydawała się tak odległa, że sam z trudem wierzył w jej
prawdziwość, wypatrywał rosyjskich szkunerów. Być może podświadomie nadal czuł taką
potrzebę. Wolał wierzyć, że nie to jest powodem jego niezrozumiałej tęsknoty. Po prostu stało
się tylko przyzwyczajeniem. Czymś, od czego ludziom w jego wieku niełatwo jest się
uwolnić.
Na placu targowym nadal paliły się lampy. Nie słysząc dźwięków, Reijo potrafił sobie
wyobrazić śmiechy, ożywienie, gwar. Znalazł jeszcze inne określenie, które by pasowało do
atmosfery jarmarków - opilstwo. Zawsze znalazł się ktoś, kto nie potrafił zachować umiaru.
Kto sądził, że zniesie wszystko, co pomieści żołądek.
Nie zaciągnął zasłon, żeby nie prowokować ludzi we wsi. Zasłonięte okna w
przeddzień ślubu stanowiłyby powód do docinków.
Jakby ta noc tak bardzo różniła się od poprzednich.
Reijo podał Helenie rękę. Ogarnęło go błogie szczęście, kiedy zamknął tę drobną dłoń
w swojej. Kiedy zacisnął na niej palce, poczuł, że i Helena mocno go trzyma. Zgasił lampę.
Stali cicho w ciemności, starając się przyzwyczaić oczy. Początkowo wszystko wydawało się
czarnymi cieniami, później pojawiło się więcej szarych odcieni. Oczy i zęby pobłyskiwały
bielą. Przyciągnęli się bliżej nawzajem. Roześmiali cicho. Nie wystarczyły im splecione
palce. Musieli się objąć.
Pocałowali się przy zniszczonym stole. Tym samym, który stał tu od czasów Anttiego
Kesaniemi. Syn Anttiego przytulał ów kwiat, wywodzący się z fińsko - szwedzkiej
arystokracji, całował dziewczynę wśród tych ścian z drzew, które Antti zrąbał daleko stąd w
wąskiej dolinie Skibotn i sam zwiózł konno aż tutaj. Znaczny to ładunek. Wycisnął wiele
potu. Wiele wysiłku kosztowało wzniesienie tej chaty, która wydawała się iście królewska w
porównaniu z ziemiankami, nadal dość często spotykanymi nad fiordem. Ale dla Heleny,
która przybyła ze świata porcelany i koronek, była prostą drewnianą chatą.
Mimo wszystko Helena pozwalała, by całował ją syn Anttiego Kesaniemi. Mężczyzna
dorównujący wiekiem jej ojcu.
Bo taka jest miłość. Wygląd zewnętrzny nie zawsze jest w stanie wyznaczać granice.
- Ostatnia noc w grzechu? - spytał Reijo, opierając czoło na czole Heleny.
Roześmiała się. Obejmowała go mocno za szyję. Dostrzegła jedynie błysk tego
spojrzenia, które obudziło w niej coś już za pierwszym razem, kiedy popatrzyła w zielone
oczy.
- To nie tak spędza się noc przedślubną - odparła. - Powinnam chyba przenocować u
Idy. Tak by się godziło.
- Nie wystarczy, że byłaś cnotliwa, kiedy pierwszy raz wychodziłaś za mąż? - spytał.
- A ty? - odpowiedziała pytaniem. Przywarła do niego. Nie przypadkiem, raczej
ś
wiadomie, pełna pragnienia. - jak to było z tobą, kiedy żeniłeś się po raz pierwszy?
Reijo przytulił Helenę trochę mocniej. Spojrzał ponad jej ramieniem przez okno. W
stronę fiordu, tam gdzie widział, jak „Sankt Nikołaj” znika z Raiją na pokładzie pół życia
temu. Pamiętał wszystko bardzo wyraźnie.
- To stało się tak nagle - rzekł. - W pewnej chwili wyrzekliśmy słowa, w następnej
mogłem już się nazwać żonatym mężczyzną. Ale i wtedy żyłem w grzechu. Nigdy nie
potrafiłem się utrzymać na wąskiej ścieżce cnoty. Najczęściej błądziłem po jej obrzeżach.
- W takim razie myślę, że powinniśmy pobłądzić po tych manowcach również dziś w
nocy, mój Reijo - powiedziała i pociągnęła go za sobą do bocznej izby.
- Muszę dołożyć trochę szczap do pieca - rzekł, ale go nie puściła. Zamknęła drzwi,
stanęła przy nich i żądała, by ją objął. Żądała pieszczot. Żądała jego bliskości.
- Wolę, żebyś ty mnie rozgrzał jutro rano - rzuciła beztrosko. Wsunęła mu ręce pod
ubranie. Przeciągnęła koszulę przez ramiona, nie czekając, aż wszystkie guziki zostaną
odpięte. Rozluźniła pasek spodni, zanim uwolnił się od opornej koszuli.
- Miej trochę cierpliwości dla starego człowieka! - poprosił ze śmiechem. - Jeszcze
daleko do rana, najdroższa Heleno. Nie musisz mnie pożerać. Bo nic ze mnie nie zostanie i z
kim pójdziesz do ślubu?
Odpowiedziała mu zaczepnym śmiechem.
- Muszę się przecież przekonać, czy ten mężczyzna, któremu mam jutro powiedzieć
„tak”, do czegoś się nadaje. Jeżeli nie wytrzyma dzisiejszej nocy, to poważnie się obawiam,
ż
e będę musiała odpowiedzieć „nie”, kiedy pastor zacznie zadawać trudne pytania...
- Czy do czegoś się nadaję? - zdumiał się Reijo. Wyczuł odrobinę powagi w
ż
artobliwym pytaniu.
To go rozjuszyło. Drżąc z zimna, zerwał z siebie ubranie. Potem zajął się rzeczami
Heleny z tym samym żarem i niecierpliwością.
Marznąc, pragnęli wśliznąć się sobie nawzajem pod skórę. Udało im się obudzić ogień
szaleństwa. Udało im się wykrzesać iskry w miejscach, gdzie się dotykali.
Wkrótce skóra już nie kurczyła się z zimna. Jeżeli dostawali gęsiej skórki, to z
rozkoszy.
Pieszczoty nie trwały długo, gdy Helena szeptem poprosiła, by nie zwlekał. Nawet
zimne drzwi za jej plecami wydawały się jak rozżarzone. Być może rozgrzała je swym
płonącym ciałem. Musiała trochę się wspiąć na palce, by jej dosięgnął. Na moment odgięła
się do tylu, czując, że za bardzo się śpieszy. Po chwili osunęła się na niego, żeby ją
podtrzymał. Przyjemnie było poczuć twarde mięśnie jego przedramion pod pośladkami,
zacisnąć uda na jego wąskich biodrach. Piła z jego ust, splotła ręce na jego karku.
Tkwiła między nim, tak żywym i gorącym, a drzwiami, zimnymi, ale też nie
martwymi. Drzewo również nadal żyło. Łagodne pieszczoty Reijo w samym środku aktu.
Wargi przesuwające się wzdłuż linii twarzy, muskające szyję niczym powiew wiatru w
czerwcowy dzień. Wargi całujące lekko - jak dotyk piórka - ramiona, zaokrąglenia piersi...
Nie miała dużej swobody ruchu, ale trzymając Reijo za szyję, gładziła palcami jego
drgające, lekko poruszające się mięśnie pleców.
Kochała go. Kochała całą duszą. Przyjmowała wszystko, co miał do ofiarowania.
Rozgrzani, spoceni, drżący z zimna wczołgali się pod pierzynę. Zgodzili się przyjąć
jedną od Idy. Helena zawsze z niechęcią patrzyła na skóry. Nie bez racji twierdziła, że są
najlepszym siedliskiem dla wszelkiego rodzaju robactwa. A choć puchowa pierzyna to luksus,
do którego Reijo nie odważyłby się przyznać nikomu, to i on nie skarżył się na taką odmianę.
Zbyt wielu ludzi ledwie zdołało uzbierać wełnianki bagiennej na poduszkę. Gdyby im
Reijo powiedział, że przykrywa się do spania taką ilością puchu, brzmiałoby to jak drwina.
- Czy sprostałem zadaniu? - spytał z uśmiechem.
Helena leżała obok z głową na jego ramieniu, gdzieś w zgięciu łokcia. Czuła się
jeszcze zbyt rozgrzana, by, jak zamierzała, przytulić się do ukochanego przed nastaniem
ś
witu.
Spocone ciała najlepiej stygną w pewnej odległości od siebie.
- Całkiem nieźle - odparła zdyszana. - Miejmy nadzieję, że po ślubie nie będziesz się
mniej starał...
- Przyprawisz mnie o podagrę i siwe włosy - rzekł półgłosem, tłumiąc śmiech. - Czuję
się przy tobie znowu jak młody chłopak. Przez ciebie staję się nieodpowiedzialny jak
osiemnastolatek, Heleno!
Delikatną dłonią przesunęła w górę wzdłuż jego ramienia. Palcem wskazującym i
ś
rodkowym wędrowała powoli przez ramię, do policzka. Złapała go za włosy i lekko
pociągnęła.
- To dobrze, że przeze mnie zachowujesz się niepoważnie - rzekła. - Chcę tego. I chcę
także, byś był moim Reijo. Tym, który nie ma osiemnastu lat...
W tej chwili Reijo musiał przytulić Helenę do piersi i pocałować - nie namiętnie, lecz
czule, z miłością.
Nie mogła powiedzieć nic piękniejszego. Zbyt często łapał się na rozmyślaniach o
tym, że może nie sprostać jej oczekiwaniom.
A ona bez zastanowienia powiedziała, że ceni tego mężczyznę, który żyje dwa razy
dłużej niż ona, że nie pragnie, by Reijo był młodszy...
Powiedziała, że kocha go właśnie takiego.
Reijo.
Który wkrótce skończy czterdzieści dwa lata.
Ona, Helena, która jeszcze nie miała dziewiętnastu.
- Kocham cię - rzekł z namaszczeniem. Nawet ślubnej obietnicy nie można by złożyć
z większą miłością od tej, którą Reijo zawarł w tym wyznaniu. Jutro wypowie słowa
przysięgi. Powtórzy je przed pastorem, który otrzymał władzę przekazywania Bożego
błogosławieństwa. Lecz nie będą znaczyły ani trochę więcej.
Jeżeli istniała taka chwila, kiedy pojął Helenę za żonę, stało się to właśnie teraz.
Krótka ceremonia w obecności człowieka w czerni z władzą od Boga będzie tylko
zewnętrznym potwierdzeniem tego, o czym oboje wiedzieli.
Zostali już połączeni.
Helena przytuliła się do Reijo. Ułożyła na najlepszej poduszce, o jakiej marzy każda
kobieta: na piersi kochanego mężczyzny. Słysząc jego bijące serce, gdzieś głęboko pod
swoim uchem, starała się, by uderzenia połączyły się z jej własnym rytmem.
Jej serce nie zaczęło jednak bić identycznie. Ludzie nie powinni próbować do tego
stopnia się upodobnić. To niebezpieczne, oznaczałoby bowiem podporządkowanie się
drugiemu, samounicestwienie.
A to nigdy nie prowadzi do czyjegokolwiek szczęścia.
Helena wreszcie to zrozumiała.
Dorosła.
- Ja także cię kocham, Reijo - szepnęła. Nie była pewna, czy ją usłyszał.
Jego puls bił tak spokojnie. Oddechy wydawały się bardzo ciche i powolne.
Podejrzewała, że już zasnął. Nie odważyła się odwrócić, żeby to sprawdzić. Nie chciała go
budzić.
To była ostatnia myśl, jaka jej przyszła go głowy przed nastaniem ranka, zanim
obudził ją brzask.
Reijo już od dawna był na nogach. Rozpalił pod kuchnią, ogrzał izbę dla Heleny.
Wiedziała, że będzie dobrym mężem.
Za pierwszym razem, kiedy Helena stała na ślubnym kobiercu, ceremonia odbyła się
zgodnie z wszelkimi tradycjami. Wyglądała wtedy jak niewinny kwiat. Wszyscy przyszli ją
podziwiać. Była młoda i głupia. Jak lalka, która sądziła, że świętuje wielkie zwycięstwo.
Ś
lepa - pozwoliła się zaślepić mężczyźnie, za którego wychodziła za mąż.
Uparta i zarozumiała. Rozpieszczona.
Ten dzień wydawał się cudowny z całym swym przepychem. Wszystkiego było w
bród, jak kazał obyczaj.
Teraz Helena najlepiej pamiętała swą irytację z powodu zachowania drobnych
chłopów i dzierżawców, którzy z szeroko otwartymi z ciekawości oczami i ustami pchali się,
by zobaczyć parę młodą, być świadkami tego niezwykłego przedstawienia, w którym sami
nigdy nie wezmą udziału.
Uważała, że to kładło cień na jej wspaniałym święcie. Najważniejszym dniu w jej
ż
yciu, jak myślała w swym zadufaniu. Nie powinien go mącić widok brudnych twarzy z
wytrzeszczonymi oczami i rozdziawionymi ustami.
Jakże wiele zmieniło się od tamtej pory! Jakże sama się zmieniła!
Teraz czuła się szczęśliwa, widząc wokół siebie twarze zwykłych ludzi. Nawet ten czy
ów podpity mężczyzna oparty o ścianę nie budził w niej niechęci. Rozpierała ją duma, do
licha, wielka duma, że właśnie ona wychodzi za mąż za tego fascynującego mężczyznę,
stojącego obok!
Włożyli nowe ubrania. Nie były przystrojone kwiatami czy skrojone według
najnowszej mody na kontynencie, ale kto by o to dbał tu nad fiordem Lyngen w ów wietrzny
marcowy dzień 1750 roku?
Przepełniała ich miłość, zaufanie, życzliwość i wzajemny szacunek. Chcieli dzielić
codzienność niezależnie od tego, co przyniesie: radość czy smutek.
Nie mieli powodu, dla którego musieliby unikać wzajemnie swych spojrzeń.
Dopiero kiedy stanęli przed pastorem, ramię przy ramieniu, nie dotykając się
nawzajem, spuścili wzrok.
Uznano ich mężem i żoną i nic na świecie nie mogło ich teraz rozdzielić.
W gospodzie w Bergen siedział potężny mężczyzna. Bezbłędną niemczyzną
rozprawiał z jednym z kupców o interesach.
Rozmowa dotyczyła przewozu ładunku do Francji.
W końcu doszli do porozumienia. To część rytuału, podczas którego wypijano
niejeden kielich jałowcówki.
Potężny mężczyzna, choć sprawiał wrażenie nieokrzesanego, z pewnością posiadł też
znajomość manier obowiązujących w wyższych sferach. To dawało mu siłę, a tylko
najsilniejsi mogli zostać zwycięzcami. On zaś był urodzonym zwycięzcą.
Miał wyblakłe oczy, które rzadko się uśmiechały. Usta układały się w uśmiech, ale
nigdy na tyle ciepły, by roztopić chłód spojrzenia.
Jego włosy przypominały kolorem pierwszy śnieg.
Zawsze nosił nóż. Nikt nie wątpił, że potrafiłby się nim posłużyć, choć nikt tego
jeszcze nie sprawdził.
Pozbawił przeszłość życia. Nigdy nie sięgał myślą wstecz. Nigdy nie pozwalał sobie
na wspomnienia o ciepłej, drobnej kobiecie o imieniu Helena.
Nazywał się Gurt Hallencrantz.
11
Ida cieszyła się, że gości u siebie Emila, mimo że oznaczało to dodatkowe obowiązki.
Był jedyną dorosłą osobą, z którą mogła w każdej chwili porozmawiać. Przyjemnie było
pogawędzić podczas wiosennych wieczorów, wspólnie oczekując nadejścia lata.
Co prawda Emil nie mógł zapełnić ogromnej pustki, która powstała po wyjeździe
Sedolfa, ale to dzięki niemu dni mijały trochę szybciej.
Poza tym Emil coraz częściej zdobywał się na szczerość. Znowu przypominał
dawnego przyjaciela.
Pod koniec kwietnia mógł już siedzieć. Nogę nadal miał w łupkach. Wciąż musiała
być usztywniona, jak stwierdziła Fredrikke. Kobieta znała się na tych sprawach, więc Ida
słuchała jej zaleceń. Złamane ramię także nie było jeszcze sprawne. Emil musiał je trzymać
na chustce przewieszonej przez szyję, surowo mu zakazano posługiwania się chorą ręką.
Zresztą o tym nie mogło być nawet mowy, ponieważ ręka nadal bolała. Emil nie był w stanie
poruszać nią jak kiedyś. Ale kiedy Ida nie widziała, ćwiczył mięśnie, zaciskając dłoń z
gładkim, niedużym kamykiem, który Mikkal przyniósł niedawno po pierwszych roztopach.
Wieczory w kwietniu wydawały się bardziej szare. Zimo - wiosna, czy jak ją tam
nazwać, powinna wkrótce całkiem ustąpić. Siły ciemności czołgały się jeszcze w ukryciu,
zanim tu na północy zwyciężą jasne noce.
Emil lubił tę chwilę, kiedy Ida kładła dzieci. Dźwięk dziecinnych głosów i niewyraźne
słowa. Spokojny głos Idy. Kiedy nuciła cicho kołysanki, których nie znał. Fińskie kołysanki.
Domyślał się, że Reijo jej je śpiewał.
Potem zapadała cisza.
Następnie rozlegały się lekkie kroki Idy. Dźwięk uchylanych drzwi. Emil lubił
wieczory. Lubił dzielić je z Idą. Ale powinny być takie jak teraz - szare.
Bardziej z powodu nastroju, jaki dawało słabe światło dochodzące z zewnątrz, niż z
powodu oszczędności oleju.
Niewiele dałoby się porównać do tych wiosennych wieczorów niosących przesłanie,
ż
e lato nie tylko jest odległym wspomnieniem, lecz że powtarza się co roku.
Ida podgrzała kawę. Po jarmarku uzupełniono zapasy. Nie brakowało tych
aromatycznych ziaren, ale też ich nie marnowano.
Ida zachowywała się niespokojnie. Emil, który źle sypiał, zauważył to bez trudu.
Słyszał ją w nocy. Sypialnia Idy znajdowała się tuż nad jego łóżkiem. Słyszał, jak Ida się
przekręca, jak wstaje, jak cicho chodzi po pokoju.
- Pewnie przypłyną w maju - rzekł.
Zobaczył, że skinęła głową zmartwiona. Miał nadzieję, że do powrotu Sedolfa
odzyska siły i wróci do domu. Wolałby nie słuchać nocą odgłosów z sypialni małżeńskiej.
Zdawał sobie sprawę, że zażyłość, jaka się wytworzyła między nim a Idą, zniknie z
chwilą powrotu Sedolfa. Teraz wtajemniczała go w więcej spraw, niż wypadało, nawet jako
przyjaciela.
- Ą jeśli wójt akurat w tym czasie przyśle swoich ludzi? - westchnęła. - Wyobrażam
sobie, jak stoją i czekają na brzegu. Zabierają statek w zastaw, a potem przeszukują go, by
sprawdzić, czy nie znajdą tam zabronionego sprzętu...
- Sedolf posiada go na spółkę z Larsem - rzekł Emil. On też dużo nad tym rozmyślał.
Doszedł do wniosku, że niewiele osób skorzystałoby na złożeniu donosu na Sedolfa. - Jeśli
odbiorą im sprzęt, straci nie tylko Sedolf. Coś tu nie gra.
- Właśnie - przytaknęła Ida.
Obgryzała nerwowo paznokcie. Uświadomiła sobie, że nie może się jeszcze
spodziewać odpowiedzi na swój list. Nie wiedziała nawet, czy doszedł. Nie mogła być pewna,
czy został doręczony. Pastora nie pytano, czy dotrzymał złożonej obietnicy.
- Możesz przynajmniej wierzyć, że Sedolf dotarł na miejsce - stwierdził Emil. -
Pewnie nie miał jak nas o tym zawiadomić.
Ida nie odpowiedziała. Tego wieczoru jej myśli krążyły nieustannie wokół listu. Być
może nie odniesie żadnego skutku. Nie nadejdzie żadna odpowiedź...
- Do kogo się zwróciłeś? - spytała nagle, pochwyciwszy spojrzenie Emila. Całkowicie
go zaskoczyła. Widziała, jak krew nabiegła mu do policzków. - Wtedy, gdy nasłałeś na Knuta
tych drani?
- Myślałem, że to odeszło już w przeszłość - rzekł smutno. - Nie że o tym
zapomniałaś, ale że nie będziemy do tego wracać. Ze na zawsze ta sprawa zostanie
pogrzebana...
- Tak się też stało - uspokoiła go Ida, ale chciała uzyskać odpowiedź. - Nie dlatego
pytam. Nie potrzebuję dodatkowych wyjaśnień. Nie chcę zaglądać w głąb twej duszy, Emil.
Ciekawi mnie tylko, do kogo się wtedy zwróciłeś. Do samego naczelnika?
Wreszcie skinął głową. Nie rozumiał jednak, do czego zmierza, dlaczego wyciąga te
sprawy z mroku.
Cieszył się, że wieczór jest szary, że nie przyjdzie jej łatwo odczytać wyrazu jego
twarzy. Sam też nie był w stanie przeniknąć jej zamysłów.
- Pamiętasz ich? - spytała. - Tych, którzy wtedy przyszli?
Ba, czy pamięta?
Emil uśmiechnął się zmęczony.
- Oczywiście, że pamiętam, Ida. A dlaczego?
- Napisałam do jednego z tych poborców o kłopotach Sedolfa. Może głupio
postąpiłam...
- Na Boga! - zawołał. - Prosiłaś naczelnika z Bodo o pomoc w tej sprawie? To
przecież on zabronił używania włóka na Lofotach! A sprawą Sedolfa zajmował się wójt. To
nie leży w gestii naczelnika, Ida...
- Myślisz, że wszystko tylko pogorszyłam? - spytała.
Nie chciała w to wierzyć, jednak wątpliwości nachodziły ją wiele razy, odkąd
przekazała list pastorowi. Emil skinął głową.
- Nie napisałam do samego naczelnika - przypomniała. - Lecz do jednego z jego ludzi.
Nie wiadomo, czy pójdzie z tym prosto do swego zwierzchnika...
- Wierzysz w to? - Emil pokręci! głową. - Do którego z nich? - spytał. Przypomniał
sobie ich twarze i od razu zgadł: - Do tego wysokiego blondyna o charakterystycznym głosie?
Ida przytaknęła.
Emil już wtedy zauważył, że ten mężczyzna zbyt uważnie przygląda się Idzie, kiedy
wydaje mu się, że nikt tego nie widzi. Stanął też w obronie Idy, gdy ten drugi zwrócił się
przeciwko niej...
Czy Sedolf wiedział o nim?
Emil zdawał sobie sprawę, że nie wolno mu zadać Idzie tego pytania. Ale wolno mu
mieć wątpliwości.
- Nie mogłaś wiedzieć, kim on jest... Uciekła wzrokiem. Nie podejrzewała nawet, jak
bardzo jej twarz ją zdradzała. W jednej chwili Emil ucieszył się, że nie dostał jej za żonę.
Dręczyłaby go zazdrość. Nawet teraz, kiedy wcale nie miał prawa do takich uczuć, doznał
ukłucia zazdrości. Zazdrościł bardziej temu obcemu człowiekowi niż Sedolfowi, który Idę
poślubił.
- Rozmawiałam z nim. Później. Nie sprecyzowała kiedy. A Emil nie pytał.
- Pracował w służbie naczelnika - mówiła dalej Ida w zamyśleniu. - Okazało się, że
nie był bez serca ani bezmyślny czy brutalny. Było w nim coś ludzkiego. Wierzę, że mi
pomoże. Że zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby mi pomóc...
- To tylko jeden z jego ludzi. Podrzędny funkcjonariusz - rzekł lekceważąco Emil. Nie
chciał, by Ida dobrze myślała o tym obcym, by traktowała go jak półboga. On sam postąpił
ź
le, ale ów człowiek wcale nie był lepszy. Pochodził z innej części kraju. Ida tymczasem
uczyniła z niego niemal wysłannika Boga. Dlaczego on, Emil, zawsze blednie w cieniu tej czy
innej wspaniałości? To bolało. - Co takiego miałby uczynić?
Ida nie wiedziała. Zaczynała po trochu wątpić, że cokolwiek da się dla Sedolfa zrobić.
Ż
ałowała, że powiedziała o liście Emilowi.
- Mam nadzieję, że nikomu o tym nie piśniesz - odezwała się. W jej głosie brzmiała
nuta prośby, choć się starała, by tego nie dosłyszał.
- Niby komu? - spytał.
Ida wzruszyła ramionami.
- Nie chcę, by to się rozeszło po wsi - odparła tylko.
- A Sedolfowi? - Po prostu nie mógł się powstrzymać, by o to nie spytać.
Wyraz zakłopotania na twarzy Idy potwierdził jego podejrzenia, zaraz jednak się
zreflektowała.
- Oczywiście powiem o tym Sedolfowi. Nie mamy przed sobą tajemnic.
Czyżby? pomyślał Emil w chwilę potem. Czyżby, Ida?
Poszła do łóżka ze swymi nadziejami i marzeniami.
Emil nie domyślał się ich treści. Aż do tego wieczoru nie mógł sobie nawet wyobrazić
Idy bez Sedolfa, Idy szczęśliwej u boku innego mężczyzny albo tęskniącej za kimś innym.
Pogodził się z tym, że jest nieosiągalna, bo był przekonany, ze tworzą z Sedolfem
doskonałą parę.
Teraz to się zmieniło, choć nie do końca, to byłaby przesada.
Ida prawdopodobnie sama nie zdawała sobie z tego sprawy, jak łatwo ją przejrzeć. Nie
mogła widzieć wyrazu zagubienia na własnej twarzy, kiedy wspomniała o obcym. O
człowieku, którego Sedolf nie znał.
Gdyby Emil jej źle życzył, mógłby to przeciw niej wykorzystać, nie wątpił w to. Ale
tajemnica Idy spoczywała u niego bezpieczna. Będzie jej strzegł lepiej niż swych własnych,
pomyślał.
Nie mógł się jednak nadziwić, co takiego miał w sobie ten obcesowy mężczyzna, że aż
poruszył Idę?
Nikt mniej nie przypominał Ailo czy Sedolfa niż właśnie ten obcy.
Naturalnie wykazywał pewne ludzkie cechy, ale żeby kryło się w nim coś, co łagodna,
pełna ciepła, wrażliwa Ida mogłaby uznać za pociągające, to Emilowi wydawało się nie do
pojęcia.
Kobiety zawsze pozostaną dla niego zagadką.
W końcu zasnął. Śniły mu się tłumy obcych mężczyzn, mężczyzn bez twarzy,
mężczyzn z twarzą. Wszyscy szukali Idy. Chciał ich zatrzymać, lecz był przykuty do łóżka.
Nie mógł wstać. Chciał zawołać Sedolfa, ostrzec go, że któryś z nich odbierze mu Idę.
Ale Sedolf patrzył na to wszystko z uśmiechem. Śmiejąc się, potrząsnął głową i rzekł,
ż
e ufa Idzie. Wcale się nie bał, że ją straci...
Emil zapadł w głęboki sen.
Obudziła go panująca w domu cisza. Zawsze budziła go właśnie cisza, a także słabe
ś
wiatło przezierające przez szpary między zasłonami. No i ból - ból w ramieniu i nodze, który
najbardziej dokuczał o tak wczesnej porze, kiedy w izbie panował chłód.
Emil wiedział jednak, że zaraz usłyszy znajome dźwięki. Szczebiot bliźniaków, który
prędzej czy później przejdzie w niecierpliwy krzyk. Potem rozlegną się uderzenia rączek o
ś
cianę.
Zwykle po chwili dało się słyszeć skrzypienie desek podłogi nad jego głową. Słyszał,
jak Ida wstaje. Potem robiło się cicho. - Ida zdejmowała koszulę nocną i ubierała się. Stojąc
na jednej nodze wciągała pończochę. Emil słyszał, kiedy przenosiła ciężar ciała z jednej nogi
na drugą.
Następnie rozlegały się kroki Idy, cichy skrzyp na wpół uchylonych drzwi, które
otwierała na oścież. Chór radosnych głosów dzieci, kiedy do nich wchodziła. Jej łagodny
głos.
Wszystko nabierało dźwięków, kiedy Ida wstawała. W pewnym sensie ożywał cały
dom.
Emil leżał z przymkniętymi oczami. Rozkoszował się panującym spokojem i ciszą
poranka. Wiedział, że minie dużo czasu, zanim uszy znowu odpoczną. Mimo wszystko czuł
również radość na myśl, że Ida zaraz wstanie, żeby zacząć dzień, żeby rozjaśnić go
ś
miechem.
Będzie mu tego brakowało, kiedy wyzdrowieje na tyle, by wrócić do własnego domu.
Wszystkiego innego też, oczywiście. Ale najbardziej poranków.
Mógłby sobie znaleźć żonę i mieć dzieci. Z czasem tak się stanie. Takie gospodarstwo
jak jego zapewne zrównoważy to, że nie jest już taki zwinny jak kiedyś. Z czasem tęsknota za
Idą zblednie.
Również w jego domu, który teraz wypełnia wielka cisza, nastaną poranki wypełnione
dźwiękami życia rodzinnego.
Ale to nie będzie to samo. Emil nie znał nikogo, kto tak dobrze potrafił rozpalać
ś
wiatło w ciemności jak Ida.
Tylko ona jedna.
Zaskrzypiało nad nim. Stopy na zimnych deskach. Cisza, kiedy zdejmuje koszulę
nocną...
Ida trzęsła się z zimna. Spieszyła się z zakładaniem pończoch. Zachwiała się, stojąc na
jednej nodze. Wyglądała jak błotny ptak w podmuchach wichru. Szybko wciągnęła bluzkę i
spódnicę. Tego dnia, który nadal należało nazwać późnozimowym, musiała na wierzch
zarzucić kurtkę. Na nią szal.
Czy zdąży rozpalić w piecu, zanim dzieci się obudzą? Lepiej do nich zajrzeć przed
zejściem na dół.
Ten moment zawsze będzie ją prześladował. Później przez wiele miesięcy mogła
zamknąć oczy i jakby znowu stanąć w uchylonych drzwiach. Przeżyć to ponownie
wszystkimi zmysłami.
Ida spojrzała - i zrozumiała.
Zrozumiała od pierwszej sekundy.
Nie miała nawet cienia wątpliwości. Nawet przez ułamek litościwej sekundy.
Po prostu zmroziło ją. Zamarła. Poczuła dławienie w gardle.
Spokojnie przeszła przez pokój.
Widok mógłby wydawać się niemal wzruszający, gdyby zapomnieć o przerażeniu.
Mikkal siedział cichutko, tak jakby dotarło do jego maleńkiej, ciemnowłosej główki, że z
małą Raiją stało się coś niedobrego.
Może to wyczuwał. Byli przecież bliźniętami. Ciągle przebywali razem. Być może
istniały między nimi więzi, których Ida nie potrafiła lub nie była w stanie pojąć.
- Jaija - powiedział chłopczyk z oczyma utkwionymi w Idę. Poklepywał siostrę po
głowie. Głaskał ją, jakby chciał pocieszyć. A ona leżała tak cicho, cichutko. Z twarzą
zwróconą ku górze i z otwartymi ustami.
Oczy miała zamknięte. Długie, gęste, czarne rzęsy wydawały się jeszcze ciemniejsze
na bladych policzkach.
Wargi powinny być czerwone, a były również blade, aż sine. Drobne rączki leżały
nieruchomo mocno zaciśnięte. Znajome, kochane, kochane rysy...
I maleńka, pulchna dłoń Mikkala, gładząca siostrę po policzkach, po włosach. Ciepły,
drobny policzek, przytulający się do zimnego...
Zalegająca dookoła cisza brzmiała jak krzyk w uszach Idy. Cisza jakby zaciskała się
wokół niej, napinała, groziła wyciśnięciem ostatniego tchu...
Wszystko wyryło się w jej pamięci jak w kamieniu. Później mogła przywołać
wspomnienia i spostrzegać rzeczy, na które nie zwróciła uwagi, kiedy znalazła się w środku
wydarzeń.
Ida upadła na kolana, podniosła Mikkala z łóżka i postawiła obok, a potem o nim
prawie zapomniała.
Objęła ciałko malutkiej Raiji. Wiedziała, że będzie zimne. Wiedziała, że będzie
zesztywniałe...
Wzięła na ręce. Zaciążyło w ramionach. Koc pomógł utrzymać w nim ciepło. Być
może również Mikkal.
Z tego, co było życiem, pozostał tylko ciężar. Zniknął czysty śmiech. Zgasł blask
oczu, które tak wyraźnie zdradzały pokrewieństwo. Usta nie miały już nigdy formować słów,
które zdawały się je całkiem wypełniać i stawały się tak duże, że niemożliwe do wymówienia.
Ida klęczała przy posłaniu, coraz mocniej przyciskając dziecko do piersi. Całowała
policzki, tak jakby mogła w ten sposób na powrót przywołać na nie rumieńce. Kołysała
córeczkę. Przyłapała się na tym, że nuci kołysankę, którą śpiewała dzieciom co wieczór.
Obok Mikkal szarpał ją za rękaw kurtki. Zmarzł, stojąc boso na podłodze.
W izbie zapanowała pustka.
Ida ułożyła dziecko delikatnie na poduszce. Jej dziecko. Jej córeczkę. Jej cudowną,
drogą córeczkę. Kochaną, śliczną Raiję.
Nakryła ją aż pod brodę.
Ale nic już nie mogło sprawić, by wyglądała jak żywa.
Również Mikkal domyślał się, że coś jest nie tak. Trząsł się z zimna.
Ida przygarnęła go do siebie. Poczuła, jak bije jego serce, i ogarnęła ją ogromna
wdzięczność.
Niema wdzięczność wyzwoliła falę smutku. Ale ani jednej łzy.
Ida poruszała się w pustce. Naturalnie otaczały ją ściany i sufit, stąpała po podłodze,
jednak nie czuła ich obecności. Wiedziała, że są, ale znajdowała się poza nimi. Wydawały się
nierzeczywiste, w pełni nierzeczywiste.
Trzeba było ubrać Mikkala. Znalazła jego rzeczy. Wciągnęła na chłopca. Zrobiła to
mniej delikatnie niż zwykle, ale się nie skarżył.
Czy takie małe dzieci mogą być do tego stopnia wyrozumiałe?
Odezwał się do niej. Odpowiedziała, ale nie słyszała słów, jakie padły.
Zaglądała do dzieci, zanim się położyła. Cichutko weszła do pokoiku, stanęła przy
szerokim łóżku, które bez trudu mieściło bliźnięta. Miało tak wysokie krawędzie, że żadne z
nich nie mogło spaść we śnie, nawet bardzo niespokojnym.
Pogładziła oboje po główkach. Musiała dotknąć okrągłych policzków.
Niebo było gwiaździste. Blada, odległa zorza polarna rozjaśniała niebo na wschodzie.
Wkradała się przez szpary w zasłonach, dając dość światła, by Ida mogła zobaczyć twarze
dzieci.
Na ich widok ogarnęła ją błogość, wielkie szczęście. A serce wypełniła miłość.
Czy to może okazać się niebezpieczne? Czy nie wolno tak bardzo kochać? Nawet
własnych dzieci?
Oboje oddychali spokojnie. Wyglądali jak dwa aniołki. Raija uśmiechnęła się, kiedy
Ida pogłaskała ją po policzku i ostrożnie pocałowała. Z ust dziewczynki wydobyło się lekkie
westchnienie. Ale spała dalej.
Wyglądała zupełnie tak jak teraz, stwierdziła Ida.
Ale ta lub inna chwila między momentem, kiedy wymknęła się wieczorem z
dziecinnego pokoju, zostawiając uchylone drzwi, i przeszła do swojego po drugiej stronie
korytarza, a tym, kiedy weszła tu nad ranem, była dla malutkiej Raiji ostatnią.
Nigdy się nie dowie, która.
Ida wzięła Mikkala i uczyniła krok w pustkę. Musiała obejrzeć się za siebie, kiedy
wychodziła z pokoju. Czuła, jak serce jej wypełnia jednocześnie ból i miłość, rozsadzając jej
piersi.
Raija była takim ślicznym dzieckiem!
Ida zamknęła drzwi. Wszystko w niej krzyczało, bo zostawiła Raiję samą.
Ale musiała rozpalić w piecu.
Mikkal musi dostać jeść.
Trzeba zająć się Emilem...
A wszystko wydawało się nieskończoną pustką. Większą, niż jakakolwiek, na której
skraju do tej pory się znalazła. I tylko ból w tej nieopisanej pustce, w tej nierzeczywistości.
Mikkal się nie odzywał. Dobry, grzeczny chłopczyk! Ida pocałowała go, przemawiała
łagodnie, ale ból niczym cierń tkwił również w jej głosie.
Mikkal się nie śmiał.
Podejrzewał, że coś się stało, bo Raija nie wstała. Została sama w łóżku nakryta
kocem pod brodę.
- Jaija chola - rzekł, rozumując na swój dziecinny sposób.
- Raija śpi - usłyszała Ida własny głos. Dla Mikkala śmierć to tylko słowo. - Raija śpi,
długo, długo, długo...
Chłopczyk nie spuszczał z matki swych ciemnych oczu.
- Jest jej dobrze - dodała. W każdym razie musiała starać się w to wierzyć.
W przeciwnym razie straciłaby już całą nadzieję na wyjście z pustki.
Czy przyszła do ciebie, Ailo? przebiegło jej przez myśl. Mikkal trzymał się matki. Stał
wiernie obok niej, kiedy usiłowała wzniecić pierwsze iskry między pasami brzozowej kory.
Musiała rozpalić w piecu. Musiała ogrzać dom.
Dzięki Bogu, że tak wiele musiała zrobić!
Czy jedno z naszych dzieci jest z tobą, Ailo? Dlaczego czuję tak bezgraniczną pustkę,
skoro ona poszła do ciebie? To nie powinno mi sprawiać takiego bólu. Przecież będzie kogoś
miała przy sobie. Kogoś, kto kocha ją tak samo mocno jak ja.
Raija jest twoim dzieckiem, Ailo. Naszym. Czy jesteś tam, żeby się nią zająć?
Wszystko zdawało się pustką.
Ogień lizał drewno. Mikkal chodził za Idą krok w krok, uczepiwszy się fałd spódnicy.
Zwykle ją to irytowało.
Ale dzisiejszy dzień nie jest zwykły. Jest krzyczącą pustką. Znosiła wszystko,
ponieważ poruszała się w próżni.
Emil zmrużył oczy, kiedy ją zobaczył. Rozsunęła zasłony. Jej ręce wykonywały te
same czynności jak co dzień każdego ranka. W tej samej kolejności. W tym samym tempie.
W ten sam sposób.
- Czy stało się coś złego? - spytał.
Ida zatrzymała się. Popatrzyła na niego jakby pytająco. Złego? Słowo to przeszyło
warstwę puszystej waty, która ją spowijała.
Złego?
- Mała Raija nie żyje - odparła. Wzięła do ręki ubranie Emila. Chciała mu pomóc się
ubrać.
Emil zdrową ręką złapał mocno nadgarstek Idy. Niemal zmusił ją, by usiadła na
brzegu łóżka.
- Popatrz na mnie, Ida!
Usłuchała. Popatrzyła jak na szkło, na wskroś niego. Unosiła się w próżni, chociaż
usiłował się tam wedrzeć. Nikt nie zdołałby tego dokonać. Próżnia była jej. Tylko jej...
- Nie żyje? - spytał. Ida skinęła głową.
- Nie żyje. Śpi. Jest taka ładna. Ale nie żyje. Zwolnił uścisk. Widać dostrzegł na ręku
Idy sine plamy. Nie mógł wejść po schodach, żeby sprawdzić to, o czym mu powiedziała. Nie
mógł nawet wyjść z łóżka na własnych nogach.
Nigdy nie czuł się do tego stopnia bezsilny!
- Przecież nawet nie była chora!
Ida tylko potrząsnęła głową. Nie znajdowała żadnego wytłumaczenia. Absolutnie
ż
adnego. Dziecko, które ledwie zaczęło żyć, nie powinno tak odchodzić. Nie powinno się go
pozbawiać pełni życia.
- Ubierz mnie! - zażądał Emil. Musiał przybrać surowy ton głosu, ponieważ wydawało
się, że Ida inaczej nie dosłyszy. Pomogła mu. Podparła go, by mógł dotrzeć do kuchni. Robiła
wszystko jak co dzień każdego dnia.
Emil zagryzł zęby. Stanął na zdrowej nodze, zdrową ręką oparł się o blat stołu. Udało
mu się pochwycić wzrok Idy, ale nie wiedział, czy uda mu się odsunąć tę woalkę, którą
spuściła przed oczami, woalkę ukrywającą cierpienie.
- Musisz zaprzęgnąć konia do sań, Ida. Przyprowadzić przed dom.
Nieobecnym wzrokiem spojrzała na Emila. Ale nie zadawała pytań.
- Reijo musi tu przyjechać - dodał. - Mogę usiąść w saniach. Tyle przynajmniej mogę.
Mogę poprowadzić konia jedną ręką. Na cypel wiedzie prosta droga.
Ida nie protestowała. Gdyby nie odrętwienie, które ją ogarnęło, miałaby wiele
zastrzeżeń. Teraz posłusznie robiła to, o co ją prosił. Ale ponieważ nie zdążył jej zawołać,
zanim wyszła, nie włożyła na siebie nic cieplejszego. Wydawało się, że nie czuła zimna.
Wróciła bez słowa. Przyniosła dwie derki, wyszła z nimi. Potem pomogła Emilowi
założyć ciepłe buty. Otuliła go grubym futrem Sedolfa. Naciągnęła mu na głowę Sedolfa
czapkę, a na ręce Sedolfa rękawiczki.
Emil czuł, że taka wyprawa nie pomoże mu szybciej wrócić do zdrowia. Ale miał
wobec Idy dług do spłacenia.
Wyprowadziła go i pomogła zejść ze schodów. Poczuł, że wstępuje w niego życie.
Powietrze poranka na twarzy było jak pocałunek. Emil nie pamiętał już, jak to cudownie
wciągnąć w płuca świeże powietrze. Ale też dawno nie miał ku temu okazji.
Wyglądał blado, kiedy wreszcie znalazł się w saniach, lecz czuł, że znów jest
mężczyzną.
- Wejdź do domu! - poprosił. Wiedział, że niepotrzebnie. Ida ubrała Mikkala i razem z
nim poszła do obory.
Emil uzmysłowił sobie, że musi sprowadzić tu Reijo, zanim Ida odzyska poczucie
rzeczywistości i zrozumie!
Usiadł między skórami, czekało go wielkie zadanie.
Dlaczego właśnie ona? spytał, kierując się ku siłom potężniejszym od niego.
Dlaczego to musiało spotkać Idę?
Jednak nie uzyskał odpowiedzi.
12
Rzadko się zdarzało, by Reijo rozumiał tak niewiele jak w chwili, kiedy Emil pojawił
się w saniach na podwórzu przed chatą na cyplu. Koń ociekał potem, a sam Emil był bardzo
blady i z trudem łapał oddech. Ale nie tracił czasu i nie czekał, aż mu pomogą wysiąść.
Reijo zrozumiał ten pośpiech, kiedy Emil wyjaśnił mu powód swej wizyty.
Wiadomość zmroziła serce Reijo. Helena usiadła w saniach obok Emila, pomogła mu
powozić. Razem pojechali do Idy. Reijo pognał konno.
Ida krzątała się w oborze. To tam Reijo ją znalazł. Chłopczyk bawił się na kupce
siana, a ona dawała zwierzętom jeść. Lampa wisiała na haku u belki. Rzucała wystarczająco
dużo światła, by Reijo dostrzegł, jak bardzo Ida pobladła.
Podszedł do córki i objął ją. Przytulił tak, jak w czasach, gdy była mała. Przytulił tak,
jak ją przytulał i koił rozdzierający serce płacz, kiedy była niewiele starsza od Mikkala.
Przytulił ją, ponieważ była jego dzieckiem. I nic na świecie nie mogło tego zmienić.
Przytulił ją, ponieważ ją rozumiał.
- Ona nie żyje - odezwała się Ida. Choć głos miała nie zmieniony, brzmiał dziwnie
obco. - Nawet nie była chora...
To absurdalne. Ale się stało. Reijo wypuścił Idę z objęć. Podniósł do góry Mikkala,
czuł, że teraz to dziecko będzie dla nich cenniejsze niż cokolwiek innego.
Ida zagryzła dolną wargę. Ojciec przyjrzał się jej twarzy i zobaczył, że nie płakała.
Zobaczył, że płacz zastygł gdzieś w środku. Ujrzał przerażający spokój.
O Boże, jakże ona przypomina Raiję!
Reijo położył rękę na ramieniu córki. Poczuł, że noga, którą złamał przed laty, dawała
o sobie znać, gdy stał zbyt długo.
- Chodźmy do domu, Ida.
Uczyniła to, o co ją prosił. Wydawało się, że jest zadowolona, że nie musi myśleć, że
nie musi sama podejmować decyzji.
Ale Reijo widział, że się zmaga, że wszystko w niej jest walką. Straciła dziecko. W
absurdalny sposób, nagle i niespodziewanie.
Oczywiście wszystko w niej nie chciało się z tym pogodzić. Mogłaby skinąć głową i
przyznać, że o tym wie. Mogłaby o tym mówić, ale mury w niej broniły dostępu do prawdy.
Reijo wiedział o tym. Wiele wiedział o smutku.
Najpierw pojawia się pustka.
Następnie ból, by ugodzić niczym nóż.
Potem trzeba przez to przejść. Na drugą stronę. Wrócić do życia. A życie nigdy nie
będzie już takie jak kiedyś. Nie można niczego cofnąć. Nie można przywrócić ludzkiego
istnienia.
Stracili maleńką Raiję.
Odtąd życie będzie się toczyć bez niej.
To przekraczało możliwości zrozumienia - nawet dla niego, który stał trochę bardziej
z boku niż Ida. Nawet dla niego, który żyje dłużej niż ona i już wcześniej zaznał sporo
cierpienia i trosk, poznał ich różne oblicza.
Ś
wiadomość tego, co się stało, sprawiała tyle bólu, że nie sposób go ukoić słowami.
Dlatego nie mógł powiedzieć córce, że to, co teraz czuje, kiedyś minie. Nie mógł jej
powiedzieć, że życie toczy się dalej. I tak by mu nie uwierzyła.
To nie byłaby nawet pociecha.
Musi to sama przeżyć. Musi sama przez to przejść. Przez wszystkie sale. Nic nie
pomoże, że będzie jej wskazywał właściwe drzwi. Ida sama musi je znaleźć. Dopiero po
przejściu tego domu, który Reijo nazywał smutkiem, ból i tęsknota, i troska staną się częścią
jej samej.
Nie chodzi o to, żeby się od nich uwolnić, lecz o to, by się nauczyć z nimi żyć.
Uczynić z nich również coś wartościowego.
Takich słów nie mówi się matce, która właśnie straciła dziecko.
Emil wyglądał, jakby wyszedł z sauny. Lał się z niego zimny pot. Nawet kiedy Helena
pomogła mu zdjąć kurtkę, najprawdziwszy dork, nadal się pocił. Widać ta podróż mu nie
posłużyła.
- Chyba ciągle bardzo ją lubisz - stwierdziła Helena na swój łagodny sposób. -
Dokonałeś czegoś naprawdę niezwykłego...
Skrzywił się, próbując się uśmiechnąć. Nie chciał, by ułożono go w bocznej izbie.
Helena pomogła mu usiąść na kuchennej ławie.
- To nic takiego - odparł. - Ida potrzebuje teraz opieki najbliższych.
Wszedł Reijo, trzymając na jednej ręce chłopczyka, a drugą obejmując Idę.
- Powinieneś się przebrać - rzuciła Ida w stronę Emila.
Widocznie nie zauważyła nawet obecności Heleny. Ostrzegawcze spojrzenie Reijo
powstrzymało Helenę przed objęciem Idy, co właśnie zamierzała zrobić.
- Jeszcze chwilę - odpowiedział Emil. - Pozwól mi najpierw złapać oddech.
- Czy macie w domu spirytus? - spytał Reijo. Ida wzruszyła ramionami.
- Sedolf na pewno coś tam ma. Nie wiem gdzie. Jeśli cokolwiek zostało po ostatniej
popijawie...
Zdjęła wierzchnie okrycie z Mikkala. Zabrzęczała garnkami. Wyjęła kaszę, wodę i
mąkę.
- Jeszcze biedak nic nie jadł - wyjaśniła. Reijo pozwolił, by postawiła garnek na piecu.
Potem chwycił ją za ręce. Były lodowate. Nie pamiętał, czy założyła rękawiczki, kiedy
wychodziła z obory. Prawdopodobnie nie. Chyba w ogóle nie myślała teraz o sobie.
- Helena przypilnuje kaszki - rzekł. - Pokaż mi Raiję, Ida!
Ich spojrzenia na długo się spotkały. Ida walczyła z mgłą, która ją otaczała. Walczyła
z cieniami, które przede wszystkim przed nią chciały ukryć prawdę. Chociaż ona wiedziała.
Wiedziała, że maleńka Raija nie śpi po prostu spokojnie na poddaszu.
Skinęła głową. Pozwoliła ojcu, by wziął ją za rękę, kiedy szli na górę po schodach,
otworzyła przed nim drzwi. Nie puściła jego dłoni. Musiała czuć, że jest tuż obok. Że nie jest
sama.
W pokoju dziecinnym panował półmrok. Ida nie odsunęła zasłon. Cienie były ciemne i
miękkie.
Maleńkie otwarte usta. Nigdy już nie wydobędą się z nich słowa. Już nigdy nie
usłyszy, jak ten cienki głos mówi „mama”.
Już nigdy nie osuszy łez na tych okrągłych policzkach. Nigdy nie będzie rozczesywać
niesfornych czarnych włosków.
Reijo puścił rękę córki. Przykucnął przed łóżkiem.
Również on z trudem powstrzymywał się od płaczu. Kilka łez stoczyło się cicho po
jego policzkach. Palcem wskazującym ostrożnie pogładził twarz dziecka. Zatrzymał dłoń na
chwilę ponad otwartymi ustami. Nie wyczuł oddechu. Wiedział, że nie może się tego
spodziewać, ale musiał sprawdzić, żeby samemu się z tym pogodzić.
Dziewczynka nie wyglądała na martwą. Wydawało się, że śpi. Tak jakby już zawsze
miała spać.
- Nie mogła cierpieć - odezwał się cicho. - Wygląda tak spokojnie. Po prostu się stało.
- Mikkal by się obudził, gdyby cierpiała - wykrztusiła Ida. - Słyszałabym.
Przyszłabym tu...
Reijo wstał. Przytulił córkę. Sam tego potrzebował.
- To by niczego nie zmieniło, moja Iduniu. Nie udusiła się pierzyną. Nie walczyła. Po
prostu zasnęła głębokim snem. Patrik uratował ją od śmierci. Być może nie zawsze trzeba tak
czynić. Może nie miała żyć dłużej, a tylko zalśnić na krótką chwilę niczym promyk słońca.
Nie widzimy w tym żadnego sensu, kochana Ido, ale musi jakiś istnieć. Musisz wierzyć, że
jest jej dobrze tam, gdzie teraz przebywa. Była małym aniołkiem. Teraz stała się może
prawdziwym...
- Całkiem poważnie tak myślisz, tato? - spytała Ida. Popatrzyła na niego z
niedowierzaniem. Przyglądała się ojcu badawczo, jak zwykła to robić jako mała dziewczynka,
ż
eby się przekonać, czy nie żartuje, czy naprawdę myśli to, co mówi. - Wierzysz w to?
Reijo nigdy nie był w stanie kłamać tym oczom. Nie lubił okłamywać najbliższych.
- Nie wiem - odparł, ciężko wzdychając. - Nic nie wiem, Ida. Wiem tyle, co i ty. Ale
istnieją takie marzenia, które sprawiają, że wszystko staje się łatwiejsze do zniesienia. Trochę
piękniejsze. Później, kiedy nabiera się dystansu, można z nich zrezygnować. Ale teraz wiara
może zmniejszyć cierpienie, uśmierzyć...
- Nie próbuję udawać przed sobą, że Raija nie umarła...
Ida uklęknęła przy łóżku. Wzięła w palce jedną z malutkich dłoni - była zaciśnięta, ale
Ida wiedziała, że nie musi to oznaczać walki. Raija często zamykała w ten sposób dłonie,
kiedy spała.
- Wiem dobrze, że nie żyje, tato. Wiem to całą sobą. Ale nie mogę płakać. Nie mogę
uronić ani jednej łzy. Czuję tylko pustkę. Ból. Wiem, że Raija nie roześmieje się do mnie
jutro rano. Nigdy nie usłyszę, jak tupie nóżkami po podłodze. Nie podskoczy, tak jak tylko
ona potrafiła. A mimo to czekam, aż usłyszę znajome dźwięki, i będę wiedziała, że to ona.
Traktowałam oboje jak jedno. Wydaje mi się, jakby była tam teraz na dole i czekała na swą
kaszkę. Chociaż widzę ją tutaj. Chociaż wiem, że nie żyje...
- Smutek ma wiele twarzy - odezwał się Reijo. - Żadna z nich nie jest bardziej
prawdziwa od drugiej...
Ida pozostawiła te słowa bez odpowiedzi. Brzmiały przekonująco, ale ona nie czuła
smutku. Jedynie pustkę. I nie była w stanie o niej mówić. Nie była w stanie powiedzieć o tym
ojcu. Może pomyśleć, że jest chora...
- Ona nie może tak leżeć - zauważył Reijo. - Wiesz o tym?
Ida przytaknęła. Wiedziała. Ale nic przy tym nie czuła. Nie wyobrażała sobie, co
będzie, jeśli mała tu zostanie.
- Trzeba ją umyć. Przebrać. Zrobię jej ładną trumnę...
Ostatnie słowo Reijo wymówił tak ostrożnie, jak potrafił. Ale Ida nawet nie drgnęła.
Jej twarz przez cały czas była blada i nieporuszona. Tak jakby odrętwiała i nie mogła wyrażać
uczuć. Albo się na nie zamknęła.
- Ona nie może leżeć w domu, Ida... Ida znowu przytaknęła, tym razem powoli. Na
krótko zamknęła oczy, ale to niczego nie zmieniło. Znajdowała się pośrodku wydarzeń. I poza
nimi.
- Popłynę na drugą stronę fiordu, musimy ją pochować, Ida. Ziemia nie jest już tak
twarda i powinno się udać wykopać grób. Nie potrzeba wielkiego dołu. W razie czego sam go
wykopię...
- Będzie taka samotna - odezwała się Idą cicho. - Taka samotna, tato!
- Ona nie żyje, Ida!
Ida skinęła głową. Popatrzyła na to dziecko, które nadal kochała. Kochała aż do bólu
Dziewczynka miała w sobie tak wiele z Ailo, z jego rysów twarzy. Z twarzy Mikkala, mówił
tato. Ale także Ailo. Ze była wiernym odbiciem Mikkala, ojca Ailo. Ale ona zawsze widziała
w córce Ailo. I być może dlatego jeszcze bardziej ją za to kochała. Może darzyła ją odrobinę
większym uczuciem niż synka. Chociaż... miłości nie można mierzyć. Małego też przecież
kochała. Całym sercem. Mogłaby dla niego oddać życie, tak zresztą jak i dla malutkiej Raiji...
Raija nie żyje...
- Umyję ją - powiedziała. Czuła, że jest silna mimo bólu. - Umyję ją i ubiorę. Zrób jej
trumnę, tato. Ale postaraj się, żeby była piękna. Raija powinna mieć piękne łóżeczko...
- Trumnę - rzekł Reijo. - Ona nie śpi. Umarła. Ida pokiwała głową.
- Jest taka śliczna, tato. Jest taka śliczna, mały aniołek. A może przebywa w krainie
Saivo razem z Ailo...
Reijo wyprowadził Idę z pokoju.
- Czy jesteś pewna, że powinnaś to zrobić całkiem sama? - spytał ostrożnie. Nie miał
odwagi wyznać, jak bardzo się o nią martwi. - Helena może ci pomóc...
- To moje dziecko, tato. Tylko moje. To ja powinnam się tym zająć. Jestem jej matką.
Reijo nie czuł się najlepiej.
Ida była tak okrutnie samotna za każdym razem, kiedy grunt usuwał się jej spod nóg.
Sama musiała się zmagać z trudnościami.
Sedolfa i teraz przy niej nie było. Ale to nie jego wina. Nikt nie mógł przewidzieć, że
tak się stanie. To niesprawiedliwe, ale smutek i radość nie zostały widocznie dokładnie
rozdzielone, by móc je potem racjonować z jak największą sprawiedliwością.
Ż
ycie nie jest takie.
Udało się namówić Idę, żeby coś zjadła. Sama o tym zapomniała. To nie takie ważne.
W próżni nie trzeba pożywienia.
Następnie Ida nagrzała wody i zaniosła ją na poddasze. Usłyszeli, jak przekręca klucz
w drzwiach dziecinnego pokoju.
- Nie jest z tych, które rozpaczają i płaczą - rzekł ciężko Reijo. - Wtedy byłoby jej
chyba łatwiej.
- Wydaje się taka samotna! - westchnęła Helena zrezygnowana. - Chciałabym jej
powiedzieć, że mogę to dzielić razem z nią, ale brak mi odwagi. Nie jestem w stanie wydobyć
słowa, kiedy ją widzę. Trudno mi się do niej zbliżyć... jakby wyrosły jej kolce...
- Jest silna - stwierdził Emil zamyślony. - Nie sądziłem, że tak to przyjmie... w taki
sposób. Myślałem, że będzie krzyczeć. Wyrzuci z siebie ból wraz ze złością. Albo jakoś
inaczej. Zawsze taka była: bezpośrednia, wybuchowa, niepohamowana...
- Ida bardzo silnie wszystko odczuwa - rzekł cicho Reijo. - Śmierć małej Raiji to dla
niej zbyt wiele. Jej reakcja to obrona, żeby pozostać przy zdrowych zmysłach. Ida należy do
tych, którzy długo noszą wszystko w sobie. Zarówno szczęście, jak i smutek. Przeżywa całą
duszą...
Reijo pomyślał o swojej Raiji. Tak wiele przechodzi dalej z rodziców na dziecko. Tak
wiele dziedziczy się po przodkach...
W całym ciele odczuwał niepokój. Musiał wyjść. Trzeba zrobić trumnę.
Łóżko...
Zastanawiał się, jaką ta mała byłaby kobietą. Jakie cechy ludzi, których znał i kochał,
przekazałaby dalej.
Zostało tylko jedno. Tylko jedno może przekazać dziedzictwo po tych dwojgu - po
Raiji i Mikkalu. Tylko mały Mikkal.
Reijo się nie śpieszył. Nie czuł zimna w komórce, dopóki się czymś zajmował. Bardzo
się starał. Znano go z tego, że miał zręczne ręce, w każdym razie do stolarki.
Jego wnuczka nie może spocząć w ziemi w prostej, naprędce skleconej trumnie.
Targało nim wiele z tych uczuć, z którymi zmagała się Ida. Trochę więc pewnie odziedziczyła
po nim.
Dokładnie mierzył. Oheblował deski. Starannie wygładził.
Jaka maleńka trumna. Jak skrzynka do przechowywania lnianego płótna.
Odpowiednio ku temu ładna. Wystarczająco ładna, że gdyby wystawić ją na pokaz, nie
przyniosłaby wstydu stolarzowi.
Kiedy uznał, że skończył, musiał przesunąć dłonią po bokach i wieku.
Nawet wewnątrz nie znalazł drzazg. Drzazgi nie mogą wbijać się w ciało dziecka..'.
O Boże, co za myśli! Spocznie tu martwe ciało!
Jednak troska, jaką otaczał małą Raiję, wcale nie stała się mniejsza, mimo że sobie to
uświadomił...
Opanował się. Wyszedł z komórki, zabierając ze sobą trumnę. Jednak zostawił ją na
schodach, nie chciał, żeby kłuła Idę w oczy.
Na twarzy Heleny wyraźnie malowało się zmartwienie.
- Nadal jest tam na górze - szepnęła. - Nie odpowiedziała mi nawet, kiedy zapukałam.
Słyszałam ją, ale mi nie odpowiedziała!
Reijo pocałował żonę w czoło, pogładził szybko i czule po włosach. To dla Heleny
nowe doświadczenie. Wymagało wiedzy o ludziach, której nie posiadała.
Kiedy stanął za zamkniętymi na klucz drzwiami do dziecinnego pokoju, pomyślał, że
to dobrze, iż Raija nie musi przez to przechodzić. Istnieje zatem w tym wszystkim jakiś sens.
Niezależnie od tego, czego doświadczyła, tego jej los oszczędził.
Jej dziecko. Jej córka. I zmartwienie większe, niż można pojąć.
- Ida - odezwał się cicho. Nie zapukał. Nawet nie próbował nacisnąć klamki. - Już
skończyłem. A ty?
Cisza zdawała się niemal namacalna niczym ściana. Bardziej nieprzenikniona niż
zamknięte drzwi.
- Zrobiłem dla niej ładną trumnę. Najładniejszą, jaką umiałem. Czy może już w niej
spocząć?
- Przynieś ją! - rozległ się głos Idy, ostrzejszy niż kiedykolwiek.
Reijo zszedł na dół i napotkał pytające twarze. Pachniało rybą. A więc Helena zrobiła
coś do jedzenia. Musieli się starać, by dzień nie różnił się zbytnio od innych. Ze względu na
Mikkala, który na pewno rozumiał, że coś się stało. Który pewnie rozumiał, że ma to coś
wspólnego z siostrą. Ale któremu zostało oszczędzone zachowanie tego w pamięci, kiedy
będzie dorastał.
Malutka Raija będzie dla niego tylko imieniem. Być może odległym wspomnieniem,
gdzieś na dnie serca...
Trumna wydawała się ciężka. Nie dlatego, żeby sporo ważyła. Była lekka. Ale
przypominała o ostateczności.
Ida otworzyła. Drzwi były otwarte na oścież, kiedy Reijo dotarł na górę. Siedziała na
brzegu łóżka. Zapaliła lampę. Miska z wodą stała na niskiej komodzie pod oknem. Rozsunięte
zasłony wpuszczały ostatnie światło dnia.
Na kołdrze leżała mała Raija. Ponieważ w pokoju panował półmrok, Reijo doznał
wrażenia, że dziewczynka nadal żyje. Gdyby przyjrzał się dokładniej, zobaczyłby, że
twarzyczka zastygła i jest martwa. Ale z pewnej odległości, spowita miękkim cieniem, ma-
lutka Raija wyglądała na śpiącą.
Ida ubrała ją w aksamitną sukienkę, uszytą przez Helenę. Niebieską jak nocne niebo,
lśniącą i żywą. Uzgodniły, że Helena przyszyje biały kołnierzyk i białą taśmę jako pasek w
talii. Ida zrobiła do tego pończoszki z najcieńszej białej wełny, żeby pasowały.
To przesada, uważali wszyscy, którzy to widzieli. Kto to słyszał, żeby wydawać tyle
pieniędzy na niemowlę? Ubierać je jak dorosłą!
Ale Ida tak chciała. A Helena cieszyła się na czekającą ją pracę. Uszyła też podobne
ubranko dla Mikkala. Bez paska, z nieco innym kołnierzykiem. Tak żeby strój chłopca trochę
się różnił.
Maluchy wyglądały w tych ubrankach jak pańskie dzieci. Reijo nie znajdował na to
innych słów. Helena potwierdziła jego zdanie. Uszyła stroje nie tylko z wyobraźni,
przypomniała sobie fasony z czasów, kiedy uczyła się kroju w rodzinnym domu.
Teraz Ida ubrała córkę w tę sukienkę. Założyła cienkie pończoszki. Ładnie uczesała jej
włosy. Zawiązała na główce białą, lśniącą wstążeczkę.
Reijo zobaczył, że na ciemnoniebieskim tle sukienki coś błyszczy niczym prawdziwa
gwiazda.
Kiedy się pochylił, ujrzał klejnot Idy. Najdroższy, jaki posiadała. Złotego ptaszka od
Ailo.
- Nie ma sensu grzebać z dzieckiem kosztowności - zauważył ostrożnie.
- Ailo był jej ojcem - odparła Ida stanowczo. - Na pewno coś by jej dał, ale nie miał ku
temu możliwości. Znam ptaki, rzeźbione przez Ailo. Dla mnie są równie piękne we
wspomnieniach. Malutka Raija będzie taka samotna. Powinna mieć przynajmniej tego ptaszka
od Ailo. Dla ochrony. To również jej spadek. Mimo że być może nie będzie jej tam zbyt
potrzebny...
Ida urwała. Spojrzała na ojca.
- Chcę, żeby go miała - dokończyła zdecydowanie. Reijo wiedział, że nie powinien
próbować podważać jej decyzji.
- To piękna myśl - rzekł cicho. Podniósł trumnę, pokazał Idzie, zobaczył, jak się
skuliła. Ale przesunęła ręką po deskach, tak jak przed chwilą sam uczynił. Potem skinęła
głową.
- Jest dobra - powiedziała. Wyłożyła trumnę prześcieradłem. Ułożyła je tak ładnie,
jakby ścieliła łóżko dla księżniczki. Zadbała o lekkie podwyższenie pod głową. Brzegi po
bokach podciągnęła do góry, jakby mościła gniazdo.
Następnie podniosła dziecko. Uczyniła to z takim nabożeństwem, jakby wykonywała
ś
więty rytuał. Opadła na kolana z małą na rękach. Ułożyła ją ostrożnie na posłaniu, które dla
niej przygotowała z wielką starannością i miłością. Rozłożyła nad nią lnianą poszewkę z
haftem na jednej stronie, tak by haft znalazł się na górze. Wstała ze złożonymi rękami.
- Nie zniosę tego, jeśli ktoś zechce podwiązać jej brodę - rzekła. Słowa brzmiały
niewyraźnie. - I żadnych monet, tato. Żadnych monet na oczy. To takie obrzydliwe. Moja
Raija nie wróci do świata żywych, by kogokolwiek tu prześladować. Moja Raija nie uosabiała
niczego, co by było złe...
Reijo zgadzał się z córką. Nawet on nie zdobył się na postąpienie zgodnie ze
zwyczajem.
Uznał, że nie jest to konieczne. Dziewczynka była za mała, żeby szerzyć zło za życia -
po śmierci nie miała go w sobie ani trochę więcej.
Nikt nie musi się jej obawiać. Poza tym Reijo uważał, że zmarłych w ogóle nie należy
się bać.
- Możesz ją już znieść na dół - odezwała się Ida. - Niech ją zobaczą, jeśli chcą. Ja
wezmę wieko.
Zeszli do kuchni. Reijo postawił otwartą trumnę na ławie w świetle lampy,
roztaczającej blask ponad ślicznym snem dziewczynki.
Helena płakała.
Emil podźwignął się po drugiej stronie stołu. Uczynił to z wysiłkiem, oparł się o
krawędź blatu. Jego twarz była poważna, ściągnięta.
Ida wzięła na ręce Mikkala. Był zmęczony i zagubiony. Małymi rączkami objął matkę
za szyję. Przez cały dzień musiał trzymać się od niej z dala. Nic nie pomogło, że Helena
poświęciła mu bez reszty całą swą uwagę. Nikt nie był taki jak mama. Ale i ona, i siostra
gdzieś zniknęły. I zrobiło się tak strasznie cicho. Wszystko wydawało się dziwne.
Ida stała nad otwartą trumną ze swym drugim dzieckiem na ręku. Przyjemnie było
czuć jego ciepło. Jego ciężar. Jego oddech na swym policzku. Ciepły, żywy oddech na skórze.
Słyszała jego serce. Czuła, jak bije. Kochała go, kochała aż do bólu.
- Jaija? - spytał. Niepewnie. - W ksynce...
Ida skinęła głową. Musiała pogłaskać synka po włosach. Musiała ucałować jego skroń
w miejscu, gdzie bił puls, który mówił o tym, że żyje.
- Raija będzie tu spać - wyjaśniła. - Zasnęła tak głęboko, że poszła do Saivo. Tam
wszystko jest dobre. Tam wszystko jest piękne, mój synku. Poszła do swojego taty. I twojego
też. On czuł się tam bardzo samotny, ale teraz ma przy sobie Raiję. Ty jesteś ze mną, moje
dziecko, a Raija z nim.
Chłopczyk popatrzył na matkę szeroko otwartymi oczyma. Tak jakby chciał odczytać
prawdę w jej twarzy. Sprawdzić, czy nie kłamie.
- Tam jest bardzo, bardzo daleko i tylko wtedy można tam trafić, kiedy się umiera.
Tak jak to się stało z naszą Raiją. Ona nie może oddychać. Nie może rozmawiać ze mną ani z
tobą. Nie może z tobą pobiegać. Ale może pójść do Saivo, gdzie zawsze jest zielono i ładnie, i
gdzie zawsze jest lato. Tam jej tato może ją objąć i z nią rozmawiać, i patrzeć, jak biega...
Głos Idy załamał się. Ukryła twarz we włosach Mikkala. Na swój dziecięcy sposób
starał się ją pocieszyć. Gładził rączkami jej policzki, tak jak ona często dodawała mu otuchy.
Uśmiechnął się do niej, spodziewając się, że już samo to ją rozweseli. Odezwał się
cienkim głosikiem:
- Mama, nie płac!
I wtedy Ida uśmiechnęła się dzielnie do niego. Czuła, że zaczyna wychodzić z próżni.
- Zostaniemy tylko my, Mikkal - powiedziała. - Nigdy nie będzie już z nami Raiji. Ale
będziemy o niej pamiętać, prawda?
Skinął główką. Może dlatego, że tego od niego oczekiwano. Nie mógł bowiem
zrozumieć tej bajki, którą mu mama opowiedziała. Ale usłyszy ją jeszcze wiele razy. Nauczy
się jej na pamięć - i jakby będzie w niej czuł obecność siostry.
Po latach nie zdoła przywołać w pamięci twarzy Raiji, ale będzie ją widział w Saivo,
jak biega na swych malutkich nóżkach, ponieważ mama ułożyła o niej tę historię.
- Jaija ładna - powiedział. Dopiero wtedy Reijo zamknął wieko trumny.
Reijo i Helena zostali na noc. Następnego ranka Reijo postawił żagiel i popłynął na
drugą stronę fiordu.
Ida posprzątała dziecinny pokój.
Mikkal spał u niej. Czuwała przy nim i nasłuchiwała jego oddechów. Nie była w
stanie zasnąć. Kiedy zapadł w głęboki sen i jego oddechy stały się powolniejsze, usiadła na
łóżku - musiała gryźć kostki dłoni, by nie krzyczeć w głos. Cały czas obawiała się, że przerwa
między oddechami stanie się wiecznością. Czekała, że już nie nabierze powietrza...
W końcu zasnęła z wyczerpania. Śniły jej się dzieci. Ailo i Sedolf, Maja i Knut, i
Elise. Tato. Matka, której nie pamiętała. Nawet ojciec Ailo, Mikkal. Nie mogła pamiętać
twarzy Raiji i Mikkala, ale kiedy się obudziła, była pewna, że wie, jak wyglądali.
Reijo wrócił o zmroku. Za dwa tygodnie będą mogli pochować dziecko. Ida wysłała
Reijo i Helenę do domu. Przekonała ich, że nie będą jej potrzebni. Dodała, że jeżeli
zamieszka tu jeszcze jedna gospodyni, będą sobie tylko deptać po piętach.
Zrobiła duże pranie. Wyprała pościel dzieci, w której spały ostatniej nocy w życiu
małej Raiji. Nie była w stanie wyrzucić ani spalić bielizny. I nigdy nie uwierzy, że jej dziecko
w chwili śmierci splamiło te rzeczy. Ida nie bala się śmierci. Stopniowo to sobie
uświadamiała. Najbardziej bała się utraty kogoś, kogo kochała. I być tym, kto zostaje.
Pozwoliła Mikkalowi nadal spać w części łóżka należącej do Sedolfa. Chciała mieć
synka przy sobie. Musiała wiedzieć, że jest blisko. Musiała wiedzieć, że żyje.
W orszaku żałobnym małej Raiji szło ich dwoje: Ida i Reijo. Był maj, ziemia odtajała,
zrobiła się miękka i grząska na łokieć w głąb. Dalej też nie była na tyle zmarznięta, by nie
można wykopać grobu wystarczająco głębokiego na tak niedużą trumnę.
Przewieźli ją na drugi brzeg fiordu dziś rano.
Pod niebieskim niebem. Pod słońcem, które robiło co mogło, by ich ogrzać. Chmury
odpłynęły. Wiatr wiał umiarkowanie, pomógł obojgu przeprawić się przez fiord.
Szli razem - Ida z ojcem. Oboje w czerni. Oboje o bladych twarzach i oczach, które
dawno nie płakały. Stanęli blisko obok siebie, dotykając się ramionami. Bielały kostki
złożonych dłoni.
Opuszczono trumnę. Rzucono na nią ziemię. Stali tak długo, aż całkiem nie została
zakryta, aż nad grobem nie usypano wysokiej do kolan mogiły.
Uścisnęli dłoń pastorowi.
Potem Reijo objął Idę opiekuńczo. Chciał ją stąd zabrać. Nie pozostało im nic więcej.
Już po wszystkim. Mała Raija już dawno dotarła na miejsce. Teraz tylko ciało znalazło
spoczynek.
Wtedy pastor zatrzymał ich gestem dłoni. Wyjął złożoną podłużnie kartkę papieru,
którą wsunął w ręce Idy. Zacisnął na niej jej palce.
Zapieczętowany list.
Ida dostrzegła urywki własnego nazwiska, nakreślonego pismem równie stanowczym
jak jego autor.
Oczy pastora wypełniało współczucie.
- Jest mi ogromnie przykro - rzekł. Nic więcej. - Może chwila nie jest ku temu
odpowiednia, ale żywię nadzieję, że list przyniesie ci to, na co czekałaś, Ido córko Reijo. A
jeśli nie pomoże... - przerwał. Ale dokończył, kiedy Ida podniosła na niego wzrok. - Jeśli się
okaże, że nie udało się rozwiązać tej sprawy, możesz się zwrócić do mnie. Uczynię wszystko,
by ci pomóc.
- Dziękuję - odparła Ida. Nie odmówiła. Wzięła ojca pod rękę i pociągnęła za sobą.
- Co to za list? - spytał Reijo.
- Może Sedolf będzie mógł bezpiecznie wrócić do domu - odpowiedziała. - Spotykają
nas same troski...
Pożeglowali przez fiord z wiatrem od morza. Nad ich głowami roztaczało się tak samo
czyste niebo.
Ida schowała list na piersi. Nie otworzyła go. Tego dnia nawet on wydawał się
nieistotny.
13
Zrobiło się późno, kiedy Ida przełamała pieczęć i rozłożyła gruby, sztywny papier.
Emil wodził za nią oczyma, nie spał. Niepokoił się o nią bardziej, niż ośmieliłby się
przyznać nawet przed Rei jo. W pewnym sensie dziękował losowi za ten upadek ze skały.
Gdyby szczęśliwym trafem nie złamał ręki i nogi, Ida siedziałaby teraz w domu sama z
Mikkalem.
To nie byłoby dla niej dobre.
Oderwał od niej wzrok. Spojrzał przez okno. Kilka tygodni temu o tej porze panował
mrok. Teraz przez gałęzie drzew, które zaczynały się zielenić, przedzierało się przyjemne
ś
wiatło.
Gdyby nie ostatnia wyprawa saniami na cypel, Emil musiałby już może myśleć o
rychłym powrocie do domu. Ale coś się stało z jego nogą. Porządnie spuchła. Minął ponad
tydzień, zanim wróciła do normalnych rozmiarów. Jednak nadal bolała.
Trudno, nie mógł przecież postąpić inaczej.
Emil zamknął oczy. Nie był w stanie patrzeć na Idę, kiedy czytała list. Nie był w
stanie domyślać się, co oznacza wyraz jej twarzy, patrzeć, jak zareaguje.
Nie wiedział, co myśleć o tym, że nieznajomy rzeczywiście jej odpisał.
To by znaczyło, że w powietrzu drży coś o wiele więcej, niż Ida opowiedziała.
Nie wszystkie kobiety znad północnych fiordów na tak długo pozostają w pamięci
ludzi posiadających władzę i uprawnienia. Nie wobec wszystkich dochowują obietnic.
Ale Ida to Ida...
List został tak sformułowany, jak się Ida spodziewała. Ani słowa o upojnych chwilach
czy czerwonej jak wino zorzy polarnej. Ale dziewczyna odgadła, że o tym myślał, że i on tego
nie zapomniał.
Mógł bez trudu zbagatelizować jej prośbę. Mógł po prostu udać, że nie dostał jej listu.
Przesyłki tak łatwo ginęły po drodze. Zwłaszcza gdy musiały pokonać odległość taką, jaką
przebyła jej prośba. I jego odpowiedź.
List był poprawny w tonie. Autor aż do końca trzymał się określonych form. Pismo
równe, bez zawijasów, ale mimo to ładne i porządne. Trochę szerokie, może jego ręka nie
potrafiła pisać miękko i lekko...
Ida przeczytała raz. Poznała słowa. Ale musiała zacząć od nowa. Przeczytać jeszcze
raz. Dobrze zrozumieć.
„Ido córko Reijo, nie zapomniałem o Tobie. Twój list tylko ożywił wspomnienia.
Złożoną obietnicę także pamiętam. Nie składam ich tak wiele, bym mógł o nich zapomnieć.
Już tego samego dnia, w którym otrzymałem Twoją prośbę, zwróciłem się do wójta w Twoich
stronach. Ośmielam się obiecać, że sprawa przeciwko Twojemu mężowi, Sedolfowi
Bakkenowi, zostanie zamknięta. Pochwalam Twoją pełną oddania wierność małżonkowi.
Taka troskliwa żona przydałaby się każdemu mężczyźnie. Jeżeli kiedykolwiek w życiu
będziesz jeszcze potrzebowała mojej pomocy, uczynię, co tylko będę mógł. Z mojej strony
obietnica jest ciągle aktualna.
Jak tylko nadarzy się możliwość, zwrócę Wam coś, co do Was należy. Przesyłka
wymaga jednak znalezienia zaufanych posłańców, zatem może to jeszcze potrwać. Przykro
mi z powodu kłopotów, które na Was sprowadziłem, ale to było konieczne. Zrozumiesz, gdy
tylko otrzymasz moją przesyłkę. Wyślę ją na Twoje nazwisko - ufam, że zadbasz, by trafiła
we właściwe ręce.
Pozdrawiam najserdeczniej Ciebie i Twoją rodzinę.
Sture Olavson Moen.
Naczelnik”.
Ogarnęło ją niejasne przeczucie. Niedowierzanie. Odniosła wrażenie, że widzi tylko
jakieś wzory - aż tak bardzo list wydawał niedorzeczny.
Kłopoty, które na nich sprowadził? Konieczne?
Jeżeli odgadła, co chciał przekazać, teraz rozumiała tego człowieka jeszcze mniej.
Dlaczego miałoby być konieczne zniszczenie czyjejś opinii i spokoju?
Zmuszenie go do ucieczki z kraju?
Gdyby przydarzyło się to komuś słabszemu niż Knut, mogłoby się skończyć o wiele
tragiczniej.
Konieczne?
Nie wystarczy przykładnie wszystko odesłać. Ponieśli znacznie wyższe koszty.
A więc czuł się zobowiązany dotrzymać danej obietnicy. Dla niego owa spłata będzie
trwać całe życie.
Zażegnał jednak zagrożenie, które wisiało nad Sedolfem. I nie zapomniał o niej.
Ida nie była w stanie czuć wdzięczności. Nawet gdyby całe niebo z zorzą polarną
zwaliło się jej na głowę z powodu tego mężczyzny, nic by nie czuła.
Wobec niego ani wobec kogokolwiek innego.
Wszystko w niej umarło. Pragnęła tylko, żeby Sedolf wrócił do domu. Nikt poza nią
nie potrafił martwić się tak bardzo o Raiję, jak właśnie Sedolf. Nie była pewna, czy uda jej się
dojść do siebie przed jego powrotem. Nie miała odwagi wyrzucić z siebie tego, co zamarzło i
stwardniało na kamień. Nie była pewna, czy udałoby się jej przez to przejść jeszcze raz.
Lepiej zamknąć uczucia gdzieś głęboko w sercu aż do powrotu Sedolfa. Wtedy będą mogli
zmagać się z tym razem. Uczynić z tego wspólny ból, nawet jeśli zostanie podwojony.
Łatwiej będzie sobie z tym poradzić wspólnie z Sedolfem. Wszystko jest łatwiejsze z
Sedolfem.
- Dobre wieści? - spytał Emil.
Ida poderwała się. Całkiem o nim zapomniała. Zagłębianie się w sobie jest groźne.
Wiedziała o tym, musiała dołożyć starań, by wrócić do rzeczywistości. Nie powinna szukać
ucieczki w czymś, co nie istnieje! Mimo że wszystko wokół wydaje się smutne i trudne, nie
powinna tracić kontaktu z ziemią pod stopami.
Nie znikać w chmurach, gdzie wszystko jest łagodne i niegroźne i nic nie doskwiera!
Powrót stamtąd może okazać się trudny...
W końcu życie może się wydać bez sensu - to chyba najbardziej niebezpieczne.
- Sedolf nie musi się już niczego obawiać - odparła. Usłyszała, jak bezbarwnie
zabrzmiał jej głos. Nie potrafiła nic uczynić, by nadać mu więcej życia.
- Musi mieć wpływowych przyjaciół - stwierdził Emil. Skinął w stronę listu, który
nadal leżał rozłożony na stole przed Idą.
Jej uśmiech pojawił się tylko na mgnienie. Pojawił się i zniknął. Emil uznał, że dobrze
się stało, gdyż to najsmutniejszy uśmiech, jaki w życiu widział.
- Sam jest wpływowym człowiekiem, Emilu. Ten naczelnik, do którego ty się
zwracałeś, już stracił swój stołek. Autor listu został jego następcą.
Emil nie znajdował słów.
I ten człowiek odpowiedział na list Idy! Drobnej Idy z drewnianej chaty na cyplu!
- Ale jak to się, do diabła, stało, że został naczelnikiem? - spytał Emil. Ściągnął brwi.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Starannie złożyła arkusz, sama nie wiedząc,
dlaczego.
- Nie mam pojęcia - odparła. - Nic o tym nie pisze. Może dzięki wpływowym
przyjaciołom?
Nie musi mówić wszystkiego Emilowi. Nie może tego od niej wymagać.
- Pomogę ci się położyć - zaproponowała. Nie spytała, czy nie uważa, że jest za
wcześnie.
Nie protestował. Widział, że to niemożliwe. Ida wydawała się niedostępna, całkiem
pogrążona w smutku.
Nie zasnął od razu. Noc była zbyt jasna, nawet zasłony jej nie powstrzymały przed
wejściem do środka. Czuł ból, ale nie wspomniał o tym Idzie. Nie wiedziała o jego cierpieniu.
Było nieistotne w porównaniu z tym, przez co przeszła. Z tym, co jeszcze przed nią.
Słyszał ją na górze. Jak przekręca się w łóżku, starając się tłumić dźwięki, żeby nie
obudzić Mikkala. Słyszał, że upłynęło dużo czasu, zanim i ją ogarnął sen.
Emil złożył ręce w modlitwie.
Czuł się dziwnie. Nieczęsto się modlił. Nie pamiętał, kiedy robił to ostatnio. Trudno
było znaleźć słowa. „Ojcze Nasz” z dziecięcych nauk tkwiło w głowie jak wykute, ale to, co
poznał później, jakoś się rozmyło. Nie uklęknął z własnego powodu. Nie zamierzał się modlić
za siebie. Właściwie nie miał pewności, czy to w ogóle pomoże.
Ale nie zaszkodzi spróbować. Chodzi przecież o nią. O Idę.
Sedolf i jego załoga wrócili pod koniec maja. Większość drzew wypuściła już liście -
małe zielone listki, które nadały wzgórzom barwę lata. Śnieg stopniał. Jeszcze gdzieniegdzie
w zacienionych miejscach trzymały się mocno brudnoszare zaspy, lodowymi pazurami
wczepione w wiecznie zielone wrzosy.
Zeszłoroczna żółta trawa trwała uparcie, nie pozwalając przebić się świeżej, soczyście
zielonej. Ale i w tej żółci istniał jakiś urok - niosła przesłanie, że lato w swej weselnej sukni
jest już niedaleko.
Tak jak poprzednim razem Reijo wypłynął rybakom na spotkanie. Z daleka rozpoznał
ich statek. Ciekawiło go, czy Sedolf do nich dołączył. Nie mógł przecież być tego pewien,
ponieważ z północy nie dotarły żadne wieści. Nie było przez kogo wysłać listu. Posłaniec nie
dotarłby wcześniej niż sami rybacy.
Wróciło ich tylu, ilu wypłynęło.
Ale przecież Sedolf stał tam teraz razem z nimi. Wyprostowany i zarośnięty. Z
odrobiną mrozu z wybrzeża Finnmarku w spojrzeniu.
Reijo szybko się zorientował, kogo brakuje. Natychmiast brakujące części układanki
znalazły się na swoim miejscu.
Gdy tylko nadarzyła się możliwość, odciągnął Sedolfa na stronę. Musiał porozmawiać
z nim w cztery oczy.
- Chyba nie czekają na mnie poborcy podatkowi? - spytał chłopak surowym głosem. -
Już myślałem, że wyjdą po mnie aż tutaj. Wezmą statek w zastaw i sprawdzą każdy
zakamarek w poszukiwaniu włóka...
- Ida ci wszystko wyjaśni - odrzekł w pośpiechu Reijo. - Widzę, że ich znalazłeś?
Sedolf skinął, uśmiechając się znacząco.
- A jakże, znalazłem i wszystko zrozumiałem - odparł. W jego głosie nadal brzmiała
surowość. Reijo nie bardzo się to podobało. To nie ten sam Sedolf. - Czy zawsze od
najlepszych przyjaciół człowiek dostaje coś takiego? - mówił dalej Sedolf. - Pewnie dlatego,
ż
e to zawsze oni najwięcej korzystają. Za niewielką łapówkę mógłby zdobyć statek na
własność.
Reijo zrozumiał. Jak tylko się zorientował, że na pokładzie brakuje Larsa, wszystko
stało się jasne w mgnieniu oka. Uznał, że chyba jego umysł nie funkcjonował jak należy,
skoro nie wpadł na to wcześniej.
Ale często dobrze myślimy o tych, których znamy. Łatwo się zapomina, że każdy ma
złe strony, że każdy w chwili słabości jest w stanie ranić.
- Lars zamieszka na jakiś czas w Finnmarku - kontynuował Sedolf. - Znalazł sobie tam
kobietę. To nie wymówka. Ale nie wróciłby z nami nawet, gdyby jej nie spotkał. Niech to
pozostanie tajemnicą. Nie ma sensu, żeby we wsi zaczęli gadać. To przecież nie wina
Fredrikke, a ona by najbardziej ucierpiała.
Sedolf spojrzał na Reijo. Zauważy} uznanie w zielonych oczach, w których odbijało
morze. Dobrze wiedzieć, że Reijo pochwala jego postępowanie. Przedyskutował swą decyzję
z innymi rybakami. Tamci uważali, że potraktował Larsa zbyt łagodnie, że nawet przyjaciel
nie powinien ujść bezkarnie. I Sedolf zapragnął zemsty. Przez chwilę. Zapragnął, by Larsa
zapiekło, ponieważ porządnie napsuł mu nerwów, a jednocześnie rozczarował.
Ale w końcu rozsądek zwyciężył. Gdyby Sedolf uległ żądzy zemsty, okazałby się
niewiele lepszy od Larsa.
Łaska bardziej popłaca.
- Czy tutaj wszystko dobrze się układa? - spytał. - Czy Emil wraca do zdrowia? - Reijo
przełknął. Milczał wystarczająco długo, by Sedolf się domyślił, że stało się coś złego. - O co
chodzi?
Stał na szeroko rozstawionych nogach, z rękoma na biodrach. Wytarł w ubranie słoną
wodę, był brudny i zarośnięty. I bał się.
- Nie mogę pozwolić ci pójść do domu, zanim ci tego nie powiem - westchnął Reijo. -
Tutaj nie wszystko dobrze się układa... Mała Raija umarła ponad miesiąc temu.
- Umarła?! Reijo skinął głową. Sedolfowi opadły ręce. Surowość i chłód zniknęły z
jego twarzy.
Sedolf drżał, choć powietrze było łagodne. Drżał, lecz zdołał powstrzymać krzyk.
- Dziecko nie może tak po prostu umrzeć - rzekł opanowanym głosem, który jednak
przepełniało więcej uczucia, niż to okazywała Ida w ciągu minionych dni. - Chorowała?
- Nie. Zasnęła. Nie obudziła się więcej. Zastąpię cię przy statku, Sedolf. Możesz od
nas wziąć konia. Jedź do Idy. Niech ona ci to opowie...
Sedolf przełknął kilka razy. Nie mógł patrzeć na rybaków, którzy stali oniemiali,
przysłuchując się słowom Reijo. Teraz zwrócili spojrzenia na Sedolfa. Podziwiali jego
spokój. Podziwiali go za siłę. Że nie uronił jednej łzy...
- Aha, Sedolf... - Reijo zatrzymał go, kiedy już biegł na cypel po konia, by czym
prędzej znaleźć się w domu. - Ida jest nieczuła jak kamień. Zaopiekuj się nią. Spraw, by
znowu zaczęła czuć. Nikomu z nas do tej pory się to nie udało. Tylko ty jesteś w stanie tego
dokonać. Nam brakuje odwagi. Bo nikt z nas nie potrafił jej pocieszyć...
Sedolf milczał, ale Reijo wiedział, że Ida nigdy nie dozna przy nim krzywdy. Zawsze
będzie dla niego najważniejsza.
Przyjechał z głośnym tętentem końskich kopyt. Odnalazł żonę z Mikkalem nad
strumieniem. Trzęsąc się z zimna, płukała pranie.
Na widok Sedolfa omal nie straciła paru prześcieradeł. Sedolf wskoczył po uda do
wody, by je ratować.
Mikkal zanosił się od śmiechu.
Sedolf musiał wziąć małego na ręce. Przyglądał mu się długo i z powagą, chciał się
przekonać, czy chłopczyk poznaje go mimo zarostu i brudu.
Nie było wątpliwości, że Mikkal go poznał. Małe główki mogą pomieścić tak wiele,
większość z nich pamięta ofiarowaną im miłość. I osoby, które ją ofiarowały.
- Słyszałeś? - spytała Ida.
Sedolf potwierdził. Ból uczynił coś z jej spojrzeniem, z jej głosem. Chłopak przekonał
się, że Reijo miał rację, że nie przesadził, mówiąc że Ida zmieniła się w kamień.
- Nie cierpiała - rzekła cicho. To jedyna pociecha, która jej została. - Nie mogła
cierpieć. Na jej twarzy malował się spokój. Była taka śliczna, Sedolf...
Dokończyła szeptem, który przeszedł w ciszę. Sedolf zmarzł. Woda w strumieniu
chyba jeszcze nie słyszała najnowszych wiadomości, że zbliża się lato. Objął Idę ramieniem.
Przytulił do siebie.
- Jest wiele spraw, o których powinniśmy porozmawiać, moja najdroższa Ido. Ale nie
tutaj.
W drodze do domu rzekł niby mimochodem:
- To Lars nasłał na mnie wójta...
- Ta sprawa również umarła - odparła Ida, jakby nie zrozumiała, co powiedział. W
każdym razie nie wydawała się szczególnie zaskoczona. - Napisałam list, Sedolf. O tym
również ci opowiem, później. Powinieneś przeczytać odpowiedź, którą otrzymałam. Ale tej
sprawy tak czy owak już nie ma...
Sedolf spojrzał na Idę. Przypomniał sobie, że o tym rozmawiali, ale nie pamiętał
dokładnie tej rozmowy. Słów, które wymienili. Stały się takie wyblakłe, na wpół zapomniane,
ponieważ nigdy nie przykładał do nich wagi.
Ale kiedy wspomniała o liście, przypomniał sobie. Przeraził się.
Jakim cudem jego Idzie udało się wywrzeć taki wpływ na obcego człowieka?
Niepokoiło go to, ale o nic nie pytał.
Najboleśniejsza była strata Raiji.
Ida nie chciała mówić. Nie o dziecku. Pozwoliła, by ją objął, by mocno przytulił. Ale
zaraz wyśliznęła się z uścisku. Wymówiła się, że czeka ją wiele obowiązków. Że ma dużo do
zrobienia. Że nie może tego zostawić.
I wymknęła się do wielkiego prania, do rzeczy ciągle leżących nad strumieniem, które
trzeba wypłukać.
Sedolf został z Mikkalem na ręku. Malec za nic nie chciał go puścić. Wplatał paluszki
w jego włosy.
Sedolf oparł policzek o policzek dziecka. Ida zamknęła w duszy drzwi, które ukryły
ból. To naturalne, że ponowne ich otworzenie zajmie dużo czasu.
- Musisz jej pomóc na powrót stać się sobą! - usłyszał głos Emila. Brzmiała w nim
prośba. Sedolf zorientował się, że Emil nadal czuje słabość do Idy. - Cholernie przykro jest
widzieć ją taką - mówił dalej Emil. - Nie płakała od czasu, kiedy to się stało. Zachowuje się
jak chodzący słup soli.
Przywołał obraz z Biblii na opisanie sytuacji, która go przerażała.
- Cholernie przykro jest również stracić dziecko - odparł Sedolf. Sam czuł to w sercu.
Dławiło go w gardle, piekło pod powiekami. - Ida nie jest z tych, które całemu światu
pokazują, że cierpią - dodał szybko. Nie chciał, by Emil odebrał jego słowa jako atak. To nie
wina Emila, że nie ma dzieci. Ściśle biorąc, sam też ich nie miał.
Ale dzieci Idy traktował jak własne. Chociaż ich prawdziwym ojcem był Ailo. Jednak
sam stał się dla nich jedynym ojcem, jakiego znały.
- Po prostu zasnęła? - spytał. Nie zdobył się, by spojrzeć na Emila. Żelazna obręcz
ś
ciskała mu serce. Nie było go tutaj w tej trudnej chwili. Może to nie jego wina, ale go tu nie
było.
Nigdy go nie było, kiedy Ida go potrzebowała...
- Cicho i spokojnie - potwierdził Emil. - To trochę pomaga, gdy się na to tak spojrzy.
Może mała nawet tego nie poczuła. Wyglądała w trumnie jak aniołek...
Sedolf tak głęboko wciągnął powietrze, że Emil resztę zachował dla siebie. Sedolf
mocno uścisnął Mikkala, postawił go na ziemi i poszedł na górę do sypialni. Wyjął z kufra
wełniane spodnie, suche i czyste.
Nie odważył się otworzyć drzwi do dziecinnego pokoju. Ale długo przed nimi stał.
Klamka by go tam wpuściła, ale nie mógł jej sam nacisnąć.
Dopiero kilka chwil był w domu, przepełniony świadomością o śmierci Raiji, a już
odnosił wrażenie, że ściany zaciskają się wokół niego. Jak zatem musiała się czuć Ida?
Nie był w stanie zostać tu i tkwić bezczynnie do wieczora. Nie mógł. Statek czekał na
brzegu. Zostało jeszcze wiele do zrobienia, zanim będą mogli powiedzieć, że zakończyli
wiosenne połowy.
I jeszcze ta sprawa z listem. Zasiała w nim niepokój. Ponownie przepełniła go
goryczą.
Wtedy też go tu nie było. Nie mógł potwierdzić przed całym światem, że Ida jest jego
ż
oną, a nie jakąś tam kobietą, na której wszyscy mogą zatrzymywać spojrzenia i o której
mogą śnić słodkie sny. Wdzięczność Sedolfa mieszała się z rosnącą dokuczliwą goryczą.
Powoli zszedł na dół.
- Ten mężczyzna, Emil... - zwrócił się do przyjaciela. Być może straci w oczach
tamtego, ale nie dbał o to. - Ten człowiek, który przyjechał wtedy od naczelnika. Ten, co
złupił Knuta. Jaki on był? Widziałeś go. Co zaszło między nim a Idą?
Emil przyglądał się przez chwilę Sedolfowi. A więc Ida zniekształciła trochę prawdę.
Przed mężem najwyraźniej również. Powiedziała mu, ale nie wszystko. Może to miało
ogromne znaczenie. Albo żadnego.
Emil mógł stanąć tylko po jednej stronie. Wybrał stronę Idy. Nie mógł postąpić
inaczej.
- Czasem mężczyźni i kobiety zawierają przyjaźń - rzekł cicho. Mówił powoli, ważąc
słowa. - Ty i ja nie mamy może tak wielu przyjaciół wśród kobiet. Patrzymy na nie inaczej.
Ale Ida nie jest całkiem taka jak ty i ja, prawda?
Sedolf potrząsnął głową.
- Idę łatwo jest pokochać - myślał Emil na glos. Powiedział to, nad czym się
zastanawiał w bezsenne noce. - Łatwo ją polubić. Ona potrafi zaglądać ludziom w dusze. My
ledwie zwracamy uwagę na to, jak wyglądają. Ale ona dostrzega więcej. Sądzę, że tak stało
się z tym mężczyzną. Być może go oczarowała... ale szczerze mówiąc, nie należał do typu,
który traci głowę na widok pierwszej ładnej twarzy, którą zobaczy. Był surowy, lecz
sprawiedliwy. Bóg jeden wie, jak się Idzie udało z nim porozmawiać. Widziałem tylko, jak
obronił Idę przed tym drugim, kiedy im ubliżała. Być może podziwiał ją za tę odwagę. Nie
wiem.
- Ale zauważyłeś, że coś między nimi jest? - spytał Sedolf ostro.
- Mylisz się - odparł Emil. - Nigdy by mi to nie przyszło do głowy. Dopiero Ida mi o
tym wspomniała. Kiedy pisała list, zwracając się z prośbą w twojej sprawie. Nie zdziwiłbym
się bardziej, gdyby się przyznała, że z samym diabłem mówią sobie po imieniu!
To w pewnym sensie była pociecha.
- Ida nie robi nic złego - rzekł Sedolf sam do siebie. - Nie byłaby zdolna do zdrady...
Ale myślami powędrował ku pewnemu zuchwalcowi, który uwiódł ją daleko na
północy kraju, kiedy jeszcze należała do Ailo...
- Ida nie zrobiłaby czegoś takiego - Emil wydawał się bardziej przekonany. - Jeżeli
wątpisz w jej oddanie, to jesteś większym idiotą, niż za jakiego cię miałem, Sedolfie Bakken!
Sedolfowi znacznie ulżyło.
Emil miał rację. Oczywiście, że Emil miał rację! Opowiedział mu o historii ze
statkiem. O Larsie. O połowach.
- Ida nie zdradzi cię nawet, gdy uczynią to twoi dwaj najlepsi przyjaciele. - Emil
nazwał słowami obawy Sedolfa, który pomyślał, że nieprędko obdarzy teraz kogoś
zaufaniem.
To straszne, że właśnie Emil musiał mu przypomnieć o wierności Idy. Sam powinien
ją wystarczająco dobrze znać.
Powinien ją na tyle dobrze znać, by wierzyć, że jest jedyną osobą, która go nigdy nie
zdradzi.
- Mam jeszcze trochę roboty...
- Nie zostawiaj teraz Idy samej!
- To nie to! - usprawiedliwił się Sedolf. - Jestem jedynym szyprem po odejściu Larsa.
To mój statek. Za niego też jestem odpowiedzialny.
Emil tylko się uśmiechnął.
- Ten poborca jest teraz naczelnikiem, Sedolf - rzekł sucho.
Sedolf stanął jak wryty. Nie całkiem zrozumiał. Wiadomość po prostu do niego nie
dotarła.
- Porozmawiam z nią, zanim zejdę na brzeg. Ale muszę...
- Ida ma przecież w co włożyć ręce - zauważył Emil nieco uszczypliwie. - Ucieka w
robotę, Sedolf. Musisz także to zdjąć z jej barków. Musisz odnaleźć dawną Idę!
Sedolf skinął głową. Czuł, że czeka go beznadziejne zadanie. Ale kochał Idę ponad
wszystko.
Musiał ją nakłonić, by razem z nim dzieliła smutek. Później.
14
Wspólnie położyli Mikkala spać. Razem przysiedli każde na swoim brzegu posłania i
poczekali, aż zaśnie. Spokojnie i bezpiecznie pośrodku tego morza, którym było ich łóżko.
Ida zatrzymała się przed zamkniętymi drzwiami pokoju po drugiej stronie korytarza.
W pęku kluczy zawieszonych na biodrze znalazła ten właściwy. Otworzyła. Puściła Sedolfa
przodem. Powoli podążyła za nim. Zamknęła drzwi.
Nie zaglądała tu od czasu, kiedy wysprzątała i zamknęła na klucz. Rzeczy Mikkala
przeniosła do swojej sypialni.
Teraz z pewną ulgą usiadła na brzegu łóżka, w którym zasnęła Raija.
Sedolf osunął się ciężko tuż obok. Wziął Idę za jedną z dłoni, które bezradnie opuściła
na kolana. Uścisnął. Nie po to, żeby dodać jej sił. W równym stopniu dlatego, że sam
potrzebował bliskości. Jej siły.
- Opowiedz mi o tym - poprosił cicho. - Opowiedz mi dokładnie, jak to było.
Ida zaczęła mówić zniżonym głosem. Początkowo bezbarwnie, jakby wypuszczała
zamarznięte słowa, które tylko czekały na tę okazję. Jak gdyby po to zostały przechowane.
Sedolf zobaczył wszystko oczami Idy, ponieważ posiadała niezwykły dar
opowiadania. Mówiła o tym, co inni pewnie by pominęli, uznając za nieważne.
Tak jakby coś mogło być nieważne w momencie, gdy umiera dziecko!
Opowiadała w taki sposób, że widział, słyszał, czuł dotyk i zapach. Że odnosił
wrażenie, jakby sam gładził martwe dziecko po jedwabistych policzkach.
Uczestniczył w czymś, co powinien był przeżyć. Co powinien był dzielić z nią, kiedy
to się stało. Znalazł się pośrodku zdarzeń - zaprowadził go tam jej głos. Zdarzeń, które miały
miejsce kilka tygodni temu w tym pokoju.
Czuł dławienie w gardle, kiedy opowiadała, jak ładnie ubrała malutką. Kiedy
opowiadała o trumnie, którą zrobił Reijo. O przeprawie przez fiord, tylko we dwoje z ojcem.
O tym, jak maleńka trumna została przysypana mokrą wiosenną ziemią...
Powinien był tam się znaleźć. Powinien był tam stać obok niej. Powinien ponieść
część brzemienia, które spadło na jej ramiona. Nie powinna zostać sama w takiej chwili!
- A ty, Ida... Opowiedz mi, jak ty się czułaś...
Wtedy, drżąc, zaczerpnęła powietrza. Z jej ust nie wydobyło się jednak ani jedno
słowo. Objęła go, przytuliła policzek do jego ramienia i tylko potrząsnęła głową.
- Nie mogę pogodzić się z myślą, że zostałaś z tym sama - szepnął Sedolf tuż przy jej
czole. - Czuję się, jakbym cię zdradził. Chociaż nikt nie mógł wiedzieć, że tak się stanie...
- Ona też była sama - odezwała się Ida. - Nie było mnie przy niej...
- Była przecież razem z Mikkalem - rzekł. Wiedział, że to żadna pociecha. Idę też
dręczyły wyrzuty sumienia.
Jak i jego. - To nie jest niczyja wina - szepnął. Poczuł, jak łzy popłynęły mu po
policzkach. Ciepłe i mokre.
Nie potrafił ich powstrzymać. Ani też nie chciał. Nie miał powodu udawać przed Idą.
Nie miał czego przed nią ukrywać. Znała jego słabości równie dobrze jak mocne strony.
Nigdy nie pogardzałaby płaczącym mężczyzną. Raczej gardziłaby tym, który nigdy się nie
popłakał.
To on ukrył twarz w jej piersi. Poczuł, jak jej chłodne ręce gładzą go po policzkach,
po włosach, po plecach. Jak szepcze cicho słowa, którymi przemawiała do dzieci. Krótkie,
dobre słowa po fińsku.
Nagle jej głos stał się grubszy. Jej ciałem zaczęło wstrząsać łkanie niemal w takt jego
płaczu.
Uniosła jego twarz. Oczy, których spojrzenie napotkał, wypełniały łzy. Policzek, który
przywarł do jego policzka, był równie mokry.
Mocno się objęli. Szlochali na ramieniu drugiego. Płakali bez słów.
Poczuli się bardzo zmęczeni. Taki płacz wyczerpuje, wypłakanie najgłębszego bólu
kosztuje wiele sił.
Popatrzyli na siebie nawzajem. Mieli czerwone plamy na policzkach, zaczerwienione
oczy i biegnące w dół mokre strużki.
Sedolf pocałował Idę w oba policzki. Potem lekko musnął jej usta.
- Kocham cię, Ida - rzekł. Czuł to całym sercem. Stracił tak dużo, ale jednocześnie był
niezmiernie wdzięczny, że nadal należeli do siebie. Że nadal mogli dzielić chwile takie jak ta.
Trudniej jest dzielić płacz niż śmiech. Dzielenie radości wymaga niewiele. Ale ból
sięga dna tego, co wspólne.
- Nigdy o niej nie zapomnimy. Zawsze będzie żyła w naszych sercach. I nigdy nie
możemy dopuścić myśli, że żyła na próżno. Nikt nie żyje na próżno... Zdążyła nas napełnić
radością więcej razy, niż potrafię zliczyć, chociaż żyła tak krótko. Zdążyła zdobyć miłość.
Zdążyła pokochać. Zdążyła nauczyć się biegać na swych maleńkich nóżkach... Była wesołym
dzieckiem... Nie żyła na próżno, nasza Raija. Była malutka, ale całkiem odmienna od innych.
Będziemy o tym pamiętać. Reijo i Helena będą o niej pamiętać. Knut i Anjo. Emil. Wiele
osób ją zapamięta, moja najdroższa Ido. Nie żyła na próżno...
Ida spojrzała na Sedolfa. Prosto w oczy.
- Ale zupełnie bez sensu było to, że musiała umrzeć! Nie potrafił nic odpowiedzieć.
Myślał dokładnie tak samo. Sam nie umiał pogodzić się z tym, co się stało. Z tym, że istnieje
jakiś sens i zamysł w czymś tak niesprawiedliwym, jak pozbawienie życia malutkiego
dziecka. Właśnie to Ida nazywała bezsensownym.
- Bałam się płakać w samotności - przyznała. Przytuliła twarz do jego piersi, splotła
palce z jego palcami. - Nie byłam w stanie. Nie mogłam. Wokół mnie panowała tak ogromna
pustka. Myślałam, że to się nie wydarzyło. Nawet kiedy ją pochowaliśmy, czułam, że to
nieprawda. Że Raija po prostu przebywa w innym miejscu. Że później wróci... Wierzyłam w
to, Sedolf! To ja znalazłam ją martwą, ale wierzyłam, że wróci...
Pocałował ją lekko w czoło. Czuł, że jeszcze jest spięta. Zamknięta w sobie jak mocno
zaciśnięta pięść. Teraz powoli się rozluźniała. Ale wciąż panowała nad sobą. Nie wyrzuciła z
siebie wszystkiego od razu. Nie pozwoliła, by wylało się całym strumieniem...
- Myślę, że teraz pogodzę się z tym, że ona nie wróci - rzekła nieoczekiwanie. - Ale
nie jestem pewna, czy zrozumiem, że umarła, Sedolf. To niepojęte. Za trudne. Wydałam ją na
ś
wiat. Urodziłam. I nie mogłam nic zrobić, by ją tu zatrzymać... przy życiu. Po prostu zabrano
mi ją z rąk...
- Nie posiadamy naszych dzieci na własność - odezwał się Sedolf. Nie wiedział, skąd
u niego ta mądrość. Nie pamiętał, by o tym wcześniej myślał. - Są jakby tylko pożyczone.
- Jesteś jedynym, który potrafi mnie zrozumieć, Sedolf - rzekła Ida z przekonaniem. -
Kochałeś ją tak samo mocno jak ja. Nikt inny nie jest w stanie pojąć, co czuję. Przez co
przechodzę. To przecież nie ich dziecko. Raija była nasza...
Sedolfowi ścisnęło się gardło.
To coś więcej niż wyznanie zaufania. Więcej niż wyznanie miłości. Zawsze czuł, że
wiele go łączy z jej dziećmi, chociaż ich nie spłodził i chociaż widział, że Ida bardziej traktuje
je jak dzieci Ailo niż jego.
To naturalne, oczywiste. Ailo był ich ojcem.
Teraz powiedziała to, co sam czuł. Nie żeby go pocieszyć, ale ponieważ i ona tak
uważała.
Kochał ją. Czuł, że miłość wypełnia mu piersi, jakby w każdej chwili miała je
rozsadzić. A jednocześnie głowę miał ciężką od smutku.
- Nie musisz niczego przede mną skrywać - rzekł zdławionym głosem, nachylając ku
niej twarz. - Zawsze będziemy razem, Iduniu. Nawet w trudnych chwilach.
Prawie zapomnieli o Emilu, kiedy tak siedzieli blisko siebie, starając się znaleźć
wyjście z pustki. Ale wyjdą cierpieniu na spotkanie ręka w rękę. Nie dadzą mu się pokonać.
Wydawało się niezmierzone, gdy się z nim zetknęli. Ale musi istnieć jakaś droga, która przez
nie prowadzi. Jakaś droga, która prowadzi na drugą stronę.
Kiedy przypomnieli sobie o Emilu i wyszli z dziecinnego pokoju, zauważyli, że na
dole w kuchni panuje cisza. Ława była pusta. Drzwi do pokoju Emila zamknięte.
Sedolf zajrzał do środka.
Emil leżał ubrany. Uśmiechał się blado.
- Najwyższy czas, bym zaczął się uczyć sobie radzić - rzekł.
To była ciężka próba, ale Sedolf nie musi o tym wiedzieć.
- Zapomnieliśmy... - Sedolf przeczesał ręką włosy. Sterczały teraz do góry.
- Nie zawracajcie sobie mną głowy! - W głosie Emila nie brzmiał nawet cień żalu.
Chłopak nie spodziewał się z ich strony zainteresowania. Nie chciał zawadzać. Pragnął, by
mieli trochę czasu dla siebie.
Potrzebowali tego.
Przede wszystkim Ida.
Czuł, że jest dla nich ciężarem. Pozostawał gdzieś w cieniu. Niczym świadek, który
nie ma prawa się odezwać.
Nie chciał nim być. Piątym kołem u wozu...
- Nie możesz spać przez to wszystko... Emil uśmiechnął się. Odkrył koc.
- Jeśli później się położę, nie będę potrzebował pomocy wcześnie rano - rzekł
znacząco, puszczając oczko.
Sedolf udał, że nie dosłyszał. Pomógł Emilowi się przebrać. Znalazł czas, by zapytać,
jak się czuje.
- Hm - zaczął Emil. - Jeżeli uda mi się znów chodzić, sprawy przyjmą całkiem nowy
obrót. Będę musiał znaleźć sobie tak silną żonę, by mogła pracować jak koń...
Obaj uśmiechnęli się.
- Płakałem - rzekł Sedolf, kiedy wstał i zaciągał zasłony. - Nie wiem, kiedy ostatnio
płakałem...
Emil uśmiechnął się smutno. Nie wiedział, czy odważyłby się przyznać do czegoś
takiego drugiemu mężczyźnie. Ida odmieniła Sedolfa. Ale Sedolf zawsze chował w sobie
okruchy tej wrażliwości.
O ile wiedział, sam też nie był od nich wolny.
- A ona? - spytał. Nie miał pojęcia, jak zareagować. Jakich słów Sedolf się po nim
spodziewa. Dlaczego w ogóle mu o tym mówi.
Sedolf skinął głową.
- To było takie bolesne, że nie jestem w stanie ci tego opisać. To taki ból, że
dosłownie rozdziera mnie od wewnątrz. Raija była też moim dzieckiem!
Emil nie zdobył się na uwagę, że, ściśle biorąc, to nieprawda. Zaczynał dostrzegać to,
czego kiedyś nie mógł zrozumieć. Przypomniał sobie lata, kiedy jeszcze mógł zdobyć Idę.
Gdyby wtedy potrafił przyznać, że jej dzieci nie są obcymi dziećmi...
Zrozumiał, czym ją od siebie odsunął. Sedolf okazał się dużo mądrzejszy.
Pokochał jej dzieci jak swoje. Zawsze miał wielkie serce.
Emil powiedział mu to:
- Zawsze byłeś wrażliwy. Potrafiłeś to okazać. Masz wielkie serce, Sedolf.
Sedolf jednak zaprzeczył, kręcąc głową.
- To nie takie proste, Emil. To się nazywa miłością. Nie potrafiłbym pokochać
każdego smarkacza. Kocham Mikkala i kocham Raiję. Ponieważ są takimi, a nie innymi
małymi ludźmi. Ponieważ są moje!
Tego Emil nie był w stanie zrozumieć. Westchnął.
- Idź do niej - rzekł. - Ida bardziej niż ja potrzebuje rozmowy. W gruncie rzeczy Ty
dobrze mi z moimi myślami...
Sedolf zamknął za sobą drzwi, zamknął Emila z jego myślami.
Ida napaliła w izbie paradnej. Zrobiło się cieplej.
Trzymała przed sobą list. Rozłożyła go. Sedolf uświadomił sobie, że nie czyta
nadzwyczaj dobrze. Nie tak dobrze jak Ida.
Kiedy zatem podała mu kartkę, powstrzymał ją gestem ręki.
- Opowiedz mi o tym! - poprosił. - Nie muszę znać całej treści słowo po słowie. To list
do ciebie, skarbie. Nie do mnie. Chcę wiedzieć tylko to, o czym sama mi chcesz powiedzieć.
Nie więcej.
Zakłuło go trochę w piersi, ale czasem dobrze jest nie wiedzieć wszystkiego. Nie
widzieć słów, które skreślił obcy mężczyzna, myśląc o jego Idzie.
Naczelnik!
Niech tam będzie i królem, jeżeli chce. Ponieważ tu w domu nad strumieniem to on
jest królem. A Ida jest jego żoną. Jego królową. Żaden naczelnik na świecie nie może tego
zmienić.
Ida opowiadała półgłosem, szczerze. Siedziała na krześle z podkurczonymi nogami.
Przypominała kłębek. Spódnica zwisała dużo poniżej stóp. Ida zacisnęła ramiona wokół
kolan. Na policzkach nadal miała czerwone plamy. Opłukała twarz zimną wodą, ale nie
zdołała usunąć wszystkich śladów płaczu.
Tak jakby to miało jakieś znaczenie! pomyślał Sedolf. Kochał ją niezależnie od tego,
jak wyglądała.
Opowiedziała o spotkaniu z człowiekiem, którego wcale nie znała. Ze wyszła na brzeg
w zimową noc. Spotkała go. Zupełnie przypadkiem. Nie umówiła się. Niczego nie planowała.
Po prostu się stało.
I Sedolf uwierzył jej.
Ida nie mogłaby kłamać mu prosto w oczy. Nie z takim wyrazem twarzy, z pewnego
rodzaju bólem w oczach. Nie dobierała słów, wyrzucała je z siebie. Czasami ważyła, ale
niczego nie ukrywała.
- Wydawało się, jakbym była z nim duchowo spokrewniona - wyjaśniła, zacinając się.
Sedolf niewiele z tego rozumiał.
- Podobał ci się ten mężczyzna? - spytał ochrypłym głosem. Ale mógłby jej tę słabość
wybaczyć. - Ja może dałbym się rozpalić innej - przyznał, by jej ułatwić. - Gdyby pozwoliły
na to czas i miejsce - dodał.
Ale okazało się, że to nic w tym rodzaju. Ida uparcie potrząsała głową. Dziwnie się
zamyśliła.
- Pocałował mnie - wyznała.
Sedolf znieruchomiał. Musiał zamknąć oczy. Ujrzał tę scenę w wyobraźni i z całej
duszy znienawidził nieznajomego mężczyznę. Znienawidził tak bardzo, że aż zacisnął pięści.
Pozwolił myślom płynąć. Ujrzał siebie w innym miejscu. Gdyby spotkał kogoś
takiego jak Ida... gdyby nadarzyła się możliwość... gdyby nie była wolna... gdyby była piękna
noc...
Nie, nie różnili się tak bardzo. Nie wydawał się bardziej rycerski.
Właściwie postąpił kiedyś podobnie. I o wiele mniej szlachetnie.
Nie była to nawet noc. Zdawał sobie sprawę z tego, co robi, lecz pokusa okazała się
zbyt duża...
Kim jest, że potępia innego tylko dlatego, że tamten uległ tej samej pokusie?
Całe szczęście, że stało się to w mroźną noc polarną! Nawet taki ktoś jak naczelnik nie
powinien mu przyprawiać rogów!
- Było w tym także coś cielesnego. Jednocześnie - dodała Ida niechętnie. Oparła brodę
na kolanach. Wpatrywała się w to, co już minęło. Co się stało, kiedy nie było przy niej
Sedolfa, kiedy nie mógł zaspokoić jej pragnień. - Ale nie myślałam o nim jak o mężczyźnie.
Raczej jak o człowieku. Sądzę, że wiedział o tym już wtedy. Że między nami nie istniał
zwykły cielesny pociąg.
- Pewnie dlatego cię pocałował - rzucił Sedolf. Przełknął gorycz. Nie powinien był jej
pytać, jak to było.
Boże, przecież jest zazdrosny!
Nigdy wcześniej nie pojawił się nikt, kto wyzwałby go na prawdziwą walkę o Idę.
Zawsze czuł się zwycięzcą w glorii. Inni nigdy się do niego nie umywali, nawet gdyby był
nędznym obszarpańcem, pozostałby tym, którego wybrała. Nawet Emil nie skusił jej tym
swoim gospodarstwem. Tylko Ailo był przed nim. A zmarli nie wchodzą w rachubę.
Ale jakiś obcy, który posiada teraz większą władzę niż sam diabeł...
Tak, to coś całkiem innego...
- Nie mówię tego, żebyś się ze mną drażnił, Sedolf! - odparowała. - A ile dziewcząt ty
miałeś? Więcej niż mam palców u obu rąk. Czy powinnam być o nie zazdrosna? Nie
posiedliśmy siebie na własność. Zdecydowaliśmy się być ze sobą, ponieważ się kochamy.
Ponieważ tak jest dla nas najlepiej...
Skinął głową zawstydzony. Usiadł u jej stóp, oparł policzek o jej łydkę.
- Wybacz mi! - poprosił. - Ale to sprawiło mi ból. Żyłem na Lofotach jak mnich. Nie
miałem najmniejszej ochoty na te kobiety, które bynajmniej ode mnie nie stroniły. Dlatego
zapiekło trochę, gdy wyobraziłem sobie, jak całuje cię inny. Chociaż zobaczyłem to tylko w
myślach. Chociaż twierdzisz, że nie myślisz o nim jak o mężczyźnie. Przecież o nim myślisz.
- Niewiele - zapewniła. - Tylko to takie niezwykłe spotkać kogoś, kto w głębi duszy
jest bardzo do mnie podobny. Kto mnie rozumiał, choć nawet mnie nie znal...
- I który wykorzystał twojego brata, by zepchnąć ze stanowiska starego naczelnika i
samemu zająć jego miejsce - dokończył Sedolf. Nie darzył podziwem tego człowieka. - Co
prawda uratował mnie od więzienia - dodał. - Jestem mu dozgonnie za to wdzięczny. Ale
należało mi się, szczerze mówiąc. Po tym, jak uwiódł mi żonę, przynajmniej tyle był mi
winien...
Ida potargała Sedolfa po włosach.
- Jesteście do siebie tacy podobni, wy mężczyźni. Wszyscy. No, prawie wszyscy.
Wydaje ci się, że mnie posiadasz, Sedolf. Ale pozostanę ptakiem, mimo że wybrałam życie z
tobą jako żona. Pozostanę dzikim ptakiem...
Nie opowiadała mu więcej o Sturem, ponieważ Sedolf i tak wszystkiego by nie
zrozumiał. Sedolf zawsze będzie na to patrzył przez tę swoją zasłonę zazdrości, która sprawia,
ż
e tamto przeżycie przestaje być piękne.
A przecież było.
- Obiecujesz, że nie będziesz na mnie zły? Obiecał.
- I nigdy nie wykorzystasz tego przeciw mnie?
- Jeżeli obiecasz, że już nigdy mi o nim nie wspomnisz.
Pogodzili się.
Zostali na sofie, aż szczapy drewna w piecu zmieniły się w kupkę żaru.
Ich sylwetki wydawały się w tym słabym czerwonym świetle jak wykute w miedzi.
Zachowywali się cicho. Kochali w spokoju. W całkowitym spokoju. Potem ubrali się i razem
poszli po schodach na górę.
Położyli się po obu stronach dziecka, ich syna. Ich jedynego dziecka.
Zasnęli mocno do niego przytuleni, splatając ręce ponad jego maleńkim ciałem.
Przepełnieni ciepłem dla siebie. Przepełnieni bólem, ponieważ mieli o jedno dziecko
za mało.
15
Nadeszło lato, również w tym roku. Łagodnie się wśliznęło z początkiem lipca. Mimo
ż
e na nie czekano, okazało się niespodziewanym gościem. Nagle drzewa się zazieleniły. W
jednej chwili wszystko wokół wybujało. Łąki zabarwiły się na żółto od tysięcy jaskrów.
Krwawniki wystawiały swe białe główki między tymi zakorzenionymi słoneczkami. Na
wzgórzach iskrzyły się jaskrawo różowe kwiaty wierzbówki kiprzycy. Stokrotki kołysały się
dostojne na wietrze, a dzwonki chwiały rytmicznie i dzwoniły cicho w katedrze natury.
Nastało lato. Niebo przybrało tak nasyconą barwę niebieską, że sprawiało złudzenie, iż
można by go dotknąć jak sufitu. Odbijało się w fiordzie - czasami o poranku i wieczorem
czerwieniło się zawstydzone. Użyczało nieco tego przepychu kolorów zwierciadłu morza.
Ponieważ fiord to tylko przezroczysta woda, musi zatem pożyczać sobie urody od otoczenia.
Góry znowu zabarwiły się na zielono. A w miejscu, gdzie przebiegała granica lasów,
powoli stawały się niebieskie. Nie tak jak niebo łagodnie błękitne, lecz zimnoniebieskie jak
kamień.
W zacienionych zagłębieniach skal nadal leżał dziesięcioletni śnieg. Przeżyje również
to lato. Również tego roku obroni się przed długim ramieniem słońca. Ale owe białe plamy w
każdym razie nie będą już rosły. Może się zmniejszą, jeżeli słonecznych dni będzie
wystarczająco dużo.
Tu i tam biegły brązowe pasy. Oznaki lata.
Nagłe ocieplenie powodowało wiele lawin. Śnieg obsuwał się wysoko, wysoko w
górze i po drodze w dół stromego zbocza porywał z sobą kamienie, luźne skały i z trudem
odbudowaną warstwę gleby. Tworzył puste pasy w krajobrazie. Ale lato dopiero się zaczęło.
Natura była swym własnym lekarzem. Opatrzy rany. Sprawi, że się zagoją. Tam gdzie to
tylko było możliwe, życie się nie poddawało. Natura wydawała się jak ludzie, których
otaczała. Niewymagająca. Uparta. Dumna.
Ida wyszła z próżni. Przeszła w pewnym sensie przez ból. Nie dokonała tego sama.
Przyznała, że samej nigdy by się jej nie udało. Utknęłaby zapewne w grzęzawisku goryczy.
Bez Sedolfa stałaby się ponurą kobietą o surowych liniach w kącikach ust.
Przedwcześnie postarzałą.
Sedolf sprawił, że znowu zaczęła się śmiać. Że znowu potrafiła dostrzegać piękno
wokół siebie. Tak jak kiedyś. Ale tego wczesnego lata potrzebowała pomocy, by na powrót
opanować tę sztukę.
W domu należało zrobić wiosenne porządki. Ida prała i sprzątała. Nosiła wodę,
podgrzewała. Szorowała mydłem i piaskiem.
Wypłukiwała cienie ze wszystkich kątów i zakamarków. W każdym pomieszczeniu
pachniało świeżością. Pachniało latem.
I życiem.
Nie mogła powiedzieć, że zrozumiała, dlaczego mała Raija musiała odejść. Nadal tego
nie mogła pojąć. Nigdy tego nie zrozumie. Ale pogodziła się z tym, że tak się stało. Pogodziła
się z tym, że jej dziecko nie żyje. Odważyła się przyznać przed sobą i Sedolfem, że nie jest
pewna, czy małą Raiję cokolwiek jeszcze czeka. Potem. Po życiu.
Coś innego niż czarna pustka. Albo zupełnie nic. Nawet nie pustka.
To cudowne wyobrażać sobie Saivo i córeczkę razem z Ailo bardzo szczęśliwych. Ale
Ida nie była pewna, czy potrafi w to wierzyć. Podobnie jak w raj chrześcijan. Oba światy
wydawały się jednakowo odległe.
To pociecha, tak...
I w równym stopniu ucieczka.
Ida wiedziała, w jakiej ziemi spoczywa jej dziecko. A kiedy nauczyła się to
akceptować, uznała za mimo wszystko godny koniec.
W domu panowała cisza. Teraz Ida odważyła się nazwać ten stan spokojem. Długo nie
znosiła zostawać sama. Zawsze ktoś musiał znajdować się w pobliżu, by nie czuła
ogarniającego ją strachu. Teraz przezwyciężyła ten lęk.
Sedolf zabrał Mikkala do Emila, który wrócił do domu tydzień temu. Chodził. Ze
sztywną nogą, ale mógł poruszać się o własnych siłach. Ramię na tyle wydobrzało, że był w
stanie się oporządzić.
Ida sprzątała u niego raz w tygodniu. Przyjął jej pomoc bardzo niechętnie. Za każdym
razem, kiedy przychodziła, powtarzał jej, że dłużej tak nie może trwać. Wtedy żartowała, że
ma nadzieję, iż naprawdę nie będzie takiej potrzeby. Że już nie może się doczekać, aż Emil
się ożeni, a żona nie okaże się tak leniwa, żeby sąsiedzi musieli u niego sprzątać.
Ś
miali się razem, ale w śmiechu Emila brzmiała nuta smutku. Idę dręczyły wtedy
wyrzuty sumienia...
Mimo wszystko to dobrze, że chłopak już u nich nie mieszka. Nie dlatego, żeby jej
miało to przeszkadzać, ale nie mogła patrzeć, jak odżywają jego dawne uczucia. Przywodziły
na myśl drzemiącego niedźwiedzia, który długo śpi zimowym snem, ale budzi się, gdy robi
się cieplej...
To przykre być kochanym, gdy nie można dać niczego w zamian.
Sedolf pomagał Emilowi w oborze. Zawsze lubił sobie znaleźć coś do roboty. Takiej
niespokojnej duszy nie wystarczy zajęć w domu. Musiał odwiedzać Reijo i pomagać mu w
tym i owym. Musiał zaglądać do Emila - pamiętał o przyjaciołach, którzy potrzebowali jego
pomocy.
Wszyscy wiedzieli, że Sedolf nie odmawia. Że pracuje, na ile tylko starczy mu sił. Nie
oszczędza się. Lubi otaczać się ludźmi. I rzeczywiście nie brakowało mu towarzystwa. Był z
natury otwarty. Wypełniał pokoje głosami i postaciami. W ten sposób również ułatwiał sobie i
Idzie przejście przez smutek.
Pewnie, zdarzało się, że w domu czekało wiele rzeczy do zrobienia, ponieważ Sedolf
nie odmawiał innym, ale w jego przypadku patrzono na to przez palce.
Wnosił z sobą tyle światła i radości. Błędem byłoby usiłować go zmienić.
Sedolf z Emilem rozmawiali niedawno o tym, by połączyć łąki. Zlikwidować
ogrodzenia między nimi.
Idzie wydawało się to słuszne. Uważała, że i tak wkoło jest zbyt wiele ogrodzeń.
Miała wiele roboty, ale zostawiła ją. Dzień wydawał się zbyt piękny. Wróciły
wspomnienia z lat młodości, które nie były wcale tak odległe.
Zdjęła pończochy, podwinęła rękawy cienkiej bluzki i rozpuściła włosy, które luźno
opadły na plecy.
Boże, czuła się taka wolna!
Wypełnił ją śmiech. Musiała wyjść! Musiała zatańczyć na soczyście zielonej murawie.
Wybiegła. Zostawiła drzwi otwarte i zatańczyła w wysokiej do kostek trawie. Czuła,
jak kłuje w podeszwy stóp, ale to niegroźny ból. Tak dobrze znała swoje stopy, że wiedziała,
iż ucieszą się, gdy wreszcie wydostaną się z zimowego więzienia.
W końcu rzuciła się wyczerpana na ziemię z ramionami wyciągniętymi na boki.
Leżała tak, jak upadła. Spódnica podwinęła się - łydki również mogły skosztować
słonecznych promieni. Zamknęła oczy i rozkoszowała się słońcem.
Jest lato.
Wreszcie poczuła, że ciepło, promienie słońca, lato dotarły także do jej serca.
Ż
ycie.
- Paniom na majątku to dobrze - rozległ się z góry głos Heleny, śpiewnie miękki z
fińskim brzmieniem norweskich słów. Odrobinę ochrypły, jak zawsze. Jakby trochę męski.
Dziewczyna usiadła obok Idy. Z ogromnej sylwetki górującej na tle błękitnego nieba
przeistoczyła się w drobną i miłą Helenę.
Ida westchnęła i także usiadła. Pozwoliła wiatrowi targać swe włosy. Sprawiało jej to
wielką przyjemność.
- W lecie powinno być dobrze - odparła. - Teraz czuję, że znowu potrafię się cieszyć.
Helena pogładziła ją przelotnie po policzku. Taka przyjacielska pieszczota
rozgrzewała równie dobrze jak słońce.
- Reijo dostał list - rzekła Helena i wyjęła z kieszeni spódnicy przesyłkę. - Przyszedł
dzisiaj. Przyniósł go pewien człowiek zmierzający na północ w poszukiwaniu złota.
Uśmiechnęła się. Miała dołeczki i ślicznie wyglądała. Ida ciągle nie mogła uwierzyć,
ż
e to dziewczę zostało jej macochą. Helena chyba nigdy nią nie będzie. Raczej przyjaciółką
od serca, niemal siostrą.
- Reijo chciał, żebyś jak najszybciej to przeczytała...
Ida rozłożyła kartkę. Rozpoznała pismo brata. Knut dość niechętnie uczył się czytać i
pisać. I nigdy nie lubił przelewania słów na papier. Ida wyobraziła sobie Anjo, jak stoi nad
nim z biczem i groźbą zmusza go, by dał bliskim znać, że żyje. Musiała się uśmiechnąć na
samą myśl.
„Kochani moi!” pisał Knut. Uściskał ich wszystkich naraz, żeby nie musiał pisać do
każdego z osobna. Tak, Ida znała go trochę...
„Piszę tych kilka słów, żeby Was powiadomić, że dobrze nam się układa. Przybyliśmy
do domu Mai. Z prawdziwą gościnnością pozwoliła nam u siebie zamieszkać, ale zamierzamy
postarać się wkrótce o własny kąt gdzieś na stałym lądzie. Droga na południe trwała dłużej
niż planowaliśmy, ale nie cierpieliśmy biedy. Ujrzeliśmy tu większy przepych niż sobie
wyobrażaliśmy. Mai naprawdę się poszczęściło. Chciałbym, żeby Ida się dowiedziała, że
rozmawiałem z Mają. Powiedziała mi dokładnie to samo, co przekazała Reijo. Myślę, że tylko
Ida zdoła wydusić z niej coś więcej. Anjo nie jest pewna, ale ja czuję, że Maja coś ukrywa. Jej
synek to mały łobuziak. Okrągły jak kulka i strasznie rozpieszczony i wychuchany. To samo
zaczyna grozić naszemu Karlowi. Maja ma nadzieję, że jej mąż wcześniej wróci z Niemiec.
Może już w tym roku. Zajmuje się polityką, a to za trudne na moją głowę. U nas
wszystko dobrze”.
Potem następowały pozdrowienia.
Ida złożyła list. Oddała go Helenie.
- Knut zawsze chodził z klapkami na oczach - stwierdziła. - Ja zużyłabym cały papier,
który znalazłabym u Mai, żeby opisać, jak tam jest. A Knut ledwie parę razy umoczył pióro i
już gotowe...
- Wiemy w każdym razie, że dojechali na miejsce i mają się dobrze. Jeżeli chcesz się
dowiedzieć, jak jest w Hailuoto, to mogę ci opowiedzieć.
Ida potrząsnęła głową.
- Nie chcę marzyć o czymś więcej niż to - odparła i wyrzuciła ramiona, jakby chciała
ogarnąć tę ziemię, która należała do niej. - Pragnę cieszyć się tym, co mam. Kiedyś sobie
obejrzę posiadłość Mai. Pewnego dnia z nią porozmawiam. A wtedy nic się przede mną nie
ukryje!
Oczy Idy wyrażały zdecydowanie, które jednak szybko zniknęło.
Tego dnia chciała się tylko cieszyć.
Na ustach Heleny również malował się uśmiech. Coś przepełniało jej serce, coś, o
czym po prostu musiała powiedzieć.
- Mogę się z tobą podzielić pewną radosną nowiną? - spytała.
- Naturalnie. Co to takiego?
- Będę miała dziecko.
Ida spojrzała na Helenę z szeroko otwartymi oczami i na wpół otwartymi ustami.
Ujrzała prawdziwie szczęśliwą twarz Heleny i blask oczu, a w ich głębi ledwie dostrzegalny
strach.
Ida zarzuciła dziewczynie ręce na szyję i obie to śmiały się, to płakały na przemian.
Uścisnęły się, paplały coś bez ładu i składu, cały czas serdecznie się obejmując.
Potem otarły łzy.
- Bałam się, że to potępisz... Ida pokręciła głową. Na jej twarzy widniały tylko ciepło i
miłość.
- Jak w ogóle mogłaś tak pomyśleć? Niemądra! To piękne, Helena. Piękne. Będziesz
matką...
- Reijo jest przecież twoim ojcem - zauważyła Helena. - Urodzę ci brata lub siostrę...
Ida prychnęła na samą myśl.
- Dla mnie to żadna niespodzianka, że ze sobą sypiacie - rzekła z błyskiem w oku. -
Jestem już wystarczająco dorosła, by wiedzieć, jak to bywa z kochającymi się ludźmi. I by
wiedzieć, że czasem z tego biorą się dzieci. Reijo jest cudownym tatą. Będzie dosłownie
wyskakiwał z butów dla tego dziecka. Zasługuje na szczęście. I ty na nie zasługujesz. Nie
znam nikogo, komu bardziej by się należało niż wam.
Musiała jeszcze raz serdecznie i spontanicznie uścisnąć Helenę.
- Chyba że tobie - rzekła Helena cicho. Napotkała spojrzenie Idy. Ida powoli skinęła
głową.
- Chciałabym - przyznała zamyślona. - Bardzo bym chciała. Chciałabym mieć dziecko
z Sedolfem. Nie żeby zastąpiło małą Raiję. To nie byłoby słuszne. Żadne z dzieci nie
powinno przychodzić na świat jako wynagrodzenie czegoś innego. Ale chciałabym mieć
dziecko z Sedolfem, ponieważ on także jest wspaniałym tatą. Ponieważ... tak, ponieważ takie
pragnienie jest chyba naturalne, kiedy się kogoś tak bardzo kocha. Myślę, że jestem już na to
gotowa. Urodzić dziecko, nie myśląc przez cały czas o zmarłej córeczce. Niezależnie od tego,
czy urodzę jeszcze jedno, zawsze będzie mi jej brakowało. Zawsze będę miała o jedno za
mało...
Zamilkła na długo. Wpadła na pewną myśl, przemilczała ją, lecz po chwili spytała:
- Wzięłabyś jakieś rzeczy po Mikkalu i Raiji, z których wyrośli? Możesz zabrać tylko
te po Mikkalu, jeśli obawiasz się brać cokolwiek po zmarłym dziecku...
Helena popatrzyła na Idę.
- Chętnie skorzystam z tego, czego już nie potrzebujesz. Również z rzeczy po małej
Raiji. Była taka ładna, jakże mogłabym nie chcieć nic po niej. Jeżeli możesz mi je pożyczyć...
Całkiem możliwe, że za jakiś czas i tobie się przydadzą...
- Wtedy chętnie je odbiorę - uznała Ida. - Przypuszczam, że nie zdążę cię wyprzedzić.
Kiedy zostanę starszą siostrą?
- W grudniu - odpowiedziała Helena. - Najprawdopodobniej...
- W moje urodziny! - poprosiła Ida. Roześmiała się: - Zawsze byłam młodszą siostrą. I
ż
eby nagle w moim wieku zostać starszą siostrą! Muszę trochę podokuczać memu staremu
ojcu...
Wstała i pomogła Helenie się podnieść.
- W twoim stanie musisz być bardzo ostrożna - upomniała ją.
Obie parsknęły śmiechem. Obejmując się nawzajem, poszły w stronę domu. Ida
zaprowadziła Helenę na górę do dziecinnego pokoju.
Wchodzenie tu już nie sprawiało przykrości, ale Ida kładła Mikkala spać w izbie po tej
samej stronie korytarza co jej sypialnia, do której prowadziły stamtąd drzwi. Zwykle
zostawiała je uchylone.
Nadal pozostał w niej pewien lęk.
Wiedziała, że nie ponosi winy za śmierć córki.
Ale nie chciała, by Mikkal spał zbyt daleko.
Przeglądały razem z Heleną dziecięce rzeczy. To jedyne, na co się do tej pory nie
zdobyła.
Myślała o posortowaniu ubranek. Schowaniu. Ale nie potrafiła. Nie sama. Nie
uważała też, by mogła poprosić o to Sedolfa.
Jemu również to nie przyszło do głowy - nie o takich sprawach mężczyźni myślą w
pierwszej kolejności.
Dobrze było zrobić to razem z Heleną. Dobrze uwolnić smutne myśli.
Dzieliły razem wspomnienia. Chwile radości z pierwszego roku życia Mikkala i małej
Raiji.
Wspominanie nie okazało się przykre. Raczej piękne.
Sedolf znalazł obie kilka godzin później na podłodze w dziecinnym pokoju. Siedziały
niczym dwie małe dziewczynki pochylone głowami ku sobie. Przed nimi stał kosz pełen
dziecięcych rzeczy. Komoda pod oknem ziała pustymi szufladami. Ida i Helena miały
ożywione twarze, błyszczące oczy, w pokoju znowu rozbrzmiewał śmiech.
Mikkal mocno uczepił się ramienia Sedolfa. Już prawie spał. Świetnie się bawił u
Emila. Ścigał się z jagniętami. Miał rumieńce na policzkach i bardziej tęsknił do poobiedniej
drzemki niż do czegokolwiek innego.
Sedolf położył chłopca do łóżka i okrył go. Ida podążała za nim wzrokiem, lecz nie
protestowała. Zrozumiała, że w dziecinnym pokoju nie ma nic groźnego, nic śmiertelnego.
Łóżko też było tylko łóżkiem.
Wszystkie cienie zostały przepędzone.
Dorośli wymknęli się po cichu, zostawili drzwi otwarte. Ostrożnie zeszli po schodach.
Ida tymczasem przekazała Sedolfowi wielką nowinę. Pewnie sam się tego domyślił, kiedy
zobaczył kosz z ubrankami. Poczochrał Helenę po włosach - dobrotliwie, trochę się z nią
drażniąc. Wystarczyło, by się zaczerwieniła. Ida wsunęła mu rękę pod ramię.
- Co ty na to, byśmy poszli w jej ślady? - spytała. - Zapełnili cały dom!
Roześmiał się. Nie posiadał się ze szczęścia. Czuł, że bardzo ją kocha.
- Najchętniej od razu - odparł poważnie. - Ale wprawilibyśmy tym Helenę w
zakłopotanie...
Ida, śmiejąc się, klepnęła go w policzek. Otrzymała w odpowiedzi pocałunek. W jej
sercu panowało lato.
Pod koniec lata Ida otrzymała przesyłkę od naczelnika z Bodogard. Skrzynka
zawierała wszystko, co zabrano Knutowi. Wszystko, co zmusiło go do opuszczenia ziemi i
gospodarstwa.
Ida zostawiła ją przed schodami do domu. Tylko ją otworzyła i na powrót opuściła
ręcznie wyciosane wieko.
Nikomu nie wspomniała o paczce.
Zbyt wiele gorzkich myśli wiązało się z zawartością. Z tym, co się stało.
W końcu zabrała skrzynkę do ojca na cypel. Sama pokierowała konnym wozem, ale
Sedolf musiał jej pomóc załadować ten ciężar.
- Zrobisz z tym, co uważasz - rzekł. - To przecież nie jest nasze.
Ida także nie potrafiła uznać przesyłki za swoją własność. Nie zdobyła się na to.
Wystarczająco mocno stąpała po ziemi, by zdawać też sobie sprawę, że nie podejmie podróży
do Finlandii z takim balastem.
Reijo wypełnił otwór w ścianie sauny. Uczynił to nie proszony. Następnie porąbał
skrzynkę na drzazgi i spalił w piecu.
Idę ogarnęło uczucie ulgi. Objęła ojca. Była mu wdzięczna, że tak trudny problem
rozwiązał w taki prosty sposób.
- Może się kiedyś przyda - rzekł beztrosko. - A jeżeli nie, to niech sobie po prostu tam
leży. Nie potrzebuje jeść.
- Gdyby wszyscy mieli twoje nastawienie do życia! - westchnęła Ida. - Jak ci się udało
to osiągnąć?
- Musiałem, moje dziecko - odparł. - Po prostu musiałem. Życie staje się takim, jakim
je uczynimy. Nie wiedziałaś o tym, Iduniu?
Nie miała pojęcia. Ale zaczynała rozumieć, że tato miał rację.
Zawsze miał rację.
EPILOG
Późne lato pachniało już jesienią. Nie ochłodziło się jednak jeszcze tak bardzo, by nie
można wykopać grobu. Dzień czerwienił się nad horyzontem - na tyle daleko można sięgnąć
okiem w tej ogromnej krainie.
Kobieta wpatrywała się w wykopany dół. Wystarczająco głęboki dla mężczyzny,
którego kochała i z którym czuła się szczęśliwa. Wystarczająco głęboki, by mógł w nim
spocząć.
Zbudują mu nagrobek. Postawią przy głowie krzyż, co nagle wydało jej się takie
dziwne.
Jutro go pochowają.
Wiódł dobre życie. Nikt nie otrzymał obietnicy wieczności. Ale chciałaby go jeszcze
na trochę zatrzymać.
Postawny mężczyzna odłożył łopatę. Podszedł do kobiety i objął ją. Niemal utonęła w
jego przyjaznym uścisku. Zabrał ją stamtąd.
- Nie powinnaś tu stać, Raiju - rzekł cicho. - Czy Toni nie udało się zatrzymać cię w
domu? Czy ciągle muszę wam to samo powtarzać, tobie i tej mojej babie? Poradzę sobie z
grobem. Byliśmy przyjaciółmi. A ty powinnaś dbać o siebie. Gdzie jest Michaił? W takiej
chwili wypadałoby, by syn był z matką...
- Pozwoliłam mu wybrać się do miasta - rzekła Raija zmęczona. - Do portu. To nie
jego wina, że tak zakochał się w morzu. Ty i Jewgienij ponosicie za to winę, a nie Michaił.
Zresztą dla niego będzie gorzej, jeśli będzie się teraz trzymał mojej spódnicy, Oleg. Niech
spędza czas tam, gdzie się czuje najlepiej...
Oleg opuścił ręce. Przyglądał się Raiji przez chwilę. Zbliżała się do czterdziestki, ale
nie wyglądała na tyle. Zachowała sylwetkę młodej dziewczyny. Nadal była niebezpiecznie
piękna jak wtedy, kiedy weszła na pokład „Sankt Nikołaja”, który zawinął do jednego z fior-
dów na zachodzie. Wokół jej oczu i ust pojawiły się zmarszczki, ale blask ciemnobrązowych
oczu pozostał ten sam, podobnie jak urok, który roztaczała wokół.
Nie spała od kilku nocy. Od chwili gdy przywieźli do domu ciało Jewgienija. Płakała.
Płakała i złościła się na ludzi i Boga.
Oleg i Tonią towarzyszyli jej przez cały czas. Wiele razy prosiła ich, by się pakowali i
wracali do siebie. Zaraz potem zaklinała, by zostali.
- Jesteś bardzo niezależna, Raiju - rzekł. - Ale teraz idź do domu. Musisz się przespać.
Jewgienijowi nie podobałoby się, gdyby zobaczył, że o siebie nie dbasz. Mimo że on nie żyje,
przed tobą nadal życie stoi otworem.
Nie odpowiedziała. Popatrzyła tylko smutno na Olega, a potem odwróciła się i ruszyła
w stronę domu. Kolorowy szal zsunął jej się z głowy. Czarne kosmyki włosów powiewały na
wietrze. Olegowi przywiodły na myśl ptasie skrzydła.
Poczuł w piersi ogromny ciężar. Raija będzie tak bardzo samotna.
Jewgienij był dla niej oparciem. Opoką, na której wznosiło się całe jej życie.
Michaił kochał morze.
Oleg przyznał to z odrobiną wyrzutów sumienia.
To naturalnie również jego wina. I Jewgienija. Jewgienij zostawił synowi w spadku
miłość do morza. Pragnął, by tak się stało. Ale chyba nie pomyślał o tym, że z powodu tej
miłości Raija zostanie sama.
Jewgienij zamierzał się wycofać. Marzył o spokojnej starości, którą spędzą razem z
Raiją nad szeroką Dwiną. Nigdy nie wyobrażał sobie, że tego nie doczeka.
Raija będzie bardzo samotna.
Noc była zimna, jak to bywa tu, na północy, nawet latem. Raija nie mogła zasnąć.
Czuła, że upadnie z wyczerpania. Wiedziała, że musi być silna. Musi stanąć silna i
wyprostowana, by oddać Jewgienijowi cześć. Był dobrym człowiekiem. Uczynił ją szczęśli-
wą. Nigdy nie przypuszczali, że tak szybko odejdzie.
Zarzuciła szal na ramiona. Piec w rogu nadal ogrzewał pokój, ale niewiele mógł
zdziałać wobec chłodu, który pochodził od środka.
Przeszła cicho przez izbę. Nie chciała, by ktokolwiek usłyszał, że nie śpi. Nie chciała,
by Oleg i Tonią przyszli do niej i nakłaniali, żeby się położyła.
Mieli dobre intencje, ale to jej smutek.
Daleko na zachodzie ujrzała jakiś blask. Ogarniało ją rosnące zdumienie. O tej porze
roku zwykle nie pojawia się zorza polarna...
Jednak wzrok uparcie powędrował na zachód. Musiała patrzeć w tę stronę. Jakby
ś
wiatło ją przyciągało.
Wszystko wokół zniknęło.
Ostatnie, co pamiętała, to ów blask na zachodzie.
Kiedy się obudziła, świtało. Świat dookoła był jasny. Pośpiesznie wstała. Bolało ją
całe ciało, ale nikt nie może się dowiedzieć, że spała na podłodze.
Dzisiaj Jewgienij zostanie pochowany.
Raija zatrzymała się w pół gestu. Zamknęła oczy, lecz obraz nie znikał.
A więc zorza polarna jej się nie przyśniła! Jej pojawienie się miało jakiś sens.
Wypełniło pustkę.
Przełknęła ślinę i weszła w ten nowy dzień, by zmierzyć się z nim, tak jak zrobiłaby to
Raija Bykowa.
Ale kiedy później odwróciła się plecami do grobu, obejmując swego niemal
szesnastoletniego syna, wiedziała, że nie będzie mogła dłużej pozostać Raiją Bykowa. Raija
Bykowa została pogrzebana jak ten człowiek, z którym wiodła wspólne życie.
Kobieta, która odchodziła od mogiły, była Raiją Alatalo.
Noc i zorza polarna odkryły zasłonę. Odsłoniły prawdę.