1
GALAKTYKA STRACHU
01
Zjedzony żywcem
John Whitman
Tłumacznie : neurofinix
PROLOG
Drzwi odsunęły się z sykiem. Ciemna postać wkroczyła do laboratorium, gdzie
samotny naukowiec stał nad stołem badawczym. Było tam ciągle coś żywego. Gdy ciemna
postać się zbliżyła, naukowiec się nie odwrócił. Tylko dwie inne istoty w całej galaktyce
miały dostęp do jego ukrytej fortecy i naukowiec wiedział kto przybył się z nim zobaczyć.
-Witaj Lordzie Vader – powiedział naukowiec
Postać obleczona w czarną zbroję podeszła krok bliżej. Jej twarz była ukryta za czarną
wyglądającą jak czaszka maską. To był Darth Vader. Ciemny Lord Sithów, okrutna prawa
ręka Imperatora.
-Czy zakończyłeś swoje badania?
Naukowiec się odwrócił. Trzymał w rękach ostry, haczykowaty przyrząd. Na stole za nim,
stworzenie zadrżało a potem wyrosło bezgłośnie.
-Nieomal. Pierwsze pięć faz mojego eksperymentu są w toku. Wkrótce będę w stanie
ukończyć szóstą i ostatnią fazę. Wtedy zaopatrzę Imperatora w największą potęgę w
galaktyce
2
-Słyszałem to już wcześniej – rzekł Vader – Gwiazda Śmierci miała być narzędziem
ostatetecznego technicznego terroru. Zniszczyła Alderaan, ale potem rebelianci zniszczyli
Gwiazdę Śmierci.
-Ha ! – odrzekł naukowiec – Ta stacja bojowa była tylko zabawką. Moje projekty nie są
maszynami. Kontroluję moc życia w swej istocie. Stworzę broń ostateczną dla Imperatora.
-Bronią ostateczną – ostrzegł Vader – jest Moc.
- Oczywiście, oczywiście.
Vader wpatrywał się w naukowca przez moment, jego oddech chrypiący wskutek noszonej
maski był jak ostrzegawczy syk.
-Kończy ci się czas. Twoja praca mogła być do tej pory odkryta.
Naukowiec popatrzył z ukosa.
-Masz na myśli jego? Nie martw się o niego. Zajmę się nim gdy nadejdzie czas.
Vader uniósł ostrzegawczo rękę.
-Jeśli ten sekret wycieknie tak jak tajemnice Gwiazdy Śmierci, Imperator i ja będziemy
bardzo niezadowoleni.
Potem Ciemny Lord się odwrócił.
Naukowiec wpatrywał się za postacią obleczoną w zbroję, jego oczy wydawały się
palić dziurę w jego plecach. Niedługo- pomyślał bardzo niedługo będzie dysponował siłą aby
zniszczyć nawet Dartha Vadera. A potem zajmie jego miejsce u boku Imperatora.
Wrócił do swoich experymentów. Pochylił swoje haczykowate ostrze. Stworzenie na stole
wrzasnęlo...
ROZDZIAŁ 1
Atak przyszedł bez żadnego ostrzeżenia. W małym kwadrancie przestrzeni, X-wing
nieznacznie zmienił tor lotu żeby uniknąć zderzenia z masywnym czerwonym księżycem,
który wyłonił się w oddali. Kiedy to zrobił, myśliwiec TIE pojawił się w cieniu księżyca a
jego dwa panele słoneczne błysnęły odbitym światłem. Szybując poprzez próżnię myśliwiec
otworzył ogień, jego podwójne lasery plunęły ogniem. Jeden ze strzałów trafił w kadłub X-
winga. Tarcze odbiły większą część eksplozji, a nadwyrężony myśliwiec zboczył z kursu i
przyśpieszył. Myśliwiec TIE podążył za nim nieustępliwie. Był nie tylko szybki i zwrotny ale
jego pilot miała dodatkową przewagę. Znała swojego przeciwnika. Patrzyła na niego chłodno
jak kręcił beczki i skręcał usiłując zgubić swojego prześladowcę. Jednak przykleiła się do
3
niego poświęcając tylko kilka rzutów oka na ekran taktyczny i czekając aż cel zostanie
namierzony.
Uśmiechnęła się szeroko- Jesteś mój.
Lecący X-wing wykonał ostrą korektę lotu i skierował się prosto w stronę małego
czerwonego księżyca. Pilot wiedział kto jest za nim. To był ten sam przeciwnik, z którym
zmierzył się setki razy. Była dobra. Jeśli zamierzał przeżyć musiał być lepszy.
- Spróbuj tego – rzucił wyzywająco
Pilot X-winga skierował nos swojego statku w kierunku księżyca. Grawitacja księżyca
chwyciła go natychmiast i jego prędkość wzrosła. W ostatniej chwili zmienił kierunek lotu.
Trzymając się w zasięgu grawitacji pilot X-winga dał pełną moc silników i przeleciał wzdłuż
atmosfery księżyca. Brzuch jego statku zostawił ślad płomieni w powietrzu kiedy mału statek
zrobił pętlę wokół księżyca. W efekcie wyglądało to jak strzał z procy. Pociągnięty przez
grawitację X-wing pędził wokół obwodu księżyca, zdala od scigającego go myśliwca TIE.
Zaatakował z drugiej strony otwierając jednocześnie ogień. Jednak pilot myśliwca TIE był na
to gotowy.
-Najstarsza sztuczka w podręczniku – spojrzała triumfująco.
Zmieniła kurs aby przechwycić swój łup zanim ukończy swój potajemny manewr
strzelając w kierunku X-winga ze swojch dział. X-wing wykonał nagły zwrot w lewo
rozpaczliwie obracając maszynę. Laserowe błyskawice wybuchły wokół jego statku, ale w
jakiś niesamowity sposób nawet jeden strzał nie trafił. Śmiejąc się pilot X-winga minął
myśliwiec TIE, potem zakręcił aby kontynuować walkę.
- Jesteś szczęściarzem – powiedział pilot myśliwca TIE
Nagle metaliczna dłoń tak duża jak czerowny księżyc opadła z niebios żeby
zablokować drogę X-wingowi. Ale myśliwiec gwiezdny przeleciał przez sam środek dłoni.
Właściciel dłoni spojrzał w dół na holotablicę gdzie pojedynek gwiezdnych myśliwców miał
miejsce. Był nim D-V9 albo w skrócie Deevee- srebrny droid zaprojektowany żeby imitować
wygląd i zachowanie ludzi. Jako że jego głowa i twarz była zrobiona z durastali, droid nie
potrafił zmarszczyć brwi, ale to co powiedział dało takie właśnie złudzenie..
- Tash. Zak. Skończcie tą głupią grę.
Dwaj piloci wypuścili swoje dyski kontrolne, a holograficzne myśliwce – malutkie w
porównaniu do droida, który się wynurzył nad nimi, natychmiast zamarły w miejscu. Zawisły
w powietrzu nad holostołem, wzdłuż wygenerowanego komputerowo księżyca i planety,
która służyła za plac gry. Holotablica stała w rogu małego salonu, będącego w przednim
przedziale gwiezdnego krążownika nazywanego „Beztroski Przemytnik”, który w tej chwili
4
pędził przez nadprzestrzeń. Pilot X-winga wstał od holostołu. Miał na imię Zak Arranda.
Zaczesał do tyłu pukiel zmierzwionych, brązowych włosów i uśmiechnął się szeroko do
swojego przeciwnika. Pilotem myśliwca TIE była jego siostra, Tash. Mając trzynaście lat,
była o rok starsza od swojego brata i o cal wyższa. Jej gęste blond włosy były upięte w
staranny warkocz a na jej lekko piegowatej twarzy zmarszczyły się brwi.
- Jesteś takim szczęściarzem - powtórzyła
- To było wyborne ! – Zak się roześmiał – I tak na marginesie to nie szczęście, to
umiejętności.
Tash nie była przekonana.
- Nikt nie mógł uciec przed takim ogniem zaporowym. Poza tym każdy wie, że wszystkie
hologry są dostrojone tak aby statki imperium miały przewagę. Imperium nigdy nie
pozwoliłoby wyjść na prowadzenie. Ale ty zawsze wygrywasz. Potrząsnęła głową.
- Po prostu nie kapuje.
-To co otrzymacie- rzekł za nią niecierpliwie droid- to otępienie przez granie w hologry. To
zupełna strata czasu. Poza tym już czas na lekcję zoologii. Droid oparł ręce na swoich
obrotowych biodrach i czekał.
- Lekcje? – Zak jęknął – Jesteśmy w nadprzestrzeni!
Deevee przekazał elektroniczną wersję pociągnięcia nosem. – Nie ma wytchnienia od nauki.
Albo od elektronicznych nianiek – pomyślał Zak ale głośno zaczął się sprzeczać – Ale
hologry są pouczające. Poprawiają koordynację wzrokowo-ruchową i zachęcają do szybkiego
myślenia i..
- I jesteśmy gotowi do lekcji, DeeVee- przerwała Tash
Nie żeby była specjalnie zainteresowana zoologią. Wolałaby raczej czytać jeden ze swoich
plików z danymi o tradycji Jedi albo ściągać informacje z Holonetu. Ale czasami dobrze było
dać przykład młodszemu bratu. Poza tym nienawidziła- naprawdę nienawidziła bycia
myśliwcem TIE- jeszcze bardziej od kiedy Imperium wysadziło jej i Zaka rodzinny świat –
Alderaan na kawałki. Zak i Tash wyjechali na dwa tygodnie i wrócili do domu tylko po to,
aby zobaczyć, że ich domu już nie ma. Ich rodzice, przyjaciele i sąsiedzi, wszyscy zginęli w
eksplozji.
Deevee wpisał kilka poleceń w panelu kontrolnym holostołu.
- Lekcje zoologii – mruknął droid do nikogo w szczególności. Gdyby mógł wywróciłby
oczami i powiedziałby – Mam pojemność mózgu superkomputera i daję lekcje zoologii.
Zak i Tash zaledwie kiwnęli głowami. Deevee narzekał na swoją nową pracę odkąd przyszedł
mieszkać z wujkiem Hoolem. D-V9 był badawczą jednostką pierwszej klasy i przyswajał
5
dziesięć milionów bitów informacji o obcych kulturach na sekundę. Był starannie
zaprojektowany aby pomagać swojemu panu, Hoolemu – antropologowi, w ważnych
badaniach wśród obcych kultur w całej galaktyce. Był zazdrosny o każdego droida o którym
wiedział aż do pewnego momentu sześć miesięcy temu., kiedy utknął w pracy opiekuna
dwóch młodych sierot.
Deevee nie lubił swojego nowego zadania i przypominał o tym Zakowi i Tash przy każdej
okazji.
Na polecenie droida program bitewny rozmył się i został zastąpiony przez strumień
hologramów ze szczegółami o różnorodnych zwierzątach w całej galaktyce. Program ustawił
jedno dziwne zdjęcie: olbrzymią, wyposażoną w kły bestię, siedzącą bez ruchu podczas gdy
trzy czy cztery malutkie ptaszki wlatywało i wylatywało z jego paszczy. Nagrany głos
powiedział :
- Jedna z bardziej niespotykanych relacji w galaktycznej naturze to ta. Spragniony krwi
rankor zabije wszystko co widzi, poza bigbitami zbierającymi mięso ze szczęk rancora, co
pomaga zachować rankorowi czyste zęby.
Na nieszczęście, lekcja zoologii trwała nadal. Tash stwierdziła, że robi się śpiąca. Była
dobrym uczniem, ale nauka nie była jej ulubionym przedmiotem. Tash wysunęła
elektroniczny notes z kieszeni i położyła na kolanach, gdzie ani Zak ani Deevee nie mogli go
zobaczyć. Wcisnęła klawisz polecenia, ekran rozjaśnił się linijkami tekstu. Była to opowieść o
rycerzach Jedi.
Było to także nielegalne. Legendy o rycerzach Jedi były zakazane przez Imperium
jeszcze zanim urodziła się Tash. Ale pewnego dnia Tash natknęła się na historię wpuszczoną
do ogólnogalktycznej sieci komunikacyjnej znanej jako HoloNet. Siedząc przy biurku w
swoim pokoju na Alderaanie, Tash mogła podłączyć się do Holonetu i skanować biblioteki na
odległych planetach albo rozmawiać z ludźmi oddalonymi o lata świetlne. Któregoś dnia
odkryła zakodowaną wiadomość zarchiwizowaną pod nazwą, której Tash nigdy nie widziała :
Jedi. Zajęło jej godziny, aby złamać kod, ale nareszcie plik został roszyfrowany.
Opowieść, którą odkryła Tash była napisana przez kogoś pod pseudonimem
„przepływ mocy” i opowiadała historię rycerzy Jedi, grupy ludzi, którzy używali czegoś co
nazywano Mocą, aby chronić galktykę przed złem. Według opowieści, byli oni strażnikami
Starej Republiki od tysięcy pokoleń. Jedyną rzeczą jaką nosili, jak dowiedziała się Tash był
miecz świetlny, ręczna broń stworzona z czystej energii. Ale Jedi używali przemocy jako
środek ostateczny. Zamiast tego polegali na tajemniczej sile znanej jako Moc. Zaciekawiona,
wysłała wiadomość do autora opowieści, z nadzieją na dowiedzenie się czegoś jeszcze. Ale
6
osoba ta nie odpowiedziała, a jego oryginalne opowiadanie zostało usunięte z sieci. Po tym
zdarzeniu, Tash miała oko na każdą informację na temat Jedi. Odwiedzała biblioteki,
przeszukiwala sieć, i rozmawiała z każdym, kto znał jakąś opowieść o Jedi albo wiedział o
istnieniu Mocy. Miała nadzieję spotkać kiedyś Jedi. Miała nadzieję zostać jednym z nich
któregoś dnia. Ale kiedy pierwsza historia została wymazana z sieci, wszystkie informacje o
Jedi znikły z publicznych zapisów. Zostały zastąpione przez pojedynczy raport, oznakowany
pieczęcią Imperium, stwierdzające, że Jedi wyginęli kiedy Stara Republika oddała stery
władzy w ręce Imperium. Według oficjalnych raportów, Jedi...
- Wyginęli – zabuczał Deevee – Wyobraźcie sobie.
Tash popatrzyła znad swojego elektronicznego notesu. D-V9 stał obok obrazu stada
niebieskoskrzydłych ptaków. Obraz zaczął blaknąć, a Deevee podsumowywał swoje
komentarze. Przegapiła całą lekcję.
- Więc to wszystko na dzisiaj – powiedział droid – W następnym tygodniu będzie sprawdzian
z tej lekcji. Zwolnieni przez swojego guwernera, Zak i Tash uciekli z salonu. Tash spojrzałą
na swojego brata i zobaczyła, że nie ona jedna bujała w obłokach.
- O czym myślisz? - spytała
-O domu, Alderaanie, ślizganiu się na desce w parku – Zak przerwał – O mamie i
tacie.Tęsknie za nimi.
- Ja też- powiedziłą miękko. Już samo myślenie o rodzicach sprawiało, że zbierało jej się na
płacz. Ale była jego starszą siostrą i nie mogła płakać na jego oczach. – Wujek Hoole jest
teraz naszą rodziną.
Zak sposępniał – Niezupełnie. On nie jest...
- Nawet człowiekiem – dokończyła Tash
Tak i on jest...
- Spokrewniony z nami tylko dlatego,że jego brat poślubił ciocię Beryl.
- Właśnie – rzekł Zak – Nie wiem nawet...
- Czemu przejął się aby wziąśc nas do siebie?
- Przestań ! – Zak spiorunował siostrę spojrzeniem. Miała nieznośny zwyczaj kończenia zdań
innych ludzi.
- Przepraszam – odpowiedziała siostra. Nie zauważyła, że znowu to robiła – Ale
rozmawialiśmy o wujku Hoole już przedtem. Nie jest człowiekiem – jest Shi’idoidem . Oni
wierzą, że wszyscy ich krewni są częścią ich najbliższej rodziny. Więc Hoole poczuł, że musi
nas adoptować kiedy... – trudno było jej to powiedzieć – Mama i tata zginęli. Powinniśmy być
szczęśliwi, że możemy mieszkać z kimś, komu na nas zależy.
7
- Nigdy tego nie okazuje. Zawsze wygląda jakby szedł na pogrzeb.
- Jesteś dla niego zbyt surowy – Tash przekonywała go bardziej niż w to wierzyła. Potrafi być
bardzo przyjazny.
O tak ? – Zak się zezłościł – Więc jak ma na imię?
-Więc, to proste, ma na imię... Jestem pewna, że słyszałam od niego... To jest – Przerwała.
Teraz tak o tym pomyślała. Wujek Hoole nigdy nie powiedział im swojego imienia. – Może
nie ma imienia – zdecydowała – Może to po prostu wujek Hoole
- A może –Zak rzekł z nagłym błyskiem w oku – Nie chce po prostu abyśmy wiedzieli. Może
to jakiś sekret. Może wyznaczono cenę za jego głowę.
- Zaku Arranda, masz kosmiczną wyobraźnię.
- Może jest członkiem Rebelii i dlatego przeprowadza się tak często.
Tash zaczęła się robić niecierpliwa. Zejdź na ziemię Zak. On jest antropologiem. Podróżuje
na różne planety, żeby prowadzić studia na temat gatunków tam żyjących.
- Jasne, tak nam właśnie mówi. Ale jeśli to wszystko to jest prawda, czemu trzyma swoje imię
w tajemnicy? Zamierzam się tego dowiedzieć.
- Jak zamierzasz tego dokonać?
- Bardzo prosto. Sprawdzę jego kabinę – Zak odwrócił się, żeby odejść
- Nie możesz tego zrobić. To niegrzeczne. Poza tym, co jeśli cię znajdzie ?
- Nie znajdzie mnie – rzekł Zak – Jest w pokładowej bibliotece, prowadzi badania.
- Zawsze jest w bibliotece i prowadzi badania .
- Zak znowu się odwrócił – Chcesz mi pomóc?
Nie – powiedziała stanowczo Tash – To nie jest coś co zrobiłby rycerz Jedi.
- Nie jesteś rycerzem Jedi
- A jednak nie idę.
- Chodź. To nie takie trudne. Zamierzam przekopać jego osobiste pliki. Zerknę tylko na jego
biurko, żeby zobaczyć czy jego imię jest na czymś napisane.
Jego siostra pokręciła głową. Wracam do kokpitu żeby potrenować pilotaż.
- Rób jak uważasz – Zak odwrócił się i pobiegł w stronę korytarza.
Tash popatrzyła na niego krzywo. Przynajmniej zmusiła go do oderwania myśli od rodziców.
Czy jednak ktoś mógł zrobić to samo dla niej.
Kiedy Tash kierowała się w stronę kokpitu, Zak skradał się w kierunku kwater
mieszkalnych. Ostatnia kabina należała do wujka Hoola. Zak przycisnął dzwonek. Żadnej
odpowiedzi. Wcisnął przycisk otwierania i drzwi odsunęły się z delikatnym świstem.
8
Zak stwierdził, że wpatruje się w oblicze uzbrojonego w kły i obślinionego potwora.
Jego masa wypełniła całe drzwi, i była tak blisko, że czuł jego gorący, śmierdzący oddech.
Krzyknął i zaczął się cofać potykając się o własne stopy a potem upadł. Stworzenie rzuciło się
do przodu i pochyliło się nad nim. Jedna uzbrojona w szpony łapa sięgnęła jego gardła.
ROZDIAŁ 2
Stworzenie chwyciło koszulę Zaka i przyciągnęło go do swoich stóp. – Co ty tutaj
robisz ! – zaczęło się domagać głosem obruszonego zakłopotania.
Ja-ja... – zająknął się Zak. Czuł na swojej twarzy cuchnący oddech.
Stworzenie przerwało. Puściło koszulę Zaka i cofnęło się o krok. Następnie, tuż przed oczami
Zaka, jego ciało zaczęło się drgać i pełznąć. Całe ciało potwora okręciło się i zmieniło kształt.
Po zaledwie kilku sekundach, przekształciło się w coś podobnego do człowieka. Ale jego
ciemnoszara skóra i dłuższe palce ujawniały coś innego.
- Wujek Hoole – Zak łapał powietrze z trudem – To ty.
- Jesteś w mojej kabinie – rzekł Hoole srogim tonem – Kogo innego spodziewałeś się tu
znaleźć ?
Kolana Zaka nadal się trzęsły, ale poczuł ulgę. Powinien był wiedzieć, że coś takiego
może się przypuszczalnie zdarzyć. Wujek Hoole był Shi’doidem. Chociaż wyglądali całkiem
jak ludzie, Shi’doidzi byli obcymi posiadającymi bardzo nieludzką umiejętność: Potrafili
zmieniać kształt swojego ciała.
- Przepraszam – powiedział czując jeszcze dreszcze – Ja nie... To znaczy. Jeszcze nigdy cię
takiego nie widziałem. Co to była za postać w którą się zmieniłeś?
Hoole odwrócił się tyłem do Zaka i zaczął przeglądać mały elektroniczny notes.
- Stworzenie, które zaobserwowałem podczas moich podróży. Pozwala mi to ćwiczyć moje
zdolności do zmieniania kształtów. - odpowiedział
- Ćwiczyć? Ale po co?
Wzrok Hoola był jak blasterowy piorun – Żeby zjadać nieznośnych, małych chłopców.
Tash wierzyła, że jej obowiązkiem jako starszej siostry, jest aby upraszczać pewne
rzeczy, ale okropnie tęskniła za swoimi rodzicami. Pamiętała dzień, kiedy usłyszała, że nie
żyją. Poczuła się tak zgubiona i samotna, że myślała, iż oszaleje. Prawdą jednak było, że
9
chociaż tęskniła za Alderaanem, jedyni ludzie, za którymi tęskniła byli jej rodzice. Tash od
zawsze miała problemy z nawiązywaniem przyjaźni – inne dzieci myślały, że jest dziwna,
ponieważ zawsze kończyła ich zdania albo czyniła przepowiednie na temat niespodziewanych
egzaminów, albo miała dziwne przeczucia co do pewnych rzeczy. Zwykle były to smutne
albo przerażające rzeczy. Jak w dniu kiedy zginęli jej rodzice. Wiedziała, że to się wydarzy
chociaż była wtedy lata świetlne od domu. Poczuła się tak jakby coś zostało nagle z niej
wyrwane. Był to najgorszy raz, ale nie pierwszy. Kiedy usłyszała złe nowiny, chciała
zamknąć się w swoim pokoju na zawsze. Ale Zak jej na to nie pozwolił. Był tak samo smutny
i przerażony jak ona, ale okazywał to w zupełnie inny sposób. Przestał się bać czegokolwiek.
Stał się śmiałkiem, ryzykującym swoją skórę w idiotycznych popisach, takich jak jeżdżenie
na desce, jego obecne niebezpieczne hobby. Tash wiedziała, że potrzebuje kogoś, kto będzie
nad nim czuwał. Więc zamiast odcinać się od całej galaktyki, Tash zadecydowała zmierzyć
się z nią razem z bratem. I obiecała sobie, że nigdy nie straci znowu kogoś jej bliskiego.
Weszła do kokpitu „Beztroskiego Przemytnika”, ze wszystkimi jego czułymi instrumentami i
wskaźnikami. Siedzenia pilota i drugiego pilota były puste, ponieważ „Beztroski Przemytnik”
pracował na autopilocie. Tash wślizgnęła się w siedzenie pilota. Sprawdziła dwa razy zanim
się upewniła, że systemy nawigacyjne są bezpiecznie zablokowane na tryb automatyczny,a
potem chwyciła dwa drążki kontrolujące główny napęd.
W swoim umyśle zobaczyła obraz daleko ostrzejszy niż jakakolwiek projekcja
holograficzna. Imperialna stacja bojowa była otoczona przez rękaw myśliwców TIE mających
ochotę przetestować swe zdolności w walce młodym rycerzem Jedi. Zatraciwszy się w swojej
wyobraźni, Tash pragnęła rzucić im wyzwanie.
Zak nie poddał się wujkowi Hoolowi. W istocie, wpatrując się w jego plecy , podczas
gdy antropolog zagłębiał się w swoją pracę, Zak zaczął się złościć. To było nie w porządku.
Hoole zadeklarował się, że weźmie ich do siebie, ale nie chciał powiedzieć im czegokolwiek
o sobie. Nie powiedział im nawet dokąd się wybierają. To niepokoiło Zaka i wiedział, że jego
siostrę także. Przez ostatnie sześć miesięcy, Hoole włóczył ich po całej galaktyce prowadząc
swoje badania, ale nigdy właściwie nie wyjaśnił czym się zajmuje.
- Dokąd się wybieramy? – zapytał nareszcie Zak
Hoole popatrzył znad swojej pracy
Popatrzył chmurnym wzrokiem na Zaka - Nadal tu jesteś? No dobrze. Planeta nazywa się
D’vouran. Czy ma to dla Ciebie jakiekolwiek znaczenie?
- Nie.
- Więc idź już sobie.
10
- Co zamierzasz tam robić? – zapytał Zak
Hoole wydawał się być rozdrażniony. Wręczył Zakowi komputerowy notes. – Czytaj ten
plik. Ale tylko ten plik.
- Plik, który przeczytał Zak opowiadał historię planety.
D’vouran była typową pełną życia planetą, z pokrytymi drzewami kontynentami,
zasolonymi błękitnymi oceanami, i świeżym, nadającym się do oddychania powietrzem.
Według głoszonych pogłosek, była najbogatszą planetą w promieniu tysiąca lat świetlnych.
Była zamieszkana przez stworzenia, które nazywały siebie Enzeenami. Byli inteligentni i
bardzo przyjacielscy. Biorąc pod uwagę setki wspaniałych, niezbadanych światów w
galaktyce. D’vouran nie wydawał się warty czasu antropologa. Poza jedną jedyną rzeczą. Nikt
nigdy nie widział Enzeenów.
D’vouran był mniej niż rok świetlny od jednego z najbardziej ruchliwych tras
nadprzestrzennych, i jeszcze nie pojawił się się na czyichkolwiek gwiezdnych mapach.
Jednego dnia nie było planety, a następnego dnia już tam była.
- To oczywiście niemożliwe – rzekł Hoole kiedy Zak skończył czytać. –Planety nie pojawiają
się znikąd tak po prostu. To pomyłka w gwiezdnych mapach.
- Ach tak. – Bez zastanowienia Zak nacisnął następny na elektronicznym notatniku, i nowy
plik wyświetlił się na ekranie. Zobaczył słowa „Imperialne rozkazy” i „Zapłata otrzymana”
właśnie kiedy Hoole wyrwał mu notes z ręki.
- Mówiłem ci, żebyś nie czytał nic więcej.
- Przepraszam, ja tylko…
- Węszyłeś – przerwał mu Hoole – Nigdy więcej nie węsz w mojej kabinie. Shi’idoid
odwrócił się plecami w kierunku Zaka, górując nad nim przerażająco.
- Jeśli to zrobisz, będziesz tego bardzo żałował. Hoole zrobił krok naprzód i Zak przełknął
ślinę. Cokolwiek potem planował zrobić, nie miał do tego nigdy okazji. I on i Zak zostali
rzuceni na podłogę przez nagły wstrząs. „Beztroski przemytnik” zadrżał i jęknął tak mocno
jakby go chwyciła ogromna siła. Ponad wyciem silników, Zak usłyszał krzyk swojego wuja. –
Straciliśmy sterowanie !
ROZDZIAŁ 3
11
Zak i wujek Hoole pośpieszyli do kokpitu, potykając się za każym razem, kiedy statek
przeszedł wstrząs. Kiedy dotarli do kabiny pilota, Tash nadal siedziała przy przyrządach
kontrolnych, z rękami zbielałymi ze strachu i szeroko otwartymi oczami.
- Nic nie zrobiłam – powiedziała przerażona – Niczego nie dotykałam.
Poprzez iluminator, mogli zobaczyć, że biała plama nadprzestrzeni zniknęła. Byli w
normalnej przestrzeni a „Beztroski przemytnik” leciał prosto w kierunku niebiesko-zielonej
planety. Szczęka wujka Hoola była zaciśnięta, kiedy spojrzał na Tash. – Przesuń się.
Wygrzebała się z siedzenia pilota a Hoole zajął jej miejsce i zaczął pracować na przyrządach
kontrolnych w oszalałym tempie. Deevee przybył jako ostatni, jego żyroskopy toczyły walkę
aby utrzymać równowagę. Droid opadł na siedzenie drugiego pilota i zaczął pomagać swemu
panu.
- Rozbijemy się – krzyknął Zak
Powierzchnia planety śpieszyła im na spotkanie. Ręce Hoola latały nad przyrządami
kontrolnymi „Beztroskiego Przemytnika”. Na początku nic się nie zmieniło – Spadali nadal a
planeta rosła w oczach. Ale ich wujek uderzył w ostatni przycisk i wyhamował za pomocą
drążka sterowniczego, a „Beztroski Przemytnik” przestał pikować.
-Nic nie dotykałam. Nawet nie zamierzałam- powiedziała Tash w duchu
- Co się stało – spytał Zak
Wujek Hoole wskazał na światła wskaźników – Statek został wyrwany z nadprzestrzeni
Zak i Tash nadal musieli się dużo nauczyć o astrofizyce, ale rozumieli zasady podróży
kosmicznych tak samo jak rozumieli podstawy matematyki. Statki kosmiczne używały dwóch
typów silników. Hipernapędy napędzały jednostki podróżujące w alternatywnym wymiarze
znanym jako nadprzestrzeń, co pozwalał podróżować im na olbrzymie odległości w krótkim
czasie. Te potężne silniki pracowały tylko w przypadku braku grawitacji. Będąc na albo
blisko planety, statki kosmiczne używały swoich wolniejszych podświetlnych silników.
Hoole kontynuował. – Powiedziałem komputerowi nawigacyjnemu, aby wyznaczył
kurs, który automatycznie wyrzuci nas z nadprzestrzeni tuż przed dotarciem do planety
D’vouran. Ale…
- Ale co? – spytał Zak
Hoole sprawdził jeszcze raz odczyty. Wygląda na to, że dotarliśmy na miejsce piętnaście
minut przed czasem.
- A grawitacja D’vourana wyszarpnęła „Beztroskiego Przemytnika” z nadprzestrzeni.
Tash zaczęła studiować niewinnie wyglądającą niebiesko-zieloną planetę. - Masz na myśli, że
planeta próbowała nas wessać?
12
Zak przewrócił oczami. – Proszę cię, to tylko grawitacja, Tash. Wujku Hoole, to musi być
jakaś pomyłka w komputerze nawigacyjnym. Albo planeta się przesunęła.
Hoole nie przestał patrzyć na przyrządy. – Planety nie zmieniają kursu. I nie ma żadnego
błędu w komputerze nawigacyjnym.. Wstrzymał oddech i spojrzał z irytacją na Tash. –
Najprawdopodobniej praca przyrządów została zakłócona.
- Niczego nie dotykałam, nawet nie zamierzałam – powtórzyła Tash
Ale Hoole nie był zadowolony. – Znowu śniłaś na jawie. To pracujący statek a nie miejsce,
żeby udawać, że jesteś rycerzem Jedi.
-Przepraszam – mruknęła Tash i spuściła głowę na dół.
Hoole zignorował jej przeprosiny. – Zapnijcie pasy. Ta przejażdżka nie będzie należała do
łagodnych.
To dopiero było niedopowiedzenie. Silniki podświetlne z każdą chwilą groziły
odmówieniem posłuszeństwa, a stabilizatory statku zostały stracone. Kiedy spadali przez
grawitację D’vourana, każda śruba w konstrukcji „Beztroskiego Przemytnika” skrzypiała i się
naprężała. W tym całym zamieszaniu, wujek Hoole pozostał chłodny i opanowany. Jedynie j
zaciśnięta szczęka i zmarszczone brwi ujawniały jego zaniepokojenie.
-Damy radę? – spytał Zak, kiedy silniki statku zaczęły trzeszczeć.
Hoole nie odpowiedział.
Poprzez iluminator, Tash ujrzała rozsuwające się chmury a pod nimi, zielony las rozkładający
się niczym koc. W pewnej odległości, pojawiło się białe miejsce, stale się powiększając.
Statek jęknął, kiedy Hoole skierował go w tamto miejsce.
- Czy to kosmoport?- spytał Zak – Wygląda bardziej jak sterta śmieci.
„Beztroski Przemytnik” się nie rozpadł. Silniki trzymały go wysoko podczas gdy
Hoole kierował go w stronę małego lądowiska. Kiedy potężne repulsory przejęły kontrolę,
opuszczając krążownik niezgrabnie na asfalt, odetchnął z ulgą. „Beztroski przemytnik” wydał
z siebie ostatnie drżenie i silniki odmówiły posłuszeństwa.
- To nie brzmiało zachęcająco – powiedział Hoole – Powinniśmy rzucić okiem na silniki.
- Super ! Wrzasnął Zak, urodzony majsterkowicz. – Idziemy, Tash.
- Zaraz za Tobą.
Tash nadal była nadąsana z powodu tego wypadku. Była pewna, że nie uszkodziła
niczego na statku. Śniła na jawie o rycerzach Jedi, ale nie zasłużyła, żeby być za to skarconą.
A ponieważ nadal była pewna, wlokła się powoli za swoim bratem w drodze do wyjścia.
13
Wolałaby raczej mieć wyrwany ząb niż patrzeć na silnik statku. Do czasu gdy odpięła sieci
ochronne, Zak i wujek Hoole opuścili już rampę i wyszli na zewnątrz. W momencie kiedy
Tash dotarła do drzwi, poczuła ściskanie w żołądku. Była owładnięta poczuciem zagrożenia –
tak mocno jakby jakby jakieś straszne zło pojawiło się jej przed oczami, wpatrujące się w nią,
mające zamiar się na nią rzucić. Miała takie uczucie już wcześniej- w dniu kiedy zginęli jej
rodzice. Zadrżała. Ale nic tam nie było. Wyjrzała przez właz, a zobaczyła tylko lądowisko
portowe i błękitne niebo ponad nim. A jednak uczucie pozostało nadal. Tam coś było.
-Zak? Wujku Hoole? – szepnęła – Deevee?
Żadnej odpowiedzi.
Tash wyszła przez drzwi „Beztroskiego Przemytnika”. Kosmoport był bardzo cichy.
Większość gwiezdnych portów były zaludnione przylatującymi i odlatującymi statkami,
pracownikami rozładowującymi ładunki, piotami śpieszącymi z i na tuziny lądowisk, i
droidami naprawczymi, z zajęciem próbujące reperować statki przybywające i odlatujące z
portu. Ale nie w tym miejscu. Kosmoport na D’vouran wyglądał na opuszczony, i tylko kilka
statków stało na swoich lądowiskach. Każdy z nich wyglądał jak latające kupy złomu zbite
razem i pilotowane przez ubogich podróżników.
Uczucie obserwacji przez kogoś nadal zostało. Tash zrobiła następny krok naprzód.
Gdzie był jej brat? – Zak? – szepnęła, kiedy coś zimnego i oślizgłego spadło na jej szyję.
ROZDZIAŁ 4
-Aaaagh! – wrzasnęła, i zaczęła ciągnąć za coś co ją złapało. Było miękkie i porowate a kiedy
się szarpnęła oderwało się od niej. Tash ujrzała, że ma ręce pełne kwiatów.
- Nieźle, Tash – zaśmiał się Zak chodząc wzdłuż statku z Deevee przy boku. Obaj mieli
naszyjniki z kwiatów na szyi. Jestem pewien, że Enzeenianie są wdzięczni, że rozdzierasz ich
prezenty. Zak wskazał osobę stojącą zaraz obok Tash. Była zbyt zdenerwowana, żeby
zauważyć człowieka, no cóż, niezupełnie człowieka. Wyglądał absolutnie jak człowiek, z
wyjątkiem tego, że posiadał niebieską skórę, i zamiast włosów, jego głowa była pokryta na
górze przez wyglądające jak igły kolce. Był baryłkowaty z tłustymi palcami i okrągłą twarzą
pokrytym w większości przez bardzo przyjazny uśmiech. Trzymał w rękach stertę
kwiecistych wieńców.
- Witaj na D’vouran. Jestem Chood, Enzeenianin.
-M-Miło cię poznać- zająknęła się Tash – Przepraszam za, um…
14
-Naszyjnik przyjaźni – dokończył Chood łagodnie – To nic. Mam drugi.
-Enzeenianie używają tych naszyjników aby powitać ludzi na swojej planecie.- wyjaśnił
Deevee, podchodząc bliżej wzdłuż statku – To utrapienie, jeśli chcecie znać moje zdanie.
-Gdybyś wyszła z nami nie byłabyś tak zaskoczona – dodał Zak
- Gdzie byłeś? – spytała Tash – Wołałam cię.
Zak wskazał w kierunku tylnej części statku. – Przepraszam. Wujek Hoole otworzył
zewnętrzne panele bocznego stabilizatora i poszedłem z nim go obejrzeć. – Nigdy wcześniej
nie widziałem wnętrza silnika jonowego.
- Fascynujące – rzekł Deevee, brzmiąc na tyle sarkastycznie na ile mógł droid.
Pojawił się wujek Hoole wycierając ze swoich rąk olej i marszcząc brwi jeszcze bardziej niż
zazwyczaj. – Uszkodzenie jest poważne, Chood , czy jest ktoś na D’vouran kto mógłby
pomóc naprawić nasz statek?
Enzeenianin popatrzył współczująco. – Przykro mi. Enzeenianie nie są wielkimi
podróżnikami i nie wiemy wiele o gwiezdnych statkach. W zasadzie używamy bardzo mało
technologii. Jednakże, jest kilku gwiezdnych pilotów na planecie, którzy mogliby pomóc.
Większość z nich spędza czas w lokalnej kantynie.
- Wspaniale – rzekł Hoole – Zabierzesz nas tam?
Enzeenianin skłonił się nisko – To będzie dla mnie zaszczyt.
Chood poprowadził ich w dół szerokimi schodami poza port kosmiczny. Zaraz za wyjściem
stał duży znak w Basicu, wspólnym języku większości istot w galaktyce. Było tam napisane :
„Witamy na D’vouran. Naszym celem jest służyć”.
- To dopiero jest przyjacielski znak – powiedział Zak
- Tak myślę – odpowiedziała Tash posępnie
Jej brat pochylił się bliżej i szepnął – Co się z Tobą dzieje? Chood robi co może, żeby nas tu
powitać, a Ty wyglądasz jakby ktoś planował twój pogrzeb.
- Nic na to nie poradzę – odszepnęła – Po prostu mam złe przeczucie na temat temat tego
miejsca.
- Ty zawsze masz złe przeczucia – mruknął
Chood poprowadził ich poprzez małe miasteczko obok portu kosmicznego. Zakowi i
Tash wydawało się prymitywne. Nie ujrzeli żadnych pojazdów, a większość domów była
prymitywna, jednopiętrowe konstrukcje zrobione z błota. Minęli kilku ludzi. Większość z
nich o byli ludzie, ale zdarzyło się też kilku obcych wśród nich. Widzieli kolejnych
Enzeenianów, a Tash zauważyła, że wszyscy oni są bardzo podobni do Chooda, ze swoimi
pulchnymi niebieskimi ciałami, kolcami na głowie i szerokimi przyjaznymi uśmiechami.
15
Każdy Enzeenianin, którego zobaczyli zatrzymywał się, aby powiedzieć „Cześć” i powitać
ich na D’vouran, zupełnie jakby byli starymi kumplami.
- Czy to całe miasto? –prychnął Zak – Nie ma nawet dobrego wybiegu do jeżdżenia na desce.
- Tak – powiedział Chood – Jest kilka domów, bliżej lasu, ale większość jest tutaj, w mieście.
To tak naprawdę bardziej wioska.
Chood radośnie wyjaśnił historię D’vourana. Nawet kiedy został odkryty przez
przybyszów z innych planet, Enzeenianie zachęcali ludzi do odwiedzania ich planety. – Nie
ma nas wielu –wyjaśnił. I nie lubimy podróżować. Zapraszanie innych na D’vouran jest
naszym sposobem dowiedzenia się czegoś o galaktyce.
- Jak został odkryty D’vouran? – spytał Zak
-Statek dostawczy – odpowiedział Zak – nie spodziewał się planety w tym miejscu i został
zaskoczony przez grawitację planety. Rozbił się. Kiedy przybyła misja ratunkowa z innego
świata, żeby zbadać co się stało, odkryli naszą planetę i naszą gościnność. Wieść poszła stąd.
Tash zauważyła, że wujek Hoole nie zadawał żadnych pytań. Więc zdecydowała, że sama
zada jedno. –Czy w tej katastrofie byli jacyś ocalali?
Chood zamilkł na chwilę – Tylko jedna osoba. Reszta zginęła.
- Czy wielu osadników przybyło tutaj od tamtej pory? – spytał Zak
- To znaczy, to miejsce wydaje się być trochę nudne
- Zak ! - zrugała go Tash
Ale Chood nie wydawał się być obrażony. Przynajmniej jego uśmiech wydawał się
być niezachwiany.
- Jest ich kilkaset. Nie jest źle jak na planetę, która nadal nie jest umieszczona na oficjalnych
gwiezdnych mapach. Ale będzie ich więcej. D’vouran ma idealną pogodę i dużo bogactw
naturalnych. Spodziewamy się, że w krótkim czasie będzie ich tysiące.
- Nie obawiasz się, że D’vouran stanie się przeludniony? –dodała Tash
- Ależ skąd – odpowiedział radośnie Enzeenianin. – Cieszy nas to. Nigdy za dużo gości.
Poprowadził ich w dół krótką, ślepą uliczką. Na końcu ulicy stał pękaty budynek z szeroko
otwartymi drzwiami. Głośna, hałaśliwa muzyka mieszała się ze śmiechem i krzykami
dobiegającymi ze środka. Znak nad drzwiami ujawniał nazwę kantyny: „Nie wchodź”. Tash i
Zak roześmieli się widząc ten napis.
Dotychczas, jak mówił Chood, większość osadników, którzy przybyli na D’vouran byli
badaczami i poszukiwaczami skarbów, mającymi nadzieję odkryć jego bogactwo na planecie,
której nie ma na mapach.
16
-Ale – dodał – spotykamy też rodziny takie jak wasza, które chcą dołączyć do naszej
szczęśliwej planety. D’vouran jest rajem.
W tym momencie ktoś wleciał przez bramę kantyny lądując na zakurzonej ulicy.
- Myślisz, że on też tak myśli ?- zażartował Zak
-Obawiam się, -przyznał Chood – mamy także swoją część oprychów.
-A oto i oni – zauważył Deevee
Tłum zbirów wywalił się z kantyny. Stali w przedsionku wyśmiewając się z mężczyzny,
którego właśnie wyrzucili na ulicę.
-I trzymaj się z dala – zawołał jeden
-Przestań tu przychodzić ze swoimi zwariowanymi opowieściami - wrzasnął następny –
Jesteśmy zmęczeni słuchaniem o niewidzialnych potworach.
-Tak – warknął inny – Nie potrzebujemy abyś pakował nas w kłopoty
Rzucili jeszcze kilka obelg i ostrzeżeń w kierunku swojej ofiary zanim zniknęli w mrokach
kantyny. Tash pochyliła się obok mężczyzny, który właśnie się podnosił.
- Nic ci nie jest?
- Nie będą słuchali ! – mężczyzna się zaśmiał – Po prostu nie będą.
Miał na sobie brudne łachmany. Jego włosy były siwe pod warstwą brudu a jego broda była
poszarpana i rzadka. Spojrzał niczym dziki człowiek, który właśnie wyszedł z dziczy.
- Ja posłucham - zaofiarowała się Tash
Mężczyzna popatrzył na nią podejrzliwie. Chwycił kurczowo podarty kołnierz koszuli.
- Nie chcę żebyś ze mnie kpiła ! Jestem wystarczająco bezpieczny ! Nie muszę starać się im
pomagać albo komukolwiek !
Tash popatrzyła na Chooda. – Wiesz o czym on mówi?
- Nie zwracaj na niego uwagi – rzekł Chood przepraszającym tonem – Ma na imię Bebo. Jest
nieszkodliwy, ale nie całkiem normalny.
Dzikus, Bebo wpatrywał się w Tash – Powinienem wziąć ze sobą Lonni. Jej by uwierzyli.
Tak, to jest to. Ale nie sądze żeby przyszła. Za bardzo się obawia. Ale muszę spróbować. Tak.
To jest to co zrobię. Lonni.
Mężczyzna wstał na nogi i odszedł wciąż mrucząc pod nosem.
-Powiedziałbym, że brakuje mu kilka statków do stworzenia floty.
Chood wskazał na drzwi. – To jest kantyna, o której wam wspominałem – wyjaśnił Chood –
Obawiam się że nie jest najprzyjemniejszym miejscem na planecie, ale na pewno będziecie
chcieli znaleźć pilotów, którzy pomogą wam ze statkiem. Jak również w środku znajdziecie
mnóstwo darmowego jedzenia. Z wyrazami uszanowania on Enzeenów.
17
Oczy Zaka się rozjaśniły – Darmowe żarcie. To miejsce już mi się podoba
- To by było na tyle – powiedział Hoole – Dziękujemy ci za pomoc.
- Proszę, uważajcie się za naszych honorowych gości na D’vouran. Jeśli jest coś co możemy
zrobić, dajcie mi znać.
- Jest jeszcze jedna rzecz – odpowiedział Shi’idoid – Drobna sprawa począwszy od jutra. Zak
i Tash potrzebują miejsca, gdzie mogliby się zatrzymać, pod nadzorem ich opiekuna, Deevee.
Deevee stłumił elektroniczny pisk.
Chood powstrzymał go ruchem ręki. –Proszę. Nic nie mów. To będzie dla mnie zaszczyt jeśli
będą mogli zatrzymać się u mnie. Mój dom jest niedaleko stąd.
- Co? – krzyknęła Tash – Wujku Hoole, nigdy nie mówiłeś, że zamierzasz nas zostawić.
Hoole powiedział spokojnie – Mam badania do przeprowadzenia, Tash. Nie będę miał czasu
się wami opiekować. – Ale... zamierzasz nas zostawić – powiedziała.
- Nie zajmie to długo – przyrzekł wuj. – Możecie polegać na Choodzie, i będziecie mieli
Deevee. I w czym problem?
Usta Tash zacisnęły się w prostą cienką linię. Jak mogła mu to wytłumaczyć? Jak Hoole mógł
tego nie rozumieć? Jej rodzice zostawili ją pod opieką obcych, a potem zginęli. Teraz Hoole
robił to samo. I jeszcze to uczucie ciągłej obserwacji ciągle niepokoiło Tash. Ale wiedziała,
że nie będzie w stanie zmusić Hoola do zrozumienia, więc zamiast tego nie powiedziała nic.
Hoole odwrócił się do Chooda. – Więc to załatwione. Jeszcze raz. Dziękuje.
Chood się skłonił. – Naszym celem jest służyć. Powiedział im gdzie mieszka i się odwrócił.
Tash i Zak bywali w kantynach już wcześniej, ale nigdy w miejscu takim jak te. Zamiast
jasno oświetlonej sali gdzie ludzie mogli zobaczyć to co jedzą i piją, kantyna była ciemna i
zadymiona. Tash nie była w stanie powiedzieć ile ludzi jest w środku, ponieważ wszyscy
ukrywali się w cieniu. Połowa z nich szeptała do siebie, podczas gdy druga część wrzeszczała
głośno wokół stolików do sabacca albo przy barze.
Kiedy ich oczy przystosowały się do panującego mroku, Zak i Tash mogli dostrzec niektóre z
postaci w barze. Większość z nich było ludźmi, ale wmieszało się też kilka innych gatunków.
Rozpoznali rogatego Devaronianina, Shistavanina o głowie wilka, i gigantycznego Wookiego
górującego ponad kilkoma ludźmi w rogu. Dłonie, macki, płetwy zaciskały się wokół kubków
wypełnionych obcymi trunkami. Każdy pijący miał twarde spojrzenie kogoś, będącego już w
wielu walkach i szukającego następnych.
Nowoprzybyli mieli właśnie zasiąść przy małym stoliku kiedy zabrzmiał głos.- Hoole! W tym
samym momencie Tash poczuła, że wielka dłoń łapie ją za koszulę i ciska nią o ścianę.
Ktoś mierzył do niej z blastera prosto między oczy.
18
ROZDIAŁ 5
Ręka i ramię, które ją trzymało było prawie tak duże jak Tash, a ciało do którego było
przyczepione było jeszcze większe. Patrząc w górę, Tash rozpoznała kwadratową, paskudną
twarz Ganka. Zabójca Gank, jak powszechnie byli nazywani. Mogła zobaczyć dlaczego. Jego
żółta, kwadratowa głowa była wykręcona w stałą plątaninę, zakończoną u góry przez okrutny
świdrujący wzrok. Jego masywne ramiona wyglądały jak małe wzgórza, a jego ramiona były
tak grube jak pień drzewa. Gankowie zwykle pracowali jako najemnicy albo ochroniarze dla
bogatych lordów przestępczych. Dlaczego akurat ten przyczepił się do niej.
Tash miała swoją odpowiedź w następnej chwili. Cała kantyna się uciszyła i
znieruchomiała pod czas gdy każdy obserwował i czekał, co się stanie dalej. Kątem oka Tash
zauważyła, że Zaka też ktoś trzyma i mierzy do niego z blastera. Ktoś nawet mierzył do
Deevee. Tylko wujek Hoole pozostał nietknięty. Stał twarzą w twarz z najbardziej odrażającą
istotą jaką Tash w życiu widziała. Był to olbrzymi ślimak z dwoma tłustymi ramionami
wystającymi z grubego, mięsistego ciała. Kiedy mówił ślina ściekała z krawędzi jego
szerokiej twarzy. Była to istota, która krzyknęła imię Hoole’a. Moment później Tash
dowiedziała się kim była istota. Hutt Smada.
- Hoole!- Hutt Smada ryknął znowu. – Co za miła niespodzianka
- Powiedz swoim zbirom, żeby puścili wolno moją siostrzenicę i mojego siostrzeńca Smada –
powiedział Hoole niskim głosem.
-Nie – odpowiedział oślizgły Hutt – Nie, dopóki nie będziemy mieli okazji porozmawiać. I,
tak przy okazji, w chwili gdy użyjesz swoich zmiennokształtnych mocy, moi ochroniarze
przerobią twoich małych przyjaciół na karmę dla Banth.
- Zostaw nas w spokoju! - zażądał Zak
- Czego chcesz? – zawołała Tash
Ciało Smady się zatrzęsło kiedy się zaśmiał i spojrzał na Tash.
-To proste. Chce żeby twój wuj dla mnie pracował. Potrzebuje profesjonalistę, który
wyeliminuje niektórych moich przeciwników, a jego zmiennokształtne talenty czynią z niego
idealną broń.
- Jesteś szalony! – odpowiedziała Tash – Wujek Hoole to naukowiec a nie zabójca.
Hutt się zaśmiał – Ho, ho czy aby na pewno? Więc, powiem tylko że jest jeszcze wiele
rzeczy, których nie wiecie o swoim wuju.
19
Tash była zbita z tropu. Co on chce przez to powiedzieć?
- Marnujesz swój czas Smado – powiedział Hoole – Co w ogóle robisz na tej zacofanej
planecie ?
Smada wytarł ślinę ze swojej tłustej twarzy.
- Wojny gangów na mojej rodzinnej planecie, sprawiły, iż musiałem wziąć krótki urlop.
- Masz na myśli ukrywanie się – przerwał Zak.
Smada kontynuował. Właściwie, owe wojny gangów są powodem dla którego potrzebuje
zabójcy. Dopóki takiego nie znajdę , ta planeta wydaje się idealnym schronieniem przez jakiś
czas. Smada pochylił się do przodu póki jego odrażająca twarz nie znalazła się o kilka cali od
Hoole’a. – I miałem rację. Ponieważ uśmiech losu, sprowadził tu także ciebie. A teraz
będziesz pracował dla mnie.
Hoole potrząsnął głową – Powiedziałem ci nie, kiedy ostatni raz się spotkaliśmy, Smada.
Hutt ryknął. -A ja ci powiedziałem, że nikt nie odmawia Huttowi Smadzie. Powiedziałem ci
także, że jeśli spotkamy się jeszcze kiedyś, nie będę pytał tak uprzejmie. Więc jeśli
odmawiasz pracy dla mnie teraz, rozpylę twoje małe bachory na atomy.
Nagle z cienia wyszedł wysoki mężczyzna, celując podniszczonym blasterem w stronę
Smady. – Nie sądzę – powiedział.
- To nie twoje zmartwienie obcy - ryknął Smada
Wysoki mężczyzna odpowiedział z pewnym siebie uśmiechem – To moja sprawa.
- I moja- rzekła młoda kobieta, która pojawiła się obok niego.
- I moja – powiedział inny mężczyzna o blond włosach. Zapalił dziwną, błyszcząca broń,
która wyglądała jak miecz zrobiony z czystej energii. Tash wzięła głęboki oddech. Miecz
świetlny Jedi.
- I jego – powiedział wysoki mężczyzna, wskazując na dużego Wookiego, którego Tash
widziała wcześniej. Futrzasty Wookiee wydał z siebie groźny ryk. Gdyby wyraz twarzy mógł
się zamienić w lasery, Smada spaliłby ich wszystkich. Ale on najzwyczajniej w świecie nie
chciał walczyć. – D’vouran jest małą planetą, Hoole. Jeszcze się spotkamy.
Smada dał znak swoim zbirom, którzy uwolnili Zaka i Tash. Tash zobaczyła, że Smada siada
na grawisaniach, wysokiej platformie, która unosiła się w powietrzu. Otoczony
ochroniarzami, Hutt Smada wyleciał z kantyny. Jako, że nie zostało nic więcej do oglądania,
reszta stałych bywalców kantyna wróciła do swoich zajęć a hałas zapanował na nowo.
Wysoki mężczyzna i kobieta schowali swoje blastery do kabury, podczas gdy blondyn
wyłączył swój miecz świetlny. Za nimi stały dwa drozdy, baryłkowata jednostka R2 i złoty
robot protokolarny.
20
- Ojej, co za ulga! Prawie dostałem zwarcia- powiedział droid – Czy nie powinniśmy
powiadomić władz ?
- Przymknij się Threepio – powiedział wysoki mężczyzna – Nie ma żadnych władz na
D’vouranie. Tylko Enzeenianie, a oni są zbyt przyjacielscy, żeby coś zrobić ze Smadą.
Sporzał na Hoole’a. – Wszyscy cali?
- Tak – powiedział Hoole – Na szczęście Smada bardziej chciał nas nastraszyć niż kogoś
skrzywdzić. Dziękuję wam za pomoc.
- O co tu chodziło? – spytała Tash swojego wuja – Wyglądało na to ,że cię zna.- zauważył
młody człowiek z mieczem świetlnym.
Hoole się zawahał. Wreszcie powiedział ostrożnie – Tak. On … zaoferował mi pracę kilka lat
wcześniej. Kiedy jej nie przyjąłem przysiągł, że się zemści. To zbieg okoliczności przyniósł
nas razem na tą planetę.
- Nieszczęśliwy zbieg okoliczności – powiedziałabym – dodała kobieta – Ten Smada cuchnął
okropnie nawet jak na Hutta.
- Znam gorszych – powiedział wysoki mężczyzna
- Shi’idoid przedstawił się – Nazywam się Hoole
- Jestem Han Solo. Mów mi Han- powiedział wysoki mężczyzna . Miał tą swobodną pewność
siebie, która cechowała gwiezdnych pilotów. To mój partner Chewbacca –dodał, wskazując
na Wookiego. Potem wskazał kobietę – A to jest…
- Księżniczka Leia – dokończyła Tash
- Kobieta zamrugała. Wszyscy nowoprzybyli rozejrzeli się, aby upewnić się, że nikt tego nie
usłyszał Ręka Hana Solo powędrowała w kierunku blastera zawieszonego na jego biodrze.
- Młody człowiek z mieczem świetlnym zauważył ten ruch i powiedział – W porządku Hanie.
Ale Han mruknął – Nie zamierzam ryzykować.
Kobieta, Leia łagodnie położyła swoją dłoń na jego dłoni. – Pozwól mi się tym zająć – A do
Tash powiedziała. Dlaczego sądzisz, że tak właśnie mam na imię.
- Zak pokręcił głową – Na pewno. Tash ma zawsze rację w tego rodzaju sprawach. To
dziwne.
Tash powiedziała – To nie takie dziwne – Zak i ja mieszkaliśmy na Alderaanie, tzn. tam skąd
pochodzisz. To znaczy, mieszkaliśmy… przed… no wiesz.
Mogła wyczytać z twarzy kobiety, że Leia wiedziała bardzo dobrze co się stało z Alderaanem.
Obok niej, Zak prawie krzyknął – Hej czy wy jesteście Rebeliiantami?
Zak! –syknęła Tash
21
Na twarzy Han pojawił się wyraz niezadowolenia.- Zajmujemy się swoimi sprawami,
dzieciaku, i ty też powinieneś.
- Jesteśmy badaczami – Leia przerwała łagodnie – Szukamy na tej planecie naszych
przyjaciół. Właśnie mieliśmy odlatywać, ale nie mogliśmy siedzieć z tyłu i pozwalać temu
Huttowi ci grozić.
Tash usłyszała odpowiedź Hoola – Ja też jestem badaczem – Ale przypomniała sobie słowa
Hutta. Jest wiele rzeczy o swoim wuju, których nie wiecie.
- A może – powiedziała z wahaniem Tash – moglibyśmy usiąść na chwilę. Moglibyście
opowiedzieć nam o swoich badanich.
- Oczywiście, że tak –przerwała Leia zerkając szybko na Hana. – Zostaniemy przynajmniej
dopóki się nie upewnimy, że Hutt nie wróci.
Obie grupy usiadły razem. Han Solo oparł stopy o puste krzesło. – Zamawiajcie co tylko
chcecie. Jak wiecie jedzenie jest za darmo. Ci Enzeenianie będą cię karmić aż pękniesz.
Wujek Hoole przytaknął – Spotkaliśmy tylko jednego, ale wydawał się bardzo przyjacielski.
Ku radości Zaka, zamówili jedzenie u mijającego ich kelnera. Kilka chwil później
Enzeenianin pojawił się z powrotem z talerzami wypełnionymi po brzegi każdym rodzajem
egzotycznych mięs, ciast i owoców. Zak zmarszczył nos na widok potrawy pełnej
ośmionogich owadów pokrytych różowym sosem. Ale kiedy zanurzył palec w sosie i
spróbował go, jego oczy się rozjaśniły i zaczął go pałaszować. Jedynym przy stole, który za
nim nadążał był Wookiee.
Tash nie miała apetytu. Jej żołądek zawiązał się w supeł- uczucie strachu nie znikło.
Próbowała je zignorować. Była to prawdopodobnie tylko jej wyobraźnia, i nie chciała z siebie
zrobić głuca w ten sam sposób, kiedy Enzeenianin założył jej kwiaty na szyję.
Kiedy zaczęli jeść, wszyscy się odprężyli. Nawet Han Solo wydawał się być
zainteresowany, kiedy Hoole i Zak opisywali swoją podróż.Ale Tash rozpraszała się między
jedną rozmową a drugą, nie będąc w stanie się skoncentrować. Deevee został przyparty do
muru przez C-3PO i jego towarzysza, R2D2.
-…i wtedy znalazłem się sam na planecie Tatooine wędrując przez tę okropną pustynię. –
mówił Threepio – To było przerażające.
- Fascynujące. Jestem pewien – Wyglądał na tak znudzonego jak tylko mógł być droid.
- Poczekaj aż powiem ci co się stało dalej – powiedział drżącym głosem Threepio
- Nie przypuszczam, że zostaniesz wyłączony, albo coś w tym rodzaju? – spytał Deevee
- Cóż, nie.
- Szkoda – mruknąć nieszczęśliwy droid – Więc, możesz równie dobrze kontynuować.
22
Tash nie mogła skupić uwagi. Może chodziło o egzotyczne jedzenie, a może uczucie
obserwacji przez kogoś się nasiliło, ale pomyślała, że może być chora. Wrażenie było tak
silne, że właściwie zapomniała o blondynie z mieczem świetlnym Jedi, dopóki nie pochylił
się nad stołem i nie odezwał się do niej. – Czy wszystko w porządku? – zapytał
- Eee, tak, w porządku – powiedziała
Młody człowiek się uśmiechnął – Masz na imię Tash, prawda? Jestem Luke. Luke Skywalker
Coś w nim sprawiło, że poczuła się dziwnie. Nie dziwnie w sposób jaki czuła do chłopców na
Alderaanie, wyrosła z tego. To było uczucie…ulgi. Tash poczuła jakby czekała na spotkanie z
kimś takim jak Luke Skywalker przez całe życie. Jego niebieskie oczy wpatrywały się w nią
niczym skaner sięgający najgłębszych myśli. – Coś cię gnębi.
- Tak myślę – zaczęła Tash. Nigdy nie lubiła mówić ludziom o swoich przeczuciach, które
czasami miała. Ale stwierdziła, że może mu spokojnie zaufać. –Myślę, że czuję się trochę
zaniepokojona. Nie wiem co dokładnie, ale coś nie daje mi spokoju. To pewnie tylko moja
wyobraźnia. Nie spodziewała się że zrozumie, dotąd nikt nie rozumiał.
Ku jej zdziwieniu Luke powiedział – Niedawno, dobry przyjaciel dał mi bardzo ważną lekcję:
zaufaj swoim uczuciom.
Przy następnym krześle, Chewbacca warknął pytanie w kierunku Hoola, a Han przetłumaczył.
– Więc mówicie, że wyskoczyliście z nadprzestrzeni piętnaście minut za wcześnie.
Wujek Hoole przytaknął – Spowodowało to wielką ilość szkód w naszym statku.
- To samo przytrafiło się nam. Mój statek, Sokół Millenium jest mocno poobijany. Gwiezdny
pilot potrząsnął głową. – Sam nie wiem, może to po prostu błąd w gwiezdnych mapach.
- Być może – zgodził się wujek Hoole – Ale w naszym przypadku myślę, że chodziło o
problemy na pokładzie statku. Spojrzał krzywo na Tash.
Zak się zasmiał - Ma na myśli Tash. Bawiła się w kokpicie w rycerza Jedi.
Tash poczuła, że jej twarz staje się czerwona. Luke Skywalker uniósł brew i rzucił jej
porozumiewawczy uśmiech – Więc chcesz być Jedi, prawda?
- Czytałam o nich – przyznała się – Moi rodzice byli na Alderaanie kiedy… no wiesz. Zawsze
myślałam, że gdyby było więcej Jedi, nie dopuściliby, żeby to się stało.
- Zrobili co w ich mocy, Tash – rzekł Luke – To wszystko, co każdy z nasz może zrobić.
- Czy, czy jesteś Jedi? – spytała niemal szeptem, wskazując na jego miecz świetlny.
Luke pokręcił głową. – Chciałbym powiedzieć, że jestem. Ale nie, nie jestem. Ten miecz
świetlny należał do mojego ojca. Tash przytaknęła smutno – Mówią, że Jedi wyginęli. Więc
nie wiem jak znajdę kiedyś jakiegoś, aby mnie uczył. Luke położył dłoń na jej ramieniu.
23
Szepnął. - Nie trać nadziei. Możesz być zaskoczona. Jedi mogą wrócić któregoś dnia szukając
właśnie ciebie.
Tash chciała wiedzieć co on miał na myśli. Ale nie miała nawet okazji zapytać. Ponieważ w
tym momencie ktoś krzyknął.
ROZDZIAŁ 6
Krzyk dochodził z zewnątrz, gdzieś w okolicach kantyny. Większość stałych
bywalców podniosła wzrok na tyle długo, aby upewnić się, że nie grozi im żadne
niebezpieczeństwo, a później zignorowali krzyki. Przybyli na tą planetę aby uciec od
kłopotów, a nie żeby ich szukać. Ale każdy przy stole Tash wyskoczył w górę i pobiegł w
kierunku drzwi. Krzyki dochodziły od tylnej strony kantyny. Ich nowi przyjaciele – Tash była
teraz pewna, że to rebelianci, ponieważ zachowali się tak odważnie – wyciągnęli broń.
Ale ulica była opuszczona z wyjątkiem dzikusa, Bebo. Klęczał na kolanach, drapiąc
piach i krzycząc –Nie! Nie! Nie!
Tash nie obawiała się Bebo – Co się stało? –zapytała go.
-Zniknęła! Zniknęła! Szaleniec rechotał. – Moja przyjaciółka Lonni stała tu minutę temu, i po
prostu się rozpłynęła!
-Co to znaczy rozpłynęła? – zapytał Hoole
Bebo wstał. W jego oczach pojawiło się dzikie światło. - Mam na myśli, że się rozpłynęła.
Nie ma jej. Znikła. I to wszystko moja wina. Przekonałem ją, żeby wyszła z ukrycia. Żeby
wszystkich ostrzec. Nie wierzyli mi, ale mogli uwierzyć jej. Przyszła, bo powiedziałem, że
będzie bezpieczna. Ale zniknęła. Stała tutaj a potem już jej nie było.
Chociaż nikt nie wyszedł z kantyny, kilku osadników przybyło aby zbadać krzyki. Ci
ludzie wyglądali na bardziej zrównoważonych, zuważyła Tash. Prawdopodobnie rodziny i
pionierzy, o których wspominał Chood. Ale wydawali się tak samo mało zainteresowani
bełkotem Bebo jak i stali bywalcy kantyny. W zasadzie większość z nich się śmiała.
Ktoś zawołał –Dalej Bebo, opowiedz nam coś jeszcze.
Tak – dodał któryś – Opowiedz nam o znikających ludziach.
- I o niewidzialnych potworach!
- A może to byli niewidzialni ludzie i znikające potwory.
24
Tłum zaśmiał się z tego dowcipu. Pojawił się Chood, i przez sekundę, Tash pomyślała że
widzi jak jego uśmiech znika z twarzy na widok Bebo. Ale pojawił się znowu, tak pogodny
jak nigdy. – Czy mogę w czymś służyć ?
Tash wskazała na Bebo. – On potrzebuje pomocy. Jego przyjaciółka zniknęła.
Chood westchnął. – Przepraszam jeśli to kogoś zaniepokoiło. Niestety Bebo robił to wiele
razy przedtem. Jestem pewny, że nikt więcej nie zginął.
- Lonni zniknęła – głos Bebo zniżył się do szeptu – Była moją jedyną przyjaciółką.
Tash poczuła, że coś złapało ją za serce. Wiedziała jak to jest stracić kogoś.
Jeden z osadników wykrzyknął – Jesteś szalony Bebo!
Chood przytaknął – Smutne, ale to prawda. Odkąd tu przyszedł, biedny Bebo wygadywał
różne brednie o zniknięciach.
- To prawda – odpowiedział Bebo – Oni zginęli. Cała załoga Mizantropa. Zniknęła.
Chood popatrzył z sympatią na Bebo, a potem odwrócił się do Hoola i reszty i powiedział
łagodnie – To smutna historia. Mizantrop był statkiem dostawczym, który jako pierwszy się
tu rozbił. Bebo, ten tutaj, był kapitanem i jedynym ocalałym. Obawiam się, że nie poradził
sobie z poczuciem winy. To go załamało.
- Nie, nie, nie – Bebo się sprzeczał – Zniknęli. Wszyscy.
- Powinien być leczony w szpitalu psychiatrycznym. – zuważył Deevee
To nie takie proste – odpowiedział Chood – Oficjalny raport mówi, że był on odpowiedzialny
za tą tragedię. Jeśli opuści planetę, zostanie wtrącony do więzienia. Ale Enzeenianie są trochę
bardziej wyrozumiali, więc pozwoliliśmy mu żyć tutaj, pomimo fakt, że nieustannie zakłóca
porządek, który staramy się stworzyć dla naszych osadników.
- Sprawdzałeś, czy byli inni ocalali tak jak on twierdzi ? – zapytał Hoole – Kim jest ta Lonni,
o której mówi ?
- Było pełne śledztwo w sprawie katastrofy – odpowiedział Enzeen – A imperialni urzędnicy
nie potwierdzili, że ktoś ocalał.
- Ten Bebo bredzi, ale oni nie powinni żyć.
- To kłamstwo – załamał się Bebo – Ona tu była!
- Ach tak? – rzekł Chood. Jego głos był nadal spokojny i przyjemny. Więc powiedz mi Bebo,
gdzie była twoja przyjaciółka kiedy zniknęła ?
Bebo wskazał na ziemię. – Tutaj, właśnie tutaj. Przechadzailiśmy się, i puf! Nie było jej !
- Przechadzaliście się, mówisz? Więc to są ślady twoich stóp ? Chood wskazał na linię śladów
na brudnej drodze.
- Tak, to tutaj byłem.
25
- Więc , gdzie są ślady stóp twojej przyjaciółki – zapytał Enzeenianin.
- Czemu są pewni... – po raz pierwszy, Bebo przestał mruczeć sam do siebie. Nie było innych
śladów na ziemi. Nie było znaku, że ktoś oprócz Bebo stał tutaj. – Ale ona tu była! Właśnie
tutaj.
Chood wzruszył ramionami – Widzicie. Jest całkiem szalony. To żałosne.
- Nie możesz mu jakoś pomóc? Przynajmniej przeszukaj wioskę? – poprosiła Tash
- Możemy, ale niczego nie znajdziemy – powiedział Chood – Ludzie, którzy chcą być
odnalezieni na D’vouran, są łatwi do znalezienia. Ci którzy pragną się ukryć, no cóż, to duża
planeta.
Do tego czasu, większość osadników straciło zainteresowanie i wróciło do swoich zajęć.
Wujek Hoole, także, chciał iść dalej. – Chodźmy Tash – powiedział. – Ci ludzie zaoferowali
się, że pomogą nam naprawić „Beztroskiego przemytnika” i nie możemy kazać im czekać.
Kiedy inni się odwrócili, Tash powiedziała łagodnie do Bebo – Przykro mi, ale nie mogę Ci
pomóc. Chciałabym, aby było coś co mogę dla ciebie zrobić.
Bebo rzucił jej zimne i surowe spojrzenie – To nie ma znaczenia. Niedługo będziesz martwa.
Wszyscy zginiecie.
ROZDZIAŁ 7
Wyraz twarzy Bebo wciąż nie dawał Tash spokoju, kiedy podążała za swoim bratem i innymi
z powrotem do kosmoportu. Han i Chewbacca zbadali stan silników „Beztroskiego
Przemytnika” – i Han przytaknął z pewnością siebie – Nie martw się, sprawimy, że będzie
skakał na jednej nodze zanim się obejrzysz.
- On naprawdę zamierza to zrobić – rzekła Leia – Jeśli potrafi utrzymać swoją kupę złomu w
powietrzu, na pewno da radę z twoim statkiem.
Han wyglądał na urażonego – Sokół to najlepszy statek w całej galaktyce. Wskazał palcem na
fregatę w kształcie spodka na lądowisku.
- To twój satek? –spytał Zak – Myślałem, że to jakaś kupa złomu.
- Zak! – zbeształa go Tash
Ale Han najwyrażniej spotkał się z taką reakcją wcześniej – Powiem ci coś, posiedź cicho
przez około pół godziny kiedy będę pracował, a ja ci pokaże takie rzeczy w Sokole, które
imperialni inżynierowi chcieliby dostać w swoje łapy.
26
Kiedy zabrali się do pracy, Tash zaczęła chodzić niespokojnie. Nie mogła wyrzucić
urażonego, gniewnego widoku ze swojej głowy, a jego głos szeptał jej do ucha – Wszyscy
zginiecie!
Luke Skywalker pojawił się obok niej. – Nadal masz to uczucie?
- Tak – odpowiedziała, jeszcze raz zaskoczona jego spostrzegawczością. – Nie mogłabym
pomóc współczując Bebo. Nie wiem dlaczego, ale czułąm, jakby mówił mi prawdę. Czułam,
że powinnam sprawdzić jego historię.
Luke rzekł poważnie – Tak jek mówiłem. Powinnaś zaufać swoim uczuciom.
Pomyślała przez moment – Aby coś zrobić muszę się dostać do HoloNetu, a nie mogę tego
zrobić dopóki „Beztroski Przemytnik” nie stanie na nogi i nie będzie znowu działał.
- Czemu nie użyjesz komputera na pokłądzie Sokoła Millenium? – zaoferował Luke
Kilka minut później, Tash siedziała przy zagraconym stanowisku komputerowym wewnątrz
sponiewieranego frachtowca. Przestudiowała ustawienia komputera. Han Solo nie żartował,
kiedy mówił o modyfikacjach. Nawet komputer wyglądał na sfałszowany.
- Co to? – spytała wskazując na małe czarne pudełko przyczepione do terminala komputera.
- Nie jestem pewien – powiedział Luke. – Ale myślę, że to jakiś rodzaj wykrywacza.
Sygnalizuje kiedy ktoś blokuje sygnał twojego komputera.
- Czemu tego potrzebujesz? – zapytała Tash
Luke uśmiechnął się szeroko – Powiedzmy, że Han nie zawsze pracuje z ludźmi, którym do
końca ufa.
Tash nie pytała dalej. Włączając komputer, wpisała kilka szybkich poleceń i zalogowała się w
serwisie wiadomości Holonetu. Potem wpisała.
WYSZUKAJ : MIZANTROP
Komputer szybko odpowiedział.
SZUKANE SŁOWO MIZANTROP WYSZUKAŁO SZEŚĆSET POZYCJI. WYŚWIETLIĆ
WSZYSTKIE?
Tash jęknęła. To było o wiele za dużo. Musiała zawężyć swoje poszukiwania. Wpisała raz
jeszcze.
WYSZUKAJ : MIZANTROP I D’VOURAN
Komputer odpowiedział : DWIE POZYCJE ZNALEZIONE. WYŚWIETLIĆ?
Pierwsza wiadomość wyglądała jak oficjalny imperialny raport. Tash go wyświetliła.
Raport opisywał stratę statku dostawczego i późniejsze poszukiwania. Miała nadzieję znaleźć
w raporcie coś, co mogło dowieść opowieści Bebo, że byli jacyś ocalali. Ale starciła nadzieję
kiedy przeczytała raport.
27
MIZANTROP POSZEDŁ NA DNO ZE WSZYSTKIMI CZŁONKAMI NA POKŁADZIE.
JEDYNIE PILOT, KAPITAN KEVREB BEBO OCALAŁ. BEBO JEST POSZUKIWANY
W CELU PRZESŁUCHANIA, ALE JEST NA WOLNOŚCI.
Westchnęła – No więc, wydaję mi się, że to by było na tyle. Rzeczywiście zwariował z
poczucia winy.
Drugi plik, co dziwne był zakodowany. – To dziwne, czemu raport wiadomości miałby być
zakodowany?
To imperialny kod – zauważył Luke – Lepiej go nie ruszać.
Tash uśiechnęła się. Zaczęła wprowadzać sygnały, starając się przebić przez zabezpieczenia,
które powsztrzymywały ją przed przeczytaniem imperialnych wiadomości. Ale wpisała tylko
kilka poleceń, kiedy mała czarna skrzynka zaczęła alarmująco piszczeć.
- Co to? – krzyknęła, niemal wyskoczywszy z siedzenia.
- To wykrywacz! Ktoś próbuje cię namierzyć.
-Co zrobić? – zapytała w panice. Alarm się nasilił.
-Wyłącz to!
Uderzyła w wyłącznik. Ekran komputera poczerniał, a alarm ucichł. Tash poczuła że wali jej
serce. – O co tu chodziło?
- Nie wiem – powiedział Luke – Ale najwyraźniej Imperium chce wiedzieć o każdym, kto
pyta o D’vouran.
Tash i Luke wrócili do „Beztroskiego Przemytnika, znajdując Chewbaccę siedzącego z
Zakiem, który majstrował przy ślizgodesce. Miała trochę ponad metr długości, i pół metra
szerokości i wypełniona była zawiłymi obwodami.
- Hej Tash – rzekł Zak radośnie - Chewbacca pomaga mi wymienić instalację w mojej desce.
Będzie podkręcona wystarczająco, aby ścigać się ze śmigaczem.
W pobliżu, Deevee rzekł sucho – A ja mam nadzieję, że Wookiee jest gotowy zapłacić
medyczne rachunki, kiedy złamiesz sobie kark.
Han wytarł olej z rąk i powiedział do Hoole’a – To powinno ci pozwolić na krótką
przejażdżkę. Twoje boczne stabilizatory są uszkodzone, i potrzebujesz kapitalnego remontu,
ale statek zabierze cię z planety.
Hoole podziękował Hanowi a jego przyjaciele zaczęli się przygotowywać do odlotu.
Tash powiedziała bardzo nieśmiało do Luke’a Skywalkera – Nie zdawałam sobie sprawy, że
tak szybko odlatujecie. Chciałam cię zapytać o... o twój miecz świetlny. I, jej głos opadł do
wstydliwego szeptu – o Moc.
28
Uśmiechnął się ciepło. – Nie jestem pewny, ile mógłbym ci powiedzieć, Tash. Ale możemy
jeszcze kiedyś się spotkać a ty i ja możemy wtedy porozmawiać.
Tash poczułą mrowienie w ręcę, kiedy Luke ją uścisnął. Mrowienie pozostało na długo po
tym jak Sokół Millenium wzniósł się w niebo.
Zrobiło się ciemno do czasu, kiedy opuścili port kosmiczny po raz drugi. Zgodnie ze
wskazówkami, które dostali, wujek Hoole poprowadził ich do domu Chooda. Enzeenianin
mieszkał w lesie, niedaleko osady. Chood powitał ich ciepło w swoim domu. Był to skromny
dom, z trzema czy czterema pokojami połączonymi długim korytarzem. Chociaż był dobrze
zbudowany, Tash była zaskoczona gdy zobaczyła, że podłoga była niczym nie pokryta i
brudna tak jak drogi na zewnątrz.
- Mamy swoje tradycje – powiedział Chood kiedy to zauważyła – Lubimy być w
kontakcie z planetą, która jest naszym domem. Chood z pewnością kochał D’vouran. Przez
następną godzinę Hoole, Tash i Zak słuchali kiedy opowiadał o planecie, chwaląc jego
krajobrazy, jego surowce naturalne i jego potencjał.
- Brzmi – szepnął Zak do Tash – jak sprzedawca używanych śmigaczy.Kiedy rozmowa się
kończyła , Tash zorientowała się, że ziewa. To był długi, dziwny dzień- od ich awaryjnego
lądowania poprzez incydent w kantynie po spotkanie Luke’a Skywalkera. Była zmęczona.
Obok niej, przysypiał Zak. Hoole to zauważył – Myślę, ze już czas aby Tash i Zak poszli spać
i czas abym ruszył w drogę.
- Dokąd idziesz? –spytała Tash. Była tak śpiąca, że zapomniała o tajemnicy w jakiej trzymał
swoją pracę.
Przypomniał jej natychmiast. – To moja sprawa. Będę z powrotem przed rankiem. Wybaczcie
mi. Nie mówiąc nic więcej, Hoole wyszedł.
- Czy Shi’idoidzi nigdy nie śpią? – ziewnął Zak. – Ciągle gdzieś ucieka.
To nie dlatego, że jest Shi’idoidem – odpowiedziała Tash – To dlatego, że to wujek Hoole, i
jest w nim coś więcej, niż widać na pierwszy rzut oka. – I, powiedziała do siebie, - zamierzam
się dowiedzieć co to jest.
Tash i Zak dzielili duży pokój gdzie dwa małe, ale wygodne materace do spania leżały
na podłodze. Kiedy zostali sami, Tash odwróciła się do brata. – Nie mogę się pozbyć tego
uczucia, Zak. Cokolwiek bym nie robiła, czuję, że ktoś mnie obserwuje. Powiedziała mu o
zakodowanym imperialnym pliku dotyczącym D’vouran i o alarmie przeciw namierzaniu.
– Przypuszczam, że Imperium wie coś o tej planecie, czego my nie wiemy.
29
Zak już prawie zasnął. – Jestem tak samo wściekły na Imperium jak ty. Ale co oni mogą
takiego złego wiedzieć o tej planecie. Nie sądzisz, że trochę przesadzasz z tymi przeczuciami
Jedi? Wygląda na to, że szukasz dziury w całym. To miejsce jest świetne.
- Myślisz, że blastery mierzące do ciebie są świetne?
- Tak – odpowiedział śpiąco
To dlatego, że nie znasz żadnego lepszego, chciała powiedzieć, ale nie powiedziała. –
Chciałabym mieć trochę twojej pewności siebie – powiedziała zamiast tego.
- Po prostu pohamuj swoje zapędy i się rozluźnij – ziewnął – A teraz wybacz, ale chce
pojeździć na desce jutro i muszę się wyspać.
Tash nie spała jeszcze trochę. Ale w końcu i ona zasnęła.
Jakiś dźwięk wyrwał ją ze snu w środku nocy. Na początku myślała, że to Zak chrapie, ale jej
brat spał cicho w pokoju. Mogła tylko dostrzec jego klatkę piersiową unoszącą się i opadającą
kiedy łagodnie oddychał. Słuchała uważnie. Siorp –siorp. Zaczęła słuchać dokładniej. Siorp-
siorp.
- Zak? – szepnęła – Słyszysz to? Żadnej odpowiedzi. Jej brat spał.
Tash leżała w łóżku, zastanawiając się co robić. Dźwięk pojawiał się, znikał , pojawiał się
znowu kilka razy. Co to mogło być?
W końcu, nie mogła już wytrzymać. Tash wstała i zakradła się do drzwi ich pokoju. Dźwięk
dochodził ze środka domu. Otworzyła drzwi ukradkiem i na palcach wyszła na korytarz.
Siorp-siorp. Siorp-siorp
Świetlica. To stamtąd dochodził odgłos. Tash podkradła się dalej idąc przy samej ścianie. Jej
puls gnał jak szalony, ale coś pchało ją do przodu. Nie ciekawość, właściwie. Bardziej
okropne uczucie, że nie dowiedzenie się co to było byłoby straszniejsze niż odkrycie tego. Jej
serce waliło tak głośno, że była pewna, że ktoś ją usłyszy.
Siorp.
Dźwięk ucichł. Usłyszała, że ktoś powłóczy nogami poprzez ciemność świetlicy. Tash zebrała
się w sobie, a potem ostrożnie wyjrzała zza rogu. Pokój był pusty.
- Czy mogę ci w czymś pomóc?
Tash zdusiła w sobie krzyk, który próbował wydostać się przez gardło.
Chood stał dokładnie za nią. Nawet po ciemku, mogła powiedzieć, że nadal się uśmiecha.
-Ee.. Myślałam, że coś słyszałam – szepnęła
30
- Błąkające się zwierzęta, bez wątpienia – wyjaśnił Enzeenianin – Jesteśmy na skraju lasu.
Jestem pewien, że to nic takiego. Ale czy chcesz abym to sprawdził?
Przerwała. Czy to była jej wyobraźnia, czy Chood wpatrywał się w nią w ciemności? W
cieniu jego uśmiech wyglądał bardziej złowieszczo. – Nie rób sobie problemu –
odpowiedziała.
- To żaden problem. I tak wychodziłęm. Tash nie mogłaby pomóc, ale zapytała – Tak późno?
Pomyślała, że widzi jak uśmiech Chooda się poszerza.
- Obawiam się że tak. Sprawa, która nie może czekać.
Dobrze. Dziękuje.
Chood się skłonił. – Naszym celem jest służyć. Dobranoc.
- Dobranoc odpowiedziała, potykając się i zmierzając z powrotem na korytarz. Poczuła jak
jego oczy wpatrują się w jej plecy. Potem usłyszała zamykające się drzwi, kiedy, wyszedł z
mieszkania.
- Odpręż się – powiedziała do siebie – Też prawdopodobnie gapiłabyś się na kogoś, jeślibyś
znalazła go włóczącego się po twoim domu w środku nocy. – Dzikie zwierzęta.
Cóż, wydaje się to wyjaśnienie dobre jak każde.
Tracisz kontrolę nad swoimi uczuciami, Tash Arranda, pomyślała. Może Zak miał rację.
Może szukasz problemów. Jeśli nie będziesz ostrożna, skończysz jako szaleniec tak jak Bebo.
Do czasu kiedy dotarła do drzwi, Tash zdecydował nie wyciągać żadnych wniosków. Może
Zak miał rację. Miała zbyt dużą obsesję na temat Mocy. Tash pchnęła drzwi, by się
otworzyły. Ktoś pochylał się nad łóżkiem Zaka.
ROZDZIAŁ 8
Dłoń zamknęła się na ustach Tash, tłumiąc jej krzyk. Ugryzła. ją więc.
- Aaargh – zawył ktoś boleśnie, puszczając Tash. Krzyk obudził jej brata, który usiadł na
łóżku prosto jak struna.
- C-co się dzieje?
- Zak, uważaj! Wrzasnęła Tash. Ciemna postać sięgała jego ciała. Nadal pół-przytomny, Zak
wystrzelił z łóżka jak sprężyna, mijając ciemną postać.
- Uciekaj! – wrzasnęła Tash.
31
Nawet w mroku, Tash rozpoznała dwóch wielkich, kwadratowych intruzów – Ganków. Ten,
którego ugryzła nadal masował zranioną rękę. Na dodatek nadepnęła na jego stopę, a potem
wyskoczyła przez drzwi, z Zakiem tuż za nią.
- Pomocy! Pomocy! – zawołała. Ale nie było nikogo, kto by ją usłyszał. Wujek Hoole
wyszedł zajmować się swoją tajemniczą pracą. Chood poszedł zająć się jakąś sprawą. Byli
sami w domu.
- Musimy się stąd wydostać! – powiedziała Zakowi, który dopiero co oprzytomniał. Pobiegł
za nią kiedy otworzyła drzwi i uciekła na zewnątrz. Nocne niebo D’vourana obudziło szybko
Zaka.
- Co to było? – zapytał dysząc ciężko, kiedy biegł próbując dogonić swoją siostrę.
- Smada ! Jego zbiry!- było wszystkim co mogło z siebie wydobyć pomiędzy wdechami,
kiedy biegła w kierunku centrum miasta.
To było wszystko czego Zak potrzebował. Zaczął przebierać tak nogami, że wkrótce dogonił
siostrę. Nie trudził się, aby się odwracać.
Tash odwróciła się , ale wiedziała co zobaczy. Dwóch Ganków było za nimi. Jak na dużych,
ciężkich brutali biegli szybko. Chociaż Zak i Tash dobiegli już do głównej ulicy małej wioski,
dwóch Ganków ich doganiało.
- Pomocy! Pomocy ! – krzyknęła. Ale było późno w nocy, i ulice były opuszczone. Kilka
świateł się zapaliło w niektórych domach, ale Tash bała się zatrzymać. Słyszała ciężkie kroki
zbliżających się Ganków.
Próbowała ich zgubić skręcając gwałtownie ostro w prawo, w boczną uliczkę. Prosto w ślepy
zaułek.
Kantyna „Nie wchodźcie” pojawiła się przed nimi. Nie czas na odwracanie się. Z każdym
następnym uderzeniem serca, Tash pognała do drzwi i palnęła w przycisk otwierania.
Było zamknięte.
- Otwórzcie! –wrzasnęła, waląc w drzwi.
- Otwórzcie! Pomocy! – dodał Zak
Za nimi Tash usłyszała dwa nagłe krzyki. Wywołało to ciarki na jej kręgosłupie. Gankowie
musieli być wściekli. Rozerwą ich na strzępy jak tylko ich złapią. Krzyki nagle ustały, ale
Tash waliła w drzwi tak mocno, że tego nie zauważyła.
- Otwórzcie! Proszę! – błagała Tash. W każdej chwili spodziewała się poczuć ciężką rękę
Ganka na swoim gardle, albo błyskawice blastera na swoich plecach. – Pomocy !
Wreszcie drzwi się otworzyły. Kilku zaskoczonych osadników z zaczerwienionymi oczami
potykając się wyszło na zewnątrz.
32
- Co się tu dzieje ? – zażądał odpowiedzi jeden z nich.
- Gonią nas ! Pomocy! – błagała Tash
- Kto was goni ? – zapyatał osadnik
- Oni! –powiedziała Tash, wskazując na ulicę za nią
Ale nikogo tam nie było.
ROZDZIAŁ 9
Zak i Tash siedli w świetlicy w domu Chooda, gdzie siedzieli już od prawie godziny.
Nadal było późno w nocy i Zak przysypiał. Nawet Tash ziewała – adrenalina, która została
przez nią przepompowana dawno minęła. Hoole wrócił- ale skąd? Tash zdziwiła się widząc
wioskę w takim hałasie. Całe miasteczko zostało zbudzone przez krzyki Tash i Zaka, tylko po
to, żeby usłyszeć, że historia jaką usłyszeli była tak wiarygodna jak wymysły Bebo.
Wujek Hoole dopiero co skończył przepraszać większość osadników w wiosce i
wszystkich Enzeenów. Wreszcie siadł naprzeciw Zaka i Tash. Jego twarz Shi’idoida
zmarszczyła brwi ze zmęczenia.
- Wy dwoje zdołaliście zrobić z nas najbardziej niepopularnych ludzi w wiosce.
Tash, oczywiście opowiedziała mu swoją historię. Było dwóch Ganków. Ścigali ich. Pognała
do kantyny „Nie wchodźcie” i zaczęła walić w drzwi. Następną rzeczą, którą wiedziała, było
to, że Gankowie zniknęli.
- Nie było żadnych Ganków – powiedział Hoole – Mieliście zły sen.
- Byli tam – upierała się Tash – Musieli przestać nas gonić, kiedy zaczęliśmy krzyczeć.
Hoole pokręcił głową.
- Sprawdziłęm. Nie było nawet żadnych śladów stóp. To była ślepa uliczka. Gdzie by się
podziali?
- Nie wiem!
-Tash- Hoole przyjrzał się jej bacznie – Osadnicy w kantynie „Nie wchodźcie” powiedzieli,
że widzieli tylko ciebie i Zaka krzyczącego tak głośno, jakby cała planeta miała się rozpaść.
Nikt więcej nie widział Ganków.
- Zak widział, prawda Zak? – szukała poparcia u brata
- Hmm.... tak. Tak sądzę.
- Sądzisz? – wujek Hoole naciskał
Zak spuścił głowę. Chciał pomóc siostrze, ale…
33
- No cóż, byłem trochę śpiący. Słyszałem jak Tash wrzeszczała „Uciekaj!” więc uciekałem.
Tzn. myślę, że coś widziałem. Widziałem cienie. Było ciemno. Ale prawdopodobnie coś tam
było.
Hoole pokręcił głową.
- Prawdopodobnie? Zak popatrz na to z tej strony. Powiedzmy, że historia Tash dotyczy
napęd nadprzestrzennego na statku. I powiedzmy, że to co widziałeś to obwód motywatora.
Teraz, jeśli napęd jest dobry, podłączasz obwód i przyśpieszasz do prędkości światła. Ale jeśli
jest zły, w momencie kiedy podłączasz obwód cały silnik eksploduje. Więc musisz być
pewien.
Hoole spytał jeszcze raz.
- Czy teraz podłączysz obwód?
Zak się zawahał, ale tylko dlatego, że poczuł się winny. Walczył ze sobą, aby coś powiedzieć.
- Tash, przepraszam. Ja po prostu… byłem zbyt śpiący. Właściwie to nic nie widziałem.
- Zak! – Tash prawie była w łzach.
- Nie płacz Tash – powiedział Hoole – Nikt cię za nic nie wini. Po prostu miałaś zły sen.
- To się działo naprawdę. Ugryzłam jego wstrętny palec.
- Śniłaś, że kogoś ugryzłaś. To wydawało się tak prawdziwe, że zmusiło cię do chodzenia
albo raczej biegania w czasie snu. Taki rzeczy się zdarzają.
- Nie nalegała uparcie. Byłam świadoma. Widziałam ich. Czemu nie znajdziemy tego Hutta i
zmusimy, aby przyznał, że wysłał za nami zbirów! Potem spytaj go, gdzie są teraz. Powie ci,
że zniknęli.
Hoole rozważył poważnie tą opcję. – To by było trudne. Smada ma małą fortecę w środku
lasu. Jeśli tam pójdziemy, przypuszczam, że nie wyjdziemy już stamtąd.. i wątpie, czy Smada
przyzna się do porwania tylko dlatego, że go o to prosimy.
Hoole westchnął. Właściwie to winię siebie. Wiem jak musi być wam ciężko od czasu… tej
tragedii. Myślałem, że to zainteresowanie Jedi wyrzuci z ciebie smutek. Ale teraz twoja
wyobraźnia zapędziła cię w obsesję na temat Jedi. To musi się skończyć. Na początku
zakłóciłaś pracę komputera nawigacyjnego. Potem Chood mówi mi, że się włóczysz w środku
nocy, a teraz te sny. Shi’idoid położył dłoń na ramieniu Tash. Gest był niezdarny, ale
wiedziała, że chciał dobrze.
- Tash musisz po prostu zrozumieć, że nie wszystko w galaktyce jest wielką tajemnicą.
Niektóre rzeczy są takie na jakie wyglądają. Nie musisz się zastanawiać nad Mocą za każdym
razem gdy zawieje wiatr. Rozumiesz ?
34
Tash popatrzyła w górę na sufit, a potem w dół na brudną podłogę. Czy rozumiała? Nie była
pewna. Życie było takie zagmatwane! Czy powinna ufać swoim uczuciom, czy zdrowemu
rozsądkowi? Jej uczucia mówiły jej, że była w niebezpieczeństwie, że każdy był w
niebezpieczeństwie. Ale jej zdrowy rozsądek mówił jej, nie było tam nic czego można było
się obawiać, z wyjątkiem historyjek szaleńca i jej własnej wyobraźni. Poza Huttem Smadą,
D’vouran wydawał się być przyjazną planeta.
Może zbyt usilnie szukał tajemnic we wszystkim. Nawet odkąd jej rodzice zmarli czuła złość.
Może to uczucie strachu było tylko wymówką,żeby być złym na coś.
Jej wuj czekał, że coś powie. Wreszcie rzekłą.
- W porządku wujku Hoole. Możesz mieć rację. Może nikt nie zniknął. Ale lepiej obiecaj mi
jedną rzecz. Lepiej żebyś ty i Zak nie zniknęli.
Hoole niemal się uśmiechnął – Obiecuję.
Słońce wzeszło wcześnie następnego ranka, i Zak Arrranda wstał razem z nim. Nie
mógł spać. Na łóżku Tash wreszcie spała. Po tym jak Hoole z nimi rozmawiał, poszli spać.
Nawet Hoole poszedł spać potem, na małym łóżeczku w pokoju Chooda. Ale w swoim
pokoju , Zak słyszał, że jego siostra leży z otwartymi oczami wiercąc się za każdym razem.
Zak zastanawiał się czy zrobił dobrze. Powiedział prawdę czy nie. Po prostu nie był
pewien. I była jedna rzecz, której Zak nie znosił, wątpliwości. To dlatego lubił silniki,
obwody i fizykę. Kiedy budujesz silnik, wyznaczasz kurs w nadprzestrzeni, masz rację albo
nie. Nie było żadnych szarości. Nie ma znaczenia co czułeś. Po prostu dwa razy sprawdziłes
swoje obliczenia i miałeś odpowiedź. Jeśli byłeś w błędzie próbowałeś jeszcze raz.
Całe to gadanie o cieniach, spaniu i snach sprawiło, że stał się nerwowy. Musiał coś
zrobić. Nie był taki jak Tash, która mogła wiecznie siedzieć i myśleć nad problemem aż
pojawi się odpowiedź. Zakowi myślało się najlepiej gdy był w ruchu. Dlatego opuścił dom
Chooda następnego ranka i wyszedł na opuszczone ulice wioski, niosąc swoją deskę.
Poranne powietrze było ciepłe, świeże oraz przesycone wonią lasu, który otaczał
miasteczko. Zak zrozumiał dlaczego ludzie przyjęli zaproszenie Enzeenów, aby osiedlić się
na D’vouranie. Był piękny. Zak wyciągnął deskę z niesionej walizki. Zanim włączył
mikrosilniki deski, włożył kask, łokietniki, i ochraniacze na kolana. Poza tym, jak już mówił
Deeviemu tuzin razy, był śmiałkiem, ale nie był głupi. Jak tylko wszedł na deskę, sprawdził
pasy mocujące na szczycie deski, upewniając się, że przylegają wystarczająco, aby utrzymać
go w miejscu.
35
Deska miała wiele zaawansowanych technicznie urządzeń, ale najważniejsze były
linie mazi zwane pasami mocującymi. Użytkownicy desek na ojczystej planecie Zaka,
Alderaanie zyskali przydomek opadaczy, z powodu kaskaderskich wyczynów, które
wykręcali, kiedy przecinali powietrze, robili piruety a zwłaszcz latali pionowo. To znaczy
używając wbudowanego w deskę systemu antykolizyjnego, lecąc w kierunku ściany z
najwyższą prędkością, a potem skręcająć w prosto w góre. Opadacz był utrzymywany w
powietrzu tylko przez pasy mocujące, które łączyły jego stopy z deską. Większość opadaczy
mogło sobie pozwolić na dwa lub trzy metry jazdy pionowej, zanim grawitacja ich łapała i
wykręcała z powrotem do pozycji pionowej. Rekord wszechczasów w jeździe pionowej to
pięć metrów. Zak planował go pobić.
Położył deskę na ziemi i wszedł na nią. Kontrolery stopy były z tyłu. Zak ugiął kolana,
aby złapać równowagę, potem wyćwiczonym ruchem palca u stóp aktywował repulsor. Jego
żołądek opadł kiedy deska wyskoczyłą wysoko w górę. Zak niemal stracił równowagę a deska
zachwiała się pod nim ale zaraz wyrównał lot.
Modyfikacje Chewbacci dobrze się sprawowały. Może za dobrze. Deska była
zaprojektowana, żeby unosić się nad ziemią na długość ramienia. Zak chciał, aby uniosła się
odrobinę wyżej, ale teraz zorientował się, że unosi się wyżej niż nawet Wookie byłby w stanie
dosięgnąć. Upadek z tej wysokości nie byłby przyjemny. Ale Zak nie zamierzał, aby to go
powstrzymało. Miał do pobicia rekord w jeździe pionowej.
Pędząc naprzód, Zak leciał tnąc powietrze, dopóki nie doleciał do „Nie wchodźcie”.
Miało dwa piętra wysokości. Nawet z dodatkową wysokością jaką osiągnęła deska Zaka, dach
był przynajmniej pięć metrów nad jego głową. Mając dobrą trasę, aby nabrać prędkości, Zak i
jego podkręcona deska będzie w stanie przechylić się do pionu i dostać się na szczyt mając w
zapasie trochę rozpędu.
Włączając przyśpieszenie, Zak pochylił się w skręt, i odleciał od hotelu, a potem
zawrócił i się uniósł. Miał dwadzieścia metrów rozbiegu prosto do białej bocznicy hotelu. To
powinno wystarczyć. Pod hełmem słyszał wiatr pędzący obok jego uszu niczym stłumiony jęk
i musiał mrużyć oczy aby nie łzawiły. Biała ściana ruszyła mu na spotkanie.
Piętnaście metrów.
Niektórzy opadacze mieli reputację leniwych, nieambitnych młodocianych przestępców. W
przypadku Zaka to nie była prawda. Musisz być odważny i bardzo ambitny aby spróbować
jazdy pionowej. Nawet mając do dyspozycji system antykolizyjny, potrzeba prawdziwej
odwagi aby zachować spokój kiedy mkniesz z dużą prędkością w kierunku twardej ściany.
Dziesięć metrów.
36
Zak pamiętał o swoim następnym ruchu. Prawdziwą sztuką w pionowej wspinaczce nie było
ustawienie pionowo deski, ponieważ robiła ona większość roboty za ciebie. Był nim moment
później. Jak tylko deska zmieniła kierunek lotu, jej nos był skierowany prosto w górę. To
znaczyło, że dolne repulsory odpychały się od ściany. Jeżeli jeździec nie utrzymywał idealnej
równowagi i nie odłączył zasilania od dolnych repulsorów we właściwym momencie deska
płynęła po ścianie, obracając jeźdźca i zrzucając go prosto na ziemię.
Pięć metrów
Zak zebrał siły.
Jeden metr.
Teraz!
Kiedy zaskoczył system antykolizyjny, Zak przechylił się do tyłu. Dziób deski przechylił się
do góry i razem z nim Zak. Nagle patrzył w niebo. Używając kontrolerów przy stopach,
przelał moc z dolnych repulsorów do tylnego silnika, próbując osiągnąć wysokość.
Ale zapomniał zrobić tego samego w świeżo podrasowanych silnikach. Te same
silniki, które unosiły go nad ziemią teraz odpychały go od ściany. Zak wraz ze swoją deską
zawisł w powietrzu do góry nogami. Już nie patrzył w niebo, teraz patrzył na miasto, które
było odwrócone o sto osiemdziesiąt stopni. Albo to on był w tej pozycji. A potem grawitacja
wspomagana przez moc odwróconych repulsorów, zrzuciła go na ziemię z głuchym łomotem.
Cieszył się teraz, że założył kask. Mimo wszystko, czuł się jakby wewnątrz głowy
jego mózg eksplodował. Przez moment leżał płasko na plecach wpatrując się w niebo. To
było uczucie jakby całe jego ciało było jednym wielkim siniakiem i pomyślał, że w tej chwili
nie mogło być już gorzej. Do czasu kiedy niebo przesłonił mu widok sadłowatego ciała Hutta
Smady.
-Co za zbieg okoliczności – rzekł Smada – Właśnie szliśmy cię zabić.
ROZDZIAŁ 10
Zak szybko podniósł się na nogi. Ale w tej chwili otoczyło go pięciu Ganków. Smada usiadł
na repulsorowych saniach wśród fałd swojego własnego cielska. Szeroko uśmiechając się
ślimak wsadził jedną łapę do dużej szklanej miski wypełnione żywymi węgorzami. Opuścił
jednego z wijących się stworzeń do buzi po czym oblizał się.
- Przepyszne. A więc, gdzie skończyłem? – zagrzmiał Hutt – Ach tak. Chłopaki.
Gankowie unieśli swoją broń.
37
- Zaczekaj! – krzyknął Zak – Czemu to robisz?
- To wina twojego wuja –powiedział obojętnie przestępczy lord. – Nie współpracował, więc
postanowiłem go przekonać, aby dla mnie pracował. – Zamierzam porwać twoją siostrę, a
ciebie zabić jako ostrzeżenie, że mówię poważnie.
- Szefie, niedługo obudzą się ludzie – burknął jeden z Ganków – Dużo świadków.
- Masz rację. Zabij chłopaka i porzuć jego ciało na wycieraczce. Potem znajdziemy
dziewczynę.
- Skazani na zagładę – ktoś pisnął tak głośno, że nawet Gankowie odskoczyli.
- Potępieni – głos zawył znowu.
Bebo pojawił się za rogiem, powłucząc nogami przez centrum miasta. Chwiał się na lewo i
prawo i krzyczał ile sił w płucach. – Jesteśmy wszyscy skazani na zagładę.
- Ten szaleniec nie będzie mnie dłużej ośmieszał – ryknął Smada – Zamieńcie go w nerfie
mięso.
Jeden z Ganków skierował swój blaster na Bebo i wystrzelił. Blasterowa błyskawica
pomknęła w stronę Bebo. Ale nie dotarła do celu. Zak zamrugał. Musiał uderzyć się w głowę
mocniej niż przypuszczał. Przysiągłby, że promień blastera zniknął w ostatniej chwili.
- Chybiłeś ! – zaśmiał się jeden z Ganków. – Ale ja nie chybię.
Wypalił raz. A potem drugi. Oba strzały nie trafiły w cel i rozłupały bok budynku daleko w
dole ulicy. Bebo, zaskoczony, ale nie ranny, pobiegł się ukryć.
Gankowie stracili cierpliwośc. Pięć blasterów wypaliło jednocześnie, a powietrze wypełniło
się odgłosem energii błyskawic. Bebo zniknął wśród chmury dymu i kurzu. Kiedy się
przejaśniło, Bebo słaniając się leżał na ziemi. Ale był nietknięty.
-Ty przeklęty stary głupcze! – ryknął Smada – Zabije Cię własnoręcznie.
-Nikogo nie zabijesz, Smada. – To był głos Hoole’a.
Smada i jego ochroniarze odwrócili się. Za nimi, stał Hoole na czele dwóch tuzinów
wieśniaków, wrogo nastawieni z braku snu i uzbrojeni w blastery. Tash i Deevee stali za
Shi’idoidem. Smada się roześmiał. Sięgnął swoją grubą łapą do misy ze węgorzami i zjadł
kolejnego.
-Hoole, jesteś głupcem. Czy myślisz,że kilku osadników stanowią wyzwanie dla moich
Ganków.
Głos Hoole był jak stal – Czy chcesz zabić tego mężczyznę tak bardzo, żeby się o tym
przekonać.
- Jestem Hutt Smada! Zabijam kogo chce i kedy tego chcę.
- Nie dzisiaj.
38
Hoole czekał.
Niski, gniewny pomruk wydobył się głęboko z obszernego brzuch Smady. Był Huttem. To
znaczyło, że nie bał się grupy wieśniaków. Ale znaczyło to też, że wiedział kiedy zredukować
straty. Wygranie tej partii nie był warte ryzykowania własnej skóry.
- To już drugi raz kiedy wchodzisz mi w drogę, Hoole. – rzekł Smada – Ale w końcu będziesz
dla mnie pracował. Hutt rzucił złowrogie spojrzenie w kierunku Bebo. – A ty będziesz
martwy nim minie jutrzejszy dzień.
Jeden z Ganków wskoczył na pokład grawisań, skierował je w dół ulicy a reszta łotrów udała
się za nimi. Nikt nie ośmielił się ich zatrzymać. Dopiero kiedy przestępczy lord znikł z pola
widzenia zarówno osadnicy jak i Hoole odetchnęli.
-Zak, nic ci nie jest- spytała Tash.
- Tak myślę – powiedział jej brat – Muszę mu za to podziękować. Wskazał na Bebo.
- Proszę – wrzasnął Bebo w kierunku zgromadzonego tłumu. – Musicie mnie posłuchać. Coś
znalazłem.
Ale osadnicy mieli dość wrażeń jak na jeden poranek. Po krótkich podziękowaniach ze strony
Hoola, odwrócili się i skierowali się do swoich domów. – Jesteście zgubieni! – wrzasnął za
nimi Bebo.
- Co się stało? Spytała Tash Zaka.
Zak wzruszył ramionami. – Nie ma pojęcia ale dzięki temu żyję. To było niesamowite. Ci
Gankowie strzelali w niego ale każdy chybiał. A on po prostu tak stał. Jest bardzo odważny.
- Albo głupi. - dodał DeeVee
-I… Tash, myślę, że mogłaś mieć rację – Zak zaczerwienił się przez chwilę – Przynajmniej
jeśli chodzi o ścigających nas ludzi Smady. Ścigał mnie dzisiaj rano.
- Mówiłam Ci – prawie krzyknęła
- Ale nie wiem nic o znikających Gankach – dodał
- Znikających! – Bebo podskoczył na dźwięk tego słowa – Tak, tak ! Znikających!
Hoole przerwał – Zak, Tash, proszę was, jest na to za wcześnie.
Ale Tash nareszcie znalazła kogoś kto jej wierzy, nawet jeśli miał to być szaleniec.
- Wujku Hoole, chciałabym zostać tu chwilę i porozmawiać z nim przez chwilę.
Hoole rozejrzał się. Hutt zniknął ale na jak długo? – Nie sądzę, aby to było bezpieczne.
- Więc możesz zostać ze mną. Albo Zakiem.
Shi’idoid pokręcił głową. – Muszę iść – powiedział – Gdzie?
- Muszę się zająć ważnymi sprawami – Shi’ido rzekł tajemniczo.
39
Tash przypomniała sobie jeszcze raz, co Smada powiedział jej dzień wcześniej w kantynie.
Co zamierzał wujek Hoole?
- A ja nie miałem za dużo czasu na jazdę na desce – wyjaśnił jej brat
- Tylko na kilka minut, wujku Hoole. Proszę – zaczęła błagać
Hoole w końcu ustąpił – No dobrze. Deevee zostanie z tobą. Spotkamy się na tyłach domu
Chooda. Nie odchodź daleko
Po pierwsze – Tash mruknęła, kiedy jej brat i wuj odeszli.-Najbardziej ponury droid
jakiego kiedykolwiek zaprojektowano będzie stanowił świetne towarzystwo.
- Nie mogę powiedzieć, że jestem dużo szczęśliwszy od Ciebie – Deevee zaintonował –
Bardziej bym był licząc pchły na nerfie. Chociaż znalazłbym tu mnóstwo twoich nowych
przyjaciół.
Bebo kucnął wśród kłębów kurzu. Zaczął kołysać się do tyłu i do przodu, mrucząc do siebie.
Kiedy Tash zbliżyła się do niego i położyła mu dłoń na ramieniu, nie zareagował.
- Bebo, tak masz na imię, prawda? Zero odpowiedzi. – Nic ci nie jest. Żadnego odzewu.
– Wiesz coś o tych zniknięciach.
Zniknięcia! To słowo przywróciło Bebo do życia
- Tak! Zniknięcia. Wiesz.
- Co mi możesz powiedzieć?
Pozwół, że pokażę Ci co znalazłem!
Skoczył na nogi i chwycił rękę Tash.- Chodź! Szybko
Puścił się przodem, ciągnąc Tash za sobą.
- To zaczyna wyglądać jak przygoda. – Deevee narzekał śpiesząc za nimi.
- Nie znoszę przygód.
Zak zdecydował, że jego deska miała zbyt dużą moc. Poszedł do kosmoportu, gdzie
mógł użyć narzędzi z „Beztroskiego Przemytnika”. Obserwował to co robił Chewbacca i był
pewien, że wie co robi. Używając jednej z głowic lądowników jako siedzenia z trzaskiem
otworzył panel na swojej desce. Mógłby obniżyć moc tylko na tyle, żeby miał ostrą jazdę, ale
nie na takiej wysokości.Właśnie miał zamiar dokonać regulacji, kiedy pojawił się nad nim
cień. Moment później, Zak zniknął.
Bebo prowadził Tash z dala od miasta i stronę otaczających go lasów. Był to ciemny
las, gdzie drzewa rosły grube i bardzo blisko siebie. Ich pnie był pokryte sękami, z dużymi
korzeniami, które przebijały się przez powierzchnie. Przypominały Tash macki.
40
- Czy naprawdę powinniśmy tu być? – zapytała. Obejrzała się, ale Deevee został daleko z
tyłu. Bebo nie odpowiedział. Zamiast tego poprowadził ją jeszcze dalej w głąb lasu, dopóki
nie dotarli do bazy dużych drzew. Gigantyczne korzenie zakręcały się ponad głową Tash, a
gałęzie były tak duże, że nie mogła dojrzeć słońca. Pośród drzew było prawie tak ciemno jak
w nocy. W cieniu jednego z największych korzeni Tash rozpoznała otwór w ziemi.
- Tam w dole – powiedział Bebo, wskazując w kierunku dziury. – No dalej
- W dole? – zapytała – Jesteś pewien, że to bezpieczne?
- Bezpieczne? Bezpieczne! Ha , Ha ha! Bebo rechotał. Jeśli chciałaś być bezpieczna, nie
powinnaś przylatywać na D’vouran!
I popchnął ją w kierunku otworu.
ROZDZIAŁ 11
Tash zaczęła krzyczeć, ale leciała tak krótko, że jej krzyk przerodził się tylko w krótkie „Jip”
kiedy wylądowała na czymś tak miękkim ja duża poduszka. Gdzie tylko spojrzała, było
ciemno jak w grobie. Tash miała na tyle wyczycia, że zeszła w drogi, zanim usłyszała jak
Bebo spada za nią, nadal mrucząc i chichocząc do siebie.
- Co ty wyprawiasz? Dlaczego mnie popchnąłeś? – wrzasnęła ze złością.
- Przepraszam, przepraszam, musimy się śpieszyć, trudno. Nie ma czasu do stracenia.
Usłyszała jak Bebo powłóczy nogami w kierunku ciemności.
- Nie zostawiaj mnie tutaj! Gdzie jesteś?
Ale nie odszedł daleko. Tash usłyszała skrzypniącie włączanej dźwigni, i światło zalało
pomieszczenie. Stała w środku podziemnego laboratorium. Albo przynajmniej czegoś w tym
stylu. Fiolki i próbówki leżały rozrzucowone na stołach, a wszędzie było stłuczone szło. Było
także dużo sprzętu komputerowego. Ale większość była popsuta i rozebrana na części. Dalej
w kącie była rozwinięta brudna mata, a wokół były zgromadzone kawałki i części złomu.
Tash zauważyła, oparte o małą półkę, kilka holograficznych zdjęć, bez wątpienia pamiątki.
Każda z nich przedstawiała tą samą piękną kobietę. Na ostatnim hologramie miała przy sobie
przybory biwakowe i wyglądała jakby przebywała w dziczy od miesięcy. Tash rozpoznała w
tle drzewa D’vouran.
-Lonni –powiedział Bebo
-To jest twoja przyjaciółka Lonni?- zapytała Tash – Więc ona istnieje.
41
- Istniała, istniała – Bebo mamrotał – Zginęła, rozpłynęła się – westchnął ciężko – Choź ze
mną.
Tash podążyła za Bebo schodami, które prowadził głębiej pod ziemię. Znaleźliśmy
laboratorium wkrótce po katastrofie. Imperialny mnie ścigali. Chcieli mnie aresztować.
- Obwiniali cię o katastrofę – powiedziała Tash – Czytałąm o tym w Holocenie.
- Obwiniali mnie, ale to nie była moja wina. D’vourana nie było na mapach. To nie była moja
wina.
- Wierzę ci- rzekła Tash, chociaż prawdą było, że nie wiedziała w co wierzyć.
W całym tym zamieszaniu, Tash najwyraźniej pozbyła się uczucia ciągłej obserwacji.
Chociaż teraz, schodząc poniżej powierzchni D’vourana uczucie wróciło silniej niż
kiedykolwiek. Cokolwiek to było jeszcze bardziej zbliżyła się do jego źródła. Na dole
schodów było ogromna podziemna komnata, na tyle duża, aby pomieścić tuzin gwiezdnych
frachtowców. Wzdłuż stalowych ścian znajdowało się więcej zniszczonego naukowego
sprzętu a na środku pomieszczenia był rozległa jama.Musiała mierzyć ze dwadzieścia metrów
średnicy. Prowadziła jeszcze głębiej w kierunku jądra planety… tak głęboko, że Tash nie
widziała dna. Włosy na jej karku stanęły dęba.
Cokolwiek było na dnie jamy było to czyste zło.
- Co to za miejsce? – szepnęła
Bebo także szepnął. – Na początku znaleźliśmy tylko górną komnatę. Nie odkryłem tych
schodów aż do niedawna. To miejsce musiało tu być, zanim przyszliśmy. Do boku jamy była
doczepiona wciągarka i żuraw. Oczywiście w którymś punkcie, rzeczy a może nawet ludzie
musieli być opuszczani do jamy przez tego kto prowadził laboratorium. Tash nie mogła sobie
wyobrazić kto miał odwagę, żeby tam zejść. Zerknęła znad krawędzi jamy i zadrżała. Nic
tam nie było , ale uczucie wszechogarniającego zagrożenia było tak silne ,że przyprawiło ją
to o zawroty głowy. Z drugiej strony, coś w środku niej, potężna i kojaca siła walczyła z jej
strachem i dawała jej siłe.Ale uczucie strachu jeszcze się zwiększyło. Cokolwiek sprawiało,
że ludzie znikali, tu miało swój początek. Była tego pewna.
- Może zbudowali to Enzenianie – zasugerowała –Może. Ale co to było. Bebo wskazał na
oznakowania na ścianie. Tash wzięła głęboki oddech.
Na ścianie były wyrzeźbione insygnia Imperium, stare i zniszczone ale nie budzące
wątpliwości.
Każdy w tej galaktyce rozpoznałby ten symbol. Wyglądało jak koło w kole- jak gwiazda w
czarnym okręgu. Ale wszystko wtym było surowe i mechaniczne, tak jakby mówiło, że nawet
gwiazdy szanują imperatora. Tash wstrząsnął nagły ryk. Serce jej stanęło a ona sama
42
odskoczyła znad jamy, myśląc, że cokolwiek jest na dnie, zaczęło iść do góry. Bebo pisnął i
skulił się, zakrywając uszy kiedy następny ryk zabrzmiał echem poprzez podziemne
laboratorium. Tash szaleńczo rozglądała się w poszukiwaniu źródła okropnego hałasu.
I zobaczyła Deeviego stojącego na dole schodów.
Deevee – krzyknęła – Ty to zrobiłeś?
Droid wszedł pomiędzy Tash i Bebo.
- Nie martw się, Tash. Jestem w stanie całkowici cię obronić.
- Obronić mnie ? Przed czym?
- Przed tym szaleńcem –powiedział droid. Wpatrywał się w Bebo, który nadal leżał, drżąć na
podłodze, zakrywając sobie uszy rękami.
- Próbował Cię porwać. Na szczęście jestem wyposażony w skanery podczerwieni i byłem w
stanie was znaleźć w lesie.
Tash nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. To była ta strona droida, której nigdy
przedtem nie dostrzegała.
- DV-9, czemu właściwie przybyłeś mnie uratować.
Droid wyglądał jakby się trochę wyprostował.
- To moja praca.
- Myślałam, że nie znosisz się nami zajmować – zwróciła uwagę Tash – Może doszedłeś do
wniosku, że nie jesteśmy tak całkiem źli, hmm?
Deevee pociągnął nosem.
- Nonsens, po prostu starałem się dobrze wykonać swoją robotę, jakakolwiek jest.
Popatrzył na Bebo. – Zakładam więc, że nie grozi ci żadne niebezpieczeństwo.
- Nie z jego strony. Co to był za dźwięk, który z siebie wydałeś.
Deevee wskazał na swoją twarz- malutki głośnik na przedzie twarzy – Częścią mojej pracy
jako jednostki badawczej jest- było, powinienem powiedzieć- nagrywanie dźwięków, które
usłyszałem. Kiedyś podczas wizyty na planecie Tatooine, usłyszałem smoka krayt.
Pomyślałem, że kiedyś może się przydać.
Tash starała się wyciągnąć Bebo z szoku, podczas gdy Deevee studiował pomieszczenie. –
Ten sprzęt jest w kiepskiej kondycji – zauważył – ale to bardzo skomplikowana maszyneria. –
Ktokolwiek to zbudował musiał pracować nad bardzo skomplikowanym eksperymentem.
- Jak myślisz, czym się zajmowali? – zagadnęła Tash.
- Nie wiem – odpowiedział droid, badając stary terminal komputerowy. – Większość sprzętu
komputerowego przepadła, a pliki zostały zniszczone. Ale było to coś ważnego. Pan Hoole
będzie chciał się o tym natychmiast dowiedzieć.
43
Tash obróciła się gwałtownie – Będzie chciał ? Dlaczego? Deevee, co wujek Hoole zamierza?
Dlaczego Hutt Smada uważa, że jest wiele rzeczy, o których nie wiemy?
- Nie mogłem ci powiedzieć – odpowiedział szybko Deevee
- Nie mogłeś? – powiedziała Tash oskarżycielskim tonem – Czy nie powiesz?
Bebo krzyknął cicho – Nie kłóćcie się! Nie ma na to czasu. Nie widzicie?
- Nie nie widzę – odpowiedział Deevee – Nie widzę nic oprócz pustelnika, z postradanymi
zmysłami, który mieszka w opuszczonym laboratorium. I jeśli ludzie już tak długo znikają,
czemu nie zniknąłeś razem z nimi.
W odpowiedzi Bebo zdjął mały wisiorek z szyi – Zobaczcie, zobaczcie – pokazał
- Biorąc wisiorek, Tash zobaczyła małe urządzenie zamknięte w krysztale.
- Co to jest? - zapytała
- To – powiedział Bebo – jest ochrona
- Przed czym – zapytał Deevee
- Nie wiem – odparł szaleniec – Ta technologia jest dla mnie zbyt zaawansowana, ale myślę,
że wytwarza coś w rodzaju pola energetycznego. Znalazłem to tutaj w laboratorium i
zatrzymałem, żeby zbadać to później. Od tamtej pory jestem bezpieczny od czegokolwiek co
powoduje zniknięcia ludzi.
Deevee nie był przekonany – Które jest czym?
- Chciałbym to wiedzieć – powiedział Bebo.
- Więc skąd możesz wiedzieć, że jesteś bezpieczny – zadrwił Deevee
- Ponieważ nadal tu jestem – powiedział Bebo z rozdrażnieniem – Nie zniknąłem. Inni
zniknęli. Wielu innych.
- Wielu innych? – Tash się zastanowiła – Co masz na myśli? Powiedz mi co się stało?
Bebo westchnął. Wreszcie powiedział
– D’vourana nie było na mapach. Rozbiliśmy się. Dwudziestu z nas przeżyło, włącznie z
Lonni i ze mną. Wysłaliśmy sygnał SOS i czekaliśmy. Ale nic nam się nie stało. Enzenianie
powitali nas. Traktowali nas dobrze i karmili. Jego oczy stały się nagle bardzo odległe.
Przypomniał sobie coś strasznego. – A potem ludzie zaczęli znikać. Na początku tylko jeden
albo dwóch. Myśleliśmy, że zgubili się w lesie. A potem byli kolejni. Potem w grupach
dwóch albo trzech! Po prostu znikali.
Zadrżał ze strachu. – Nie wiedzieliśmy co robić. Szukaliśmy ich ale nie było ani śladu.
Zamiast tego ostatni z nas znaleźli to miejsce. Zatrzymaliśmy się tu. Jak długo tu byliśmy nikt
nie znikał. Ale musieliśmy sprawdzić sygnał SOS. A każda osoba, która wychodziła na
zewnątrz nigdy nie wracała.
44
- A co z Enzenianami? – zapytała Tash – Nie mogą pomóc?
Bebo drgnął – Nie ufam im. Wreszcie tylko ja i Lonni zostaliśmy. Enzeenianie powiedzieli
nam, że Imperium zbadało katastrofę i obwinili mnie. Musiełem się tu schować. Było to
jedyne bezpieczne miejsce. A potem kiedy dowiedziałem się, że osadnicy przybywają na
D’vouran musiałem ich ostrzec. Musiałem im powiedzieć o zniknięciach.
Opuścił ramiona – Ale oni nie słuchali. Nie miałem żadnego dowodu. Aż do tej pory.
Chociaż byli sami głos Bebo przeszedł w szept.
Deevee popatrzył na wisiorek. – Jest tam jakiś obwód – powiedział droid – Wygląda jak
miniaturowy generator energetyczny. Powiedziałbym, że wytwarza małe pole siłowe, takie
jakich używają na statkach kosmicznych do osłony przed blasterami. Ale ten jest znacznie
mniejszy. I jest dostrojone do bardzo dziwnej częstotliwości. Nie jestem pewien do czego
służy. Jednakże, bardzo przypomina projektem otaczający nas sprzęt.
Tash konkludując powiedziała – Więc czymkolwiek to jest, ten wisiorek został tu zostawiony
przez tych samych ludzi, którzy zbudowali to miejce. Przez Imperium. Może Bebo ma rację,
Deevee. Może ludzie faktycznie znikają. I założe się, że to laboratorium ma z tym coś
wspólnego. Masz rację Deevee, powinniśmy powiedzieć wujkowi Hoolowi.
Tash i Deevee chcieli wrócić do wioski, ale Bebo nie poszedł za nimi. Zostańcie tutaj – błagał
– Na zewnątrz nie jest bezpiecznie. Tak znikają ludzie. Tak właśnie każdy odchodzi. Tutaj
jest bezpiecznie.
- Przykro mi Bob , muszę iść.
- Więc weź to – włożył wisiorek do jej dłoni – Będzie cię chronił na zewnątrz.
- Tash chciała omówić – Nie mogę go wziąć, jest twój.
- Weź go !- nalegał Bebo – Myślą, że jestem szaleńcem z poczuciem winy. Może mają rację.
Ale ty mi wierzysz. Więc musisz ich przekonać. Istnieje niebezpieczeństwo.
Tash nasunęła wisiorek na szyję i ukryła pod koszulą – Dziękuje
- Nie ma nas już zbyt dugo, Tash - ponaglał ją Deevee.- Muszę zdać raport panu Hoolowi
Tash uświadomiła sobie nagle, że wujek Hoole i Zak są w niebezpieczeństwie. Byli gdzieś
tam na planecie, bez ochrony urządzenia, takiego jakie otrzymała od Bebo. Musieli się
śpieszyć
– Dzięki, Bebo – powiedziała Tash
- Nadal nie wiem o co tu chodzi, ale przynajmniej wiem, że jest większa zagadka od Smady
Hutta.
Tash i Deevee wspięli się z laboratorium i pośpieszyli poprzez cienie rzucane przez drzewa.
45
Tymczasem w laboratorium Bebo przystanął w pobliżu krawędzi okropnej jamy. Bał
się jej, ale wiedział, że w jakiś sposób powodowała całe zło, którego był świadkiem. Teraz
nareszcie, ktoś inny mu uwierzył. Z głębokiej czeluści otchłani pojawił się huk. Huk
przeszedł w jęk. Bebo pochylił się nad krawędzią jamy. Przez ułamek sekundy wydawało mu
się, że w dole coś się porusza. Ale nie zauważył zabójcy skradającego się za nim, dopóki nie
było za późno.
- To od Hutta Smady – warknął Gank, unosząc blaster .
- Twoja kolej na zniknięcie – wystrzelił – Błyskawica uderzyła Bebo i posłała go
koziołkującego na dno jamy.
W połowie drogi do wioski Tash zapytała Deevee
– Myślisz, że wujek Hoole dzisiaj mi uwierzy.
- Nie wiem – odpowiedział droid – Na pewno jest tam jakieś laboratorium, ale co to może
oznaczać? Opuszczono je dawno temu. Jeśli jest jakaś nieczysta gra, powiedziałbym, że ma
więcej wspólnego z Huttem Smadą niż z opuszczonym laboratorium. On jest prawdziwym
zagrożeniem na tej planecie.
Ale Tash już nie słuchała. Jeszcze jeden dźwięk dotarł do jej uszu
-Siorp , siorp.
Ten sam dźwięk, który słyszała ostatniej nocy – Słyszałeś?
Siorp, siorp.
- Tak- odpowiedział droid – Bardzo niezwykły dźwięk. Podobne do pijących krew pijawek z
Circapus Cztery.
- Dochodzi stamtąd.
Wraz z Deevee za plecami, Tash skradała się w kierunku dźwięku.
-Siorp, siorp. Siorp, siorp.
Nie tylko dźwięk się nasilał, ale i zaczął się mnożyć.
A dochodził zaraz zza następnego drzewa.
Tash ostrożnie oderwała gałąź i zajrzała do małej polany. Na początku poczuła ulgę.
Zobaczyła tylko Enzeenianów stojących wokół polany. Kiedy tak patrzyła, zobaczyła
następnego Enzeenianina, który wszedł na polanę. To był Chood.
Tash otworzyła usta, żeby go zawołać. A potem zdławiła krzyk.
Chood otworzył usta szczerząc zęby i wysunął język. Był zaskakująco gruby i niezwykle
długi i wydostawał się z buzi niczym gruby wąż. Wił się w powietrzu przez moment a potem
zanurkował głęboko pod ziemię.
46
Siorp Siorp.
ROZDZIAŁ 12
Siorp. Siorp.
Ssący dźwięk wypełnił powietrze.
Co robił Chood?
Tash odchyliła gałąź drzewa bardziej do tyłu, żeby mieć lepszy widok. Ale gałąź trzasnęła z
głośnym pęknięciem. Zaskoczeni Enzeenianie popatrzyli prosto na nią.
Wyraźnie zobaczyła twarz Chooda. Przyjazny uśmiech gdzieś znikł, ujawniając wypełnione
nienawiścią spojrzenie. Zobaczyła nas! Brać ją.
Grupa Enzeenianów zaczęła się do niej zbliżać. Tash była zmieszana. Czemu byli źli?
- W nogi !-wrzasnął Deevee, odciągając Tash z dala do polany.
Po raz Drugi w ciągu dwóch dni Tash uciekała w obawie o własne życie.
Tash i Deevee uciekli z dala od małej polany. Ale Enzeenianie byli dużo szybsi. Ukazali się
szybko za nimi i Tash zobaczyła ich prześlizgujących się wzdłuż drzew po drugiej stronie..
Wkrótce będą otoczeni. Obok niej, mechaniczne złącza Deeviego pojękiwały, kiedy starał się
dotrzymać kroku ludzkiemu kompanowi.. Nie był zaprojektowany aby ścigać się po lesie.
Tash przeskoczyła ponad korzeniem drzewa. Za nią Deevee potknął się i z brzękiem upadł na
ziemię. Nagle za nimi znaleźli się Enzeenianie.
- Deevee! – wrzasnęła Tash zwalniając
- Uciekaj – odkrzyknął droid
Potem został pogrzebany pod stertą Enzeenianów.
Tash usłyszała jak biją go bezlitośnie po jego metalowym ciele. Kiedy biegła obejrzała się
przez ramię, mając nadzieję, że mignie jej przed oczami. Kiedy spojrzała następnie do przodu
ujrzała Enzeenianina stojącego na wprost niej.
Tash odskoczyła w lewo. Ale pojawiali się następni. Wszędzie gdziekolwiek spojrzała byli
Enzeenianie. Była otoczona. Walczyła, kopiąc i uderzając pięściami kiedy Enzeenianie ją
schwycili. Ale było ich zbyt wielu.
-Co się dzieje? – zapytała
-Czemu przez was znikają ludzie?
Jeden z Enzeenianów zaśmiał się złowieszczo
- Nikomu nie czynimy żadnej krzywdy
47
Więc co tu się dzieje? – zażądała odpowiedzi
Enzeenianin zaśmiał się raz jeszcze.
-Nigdy się nie dowiesz. Spojrzał na swoich kompanów.Chood dopadł ich w jednym
momencie.
- Zatrzymamy ich do tego momentu.
Tash przestała się wyrywać. Enzeenianie byli dla niej za silni. Zaczeła się trząść kiedy
zaczęło ogarniać ją uczucie zagrożenia. I jeszcze, tak jak to miało miejsce w laboratorium, jej
strach wyzwolił inne uczucie, uczucie opanowania i spokoju, silne, jak jakiś rodzaj mocy.
Moc
Tash jej poszukiwała. Miała nadzieję ją znaleźć. Tęskniła za nią. Ale nigdy nie myślała że
właściwie sama ją posiada. Ale poczuła coś. Nieprawdaż?
- Nie masz nic do stracenia – powiedziała do siebie
Tash zamknęła oczy. Starała się przywołać Moc.Biorąc głęboki oddech, przypomniała
sobie co Jedi napisali o Mocy. Moc nas otacza, przeczytała, spaja nas ze sobą. Może
przyciągać i odpychać różne przedmioty. To największa siła w całej galaktyce. Siła armii,
gwiezdnych flot, nawet siła planet, jest niczym w porównaniu do potęgi Mocy.
Tash wyobraziła sobie Moc jako pole energii odrzucające Enzeenów. Z początku poczuła się
głupio. Ale powoli jej zażenowanie oddało pole spokojowi. Zapomniała o swoim strachu. Po
jej ciele rozeszło się ciepłe mrowienie. Wyobraziła sobie, że pole energii rozszerza się,
odpychając piszczące kreatury jeszcze dalej. Kiedy to zrobiła, mrowienie w jej ciele urosło w
silny prąd elektryczny, biegnący od głowy aż po czubki palców. Przez jedną chwilę poczuła
wrażenie łączności z czymś większym niż ona sama, większym nawet niż planeta na której
stała. Właśnie wtedy ziemia zaczęła się ruszać. Zaczęło się niskim dudnieniem. Powierzchnia,
na której stała zaczęła się trząść . W ciągu kilku sekund dudnienie przeszło w ryk, a potem w
pełni rozwinięte trzęsienie ziemi. Enzeenianie krzyknęli zaskoczeni. Drzewa zaczęły
skrzypieć a kilka z nich trzasnęło i rozbiło się na ziemi. Tash przewróciła się, kaszląc kiedy
trzęsienie wzbiło chmury kurzu i suchych liści. Kiedy niebo pociemniało wydawało się, że
słońce zniknęło. Gdzieś w oddali Tash usłyszała najgłośniejszy dźwięk jaki kiedykolwiek
usłyszała, jakby dwie góry miażdżące się nawzajem. Zgrzytająca, wybuchowa eksplozja
wydawała się pochodzić i z góry i z dołu. Później, przypominając sobie, Tash wyobraziła
sobie, że jeśli planeta potrafiłaby mówić, przemówiłaby właśnie w ten sposób.
Trzęsienie zakończyło się jeszcze szybciej niż się zaczęło. Było finałowe bum, jakby
zamknęły się gigantyczne drzwi, a potem okropny hałas po prostu się skończył. Trzy gałęzie
strząśnięte przez trzęsienie, trząsły się jeszcze przez chwilę. A potem nastąpiła cisza. Tylko
48
ciemność pozostała. Wydawało się, że dzień przeszedł z wczesnego ranka w późne
popołudnie w ciągu kilku sekund. Było tak silne, że planeta obróciła się bliżej ku nocy.
Czy ja to zrobiłam? – pomyślała z respektem
Trzęsienie ziemi zaskoczyło Enzeenóm tak samo jak zaskoczyło Tash. Oni też upadli na
ziemię. Tash ujrzała swoją szansę. Zaczęła biec. Tym razem nie oglądała się za siebie.
Pobiegła tak szybko jak tylko mogła, nie zwracając uwagi na gałęzie i gałązki, które ją
drapały. Jeśli tylko by mogła dotrzeć do wioski Hoole i osadnicy by jej pomogli.
Tash nie słyszała aby ktokolwiek podążał jej śladem. Enzeenianie byli zyt zaskoczeni
wstrząsami, żeby ją gonić. Wiedziała, że to nie wystarczy, więc biegła dalej. Nie zatrzyma się
aż nie będzie bezpieczna. Tash mknęła poprzez drzewa w kierunku wioski krzycząc.
- Wujku Hoole! Wujku Hoole! Zak ! Ktokolwiek! Nikt nie odpowiedział.
Krzyczała dalej, biegając od drzwi do drzwi. Pobiegła na główna ulicę. Pobiegła do
kosmoportu . Pobiegła do kantyny „Nie wchodźcie”
Ale wioska była kompletnie opuszczona.
ROZDZIAŁ 13
Była całkiem sama.
Jakimś cudem każa osoba w wiosce zniknęła. Wujek Hoole zniknął. Zak również. Nawet
Deeviego nie było. Najgorszy koszmar Tash stał się prawdą. Została porzucona. Wiedziała że
Enzeenianie wkrótce ją znajdą. Nie obchodziło ją to. Cała jej rodzina zniknęła. Jej biedni
rodzice wyparowali kiedy Alderaan został zniszczony. Teraz Hooole i Zak zniknęli, razem z
wioską pełną osadników. Potem jeszcze gorsza myśl przyszła jej do głowy. Czy to ona to
spowodowała.
Próbowała przywołać moc. Zamiast tego zaczęło się trzęsienie ziemi. Czy trzęsienie
ziemi połknęło mieszkańców wioski, Hoola i Zaka? A czy wywołała trzęsienie ziemi za
pomocą Mocy?
Pod ciężarem tej myśli ugięła się jakby dźwigała planetę. Słaba i pokonana Tash
poszła po kosmoportu. Wszystkie statki były na swoim miejscu. Żaden nie odleciał z planety.
Ale ich ciągle nie było. Tash zatrzymała się naprzeciwko „Beztroskiego przemytnika”.
Zastanawiała się krótko, czy nie odlecieć nim, uciekając przed Enzeenianami. Ale wiedziała,
że nie może tego zrobić. Mogła tylko udawać, że jest pilotem. Nie potrafiła polecieć
49
gwiezdnym statkiem. Powłócząc nogami, Tash zahaczyła palcem o coś. Była to płaska deska,
około półtorametrowa z naklejanymi pasami na dziobie i od strony dopalaczy na tyle.
Deska Zaka. Co ona tu robiła? Obok niej Tash zauważyła potłuczoną szklaną misę a pośród
stłuczonego szkła były trzy albo cztery obślizgłe ciała. Węgorze. Misa pełna węgorzy.
Był tu Hutt Smada. A także Zak. Tash starała się uspokoić bicie serca. Może Zak nie zniknął.
Może został porwany przez Smadę. Może Zak miał rację. Smada stał za wszystkimi
zniknięciami. Ale co z Enzeenianami? Gdzie oni byli? I czemu chcieli ją zabić?
Tash poczuła jak pytania odbijają się rykoszetem w jej głowie jak blasterowe błyskawice. Nie
znała odpowiedzi. Wiedziała tylko jedno, i wyglądało na to, że jej brat został porwany przez
Smadę. Co znaczyło, że mógł nadal żyć.
Tash wzięła deskę pod ramię i opuściła kosmoport. Udała się na poszukiwanie kryjówki
Smady. Nie zauważyła jak coś wolno skradało się za nią.
Nie trudno było znaleźć kryjówkę Smady. Jak powiedział jej wujek, leżała zaraz za
krawędzią lasu po drugiej stronie wioski. Wieże z brzydkiego brązowego kamienia wyrastały
spomiędzy drzew. Z pewnej odległości wyglądały jak zniekształcone olbrzymy. Jak na
standardy Hutta było to małe miejsce, bardziej jak letnia kabina niż jak twierdza, ale dla Tash
wyglądała jak rezydencja. Było prawie ciemno kiedy Tash tam dotarla. Znowu zastanowiła
się co się stało z dniem. Czy było po prostu później niż sądziła? Ale nie, obudziła się zaledwie
kilka godzin temu. Przez ten czas dzień się skończył.
Podeszła przed drzwi i zapukała. Gankowie ją wpuścili. Przeszukali ją dokładnie i zmusili
żeby zostawiła deskę obok drzwi. Za drzwiami była wielka hala audiencyjna, na tyle duża,
żeby się w nim zmieściło Hucie ego. Było tam sześciu ochroniarzy Ganków. Smada rozłożył
się na szczycie swych grawisań, śmiejąc się do siebie. W rogu, w małej klatce siedział jej
brat.
-Tash! – zawołał
-Witaj – powiedział Smada – Oczekiwałem cię.
- Puść mojego brata – zażądała Tash
Gankowie się zaśmiali
- Oczywiście – rzekł Smada – Jak tylko powiesz mi gdzie jest Hooole
Tash była oszołomiona – Nie wiem gdzie on jest. Myślałam, że ty go schwytałeś.
50
-Ja? – odpowiedział Hutt – Nie bądź głupia dziewczyno. Jeśli bym miał twojego wujka, nie
zawracałbym sobie głowy tobą i twoim bratem. Wy dwoje nie macie znaczenia. Ale moce
Hoole’a jako Shi’idoida przyniosą mi miliony.
- Twoje miliony nic nie będą znaczyły jeśli będziesz martwy – powiedziała wyzywająco
-Masz jakieś pojęcie co tu się dzieje? Nie czułeś trzęsienia ziemi?
Smada wzruszył ramionami. – Wstrząsy. Nic szczególnego.
- Byłeś w wiosce? Wszyscy zniknęli!
Smada pociągnął nosem – Jak powiedziałem nic szczególnego. Ci wieśniacy ni przejmują się
mną. Nie przejmowałbym się jeśli ziemia otworzyłaby się i połknęła ich wszystkich. Dopóki
nie dostanę mojego Shi’doida.
Tash starala się znowu go przekonać.- Jesteś w takim samym niebezpieczeństwie jak my,
Smada. Ludzie znikają. A Enzeenianie są źli. Próbowali mnie zabić.
Smada się zaśmiał.
-Zabiję cię, jeśli nie powiesz mi gdzie jest twój wuj. Nie, czeka. Mam lepszy pomysł.
Skinąl w kierunku jednego z ochroniarzy. Olbrzymi Gank wyciągnął Zaka z jego klatki i
przyciągnął go do grawisań Smady. –Puść mnie ty okropny..
-Cisza – Smada huknął grożnie. Zak wpatrywał się w niego, ale nic nie powiedział.
Celując blasterem w Zaka, Smada odwrócił się w kierunku Tash.
- Powiedz mi gdzie jest twój wuj, albo zabiję twojego brata.
ROZDZ1AŁ 14
Tash nie wiedziała, co powiedzieć. Jak mogła ocalić Zaka, gdy nie znała odpowiedzi na
pytanie Smady? Ale musiała coś powiedzieć. Otworzyła usta aby coś powiedzieć. Ale kiedy
to zrobiła, w komnacie rozległ się olbrzymi ryk, odbijając się echem od ścian i ogłuszając
wszystkich. Smada upuścił swój blaster i starał się zakryć uszy swoimi ślimakowatymi
łapami. Nawet bezlitośni Gankowie krzyknęli i zakryli uszy. To było coś czego jeszcze w
życiu nie słyszeli. Z wyjątkiem Tash, która rozpoznała ten dźwięk.
To był dźwięk ryczącego smoka krayt. Deevee stanął w wejściu. Był pogruchotany i
powyginany, ale funkcjonował.
- Łapcie! – zawołał i rzucił coś w ich kierunku.
To była deska Zaka. Sunęła z brzękiem po ziemi dopóki Tash nie zatrzymała jej stopą.
51
- Zak, chodź! Weszła na deskę i poczuła jak pasy przylgnęły jej do stóp. Zak był trochę
zdezorientowany , ale również zdołał wskoczyć na deskę.
- Trzymajcie się! – ostrzegł
Aktywował repulsory, a Tash poczuła jak jej żołądek wypadł z miejsca. Nagle zaczęli unosić
się trzy metry nad ziemią.
- Czy możesz lecieć trochę niżej?
Zak zaśmiał się tylko. – Nie. To są najniższe ustawienia.
Brać ich! –ryknął Smada. Hutt i jego ochroniarze szybko otrząsnęli się z szoku po usłyszeniu
ryku smoka, ale nadal byli zaskoczeni widząc oboje więźniów, unoszących się nagle tak
wysoko nad ziemią.
- Usmażyć ich!
Gankowie otworzyli ogień. Zak i Tash zobaczyli białe i gorące promienie błyskające wokół
nich. Usłyszeli jak ogień blasterów skwierczy w powietrzu, i poczuli gryzący odór ognia
jonowego. Ale żaden strzał ich nie dosięgnął.
- Ci kolesie są marnymi strzelcami! – zaśmiał się Zak.
Tash przypomniała sobie atak gangsterów na Bebo.
- To nie oni, Zak. To to! Wyciągnęła wisiorek, który nadal nosiła.
- To jest to co Bebo nosił na szyi. Chroniło go to przed znikaniem. I myślę, że broniło go to
przed blasterami.
Ale nie byo czasu badać urządzenia. Blasterowe błyskawice w nich nie trafiały, ale
przelatywały okropnie blisko. Zak wcisnął przyspieszenie i popłynął w kierunku wyjścia
gdzie czekał Deevee. Niektórzy z Ganków dalej strzelali, podczas gdy inni podskakiwali,
starając się ich złapać. Zak wił się i skręcał aby ich uniknąć.
- Musimy zabrać Deeviego! – powiedziała Tash
– Jesteś pewien, że ta rzecz uniesie nas troje? – zapytała
- Żartujesz? – odpowiedział Zak – Tak ją naładowałem , że mogłaby unieść Hutta! Ale nie ma
miejsca dla trzech ludzi na desce.
Tash wrzasnęła w kierunku Deeviego – Złap się dołu deski!
Teraz kiedy byli bliżej, Tash mogła zobaczyć jak ciężko był uszkodzony droid. Tam gdzie
srebrne pokrycie było rozdarte, widać było wystające przewody. Każdy cal jego ciała wył
wgnieciony.
Za pomocą potężnego skoku, uszkodzony droid dosięgnął i chwycił się deski. Wisiał na
spodniej stronie grawideski, repulsory go odpychały ale się trzymał.
- Dasz sobie radę Deevee? – zawołała Tash
52
- Nie sądzę, żebym miał jakikolwiek wybór! – odpowiedział droid – Lećcie!
- Zak wcisnął przyśpieszenie i oddalili się przez otwarte drzwi. Lecieli ku wolności.
- Jesteście bezużytecznymi głupcami – warknąl Smada do swoich ochroniarzy.
Nie stał się lordem świata przestępczego tylko z powodu bezlitosnego serca – był
błyskotliwy i przebiegły. Wiedział, że było niemożliwością, aby wszyscy ochroniarze chybili
celu. Smada wziął blaster i ostrożnie wycelował w oddalającą się deskę. Pociągnął za cyngiel
dwa razy. Szybkie strzały pokonały odległość w mgnieniu oka. Pierwszy strzał przeszedł tuż
nad głową Deeviego i między jego rękami. Drugi strzał wygiął dół deski, odcinając napęd,
który utrzymywał deskę w górze. Mikrosilniki jęknęły tylko raz, potem deska zachwiała się
gwałtownie i opadla.
-Uważaj! – zawołała Tash. Grawideska zniknęła spod jej stóp i zaczęła gwałtownie spadać w
ciemność. Ziemia ruszyła na jej spotkanie i uderzyła w nią mocno. Wiatr zwalił ją z nóg i z
trudem łapała powietrze. Obok niej usłyszała jak Zak nagle zaczął wrzeszczeć.
-Pomocy! Pomocy!
Instynktownie złapała jego ramię i wtedy przestał krzyczeć.
- Co się stało ? – wrzasnęła
- N-nie wiem – powiedział jej brat z całkowitym zażenowaniem.
- Poczułem jak coś mnie chwyciło. Ale kiedy mnie chwyciłaś, przestało.
- Widziałeś coś?
- Tash, ledwie widzę ciebie. Jest ciemno jak w grobie.
To była prawda. Nastała noc. Co było niemożliwe…chyba, że planeta zaczęła obracać się
szybciej. Tash wstała i nagle Zak krzyknął raz jeszcze. Tash poczuła jak jego dłoń chwyta ją
desperacko.
- Nie puszczaj mnie, nie puszczaj mnie znowu – szepnął.
Strach w jego głosie ją przeraził. – Co to jest?
Zak był nieustraszony, Zak był śmiałkiem, teraz trząsł się ze strachu.
- Nie wiem. Nie chce wiedzieć. Ale to jest silne. I dopadnie mnie jeśli mnie puścisz.
ROZDZIAŁ 15
- Deevee, widzisz coś? – zapytała Tash – Użyj podczerwieni.
- Nie działa- odpowiedział droid – Większość systemów nie działa dzięki Enzeenianom,
którzy mnie pobili. Dzięki niebiosom, że nie zniszczyli wszystkiego.
53
- Enzeenianie? – spytał oszołomiony Zak – Atakowali cię?
Tash szybko opowiedziała bratu o laboratorium. O trzęsieniu ziemi. O pustej wiosce. I o
zaginionym Hoole’u.
Głos Zaka był załamany gdy mówił:
-Świetnie. I co teraz? Smada gdzieś za nami. Enzeenianie próbujący nas zabic. Wujek Hoole
zaginął. I coś w ciemności za nami goni nas.
- Czy deska dział? –zapytała Tash
Deevee miał malutki świecący pręcik umieszczony między fotoreceptorami, który nadal
funkcjonował, którym poświecił na Zaka. W małym promieniu światła Zak zbadał
uszkodzenia deski. Długa czarna skaza biegła wzdłuż wylotu głównych silników deski. Ostry
zapach ozonu unosił się w miejscu gdzie trafił strzał Smady. Teraz nigdzie nie poleci.Tłumik
mikroprzepływowe są zniszczone. Ale myślę, że mogłym to naprawić, gdybym miał minutę
na przekablowanie.
- Więc lepiej uciekajmy. Deevee, możesz biec?
- Nie, powiedział droid, lekko zblazowanym tonem. Musicie mnie tu zostawić.
- Nie tym razem – powiedziała Tash. Objęła jedną ręką wokół jego pasa. Zak przybrał
podobną pozycję po drugiej stronie droida.
- Którędy? –zapytał Zak.
- W kierunku kosmoportu. Może razem uda nam się odlecieć stąd „Beztroskim
Przemytnikiem.
- Nie wydaje mi się – jasny promień światła spadł na nich. Smada i jego ludzie już ich
znaleźli.
Hutt siedział na szczycie swoich grawisań, z sześcioma Gankami wokół niego. Wpatrywał się
w Zaka i Tash przez wąskie otwory.
-Przyprowadzić ich tutaj.
Jeden z Ganków ruszył naprzód i ich złapał.
A potem zniknął.
-Aaaaaaa! Świdrujący wrzask przeciął powietrze.
- Pomocy! Pomóżcie mi! Złapało mnie! – Aaaaaa! – I nagle cisza.
Smada świecił swoją latrką w miejscu gdzie powinien być jego łobuz. Ale nikogo tam
niebyło.
Ani śladu.
Co to jest? – Krzyknął Deevee – Co się dzieje?
54
Spoza ciemności Smada odpowiedział. Jego głos był nadal potężny i władczy, ale słychać
było również w nim strach. – Coś tam jest! –Krzyknął do swoich strażników.
-Przyprowadźcie mi tutaj tych bachorów!
Ostrożnie następny Gank wystąpił naprzód, podczas gdy inni trzymali blastery w gotowości.
Tym razem Smada trzymał światło latarki wycelowane w plecy swojego poplecznika. I tym
razem zobaczyli. W mgnieniu oka, pojawiła się dziura pod jego stopami i go wciągnęła.
Pomocy! – krzyknął opryszek.
Gank opierając się rozciągnął ręce na boki kiedy zaczął być wciągany do dołu. Starał się
wydostać z dziury, ale zamykała się wokół niego niczym szczęki. Ziemia zgniatała jego
klatkę piersiową i zaczął stękać z bólu. Do tego czasu inni Gankowie dobiegli do niego.
Chwycili go za ręce i ramiona i starali się wyciągnąć go z dziury. Ale zamiast tego, coś o
wiele silniejszego wciągało go centymetr po centymetrze w kierunku ziemi.
-Aiiiiiiii – krzyknął Gank. Przerażające było słyszeć, że dźwięk ten dochodzi od
wystraszonego zbira. – Boli ! – Boli! Jego oczy rozszerzyły się z przerażenia.
-Jestem zjadany żywcem!
Tash i Zak przyglądali się zmrożeni strachem.
-Zabijcie to! – ryknął Smada
- Co zabić? – krzyknęli jego ochroniarze – Nic tu nie ma.
Patrzyli bezradnie jak głowa Ganka znikała, a potem reszta jego ciała, dopóki jedyną częścią
ciała, która została była dłoń wystająca z błota. Wreszcie nawet dłoń zniknęła. Dziura
zamknęła się tak jakby jej nigdy nie było, a ofiara zniknęła.
Dla reszty Ganków to było już za wiele. Smada nie płacił im wystarczająco aby się tak
narażać. Szukali jakiegoś bezpiecznego miejsca. Ale jakie miejsce było bezpieczniejsze niż
grunt pod nogami.
Grawisanie Smady.
Pięciu pozostałych Ganków stłoczyło się na unoszącej się platformie, starając się uciec
stworzeniu spod ziemi. Nie było wystarczająco miejsca na zatłoczonych saniach, więc zaczęli
drapać i spychać się nawzajem niczym ludzie walczący o ostatnią kapsułę ratunkową na
skazanym na zagładę statku.
- Złaźcie wy przyprawowe gównojady – rozkazał Hutt
Zamachnął się swoim grubym ogonem, zmiatając ich z sań.
Wszyscy z wyjątkiem jednego krzycząc zostali zrzuceni na ziemię. Za każdym razem dziura
się zamykała jakby jej nigdy nie było. W ciągu kilku chwil, poplecznicy Smady zniknęli.
55
Zak, Tash i Deevee stali na ziemi. Potwór wydawał się niezainteresowany Deevim, Tash była
chroniona i Zak również, jak długo trzymał jej dłoń. Na grawisaniach siedział ocalały Gank i
Hutt Smada. Masywne ciało Smady zatrzęsło się ze złości.
-CO TO JEST! –ryk eksplodował ze Smady jak grom. Masywny Hutt urósł na całą wysokość,
balansując swoim ciałem. Rozciągnięty, Smada stał trzy metry powyżej pokładu swoich
grawisań, górując wzrostem nawet nad swoim ochroniarzem. To był niesamowity widok, a
jego głos grzmiał wystarczająco potężnie aby wyczrować demona.
Zamiast tego wyczarował Enzeenianina.
Wyłonili się z lasu w liczbie dwudziestu i wszyscy nieśli lampy. Przeszli spokojnie po ziemi,
nie bojąc się czekokolwiek co właśnie połknęło pięciu Ganków. Tash rozpoznała
prowadzącego Enzeenianina.
- Chood. – głos Smady był jak sztylet – Co tu się dzieje!
Chood odpowiedział tlącym spojrzeniem z odrobiną znudzonej pogardy.
- Twoja zagłada.
-Ba – Smada usiadł w swojej zwykłej pozycji na brzuchu. – To jakaś wasza sztuczka.
Istnieje bestia, stworzenie które kopie tunele pod ziemią i ukrywa się. Atakuje od dołu.
Chood się uśmiechnął.
-Bestia się nie ukrywa.
Obok Smady, Gank walnął pięścią w pokład grawisań.
– Więc gdzie jest bestia? Gdzie!
Wszyscy Enzeenianie zaczęli chichotać. I tak jak przedtem uśmiech Chooda stał się zły.
Mimo wszystko, tym razem nadal nic nie rozumiesz! Sekret D’vourana umknął ci. Zaśmiał
się niskim, okrutnym śmiechem.
-Myślisz, że zostaniesz zjedzony przez stworzenie pod planetą. Nie zdajesz sobie sprawy, że
będziesz zjedzony przez samą planetę.
ROZDZIAŁ 16
Chood ryknął śmiechem. Tash przeszedł dreszcz. Planeta. To była planeta. To było źródło
poczucia zagrożenia. To dlatego czuła się obserwowana. Planeta – wszystko wokół niej ją
obserwowało. Spojrzała w dół na ziemię i zastanowiła się co czekało pod powierzchnią –
niewidzialne zęby obrywające mięso z jej kości. Cała siła w jej nogach wydawała się stopić i
56
przytrzymała się Zaka. Ale Zak był równie przerażony. Ziemia, zwykła solidna ziemia, którą
kroczyli każdego dnia, nagle stała się potworem. A jedyną rzeczą chroniącą ich był mały
wisiorek wiszący na szyi Tash. W środku całego tego przerażenia, Hutt Smada zebrał pyłek
kurzu ze swojego szponu. Już zapomniał o swoich poplecznikach. Można ich zastąpić. Jego
przebiegły umysł już dopasowywał się do sytuacji i zaczął poszukiwać sposobu na jej
wykorzystanie. Był przecież Huttem.
-Chood – zaczął ostrożnie – Jestem pewien, że możemy dojśc do porozumienia. Jeśli
zaoferowałbym ci, powiedzmy, milion kredytów, aby zapewnić mi bezpieczne przejście.
- Nie zaoferowałbym ci przejścia nawet gdybym mógł – odpowiedział Enzeenianin – Żywi
się kiedy ma na to ochotę. A jest głodny.
- Smada nie dał się zbić z tropu – Może mieć dzieciaki.
- Wielkie dzięki, ty parszywy ślimaku – wrzasnął Zak
- Zamknij się chłopcze! – Ostry ton powrócił w głosie Smady.
- My tu negocjujemy.
Chood pokręcił głową – Nie będzie żadnych targów. Głód D’vourana będzie zaspokojony.
-Więc, dlaczego nie zje ciebie? –zastanawiła się Tash
Enzeenianin wybuchł gorzkim śmiechem. Kilku z nich przeszło ciężkim krokiem po ziemi.
Chood powiedział. – Żyjemy w harmonii z planetą. Upewniamy się, że planeta jest karmiona,
a w zamian, planeta karmi nas.
-Karmi was? – spytał Zak –Jak?
W odpowiedzi Chood otworzył szeroko buzię. I znowu wijący się język wystrzelił i
zanurkował pod powierzchnię D’vourana. Kilku Enzeenianinów zrobiło to samo. Siorpanie
podczas ich karmienianwypełnił całe powietrze.
- Robi mi się niedobrze – jęknął Zak
Deevee jako pierwszy zrozumiał to co zobaczył. –Jeśli planeta jest żywa, Enzenianie muszą
w jakiś sposób pobierać składniki pokarmowe z ziemi.
-Oni są pasożytami – szepnęła Tash
Język Chooda odłączył się od ziemi i zniknął z powrotem w buzi. Oblizał usta i uśmiechnął
się. D’vouran pozwala nam żyć na swojej powierzchni, ponieważ zdobywamy pożywienie.
Jak długo jest najedzony, my także możemy się zywić.
Zwabiacie ludzi tutaj aby byli zjedzeni? – powtórzył Zak pełen niedowierzania.
Chood się uśmiechnął – Naszym celem jest służyć – zaśmiał się
Tash zadrżała. Ale nie mogła nie zapytać – Ale dlaczego nie połknęliście nas kiedy
przybyliśmy. Chood spojrzał na nią jakby była niespełna rozumu. – Jakiemu celowi miałoby
57
to służyć? D’vouran zjada jeden posiłek dziennie, albo dwa, ale nie więcej i odstraszyłby
inne ofiary. Zamiast tego D’vouran zjada swoje posiłki powoli. Bawił się z wami, goniąc was
z jednego miejsca do drugiego.
- Dopóki nie zabrał całego miasteczka – zawołała Tash.
Enzeenianin wbił palec w Tash – I to twoja wina.
Tash się skuliła – Moja wina? Ale dlaczego?
Ty i twój mieszający się w nie swoje sprawy szaleniec zaczęliście odkrywać sekret
D’vourana. Planeta nie mogła ryzykować waszej ucieczki, więc skonsumowała każdego w
tym mieście w chwili kiedy wyszli z domów poczas trzęsienia ziemi.
- Więc dlaczego nie zjadła bachorów Hoole’a? – zapytał Smada
Chood zmrugał. Właśnie sobie zdał sprawę, że kiedy Smada siedział na powierzchni swoich
grawisań, Zak i Tash stali na ziemi. Enzeeniani podszedł bliżej.
- Odsuń się! – ostrzegł Deevee. Złapał jednego z Enzeenianinów, ale inny sięgnął za niego i
znalazł mały przełącznik na plecach droida. D-V9 został dezaktywowany i upadł na ziemię.
- Deevee – zawołała Tash.
Chood wskazał na deskę Zaka przypiętą do jego pleców. – Ty tam! – powiedział do innego
Enzeenianina. – Zabierz to urządzenie.
Serce Tash stanęło, kiedy oczy Chooda znalazły wisiorek na jej szyi.
Ku jej zaskoczeniu, nie zerwał go.
-Interesujące. Byłaś w laboratorium. Powinienem był wiedzieć, że stwórcy mogli coś takiego
zostawić.
-Stwórcy? -zapytała – Czy ktoś stworzył tą planetę?
Chood miał właśnie zerwać wisiorek z jej szyi, posyłając ją w zapomnienie, ale jego oko
zaiskrzyło się nagle.
- Myślę, że odpowiem na to pytanie. Brać ich!
Enzeenianie przemieścili się z zatrważającą szybkością. Zak i Deevee
Zostali zawleczeni obok Tash, i zarzucono na nich ciężką sieć włokien. Opieraili się przez
moment, ale groźne warknięcie Enzeenianina uciszyło ich. Reszta Enzeenianów otoczyła
grawisanie. Ochroniarz Smady spanikował i zeskoczył w panice z sań, rzucając się w
kierunku drzew. Enzeenianie nie zajęli się jego gonieniem. Pokryli Smadę siecią dużo
większą i mocniejszą niż ta, która trzymała Tash, Zaka i Deeviego.
Gank nie ubiegł dwunastu metrów nim krzyknął i się potknął. Jego stopę złapała dziura w
ziemi. Ale kiedy zabójca starał się wyciągnąć stopę, zorientował się, że dziura zamknęła się
58
wokół jego kostki. Gank próbował wykopać się z planety. Zamiast tego jakaś ogromna siła
złapała jego nogę i pociągnęła go w dół.
Chood znowu się zaśmiał.
-Widzisz? Nie ma ucieczki przed D’vouranem. Nie ma gdzie uciec.
Podczas gdy większość wojowników pilnowało swoich jeńców, kilku z nich zniknęło w lesie.
Szybko pojawili się znowu, niosąć dwa grube słupy. Wciąż zaplątani w sieć, Zak, Tash i
Deevee zostali zebrani i przywiązani do jednego ze słupów, gdzie wisieli niczym worek
owoców bluma. Smada również został przywiązany do drugiego, ale nie bez walki.
-Krwawe robaki! Karma dla banth! Wyrwę wam oczy i zjem wasze mózgi! Huttowie
zostawią obślizgłe ślady na waszych zapomnianych grobach.
Walczył z taśmą która go trzymała, ale Enzeenianie zwinnie unikali jego zaciśniętych ramion
i niszczącego ogona. Dwóch czy trzech Enzeenianinów stało przy końcu każdego ze słupów,
a potem podnieśli trzymane słupy na ramiona. Jak tylko ludzie byli należycie przywiązani a
ich stopy nie dotykały ziemi Chood złapał wisiorek. Szarpnąwszy, zerwał go z szyi Tash.
- Chood! – błagała Tash – Co zamierzasz zrobić?
Chood syknął z nieskrywaną radością. – Zamierzam dać ci odpowiedź na twoje pytanie.
Zabiorę cię do serca D’vourana, każdy składnik z twojego ciała będzie trawiony powoli.
- Będziesz zjadana bardzo powoli. Zjadana żywcem.
ROZDZIAŁ 17
Enzeenianie zabrali ich do podziemnego laboratorium. Tam, w rozległej komnacie, Zak, Tash
i Smada zostali zabrani nad krawędź jamy. Tash pomyślała, że gorzj być nie mogło. Ciało
Deeviego zostało rzucone obok niej. Strach zdawał się wypływać z jamy niczym zatruta woda
z fontanny. Wypełnił Zak i Tash. Byli pod ziemią- w środku jakiegoś stworzenia, strasznego
stworzenia. I mieli być rzuceni na pożarcie.
- To tutaj doprowadził was ciekawość – zadeklarował Chood – Macie wejść do całkiem
nowego świata bólu. Jeśli myśleliście, że wasi przyjaciele i sprzymierzeńcy na powierzchni
cierpieli byliście w błędzie. Ich śmierć była krótka i miłosierna. Większość z nich udusiła się
kiedy zostali wciągnięci pod powierzchnie D’vourana. Tutaj w sercu D’vourana, agonia jest
tysiąc razy wolniejsza, i tysiąc razy gorsza, jako że ofiary planety są dokładnie i boleśnie
trawieni, tydzień po tygodniu.
59
- Wrzucić ich.
Enzeenianie uwolnili Zaka i Tash z ich sieci i popchnęli ich na czekajacą platformę.
- Zaczekajcie! – rozkazał Chood. Wskazał na jednego z Enzeenianinów.
- Ty ! Przecież ci powiedziałem, żebyć usunął to urządzenie.
Jeden z Enzeenianów zapomniał zabrać deski Zaka. Pod zagniewanym spojrzeniem Chooda,
pośpiesznie odpiął deskę od pleców Zaka i odsunął się. Potrzeba było czterech
Enzeenianinów aby przyeciągnąć Smadę na platformę. Pośpiesznie uwolnili go z sieci i
platforma szybko została wypchnięta nad jamę. Hutt zaczął z rykiem wygrażać.
–Karma dla banth! Nerfie łajno!
Platforma przechyliła się gwałtownie, a Zak i Tash złapali się wystających kabli.
Chood zaczął do nich przemawiać znad krawędzi jamy, wskazując w dół.
-Chcieliście znać sekret D’vourana. Znajduje się tutaj. Z tego miejsca D’vouran po raz
pierwszy został powołany do życia, i na początku uczyli karmić z tej jamy.
-Imperialni naukowcy- Tash złapała powietrze – Oni zawsze szukają nowych sposobów aby
skrzywdzić ludzi.
Chood mówił dalej.
- Ale planeta przerosła ich twórców i nauczyła się nowych i lepszych sposobów karmienia.
Naukowcy stracili kontrolę nad tym co stworzyli. Zostali pożarci jak każdy kto przyszedł po
nich. Teraz wy podążycie ich śladem.
- Chood! Chood! – wykrzyknął Smada – Jeszcze nie jest za późno! Cztery miliony kredytów!
Kupię ci nową planetę!
Enzeenianin go zignorował. Kilka niebieskoskórych stworzeń popchnęło ramię dźwigu, i
pasożyty zaczęły opuszczać linę.
- Musimy coś zrobić! – krzyknął Zak
- To moja wina. – powiedziała Tash. Miała suche gardło. Jej głos był prawie jak szept.
Powinnam była posłuchać swoich przeczuć i kazać wujkowi Hoolowi opuścić planetę. Wtedy
by żył a my bylibyśmy bezpieczni!
- To nie twoja wina, Tash – powiedział Zak
- Nie słuchałem cię. Nikt nie słuchał.
Tash zajrzała do jamy. Coś tam w dole się wiło. I podchodziło wyżej. Kiedy opuszczali się na
dno jamy, wijąca się, pulsująca masa śpieszyła im na spotkanie.
Tash nie mogła na to patrzeć. Popatrzyła na twarze Enzeenianów, którzy stali w okręgu wokół
jamy. Im więcej D’vouran je tym więcej mogą jeść oni. Wszyscy patrzyli wygłodniale.
60
Wszyscy z wyjątkiem jednego. Enzeenianin, który zabrał deskę odwrócił się do Chooda. Bez
żadnego ostrzeżenia, uniósł deske jak tylko potrafił wysoko a potem rozbił ją o głowę
Chooda. Ten rozłożył się na ziemi. W jednej chwili Enzeenianie rzucili się w jego kierunku,
wyrywając coś małego i połyskującego z ręki Chooda..
Wisiorek.
Inni Enzeenianie stali w pogotowiu. Ale ten, który trzymał wisiorek zrobił coś całkiem
niespodziewanego. Zmienił kształt. Pasożyty zorientowały się, że mają do czynienia nie tylko
z jednym z nich ale z ryczącym Wookiem.
-Wujek Hoole! – krzyknęli jednocześnie Zak i Tash
-Hoole! – wybuchł Smada - Wydostań nas stąd!
Enzeenianie wahali się tylko przez moment. Potem stłoczyli się wokół Wookiego, bijąc go z
każdej strony. Wookie walczył potężnymi uderzeniami jednej ręki, podczas gdy drugą
trzymał wysoko wisiorek. A przez cały ten czas platforma opadała dalej. Jeden z
Enzeenianinów został odrzucony na skraj jamy. Zak i Tash obserwowali jak spadał, krzycząc,
do wijącej się, płynnej masy pod nimi. W kilka chwili, wszyscy Enzeenianie zostali odrzuceni
na bok. Kilkoma długimi susami, Wookie dosięgnął żurawia. Ale zanim mógł zmienić
kierunek, coś ciężkiego i twardego, uderzyło go od tyło, rzucając go na żuraw. Urządzenia
żurawia trzasnęły pod ciężarem Wookiego i platforma stanęła. Wybuch zaburzył takżę
koncentrację Hoola i nagle powrócił do własnej postaci Shi’idoida i upadł na ziemię.
Chood stał nad Hoolem trzymając grubą metalową rurę.
- Daj mi wisiorek!
Złapał Hoola starając się wyciągnąć kryształ z jego palców. Walczyli do krawędzi jamy.
Hoole był zbyt oszołomiony by się opierać, i w ciągu kilku chwil wisiorek zmienił
właściciela. Ale jak tylko wstał Chood stracił przyczepność do powierzchni. Poślizgnął się i
wpadł do jamy D’vourana. Zabierając wisiorek ze sobą.
Chood i wisiorek zniknęli w rosnącej lawie, płynna masa zadrżała i podniosła się jeszcze
wyżej.
- Wciągnij nas! – wrzasnęła Tash – Wujku Hoole! Wciągnij nas!
Hoole podszedł chwiejącym się krokiem w kierunku żurawia. Ale ni chciał ruszyć z miejsca.
-Żuraw jest uszkodzony! Nie mogę nim poruszyć!
Pod nimi Tash widziała lawę rosnącą bardzo szybko. Wielkie krople płynnej planety
podskakiwały i pryskały w ich kierunku. D’vouran wyglądał na rozzłoszczonego.
- Lepiej zacznijmy szybko myśleć – powiedziała – albo wszyscy zginiemy!
61
ROZDZIAŁ 18
Zak pierwszy przyszedł z odpowiedzią.
-Moja deska – zawołał - Czy nadal masz moją deskę?
Hoole ją podniósł – Tutaj, ale nie działa.
-Mogę ją naprawić! Zrzuć ją na dół!
Hoole był teraz równie spokojny jak wtedy kiedy „Beztroski Przemytnik” wymknął się spod
kontroli. Ostrożnie zmierzył dystans, a potem zrzucił grawideskę do jamy.
Zak, Tash i Smada, wszyscy patrzyli jak wiruje w powietrzu w ich kierunku. Przez moment
Tash myślała, że ich minie. Ale wylądował nieruchomo na środku platformy i wszyscy trzej
więźniowie chwycili ją.
- Mam ją! –powiedział Zak – Daj mi tylko minutę.
Tash spojrzała w dół.
- Nie mamy minuty! Pośpiesz się! Płynna powierzchnia była tylko kilka metrów pod nimi i
szybko rosła.
- Chyba znalazłem – powiedział Zak, pracując szaleńczo – Znalazłem!
- Deska obudziła się do życia. Zak wskoczył pierwszy i sprawdził.
- Działa!
Zak, na desce uniósł się kilka metrów nad rosnącą lawą. Wyciągnał rękę do Tash, która ją
złapała i wskoczyła szybko na deskę. Spojrzała na masywnego Hutta obok niej.
- Ale jak zamierzasz go tutaj upchnąć.
-Z tym nie będzie problemu – ryknął Smada – Jako, że zamierzałem was tu zostawić. Dajcie
mi tą deskę!
- Hutt sięgnął aby złapać Zaka, ale Zak odleciał i uniósł się kilka metrów wyżej.
- Nie bądź samolubny! Uda nam się jeżeli będziemy razem współpracować!
- Nie, nie – zawył Smada – Muszęmieć to urządzenie! Jset moje! – ze zdumiewającą
sprawnością, Hutt rzucił się w górę. Jego tłuste palce chwyciły krawędź deski, która
przechyliła się na jedną stronę, prawie zrzucając z niej Zaka i Tash. Siła nośna deski nie była
w stanie zrekompensować olbrzymiej wagi Hutta. Zaczęła szybko opadać, niczym
przeludniona szalupa nabierająca wody.
- Zabijesz nas wszystkich! – wrzasnęła Tash
- Wracaj na platformę –błagał Zak – Wlecimy na górę a potem znajdziemy sposób, żeby Cię
wciągnąć.
62
- Macie mnie za głupca? – prychnął Smada – Wpuśćcie…mnie!
Ale deska prawie opadła na płynną powierzchnię. Niesamowita macka ciekłej masy
dosięgnęła i otoczyła ciało Smady, a przestępczy lord ryknął z bólu i puścił deskę. Hutt został
wciągnięty pod płynną masę D’vourana.
Kiedy Hutt spadł, deska, wolna od jego ciężaru, uniosła się do góry. Ale nie wystarczająco.
Szczyt jamy nadal był sześć metrów nad nimi.
- Zabierz nas wyżej! – powiedziała Tash – Wydostań nas stąd!
- Nie mogę! –powiedział Zak
- Lecę na pełnej mocy. Deska nie uniesie się wyżej niż teraz.
- I co teraz zrobimy?
Zak spojrzał na ścianę jamy.
- Powiem ci co zrobimy – powiedział
- Polecimy pionowo. I pobijemy rekord.
Zak wcisnął akcelerator i skierował deskę łagodnie w stronę końca jamy. Szczerze mówiąc,
nie wiedział czy potrafi to zrobić. Nie udał mu się wczorajszy rajd, a to było tylko pięc
metrów. Teraz zamierzał przelecieć sześć. I ustanowić rekord. Na dodatek miał pasażera. Nikt
wcześnie nie próbował pionowej jazdy z pasażerem. To naprawdę może być rekord. Jeśli
przeżyje. Zak wziął głęboki oddech. Miał tylko jedną szansę. Jeśli mu się nie uda, on i jego
siostra spadną do tyłu prosto w serce D’vourana. Zak zacisnął zęby.
- Trzymaj się mocno.
Pocylił się do przodu i wcisnął wyższy bieg. Gwałtownie popłynęła w kierunku sciany.
Dziesięć metrów. Siedem metrów. Pięć. Trzy. Teraz!
Zabezpieczenia antykolizyjne zaskoczyły, przechylając deskę nosem do góry. Zak przelał całą
moc z dolnych otworów wentylacyjnych do tylnego silnika postawił deskę pionowo, kierując
ją wysoko w stronę sufitu. Czuł jak jego deskę drży po jego stopami. Silnik zaczął jęczeć. Nie
uda im się – pomyślał. To była dobra próba. To był najlepszy rajd w jego życiu, ale jama była
za…. A potem, wystrzelił z jamy niczym blisterowa błyskawica, do laboratorium z Tash
nadal na pokładzie.
- Taaaaak!
Zak pochylił się do przodu, przechylając deskę z powrotem do poziomu. Deska opadała aż
osiągnęla swój punkt grawitacyjny.
- Zak, udało ci się! – krzyknęła jego siostra
63
- To nie czas na świętowanie – ostrzegł Hoole
Wewnątrz jamy, kłębienie stało się bardziej gwałtowne. Błoto, które wyglądało jak płynna
lawa dosięgało krawędzi, próbując schwytać zdobycz. Zak i Tash przylgnęli do ściany
laboratorium.
- Co się dzieje? – wrzasnął Zak.
- To wisiorek! – odpowiedział Hoole – Stworzyło pole energii, które nie spodobało się
D’vouranowi. To dlatego nie zjadłby wszystkiego co miało z nim kontakt. Teraz połyka całe
pole energii.
Hoole podbiegł w róg laboratorium gdzie leżał porzucony Deevee i szybko włączył droida.
D-V9 wstał na nogi.
- Schody! – rozkazał Hoole
Pobiegli na schody – Hoole i Tash pomagali Deeviemu, także do dotarł na następny poziom.
W samą porę. Błoto rozpłynęło się znad krawędzi jamu, pokrywając podłogę gwałtownym,
drgającym szlamem. I rosło dalej.
Dobiegli do wyjścia. Kilka godzin temu Bebo zrzucił Tash do tej samej dziury.
- Zak –odezwał się Hoole – Czy to urządzenie jest wystarczająco silne żeby zabrać was troje z
powrotem do portu?
- Tak myślę.
- Ale nie zostawimy cię z tyłu, panie Hoole! – nalegał Deevee
- Oczywiście, że nie- odpowiedział Shi’idoid.
Potem Hoole zniknął. Przez moment myśleli, że naprawdę zginął. Potem Tash omal nie
poskoczył kiedy malutki gryzoń wskoczył jej na nogę i dobiegł do ramienia.
- Lećmy! – powiedziała
Błoto podchodziło schodami za nimi. Przechodziło teraz przez górne pomieszczenie. Goniło
ich. Zak, Tash i Deevee zgromadzili się na desce. Prawie się zmieścili ale kiedy Zak włączył
przyspieszenie, nadal się unosili nad ziemią.
Zak skierował deskę poza laboratorium i wyleciał tak szybko jak tylko mógł przez dziurę w
ziemi. I prosto w koszmar. Wszędzie wokół nich, jak tylko sięgnąć okiem, ziemia zaczęłą
wrzeć. Drzewa topiły się w gotującym się jeziorze lawy. Bąble płynnego brudu rosły i pękały
wściekle wokół nich. Przypominające węże nitki błota sięgały miejsca ich ucieczki. Zak
przyspieszył tak szybko jak tylko się uśmiechnął, obawiając się że może stracić równowagę
spać w oczekującą masę D’vourana.
Przelecieli nad miastem. Widać było tylko dacy domów. Reszta została wessana przez błoto.
- Port jest nadal na swoim miejscu – powiedział Deevee.
64
Mogli zobaczyć ściany lądowiska, do połowy zanurzone w błocie. Górna cżęś była nadal
nietknięta. Deska wleciała przez bramę portu i w górę po schodach. W chwili, kiedy
powierzchnia startowa była pod nimi , Hoole zeskoczył z ramienia Tash i przeobraził się w
powietrzu. Wylądował na ziemi biegnąć.
- Nie ma czasu do stracenia! – zawołał
- Patrz ! – krzyknęła Tash
Olbrzymie wyrwy pojawiły się w grubych przeciwblasterowych ścianach, i bąkowata płynna
ziemia zaczęła wyciekać na pas startowy.
- Do statku! – rozkazał Hoole.
Szalm ogarnął swym zasięgiem lądowiska innych statków. Kiedy znaleźli się w „Beztroskim
Przemytniku”, błoto zaczęło ich już sięgać.
ROZDZIAŁ 19
Do czasu kiedy Tash dostała się do kokpitu, Hoole zakończył sekwencję startową i był
gotowy odlecieć.. Zak i Tash przypięli się. Hoole odpalił repulsory. Silniki odpalily ale statek
nie ruszył z miejsca. Przyciskając twarz do iluminatora, Tash spojrzała na lądowisko.
Nawierzchnia całkowicie zniknęła pod powierzchnią D’vourana. Żyjący szlam urósł na
wysokość metra w całym kosmoporcie. „Beztroski Przemytnik” utknął w żelaznym uścisku.
- Jesteśmy uwięzieni! – zawołał Deeve
- Nie sądze, że moja deska pomogła tym razem – powiedział Zak
- Nie będzie musiała- powiedziała Tash – Spójrzcie w górę.
Na niebie nad kosmoportem, pojawił się statek w kształcie spodka. Nurkował w ich kierunku
ze zdumiewającą zwinością jak na stary wysłużony koreliański frachtowiec. Jego pilot
skierował statek nad „Beztroskiego Przemytnika”, a potem umiejętnie przesłał moc do
repulsorów dopóki frachtowiec nie opadł tylko kilka metrów nad Beztroskiego Przemytnika”.
To był ryzykowny manewr dla większości pilotów.
Ale Han Solo nie należał do tej większości.
Zak i Tash pobiegli otworzyć górny właz „Beztroskiego Przemytnika”. Hałas spod „Sokoła
Millenium był ogłuszający, ale dla nich był zachęcający, a jeszcze większą radość sprawił
widok szeroko otwartego dolnego włazu Sokoła. Twarz Wookiego Chewbacci pokazała się w
otworze zachęcając ich do pośpiechu.
65
Gotujące się błoto sięgało połowy wysokości „Beztroskiego Przemytnika”. Podczas gdy
Hoole pchał od spodu, Zak i Tash wciągali Deeviego do góry. Następnie wciągnęli go przez
właz. Wookie złapał Deeviego masywną łap i łatow wciągnął go do góry. Zak i Tash byli
następni. Chewbacca podniósł ich jakby byli szmacianymi lalkami i wciągnął ich na pokład
staku Hana Solo, gdzie przekazał ich Lukowi Skywalkerowi.
Głos Hana Solo trzeszczał przez komlink.
– No dalej dalej, co tak wam tak długo schodzi na dole?
Jak tylko wszyscy znaleźli się na pokładzie, Luke zasygnalizował
- Wszyscy zaliczeni, Han. Zabierz nas stąd.
Sokół ruszył z rykiem.
Zak, Tash, i Hoole zostawili Deeviego w rękach droidów Luke’a, C-3PO i R2-D2. Kiedy
chwilę później dotarli do kokpitu, Sokół leciał już pięć kilometrów nad D’vouranem. Leia
zwolniła miejsce drugiego pilota, żeby mógł je zająć Chewbacca.
Solo rzucił okiem na kłębiącą się powierzchnię planety.
- Coś dziwnego dzieje się tam na dole. Macie sporo szczęścia, że zatrzymaliśmy się po
drodze.
- Szczęście nie ma z tym nic wspólnego – powiedziała Leia- Luke zasugerował żebyśmy
wracali tą trasą i zobaczyli jak się miewacie. Wtedy zobaczyliśmy waszą czwórkę na desce.
Hoole powiedział szybko – Musisz nas zabrać stąd tak szybko jak tylko potrafisz.
- Żaden problem – powiedział Han Solo – Cokolwiek dzieje się tam na dole jesteście
bezpieczni w Sokole.
Han skierował statek w kosmos, a potem odwrócił się i słuchał jak Hoole pośpiesznie
wyjaśnia co odkryli na temat D’vourana. Han wyglądał na nieprzekonanego.
- Coś na pewno musiało spowodować, że ziemia zaczęła wszystko pochłaniać. Ale żyjąca
planeta? To musi być jakaś pomyłka. Wyjaśnimy to kiedy będziemy w nadprzestrzeni.
Chewie przygotuj się.
Chewbacca sprawdził instrumenty a potem ryknął.
- Co to znaczy, że nadal jesteśmy w leju grawitacyjnym planety? –mruknął Solo – Lecimy
pełną mocą od czterech minut powinniśmy być w połowie drogi na skraj systemu.
- Sprawdził jeszcze raz odczyty. Zarozumiały uśmiech znikł nagle z jego twarzy.
- Mam złe przeczucia.
- Co się dzieje, Hanie? – spytała Leia.
Solo obrócił Sokoła, żeby mogli zobaczyć D’vourana przez iluminator.
-Nie wydaje mi się, żebyśmy uciekli.
66
- Co masz na myśli? – Tash poczuła że jej serce zamarło.
- D’vouran podąża naszym śladem.
ROZDZIAŁ 20
- To szaleństwo! –powiedziała Leia – Planety się nie poruszają.
- No cóż, ta się porusza. I jest coraz bliżej.
Głos Tash opadł do przerażającego szeptu.
- Nie mówiłeś przypadkiem, że kiedy tu przyleciałeś byłeś dwadzieścia minut za wcześnie?
- Zgadza się – odpowiedział Luke
- My też przylecieliśmy za wcześnie – dodał Hoole. Popatrzył na planetę. Z tej odległości,
wijąca się ziemia nie była widoczna.. D’vouran wyglądał spokojnie i pięknie.
Mruknął – Naprawdę się porusza.
- Czy możesz skoczyć w nadprzestrzeń? – spytał Luke – tam będziemy bezpieczni
-Nie da rady mały. Nie kiedy jesteśmy w polu grawitacyjnym planety. I nie sądzę aby miała
ona w planach puścić nas wolno. Chewie włącz silniki pomocnicze.
Kiedy Zak, Tash i inni patrzyli, pilot i drugi pilot pracowali mozolnie nad przyrządami
kontrolnymi, próbując wycisnąć każdy gram energii do silników Sokoła. Ale kiedy Tash
wyjrzała jeszcze raz przez iluminator, D’vouran wyglądał na większy i bliższy.
- No dalej – ponaglała Leia – Zawsze mówisz, że ten statek to najszybsza rzecz w galaktyce.
Pot ściekał po brwiach Hana Solo.
-Tak, no więc, nigdy wcześniej nie musiałem się ścigać z planetą. Chewie, przenieś całą moc
z osłon!
Chewie zaryczał.
-Już to zrobiłeś, co? A co z działami?
Chewbacca warknął.
- No dobra, dobra, tylko sprawdzałem.
D’vouran był teraz tak blisko że wypełnił cały iluminator.
Han usiadł na swoim fotelu. Przez chwilę wyglądał na pokonanego, ale potem się
wyprostował.
- No dobra, spróbujemy wykorzystać tą sytuację.
- Grawitacja to nasz problem? Uczyńmy ją naszym przyjacielem.
67
Zawrócił gwałtownie Sokoła, wytrącając wszystkich z równowagi. Zanim się zorientowali,
statek zmierzał w stronę planety. Chewbacca głośno zawył.
- Han co ty wyprawiasz – krzyknął Luke – Lecisz prosto na nią.
- Trzymajcie się! - krzyknął pilot
Przyciągany przez grawitację planety i popychany przez władsne silniki, Sokół nabrał
olbrzymiej prędkości i zaczął nurkować w kierunku D’vourana. W ostatnim możliwym
momnecie Han gwałtownie skręcił. Pozostając w zasięgu grawitacji planety wcisnął gaz i
przeleciał wzdłuż atmosfery planety. Dół statku zostawił ślad płomieni podczas gdy
frachtowiec zataczał koło wokół monstrualnej planety. Efekt był niczym strzał z procy.
Jednostka okrążyła planetę i Han wyleciał z orbity. Napędzany przez olbrzymi pęd, Sokół
wystrzelił w kosmos, z dala od D’vourana.
Chewbacca skomentował to warknięciem.
- Siła grawitacji spada- przetłumaczył Han
- Udało ci się! – zawołała Leia – Jesteśmy w otwartej przestrzeni! Uwolnieni od siły
grawitacji D’vourana, nabrał jeszcze większej prędkości.
Odwrócił się nonszalancko do pasażerów.
- Trik z procą. Najstarsza sztuczka w podręczniku.
Zak i Tash popatrzyli po sobie i wyszczerzyli zęby. Wujek Hoole nie spuszczał wzroku z
planety.
-Popatrzcie – powiedział
- Nie wierzę – szepnęła Tash. Nawet po wszystkim, co widziała do tej pory zdała sobie
sprawę, że trudno jej uwierzyć w to, co się dzieje.
Planeta D’vouran wiła się. Wywijała się i trzęsła tak bardzo jakby chciała zmienić kształ.
Jasne błyski światła, które wyglądały jak wulkaniczne erupcje pojawiły się na jej
powierzchni. Na jej powierzchni pojawiły się wybrzuszenia, które zniekształcały jej masę.
Potem zapadła się, kłębiąc się i wirując w coraz mniejszą i mniejszą bryłę wijącej materii.
Razem z ostatnim drgnieniem, D’vouran zniknął.
- Nie wierzę – powiedział Zak
- Zniknęła? – zapytała Tash
- Wygląda na to, że zjadła sama siebie – powiedział Hoole – niewiarygodne
-Tak, ale nie zostaniemy w pobliżu, aby to podziwiać – powiedział Han –Chewie szykuj się
do skoku. Teraz!
Pilot złapał większą dźwignię i pociągnął mocno. Tash i Zaka rzuciło do tyłu kiedy skoczył w
nadprzestrzeń.
68
EPILOG
W świetlicy Sokoła, Tash siadło naprzeciwko wujka Hoola.
- Myślałam, że zostałam całkiem sama –powiedziała Tash – Myślałam, że każdy został
zabity, jak moi rodzice.
Hoole prawie zmienił ponury wyraz twarzy.
- Przepraszam Tash. Kiedy cię nie było, ujrzałem szansę na szpiegowanie Enzeenianów. Więc
stałem się jednym z nich.
- Ale czemu czekałeś tak długo, aby nam pomóc – domagała się odpowiedzi – Mogliśmy
zginąć.
Shi’idoid wyjaśnił. –Musiałem się dowiedzieć o co tak naprawdę chodziło. Nie
zorientowałem się dopóki Chood nie powiedział ci wszystkiego. Pomogłem jak szybko
mogłem.
-Czego się dowiedziałeś – spytała księżniczka Leia – Co to była za rzecz?
Hoole powiedział –Nie dowiedziałem się więcej niż Tash. Ale przypuszam,że D’vouran był
pewnym rodzajem eksperymentu naukowego, który się niie powiódł. Imperium od zawsze
eksperymentowało z mutacjami i broniami biologicznymi. Nad tą stracili kontrolę. Wisiorek
był pewnym rodzajem pola siłowego. Technologia tego małego urządzenia musiała być
niesamowita. Chciałbym mieć możliwość jej zbadania.
- No cóż, eksperyment nie mógł pójść dobrze- wskazał Zak - skoro wszyscy naukowcy
zginęli. Musieli zostać zjedzeni.
- Czy aby na pewno? – Hoole się zastanowił – To tak samo prawdopobne jak to, że stwórcy
po prostu porzucili swój projekt i zostawili, aby troszczył się sam o siebie. Mogą nadal gdzieś
tam być. Tash przypomniała sobie złowieszczy uśmiech Choooda.
- A Enzeenianie?
- Pasożyty, tak jak zgadywał Deevee. Karmili się D’vouranem, a D’vouran pozwalał im
przeżyć jak długo przyciągali jedzenie.
- Jak się tam dostali? – zastanowił się Zak
- Może byli rozbitkami jak Bebo – zasugerowała Tash – ale planecie nie smakowali.
- Możliwe – zadumał się Hoole -Ale obawiam się najgorszego, że ktokolwiek jest
odpowiedzialny za stworzenie D’vourana stworzył również Enzeenianów, żeby opiekowali
się i karmili planetę. Ktoś wykorzystuje naukę do stworzenia mutantów.
69
Luke Skywalker postawił pytanie które trapiło wszystkich.
- Ale ktokolwiek stoi za tymi eksperymentami – co próbował zrobić?
- Nie jestem pewien – odpowiedział Hoole – Ale mam zamiar się dowiedzieć.
Jeszcze raz, Tash przypomniała sobie słowa Smady, i zastanowiła się, czemu Hoole chciał
znaleźć tajemniczych naukowców – żeby ich złapać, czy do nich dołączyć? Postanowiła go
bacznie obserwować.
A głośno powiedziała. – No cóż, ktokolwiek to był, przynajmniej eksperyment się skończył.
D’vouran zniknął, i nie będzie już nigdy więcej nikogo niepokoił.
Lata świetlne dalej, w dalekich krańcach Odległych Rubieży, w przestrzeni ignorowanej
zarówno przez Imperium jak i Sojusz Rebeliantów, statek pracowniczy podróżował przez
nadprzestrzeń, przewożąc górników z pola asteroid z powrotem na ojczystą planetę. Ku
ździwieniu pilota, jego statek pasażerski został gwałtownie wyrwany z nadprzestrzeni. Pilot
sprawdził instrumenty, i kiedy był pewien, że jego statek jest nieuszkodzony, zdał sobie
sprawę, że jego jednostka wleciała na orbitę wokół pięknej błękitno-zielonej planety.
-To dziwne – mruknął – Nigdy przedtem nie widziałem jej na mapach...