Galaktyka Strachu 01 Zjedzony Żywcem

background image

1

GALAKTYKA STRACHU

01

Zjedzony żywcem

John Whitman

Tłumacznie : neurofinix

PROLOG

Drzwi odsunęły się z sykiem. Ciemna postać wkroczyła do laboratorium, gdzie

samotny naukowiec stał nad stołem badawczym. Było tam ciągle coś żywego. Gdy ciemna

postać się zbliżyła, naukowiec się nie odwrócił. Tylko dwie inne istoty w całej galaktyce

miały dostęp do jego ukrytej fortecy i naukowiec wiedział kto przybył się z nim zobaczyć.

-Witaj Lordzie Vader – powiedział naukowiec

Postać obleczona w czarną zbroję podeszła krok bliżej. Jej twarz była ukryta za czarną

wyglądającą jak czaszka maską. To był Darth Vader. Ciemny Lord Sithów, okrutna prawa

ręka Imperatora.

-Czy zakończyłeś swoje badania?

Naukowiec się odwrócił. Trzymał w rękach ostry, haczykowaty przyrząd. Na stole za nim,

stworzenie zadrżało a potem wyrosło bezgłośnie.

-Nieomal. Pierwsze pięć faz mojego eksperymentu są w toku. Wkrótce będę w stanie

ukończyć szóstą i ostatnią fazę. Wtedy zaopatrzę Imperatora w największą potęgę w

galaktyce

background image

2

-Słyszałem to już wcześniej – rzekł Vader – Gwiazda Śmierci miała być narzędziem

ostatetecznego technicznego terroru. Zniszczyła Alderaan, ale potem rebelianci zniszczyli

Gwiazdę Śmierci.

-Ha ! – odrzekł naukowiec – Ta stacja bojowa była tylko zabawką. Moje projekty nie są

maszynami. Kontroluję moc życia w swej istocie. Stworzę broń ostateczną dla Imperatora.

-Bronią ostateczną – ostrzegł Vader – jest Moc.

- Oczywiście, oczywiście.

Vader wpatrywał się w naukowca przez moment, jego oddech chrypiący wskutek noszonej

maski był jak ostrzegawczy syk.

-Kończy ci się czas. Twoja praca mogła być do tej pory odkryta.

Naukowiec popatrzył z ukosa.

-Masz na myśli jego? Nie martw się o niego. Zajmę się nim gdy nadejdzie czas.

Vader uniósł ostrzegawczo rękę.

-Jeśli ten sekret wycieknie tak jak tajemnice Gwiazdy Śmierci, Imperator i ja będziemy

bardzo niezadowoleni.

Potem Ciemny Lord się odwrócił.

Naukowiec wpatrywał się za postacią obleczoną w zbroję, jego oczy wydawały się

palić dziurę w jego plecach. Niedługo- pomyślał bardzo niedługo będzie dysponował siłą aby

zniszczyć nawet Dartha Vadera. A potem zajmie jego miejsce u boku Imperatora.

Wrócił do swoich experymentów. Pochylił swoje haczykowate ostrze. Stworzenie na stole

wrzasnęlo...

ROZDZIAŁ 1

Atak przyszedł bez żadnego ostrzeżenia. W małym kwadrancie przestrzeni, X-wing

nieznacznie zmienił tor lotu żeby uniknąć zderzenia z masywnym czerwonym księżycem,

który wyłonił się w oddali. Kiedy to zrobił, myśliwiec TIE pojawił się w cieniu księżyca a

jego dwa panele słoneczne błysnęły odbitym światłem. Szybując poprzez próżnię myśliwiec

otworzył ogień, jego podwójne lasery plunęły ogniem. Jeden ze strzałów trafił w kadłub X-

winga. Tarcze odbiły większą część eksplozji, a nadwyrężony myśliwiec zboczył z kursu i

przyśpieszył. Myśliwiec TIE podążył za nim nieustępliwie. Był nie tylko szybki i zwrotny ale

jego pilot miała dodatkową przewagę. Znała swojego przeciwnika. Patrzyła na niego chłodno

jak kręcił beczki i skręcał usiłując zgubić swojego prześladowcę. Jednak przykleiła się do

background image

3

niego poświęcając tylko kilka rzutów oka na ekran taktyczny i czekając aż cel zostanie

namierzony.

Uśmiechnęła się szeroko- Jesteś mój.

Lecący X-wing wykonał ostrą korektę lotu i skierował się prosto w stronę małego

czerwonego księżyca. Pilot wiedział kto jest za nim. To był ten sam przeciwnik, z którym

zmierzył się setki razy. Była dobra. Jeśli zamierzał przeżyć musiał być lepszy.

- Spróbuj tego – rzucił wyzywająco

Pilot X-winga skierował nos swojego statku w kierunku księżyca. Grawitacja księżyca

chwyciła go natychmiast i jego prędkość wzrosła. W ostatniej chwili zmienił kierunek lotu.

Trzymając się w zasięgu grawitacji pilot X-winga dał pełną moc silników i przeleciał wzdłuż

atmosfery księżyca. Brzuch jego statku zostawił ślad płomieni w powietrzu kiedy mału statek

zrobił pętlę wokół księżyca. W efekcie wyglądało to jak strzał z procy. Pociągnięty przez

grawitację X-wing pędził wokół obwodu księżyca, zdala od scigającego go myśliwca TIE.

Zaatakował z drugiej strony otwierając jednocześnie ogień. Jednak pilot myśliwca TIE był na

to gotowy.

-Najstarsza sztuczka w podręczniku – spojrzała triumfująco.

Zmieniła kurs aby przechwycić swój łup zanim ukończy swój potajemny manewr

strzelając w kierunku X-winga ze swojch dział. X-wing wykonał nagły zwrot w lewo

rozpaczliwie obracając maszynę. Laserowe błyskawice wybuchły wokół jego statku, ale w

jakiś niesamowity sposób nawet jeden strzał nie trafił. Śmiejąc się pilot X-winga minął

myśliwiec TIE, potem zakręcił aby kontynuować walkę.

- Jesteś szczęściarzem – powiedział pilot myśliwca TIE

Nagle metaliczna dłoń tak duża jak czerowny księżyc opadła z niebios żeby

zablokować drogę X-wingowi. Ale myśliwiec gwiezdny przeleciał przez sam środek dłoni.

Właściciel dłoni spojrzał w dół na holotablicę gdzie pojedynek gwiezdnych myśliwców miał

miejsce. Był nim D-V9 albo w skrócie Deevee- srebrny droid zaprojektowany żeby imitować

wygląd i zachowanie ludzi. Jako że jego głowa i twarz była zrobiona z durastali, droid nie

potrafił zmarszczyć brwi, ale to co powiedział dało takie właśnie złudzenie..

- Tash. Zak. Skończcie tą głupią grę.

Dwaj piloci wypuścili swoje dyski kontrolne, a holograficzne myśliwce – malutkie w

porównaniu do droida, który się wynurzył nad nimi, natychmiast zamarły w miejscu. Zawisły

w powietrzu nad holostołem, wzdłuż wygenerowanego komputerowo księżyca i planety,

która służyła za plac gry. Holotablica stała w rogu małego salonu, będącego w przednim

przedziale gwiezdnego krążownika nazywanego „Beztroski Przemytnik”, który w tej chwili

background image

4

pędził przez nadprzestrzeń. Pilot X-winga wstał od holostołu. Miał na imię Zak Arranda.

Zaczesał do tyłu pukiel zmierzwionych, brązowych włosów i uśmiechnął się szeroko do

swojego przeciwnika. Pilotem myśliwca TIE była jego siostra, Tash. Mając trzynaście lat,

była o rok starsza od swojego brata i o cal wyższa. Jej gęste blond włosy były upięte w

staranny warkocz a na jej lekko piegowatej twarzy zmarszczyły się brwi.

- Jesteś takim szczęściarzem - powtórzyła

- To było wyborne ! – Zak się roześmiał – I tak na marginesie to nie szczęście, to

umiejętności.

Tash nie była przekonana.

- Nikt nie mógł uciec przed takim ogniem zaporowym. Poza tym każdy wie, że wszystkie

hologry są dostrojone tak aby statki imperium miały przewagę. Imperium nigdy nie

pozwoliłoby wyjść na prowadzenie. Ale ty zawsze wygrywasz. Potrząsnęła głową.

- Po prostu nie kapuje.

-To co otrzymacie- rzekł za nią niecierpliwie droid- to otępienie przez granie w hologry. To

zupełna strata czasu. Poza tym już czas na lekcję zoologii. Droid oparł ręce na swoich

obrotowych biodrach i czekał.

- Lekcje? – Zak jęknął – Jesteśmy w nadprzestrzeni!

Deevee przekazał elektroniczną wersję pociągnięcia nosem. – Nie ma wytchnienia od nauki.

Albo od elektronicznych nianiek – pomyślał Zak ale głośno zaczął się sprzeczać – Ale

hologry są pouczające. Poprawiają koordynację wzrokowo-ruchową i zachęcają do szybkiego

myślenia i..

- I jesteśmy gotowi do lekcji, DeeVee- przerwała Tash

Nie żeby była specjalnie zainteresowana zoologią. Wolałaby raczej czytać jeden ze swoich

plików z danymi o tradycji Jedi albo ściągać informacje z Holonetu. Ale czasami dobrze było

dać przykład młodszemu bratu. Poza tym nienawidziła- naprawdę nienawidziła bycia

myśliwcem TIE- jeszcze bardziej od kiedy Imperium wysadziło jej i Zaka rodzinny świat –

Alderaan na kawałki. Zak i Tash wyjechali na dwa tygodnie i wrócili do domu tylko po to,

aby zobaczyć, że ich domu już nie ma. Ich rodzice, przyjaciele i sąsiedzi, wszyscy zginęli w

eksplozji.

Deevee wpisał kilka poleceń w panelu kontrolnym holostołu.

- Lekcje zoologii – mruknął droid do nikogo w szczególności. Gdyby mógł wywróciłby

oczami i powiedziałby – Mam pojemność mózgu superkomputera i daję lekcje zoologii.

Zak i Tash zaledwie kiwnęli głowami. Deevee narzekał na swoją nową pracę odkąd przyszedł

mieszkać z wujkiem Hoolem. D-V9 był badawczą jednostką pierwszej klasy i przyswajał

background image

5

dziesięć milionów bitów informacji o obcych kulturach na sekundę. Był starannie

zaprojektowany aby pomagać swojemu panu, Hoolemu – antropologowi, w ważnych

badaniach wśród obcych kultur w całej galaktyce. Był zazdrosny o każdego droida o którym

wiedział aż do pewnego momentu sześć miesięcy temu., kiedy utknął w pracy opiekuna

dwóch młodych sierot.

Deevee nie lubił swojego nowego zadania i przypominał o tym Zakowi i Tash przy każdej

okazji.

Na polecenie droida program bitewny rozmył się i został zastąpiony przez strumień

hologramów ze szczegółami o różnorodnych zwierzątach w całej galaktyce. Program ustawił

jedno dziwne zdjęcie: olbrzymią, wyposażoną w kły bestię, siedzącą bez ruchu podczas gdy

trzy czy cztery malutkie ptaszki wlatywało i wylatywało z jego paszczy. Nagrany głos

powiedział :

- Jedna z bardziej niespotykanych relacji w galaktycznej naturze to ta. Spragniony krwi

rankor zabije wszystko co widzi, poza bigbitami zbierającymi mięso ze szczęk rancora, co

pomaga zachować rankorowi czyste zęby.

Na nieszczęście, lekcja zoologii trwała nadal. Tash stwierdziła, że robi się śpiąca. Była

dobrym uczniem, ale nauka nie była jej ulubionym przedmiotem. Tash wysunęła

elektroniczny notes z kieszeni i położyła na kolanach, gdzie ani Zak ani Deevee nie mogli go

zobaczyć. Wcisnęła klawisz polecenia, ekran rozjaśnił się linijkami tekstu. Była to opowieść o

rycerzach Jedi.

Było to także nielegalne. Legendy o rycerzach Jedi były zakazane przez Imperium

jeszcze zanim urodziła się Tash. Ale pewnego dnia Tash natknęła się na historię wpuszczoną

do ogólnogalktycznej sieci komunikacyjnej znanej jako HoloNet. Siedząc przy biurku w

swoim pokoju na Alderaanie, Tash mogła podłączyć się do Holonetu i skanować biblioteki na

odległych planetach albo rozmawiać z ludźmi oddalonymi o lata świetlne. Któregoś dnia

odkryła zakodowaną wiadomość zarchiwizowaną pod nazwą, której Tash nigdy nie widziała :

Jedi. Zajęło jej godziny, aby złamać kod, ale nareszcie plik został roszyfrowany.

Opowieść, którą odkryła Tash była napisana przez kogoś pod pseudonimem

„przepływ mocy” i opowiadała historię rycerzy Jedi, grupy ludzi, którzy używali czegoś co

nazywano Mocą, aby chronić galktykę przed złem. Według opowieści, byli oni strażnikami

Starej Republiki od tysięcy pokoleń. Jedyną rzeczą jaką nosili, jak dowiedziała się Tash był

miecz świetlny, ręczna broń stworzona z czystej energii. Ale Jedi używali przemocy jako

środek ostateczny. Zamiast tego polegali na tajemniczej sile znanej jako Moc. Zaciekawiona,

wysłała wiadomość do autora opowieści, z nadzieją na dowiedzenie się czegoś jeszcze. Ale

background image

6

osoba ta nie odpowiedziała, a jego oryginalne opowiadanie zostało usunięte z sieci. Po tym

zdarzeniu, Tash miała oko na każdą informację na temat Jedi. Odwiedzała biblioteki,

przeszukiwala sieć, i rozmawiała z każdym, kto znał jakąś opowieść o Jedi albo wiedział o

istnieniu Mocy. Miała nadzieję spotkać kiedyś Jedi. Miała nadzieję zostać jednym z nich

któregoś dnia. Ale kiedy pierwsza historia została wymazana z sieci, wszystkie informacje o

Jedi znikły z publicznych zapisów. Zostały zastąpione przez pojedynczy raport, oznakowany

pieczęcią Imperium, stwierdzające, że Jedi wyginęli kiedy Stara Republika oddała stery

władzy w ręce Imperium. Według oficjalnych raportów, Jedi...

- Wyginęli – zabuczał Deevee – Wyobraźcie sobie.

Tash popatrzyła znad swojego elektronicznego notesu. D-V9 stał obok obrazu stada

niebieskoskrzydłych ptaków. Obraz zaczął blaknąć, a Deevee podsumowywał swoje

komentarze. Przegapiła całą lekcję.

- Więc to wszystko na dzisiaj – powiedział droid – W następnym tygodniu będzie sprawdzian

z tej lekcji. Zwolnieni przez swojego guwernera, Zak i Tash uciekli z salonu. Tash spojrzałą

na swojego brata i zobaczyła, że nie ona jedna bujała w obłokach.

- O czym myślisz? - spytała

-O domu, Alderaanie, ślizganiu się na desce w parku – Zak przerwał – O mamie i

tacie.Tęsknie za nimi.

- Ja też- powiedziłą miękko. Już samo myślenie o rodzicach sprawiało, że zbierało jej się na

płacz. Ale była jego starszą siostrą i nie mogła płakać na jego oczach. – Wujek Hoole jest

teraz naszą rodziną.

Zak sposępniał – Niezupełnie. On nie jest...

- Nawet człowiekiem – dokończyła Tash

Tak i on jest...

- Spokrewniony z nami tylko dlatego,że jego brat poślubił ciocię Beryl.

- Właśnie – rzekł Zak – Nie wiem nawet...

- Czemu przejął się aby wziąśc nas do siebie?

- Przestań ! – Zak spiorunował siostrę spojrzeniem. Miała nieznośny zwyczaj kończenia zdań

innych ludzi.

- Przepraszam – odpowiedziała siostra. Nie zauważyła, że znowu to robiła – Ale

rozmawialiśmy o wujku Hoole już przedtem. Nie jest człowiekiem – jest Shi’idoidem . Oni

wierzą, że wszyscy ich krewni są częścią ich najbliższej rodziny. Więc Hoole poczuł, że musi

nas adoptować kiedy... – trudno było jej to powiedzieć – Mama i tata zginęli. Powinniśmy być

szczęśliwi, że możemy mieszkać z kimś, komu na nas zależy.

background image

7

- Nigdy tego nie okazuje. Zawsze wygląda jakby szedł na pogrzeb.

- Jesteś dla niego zbyt surowy – Tash przekonywała go bardziej niż w to wierzyła. Potrafi być

bardzo przyjazny.

O tak ? – Zak się zezłościł – Więc jak ma na imię?

-Więc, to proste, ma na imię... Jestem pewna, że słyszałam od niego... To jest – Przerwała.

Teraz tak o tym pomyślała. Wujek Hoole nigdy nie powiedział im swojego imienia. – Może

nie ma imienia – zdecydowała – Może to po prostu wujek Hoole

- A może –Zak rzekł z nagłym błyskiem w oku – Nie chce po prostu abyśmy wiedzieli. Może

to jakiś sekret. Może wyznaczono cenę za jego głowę.

- Zaku Arranda, masz kosmiczną wyobraźnię.

- Może jest członkiem Rebelii i dlatego przeprowadza się tak często.

Tash zaczęła się robić niecierpliwa. Zejdź na ziemię Zak. On jest antropologiem. Podróżuje

na różne planety, żeby prowadzić studia na temat gatunków tam żyjących.

- Jasne, tak nam właśnie mówi. Ale jeśli to wszystko to jest prawda, czemu trzyma swoje imię

w tajemnicy? Zamierzam się tego dowiedzieć.

- Jak zamierzasz tego dokonać?

- Bardzo prosto. Sprawdzę jego kabinę – Zak odwrócił się, żeby odejść

- Nie możesz tego zrobić. To niegrzeczne. Poza tym, co jeśli cię znajdzie ?

- Nie znajdzie mnie – rzekł Zak – Jest w pokładowej bibliotece, prowadzi badania.

- Zawsze jest w bibliotece i prowadzi badania .

- Zak znowu się odwrócił – Chcesz mi pomóc?

Nie – powiedziała stanowczo Tash – To nie jest coś co zrobiłby rycerz Jedi.

- Nie jesteś rycerzem Jedi

- A jednak nie idę.

- Chodź. To nie takie trudne. Zamierzam przekopać jego osobiste pliki. Zerknę tylko na jego

biurko, żeby zobaczyć czy jego imię jest na czymś napisane.

Jego siostra pokręciła głową. Wracam do kokpitu żeby potrenować pilotaż.

- Rób jak uważasz – Zak odwrócił się i pobiegł w stronę korytarza.

Tash popatrzyła na niego krzywo. Przynajmniej zmusiła go do oderwania myśli od rodziców.

Czy jednak ktoś mógł zrobić to samo dla niej.

Kiedy Tash kierowała się w stronę kokpitu, Zak skradał się w kierunku kwater

mieszkalnych. Ostatnia kabina należała do wujka Hoola. Zak przycisnął dzwonek. Żadnej

odpowiedzi. Wcisnął przycisk otwierania i drzwi odsunęły się z delikatnym świstem.

background image

8

Zak stwierdził, że wpatruje się w oblicze uzbrojonego w kły i obślinionego potwora.

Jego masa wypełniła całe drzwi, i była tak blisko, że czuł jego gorący, śmierdzący oddech.

Krzyknął i zaczął się cofać potykając się o własne stopy a potem upadł. Stworzenie rzuciło się

do przodu i pochyliło się nad nim. Jedna uzbrojona w szpony łapa sięgnęła jego gardła.

ROZDIAŁ 2

Stworzenie chwyciło koszulę Zaka i przyciągnęło go do swoich stóp. – Co ty tutaj

robisz ! – zaczęło się domagać głosem obruszonego zakłopotania.

Ja-ja... – zająknął się Zak. Czuł na swojej twarzy cuchnący oddech.

Stworzenie przerwało. Puściło koszulę Zaka i cofnęło się o krok. Następnie, tuż przed oczami

Zaka, jego ciało zaczęło się drgać i pełznąć. Całe ciało potwora okręciło się i zmieniło kształt.

Po zaledwie kilku sekundach, przekształciło się w coś podobnego do człowieka. Ale jego

ciemnoszara skóra i dłuższe palce ujawniały coś innego.

- Wujek Hoole – Zak łapał powietrze z trudem – To ty.

- Jesteś w mojej kabinie – rzekł Hoole srogim tonem – Kogo innego spodziewałeś się tu

znaleźć ?

Kolana Zaka nadal się trzęsły, ale poczuł ulgę. Powinien był wiedzieć, że coś takiego

może się przypuszczalnie zdarzyć. Wujek Hoole był Shi’doidem. Chociaż wyglądali całkiem

jak ludzie, Shi’doidzi byli obcymi posiadającymi bardzo nieludzką umiejętność: Potrafili

zmieniać kształt swojego ciała.

- Przepraszam – powiedział czując jeszcze dreszcze – Ja nie... To znaczy. Jeszcze nigdy cię

takiego nie widziałem. Co to była za postać w którą się zmieniłeś?

Hoole odwrócił się tyłem do Zaka i zaczął przeglądać mały elektroniczny notes.

- Stworzenie, które zaobserwowałem podczas moich podróży. Pozwala mi to ćwiczyć moje

zdolności do zmieniania kształtów. - odpowiedział

- Ćwiczyć? Ale po co?

Wzrok Hoola był jak blasterowy piorun – Żeby zjadać nieznośnych, małych chłopców.

Tash wierzyła, że jej obowiązkiem jako starszej siostry, jest aby upraszczać pewne

rzeczy, ale okropnie tęskniła za swoimi rodzicami. Pamiętała dzień, kiedy usłyszała, że nie

żyją. Poczuła się tak zgubiona i samotna, że myślała, iż oszaleje. Prawdą jednak było, że

background image

9

chociaż tęskniła za Alderaanem, jedyni ludzie, za którymi tęskniła byli jej rodzice. Tash od

zawsze miała problemy z nawiązywaniem przyjaźni – inne dzieci myślały, że jest dziwna,

ponieważ zawsze kończyła ich zdania albo czyniła przepowiednie na temat niespodziewanych

egzaminów, albo miała dziwne przeczucia co do pewnych rzeczy. Zwykle były to smutne

albo przerażające rzeczy. Jak w dniu kiedy zginęli jej rodzice. Wiedziała, że to się wydarzy

chociaż była wtedy lata świetlne od domu. Poczuła się tak jakby coś zostało nagle z niej

wyrwane. Był to najgorszy raz, ale nie pierwszy. Kiedy usłyszała złe nowiny, chciała

zamknąć się w swoim pokoju na zawsze. Ale Zak jej na to nie pozwolił. Był tak samo smutny

i przerażony jak ona, ale okazywał to w zupełnie inny sposób. Przestał się bać czegokolwiek.

Stał się śmiałkiem, ryzykującym swoją skórę w idiotycznych popisach, takich jak jeżdżenie

na desce, jego obecne niebezpieczne hobby. Tash wiedziała, że potrzebuje kogoś, kto będzie

nad nim czuwał. Więc zamiast odcinać się od całej galaktyki, Tash zadecydowała zmierzyć

się z nią razem z bratem. I obiecała sobie, że nigdy nie straci znowu kogoś jej bliskiego.

Weszła do kokpitu „Beztroskiego Przemytnika”, ze wszystkimi jego czułymi instrumentami i

wskaźnikami. Siedzenia pilota i drugiego pilota były puste, ponieważ „Beztroski Przemytnik”

pracował na autopilocie. Tash wślizgnęła się w siedzenie pilota. Sprawdziła dwa razy zanim

się upewniła, że systemy nawigacyjne są bezpiecznie zablokowane na tryb automatyczny,a

potem chwyciła dwa drążki kontrolujące główny napęd.

W swoim umyśle zobaczyła obraz daleko ostrzejszy niż jakakolwiek projekcja

holograficzna. Imperialna stacja bojowa była otoczona przez rękaw myśliwców TIE mających

ochotę przetestować swe zdolności w walce młodym rycerzem Jedi. Zatraciwszy się w swojej

wyobraźni, Tash pragnęła rzucić im wyzwanie.

Zak nie poddał się wujkowi Hoolowi. W istocie, wpatrując się w jego plecy , podczas

gdy antropolog zagłębiał się w swoją pracę, Zak zaczął się złościć. To było nie w porządku.

Hoole zadeklarował się, że weźmie ich do siebie, ale nie chciał powiedzieć im czegokolwiek

o sobie. Nie powiedział im nawet dokąd się wybierają. To niepokoiło Zaka i wiedział, że jego

siostrę także. Przez ostatnie sześć miesięcy, Hoole włóczył ich po całej galaktyce prowadząc

swoje badania, ale nigdy właściwie nie wyjaśnił czym się zajmuje.

- Dokąd się wybieramy? – zapytał nareszcie Zak

Hoole popatrzył znad swojej pracy

Popatrzył chmurnym wzrokiem na Zaka - Nadal tu jesteś? No dobrze. Planeta nazywa się

D’vouran. Czy ma to dla Ciebie jakiekolwiek znaczenie?

- Nie.

- Więc idź już sobie.

background image

10

- Co zamierzasz tam robić? – zapytał Zak

Hoole wydawał się być rozdrażniony. Wręczył Zakowi komputerowy notes. – Czytaj ten

plik. Ale tylko ten plik.

- Plik, który przeczytał Zak opowiadał historię planety.

D’vouran była typową pełną życia planetą, z pokrytymi drzewami kontynentami,

zasolonymi błękitnymi oceanami, i świeżym, nadającym się do oddychania powietrzem.

Według głoszonych pogłosek, była najbogatszą planetą w promieniu tysiąca lat świetlnych.

Była zamieszkana przez stworzenia, które nazywały siebie Enzeenami. Byli inteligentni i

bardzo przyjacielscy. Biorąc pod uwagę setki wspaniałych, niezbadanych światów w

galaktyce. D’vouran nie wydawał się warty czasu antropologa. Poza jedną jedyną rzeczą. Nikt

nigdy nie widział Enzeenów.

D’vouran był mniej niż rok świetlny od jednego z najbardziej ruchliwych tras

nadprzestrzennych, i jeszcze nie pojawił się się na czyichkolwiek gwiezdnych mapach.

Jednego dnia nie było planety, a następnego dnia już tam była.

- To oczywiście niemożliwe – rzekł Hoole kiedy Zak skończył czytać. –Planety nie pojawiają

się znikąd tak po prostu. To pomyłka w gwiezdnych mapach.

- Ach tak. – Bez zastanowienia Zak nacisnął następny na elektronicznym notatniku, i nowy

plik wyświetlił się na ekranie. Zobaczył słowa „Imperialne rozkazy” i „Zapłata otrzymana”

właśnie kiedy Hoole wyrwał mu notes z ręki.

- Mówiłem ci, żebyś nie czytał nic więcej.

- Przepraszam, ja tylko…

- Węszyłeś – przerwał mu Hoole – Nigdy więcej nie węsz w mojej kabinie. Shi’idoid

odwrócił się plecami w kierunku Zaka, górując nad nim przerażająco.

- Jeśli to zrobisz, będziesz tego bardzo żałował. Hoole zrobił krok naprzód i Zak przełknął

ślinę. Cokolwiek potem planował zrobić, nie miał do tego nigdy okazji. I on i Zak zostali

rzuceni na podłogę przez nagły wstrząs. „Beztroski przemytnik” zadrżał i jęknął tak mocno

jakby go chwyciła ogromna siła. Ponad wyciem silników, Zak usłyszał krzyk swojego wuja. –

Straciliśmy sterowanie !

ROZDZIAŁ 3

background image

11

Zak i wujek Hoole pośpieszyli do kokpitu, potykając się za każym razem, kiedy statek

przeszedł wstrząs. Kiedy dotarli do kabiny pilota, Tash nadal siedziała przy przyrządach

kontrolnych, z rękami zbielałymi ze strachu i szeroko otwartymi oczami.

- Nic nie zrobiłam – powiedziała przerażona – Niczego nie dotykałam.

Poprzez iluminator, mogli zobaczyć, że biała plama nadprzestrzeni zniknęła. Byli w

normalnej przestrzeni a „Beztroski przemytnik” leciał prosto w kierunku niebiesko-zielonej

planety. Szczęka wujka Hoola była zaciśnięta, kiedy spojrzał na Tash. – Przesuń się.

Wygrzebała się z siedzenia pilota a Hoole zajął jej miejsce i zaczął pracować na przyrządach

kontrolnych w oszalałym tempie. Deevee przybył jako ostatni, jego żyroskopy toczyły walkę

aby utrzymać równowagę. Droid opadł na siedzenie drugiego pilota i zaczął pomagać swemu

panu.

- Rozbijemy się – krzyknął Zak

Powierzchnia planety śpieszyła im na spotkanie. Ręce Hoola latały nad przyrządami

kontrolnymi „Beztroskiego Przemytnika”. Na początku nic się nie zmieniło – Spadali nadal a

planeta rosła w oczach. Ale ich wujek uderzył w ostatni przycisk i wyhamował za pomocą

drążka sterowniczego, a „Beztroski Przemytnik” przestał pikować.

-Nic nie dotykałam. Nawet nie zamierzałam- powiedziała Tash w duchu

- Co się stało – spytał Zak

Wujek Hoole wskazał na światła wskaźników – Statek został wyrwany z nadprzestrzeni

Zak i Tash nadal musieli się dużo nauczyć o astrofizyce, ale rozumieli zasady podróży

kosmicznych tak samo jak rozumieli podstawy matematyki. Statki kosmiczne używały dwóch

typów silników. Hipernapędy napędzały jednostki podróżujące w alternatywnym wymiarze

znanym jako nadprzestrzeń, co pozwalał podróżować im na olbrzymie odległości w krótkim

czasie. Te potężne silniki pracowały tylko w przypadku braku grawitacji. Będąc na albo

blisko planety, statki kosmiczne używały swoich wolniejszych podświetlnych silników.

Hoole kontynuował. – Powiedziałem komputerowi nawigacyjnemu, aby wyznaczył

kurs, który automatycznie wyrzuci nas z nadprzestrzeni tuż przed dotarciem do planety

D’vouran. Ale…

- Ale co? – spytał Zak

Hoole sprawdził jeszcze raz odczyty. Wygląda na to, że dotarliśmy na miejsce piętnaście

minut przed czasem.

- A grawitacja D’vourana wyszarpnęła „Beztroskiego Przemytnika” z nadprzestrzeni.

Tash zaczęła studiować niewinnie wyglądającą niebiesko-zieloną planetę. - Masz na myśli, że

planeta próbowała nas wessać?

background image

12

Zak przewrócił oczami. – Proszę cię, to tylko grawitacja, Tash. Wujku Hoole, to musi być

jakaś pomyłka w komputerze nawigacyjnym. Albo planeta się przesunęła.

Hoole nie przestał patrzyć na przyrządy. – Planety nie zmieniają kursu. I nie ma żadnego

błędu w komputerze nawigacyjnym.. Wstrzymał oddech i spojrzał z irytacją na Tash. –

Najprawdopodobniej praca przyrządów została zakłócona.

- Niczego nie dotykałam, nawet nie zamierzałam – powtórzyła Tash

Ale Hoole nie był zadowolony. – Znowu śniłaś na jawie. To pracujący statek a nie miejsce,

żeby udawać, że jesteś rycerzem Jedi.

-Przepraszam – mruknęła Tash i spuściła głowę na dół.

Hoole zignorował jej przeprosiny. – Zapnijcie pasy. Ta przejażdżka nie będzie należała do

łagodnych.

To dopiero było niedopowiedzenie. Silniki podświetlne z każdą chwilą groziły

odmówieniem posłuszeństwa, a stabilizatory statku zostały stracone. Kiedy spadali przez

grawitację D’vourana, każda śruba w konstrukcji „Beztroskiego Przemytnika” skrzypiała i się

naprężała. W tym całym zamieszaniu, wujek Hoole pozostał chłodny i opanowany. Jedynie j

zaciśnięta szczęka i zmarszczone brwi ujawniały jego zaniepokojenie.

-Damy radę? – spytał Zak, kiedy silniki statku zaczęły trzeszczeć.

Hoole nie odpowiedział.

Poprzez iluminator, Tash ujrzała rozsuwające się chmury a pod nimi, zielony las rozkładający

się niczym koc. W pewnej odległości, pojawiło się białe miejsce, stale się powiększając.

Statek jęknął, kiedy Hoole skierował go w tamto miejsce.

- Czy to kosmoport?- spytał Zak – Wygląda bardziej jak sterta śmieci.

„Beztroski Przemytnik” się nie rozpadł. Silniki trzymały go wysoko podczas gdy

Hoole kierował go w stronę małego lądowiska. Kiedy potężne repulsory przejęły kontrolę,

opuszczając krążownik niezgrabnie na asfalt, odetchnął z ulgą. „Beztroski przemytnik” wydał

z siebie ostatnie drżenie i silniki odmówiły posłuszeństwa.

- To nie brzmiało zachęcająco – powiedział Hoole – Powinniśmy rzucić okiem na silniki.

- Super ! Wrzasnął Zak, urodzony majsterkowicz. – Idziemy, Tash.

- Zaraz za Tobą.

Tash nadal była nadąsana z powodu tego wypadku. Była pewna, że nie uszkodziła

niczego na statku. Śniła na jawie o rycerzach Jedi, ale nie zasłużyła, żeby być za to skarconą.

A ponieważ nadal była pewna, wlokła się powoli za swoim bratem w drodze do wyjścia.

background image

13

Wolałaby raczej mieć wyrwany ząb niż patrzeć na silnik statku. Do czasu gdy odpięła sieci

ochronne, Zak i wujek Hoole opuścili już rampę i wyszli na zewnątrz. W momencie kiedy

Tash dotarła do drzwi, poczuła ściskanie w żołądku. Była owładnięta poczuciem zagrożenia –

tak mocno jakby jakby jakieś straszne zło pojawiło się jej przed oczami, wpatrujące się w nią,

mające zamiar się na nią rzucić. Miała takie uczucie już wcześniej- w dniu kiedy zginęli jej

rodzice. Zadrżała. Ale nic tam nie było. Wyjrzała przez właz, a zobaczyła tylko lądowisko

portowe i błękitne niebo ponad nim. A jednak uczucie pozostało nadal. Tam coś było.

-Zak? Wujku Hoole? – szepnęła – Deevee?

Żadnej odpowiedzi.

Tash wyszła przez drzwi „Beztroskiego Przemytnika”. Kosmoport był bardzo cichy.

Większość gwiezdnych portów były zaludnione przylatującymi i odlatującymi statkami,

pracownikami rozładowującymi ładunki, piotami śpieszącymi z i na tuziny lądowisk, i

droidami naprawczymi, z zajęciem próbujące reperować statki przybywające i odlatujące z

portu. Ale nie w tym miejscu. Kosmoport na D’vouran wyglądał na opuszczony, i tylko kilka

statków stało na swoich lądowiskach. Każdy z nich wyglądał jak latające kupy złomu zbite

razem i pilotowane przez ubogich podróżników.

Uczucie obserwacji przez kogoś nadal zostało. Tash zrobiła następny krok naprzód.

Gdzie był jej brat? – Zak? – szepnęła, kiedy coś zimnego i oślizgłego spadło na jej szyję.

ROZDZIAŁ 4

-Aaaagh! – wrzasnęła, i zaczęła ciągnąć za coś co ją złapało. Było miękkie i porowate a kiedy

się szarpnęła oderwało się od niej. Tash ujrzała, że ma ręce pełne kwiatów.

- Nieźle, Tash – zaśmiał się Zak chodząc wzdłuż statku z Deevee przy boku. Obaj mieli

naszyjniki z kwiatów na szyi. Jestem pewien, że Enzeenianie są wdzięczni, że rozdzierasz ich

prezenty. Zak wskazał osobę stojącą zaraz obok Tash. Była zbyt zdenerwowana, żeby

zauważyć człowieka, no cóż, niezupełnie człowieka. Wyglądał absolutnie jak człowiek, z

wyjątkiem tego, że posiadał niebieską skórę, i zamiast włosów, jego głowa była pokryta na

górze przez wyglądające jak igły kolce. Był baryłkowaty z tłustymi palcami i okrągłą twarzą

pokrytym w większości przez bardzo przyjazny uśmiech. Trzymał w rękach stertę

kwiecistych wieńców.

- Witaj na D’vouran. Jestem Chood, Enzeenianin.

-M-Miło cię poznać- zająknęła się Tash – Przepraszam za, um…

background image

14

-Naszyjnik przyjaźni – dokończył Chood łagodnie – To nic. Mam drugi.

-Enzeenianie używają tych naszyjników aby powitać ludzi na swojej planecie.- wyjaśnił

Deevee, podchodząc bliżej wzdłuż statku – To utrapienie, jeśli chcecie znać moje zdanie.

-Gdybyś wyszła z nami nie byłabyś tak zaskoczona – dodał Zak

- Gdzie byłeś? – spytała Tash – Wołałam cię.

Zak wskazał w kierunku tylnej części statku. – Przepraszam. Wujek Hoole otworzył

zewnętrzne panele bocznego stabilizatora i poszedłem z nim go obejrzeć. – Nigdy wcześniej

nie widziałem wnętrza silnika jonowego.

- Fascynujące – rzekł Deevee, brzmiąc na tyle sarkastycznie na ile mógł droid.

Pojawił się wujek Hoole wycierając ze swoich rąk olej i marszcząc brwi jeszcze bardziej niż

zazwyczaj. – Uszkodzenie jest poważne, Chood , czy jest ktoś na D’vouran kto mógłby

pomóc naprawić nasz statek?

Enzeenianin popatrzył współczująco. – Przykro mi. Enzeenianie nie są wielkimi

podróżnikami i nie wiemy wiele o gwiezdnych statkach. W zasadzie używamy bardzo mało

technologii. Jednakże, jest kilku gwiezdnych pilotów na planecie, którzy mogliby pomóc.

Większość z nich spędza czas w lokalnej kantynie.

- Wspaniale – rzekł Hoole – Zabierzesz nas tam?

Enzeenianin skłonił się nisko – To będzie dla mnie zaszczyt.

Chood poprowadził ich w dół szerokimi schodami poza port kosmiczny. Zaraz za wyjściem

stał duży znak w Basicu, wspólnym języku większości istot w galaktyce. Było tam napisane :

„Witamy na D’vouran. Naszym celem jest służyć”.

- To dopiero jest przyjacielski znak – powiedział Zak

- Tak myślę – odpowiedziała Tash posępnie

Jej brat pochylił się bliżej i szepnął – Co się z Tobą dzieje? Chood robi co może, żeby nas tu

powitać, a Ty wyglądasz jakby ktoś planował twój pogrzeb.

- Nic na to nie poradzę – odszepnęła – Po prostu mam złe przeczucie na temat temat tego

miejsca.

- Ty zawsze masz złe przeczucia – mruknął

Chood poprowadził ich poprzez małe miasteczko obok portu kosmicznego. Zakowi i

Tash wydawało się prymitywne. Nie ujrzeli żadnych pojazdów, a większość domów była

prymitywna, jednopiętrowe konstrukcje zrobione z błota. Minęli kilku ludzi. Większość z

nich o byli ludzie, ale zdarzyło się też kilku obcych wśród nich. Widzieli kolejnych

Enzeenianów, a Tash zauważyła, że wszyscy oni są bardzo podobni do Chooda, ze swoimi

pulchnymi niebieskimi ciałami, kolcami na głowie i szerokimi przyjaznymi uśmiechami.

background image

15

Każdy Enzeenianin, którego zobaczyli zatrzymywał się, aby powiedzieć „Cześć” i powitać

ich na D’vouran, zupełnie jakby byli starymi kumplami.

- Czy to całe miasto? –prychnął Zak – Nie ma nawet dobrego wybiegu do jeżdżenia na desce.

- Tak – powiedział Chood – Jest kilka domów, bliżej lasu, ale większość jest tutaj, w mieście.

To tak naprawdę bardziej wioska.

Chood radośnie wyjaśnił historię D’vourana. Nawet kiedy został odkryty przez

przybyszów z innych planet, Enzeenianie zachęcali ludzi do odwiedzania ich planety. – Nie

ma nas wielu –wyjaśnił. I nie lubimy podróżować. Zapraszanie innych na D’vouran jest

naszym sposobem dowiedzenia się czegoś o galaktyce.

- Jak został odkryty D’vouran? – spytał Zak

-Statek dostawczy – odpowiedział Zak – nie spodziewał się planety w tym miejscu i został

zaskoczony przez grawitację planety. Rozbił się. Kiedy przybyła misja ratunkowa z innego

świata, żeby zbadać co się stało, odkryli naszą planetę i naszą gościnność. Wieść poszła stąd.

Tash zauważyła, że wujek Hoole nie zadawał żadnych pytań. Więc zdecydowała, że sama

zada jedno. –Czy w tej katastrofie byli jacyś ocalali?

Chood zamilkł na chwilę – Tylko jedna osoba. Reszta zginęła.

- Czy wielu osadników przybyło tutaj od tamtej pory? – spytał Zak

- To znaczy, to miejsce wydaje się być trochę nudne

- Zak ! - zrugała go Tash

Ale Chood nie wydawał się być obrażony. Przynajmniej jego uśmiech wydawał się

być niezachwiany.

- Jest ich kilkaset. Nie jest źle jak na planetę, która nadal nie jest umieszczona na oficjalnych

gwiezdnych mapach. Ale będzie ich więcej. D’vouran ma idealną pogodę i dużo bogactw

naturalnych. Spodziewamy się, że w krótkim czasie będzie ich tysiące.

- Nie obawiasz się, że D’vouran stanie się przeludniony? –dodała Tash

- Ależ skąd – odpowiedział radośnie Enzeenianin. – Cieszy nas to. Nigdy za dużo gości.

Poprowadził ich w dół krótką, ślepą uliczką. Na końcu ulicy stał pękaty budynek z szeroko

otwartymi drzwiami. Głośna, hałaśliwa muzyka mieszała się ze śmiechem i krzykami

dobiegającymi ze środka. Znak nad drzwiami ujawniał nazwę kantyny: „Nie wchodź”. Tash i

Zak roześmieli się widząc ten napis.

Dotychczas, jak mówił Chood, większość osadników, którzy przybyli na D’vouran byli

badaczami i poszukiwaczami skarbów, mającymi nadzieję odkryć jego bogactwo na planecie,

której nie ma na mapach.

background image

16

-Ale – dodał – spotykamy też rodziny takie jak wasza, które chcą dołączyć do naszej

szczęśliwej planety. D’vouran jest rajem.

W tym momencie ktoś wleciał przez bramę kantyny lądując na zakurzonej ulicy.

- Myślisz, że on też tak myśli ?- zażartował Zak

-Obawiam się, -przyznał Chood – mamy także swoją część oprychów.

-A oto i oni – zauważył Deevee

Tłum zbirów wywalił się z kantyny. Stali w przedsionku wyśmiewając się z mężczyzny,

którego właśnie wyrzucili na ulicę.

-I trzymaj się z dala – zawołał jeden

-Przestań tu przychodzić ze swoimi zwariowanymi opowieściami - wrzasnął następny –

Jesteśmy zmęczeni słuchaniem o niewidzialnych potworach.

-Tak – warknął inny – Nie potrzebujemy abyś pakował nas w kłopoty

Rzucili jeszcze kilka obelg i ostrzeżeń w kierunku swojej ofiary zanim zniknęli w mrokach

kantyny. Tash pochyliła się obok mężczyzny, który właśnie się podnosił.

- Nic ci nie jest?

- Nie będą słuchali ! – mężczyzna się zaśmiał – Po prostu nie będą.

Miał na sobie brudne łachmany. Jego włosy były siwe pod warstwą brudu a jego broda była

poszarpana i rzadka. Spojrzał niczym dziki człowiek, który właśnie wyszedł z dziczy.

- Ja posłucham - zaofiarowała się Tash

Mężczyzna popatrzył na nią podejrzliwie. Chwycił kurczowo podarty kołnierz koszuli.

- Nie chcę żebyś ze mnie kpiła ! Jestem wystarczająco bezpieczny ! Nie muszę starać się im

pomagać albo komukolwiek !

Tash popatrzyła na Chooda. – Wiesz o czym on mówi?

- Nie zwracaj na niego uwagi – rzekł Chood przepraszającym tonem – Ma na imię Bebo. Jest

nieszkodliwy, ale nie całkiem normalny.

Dzikus, Bebo wpatrywał się w Tash – Powinienem wziąć ze sobą Lonni. Jej by uwierzyli.

Tak, to jest to. Ale nie sądze żeby przyszła. Za bardzo się obawia. Ale muszę spróbować. Tak.

To jest to co zrobię. Lonni.

Mężczyzna wstał na nogi i odszedł wciąż mrucząc pod nosem.

-Powiedziałbym, że brakuje mu kilka statków do stworzenia floty.

Chood wskazał na drzwi. – To jest kantyna, o której wam wspominałem – wyjaśnił Chood –

Obawiam się że nie jest najprzyjemniejszym miejscem na planecie, ale na pewno będziecie

chcieli znaleźć pilotów, którzy pomogą wam ze statkiem. Jak również w środku znajdziecie

mnóstwo darmowego jedzenia. Z wyrazami uszanowania on Enzeenów.

background image

17

Oczy Zaka się rozjaśniły – Darmowe żarcie. To miejsce już mi się podoba

- To by było na tyle – powiedział Hoole – Dziękujemy ci za pomoc.

- Proszę, uważajcie się za naszych honorowych gości na D’vouran. Jeśli jest coś co możemy

zrobić, dajcie mi znać.

- Jest jeszcze jedna rzecz – odpowiedział Shi’idoid – Drobna sprawa począwszy od jutra. Zak

i Tash potrzebują miejsca, gdzie mogliby się zatrzymać, pod nadzorem ich opiekuna, Deevee.

Deevee stłumił elektroniczny pisk.

Chood powstrzymał go ruchem ręki. –Proszę. Nic nie mów. To będzie dla mnie zaszczyt jeśli

będą mogli zatrzymać się u mnie. Mój dom jest niedaleko stąd.

- Co? – krzyknęła Tash – Wujku Hoole, nigdy nie mówiłeś, że zamierzasz nas zostawić.

Hoole powiedział spokojnie – Mam badania do przeprowadzenia, Tash. Nie będę miał czasu

się wami opiekować. – Ale... zamierzasz nas zostawić – powiedziała.

- Nie zajmie to długo – przyrzekł wuj. – Możecie polegać na Choodzie, i będziecie mieli

Deevee. I w czym problem?

Usta Tash zacisnęły się w prostą cienką linię. Jak mogła mu to wytłumaczyć? Jak Hoole mógł

tego nie rozumieć? Jej rodzice zostawili ją pod opieką obcych, a potem zginęli. Teraz Hoole

robił to samo. I jeszcze to uczucie ciągłej obserwacji ciągle niepokoiło Tash. Ale wiedziała,

że nie będzie w stanie zmusić Hoola do zrozumienia, więc zamiast tego nie powiedziała nic.

Hoole odwrócił się do Chooda. – Więc to załatwione. Jeszcze raz. Dziękuje.

Chood się skłonił. – Naszym celem jest służyć. Powiedział im gdzie mieszka i się odwrócił.

Tash i Zak bywali w kantynach już wcześniej, ale nigdy w miejscu takim jak te. Zamiast

jasno oświetlonej sali gdzie ludzie mogli zobaczyć to co jedzą i piją, kantyna była ciemna i

zadymiona. Tash nie była w stanie powiedzieć ile ludzi jest w środku, ponieważ wszyscy

ukrywali się w cieniu. Połowa z nich szeptała do siebie, podczas gdy druga część wrzeszczała

głośno wokół stolików do sabacca albo przy barze.

Kiedy ich oczy przystosowały się do panującego mroku, Zak i Tash mogli dostrzec niektóre z

postaci w barze. Większość z nich było ludźmi, ale wmieszało się też kilka innych gatunków.

Rozpoznali rogatego Devaronianina, Shistavanina o głowie wilka, i gigantycznego Wookiego

górującego ponad kilkoma ludźmi w rogu. Dłonie, macki, płetwy zaciskały się wokół kubków

wypełnionych obcymi trunkami. Każdy pijący miał twarde spojrzenie kogoś, będącego już w

wielu walkach i szukającego następnych.

Nowoprzybyli mieli właśnie zasiąść przy małym stoliku kiedy zabrzmiał głos.- Hoole! W tym

samym momencie Tash poczuła, że wielka dłoń łapie ją za koszulę i ciska nią o ścianę.

Ktoś mierzył do niej z blastera prosto między oczy.

background image

18

ROZDIAŁ 5

Ręka i ramię, które ją trzymało było prawie tak duże jak Tash, a ciało do którego było

przyczepione było jeszcze większe. Patrząc w górę, Tash rozpoznała kwadratową, paskudną

twarz Ganka. Zabójca Gank, jak powszechnie byli nazywani. Mogła zobaczyć dlaczego. Jego

żółta, kwadratowa głowa była wykręcona w stałą plątaninę, zakończoną u góry przez okrutny

świdrujący wzrok. Jego masywne ramiona wyglądały jak małe wzgórza, a jego ramiona były

tak grube jak pień drzewa. Gankowie zwykle pracowali jako najemnicy albo ochroniarze dla

bogatych lordów przestępczych. Dlaczego akurat ten przyczepił się do niej.

Tash miała swoją odpowiedź w następnej chwili. Cała kantyna się uciszyła i

znieruchomiała pod czas gdy każdy obserwował i czekał, co się stanie dalej. Kątem oka Tash

zauważyła, że Zaka też ktoś trzyma i mierzy do niego z blastera. Ktoś nawet mierzył do

Deevee. Tylko wujek Hoole pozostał nietknięty. Stał twarzą w twarz z najbardziej odrażającą

istotą jaką Tash w życiu widziała. Był to olbrzymi ślimak z dwoma tłustymi ramionami

wystającymi z grubego, mięsistego ciała. Kiedy mówił ślina ściekała z krawędzi jego

szerokiej twarzy. Była to istota, która krzyknęła imię Hoole’a. Moment później Tash

dowiedziała się kim była istota. Hutt Smada.

- Hoole!- Hutt Smada ryknął znowu. – Co za miła niespodzianka

- Powiedz swoim zbirom, żeby puścili wolno moją siostrzenicę i mojego siostrzeńca Smada –

powiedział Hoole niskim głosem.

-Nie – odpowiedział oślizgły Hutt – Nie, dopóki nie będziemy mieli okazji porozmawiać. I,

tak przy okazji, w chwili gdy użyjesz swoich zmiennokształtnych mocy, moi ochroniarze

przerobią twoich małych przyjaciół na karmę dla Banth.

- Zostaw nas w spokoju! - zażądał Zak

- Czego chcesz? – zawołała Tash

Ciało Smady się zatrzęsło kiedy się zaśmiał i spojrzał na Tash.

-To proste. Chce żeby twój wuj dla mnie pracował. Potrzebuje profesjonalistę, który

wyeliminuje niektórych moich przeciwników, a jego zmiennokształtne talenty czynią z niego

idealną broń.

- Jesteś szalony! – odpowiedziała Tash – Wujek Hoole to naukowiec a nie zabójca.

Hutt się zaśmiał – Ho, ho czy aby na pewno? Więc, powiem tylko że jest jeszcze wiele

rzeczy, których nie wiecie o swoim wuju.

background image

19

Tash była zbita z tropu. Co on chce przez to powiedzieć?

- Marnujesz swój czas Smado – powiedział Hoole – Co w ogóle robisz na tej zacofanej

planecie ?

Smada wytarł ślinę ze swojej tłustej twarzy.

- Wojny gangów na mojej rodzinnej planecie, sprawiły, iż musiałem wziąć krótki urlop.

- Masz na myśli ukrywanie się – przerwał Zak.

Smada kontynuował. Właściwie, owe wojny gangów są powodem dla którego potrzebuje

zabójcy. Dopóki takiego nie znajdę , ta planeta wydaje się idealnym schronieniem przez jakiś

czas. Smada pochylił się do przodu póki jego odrażająca twarz nie znalazła się o kilka cali od

Hoole’a. – I miałem rację. Ponieważ uśmiech losu, sprowadził tu także ciebie. A teraz

będziesz pracował dla mnie.

Hoole potrząsnął głową – Powiedziałem ci nie, kiedy ostatni raz się spotkaliśmy, Smada.

Hutt ryknął. -A ja ci powiedziałem, że nikt nie odmawia Huttowi Smadzie. Powiedziałem ci

także, że jeśli spotkamy się jeszcze kiedyś, nie będę pytał tak uprzejmie. Więc jeśli

odmawiasz pracy dla mnie teraz, rozpylę twoje małe bachory na atomy.

Nagle z cienia wyszedł wysoki mężczyzna, celując podniszczonym blasterem w stronę

Smady. – Nie sądzę – powiedział.

- To nie twoje zmartwienie obcy - ryknął Smada

Wysoki mężczyzna odpowiedział z pewnym siebie uśmiechem – To moja sprawa.

- I moja- rzekła młoda kobieta, która pojawiła się obok niego.

- I moja – powiedział inny mężczyzna o blond włosach. Zapalił dziwną, błyszcząca broń,

która wyglądała jak miecz zrobiony z czystej energii. Tash wzięła głęboki oddech. Miecz

świetlny Jedi.

- I jego – powiedział wysoki mężczyzna, wskazując na dużego Wookiego, którego Tash

widziała wcześniej. Futrzasty Wookiee wydał z siebie groźny ryk. Gdyby wyraz twarzy mógł

się zamienić w lasery, Smada spaliłby ich wszystkich. Ale on najzwyczajniej w świecie nie

chciał walczyć. – D’vouran jest małą planetą, Hoole. Jeszcze się spotkamy.

Smada dał znak swoim zbirom, którzy uwolnili Zaka i Tash. Tash zobaczyła, że Smada siada

na grawisaniach, wysokiej platformie, która unosiła się w powietrzu. Otoczony

ochroniarzami, Hutt Smada wyleciał z kantyny. Jako, że nie zostało nic więcej do oglądania,

reszta stałych bywalców kantyna wróciła do swoich zajęć a hałas zapanował na nowo.

Wysoki mężczyzna i kobieta schowali swoje blastery do kabury, podczas gdy blondyn

wyłączył swój miecz świetlny. Za nimi stały dwa drozdy, baryłkowata jednostka R2 i złoty

robot protokolarny.

background image

20

- Ojej, co za ulga! Prawie dostałem zwarcia- powiedział droid – Czy nie powinniśmy

powiadomić władz ?

- Przymknij się Threepio – powiedział wysoki mężczyzna – Nie ma żadnych władz na

D’vouranie. Tylko Enzeenianie, a oni są zbyt przyjacielscy, żeby coś zrobić ze Smadą.

Sporzał na Hoole’a. – Wszyscy cali?

- Tak – powiedział Hoole – Na szczęście Smada bardziej chciał nas nastraszyć niż kogoś

skrzywdzić. Dziękuję wam za pomoc.

- O co tu chodziło? – spytała Tash swojego wuja – Wyglądało na to ,że cię zna.- zauważył

młody człowiek z mieczem świetlnym.

Hoole się zawahał. Wreszcie powiedział ostrożnie – Tak. On … zaoferował mi pracę kilka lat

wcześniej. Kiedy jej nie przyjąłem przysiągł, że się zemści. To zbieg okoliczności przyniósł

nas razem na tą planetę.

- Nieszczęśliwy zbieg okoliczności – powiedziałabym – dodała kobieta – Ten Smada cuchnął

okropnie nawet jak na Hutta.

- Znam gorszych – powiedział wysoki mężczyzna

- Shi’idoid przedstawił się – Nazywam się Hoole

- Jestem Han Solo. Mów mi Han- powiedział wysoki mężczyzna . Miał tą swobodną pewność

siebie, która cechowała gwiezdnych pilotów. To mój partner Chewbacca –dodał, wskazując

na Wookiego. Potem wskazał kobietę – A to jest…

- Księżniczka Leia – dokończyła Tash

- Kobieta zamrugała. Wszyscy nowoprzybyli rozejrzeli się, aby upewnić się, że nikt tego nie

usłyszał Ręka Hana Solo powędrowała w kierunku blastera zawieszonego na jego biodrze.

- Młody człowiek z mieczem świetlnym zauważył ten ruch i powiedział – W porządku Hanie.

Ale Han mruknął – Nie zamierzam ryzykować.

Kobieta, Leia łagodnie położyła swoją dłoń na jego dłoni. – Pozwól mi się tym zająć – A do

Tash powiedziała. Dlaczego sądzisz, że tak właśnie mam na imię.

- Zak pokręcił głową – Na pewno. Tash ma zawsze rację w tego rodzaju sprawach. To

dziwne.

Tash powiedziała – To nie takie dziwne – Zak i ja mieszkaliśmy na Alderaanie, tzn. tam skąd

pochodzisz. To znaczy, mieszkaliśmy… przed… no wiesz.

Mogła wyczytać z twarzy kobiety, że Leia wiedziała bardzo dobrze co się stało z Alderaanem.

Obok niej, Zak prawie krzyknął – Hej czy wy jesteście Rebeliiantami?

Zak! –syknęła Tash

background image

21

Na twarzy Han pojawił się wyraz niezadowolenia.- Zajmujemy się swoimi sprawami,

dzieciaku, i ty też powinieneś.

- Jesteśmy badaczami – Leia przerwała łagodnie – Szukamy na tej planecie naszych

przyjaciół. Właśnie mieliśmy odlatywać, ale nie mogliśmy siedzieć z tyłu i pozwalać temu

Huttowi ci grozić.

Tash usłyszała odpowiedź Hoola – Ja też jestem badaczem – Ale przypomniała sobie słowa

Hutta. Jest wiele rzeczy o swoim wuju, których nie wiecie.

- A może – powiedziała z wahaniem Tash – moglibyśmy usiąść na chwilę. Moglibyście

opowiedzieć nam o swoich badanich.

- Oczywiście, że tak –przerwała Leia zerkając szybko na Hana. – Zostaniemy przynajmniej

dopóki się nie upewnimy, że Hutt nie wróci.

Obie grupy usiadły razem. Han Solo oparł stopy o puste krzesło. – Zamawiajcie co tylko

chcecie. Jak wiecie jedzenie jest za darmo. Ci Enzeenianie będą cię karmić aż pękniesz.

Wujek Hoole przytaknął – Spotkaliśmy tylko jednego, ale wydawał się bardzo przyjacielski.

Ku radości Zaka, zamówili jedzenie u mijającego ich kelnera. Kilka chwil później

Enzeenianin pojawił się z powrotem z talerzami wypełnionymi po brzegi każdym rodzajem

egzotycznych mięs, ciast i owoców. Zak zmarszczył nos na widok potrawy pełnej

ośmionogich owadów pokrytych różowym sosem. Ale kiedy zanurzył palec w sosie i

spróbował go, jego oczy się rozjaśniły i zaczął go pałaszować. Jedynym przy stole, który za

nim nadążał był Wookiee.

Tash nie miała apetytu. Jej żołądek zawiązał się w supeł- uczucie strachu nie znikło.

Próbowała je zignorować. Była to prawdopodobnie tylko jej wyobraźnia, i nie chciała z siebie

zrobić głuca w ten sam sposób, kiedy Enzeenianin założył jej kwiaty na szyję.

Kiedy zaczęli jeść, wszyscy się odprężyli. Nawet Han Solo wydawał się być

zainteresowany, kiedy Hoole i Zak opisywali swoją podróż.Ale Tash rozpraszała się między

jedną rozmową a drugą, nie będąc w stanie się skoncentrować. Deevee został przyparty do

muru przez C-3PO i jego towarzysza, R2D2.

-…i wtedy znalazłem się sam na planecie Tatooine wędrując przez tę okropną pustynię. –

mówił Threepio – To było przerażające.

- Fascynujące. Jestem pewien – Wyglądał na tak znudzonego jak tylko mógł być droid.

- Poczekaj aż powiem ci co się stało dalej – powiedział drżącym głosem Threepio

- Nie przypuszczam, że zostaniesz wyłączony, albo coś w tym rodzaju? – spytał Deevee

- Cóż, nie.

- Szkoda – mruknąć nieszczęśliwy droid – Więc, możesz równie dobrze kontynuować.

background image

22

Tash nie mogła skupić uwagi. Może chodziło o egzotyczne jedzenie, a może uczucie

obserwacji przez kogoś się nasiliło, ale pomyślała, że może być chora. Wrażenie było tak

silne, że właściwie zapomniała o blondynie z mieczem świetlnym Jedi, dopóki nie pochylił

się nad stołem i nie odezwał się do niej. – Czy wszystko w porządku? – zapytał

- Eee, tak, w porządku – powiedziała

Młody człowiek się uśmiechnął – Masz na imię Tash, prawda? Jestem Luke. Luke Skywalker

Coś w nim sprawiło, że poczuła się dziwnie. Nie dziwnie w sposób jaki czuła do chłopców na

Alderaanie, wyrosła z tego. To było uczucie…ulgi. Tash poczuła jakby czekała na spotkanie z

kimś takim jak Luke Skywalker przez całe życie. Jego niebieskie oczy wpatrywały się w nią

niczym skaner sięgający najgłębszych myśli. – Coś cię gnębi.

- Tak myślę – zaczęła Tash. Nigdy nie lubiła mówić ludziom o swoich przeczuciach, które

czasami miała. Ale stwierdziła, że może mu spokojnie zaufać. –Myślę, że czuję się trochę

zaniepokojona. Nie wiem co dokładnie, ale coś nie daje mi spokoju. To pewnie tylko moja

wyobraźnia. Nie spodziewała się że zrozumie, dotąd nikt nie rozumiał.

Ku jej zdziwieniu Luke powiedział – Niedawno, dobry przyjaciel dał mi bardzo ważną lekcję:

zaufaj swoim uczuciom.

Przy następnym krześle, Chewbacca warknął pytanie w kierunku Hoola, a Han przetłumaczył.

– Więc mówicie, że wyskoczyliście z nadprzestrzeni piętnaście minut za wcześnie.

Wujek Hoole przytaknął – Spowodowało to wielką ilość szkód w naszym statku.

- To samo przytrafiło się nam. Mój statek, Sokół Millenium jest mocno poobijany. Gwiezdny

pilot potrząsnął głową. – Sam nie wiem, może to po prostu błąd w gwiezdnych mapach.

- Być może – zgodził się wujek Hoole – Ale w naszym przypadku myślę, że chodziło o

problemy na pokładzie statku. Spojrzał krzywo na Tash.

Zak się zasmiał - Ma na myśli Tash. Bawiła się w kokpicie w rycerza Jedi.

Tash poczuła, że jej twarz staje się czerwona. Luke Skywalker uniósł brew i rzucił jej

porozumiewawczy uśmiech – Więc chcesz być Jedi, prawda?

- Czytałam o nich – przyznała się – Moi rodzice byli na Alderaanie kiedy… no wiesz. Zawsze

myślałam, że gdyby było więcej Jedi, nie dopuściliby, żeby to się stało.

- Zrobili co w ich mocy, Tash – rzekł Luke – To wszystko, co każdy z nasz może zrobić.

- Czy, czy jesteś Jedi? – spytała niemal szeptem, wskazując na jego miecz świetlny.

Luke pokręcił głową. – Chciałbym powiedzieć, że jestem. Ale nie, nie jestem. Ten miecz

świetlny należał do mojego ojca. Tash przytaknęła smutno – Mówią, że Jedi wyginęli. Więc

nie wiem jak znajdę kiedyś jakiegoś, aby mnie uczył. Luke położył dłoń na jej ramieniu.

background image

23

Szepnął. - Nie trać nadziei. Możesz być zaskoczona. Jedi mogą wrócić któregoś dnia szukając

właśnie ciebie.

Tash chciała wiedzieć co on miał na myśli. Ale nie miała nawet okazji zapytać. Ponieważ w

tym momencie ktoś krzyknął.

ROZDZIAŁ 6

Krzyk dochodził z zewnątrz, gdzieś w okolicach kantyny. Większość stałych

bywalców podniosła wzrok na tyle długo, aby upewnić się, że nie grozi im żadne

niebezpieczeństwo, a później zignorowali krzyki. Przybyli na tą planetę aby uciec od

kłopotów, a nie żeby ich szukać. Ale każdy przy stole Tash wyskoczył w górę i pobiegł w

kierunku drzwi. Krzyki dochodziły od tylnej strony kantyny. Ich nowi przyjaciele – Tash była

teraz pewna, że to rebelianci, ponieważ zachowali się tak odważnie – wyciągnęli broń.

Ale ulica była opuszczona z wyjątkiem dzikusa, Bebo. Klęczał na kolanach, drapiąc

piach i krzycząc –Nie! Nie! Nie!

Tash nie obawiała się Bebo – Co się stało? –zapytała go.

-Zniknęła! Zniknęła! Szaleniec rechotał. – Moja przyjaciółka Lonni stała tu minutę temu, i po

prostu się rozpłynęła!

-Co to znaczy rozpłynęła? – zapytał Hoole

Bebo wstał. W jego oczach pojawiło się dzikie światło. - Mam na myśli, że się rozpłynęła.

Nie ma jej. Znikła. I to wszystko moja wina. Przekonałem ją, żeby wyszła z ukrycia. Żeby

wszystkich ostrzec. Nie wierzyli mi, ale mogli uwierzyć jej. Przyszła, bo powiedziałem, że

będzie bezpieczna. Ale zniknęła. Stała tutaj a potem już jej nie było.

Chociaż nikt nie wyszedł z kantyny, kilku osadników przybyło aby zbadać krzyki. Ci

ludzie wyglądali na bardziej zrównoważonych, zuważyła Tash. Prawdopodobnie rodziny i

pionierzy, o których wspominał Chood. Ale wydawali się tak samo mało zainteresowani

bełkotem Bebo jak i stali bywalcy kantyny. W zasadzie większość z nich się śmiała.

Ktoś zawołał –Dalej Bebo, opowiedz nam coś jeszcze.

Tak – dodał któryś – Opowiedz nam o znikających ludziach.

- I o niewidzialnych potworach!

- A może to byli niewidzialni ludzie i znikające potwory.

background image

24

Tłum zaśmiał się z tego dowcipu. Pojawił się Chood, i przez sekundę, Tash pomyślała że

widzi jak jego uśmiech znika z twarzy na widok Bebo. Ale pojawił się znowu, tak pogodny

jak nigdy. – Czy mogę w czymś służyć ?

Tash wskazała na Bebo. – On potrzebuje pomocy. Jego przyjaciółka zniknęła.

Chood westchnął. – Przepraszam jeśli to kogoś zaniepokoiło. Niestety Bebo robił to wiele

razy przedtem. Jestem pewny, że nikt więcej nie zginął.

- Lonni zniknęła – głos Bebo zniżył się do szeptu – Była moją jedyną przyjaciółką.

Tash poczuła, że coś złapało ją za serce. Wiedziała jak to jest stracić kogoś.

Jeden z osadników wykrzyknął – Jesteś szalony Bebo!

Chood przytaknął – Smutne, ale to prawda. Odkąd tu przyszedł, biedny Bebo wygadywał

różne brednie o zniknięciach.

- To prawda – odpowiedział Bebo – Oni zginęli. Cała załoga Mizantropa. Zniknęła.

Chood popatrzył z sympatią na Bebo, a potem odwrócił się do Hoola i reszty i powiedział

łagodnie – To smutna historia. Mizantrop był statkiem dostawczym, który jako pierwszy się

tu rozbił. Bebo, ten tutaj, był kapitanem i jedynym ocalałym. Obawiam się, że nie poradził

sobie z poczuciem winy. To go załamało.

- Nie, nie, nie – Bebo się sprzeczał – Zniknęli. Wszyscy.

- Powinien być leczony w szpitalu psychiatrycznym. – zuważył Deevee

To nie takie proste – odpowiedział Chood – Oficjalny raport mówi, że był on odpowiedzialny

za tą tragedię. Jeśli opuści planetę, zostanie wtrącony do więzienia. Ale Enzeenianie są trochę

bardziej wyrozumiali, więc pozwoliliśmy mu żyć tutaj, pomimo fakt, że nieustannie zakłóca

porządek, który staramy się stworzyć dla naszych osadników.

- Sprawdzałeś, czy byli inni ocalali tak jak on twierdzi ? – zapytał Hoole – Kim jest ta Lonni,

o której mówi ?

- Było pełne śledztwo w sprawie katastrofy – odpowiedział Enzeen – A imperialni urzędnicy

nie potwierdzili, że ktoś ocalał.

- Ten Bebo bredzi, ale oni nie powinni żyć.

- To kłamstwo – załamał się Bebo – Ona tu była!

- Ach tak? – rzekł Chood. Jego głos był nadal spokojny i przyjemny. Więc powiedz mi Bebo,

gdzie była twoja przyjaciółka kiedy zniknęła ?

Bebo wskazał na ziemię. – Tutaj, właśnie tutaj. Przechadzailiśmy się, i puf! Nie było jej !

- Przechadzaliście się, mówisz? Więc to są ślady twoich stóp ? Chood wskazał na linię śladów

na brudnej drodze.

- Tak, to tutaj byłem.

background image

25

- Więc , gdzie są ślady stóp twojej przyjaciółki – zapytał Enzeenianin.

- Czemu są pewni... – po raz pierwszy, Bebo przestał mruczeć sam do siebie. Nie było innych

śladów na ziemi. Nie było znaku, że ktoś oprócz Bebo stał tutaj. – Ale ona tu była! Właśnie

tutaj.

Chood wzruszył ramionami – Widzicie. Jest całkiem szalony. To żałosne.

- Nie możesz mu jakoś pomóc? Przynajmniej przeszukaj wioskę? – poprosiła Tash

- Możemy, ale niczego nie znajdziemy – powiedział Chood – Ludzie, którzy chcą być

odnalezieni na D’vouran, są łatwi do znalezienia. Ci którzy pragną się ukryć, no cóż, to duża

planeta.

Do tego czasu, większość osadników straciło zainteresowanie i wróciło do swoich zajęć.

Wujek Hoole, także, chciał iść dalej. – Chodźmy Tash – powiedział. – Ci ludzie zaoferowali

się, że pomogą nam naprawić „Beztroskiego przemytnika” i nie możemy kazać im czekać.

Kiedy inni się odwrócili, Tash powiedziała łagodnie do Bebo – Przykro mi, ale nie mogę Ci

pomóc. Chciałabym, aby było coś co mogę dla ciebie zrobić.

Bebo rzucił jej zimne i surowe spojrzenie – To nie ma znaczenia. Niedługo będziesz martwa.

Wszyscy zginiecie.

ROZDZIAŁ 7

Wyraz twarzy Bebo wciąż nie dawał Tash spokoju, kiedy podążała za swoim bratem i innymi

z powrotem do kosmoportu. Han i Chewbacca zbadali stan silników „Beztroskiego

Przemytnika” – i Han przytaknął z pewnością siebie – Nie martw się, sprawimy, że będzie

skakał na jednej nodze zanim się obejrzysz.

- On naprawdę zamierza to zrobić – rzekła Leia – Jeśli potrafi utrzymać swoją kupę złomu w

powietrzu, na pewno da radę z twoim statkiem.

Han wyglądał na urażonego – Sokół to najlepszy statek w całej galaktyce. Wskazał palcem na

fregatę w kształcie spodka na lądowisku.

- To twój satek? –spytał Zak – Myślałem, że to jakaś kupa złomu.

- Zak! – zbeształa go Tash

Ale Han najwyrażniej spotkał się z taką reakcją wcześniej – Powiem ci coś, posiedź cicho

przez około pół godziny kiedy będę pracował, a ja ci pokaże takie rzeczy w Sokole, które

imperialni inżynierowi chcieliby dostać w swoje łapy.

background image

26

Kiedy zabrali się do pracy, Tash zaczęła chodzić niespokojnie. Nie mogła wyrzucić

urażonego, gniewnego widoku ze swojej głowy, a jego głos szeptał jej do ucha – Wszyscy

zginiecie!

Luke Skywalker pojawił się obok niej. – Nadal masz to uczucie?

- Tak – odpowiedziała, jeszcze raz zaskoczona jego spostrzegawczością. – Nie mogłabym

pomóc współczując Bebo. Nie wiem dlaczego, ale czułąm, jakby mówił mi prawdę. Czułam,

że powinnam sprawdzić jego historię.

Luke rzekł poważnie – Tak jek mówiłem. Powinnaś zaufać swoim uczuciom.

Pomyślała przez moment – Aby coś zrobić muszę się dostać do HoloNetu, a nie mogę tego

zrobić dopóki „Beztroski Przemytnik” nie stanie na nogi i nie będzie znowu działał.

- Czemu nie użyjesz komputera na pokłądzie Sokoła Millenium? – zaoferował Luke

Kilka minut później, Tash siedziała przy zagraconym stanowisku komputerowym wewnątrz

sponiewieranego frachtowca. Przestudiowała ustawienia komputera. Han Solo nie żartował,

kiedy mówił o modyfikacjach. Nawet komputer wyglądał na sfałszowany.

- Co to? – spytała wskazując na małe czarne pudełko przyczepione do terminala komputera.

- Nie jestem pewien – powiedział Luke. – Ale myślę, że to jakiś rodzaj wykrywacza.

Sygnalizuje kiedy ktoś blokuje sygnał twojego komputera.

- Czemu tego potrzebujesz? – zapytała Tash

Luke uśmiechnął się szeroko – Powiedzmy, że Han nie zawsze pracuje z ludźmi, którym do

końca ufa.

Tash nie pytała dalej. Włączając komputer, wpisała kilka szybkich poleceń i zalogowała się w

serwisie wiadomości Holonetu. Potem wpisała.

WYSZUKAJ : MIZANTROP

Komputer szybko odpowiedział.

SZUKANE SŁOWO MIZANTROP WYSZUKAŁO SZEŚĆSET POZYCJI. WYŚWIETLIĆ

WSZYSTKIE?

Tash jęknęła. To było o wiele za dużo. Musiała zawężyć swoje poszukiwania. Wpisała raz

jeszcze.

WYSZUKAJ : MIZANTROP I D’VOURAN

Komputer odpowiedział : DWIE POZYCJE ZNALEZIONE. WYŚWIETLIĆ?

Pierwsza wiadomość wyglądała jak oficjalny imperialny raport. Tash go wyświetliła.

Raport opisywał stratę statku dostawczego i późniejsze poszukiwania. Miała nadzieję znaleźć

w raporcie coś, co mogło dowieść opowieści Bebo, że byli jacyś ocalali. Ale starciła nadzieję

kiedy przeczytała raport.

background image

27

MIZANTROP POSZEDŁ NA DNO ZE WSZYSTKIMI CZŁONKAMI NA POKŁADZIE.

JEDYNIE PILOT, KAPITAN KEVREB BEBO OCALAŁ. BEBO JEST POSZUKIWANY

W CELU PRZESŁUCHANIA, ALE JEST NA WOLNOŚCI.

Westchnęła – No więc, wydaję mi się, że to by było na tyle. Rzeczywiście zwariował z

poczucia winy.

Drugi plik, co dziwne był zakodowany. – To dziwne, czemu raport wiadomości miałby być

zakodowany?

To imperialny kod – zauważył Luke – Lepiej go nie ruszać.

Tash uśiechnęła się. Zaczęła wprowadzać sygnały, starając się przebić przez zabezpieczenia,

które powsztrzymywały ją przed przeczytaniem imperialnych wiadomości. Ale wpisała tylko

kilka poleceń, kiedy mała czarna skrzynka zaczęła alarmująco piszczeć.

- Co to? – krzyknęła, niemal wyskoczywszy z siedzenia.

- To wykrywacz! Ktoś próbuje cię namierzyć.

-Co zrobić? – zapytała w panice. Alarm się nasilił.

-Wyłącz to!

Uderzyła w wyłącznik. Ekran komputera poczerniał, a alarm ucichł. Tash poczuła że wali jej

serce. – O co tu chodziło?

- Nie wiem – powiedział Luke – Ale najwyraźniej Imperium chce wiedzieć o każdym, kto

pyta o D’vouran.

Tash i Luke wrócili do „Beztroskiego Przemytnika, znajdując Chewbaccę siedzącego z

Zakiem, który majstrował przy ślizgodesce. Miała trochę ponad metr długości, i pół metra

szerokości i wypełniona była zawiłymi obwodami.

- Hej Tash – rzekł Zak radośnie - Chewbacca pomaga mi wymienić instalację w mojej desce.

Będzie podkręcona wystarczająco, aby ścigać się ze śmigaczem.

W pobliżu, Deevee rzekł sucho – A ja mam nadzieję, że Wookiee jest gotowy zapłacić

medyczne rachunki, kiedy złamiesz sobie kark.

Han wytarł olej z rąk i powiedział do Hoole’a – To powinno ci pozwolić na krótką

przejażdżkę. Twoje boczne stabilizatory są uszkodzone, i potrzebujesz kapitalnego remontu,

ale statek zabierze cię z planety.

Hoole podziękował Hanowi a jego przyjaciele zaczęli się przygotowywać do odlotu.

Tash powiedziała bardzo nieśmiało do Luke’a Skywalkera – Nie zdawałam sobie sprawy, że

tak szybko odlatujecie. Chciałam cię zapytać o... o twój miecz świetlny. I, jej głos opadł do

wstydliwego szeptu – o Moc.

background image

28

Uśmiechnął się ciepło. – Nie jestem pewny, ile mógłbym ci powiedzieć, Tash. Ale możemy

jeszcze kiedyś się spotkać a ty i ja możemy wtedy porozmawiać.

Tash poczułą mrowienie w ręcę, kiedy Luke ją uścisnął. Mrowienie pozostało na długo po

tym jak Sokół Millenium wzniósł się w niebo.

Zrobiło się ciemno do czasu, kiedy opuścili port kosmiczny po raz drugi. Zgodnie ze

wskazówkami, które dostali, wujek Hoole poprowadził ich do domu Chooda. Enzeenianin

mieszkał w lesie, niedaleko osady. Chood powitał ich ciepło w swoim domu. Był to skromny

dom, z trzema czy czterema pokojami połączonymi długim korytarzem. Chociaż był dobrze

zbudowany, Tash była zaskoczona gdy zobaczyła, że podłoga była niczym nie pokryta i

brudna tak jak drogi na zewnątrz.

- Mamy swoje tradycje – powiedział Chood kiedy to zauważyła – Lubimy być w

kontakcie z planetą, która jest naszym domem. Chood z pewnością kochał D’vouran. Przez

następną godzinę Hoole, Tash i Zak słuchali kiedy opowiadał o planecie, chwaląc jego

krajobrazy, jego surowce naturalne i jego potencjał.

- Brzmi – szepnął Zak do Tash – jak sprzedawca używanych śmigaczy.Kiedy rozmowa się

kończyła , Tash zorientowała się, że ziewa. To był długi, dziwny dzień- od ich awaryjnego

lądowania poprzez incydent w kantynie po spotkanie Luke’a Skywalkera. Była zmęczona.

Obok niej, przysypiał Zak. Hoole to zauważył – Myślę, ze już czas aby Tash i Zak poszli spać

i czas abym ruszył w drogę.

- Dokąd idziesz? –spytała Tash. Była tak śpiąca, że zapomniała o tajemnicy w jakiej trzymał

swoją pracę.

Przypomniał jej natychmiast. – To moja sprawa. Będę z powrotem przed rankiem. Wybaczcie

mi. Nie mówiąc nic więcej, Hoole wyszedł.

- Czy Shi’idoidzi nigdy nie śpią? – ziewnął Zak. – Ciągle gdzieś ucieka.

To nie dlatego, że jest Shi’idoidem – odpowiedziała Tash – To dlatego, że to wujek Hoole, i

jest w nim coś więcej, niż widać na pierwszy rzut oka. – I, powiedziała do siebie, - zamierzam

się dowiedzieć co to jest.

Tash i Zak dzielili duży pokój gdzie dwa małe, ale wygodne materace do spania leżały

na podłodze. Kiedy zostali sami, Tash odwróciła się do brata. – Nie mogę się pozbyć tego

uczucia, Zak. Cokolwiek bym nie robiła, czuję, że ktoś mnie obserwuje. Powiedziała mu o

zakodowanym imperialnym pliku dotyczącym D’vouran i o alarmie przeciw namierzaniu.

– Przypuszczam, że Imperium wie coś o tej planecie, czego my nie wiemy.

background image

29

Zak już prawie zasnął. – Jestem tak samo wściekły na Imperium jak ty. Ale co oni mogą

takiego złego wiedzieć o tej planecie. Nie sądzisz, że trochę przesadzasz z tymi przeczuciami

Jedi? Wygląda na to, że szukasz dziury w całym. To miejsce jest świetne.

- Myślisz, że blastery mierzące do ciebie są świetne?

- Tak – odpowiedział śpiąco

To dlatego, że nie znasz żadnego lepszego, chciała powiedzieć, ale nie powiedziała. –

Chciałabym mieć trochę twojej pewności siebie – powiedziała zamiast tego.

- Po prostu pohamuj swoje zapędy i się rozluźnij – ziewnął – A teraz wybacz, ale chce

pojeździć na desce jutro i muszę się wyspać.

Tash nie spała jeszcze trochę. Ale w końcu i ona zasnęła.

Jakiś dźwięk wyrwał ją ze snu w środku nocy. Na początku myślała, że to Zak chrapie, ale jej

brat spał cicho w pokoju. Mogła tylko dostrzec jego klatkę piersiową unoszącą się i opadającą

kiedy łagodnie oddychał. Słuchała uważnie. Siorp –siorp. Zaczęła słuchać dokładniej. Siorp-

siorp.

- Zak? – szepnęła – Słyszysz to? Żadnej odpowiedzi. Jej brat spał.

Tash leżała w łóżku, zastanawiając się co robić. Dźwięk pojawiał się, znikał , pojawiał się

znowu kilka razy. Co to mogło być?

W końcu, nie mogła już wytrzymać. Tash wstała i zakradła się do drzwi ich pokoju. Dźwięk

dochodził ze środka domu. Otworzyła drzwi ukradkiem i na palcach wyszła na korytarz.

Siorp-siorp. Siorp-siorp

Świetlica. To stamtąd dochodził odgłos. Tash podkradła się dalej idąc przy samej ścianie. Jej

puls gnał jak szalony, ale coś pchało ją do przodu. Nie ciekawość, właściwie. Bardziej

okropne uczucie, że nie dowiedzenie się co to było byłoby straszniejsze niż odkrycie tego. Jej

serce waliło tak głośno, że była pewna, że ktoś ją usłyszy.

Siorp.

Dźwięk ucichł. Usłyszała, że ktoś powłóczy nogami poprzez ciemność świetlicy. Tash zebrała

się w sobie, a potem ostrożnie wyjrzała zza rogu. Pokój był pusty.

- Czy mogę ci w czymś pomóc?

Tash zdusiła w sobie krzyk, który próbował wydostać się przez gardło.

Chood stał dokładnie za nią. Nawet po ciemku, mogła powiedzieć, że nadal się uśmiecha.

-Ee.. Myślałam, że coś słyszałam – szepnęła

background image

30

- Błąkające się zwierzęta, bez wątpienia – wyjaśnił Enzeenianin – Jesteśmy na skraju lasu.

Jestem pewien, że to nic takiego. Ale czy chcesz abym to sprawdził?

Przerwała. Czy to była jej wyobraźnia, czy Chood wpatrywał się w nią w ciemności? W

cieniu jego uśmiech wyglądał bardziej złowieszczo. – Nie rób sobie problemu –

odpowiedziała.

- To żaden problem. I tak wychodziłęm. Tash nie mogłaby pomóc, ale zapytała – Tak późno?

Pomyślała, że widzi jak uśmiech Chooda się poszerza.

- Obawiam się że tak. Sprawa, która nie może czekać.

Dobrze. Dziękuje.

Chood się skłonił. – Naszym celem jest służyć. Dobranoc.

- Dobranoc odpowiedziała, potykając się i zmierzając z powrotem na korytarz. Poczuła jak

jego oczy wpatrują się w jej plecy. Potem usłyszała zamykające się drzwi, kiedy, wyszedł z

mieszkania.

- Odpręż się – powiedziała do siebie – Też prawdopodobnie gapiłabyś się na kogoś, jeślibyś

znalazła go włóczącego się po twoim domu w środku nocy. – Dzikie zwierzęta.

Cóż, wydaje się to wyjaśnienie dobre jak każde.

Tracisz kontrolę nad swoimi uczuciami, Tash Arranda, pomyślała. Może Zak miał rację.

Może szukasz problemów. Jeśli nie będziesz ostrożna, skończysz jako szaleniec tak jak Bebo.

Do czasu kiedy dotarła do drzwi, Tash zdecydował nie wyciągać żadnych wniosków. Może

Zak miał rację. Miała zbyt dużą obsesję na temat Mocy. Tash pchnęła drzwi, by się

otworzyły. Ktoś pochylał się nad łóżkiem Zaka.

ROZDZIAŁ 8

Dłoń zamknęła się na ustach Tash, tłumiąc jej krzyk. Ugryzła. ją więc.

- Aaargh – zawył ktoś boleśnie, puszczając Tash. Krzyk obudził jej brata, który usiadł na

łóżku prosto jak struna.

- C-co się dzieje?

- Zak, uważaj! Wrzasnęła Tash. Ciemna postać sięgała jego ciała. Nadal pół-przytomny, Zak

wystrzelił z łóżka jak sprężyna, mijając ciemną postać.

- Uciekaj! – wrzasnęła Tash.

background image

31

Nawet w mroku, Tash rozpoznała dwóch wielkich, kwadratowych intruzów – Ganków. Ten,

którego ugryzła nadal masował zranioną rękę. Na dodatek nadepnęła na jego stopę, a potem

wyskoczyła przez drzwi, z Zakiem tuż za nią.

- Pomocy! Pomocy! – zawołała. Ale nie było nikogo, kto by ją usłyszał. Wujek Hoole

wyszedł zajmować się swoją tajemniczą pracą. Chood poszedł zająć się jakąś sprawą. Byli

sami w domu.

- Musimy się stąd wydostać! – powiedziała Zakowi, który dopiero co oprzytomniał. Pobiegł

za nią kiedy otworzyła drzwi i uciekła na zewnątrz. Nocne niebo D’vourana obudziło szybko

Zaka.

- Co to było? – zapytał dysząc ciężko, kiedy biegł próbując dogonić swoją siostrę.

- Smada ! Jego zbiry!- było wszystkim co mogło z siebie wydobyć pomiędzy wdechami,

kiedy biegła w kierunku centrum miasta.

To było wszystko czego Zak potrzebował. Zaczął przebierać tak nogami, że wkrótce dogonił

siostrę. Nie trudził się, aby się odwracać.

Tash odwróciła się , ale wiedziała co zobaczy. Dwóch Ganków było za nimi. Jak na dużych,

ciężkich brutali biegli szybko. Chociaż Zak i Tash dobiegli już do głównej ulicy małej wioski,

dwóch Ganków ich doganiało.

- Pomocy! Pomocy ! – krzyknęła. Ale było późno w nocy, i ulice były opuszczone. Kilka

świateł się zapaliło w niektórych domach, ale Tash bała się zatrzymać. Słyszała ciężkie kroki

zbliżających się Ganków.

Próbowała ich zgubić skręcając gwałtownie ostro w prawo, w boczną uliczkę. Prosto w ślepy

zaułek.

Kantyna „Nie wchodźcie” pojawiła się przed nimi. Nie czas na odwracanie się. Z każdym

następnym uderzeniem serca, Tash pognała do drzwi i palnęła w przycisk otwierania.

Było zamknięte.

- Otwórzcie! –wrzasnęła, waląc w drzwi.

- Otwórzcie! Pomocy! – dodał Zak

Za nimi Tash usłyszała dwa nagłe krzyki. Wywołało to ciarki na jej kręgosłupie. Gankowie

musieli być wściekli. Rozerwą ich na strzępy jak tylko ich złapią. Krzyki nagle ustały, ale

Tash waliła w drzwi tak mocno, że tego nie zauważyła.

- Otwórzcie! Proszę! – błagała Tash. W każdej chwili spodziewała się poczuć ciężką rękę

Ganka na swoim gardle, albo błyskawice blastera na swoich plecach. – Pomocy !

Wreszcie drzwi się otworzyły. Kilku zaskoczonych osadników z zaczerwienionymi oczami

potykając się wyszło na zewnątrz.

background image

32

- Co się tu dzieje ? – zażądał odpowiedzi jeden z nich.

- Gonią nas ! Pomocy! – błagała Tash

- Kto was goni ? – zapyatał osadnik

- Oni! –powiedziała Tash, wskazując na ulicę za nią

Ale nikogo tam nie było.

ROZDZIAŁ 9

Zak i Tash siedli w świetlicy w domu Chooda, gdzie siedzieli już od prawie godziny.

Nadal było późno w nocy i Zak przysypiał. Nawet Tash ziewała – adrenalina, która została

przez nią przepompowana dawno minęła. Hoole wrócił- ale skąd? Tash zdziwiła się widząc

wioskę w takim hałasie. Całe miasteczko zostało zbudzone przez krzyki Tash i Zaka, tylko po

to, żeby usłyszeć, że historia jaką usłyszeli była tak wiarygodna jak wymysły Bebo.

Wujek Hoole dopiero co skończył przepraszać większość osadników w wiosce i

wszystkich Enzeenów. Wreszcie siadł naprzeciw Zaka i Tash. Jego twarz Shi’idoida

zmarszczyła brwi ze zmęczenia.

- Wy dwoje zdołaliście zrobić z nas najbardziej niepopularnych ludzi w wiosce.

Tash, oczywiście opowiedziała mu swoją historię. Było dwóch Ganków. Ścigali ich. Pognała

do kantyny „Nie wchodźcie” i zaczęła walić w drzwi. Następną rzeczą, którą wiedziała, było

to, że Gankowie zniknęli.

- Nie było żadnych Ganków – powiedział Hoole – Mieliście zły sen.

- Byli tam – upierała się Tash – Musieli przestać nas gonić, kiedy zaczęliśmy krzyczeć.

Hoole pokręcił głową.

- Sprawdziłęm. Nie było nawet żadnych śladów stóp. To była ślepa uliczka. Gdzie by się

podziali?

- Nie wiem!

-Tash- Hoole przyjrzał się jej bacznie – Osadnicy w kantynie „Nie wchodźcie” powiedzieli,

że widzieli tylko ciebie i Zaka krzyczącego tak głośno, jakby cała planeta miała się rozpaść.

Nikt więcej nie widział Ganków.

- Zak widział, prawda Zak? – szukała poparcia u brata

- Hmm.... tak. Tak sądzę.

- Sądzisz? – wujek Hoole naciskał

Zak spuścił głowę. Chciał pomóc siostrze, ale…

background image

33

- No cóż, byłem trochę śpiący. Słyszałem jak Tash wrzeszczała „Uciekaj!” więc uciekałem.

Tzn. myślę, że coś widziałem. Widziałem cienie. Było ciemno. Ale prawdopodobnie coś tam

było.

Hoole pokręcił głową.

- Prawdopodobnie? Zak popatrz na to z tej strony. Powiedzmy, że historia Tash dotyczy

napęd nadprzestrzennego na statku. I powiedzmy, że to co widziałeś to obwód motywatora.

Teraz, jeśli napęd jest dobry, podłączasz obwód i przyśpieszasz do prędkości światła. Ale jeśli

jest zły, w momencie kiedy podłączasz obwód cały silnik eksploduje. Więc musisz być

pewien.

Hoole spytał jeszcze raz.

- Czy teraz podłączysz obwód?

Zak się zawahał, ale tylko dlatego, że poczuł się winny. Walczył ze sobą, aby coś powiedzieć.

- Tash, przepraszam. Ja po prostu… byłem zbyt śpiący. Właściwie to nic nie widziałem.

- Zak! – Tash prawie była w łzach.

- Nie płacz Tash – powiedział Hoole – Nikt cię za nic nie wini. Po prostu miałaś zły sen.

- To się działo naprawdę. Ugryzłam jego wstrętny palec.

- Śniłaś, że kogoś ugryzłaś. To wydawało się tak prawdziwe, że zmusiło cię do chodzenia

albo raczej biegania w czasie snu. Taki rzeczy się zdarzają.

- Nie nalegała uparcie. Byłam świadoma. Widziałam ich. Czemu nie znajdziemy tego Hutta i

zmusimy, aby przyznał, że wysłał za nami zbirów! Potem spytaj go, gdzie są teraz. Powie ci,

że zniknęli.

Hoole rozważył poważnie tą opcję. – To by było trudne. Smada ma małą fortecę w środku

lasu. Jeśli tam pójdziemy, przypuszczam, że nie wyjdziemy już stamtąd.. i wątpie, czy Smada

przyzna się do porwania tylko dlatego, że go o to prosimy.

Hoole westchnął. Właściwie to winię siebie. Wiem jak musi być wam ciężko od czasu… tej

tragedii. Myślałem, że to zainteresowanie Jedi wyrzuci z ciebie smutek. Ale teraz twoja

wyobraźnia zapędziła cię w obsesję na temat Jedi. To musi się skończyć. Na początku

zakłóciłaś pracę komputera nawigacyjnego. Potem Chood mówi mi, że się włóczysz w środku

nocy, a teraz te sny. Shi’idoid położył dłoń na ramieniu Tash. Gest był niezdarny, ale

wiedziała, że chciał dobrze.

- Tash musisz po prostu zrozumieć, że nie wszystko w galaktyce jest wielką tajemnicą.

Niektóre rzeczy są takie na jakie wyglądają. Nie musisz się zastanawiać nad Mocą za każdym

razem gdy zawieje wiatr. Rozumiesz ?

background image

34

Tash popatrzyła w górę na sufit, a potem w dół na brudną podłogę. Czy rozumiała? Nie była

pewna. Życie było takie zagmatwane! Czy powinna ufać swoim uczuciom, czy zdrowemu

rozsądkowi? Jej uczucia mówiły jej, że była w niebezpieczeństwie, że każdy był w

niebezpieczeństwie. Ale jej zdrowy rozsądek mówił jej, nie było tam nic czego można było

się obawiać, z wyjątkiem historyjek szaleńca i jej własnej wyobraźni. Poza Huttem Smadą,

D’vouran wydawał się być przyjazną planeta.

Może zbyt usilnie szukał tajemnic we wszystkim. Nawet odkąd jej rodzice zmarli czuła złość.

Może to uczucie strachu było tylko wymówką,żeby być złym na coś.

Jej wuj czekał, że coś powie. Wreszcie rzekłą.

- W porządku wujku Hoole. Możesz mieć rację. Może nikt nie zniknął. Ale lepiej obiecaj mi

jedną rzecz. Lepiej żebyś ty i Zak nie zniknęli.

Hoole niemal się uśmiechnął – Obiecuję.

Słońce wzeszło wcześnie następnego ranka, i Zak Arrranda wstał razem z nim. Nie

mógł spać. Na łóżku Tash wreszcie spała. Po tym jak Hoole z nimi rozmawiał, poszli spać.

Nawet Hoole poszedł spać potem, na małym łóżeczku w pokoju Chooda. Ale w swoim

pokoju , Zak słyszał, że jego siostra leży z otwartymi oczami wiercąc się za każdym razem.

Zak zastanawiał się czy zrobił dobrze. Powiedział prawdę czy nie. Po prostu nie był

pewien. I była jedna rzecz, której Zak nie znosił, wątpliwości. To dlatego lubił silniki,

obwody i fizykę. Kiedy budujesz silnik, wyznaczasz kurs w nadprzestrzeni, masz rację albo

nie. Nie było żadnych szarości. Nie ma znaczenia co czułeś. Po prostu dwa razy sprawdziłes

swoje obliczenia i miałeś odpowiedź. Jeśli byłeś w błędzie próbowałeś jeszcze raz.

Całe to gadanie o cieniach, spaniu i snach sprawiło, że stał się nerwowy. Musiał coś

zrobić. Nie był taki jak Tash, która mogła wiecznie siedzieć i myśleć nad problemem aż

pojawi się odpowiedź. Zakowi myślało się najlepiej gdy był w ruchu. Dlatego opuścił dom

Chooda następnego ranka i wyszedł na opuszczone ulice wioski, niosąc swoją deskę.

Poranne powietrze było ciepłe, świeże oraz przesycone wonią lasu, który otaczał

miasteczko. Zak zrozumiał dlaczego ludzie przyjęli zaproszenie Enzeenów, aby osiedlić się

na D’vouranie. Był piękny. Zak wyciągnął deskę z niesionej walizki. Zanim włączył

mikrosilniki deski, włożył kask, łokietniki, i ochraniacze na kolana. Poza tym, jak już mówił

Deeviemu tuzin razy, był śmiałkiem, ale nie był głupi. Jak tylko wszedł na deskę, sprawdził

pasy mocujące na szczycie deski, upewniając się, że przylegają wystarczająco, aby utrzymać

go w miejscu.

background image

35

Deska miała wiele zaawansowanych technicznie urządzeń, ale najważniejsze były

linie mazi zwane pasami mocującymi. Użytkownicy desek na ojczystej planecie Zaka,

Alderaanie zyskali przydomek opadaczy, z powodu kaskaderskich wyczynów, które

wykręcali, kiedy przecinali powietrze, robili piruety a zwłaszcz latali pionowo. To znaczy

używając wbudowanego w deskę systemu antykolizyjnego, lecąc w kierunku ściany z

najwyższą prędkością, a potem skręcająć w prosto w góre. Opadacz był utrzymywany w

powietrzu tylko przez pasy mocujące, które łączyły jego stopy z deską. Większość opadaczy

mogło sobie pozwolić na dwa lub trzy metry jazdy pionowej, zanim grawitacja ich łapała i

wykręcała z powrotem do pozycji pionowej. Rekord wszechczasów w jeździe pionowej to

pięć metrów. Zak planował go pobić.

Położył deskę na ziemi i wszedł na nią. Kontrolery stopy były z tyłu. Zak ugiął kolana,

aby złapać równowagę, potem wyćwiczonym ruchem palca u stóp aktywował repulsor. Jego

żołądek opadł kiedy deska wyskoczyłą wysoko w górę. Zak niemal stracił równowagę a deska

zachwiała się pod nim ale zaraz wyrównał lot.

Modyfikacje Chewbacci dobrze się sprawowały. Może za dobrze. Deska była

zaprojektowana, żeby unosić się nad ziemią na długość ramienia. Zak chciał, aby uniosła się

odrobinę wyżej, ale teraz zorientował się, że unosi się wyżej niż nawet Wookie byłby w stanie

dosięgnąć. Upadek z tej wysokości nie byłby przyjemny. Ale Zak nie zamierzał, aby to go

powstrzymało. Miał do pobicia rekord w jeździe pionowej.

Pędząc naprzód, Zak leciał tnąc powietrze, dopóki nie doleciał do „Nie wchodźcie”.

Miało dwa piętra wysokości. Nawet z dodatkową wysokością jaką osiągnęła deska Zaka, dach

był przynajmniej pięć metrów nad jego głową. Mając dobrą trasę, aby nabrać prędkości, Zak i

jego podkręcona deska będzie w stanie przechylić się do pionu i dostać się na szczyt mając w

zapasie trochę rozpędu.

Włączając przyśpieszenie, Zak pochylił się w skręt, i odleciał od hotelu, a potem

zawrócił i się uniósł. Miał dwadzieścia metrów rozbiegu prosto do białej bocznicy hotelu. To

powinno wystarczyć. Pod hełmem słyszał wiatr pędzący obok jego uszu niczym stłumiony jęk

i musiał mrużyć oczy aby nie łzawiły. Biała ściana ruszyła mu na spotkanie.

Piętnaście metrów.

Niektórzy opadacze mieli reputację leniwych, nieambitnych młodocianych przestępców. W

przypadku Zaka to nie była prawda. Musisz być odważny i bardzo ambitny aby spróbować

jazdy pionowej. Nawet mając do dyspozycji system antykolizyjny, potrzeba prawdziwej

odwagi aby zachować spokój kiedy mkniesz z dużą prędkością w kierunku twardej ściany.

Dziesięć metrów.

background image

36

Zak pamiętał o swoim następnym ruchu. Prawdziwą sztuką w pionowej wspinaczce nie było

ustawienie pionowo deski, ponieważ robiła ona większość roboty za ciebie. Był nim moment

później. Jak tylko deska zmieniła kierunek lotu, jej nos był skierowany prosto w górę. To

znaczyło, że dolne repulsory odpychały się od ściany. Jeżeli jeździec nie utrzymywał idealnej

równowagi i nie odłączył zasilania od dolnych repulsorów we właściwym momencie deska

płynęła po ścianie, obracając jeźdźca i zrzucając go prosto na ziemię.

Pięć metrów

Zak zebrał siły.

Jeden metr.

Teraz!

Kiedy zaskoczył system antykolizyjny, Zak przechylił się do tyłu. Dziób deski przechylił się

do góry i razem z nim Zak. Nagle patrzył w niebo. Używając kontrolerów przy stopach,

przelał moc z dolnych repulsorów do tylnego silnika, próbując osiągnąć wysokość.

Ale zapomniał zrobić tego samego w świeżo podrasowanych silnikach. Te same

silniki, które unosiły go nad ziemią teraz odpychały go od ściany. Zak wraz ze swoją deską

zawisł w powietrzu do góry nogami. Już nie patrzył w niebo, teraz patrzył na miasto, które

było odwrócone o sto osiemdziesiąt stopni. Albo to on był w tej pozycji. A potem grawitacja

wspomagana przez moc odwróconych repulsorów, zrzuciła go na ziemię z głuchym łomotem.

Cieszył się teraz, że założył kask. Mimo wszystko, czuł się jakby wewnątrz głowy

jego mózg eksplodował. Przez moment leżał płasko na plecach wpatrując się w niebo. To

było uczucie jakby całe jego ciało było jednym wielkim siniakiem i pomyślał, że w tej chwili

nie mogło być już gorzej. Do czasu kiedy niebo przesłonił mu widok sadłowatego ciała Hutta

Smady.

-Co za zbieg okoliczności – rzekł Smada – Właśnie szliśmy cię zabić.

ROZDZIAŁ 10

Zak szybko podniósł się na nogi. Ale w tej chwili otoczyło go pięciu Ganków. Smada usiadł

na repulsorowych saniach wśród fałd swojego własnego cielska. Szeroko uśmiechając się

ślimak wsadził jedną łapę do dużej szklanej miski wypełnione żywymi węgorzami. Opuścił

jednego z wijących się stworzeń do buzi po czym oblizał się.

- Przepyszne. A więc, gdzie skończyłem? – zagrzmiał Hutt – Ach tak. Chłopaki.

Gankowie unieśli swoją broń.

background image

37

- Zaczekaj! – krzyknął Zak – Czemu to robisz?

- To wina twojego wuja –powiedział obojętnie przestępczy lord. – Nie współpracował, więc

postanowiłem go przekonać, aby dla mnie pracował. – Zamierzam porwać twoją siostrę, a

ciebie zabić jako ostrzeżenie, że mówię poważnie.

- Szefie, niedługo obudzą się ludzie – burknął jeden z Ganków – Dużo świadków.

- Masz rację. Zabij chłopaka i porzuć jego ciało na wycieraczce. Potem znajdziemy

dziewczynę.

- Skazani na zagładę – ktoś pisnął tak głośno, że nawet Gankowie odskoczyli.

- Potępieni – głos zawył znowu.

Bebo pojawił się za rogiem, powłucząc nogami przez centrum miasta. Chwiał się na lewo i

prawo i krzyczał ile sił w płucach. – Jesteśmy wszyscy skazani na zagładę.

- Ten szaleniec nie będzie mnie dłużej ośmieszał – ryknął Smada – Zamieńcie go w nerfie

mięso.

Jeden z Ganków skierował swój blaster na Bebo i wystrzelił. Blasterowa błyskawica

pomknęła w stronę Bebo. Ale nie dotarła do celu. Zak zamrugał. Musiał uderzyć się w głowę

mocniej niż przypuszczał. Przysiągłby, że promień blastera zniknął w ostatniej chwili.

- Chybiłeś ! – zaśmiał się jeden z Ganków. – Ale ja nie chybię.

Wypalił raz. A potem drugi. Oba strzały nie trafiły w cel i rozłupały bok budynku daleko w

dole ulicy. Bebo, zaskoczony, ale nie ranny, pobiegł się ukryć.

Gankowie stracili cierpliwośc. Pięć blasterów wypaliło jednocześnie, a powietrze wypełniło

się odgłosem energii błyskawic. Bebo zniknął wśród chmury dymu i kurzu. Kiedy się

przejaśniło, Bebo słaniając się leżał na ziemi. Ale był nietknięty.

-Ty przeklęty stary głupcze! – ryknął Smada – Zabije Cię własnoręcznie.

-Nikogo nie zabijesz, Smada. – To był głos Hoole’a.

Smada i jego ochroniarze odwrócili się. Za nimi, stał Hoole na czele dwóch tuzinów

wieśniaków, wrogo nastawieni z braku snu i uzbrojeni w blastery. Tash i Deevee stali za

Shi’idoidem. Smada się roześmiał. Sięgnął swoją grubą łapą do misy ze węgorzami i zjadł

kolejnego.

-Hoole, jesteś głupcem. Czy myślisz,że kilku osadników stanowią wyzwanie dla moich

Ganków.

Głos Hoole był jak stal – Czy chcesz zabić tego mężczyznę tak bardzo, żeby się o tym

przekonać.

- Jestem Hutt Smada! Zabijam kogo chce i kedy tego chcę.

- Nie dzisiaj.

background image

38

Hoole czekał.

Niski, gniewny pomruk wydobył się głęboko z obszernego brzuch Smady. Był Huttem. To

znaczyło, że nie bał się grupy wieśniaków. Ale znaczyło to też, że wiedział kiedy zredukować

straty. Wygranie tej partii nie był warte ryzykowania własnej skóry.

- To już drugi raz kiedy wchodzisz mi w drogę, Hoole. – rzekł Smada – Ale w końcu będziesz

dla mnie pracował. Hutt rzucił złowrogie spojrzenie w kierunku Bebo. – A ty będziesz

martwy nim minie jutrzejszy dzień.

Jeden z Ganków wskoczył na pokład grawisań, skierował je w dół ulicy a reszta łotrów udała

się za nimi. Nikt nie ośmielił się ich zatrzymać. Dopiero kiedy przestępczy lord znikł z pola

widzenia zarówno osadnicy jak i Hoole odetchnęli.

-Zak, nic ci nie jest- spytała Tash.

- Tak myślę – powiedział jej brat – Muszę mu za to podziękować. Wskazał na Bebo.

- Proszę – wrzasnął Bebo w kierunku zgromadzonego tłumu. – Musicie mnie posłuchać. Coś

znalazłem.

Ale osadnicy mieli dość wrażeń jak na jeden poranek. Po krótkich podziękowaniach ze strony

Hoola, odwrócili się i skierowali się do swoich domów. – Jesteście zgubieni! – wrzasnął za

nimi Bebo.

- Co się stało? Spytała Tash Zaka.

Zak wzruszył ramionami. – Nie ma pojęcia ale dzięki temu żyję. To było niesamowite. Ci

Gankowie strzelali w niego ale każdy chybiał. A on po prostu tak stał. Jest bardzo odważny.

- Albo głupi. - dodał DeeVee

-I… Tash, myślę, że mogłaś mieć rację – Zak zaczerwienił się przez chwilę – Przynajmniej

jeśli chodzi o ścigających nas ludzi Smady. Ścigał mnie dzisiaj rano.

- Mówiłam Ci – prawie krzyknęła

- Ale nie wiem nic o znikających Gankach – dodał

- Znikających! – Bebo podskoczył na dźwięk tego słowa – Tak, tak ! Znikających!

Hoole przerwał – Zak, Tash, proszę was, jest na to za wcześnie.

Ale Tash nareszcie znalazła kogoś kto jej wierzy, nawet jeśli miał to być szaleniec.

- Wujku Hoole, chciałabym zostać tu chwilę i porozmawiać z nim przez chwilę.

Hoole rozejrzał się. Hutt zniknął ale na jak długo? – Nie sądzę, aby to było bezpieczne.

- Więc możesz zostać ze mną. Albo Zakiem.

Shi’idoid pokręcił głową. – Muszę iść – powiedział – Gdzie?

- Muszę się zająć ważnymi sprawami – Shi’ido rzekł tajemniczo.

background image

39

Tash przypomniała sobie jeszcze raz, co Smada powiedział jej dzień wcześniej w kantynie.

Co zamierzał wujek Hoole?

- A ja nie miałem za dużo czasu na jazdę na desce – wyjaśnił jej brat

- Tylko na kilka minut, wujku Hoole. Proszę – zaczęła błagać

Hoole w końcu ustąpił – No dobrze. Deevee zostanie z tobą. Spotkamy się na tyłach domu

Chooda. Nie odchodź daleko

Po pierwsze – Tash mruknęła, kiedy jej brat i wuj odeszli.-Najbardziej ponury droid

jakiego kiedykolwiek zaprojektowano będzie stanowił świetne towarzystwo.

- Nie mogę powiedzieć, że jestem dużo szczęśliwszy od Ciebie – Deevee zaintonował –

Bardziej bym był licząc pchły na nerfie. Chociaż znalazłbym tu mnóstwo twoich nowych

przyjaciół.

Bebo kucnął wśród kłębów kurzu. Zaczął kołysać się do tyłu i do przodu, mrucząc do siebie.

Kiedy Tash zbliżyła się do niego i położyła mu dłoń na ramieniu, nie zareagował.

- Bebo, tak masz na imię, prawda? Zero odpowiedzi. – Nic ci nie jest. Żadnego odzewu.

– Wiesz coś o tych zniknięciach.

Zniknięcia! To słowo przywróciło Bebo do życia

- Tak! Zniknięcia. Wiesz.

- Co mi możesz powiedzieć?

Pozwół, że pokażę Ci co znalazłem!

Skoczył na nogi i chwycił rękę Tash.- Chodź! Szybko

Puścił się przodem, ciągnąc Tash za sobą.

- To zaczyna wyglądać jak przygoda. – Deevee narzekał śpiesząc za nimi.

- Nie znoszę przygód.

Zak zdecydował, że jego deska miała zbyt dużą moc. Poszedł do kosmoportu, gdzie

mógł użyć narzędzi z „Beztroskiego Przemytnika”. Obserwował to co robił Chewbacca i był

pewien, że wie co robi. Używając jednej z głowic lądowników jako siedzenia z trzaskiem

otworzył panel na swojej desce. Mógłby obniżyć moc tylko na tyle, żeby miał ostrą jazdę, ale

nie na takiej wysokości.Właśnie miał zamiar dokonać regulacji, kiedy pojawił się nad nim

cień. Moment później, Zak zniknął.

Bebo prowadził Tash z dala od miasta i stronę otaczających go lasów. Był to ciemny

las, gdzie drzewa rosły grube i bardzo blisko siebie. Ich pnie był pokryte sękami, z dużymi

korzeniami, które przebijały się przez powierzchnie. Przypominały Tash macki.

background image

40

- Czy naprawdę powinniśmy tu być? – zapytała. Obejrzała się, ale Deevee został daleko z

tyłu. Bebo nie odpowiedział. Zamiast tego poprowadził ją jeszcze dalej w głąb lasu, dopóki

nie dotarli do bazy dużych drzew. Gigantyczne korzenie zakręcały się ponad głową Tash, a

gałęzie były tak duże, że nie mogła dojrzeć słońca. Pośród drzew było prawie tak ciemno jak

w nocy. W cieniu jednego z największych korzeni Tash rozpoznała otwór w ziemi.

- Tam w dole – powiedział Bebo, wskazując w kierunku dziury. – No dalej

- W dole? – zapytała – Jesteś pewien, że to bezpieczne?

- Bezpieczne? Bezpieczne! Ha , Ha ha! Bebo rechotał. Jeśli chciałaś być bezpieczna, nie

powinnaś przylatywać na D’vouran!

I popchnął ją w kierunku otworu.

ROZDZIAŁ 11

Tash zaczęła krzyczeć, ale leciała tak krótko, że jej krzyk przerodził się tylko w krótkie „Jip”

kiedy wylądowała na czymś tak miękkim ja duża poduszka. Gdzie tylko spojrzała, było

ciemno jak w grobie. Tash miała na tyle wyczycia, że zeszła w drogi, zanim usłyszała jak

Bebo spada za nią, nadal mrucząc i chichocząc do siebie.

- Co ty wyprawiasz? Dlaczego mnie popchnąłeś? – wrzasnęła ze złością.

- Przepraszam, przepraszam, musimy się śpieszyć, trudno. Nie ma czasu do stracenia.

Usłyszała jak Bebo powłóczy nogami w kierunku ciemności.

- Nie zostawiaj mnie tutaj! Gdzie jesteś?

Ale nie odszedł daleko. Tash usłyszała skrzypniącie włączanej dźwigni, i światło zalało

pomieszczenie. Stała w środku podziemnego laboratorium. Albo przynajmniej czegoś w tym

stylu. Fiolki i próbówki leżały rozrzucowone na stołach, a wszędzie było stłuczone szło. Było

także dużo sprzętu komputerowego. Ale większość była popsuta i rozebrana na części. Dalej

w kącie była rozwinięta brudna mata, a wokół były zgromadzone kawałki i części złomu.

Tash zauważyła, oparte o małą półkę, kilka holograficznych zdjęć, bez wątpienia pamiątki.

Każda z nich przedstawiała tą samą piękną kobietę. Na ostatnim hologramie miała przy sobie

przybory biwakowe i wyglądała jakby przebywała w dziczy od miesięcy. Tash rozpoznała w

tle drzewa D’vouran.

-Lonni –powiedział Bebo

-To jest twoja przyjaciółka Lonni?- zapytała Tash – Więc ona istnieje.

background image

41

- Istniała, istniała – Bebo mamrotał – Zginęła, rozpłynęła się – westchnął ciężko – Choź ze

mną.

Tash podążyła za Bebo schodami, które prowadził głębiej pod ziemię. Znaleźliśmy

laboratorium wkrótce po katastrofie. Imperialny mnie ścigali. Chcieli mnie aresztować.

- Obwiniali cię o katastrofę – powiedziała Tash – Czytałąm o tym w Holocenie.

- Obwiniali mnie, ale to nie była moja wina. D’vourana nie było na mapach. To nie była moja

wina.

- Wierzę ci- rzekła Tash, chociaż prawdą było, że nie wiedziała w co wierzyć.

W całym tym zamieszaniu, Tash najwyraźniej pozbyła się uczucia ciągłej obserwacji.

Chociaż teraz, schodząc poniżej powierzchni D’vourana uczucie wróciło silniej niż

kiedykolwiek. Cokolwiek to było jeszcze bardziej zbliżyła się do jego źródła. Na dole

schodów było ogromna podziemna komnata, na tyle duża, aby pomieścić tuzin gwiezdnych

frachtowców. Wzdłuż stalowych ścian znajdowało się więcej zniszczonego naukowego

sprzętu a na środku pomieszczenia był rozległa jama.Musiała mierzyć ze dwadzieścia metrów

średnicy. Prowadziła jeszcze głębiej w kierunku jądra planety… tak głęboko, że Tash nie

widziała dna. Włosy na jej karku stanęły dęba.

Cokolwiek było na dnie jamy było to czyste zło.

- Co to za miejsce? – szepnęła

Bebo także szepnął. – Na początku znaleźliśmy tylko górną komnatę. Nie odkryłem tych

schodów aż do niedawna. To miejsce musiało tu być, zanim przyszliśmy. Do boku jamy była

doczepiona wciągarka i żuraw. Oczywiście w którymś punkcie, rzeczy a może nawet ludzie

musieli być opuszczani do jamy przez tego kto prowadził laboratorium. Tash nie mogła sobie

wyobrazić kto miał odwagę, żeby tam zejść. Zerknęła znad krawędzi jamy i zadrżała. Nic

tam nie było , ale uczucie wszechogarniającego zagrożenia było tak silne ,że przyprawiło ją

to o zawroty głowy. Z drugiej strony, coś w środku niej, potężna i kojaca siła walczyła z jej

strachem i dawała jej siłe.Ale uczucie strachu jeszcze się zwiększyło. Cokolwiek sprawiało,

że ludzie znikali, tu miało swój początek. Była tego pewna.

- Może zbudowali to Enzenianie – zasugerowała –Może. Ale co to było. Bebo wskazał na

oznakowania na ścianie. Tash wzięła głęboki oddech.

Na ścianie były wyrzeźbione insygnia Imperium, stare i zniszczone ale nie budzące

wątpliwości.

Każdy w tej galaktyce rozpoznałby ten symbol. Wyglądało jak koło w kole- jak gwiazda w

czarnym okręgu. Ale wszystko wtym było surowe i mechaniczne, tak jakby mówiło, że nawet

gwiazdy szanują imperatora. Tash wstrząsnął nagły ryk. Serce jej stanęło a ona sama

background image

42

odskoczyła znad jamy, myśląc, że cokolwiek jest na dnie, zaczęło iść do góry. Bebo pisnął i

skulił się, zakrywając uszy kiedy następny ryk zabrzmiał echem poprzez podziemne

laboratorium. Tash szaleńczo rozglądała się w poszukiwaniu źródła okropnego hałasu.

I zobaczyła Deeviego stojącego na dole schodów.

Deevee – krzyknęła – Ty to zrobiłeś?

Droid wszedł pomiędzy Tash i Bebo.

- Nie martw się, Tash. Jestem w stanie całkowici cię obronić.

- Obronić mnie ? Przed czym?

- Przed tym szaleńcem –powiedział droid. Wpatrywał się w Bebo, który nadal leżał, drżąć na

podłodze, zakrywając sobie uszy rękami.

- Próbował Cię porwać. Na szczęście jestem wyposażony w skanery podczerwieni i byłem w

stanie was znaleźć w lesie.

Tash nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. To była ta strona droida, której nigdy

przedtem nie dostrzegała.

- DV-9, czemu właściwie przybyłeś mnie uratować.

Droid wyglądał jakby się trochę wyprostował.

- To moja praca.

- Myślałam, że nie znosisz się nami zajmować – zwróciła uwagę Tash – Może doszedłeś do

wniosku, że nie jesteśmy tak całkiem źli, hmm?

Deevee pociągnął nosem.

- Nonsens, po prostu starałem się dobrze wykonać swoją robotę, jakakolwiek jest.

Popatrzył na Bebo. – Zakładam więc, że nie grozi ci żadne niebezpieczeństwo.

- Nie z jego strony. Co to był za dźwięk, który z siebie wydałeś.

Deevee wskazał na swoją twarz- malutki głośnik na przedzie twarzy – Częścią mojej pracy

jako jednostki badawczej jest- było, powinienem powiedzieć- nagrywanie dźwięków, które

usłyszałem. Kiedyś podczas wizyty na planecie Tatooine, usłyszałem smoka krayt.

Pomyślałem, że kiedyś może się przydać.

Tash starała się wyciągnąć Bebo z szoku, podczas gdy Deevee studiował pomieszczenie. –

Ten sprzęt jest w kiepskiej kondycji – zauważył – ale to bardzo skomplikowana maszyneria. –

Ktokolwiek to zbudował musiał pracować nad bardzo skomplikowanym eksperymentem.

- Jak myślisz, czym się zajmowali? – zagadnęła Tash.

- Nie wiem – odpowiedział droid, badając stary terminal komputerowy. – Większość sprzętu

komputerowego przepadła, a pliki zostały zniszczone. Ale było to coś ważnego. Pan Hoole

będzie chciał się o tym natychmiast dowiedzieć.

background image

43

Tash obróciła się gwałtownie – Będzie chciał ? Dlaczego? Deevee, co wujek Hoole zamierza?

Dlaczego Hutt Smada uważa, że jest wiele rzeczy, o których nie wiemy?

- Nie mogłem ci powiedzieć – odpowiedział szybko Deevee

- Nie mogłeś? – powiedziała Tash oskarżycielskim tonem – Czy nie powiesz?

Bebo krzyknął cicho – Nie kłóćcie się! Nie ma na to czasu. Nie widzicie?

- Nie nie widzę – odpowiedział Deevee – Nie widzę nic oprócz pustelnika, z postradanymi

zmysłami, który mieszka w opuszczonym laboratorium. I jeśli ludzie już tak długo znikają,

czemu nie zniknąłeś razem z nimi.

W odpowiedzi Bebo zdjął mały wisiorek z szyi – Zobaczcie, zobaczcie – pokazał

- Biorąc wisiorek, Tash zobaczyła małe urządzenie zamknięte w krysztale.

- Co to jest? - zapytała

- To – powiedział Bebo – jest ochrona

- Przed czym – zapytał Deevee

- Nie wiem – odparł szaleniec – Ta technologia jest dla mnie zbyt zaawansowana, ale myślę,

że wytwarza coś w rodzaju pola energetycznego. Znalazłem to tutaj w laboratorium i

zatrzymałem, żeby zbadać to później. Od tamtej pory jestem bezpieczny od czegokolwiek co

powoduje zniknięcia ludzi.

Deevee nie był przekonany – Które jest czym?

- Chciałbym to wiedzieć – powiedział Bebo.

- Więc skąd możesz wiedzieć, że jesteś bezpieczny – zadrwił Deevee

- Ponieważ nadal tu jestem – powiedział Bebo z rozdrażnieniem – Nie zniknąłem. Inni

zniknęli. Wielu innych.

- Wielu innych? – Tash się zastanowiła – Co masz na myśli? Powiedz mi co się stało?

Bebo westchnął. Wreszcie powiedział

– D’vourana nie było na mapach. Rozbiliśmy się. Dwudziestu z nas przeżyło, włącznie z

Lonni i ze mną. Wysłaliśmy sygnał SOS i czekaliśmy. Ale nic nam się nie stało. Enzenianie

powitali nas. Traktowali nas dobrze i karmili. Jego oczy stały się nagle bardzo odległe.

Przypomniał sobie coś strasznego. – A potem ludzie zaczęli znikać. Na początku tylko jeden

albo dwóch. Myśleliśmy, że zgubili się w lesie. A potem byli kolejni. Potem w grupach

dwóch albo trzech! Po prostu znikali.

Zadrżał ze strachu. – Nie wiedzieliśmy co robić. Szukaliśmy ich ale nie było ani śladu.

Zamiast tego ostatni z nas znaleźli to miejsce. Zatrzymaliśmy się tu. Jak długo tu byliśmy nikt

nie znikał. Ale musieliśmy sprawdzić sygnał SOS. A każda osoba, która wychodziła na

zewnątrz nigdy nie wracała.

background image

44

- A co z Enzenianami? – zapytała Tash – Nie mogą pomóc?

Bebo drgnął – Nie ufam im. Wreszcie tylko ja i Lonni zostaliśmy. Enzeenianie powiedzieli

nam, że Imperium zbadało katastrofę i obwinili mnie. Musiełem się tu schować. Było to

jedyne bezpieczne miejsce. A potem kiedy dowiedziałem się, że osadnicy przybywają na

D’vouran musiałem ich ostrzec. Musiałem im powiedzieć o zniknięciach.

Opuścił ramiona – Ale oni nie słuchali. Nie miałem żadnego dowodu. Aż do tej pory.

Chociaż byli sami głos Bebo przeszedł w szept.

Deevee popatrzył na wisiorek. – Jest tam jakiś obwód – powiedział droid – Wygląda jak

miniaturowy generator energetyczny. Powiedziałbym, że wytwarza małe pole siłowe, takie

jakich używają na statkach kosmicznych do osłony przed blasterami. Ale ten jest znacznie

mniejszy. I jest dostrojone do bardzo dziwnej częstotliwości. Nie jestem pewien do czego

służy. Jednakże, bardzo przypomina projektem otaczający nas sprzęt.

Tash konkludując powiedziała – Więc czymkolwiek to jest, ten wisiorek został tu zostawiony

przez tych samych ludzi, którzy zbudowali to miejce. Przez Imperium. Może Bebo ma rację,

Deevee. Może ludzie faktycznie znikają. I założe się, że to laboratorium ma z tym coś

wspólnego. Masz rację Deevee, powinniśmy powiedzieć wujkowi Hoolowi.

Tash i Deevee chcieli wrócić do wioski, ale Bebo nie poszedł za nimi. Zostańcie tutaj – błagał

– Na zewnątrz nie jest bezpiecznie. Tak znikają ludzie. Tak właśnie każdy odchodzi. Tutaj

jest bezpiecznie.

- Przykro mi Bob , muszę iść.

- Więc weź to – włożył wisiorek do jej dłoni – Będzie cię chronił na zewnątrz.

- Tash chciała omówić – Nie mogę go wziąć, jest twój.

- Weź go !- nalegał Bebo – Myślą, że jestem szaleńcem z poczuciem winy. Może mają rację.

Ale ty mi wierzysz. Więc musisz ich przekonać. Istnieje niebezpieczeństwo.

Tash nasunęła wisiorek na szyję i ukryła pod koszulą – Dziękuje

- Nie ma nas już zbyt dugo, Tash - ponaglał ją Deevee.- Muszę zdać raport panu Hoolowi

Tash uświadomiła sobie nagle, że wujek Hoole i Zak są w niebezpieczeństwie. Byli gdzieś

tam na planecie, bez ochrony urządzenia, takiego jakie otrzymała od Bebo. Musieli się

śpieszyć

– Dzięki, Bebo – powiedziała Tash

- Nadal nie wiem o co tu chodzi, ale przynajmniej wiem, że jest większa zagadka od Smady

Hutta.

Tash i Deevee wspięli się z laboratorium i pośpieszyli poprzez cienie rzucane przez drzewa.

background image

45

Tymczasem w laboratorium Bebo przystanął w pobliżu krawędzi okropnej jamy. Bał

się jej, ale wiedział, że w jakiś sposób powodowała całe zło, którego był świadkiem. Teraz

nareszcie, ktoś inny mu uwierzył. Z głębokiej czeluści otchłani pojawił się huk. Huk

przeszedł w jęk. Bebo pochylił się nad krawędzią jamy. Przez ułamek sekundy wydawało mu

się, że w dole coś się porusza. Ale nie zauważył zabójcy skradającego się za nim, dopóki nie

było za późno.

- To od Hutta Smady – warknął Gank, unosząc blaster .

- Twoja kolej na zniknięcie – wystrzelił – Błyskawica uderzyła Bebo i posłała go

koziołkującego na dno jamy.

W połowie drogi do wioski Tash zapytała Deevee

– Myślisz, że wujek Hoole dzisiaj mi uwierzy.

- Nie wiem – odpowiedział droid – Na pewno jest tam jakieś laboratorium, ale co to może

oznaczać? Opuszczono je dawno temu. Jeśli jest jakaś nieczysta gra, powiedziałbym, że ma

więcej wspólnego z Huttem Smadą niż z opuszczonym laboratorium. On jest prawdziwym

zagrożeniem na tej planecie.

Ale Tash już nie słuchała. Jeszcze jeden dźwięk dotarł do jej uszu

-Siorp , siorp.

Ten sam dźwięk, który słyszała ostatniej nocy – Słyszałeś?

Siorp, siorp.

- Tak- odpowiedział droid – Bardzo niezwykły dźwięk. Podobne do pijących krew pijawek z

Circapus Cztery.

- Dochodzi stamtąd.

Wraz z Deevee za plecami, Tash skradała się w kierunku dźwięku.

-Siorp, siorp. Siorp, siorp.

Nie tylko dźwięk się nasilał, ale i zaczął się mnożyć.

A dochodził zaraz zza następnego drzewa.

Tash ostrożnie oderwała gałąź i zajrzała do małej polany. Na początku poczuła ulgę.

Zobaczyła tylko Enzeenianów stojących wokół polany. Kiedy tak patrzyła, zobaczyła

następnego Enzeenianina, który wszedł na polanę. To był Chood.

Tash otworzyła usta, żeby go zawołać. A potem zdławiła krzyk.

Chood otworzył usta szczerząc zęby i wysunął język. Był zaskakująco gruby i niezwykle

długi i wydostawał się z buzi niczym gruby wąż. Wił się w powietrzu przez moment a potem

zanurkował głęboko pod ziemię.

background image

46

Siorp Siorp.

ROZDZIAŁ 12

Siorp. Siorp.

Ssący dźwięk wypełnił powietrze.

Co robił Chood?

Tash odchyliła gałąź drzewa bardziej do tyłu, żeby mieć lepszy widok. Ale gałąź trzasnęła z

głośnym pęknięciem. Zaskoczeni Enzeenianie popatrzyli prosto na nią.

Wyraźnie zobaczyła twarz Chooda. Przyjazny uśmiech gdzieś znikł, ujawniając wypełnione

nienawiścią spojrzenie. Zobaczyła nas! Brać ją.

Grupa Enzeenianów zaczęła się do niej zbliżać. Tash była zmieszana. Czemu byli źli?

- W nogi !-wrzasnął Deevee, odciągając Tash z dala do polany.

Po raz Drugi w ciągu dwóch dni Tash uciekała w obawie o własne życie.

Tash i Deevee uciekli z dala od małej polany. Ale Enzeenianie byli dużo szybsi. Ukazali się

szybko za nimi i Tash zobaczyła ich prześlizgujących się wzdłuż drzew po drugiej stronie..

Wkrótce będą otoczeni. Obok niej, mechaniczne złącza Deeviego pojękiwały, kiedy starał się

dotrzymać kroku ludzkiemu kompanowi.. Nie był zaprojektowany aby ścigać się po lesie.

Tash przeskoczyła ponad korzeniem drzewa. Za nią Deevee potknął się i z brzękiem upadł na

ziemię. Nagle za nimi znaleźli się Enzeenianie.

- Deevee! – wrzasnęła Tash zwalniając

- Uciekaj – odkrzyknął droid

Potem został pogrzebany pod stertą Enzeenianów.

Tash usłyszała jak biją go bezlitośnie po jego metalowym ciele. Kiedy biegła obejrzała się

przez ramię, mając nadzieję, że mignie jej przed oczami. Kiedy spojrzała następnie do przodu

ujrzała Enzeenianina stojącego na wprost niej.

Tash odskoczyła w lewo. Ale pojawiali się następni. Wszędzie gdziekolwiek spojrzała byli

Enzeenianie. Była otoczona. Walczyła, kopiąc i uderzając pięściami kiedy Enzeenianie ją

schwycili. Ale było ich zbyt wielu.

-Co się dzieje? – zapytała

-Czemu przez was znikają ludzie?

Jeden z Enzeenianów zaśmiał się złowieszczo

- Nikomu nie czynimy żadnej krzywdy

background image

47

Więc co tu się dzieje? – zażądała odpowiedzi

Enzeenianin zaśmiał się raz jeszcze.

-Nigdy się nie dowiesz. Spojrzał na swoich kompanów.Chood dopadł ich w jednym

momencie.

- Zatrzymamy ich do tego momentu.

Tash przestała się wyrywać. Enzeenianie byli dla niej za silni. Zaczeła się trząść kiedy

zaczęło ogarniać ją uczucie zagrożenia. I jeszcze, tak jak to miało miejsce w laboratorium, jej

strach wyzwolił inne uczucie, uczucie opanowania i spokoju, silne, jak jakiś rodzaj mocy.

Moc

Tash jej poszukiwała. Miała nadzieję ją znaleźć. Tęskniła za nią. Ale nigdy nie myślała że

właściwie sama ją posiada. Ale poczuła coś. Nieprawdaż?

- Nie masz nic do stracenia – powiedziała do siebie

Tash zamknęła oczy. Starała się przywołać Moc.Biorąc głęboki oddech, przypomniała

sobie co Jedi napisali o Mocy. Moc nas otacza, przeczytała, spaja nas ze sobą. Może

przyciągać i odpychać różne przedmioty. To największa siła w całej galaktyce. Siła armii,

gwiezdnych flot, nawet siła planet, jest niczym w porównaniu do potęgi Mocy.

Tash wyobraziła sobie Moc jako pole energii odrzucające Enzeenów. Z początku poczuła się

głupio. Ale powoli jej zażenowanie oddało pole spokojowi. Zapomniała o swoim strachu. Po

jej ciele rozeszło się ciepłe mrowienie. Wyobraziła sobie, że pole energii rozszerza się,

odpychając piszczące kreatury jeszcze dalej. Kiedy to zrobiła, mrowienie w jej ciele urosło w

silny prąd elektryczny, biegnący od głowy aż po czubki palców. Przez jedną chwilę poczuła

wrażenie łączności z czymś większym niż ona sama, większym nawet niż planeta na której

stała. Właśnie wtedy ziemia zaczęła się ruszać. Zaczęło się niskim dudnieniem. Powierzchnia,

na której stała zaczęła się trząść . W ciągu kilku sekund dudnienie przeszło w ryk, a potem w

pełni rozwinięte trzęsienie ziemi. Enzeenianie krzyknęli zaskoczeni. Drzewa zaczęły

skrzypieć a kilka z nich trzasnęło i rozbiło się na ziemi. Tash przewróciła się, kaszląc kiedy

trzęsienie wzbiło chmury kurzu i suchych liści. Kiedy niebo pociemniało wydawało się, że

słońce zniknęło. Gdzieś w oddali Tash usłyszała najgłośniejszy dźwięk jaki kiedykolwiek

usłyszała, jakby dwie góry miażdżące się nawzajem. Zgrzytająca, wybuchowa eksplozja

wydawała się pochodzić i z góry i z dołu. Później, przypominając sobie, Tash wyobraziła

sobie, że jeśli planeta potrafiłaby mówić, przemówiłaby właśnie w ten sposób.

Trzęsienie zakończyło się jeszcze szybciej niż się zaczęło. Było finałowe bum, jakby

zamknęły się gigantyczne drzwi, a potem okropny hałas po prostu się skończył. Trzy gałęzie

strząśnięte przez trzęsienie, trząsły się jeszcze przez chwilę. A potem nastąpiła cisza. Tylko

background image

48

ciemność pozostała. Wydawało się, że dzień przeszedł z wczesnego ranka w późne

popołudnie w ciągu kilku sekund. Było tak silne, że planeta obróciła się bliżej ku nocy.

Czy ja to zrobiłam? – pomyślała z respektem

Trzęsienie ziemi zaskoczyło Enzeenóm tak samo jak zaskoczyło Tash. Oni też upadli na

ziemię. Tash ujrzała swoją szansę. Zaczęła biec. Tym razem nie oglądała się za siebie.

Pobiegła tak szybko jak tylko mogła, nie zwracając uwagi na gałęzie i gałązki, które ją

drapały. Jeśli tylko by mogła dotrzeć do wioski Hoole i osadnicy by jej pomogli.

Tash nie słyszała aby ktokolwiek podążał jej śladem. Enzeenianie byli zyt zaskoczeni

wstrząsami, żeby ją gonić. Wiedziała, że to nie wystarczy, więc biegła dalej. Nie zatrzyma się

aż nie będzie bezpieczna. Tash mknęła poprzez drzewa w kierunku wioski krzycząc.

- Wujku Hoole! Wujku Hoole! Zak ! Ktokolwiek! Nikt nie odpowiedział.

Krzyczała dalej, biegając od drzwi do drzwi. Pobiegła na główna ulicę. Pobiegła do

kosmoportu . Pobiegła do kantyny „Nie wchodźcie”

Ale wioska była kompletnie opuszczona.

ROZDZIAŁ 13

Była całkiem sama.

Jakimś cudem każa osoba w wiosce zniknęła. Wujek Hoole zniknął. Zak również. Nawet

Deeviego nie było. Najgorszy koszmar Tash stał się prawdą. Została porzucona. Wiedziała że

Enzeenianie wkrótce ją znajdą. Nie obchodziło ją to. Cała jej rodzina zniknęła. Jej biedni

rodzice wyparowali kiedy Alderaan został zniszczony. Teraz Hooole i Zak zniknęli, razem z

wioską pełną osadników. Potem jeszcze gorsza myśl przyszła jej do głowy. Czy to ona to

spowodowała.

Próbowała przywołać moc. Zamiast tego zaczęło się trzęsienie ziemi. Czy trzęsienie

ziemi połknęło mieszkańców wioski, Hoola i Zaka? A czy wywołała trzęsienie ziemi za

pomocą Mocy?

Pod ciężarem tej myśli ugięła się jakby dźwigała planetę. Słaba i pokonana Tash

poszła po kosmoportu. Wszystkie statki były na swoim miejscu. Żaden nie odleciał z planety.

Ale ich ciągle nie było. Tash zatrzymała się naprzeciwko „Beztroskiego przemytnika”.

Zastanawiała się krótko, czy nie odlecieć nim, uciekając przed Enzeenianami. Ale wiedziała,

że nie może tego zrobić. Mogła tylko udawać, że jest pilotem. Nie potrafiła polecieć

background image

49

gwiezdnym statkiem. Powłócząc nogami, Tash zahaczyła palcem o coś. Była to płaska deska,

około półtorametrowa z naklejanymi pasami na dziobie i od strony dopalaczy na tyle.

Deska Zaka. Co ona tu robiła? Obok niej Tash zauważyła potłuczoną szklaną misę a pośród

stłuczonego szkła były trzy albo cztery obślizgłe ciała. Węgorze. Misa pełna węgorzy.

Był tu Hutt Smada. A także Zak. Tash starała się uspokoić bicie serca. Może Zak nie zniknął.

Może został porwany przez Smadę. Może Zak miał rację. Smada stał za wszystkimi

zniknięciami. Ale co z Enzeenianami? Gdzie oni byli? I czemu chcieli ją zabić?

Tash poczuła jak pytania odbijają się rykoszetem w jej głowie jak blasterowe błyskawice. Nie

znała odpowiedzi. Wiedziała tylko jedno, i wyglądało na to, że jej brat został porwany przez

Smadę. Co znaczyło, że mógł nadal żyć.

Tash wzięła deskę pod ramię i opuściła kosmoport. Udała się na poszukiwanie kryjówki

Smady. Nie zauważyła jak coś wolno skradało się za nią.

Nie trudno było znaleźć kryjówkę Smady. Jak powiedział jej wujek, leżała zaraz za

krawędzią lasu po drugiej stronie wioski. Wieże z brzydkiego brązowego kamienia wyrastały

spomiędzy drzew. Z pewnej odległości wyglądały jak zniekształcone olbrzymy. Jak na

standardy Hutta było to małe miejsce, bardziej jak letnia kabina niż jak twierdza, ale dla Tash

wyglądała jak rezydencja. Było prawie ciemno kiedy Tash tam dotarla. Znowu zastanowiła

się co się stało z dniem. Czy było po prostu później niż sądziła? Ale nie, obudziła się zaledwie

kilka godzin temu. Przez ten czas dzień się skończył.

Podeszła przed drzwi i zapukała. Gankowie ją wpuścili. Przeszukali ją dokładnie i zmusili

żeby zostawiła deskę obok drzwi. Za drzwiami była wielka hala audiencyjna, na tyle duża,

żeby się w nim zmieściło Hucie ego. Było tam sześciu ochroniarzy Ganków. Smada rozłożył

się na szczycie swych grawisań, śmiejąc się do siebie. W rogu, w małej klatce siedział jej

brat.

-Tash! – zawołał

-Witaj – powiedział Smada – Oczekiwałem cię.

- Puść mojego brata – zażądała Tash

Gankowie się zaśmiali

- Oczywiście – rzekł Smada – Jak tylko powiesz mi gdzie jest Hooole

Tash była oszołomiona – Nie wiem gdzie on jest. Myślałam, że ty go schwytałeś.

background image

50

-Ja? – odpowiedział Hutt – Nie bądź głupia dziewczyno. Jeśli bym miał twojego wujka, nie

zawracałbym sobie głowy tobą i twoim bratem. Wy dwoje nie macie znaczenia. Ale moce

Hoole’a jako Shi’idoida przyniosą mi miliony.

- Twoje miliony nic nie będą znaczyły jeśli będziesz martwy – powiedziała wyzywająco

-Masz jakieś pojęcie co tu się dzieje? Nie czułeś trzęsienia ziemi?

Smada wzruszył ramionami. – Wstrząsy. Nic szczególnego.

- Byłeś w wiosce? Wszyscy zniknęli!

Smada pociągnął nosem – Jak powiedziałem nic szczególnego. Ci wieśniacy ni przejmują się

mną. Nie przejmowałbym się jeśli ziemia otworzyłaby się i połknęła ich wszystkich. Dopóki

nie dostanę mojego Shi’doida.

Tash starala się znowu go przekonać.- Jesteś w takim samym niebezpieczeństwie jak my,

Smada. Ludzie znikają. A Enzeenianie są źli. Próbowali mnie zabić.

Smada się zaśmiał.

-Zabiję cię, jeśli nie powiesz mi gdzie jest twój wuj. Nie, czeka. Mam lepszy pomysł.

Skinąl w kierunku jednego z ochroniarzy. Olbrzymi Gank wyciągnął Zaka z jego klatki i

przyciągnął go do grawisań Smady. –Puść mnie ty okropny..

-Cisza – Smada huknął grożnie. Zak wpatrywał się w niego, ale nic nie powiedział.

Celując blasterem w Zaka, Smada odwrócił się w kierunku Tash.

- Powiedz mi gdzie jest twój wuj, albo zabiję twojego brata.

ROZDZ1AŁ 14

Tash nie wiedziała, co powiedzieć. Jak mogła ocalić Zaka, gdy nie znała odpowiedzi na

pytanie Smady? Ale musiała coś powiedzieć. Otworzyła usta aby coś powiedzieć. Ale kiedy

to zrobiła, w komnacie rozległ się olbrzymi ryk, odbijając się echem od ścian i ogłuszając

wszystkich. Smada upuścił swój blaster i starał się zakryć uszy swoimi ślimakowatymi

łapami. Nawet bezlitośni Gankowie krzyknęli i zakryli uszy. To było coś czego jeszcze w

życiu nie słyszeli. Z wyjątkiem Tash, która rozpoznała ten dźwięk.

To był dźwięk ryczącego smoka krayt. Deevee stanął w wejściu. Był pogruchotany i

powyginany, ale funkcjonował.

- Łapcie! – zawołał i rzucił coś w ich kierunku.

To była deska Zaka. Sunęła z brzękiem po ziemi dopóki Tash nie zatrzymała jej stopą.

background image

51

- Zak, chodź! Weszła na deskę i poczuła jak pasy przylgnęły jej do stóp. Zak był trochę

zdezorientowany , ale również zdołał wskoczyć na deskę.

- Trzymajcie się! – ostrzegł

Aktywował repulsory, a Tash poczuła jak jej żołądek wypadł z miejsca. Nagle zaczęli unosić

się trzy metry nad ziemią.

- Czy możesz lecieć trochę niżej?

Zak zaśmiał się tylko. – Nie. To są najniższe ustawienia.

Brać ich! –ryknął Smada. Hutt i jego ochroniarze szybko otrząsnęli się z szoku po usłyszeniu

ryku smoka, ale nadal byli zaskoczeni widząc oboje więźniów, unoszących się nagle tak

wysoko nad ziemią.

- Usmażyć ich!

Gankowie otworzyli ogień. Zak i Tash zobaczyli białe i gorące promienie błyskające wokół

nich. Usłyszeli jak ogień blasterów skwierczy w powietrzu, i poczuli gryzący odór ognia

jonowego. Ale żaden strzał ich nie dosięgnął.

- Ci kolesie są marnymi strzelcami! – zaśmiał się Zak.

Tash przypomniała sobie atak gangsterów na Bebo.

- To nie oni, Zak. To to! Wyciągnęła wisiorek, który nadal nosiła.

- To jest to co Bebo nosił na szyi. Chroniło go to przed znikaniem. I myślę, że broniło go to

przed blasterami.

Ale nie byo czasu badać urządzenia. Blasterowe błyskawice w nich nie trafiały, ale

przelatywały okropnie blisko. Zak wcisnął przyspieszenie i popłynął w kierunku wyjścia

gdzie czekał Deevee. Niektórzy z Ganków dalej strzelali, podczas gdy inni podskakiwali,

starając się ich złapać. Zak wił się i skręcał aby ich uniknąć.

- Musimy zabrać Deeviego! – powiedziała Tash

– Jesteś pewien, że ta rzecz uniesie nas troje? – zapytała

- Żartujesz? – odpowiedział Zak – Tak ją naładowałem , że mogłaby unieść Hutta! Ale nie ma

miejsca dla trzech ludzi na desce.

Tash wrzasnęła w kierunku Deeviego – Złap się dołu deski!

Teraz kiedy byli bliżej, Tash mogła zobaczyć jak ciężko był uszkodzony droid. Tam gdzie

srebrne pokrycie było rozdarte, widać było wystające przewody. Każdy cal jego ciała wył

wgnieciony.

Za pomocą potężnego skoku, uszkodzony droid dosięgnął i chwycił się deski. Wisiał na

spodniej stronie grawideski, repulsory go odpychały ale się trzymał.

- Dasz sobie radę Deevee? – zawołała Tash

background image

52

- Nie sądzę, żebym miał jakikolwiek wybór! – odpowiedział droid – Lećcie!

- Zak wcisnął przyśpieszenie i oddalili się przez otwarte drzwi. Lecieli ku wolności.

- Jesteście bezużytecznymi głupcami – warknąl Smada do swoich ochroniarzy.

Nie stał się lordem świata przestępczego tylko z powodu bezlitosnego serca – był

błyskotliwy i przebiegły. Wiedział, że było niemożliwością, aby wszyscy ochroniarze chybili

celu. Smada wziął blaster i ostrożnie wycelował w oddalającą się deskę. Pociągnął za cyngiel

dwa razy. Szybkie strzały pokonały odległość w mgnieniu oka. Pierwszy strzał przeszedł tuż

nad głową Deeviego i między jego rękami. Drugi strzał wygiął dół deski, odcinając napęd,

który utrzymywał deskę w górze. Mikrosilniki jęknęły tylko raz, potem deska zachwiała się

gwałtownie i opadla.

-Uważaj! – zawołała Tash. Grawideska zniknęła spod jej stóp i zaczęła gwałtownie spadać w

ciemność. Ziemia ruszyła na jej spotkanie i uderzyła w nią mocno. Wiatr zwalił ją z nóg i z

trudem łapała powietrze. Obok niej usłyszała jak Zak nagle zaczął wrzeszczeć.

-Pomocy! Pomocy!

Instynktownie złapała jego ramię i wtedy przestał krzyczeć.

- Co się stało ? – wrzasnęła

- N-nie wiem – powiedział jej brat z całkowitym zażenowaniem.

- Poczułem jak coś mnie chwyciło. Ale kiedy mnie chwyciłaś, przestało.

- Widziałeś coś?

- Tash, ledwie widzę ciebie. Jest ciemno jak w grobie.

To była prawda. Nastała noc. Co było niemożliwe…chyba, że planeta zaczęła obracać się

szybciej. Tash wstała i nagle Zak krzyknął raz jeszcze. Tash poczuła jak jego dłoń chwyta ją

desperacko.

- Nie puszczaj mnie, nie puszczaj mnie znowu – szepnął.

Strach w jego głosie ją przeraził. – Co to jest?

Zak był nieustraszony, Zak był śmiałkiem, teraz trząsł się ze strachu.

- Nie wiem. Nie chce wiedzieć. Ale to jest silne. I dopadnie mnie jeśli mnie puścisz.

ROZDZIAŁ 15

- Deevee, widzisz coś? – zapytała Tash – Użyj podczerwieni.

- Nie działa- odpowiedział droid – Większość systemów nie działa dzięki Enzeenianom,

którzy mnie pobili. Dzięki niebiosom, że nie zniszczyli wszystkiego.

background image

53

- Enzeenianie? – spytał oszołomiony Zak – Atakowali cię?

Tash szybko opowiedziała bratu o laboratorium. O trzęsieniu ziemi. O pustej wiosce. I o

zaginionym Hoole’u.

Głos Zaka był załamany gdy mówił:

-Świetnie. I co teraz? Smada gdzieś za nami. Enzeenianie próbujący nas zabic. Wujek Hoole

zaginął. I coś w ciemności za nami goni nas.

- Czy deska dział? –zapytała Tash

Deevee miał malutki świecący pręcik umieszczony między fotoreceptorami, który nadal

funkcjonował, którym poświecił na Zaka. W małym promieniu światła Zak zbadał

uszkodzenia deski. Długa czarna skaza biegła wzdłuż wylotu głównych silników deski. Ostry

zapach ozonu unosił się w miejscu gdzie trafił strzał Smady. Teraz nigdzie nie poleci.Tłumik

mikroprzepływowe są zniszczone. Ale myślę, że mogłym to naprawić, gdybym miał minutę

na przekablowanie.

- Więc lepiej uciekajmy. Deevee, możesz biec?

- Nie, powiedział droid, lekko zblazowanym tonem. Musicie mnie tu zostawić.

- Nie tym razem – powiedziała Tash. Objęła jedną ręką wokół jego pasa. Zak przybrał

podobną pozycję po drugiej stronie droida.

- Którędy? –zapytał Zak.

- W kierunku kosmoportu. Może razem uda nam się odlecieć stąd „Beztroskim

Przemytnikiem.

- Nie wydaje mi się – jasny promień światła spadł na nich. Smada i jego ludzie już ich

znaleźli.

Hutt siedział na szczycie swoich grawisań, z sześcioma Gankami wokół niego. Wpatrywał się

w Zaka i Tash przez wąskie otwory.

-Przyprowadzić ich tutaj.

Jeden z Ganków ruszył naprzód i ich złapał.

A potem zniknął.

-Aaaaaaa! Świdrujący wrzask przeciął powietrze.

- Pomocy! Pomóżcie mi! Złapało mnie! – Aaaaaa! – I nagle cisza.

Smada świecił swoją latrką w miejscu gdzie powinien być jego łobuz. Ale nikogo tam

niebyło.

Ani śladu.

Co to jest? – Krzyknął Deevee – Co się dzieje?

background image

54

Spoza ciemności Smada odpowiedział. Jego głos był nadal potężny i władczy, ale słychać

było również w nim strach. – Coś tam jest! –Krzyknął do swoich strażników.

-Przyprowadźcie mi tutaj tych bachorów!

Ostrożnie następny Gank wystąpił naprzód, podczas gdy inni trzymali blastery w gotowości.

Tym razem Smada trzymał światło latarki wycelowane w plecy swojego poplecznika. I tym

razem zobaczyli. W mgnieniu oka, pojawiła się dziura pod jego stopami i go wciągnęła.

Pomocy! – krzyknął opryszek.

Gank opierając się rozciągnął ręce na boki kiedy zaczął być wciągany do dołu. Starał się

wydostać z dziury, ale zamykała się wokół niego niczym szczęki. Ziemia zgniatała jego

klatkę piersiową i zaczął stękać z bólu. Do tego czasu inni Gankowie dobiegli do niego.

Chwycili go za ręce i ramiona i starali się wyciągnąć go z dziury. Ale zamiast tego, coś o

wiele silniejszego wciągało go centymetr po centymetrze w kierunku ziemi.

-Aiiiiiiii – krzyknął Gank. Przerażające było słyszeć, że dźwięk ten dochodzi od

wystraszonego zbira. – Boli ! – Boli! Jego oczy rozszerzyły się z przerażenia.

-Jestem zjadany żywcem!

Tash i Zak przyglądali się zmrożeni strachem.

-Zabijcie to! – ryknął Smada

- Co zabić? – krzyknęli jego ochroniarze – Nic tu nie ma.

Patrzyli bezradnie jak głowa Ganka znikała, a potem reszta jego ciała, dopóki jedyną częścią

ciała, która została była dłoń wystająca z błota. Wreszcie nawet dłoń zniknęła. Dziura

zamknęła się tak jakby jej nigdy nie było, a ofiara zniknęła.

Dla reszty Ganków to było już za wiele. Smada nie płacił im wystarczająco aby się tak

narażać. Szukali jakiegoś bezpiecznego miejsca. Ale jakie miejsce było bezpieczniejsze niż

grunt pod nogami.

Grawisanie Smady.

Pięciu pozostałych Ganków stłoczyło się na unoszącej się platformie, starając się uciec

stworzeniu spod ziemi. Nie było wystarczająco miejsca na zatłoczonych saniach, więc zaczęli

drapać i spychać się nawzajem niczym ludzie walczący o ostatnią kapsułę ratunkową na

skazanym na zagładę statku.

- Złaźcie wy przyprawowe gównojady – rozkazał Hutt

Zamachnął się swoim grubym ogonem, zmiatając ich z sań.

Wszyscy z wyjątkiem jednego krzycząc zostali zrzuceni na ziemię. Za każdym razem dziura

się zamykała jakby jej nigdy nie było. W ciągu kilku chwil, poplecznicy Smady zniknęli.

background image

55

Zak, Tash i Deevee stali na ziemi. Potwór wydawał się niezainteresowany Deevim, Tash była

chroniona i Zak również, jak długo trzymał jej dłoń. Na grawisaniach siedział ocalały Gank i

Hutt Smada. Masywne ciało Smady zatrzęsło się ze złości.

-CO TO JEST! –ryk eksplodował ze Smady jak grom. Masywny Hutt urósł na całą wysokość,

balansując swoim ciałem. Rozciągnięty, Smada stał trzy metry powyżej pokładu swoich

grawisań, górując wzrostem nawet nad swoim ochroniarzem. To był niesamowity widok, a

jego głos grzmiał wystarczająco potężnie aby wyczrować demona.

Zamiast tego wyczarował Enzeenianina.

Wyłonili się z lasu w liczbie dwudziestu i wszyscy nieśli lampy. Przeszli spokojnie po ziemi,

nie bojąc się czekokolwiek co właśnie połknęło pięciu Ganków. Tash rozpoznała

prowadzącego Enzeenianina.

- Chood. – głos Smady był jak sztylet – Co tu się dzieje!

Chood odpowiedział tlącym spojrzeniem z odrobiną znudzonej pogardy.

- Twoja zagłada.

-Ba – Smada usiadł w swojej zwykłej pozycji na brzuchu. – To jakaś wasza sztuczka.

Istnieje bestia, stworzenie które kopie tunele pod ziemią i ukrywa się. Atakuje od dołu.

Chood się uśmiechnął.

-Bestia się nie ukrywa.

Obok Smady, Gank walnął pięścią w pokład grawisań.

– Więc gdzie jest bestia? Gdzie!

Wszyscy Enzeenianie zaczęli chichotać. I tak jak przedtem uśmiech Chooda stał się zły.

Mimo wszystko, tym razem nadal nic nie rozumiesz! Sekret D’vourana umknął ci. Zaśmiał

się niskim, okrutnym śmiechem.

-Myślisz, że zostaniesz zjedzony przez stworzenie pod planetą. Nie zdajesz sobie sprawy, że

będziesz zjedzony przez samą planetę.

ROZDZIAŁ 16

Chood ryknął śmiechem. Tash przeszedł dreszcz. Planeta. To była planeta. To było źródło

poczucia zagrożenia. To dlatego czuła się obserwowana. Planeta – wszystko wokół niej ją

obserwowało. Spojrzała w dół na ziemię i zastanowiła się co czekało pod powierzchnią –

niewidzialne zęby obrywające mięso z jej kości. Cała siła w jej nogach wydawała się stopić i

background image

56

przytrzymała się Zaka. Ale Zak był równie przerażony. Ziemia, zwykła solidna ziemia, którą

kroczyli każdego dnia, nagle stała się potworem. A jedyną rzeczą chroniącą ich był mały

wisiorek wiszący na szyi Tash. W środku całego tego przerażenia, Hutt Smada zebrał pyłek

kurzu ze swojego szponu. Już zapomniał o swoich poplecznikach. Można ich zastąpić. Jego

przebiegły umysł już dopasowywał się do sytuacji i zaczął poszukiwać sposobu na jej

wykorzystanie. Był przecież Huttem.

-Chood – zaczął ostrożnie – Jestem pewien, że możemy dojśc do porozumienia. Jeśli

zaoferowałbym ci, powiedzmy, milion kredytów, aby zapewnić mi bezpieczne przejście.

- Nie zaoferowałbym ci przejścia nawet gdybym mógł – odpowiedział Enzeenianin – Żywi

się kiedy ma na to ochotę. A jest głodny.

- Smada nie dał się zbić z tropu – Może mieć dzieciaki.

- Wielkie dzięki, ty parszywy ślimaku – wrzasnął Zak

- Zamknij się chłopcze! – Ostry ton powrócił w głosie Smady.

- My tu negocjujemy.

Chood pokręcił głową – Nie będzie żadnych targów. Głód D’vourana będzie zaspokojony.

-Więc, dlaczego nie zje ciebie? –zastanawiła się Tash

Enzeenianin wybuchł gorzkim śmiechem. Kilku z nich przeszło ciężkim krokiem po ziemi.

Chood powiedział. – Żyjemy w harmonii z planetą. Upewniamy się, że planeta jest karmiona,

a w zamian, planeta karmi nas.

-Karmi was? – spytał Zak –Jak?

W odpowiedzi Chood otworzył szeroko buzię. I znowu wijący się język wystrzelił i

zanurkował pod powierzchnię D’vourana. Kilku Enzeenianinów zrobiło to samo. Siorpanie

podczas ich karmienianwypełnił całe powietrze.

- Robi mi się niedobrze – jęknął Zak

Deevee jako pierwszy zrozumiał to co zobaczył. –Jeśli planeta jest żywa, Enzenianie muszą

w jakiś sposób pobierać składniki pokarmowe z ziemi.

-Oni są pasożytami – szepnęła Tash

Język Chooda odłączył się od ziemi i zniknął z powrotem w buzi. Oblizał usta i uśmiechnął

się. D’vouran pozwala nam żyć na swojej powierzchni, ponieważ zdobywamy pożywienie.

Jak długo jest najedzony, my także możemy się zywić.

Zwabiacie ludzi tutaj aby byli zjedzeni? – powtórzył Zak pełen niedowierzania.

Chood się uśmiechnął – Naszym celem jest służyć – zaśmiał się

Tash zadrżała. Ale nie mogła nie zapytać – Ale dlaczego nie połknęliście nas kiedy

przybyliśmy. Chood spojrzał na nią jakby była niespełna rozumu. – Jakiemu celowi miałoby

background image

57

to służyć? D’vouran zjada jeden posiłek dziennie, albo dwa, ale nie więcej i odstraszyłby

inne ofiary. Zamiast tego D’vouran zjada swoje posiłki powoli. Bawił się z wami, goniąc was

z jednego miejsca do drugiego.

- Dopóki nie zabrał całego miasteczka – zawołała Tash.

Enzeenianin wbił palec w Tash – I to twoja wina.

Tash się skuliła – Moja wina? Ale dlaczego?

Ty i twój mieszający się w nie swoje sprawy szaleniec zaczęliście odkrywać sekret

D’vourana. Planeta nie mogła ryzykować waszej ucieczki, więc skonsumowała każdego w

tym mieście w chwili kiedy wyszli z domów poczas trzęsienia ziemi.

- Więc dlaczego nie zjadła bachorów Hoole’a? – zapytał Smada

Chood zmrugał. Właśnie sobie zdał sprawę, że kiedy Smada siedział na powierzchni swoich

grawisań, Zak i Tash stali na ziemi. Enzeeniani podszedł bliżej.

- Odsuń się! – ostrzegł Deevee. Złapał jednego z Enzeenianinów, ale inny sięgnął za niego i

znalazł mały przełącznik na plecach droida. D-V9 został dezaktywowany i upadł na ziemię.

- Deevee – zawołała Tash.

Chood wskazał na deskę Zaka przypiętą do jego pleców. – Ty tam! – powiedział do innego

Enzeenianina. – Zabierz to urządzenie.

Serce Tash stanęło, kiedy oczy Chooda znalazły wisiorek na jej szyi.

Ku jej zaskoczeniu, nie zerwał go.

-Interesujące. Byłaś w laboratorium. Powinienem był wiedzieć, że stwórcy mogli coś takiego

zostawić.

-Stwórcy? -zapytała – Czy ktoś stworzył tą planetę?

Chood miał właśnie zerwać wisiorek z jej szyi, posyłając ją w zapomnienie, ale jego oko

zaiskrzyło się nagle.

- Myślę, że odpowiem na to pytanie. Brać ich!

Enzeenianie przemieścili się z zatrważającą szybkością. Zak i Deevee

Zostali zawleczeni obok Tash, i zarzucono na nich ciężką sieć włokien. Opieraili się przez

moment, ale groźne warknięcie Enzeenianina uciszyło ich. Reszta Enzeenianów otoczyła

grawisanie. Ochroniarz Smady spanikował i zeskoczył w panice z sań, rzucając się w

kierunku drzew. Enzeenianie nie zajęli się jego gonieniem. Pokryli Smadę siecią dużo

większą i mocniejszą niż ta, która trzymała Tash, Zaka i Deeviego.

Gank nie ubiegł dwunastu metrów nim krzyknął i się potknął. Jego stopę złapała dziura w

ziemi. Ale kiedy zabójca starał się wyciągnąć stopę, zorientował się, że dziura zamknęła się

background image

58

wokół jego kostki. Gank próbował wykopać się z planety. Zamiast tego jakaś ogromna siła

złapała jego nogę i pociągnęła go w dół.

Chood znowu się zaśmiał.

-Widzisz? Nie ma ucieczki przed D’vouranem. Nie ma gdzie uciec.

Podczas gdy większość wojowników pilnowało swoich jeńców, kilku z nich zniknęło w lesie.

Szybko pojawili się znowu, niosąć dwa grube słupy. Wciąż zaplątani w sieć, Zak, Tash i

Deevee zostali zebrani i przywiązani do jednego ze słupów, gdzie wisieli niczym worek

owoców bluma. Smada również został przywiązany do drugiego, ale nie bez walki.

-Krwawe robaki! Karma dla banth! Wyrwę wam oczy i zjem wasze mózgi! Huttowie

zostawią obślizgłe ślady na waszych zapomnianych grobach.

Walczył z taśmą która go trzymała, ale Enzeenianie zwinnie unikali jego zaciśniętych ramion

i niszczącego ogona. Dwóch czy trzech Enzeenianinów stało przy końcu każdego ze słupów,

a potem podnieśli trzymane słupy na ramiona. Jak tylko ludzie byli należycie przywiązani a

ich stopy nie dotykały ziemi Chood złapał wisiorek. Szarpnąwszy, zerwał go z szyi Tash.

- Chood! – błagała Tash – Co zamierzasz zrobić?

Chood syknął z nieskrywaną radością. – Zamierzam dać ci odpowiedź na twoje pytanie.

Zabiorę cię do serca D’vourana, każdy składnik z twojego ciała będzie trawiony powoli.

- Będziesz zjadana bardzo powoli. Zjadana żywcem.

ROZDZIAŁ 17

Enzeenianie zabrali ich do podziemnego laboratorium. Tam, w rozległej komnacie, Zak, Tash

i Smada zostali zabrani nad krawędź jamy. Tash pomyślała, że gorzj być nie mogło. Ciało

Deeviego zostało rzucone obok niej. Strach zdawał się wypływać z jamy niczym zatruta woda

z fontanny. Wypełnił Zak i Tash. Byli pod ziemią- w środku jakiegoś stworzenia, strasznego

stworzenia. I mieli być rzuceni na pożarcie.

- To tutaj doprowadził was ciekawość – zadeklarował Chood – Macie wejść do całkiem

nowego świata bólu. Jeśli myśleliście, że wasi przyjaciele i sprzymierzeńcy na powierzchni

cierpieli byliście w błędzie. Ich śmierć była krótka i miłosierna. Większość z nich udusiła się

kiedy zostali wciągnięci pod powierzchnie D’vourana. Tutaj w sercu D’vourana, agonia jest

tysiąc razy wolniejsza, i tysiąc razy gorsza, jako że ofiary planety są dokładnie i boleśnie

trawieni, tydzień po tygodniu.

background image

59

- Wrzucić ich.

Enzeenianie uwolnili Zaka i Tash z ich sieci i popchnęli ich na czekajacą platformę.

- Zaczekajcie! – rozkazał Chood. Wskazał na jednego z Enzeenianinów.

- Ty ! Przecież ci powiedziałem, żebyć usunął to urządzenie.

Jeden z Enzeenianów zapomniał zabrać deski Zaka. Pod zagniewanym spojrzeniem Chooda,

pośpiesznie odpiął deskę od pleców Zaka i odsunął się. Potrzeba było czterech

Enzeenianinów aby przyeciągnąć Smadę na platformę. Pośpiesznie uwolnili go z sieci i

platforma szybko została wypchnięta nad jamę. Hutt zaczął z rykiem wygrażać.

–Karma dla banth! Nerfie łajno!

Platforma przechyliła się gwałtownie, a Zak i Tash złapali się wystających kabli.

Chood zaczął do nich przemawiać znad krawędzi jamy, wskazując w dół.

-Chcieliście znać sekret D’vourana. Znajduje się tutaj. Z tego miejsca D’vouran po raz

pierwszy został powołany do życia, i na początku uczyli karmić z tej jamy.

-Imperialni naukowcy- Tash złapała powietrze – Oni zawsze szukają nowych sposobów aby

skrzywdzić ludzi.

Chood mówił dalej.

- Ale planeta przerosła ich twórców i nauczyła się nowych i lepszych sposobów karmienia.

Naukowcy stracili kontrolę nad tym co stworzyli. Zostali pożarci jak każdy kto przyszedł po

nich. Teraz wy podążycie ich śladem.

- Chood! Chood! – wykrzyknął Smada – Jeszcze nie jest za późno! Cztery miliony kredytów!

Kupię ci nową planetę!

Enzeenianin go zignorował. Kilka niebieskoskórych stworzeń popchnęło ramię dźwigu, i

pasożyty zaczęły opuszczać linę.

- Musimy coś zrobić! – krzyknął Zak

- To moja wina. – powiedziała Tash. Miała suche gardło. Jej głos był prawie jak szept.

Powinnam była posłuchać swoich przeczuć i kazać wujkowi Hoolowi opuścić planetę. Wtedy

by żył a my bylibyśmy bezpieczni!

- To nie twoja wina, Tash – powiedział Zak

- Nie słuchałem cię. Nikt nie słuchał.

Tash zajrzała do jamy. Coś tam w dole się wiło. I podchodziło wyżej. Kiedy opuszczali się na

dno jamy, wijąca się, pulsująca masa śpieszyła im na spotkanie.

Tash nie mogła na to patrzeć. Popatrzyła na twarze Enzeenianów, którzy stali w okręgu wokół

jamy. Im więcej D’vouran je tym więcej mogą jeść oni. Wszyscy patrzyli wygłodniale.

background image

60

Wszyscy z wyjątkiem jednego. Enzeenianin, który zabrał deskę odwrócił się do Chooda. Bez

żadnego ostrzeżenia, uniósł deske jak tylko potrafił wysoko a potem rozbił ją o głowę

Chooda. Ten rozłożył się na ziemi. W jednej chwili Enzeenianie rzucili się w jego kierunku,

wyrywając coś małego i połyskującego z ręki Chooda..

Wisiorek.

Inni Enzeenianie stali w pogotowiu. Ale ten, który trzymał wisiorek zrobił coś całkiem

niespodziewanego. Zmienił kształt. Pasożyty zorientowały się, że mają do czynienia nie tylko

z jednym z nich ale z ryczącym Wookiem.

-Wujek Hoole! – krzyknęli jednocześnie Zak i Tash

-Hoole! – wybuchł Smada - Wydostań nas stąd!

Enzeenianie wahali się tylko przez moment. Potem stłoczyli się wokół Wookiego, bijąc go z

każdej strony. Wookie walczył potężnymi uderzeniami jednej ręki, podczas gdy drugą

trzymał wysoko wisiorek. A przez cały ten czas platforma opadała dalej. Jeden z

Enzeenianinów został odrzucony na skraj jamy. Zak i Tash obserwowali jak spadał, krzycząc,

do wijącej się, płynnej masy pod nimi. W kilka chwili, wszyscy Enzeenianie zostali odrzuceni

na bok. Kilkoma długimi susami, Wookie dosięgnął żurawia. Ale zanim mógł zmienić

kierunek, coś ciężkiego i twardego, uderzyło go od tyło, rzucając go na żuraw. Urządzenia

żurawia trzasnęły pod ciężarem Wookiego i platforma stanęła. Wybuch zaburzył takżę

koncentrację Hoola i nagle powrócił do własnej postaci Shi’idoida i upadł na ziemię.

Chood stał nad Hoolem trzymając grubą metalową rurę.

- Daj mi wisiorek!

Złapał Hoola starając się wyciągnąć kryształ z jego palców. Walczyli do krawędzi jamy.

Hoole był zbyt oszołomiony by się opierać, i w ciągu kilku chwil wisiorek zmienił

właściciela. Ale jak tylko wstał Chood stracił przyczepność do powierzchni. Poślizgnął się i

wpadł do jamy D’vourana. Zabierając wisiorek ze sobą.

Chood i wisiorek zniknęli w rosnącej lawie, płynna masa zadrżała i podniosła się jeszcze

wyżej.

- Wciągnij nas! – wrzasnęła Tash – Wujku Hoole! Wciągnij nas!

Hoole podszedł chwiejącym się krokiem w kierunku żurawia. Ale ni chciał ruszyć z miejsca.

-Żuraw jest uszkodzony! Nie mogę nim poruszyć!

Pod nimi Tash widziała lawę rosnącą bardzo szybko. Wielkie krople płynnej planety

podskakiwały i pryskały w ich kierunku. D’vouran wyglądał na rozzłoszczonego.

- Lepiej zacznijmy szybko myśleć – powiedziała – albo wszyscy zginiemy!

background image

61

ROZDZIAŁ 18

Zak pierwszy przyszedł z odpowiedzią.

-Moja deska – zawołał - Czy nadal masz moją deskę?

Hoole ją podniósł – Tutaj, ale nie działa.

-Mogę ją naprawić! Zrzuć ją na dół!

Hoole był teraz równie spokojny jak wtedy kiedy „Beztroski Przemytnik” wymknął się spod

kontroli. Ostrożnie zmierzył dystans, a potem zrzucił grawideskę do jamy.

Zak, Tash i Smada, wszyscy patrzyli jak wiruje w powietrzu w ich kierunku. Przez moment

Tash myślała, że ich minie. Ale wylądował nieruchomo na środku platformy i wszyscy trzej

więźniowie chwycili ją.

- Mam ją! –powiedział Zak – Daj mi tylko minutę.

Tash spojrzała w dół.

- Nie mamy minuty! Pośpiesz się! Płynna powierzchnia była tylko kilka metrów pod nimi i

szybko rosła.

- Chyba znalazłem – powiedział Zak, pracując szaleńczo – Znalazłem!

- Deska obudziła się do życia. Zak wskoczył pierwszy i sprawdził.

- Działa!

Zak, na desce uniósł się kilka metrów nad rosnącą lawą. Wyciągnał rękę do Tash, która ją

złapała i wskoczyła szybko na deskę. Spojrzała na masywnego Hutta obok niej.

- Ale jak zamierzasz go tutaj upchnąć.

-Z tym nie będzie problemu – ryknął Smada – Jako, że zamierzałem was tu zostawić. Dajcie

mi tą deskę!

- Hutt sięgnął aby złapać Zaka, ale Zak odleciał i uniósł się kilka metrów wyżej.

- Nie bądź samolubny! Uda nam się jeżeli będziemy razem współpracować!

- Nie, nie – zawył Smada – Muszęmieć to urządzenie! Jset moje! – ze zdumiewającą

sprawnością, Hutt rzucił się w górę. Jego tłuste palce chwyciły krawędź deski, która

przechyliła się na jedną stronę, prawie zrzucając z niej Zaka i Tash. Siła nośna deski nie była

w stanie zrekompensować olbrzymiej wagi Hutta. Zaczęła szybko opadać, niczym

przeludniona szalupa nabierająca wody.

- Zabijesz nas wszystkich! – wrzasnęła Tash

- Wracaj na platformę –błagał Zak – Wlecimy na górę a potem znajdziemy sposób, żeby Cię

wciągnąć.

background image

62

- Macie mnie za głupca? – prychnął Smada – Wpuśćcie…mnie!

Ale deska prawie opadła na płynną powierzchnię. Niesamowita macka ciekłej masy

dosięgnęła i otoczyła ciało Smady, a przestępczy lord ryknął z bólu i puścił deskę. Hutt został

wciągnięty pod płynną masę D’vourana.

Kiedy Hutt spadł, deska, wolna od jego ciężaru, uniosła się do góry. Ale nie wystarczająco.

Szczyt jamy nadal był sześć metrów nad nimi.

- Zabierz nas wyżej! – powiedziała Tash – Wydostań nas stąd!

- Nie mogę! –powiedział Zak

- Lecę na pełnej mocy. Deska nie uniesie się wyżej niż teraz.

- I co teraz zrobimy?

Zak spojrzał na ścianę jamy.

- Powiem ci co zrobimy – powiedział

- Polecimy pionowo. I pobijemy rekord.

Zak wcisnął akcelerator i skierował deskę łagodnie w stronę końca jamy. Szczerze mówiąc,

nie wiedział czy potrafi to zrobić. Nie udał mu się wczorajszy rajd, a to było tylko pięc

metrów. Teraz zamierzał przelecieć sześć. I ustanowić rekord. Na dodatek miał pasażera. Nikt

wcześnie nie próbował pionowej jazdy z pasażerem. To naprawdę może być rekord. Jeśli

przeżyje. Zak wziął głęboki oddech. Miał tylko jedną szansę. Jeśli mu się nie uda, on i jego

siostra spadną do tyłu prosto w serce D’vourana. Zak zacisnął zęby.

- Trzymaj się mocno.

Pocylił się do przodu i wcisnął wyższy bieg. Gwałtownie popłynęła w kierunku sciany.

Dziesięć metrów. Siedem metrów. Pięć. Trzy. Teraz!

Zabezpieczenia antykolizyjne zaskoczyły, przechylając deskę nosem do góry. Zak przelał całą

moc z dolnych otworów wentylacyjnych do tylnego silnika postawił deskę pionowo, kierując

ją wysoko w stronę sufitu. Czuł jak jego deskę drży po jego stopami. Silnik zaczął jęczeć. Nie

uda im się – pomyślał. To była dobra próba. To był najlepszy rajd w jego życiu, ale jama była

za…. A potem, wystrzelił z jamy niczym blisterowa błyskawica, do laboratorium z Tash

nadal na pokładzie.

- Taaaaak!

Zak pochylił się do przodu, przechylając deskę z powrotem do poziomu. Deska opadała aż

osiągnęla swój punkt grawitacyjny.

- Zak, udało ci się! – krzyknęła jego siostra

background image

63

- To nie czas na świętowanie – ostrzegł Hoole

Wewnątrz jamy, kłębienie stało się bardziej gwałtowne. Błoto, które wyglądało jak płynna

lawa dosięgało krawędzi, próbując schwytać zdobycz. Zak i Tash przylgnęli do ściany

laboratorium.

- Co się dzieje? – wrzasnął Zak.

- To wisiorek! – odpowiedział Hoole – Stworzyło pole energii, które nie spodobało się

D’vouranowi. To dlatego nie zjadłby wszystkiego co miało z nim kontakt. Teraz połyka całe

pole energii.

Hoole podbiegł w róg laboratorium gdzie leżał porzucony Deevee i szybko włączył droida.

D-V9 wstał na nogi.

- Schody! – rozkazał Hoole

Pobiegli na schody – Hoole i Tash pomagali Deeviemu, także do dotarł na następny poziom.

W samą porę. Błoto rozpłynęło się znad krawędzi jamu, pokrywając podłogę gwałtownym,

drgającym szlamem. I rosło dalej.

Dobiegli do wyjścia. Kilka godzin temu Bebo zrzucił Tash do tej samej dziury.

- Zak –odezwał się Hoole – Czy to urządzenie jest wystarczająco silne żeby zabrać was troje z

powrotem do portu?

- Tak myślę.

- Ale nie zostawimy cię z tyłu, panie Hoole! – nalegał Deevee

- Oczywiście, że nie- odpowiedział Shi’idoid.

Potem Hoole zniknął. Przez moment myśleli, że naprawdę zginął. Potem Tash omal nie

poskoczył kiedy malutki gryzoń wskoczył jej na nogę i dobiegł do ramienia.

- Lećmy! – powiedziała

Błoto podchodziło schodami za nimi. Przechodziło teraz przez górne pomieszczenie. Goniło

ich. Zak, Tash i Deevee zgromadzili się na desce. Prawie się zmieścili ale kiedy Zak włączył

przyspieszenie, nadal się unosili nad ziemią.

Zak skierował deskę poza laboratorium i wyleciał tak szybko jak tylko mógł przez dziurę w

ziemi. I prosto w koszmar. Wszędzie wokół nich, jak tylko sięgnąć okiem, ziemia zaczęłą

wrzeć. Drzewa topiły się w gotującym się jeziorze lawy. Bąble płynnego brudu rosły i pękały

wściekle wokół nich. Przypominające węże nitki błota sięgały miejsca ich ucieczki. Zak

przyspieszył tak szybko jak tylko się uśmiechnął, obawiając się że może stracić równowagę

spać w oczekującą masę D’vourana.

Przelecieli nad miastem. Widać było tylko dacy domów. Reszta została wessana przez błoto.

- Port jest nadal na swoim miejscu – powiedział Deevee.

background image

64

Mogli zobaczyć ściany lądowiska, do połowy zanurzone w błocie. Górna cżęś była nadal

nietknięta. Deska wleciała przez bramę portu i w górę po schodach. W chwili, kiedy

powierzchnia startowa była pod nimi , Hoole zeskoczył z ramienia Tash i przeobraził się w

powietrzu. Wylądował na ziemi biegnąć.

- Nie ma czasu do stracenia! – zawołał

- Patrz ! – krzyknęła Tash

Olbrzymie wyrwy pojawiły się w grubych przeciwblasterowych ścianach, i bąkowata płynna

ziemia zaczęła wyciekać na pas startowy.

- Do statku! – rozkazał Hoole.

Szalm ogarnął swym zasięgiem lądowiska innych statków. Kiedy znaleźli się w „Beztroskim

Przemytniku”, błoto zaczęło ich już sięgać.

ROZDZIAŁ 19

Do czasu kiedy Tash dostała się do kokpitu, Hoole zakończył sekwencję startową i był

gotowy odlecieć.. Zak i Tash przypięli się. Hoole odpalił repulsory. Silniki odpalily ale statek

nie ruszył z miejsca. Przyciskając twarz do iluminatora, Tash spojrzała na lądowisko.

Nawierzchnia całkowicie zniknęła pod powierzchnią D’vourana. Żyjący szlam urósł na

wysokość metra w całym kosmoporcie. „Beztroski Przemytnik” utknął w żelaznym uścisku.

- Jesteśmy uwięzieni! – zawołał Deeve

- Nie sądze, że moja deska pomogła tym razem – powiedział Zak

- Nie będzie musiała- powiedziała Tash – Spójrzcie w górę.

Na niebie nad kosmoportem, pojawił się statek w kształcie spodka. Nurkował w ich kierunku

ze zdumiewającą zwinością jak na stary wysłużony koreliański frachtowiec. Jego pilot

skierował statek nad „Beztroskiego Przemytnika”, a potem umiejętnie przesłał moc do

repulsorów dopóki frachtowiec nie opadł tylko kilka metrów nad Beztroskiego Przemytnika”.

To był ryzykowny manewr dla większości pilotów.

Ale Han Solo nie należał do tej większości.

Zak i Tash pobiegli otworzyć górny właz „Beztroskiego Przemytnika”. Hałas spod „Sokoła

Millenium był ogłuszający, ale dla nich był zachęcający, a jeszcze większą radość sprawił

widok szeroko otwartego dolnego włazu Sokoła. Twarz Wookiego Chewbacci pokazała się w

otworze zachęcając ich do pośpiechu.

background image

65

Gotujące się błoto sięgało połowy wysokości „Beztroskiego Przemytnika”. Podczas gdy

Hoole pchał od spodu, Zak i Tash wciągali Deeviego do góry. Następnie wciągnęli go przez

właz. Wookie złapał Deeviego masywną łap i łatow wciągnął go do góry. Zak i Tash byli

następni. Chewbacca podniósł ich jakby byli szmacianymi lalkami i wciągnął ich na pokład

staku Hana Solo, gdzie przekazał ich Lukowi Skywalkerowi.

Głos Hana Solo trzeszczał przez komlink.

– No dalej dalej, co tak wam tak długo schodzi na dole?

Jak tylko wszyscy znaleźli się na pokładzie, Luke zasygnalizował

- Wszyscy zaliczeni, Han. Zabierz nas stąd.

Sokół ruszył z rykiem.

Zak, Tash, i Hoole zostawili Deeviego w rękach droidów Luke’a, C-3PO i R2-D2. Kiedy

chwilę później dotarli do kokpitu, Sokół leciał już pięć kilometrów nad D’vouranem. Leia

zwolniła miejsce drugiego pilota, żeby mógł je zająć Chewbacca.

Solo rzucił okiem na kłębiącą się powierzchnię planety.

- Coś dziwnego dzieje się tam na dole. Macie sporo szczęścia, że zatrzymaliśmy się po

drodze.

- Szczęście nie ma z tym nic wspólnego – powiedziała Leia- Luke zasugerował żebyśmy

wracali tą trasą i zobaczyli jak się miewacie. Wtedy zobaczyliśmy waszą czwórkę na desce.

Hoole powiedział szybko – Musisz nas zabrać stąd tak szybko jak tylko potrafisz.

- Żaden problem – powiedział Han Solo – Cokolwiek dzieje się tam na dole jesteście

bezpieczni w Sokole.

Han skierował statek w kosmos, a potem odwrócił się i słuchał jak Hoole pośpiesznie

wyjaśnia co odkryli na temat D’vourana. Han wyglądał na nieprzekonanego.

- Coś na pewno musiało spowodować, że ziemia zaczęła wszystko pochłaniać. Ale żyjąca

planeta? To musi być jakaś pomyłka. Wyjaśnimy to kiedy będziemy w nadprzestrzeni.

Chewie przygotuj się.

Chewbacca sprawdził instrumenty a potem ryknął.

- Co to znaczy, że nadal jesteśmy w leju grawitacyjnym planety? –mruknął Solo – Lecimy

pełną mocą od czterech minut powinniśmy być w połowie drogi na skraj systemu.

- Sprawdził jeszcze raz odczyty. Zarozumiały uśmiech znikł nagle z jego twarzy.

- Mam złe przeczucia.

- Co się dzieje, Hanie? – spytała Leia.

Solo obrócił Sokoła, żeby mogli zobaczyć D’vourana przez iluminator.

-Nie wydaje mi się, żebyśmy uciekli.

background image

66

- Co masz na myśli? – Tash poczuła że jej serce zamarło.

- D’vouran podąża naszym śladem.

ROZDZIAŁ 20

- To szaleństwo! –powiedziała Leia – Planety się nie poruszają.

- No cóż, ta się porusza. I jest coraz bliżej.

Głos Tash opadł do przerażającego szeptu.

- Nie mówiłeś przypadkiem, że kiedy tu przyleciałeś byłeś dwadzieścia minut za wcześnie?

- Zgadza się – odpowiedział Luke

- My też przylecieliśmy za wcześnie – dodał Hoole. Popatrzył na planetę. Z tej odległości,

wijąca się ziemia nie była widoczna.. D’vouran wyglądał spokojnie i pięknie.

Mruknął – Naprawdę się porusza.

- Czy możesz skoczyć w nadprzestrzeń? – spytał Luke – tam będziemy bezpieczni

-Nie da rady mały. Nie kiedy jesteśmy w polu grawitacyjnym planety. I nie sądzę aby miała

ona w planach puścić nas wolno. Chewie włącz silniki pomocnicze.

Kiedy Zak, Tash i inni patrzyli, pilot i drugi pilot pracowali mozolnie nad przyrządami

kontrolnymi, próbując wycisnąć każdy gram energii do silników Sokoła. Ale kiedy Tash

wyjrzała jeszcze raz przez iluminator, D’vouran wyglądał na większy i bliższy.

- No dalej – ponaglała Leia – Zawsze mówisz, że ten statek to najszybsza rzecz w galaktyce.

Pot ściekał po brwiach Hana Solo.

-Tak, no więc, nigdy wcześniej nie musiałem się ścigać z planetą. Chewie, przenieś całą moc

z osłon!

Chewie zaryczał.

-Już to zrobiłeś, co? A co z działami?

Chewbacca warknął.

- No dobra, dobra, tylko sprawdzałem.

D’vouran był teraz tak blisko że wypełnił cały iluminator.

Han usiadł na swoim fotelu. Przez chwilę wyglądał na pokonanego, ale potem się

wyprostował.

- No dobra, spróbujemy wykorzystać tą sytuację.

- Grawitacja to nasz problem? Uczyńmy ją naszym przyjacielem.

background image

67

Zawrócił gwałtownie Sokoła, wytrącając wszystkich z równowagi. Zanim się zorientowali,

statek zmierzał w stronę planety. Chewbacca głośno zawył.

- Han co ty wyprawiasz – krzyknął Luke – Lecisz prosto na nią.

- Trzymajcie się! - krzyknął pilot

Przyciągany przez grawitację planety i popychany przez władsne silniki, Sokół nabrał

olbrzymiej prędkości i zaczął nurkować w kierunku D’vourana. W ostatnim możliwym

momnecie Han gwałtownie skręcił. Pozostając w zasięgu grawitacji planety wcisnął gaz i

przeleciał wzdłuż atmosfery planety. Dół statku zostawił ślad płomieni podczas gdy

frachtowiec zataczał koło wokół monstrualnej planety. Efekt był niczym strzał z procy.

Jednostka okrążyła planetę i Han wyleciał z orbity. Napędzany przez olbrzymi pęd, Sokół

wystrzelił w kosmos, z dala od D’vourana.

Chewbacca skomentował to warknięciem.

- Siła grawitacji spada- przetłumaczył Han

- Udało ci się! – zawołała Leia – Jesteśmy w otwartej przestrzeni! Uwolnieni od siły

grawitacji D’vourana, nabrał jeszcze większej prędkości.

Odwrócił się nonszalancko do pasażerów.

- Trik z procą. Najstarsza sztuczka w podręczniku.

Zak i Tash popatrzyli po sobie i wyszczerzyli zęby. Wujek Hoole nie spuszczał wzroku z

planety.

-Popatrzcie – powiedział

- Nie wierzę – szepnęła Tash. Nawet po wszystkim, co widziała do tej pory zdała sobie

sprawę, że trudno jej uwierzyć w to, co się dzieje.

Planeta D’vouran wiła się. Wywijała się i trzęsła tak bardzo jakby chciała zmienić kształ.

Jasne błyski światła, które wyglądały jak wulkaniczne erupcje pojawiły się na jej

powierzchni. Na jej powierzchni pojawiły się wybrzuszenia, które zniekształcały jej masę.

Potem zapadła się, kłębiąc się i wirując w coraz mniejszą i mniejszą bryłę wijącej materii.

Razem z ostatnim drgnieniem, D’vouran zniknął.

- Nie wierzę – powiedział Zak

- Zniknęła? – zapytała Tash

- Wygląda na to, że zjadła sama siebie – powiedział Hoole – niewiarygodne

-Tak, ale nie zostaniemy w pobliżu, aby to podziwiać – powiedział Han –Chewie szykuj się

do skoku. Teraz!

Pilot złapał większą dźwignię i pociągnął mocno. Tash i Zaka rzuciło do tyłu kiedy skoczył w

nadprzestrzeń.

background image

68

EPILOG

W świetlicy Sokoła, Tash siadło naprzeciwko wujka Hoola.

- Myślałam, że zostałam całkiem sama –powiedziała Tash – Myślałam, że każdy został

zabity, jak moi rodzice.

Hoole prawie zmienił ponury wyraz twarzy.

- Przepraszam Tash. Kiedy cię nie było, ujrzałem szansę na szpiegowanie Enzeenianów. Więc

stałem się jednym z nich.

- Ale czemu czekałeś tak długo, aby nam pomóc – domagała się odpowiedzi – Mogliśmy

zginąć.

Shi’idoid wyjaśnił. –Musiałem się dowiedzieć o co tak naprawdę chodziło. Nie

zorientowałem się dopóki Chood nie powiedział ci wszystkiego. Pomogłem jak szybko

mogłem.

-Czego się dowiedziałeś – spytała księżniczka Leia – Co to była za rzecz?

Hoole powiedział –Nie dowiedziałem się więcej niż Tash. Ale przypuszam,że D’vouran był

pewnym rodzajem eksperymentu naukowego, który się niie powiódł. Imperium od zawsze

eksperymentowało z mutacjami i broniami biologicznymi. Nad tą stracili kontrolę. Wisiorek

był pewnym rodzajem pola siłowego. Technologia tego małego urządzenia musiała być

niesamowita. Chciałbym mieć możliwość jej zbadania.

- No cóż, eksperyment nie mógł pójść dobrze- wskazał Zak - skoro wszyscy naukowcy

zginęli. Musieli zostać zjedzeni.

- Czy aby na pewno? – Hoole się zastanowił – To tak samo prawdopobne jak to, że stwórcy

po prostu porzucili swój projekt i zostawili, aby troszczył się sam o siebie. Mogą nadal gdzieś

tam być. Tash przypomniała sobie złowieszczy uśmiech Choooda.

- A Enzeenianie?

- Pasożyty, tak jak zgadywał Deevee. Karmili się D’vouranem, a D’vouran pozwalał im

przeżyć jak długo przyciągali jedzenie.

- Jak się tam dostali? – zastanowił się Zak

- Może byli rozbitkami jak Bebo – zasugerowała Tash – ale planecie nie smakowali.

- Możliwe – zadumał się Hoole -Ale obawiam się najgorszego, że ktokolwiek jest

odpowiedzialny za stworzenie D’vourana stworzył również Enzeenianów, żeby opiekowali

się i karmili planetę. Ktoś wykorzystuje naukę do stworzenia mutantów.

background image

69

Luke Skywalker postawił pytanie które trapiło wszystkich.

- Ale ktokolwiek stoi za tymi eksperymentami – co próbował zrobić?

- Nie jestem pewien – odpowiedział Hoole – Ale mam zamiar się dowiedzieć.

Jeszcze raz, Tash przypomniała sobie słowa Smady, i zastanowiła się, czemu Hoole chciał

znaleźć tajemniczych naukowców – żeby ich złapać, czy do nich dołączyć? Postanowiła go

bacznie obserwować.

A głośno powiedziała. – No cóż, ktokolwiek to był, przynajmniej eksperyment się skończył.

D’vouran zniknął, i nie będzie już nigdy więcej nikogo niepokoił.

Lata świetlne dalej, w dalekich krańcach Odległych Rubieży, w przestrzeni ignorowanej

zarówno przez Imperium jak i Sojusz Rebeliantów, statek pracowniczy podróżował przez

nadprzestrzeń, przewożąc górników z pola asteroid z powrotem na ojczystą planetę. Ku

ździwieniu pilota, jego statek pasażerski został gwałtownie wyrwany z nadprzestrzeni. Pilot

sprawdził instrumenty, i kiedy był pewien, że jego statek jest nieuszkodzony, zdał sobie

sprawę, że jego jednostka wleciała na orbitę wokół pięknej błękitno-zielonej planety.

-To dziwne – mruknął – Nigdy przedtem nie widziałem jej na mapach...


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Richard Stevenson [Donald Strachey 01] Death Trick (v1 0)[htm]
Benford Gregory Centrum Galaktyki 01 W oceanie nocy
Harry Harrison Bill, Bohater Galaktyki 01 Planeta Robotów
Benford Gregory Centrum Galaktyki 01 W oceanie nocy
Harrison Harry Bill Bohater Galaktyki 01 Bill bohater galaktyki
Asimov Isaac Imperium Galaktyczne 01 Kamyk na Niebie
Harrison Harry Bill,bohater galaktyki 01 Planeta robotow
Ze strachu przed Rosją Nasz Dziennik, 2011 01 26
Adams Douglas Apg 01 Autostopem Przez Galaktyke (m76)
TD 01
Ubytki,niepr,poch poł(16 01 2008)
01 E CELE PODSTAWYid 3061 ppt
01 Podstawy i technika
01 Pomoc i wsparcie rodziny patologicznej polski system pomocy ofiarom przemocy w rodzinieid 2637 p
zapotrzebowanie ustroju na skladniki odzywcze 12 01 2009 kurs dla pielegniarek (2)
01 Badania neurologicz 1id 2599 ppt
01 AiPP Wstep

więcej podobnych podstron