Archiwum Gazety Wyborczej; Krew w filiżance
WYSZUKIWANIE:
PROSTE
ZŁOŻONE
ZSZYWKA
?
informacja o czasie
dostępu
Gazeta Wyborcza
nr 176, wydanie waw (Warszawa) z
dnia
2000/07/29-2000/07/30,
dział ŚWIĄTECZNA, str. 12
REUTERS
[pagina] CZECZENIA
ANDRE GLUCKSMANN *; TŁUM. MAW; TŁUM. ROMA FISZER
Krew w filiżance
Jestem w Czeczenii - zburzonej,
zniszczonej, mordowanej. Oglądam rosyjską telewizję. Pokazuje, jak
serdecznie przyjmuje Europa prezydenta Putina - czerwony dywan, poklepywanie po
ramieniu. Ach, gdyby tak przyprowadzić tu nasze koronowane głowy, kanclerzy,
premierów... Niechby posmakowali rozkoszy życia na rosyjskich ziemiach
"wyzwolonych"!
Trzecia rano. Od północy całkowicie nielegalnie stąpam po terytorium
rosyjskim, a towarzyszy mi i służy za tłumacza zaprzyjaźniona etnolożka; chętnie
obsypałbym ją najgorętszymi komplementami, ale chciała pozostać anonimowa.
Przekradaliśmy się jak na filmach, czołgając się; pogranicznicy uprzejmie
rozsuwali druty kolczaste, opłaceni przez naszego przewodnika, także opłaconego.
Pogania nas: "Da-waj! Da-waj! Szybciej, szybciej!". Do rosyjskiego posterunku
mniej niż 15 metrów. Po galopadzie przez pola i kilku upadkach w błoto zostawia
nas pod wierzbą - "Za 20 minut jestem z powrotem". 20 minut minęło już dziesięć
razy. Wróci? Nie wróci? Tuż obok szczekają psy, sztywniejemy, nie mamy prawa tu
być. Kilku lunatyków, żywcem przeniesionych z jakiejś sielanki, niemal ociera
się o nas; opróżniają ostatnią tej nocy butelkę, zbyt zalani, by nas zauważyć.
To już nie western w stylu Johna Forda, raczej scena dla Becketta, coś pomiędzy
niesamowitością a absurdem. Czy nasz przewodnik przysnął gdzieś pijackim snem?
Wyglądał na zaprawionego.
Tkwiąc na skraju drogi, na końcu świata, niczym Vladimir i Estragon,
bohaterowie Becketta, żałujemy, że nie zabraliśmy ze sobą telefonu komórkowego
(nie chcieliśmy, by nas ktoś namierzył). Pozbawieni stałego adresu i tożsamości,
do której można by się przyznać, byliśmy jak kloszardzi postkomunizmu.
Pojechałem pod wpływem impulsu. W Paryżu ambasador rosyjski odmówił mi wizy,
nawiązując do obyczajów epoki uznanej za minioną. Nie nalegałem i wkroczyłem na
teren jego "Federacji" bez zezwolenia. Jakiś czas później natykam się na
Pierre'a Flambota, dziennikarza z "Le Monde", któremu paszport zaopatrzony w
wizę nic nie dał: odmówił udziału w dziennikarsko-turystycznej wycieczce po
terenach "wyzwolonych", nie chciał też skorzystać z propozycji spotkania z
podstawionymi przez rosyjskie dowództwo przedstawicielami Czeczenów - kilka
godzin rozmowy pod ścisłą kontrolą. Z kolei
czeczeńscy partyzanci pomagają niepoprawnym ciekawskim, ułatwiają nawiązanie
niezbędnych kontaktów, ale nie dają gwarancji całkowitego bezpieczeństwa.
Pojawia się w końcu nasz przewodnik. Samochód, przesiadka do drugiego.
Później się dowiedziałem, że mieliśmy szczęście, czatujący w swojej kryjówce
milicjanci przysnęli. Nazajutrz droga została odcięta, siatka zlikwidowana,
masakra, aresztowania. Trzeba było 15 dni, by odtworzyć kanał przerzutowy dla
ewakuowania ciężko rannych do szpitali poza Czeczenią.
Poczucie skrajnego zagrożenia, które jest
chlebem codziennym miejscowej ludności, łagodzi, przez kontrast, chwilowy dygot,
jaki wywołują czasem moje własne przygody - skręcenie nogi, zadyszka i szybki
marsz, niezbędny, by ominąć posterunki. Studiowanie filozofii nie przygotowuje
wystarczająco do poszukiwania prawdy. Uszczelniająca się wokół wojny w Czeczenii
kurtyna zachęca do bestialstw. Bandyci wykonują swą robotę w cieniu, latarnie
chronią przechodnia. Załóżmy więc, że jestem latarką kieszonkową.
Cel: lud
Podczas wojny operuje się w niepewności, tego nauczył mnie kiedyś mój drogi
Clausewitz. Natychmiastowa weryfikacja: trzykrotnie nie udało mi się spotkać
wybranego jak najbardziej prawidłowo (pod kontrolą OBWE) Asłana Maschadowa. Za
pierwszym razem byliśmy w zasięgu wzroku, ale przeszkodziła nam pobliska, silna
strzelanina. Jego dwaj ochroniarze zginęli. Drugie podejście - samochody
Federalnej Służby Bezpieczeństwa nie opuszczają mnie ani na krok, czyżbym służył
za przynętę? Dziękuję, obejdę się. Trzecia próba - wszystko gra, herbata
zaparzona, wyszedł nam na spotkanie i naraz rozlewa się potop bomb, który będzie
trwał przez równy tydzień. W tym samym czasie pan Dini, specjalny wysłannik
Europy, skonstatował "faktyczne przerwanie ognia". Nie ma bardziej głuchych nad
tych, którzy nie chcą słyszeć odgłosu armat ani widzieć znaczących niebo pręg
rysowanych przez rakiety ziemia-ziemia!
Maschadow interesuje mnie bardziej jako przywódca czasów pokoju niż jako
dowódca wojskowy. Wepchnięty w tę drugą rolę jest tylko pierwszym wśród równych;
koordynuje, ale nie kontroluje - zarówno w sferze religijnej, jak i w sprawach
strategii Czeczeni niechętnie podporządkowują się hierarchiom. Zgodnie z tradycją suficką kontakt z Bogiem nie wymaga
pośrednika. Zgodnie z tradycją partyzancką liczy się wyłącznie odwaga w obliczu
przeciwnika. Zasługi i ranga bojowników są stale przedmiotem niezliczonych
sporów. (Krążą opowieści, jak podczas ewakuacji Groznego niektórzy czeczeńscy
dowódcy, poranieni przez miny, strzelali sobie w głowę, by spieszący im na
ratunek żołnierze nie weszli na nie również). Politycznie pozycja Maschadowa
jest niepodważalna - i nikt jej nie podważa. Nie spotkałem ani jednego Czeczena,
nawet wśród tych, którzy na razie pogodzili się z
rosyjską okupacją, który nie uważałby legalnie wybranego prezydenta za jedynego
wiarygodnego rozmówcę Kremla. Każdego innego pretendenta do takich rozmów uważa
się za marionetkę.
Do spotkania z Maschadowem nie doszło, udało się za to inne. Nie mogąc
porozmawiać z głową ruchu oporu, mogłem do woli osłuchiwać jego serce. Co to
takiego "serce"? Dokładnie to, co Clausewitz nazywał "środkiem ciężkości". To
sprawa zwykłego zdrowego rozsądku: celem "operacji antyterrorystycznej" powinni
być terroryści. Tony Blair nie równa z ziemią Belfastu, by zmusić do odwrotu
IRA, Madryt nie ostrzeliwuje bojówek ETA z ciężkiej artylerii. Z Groznego
natomiast - liczącego w 1995 r. 400 tys. mieszkańców - pozostały same ruiny. Oto
pierwsza, po Warszawie roku 1944, zrównana z ziemią stolica.
W zależności od przypadku, wyjaśnia Clausewitz, "środkiem ciężkości"
konfliktu może być osoba Księcia, armia i jej sztab generalny, siedziba rządu
lub - jak w Hiszpanii walczącej z Napoleonem - "lud", zaplecze ruchu oporu.
Chcąc nie chcąc, Czeczeni znajdują się w tym właśnie położeniu - są obiektem
wojny prowadzonej przeciw cywilom. Kto chce
przewidzieć przebieg konfliktu w Czeczenii, musi rozmawiać z tymi, którzy tak
długo już znoszą zrodzone przez ów konflikt
cierpienia. Opór czy kapitulacja? Odpowiedź należy do bombardowanych wieśniaków,
do matek szukających swych torturowanych dzieci, do ludzi błąkających się w
poszukiwaniu mąki i nieosiągalnych lekarstw, poddawanych kosztownym i
upokarzającym "kontrolom". Ci, którzy decydują o wyniku walki, to owi maluczcy z
maluczkich, pomijani w optymistycznych prognozach strategicznych, którymi
zanudza nas Moskwa.
Kremlowscy eksperci wyciągnęli wnioski z dotkliwej klęski poniesionej w 1996
r. Muszą niszczyć na odległość, unikając bezpośredniego starcia i walki wręcz z
przeciwnikiem o ileż bardziej umotywowanym moralnie i zahartowanym fizycznie.
Nie warto zarzucać rosyjskim generałom rasizmu (choć jest on oczywisty), złej
woli i okrucieństwa; nawet gdyby byli aniołami, nie mieliby innego wyboru, niż
najpierw zadać przeciwnikowi możliwie jak największe straty, okopać się w swoich
fortecach, a potem przeczesywać dokładnie wrogie terytorium. Ale ta na pozór
racjonalna strategia rozbija się o jedną wielką niewiadomą - reakcję dręczonej w
ten sposób ludności. O tym błyskotliwi stratedzy z FSB-KGB nie mają zielonego
pojęcia. Aby poszukać odpowiedzi, musieliby wstać zza swych biurek, żeby
zasięgnąć języka i z kimkolwiek porozmawiać. Ja to zrobiłem, oni - nie. Ale nie
mogą tego zrobić. Kat nie może liczyć na szczerość ofiary. Pewien rosyjski
żołnierz powiedział: "Lepiej mieć w Czeczenach wrogów niż przyjaciół".
Nie wolno mi płakać, gdyby zginęły
Szkoda, arcygenerale Troszew, że nie
towarzyszył mi pan w nielegalnych spacerach po waszych ziemiach "wyzwolonych"
[gen. Giennadij Troszew - jeden z dowódców wojsk rosyjskich w Czeczenii - przyp.
red.]. Mógłby pan usiąść na zapadającym się łóżku i - słysząc, jak gospodyni przeprasza pana za to, że dom
jest zniszczony, że to zwyczajny barak i że nie ma nic więcej, by pana ugościć i
ukryć - przekonać się, jak bardzo brak panu wszelkiej wiarygodności.
Kiedy umarł jej mąż, traktorzysta, najstarsze z piątki dzieci miało dziesięć
lat, najmłodsze miało się dopiero urodzić; dziś ma 20 lat, straciło nogę w
Szali, jego stan pogarsza się z braku opieki lekarskiej. "Tak mi żal naszych
dzieci, są wspaniałe... Kiedy pan stąd wyjedzie, proszę o wszystkim opowiedzieć.
Tu każdy czeka na swą kolej. Przychodzą o świcie, zabierają mężczyzn, trzeba ich
wykupywać. Pracowałam w polu, jako sprzątaczka, wypalałam cegły z błota,
wychowałam moje dzieci, dobrze się sprawują. Mówią, że nie wolno mi płakać,
gdyby zginęły. Niech pan to powie".
Wszystkie tutejsze matki płaczą bezgłośnie. Chętnie przedstawiłbym
arcygenerałowi dwie "łączniczki", niestrudzone i wesołe, jedna blondynka, druga
brunetka, jakby przeniesione wprost ze wspomnień z mego wczesnego dzieciństwa
albo z wyobrażeń o francuskim ruchu oporu. Opowiadały w konwencji wisielczego
humoru - jak zazwyczaj Czeczeni, kiedy mówią o Rosjanach - anegdoty o tym, jak
udawało się im wyprowadzić w pole rosyjskich żołnierzy. Nagle poważniały i cichym, zduszonym głosem
szeptały: "Ciężko jest patrzeć na ofiary". Chciałbym, generale, żeby spotkał się
pan z nimi i zobaczył, jaką wzgardą i odrazą ścięte są ich piękne twarze, kiedy
wspominają, nie rozwodząc się zbytnio (Czeczeni nad niczym się nie rozwodzą), o
torturach, na które pan zezwala. Te dziewczyny, lub inni Czeczeni, opowiedziałyby panu o rannych więźniach,
którym zrywa się bandaże i wystawia na wiatr i deszcz, aż w rany wda się gangrena. Sądzę, że pańska "obecność" w
Czeczenii nieodwracalnie osiągnęła punkt, w którym trudno powstrzymać odruch
wymiotny.
Szkoda, że Herman Gref nie poszedł ze mną na
"bazar" w Dagestanie. Ten czołowy ekonomista Putina, przyzwyczajony do
uprzejmości czy wręcz łatwowierności, z jaką odnoszą się do niego zachodni
bankierzy, spotkałby tam trudniejszych, skłonnych do ironii i szyderstwa
partnerów. Na kaukaskich targowiskach spotkać można najróżniejsze postaci,
business is business. Kobiety, które przekraczają granicę pieszo lub w
autokarach, by kupić towar w jednym miejscu i sprzedać drożej w innym. Chłopaków
w adidasach i nike'ach, prawdziwych lub podrobionych. Żołnierzy kontraktowych
handlujących złotymi łańcuszkami (obowiązkowa pamiątka z tej wojny) - to na nie
wymieniają owoce plądrowania domów i rabunków dokonywanych na ludziach (popyt na
łańcuszki rośnie, cena złota pnie się do góry). Żebrzących nielegalnych
uchodźców. Niemowlę, które można kupić za sto dolarów - matka chce wyżywić
resztę rodziny (inna kładzie swoje na masce samochodu zamożnego rodaka).
Nieźle by się tu poczuł błyskotliwy pan Gref, który wieszczy ożywienie
gospodarcze i pięcioprocentową stopę wzrostu przez dziesięć lat. "Moskwa? - kpi
Rustam (lat 26), zaparzając herbatę w termosie made in Taiwan. - Moskwa nie jest
w stanie wyprodukować nawet papierowych chusteczek do nosa, wszystko przychodzi
z Korei albo z Chin via Emiraty Arabskie. Rosjanie, jak my, zastąpili samowar
termosem, z importu oczywiście. Sprzedają same surowce: gaz, ropę i broń. A
jeśli chodzi o broń, to partyzanci chętnie ją kupują!". A także za nią chwytają.
Obietnice pokoju, zgody i odrodzenia w kółko powtarzane przez władze,
natrafiają na mur ironii. Wszyscy na Kaukazie zdają sobie sprawę z tego, jak
wielka jest zapaść gospodarcza, ekologiczna, społeczna i moralna, w jakiej
znalazło się byłe imperium sowieckie. Marzą o czystych miastach, jak te w
Europie Zachodniej, o minimum praworządności umożliwiającym funkcjonowanie
handlu, jak w Turcji. Celnicy z Emiratów to dla nich samo wcielenie ogłady.
Podziw wzbudza na Kaukazie rozwój krajów azjatyckich. Myśl, że Rosja, która od
dziesięciu lat nie potrafi zadbać o własne sprawy, miałaby dźwignąć ten region z
ruiny, którą sama spowodowała, i zadośćuczynić za zbrodnie, które popełniła,
budzi jedynie śmiech. Wielu Czeczenom nie podoba się metoda faktów dokonanych,
po jaką sięgnął prezydent Dżochar Dudajew [w 1991 r. ogłaszając niepodległość];
niektórzy wolą łagodne zerwanie, jakiego próbują
Gruzja czy Azerbejdżan. Ale tak czy inaczej ruch odśrodkowy wydaje się
nieodwracalny.
Europa wita, Putin promienieje
Czysty surrealizm: w czeczeńskich domach, kiedy akurat nie było przerwy w
dostawie prądu, mogłem oglądać w telewizji, jak serdecznie przyjmuje się Putina
w europejskich stolicach. Czerwony dywan, poufałe poklepywanie po ramieniu,
dopieszczanie szpiega przez tych, których sam niegdyś szpiegował, wyrazy
wdzięczności dla dziesięciu milionów Rosjan, którzy, jak sam dziarski prezydent,
"mieszkali" w Niemczech (gdzie poznali język i smak enerdowskiego piwa), wspólne
plany na Boże Narodzenie... Ta pompa, którą upaja się oficjalna telewizja, ten
bezwstyd - na tle ruin! Czy można nie płakać z wściekłości, kiedy ogląda się
takie sceny razem z tymi, którzy właśnie uszli z życiem, ale wkrótce mogą
zginąć?
Ach, gdyby tak przyprowadzić tu nasze koronowane głowy, naszych kanclerzy,
premierów i ministrów, niechby posmakowali opisu dołków, tej ozdoby rosyjskich
komendantur! Wariant "półluksusowy": jeniec, zgięty wpół, zostaje wciśnięty do
takiego dołka, nie może się ruszyć, nie może się podnieść, przebywa w
ciemnościach, bez wody, bez jedzenia, i nurza się we własnym gównie. Wariant
"luksusowy": więzień może się wyprostować, reszta jak wyżej. Cenniki wykupu
wywieszone są w biurach, cena zależy od miejsca przetrzymywania, wieku i płci.
Relacje są liczne i pokrywają się ze sobą. Wszyscy o tym mówią. Niektórzy
stamtąd wrócili. Żołdacy boją się partyzantów; mszczą się za to na cywilach i
odbijają sobie w naturze - kradzieże i gwałty są czymś tak codziennym, że w
końcu generał Szamanow [Władimir, jeden z dowódców rosyjskich w Czeczenii]
zarzucił żołnierzom kontraktowym "pijaństwo" i zażądał zastąpienia ich
żołnierzami federalnymi. Niczego to nie zmienia. W Czeczenii handel żywym towarem kwitnie.
Handlują wszyscy. Oficerowie przeprowadzą cię przez posterunek za 500
dolarów, zwykli żołnierze przymkną oko za kilka flaszek. Każda jednostka działa na własną rękę. Jakaś
sekcja specnazu nie uznaje władz lokalnych i twierdzi, że podlega bezpośrednio
samemu Putinowi. Gdzie indziej FSB ogłasza, że wymknęły się jej spod kontroli
grupy zamaskowanych funkcjonariuszy, którzy przeczesują teren i porywają ludzi
do pojazdów wojskowych. Handluje się więźniami, trupy idą po obniżonej cenie,
paszporty jeszcze taniej (zachodni - 140 dolarów sztuka). Swoją cenę ma wszystko
- i zaświadczenia dające się bez końca powielać, i brak zaświadczenia. Rosyjska
wojna sama się finansuje. Po co zwijać tak dochodowy interes?
A miejscowi chłopi? Do wyboru pozostaje im albo sprzedać swój mizerny dobytek
za żądaną przez władze cenę, albo zginąć. W Czeczenii pracuje się coraz mniej,
bo nie można wyjść z domu. Po co budować? I tak to, co się zbuduje, zaraz zostanie zniszczone. Nie ma czegoś takiego jak żniwa.
Bydło pasie się na uprawach lub wylatuje w powietrze na minach. Putin, witany w
Rzymie, Londynie, Madrycie i Berlinie, promienieje - wokół Groznego panuje
putinowski porządek. Królowo, Wasza Wysokość wybaczy, w filiżance Waszej
Wysokości jest krew.
Tacy jak my
Widziane z Paryża czeczeńskie pejzaże wyglądają egzotycznie. Z jednej strony
Rosjanie - nowocześni Rambo, uzbrojeni po zęby i mocno zbudowani; z drugiej
partyzanci z Trzeciego (jakoby) Świata, fanatyczni, natchnieni bądź obdarzeni
cechami anielskimi (jak kto woli). Pomiędzy nimi przerażona i zagubiona masa
uchodźców.
Do diabła ze stereotypami! Ludzie w Czeczenii rozumują tak, jak każdy z nas:
wahają się, podejmują decyzje, znowu się wahają. Różnica jest taka, że oni
ryzykują własną głowę. Dyżurnych islamistów Hataba i Mowładi Udugowa czy
działającego u ich boku bohaterskiego i nieobliczalnego Basajewa surowo osądzają
nawet sami partyzanci. Jedni uważają ich za zdrajców, prowokatorów na żołdzie
FSB. Inni - za ludzi uczciwych, ale naiwnych (według tej wersji wpadli oni w
sidła zastawione przez Borysa Bierezowskiego i innych ówczesnych promotorów
Putina). Jeszcze inni przyjmują zasadę domniemania niewinności i odkładają osąd
na później. Są też tacy, zwłaszcza wśród młodych, którzy ich uwielbiają.
Podobne sprzeczności dziwią tylko naiwnych obserwatorów. W końcu 11 listopada
1940 r. w okupowanym Paryżu manifestowali razem studenci związani z partią
komunistyczną (w znacznej mierze - stalinowcy) oraz "reakcjoniści" z Action
Francaise. "Kiedy zboża siecze grad, tylko wariat stroi fochy" - intonował
Aragon, choć już wtedy, w samym środku wspólnej walki, chował w kieszeni
nieczyste karty [Louis Aragon, jako działacz komunistyczny, popierał do lata
1941 r. linię tolerancji wobec prohitlerowskiego rządu Vichy - red.]. Takie
właśnie są ruchy oporu.
Widziany z Kaukazu problem Czeczenii to przede wszystkim problem Rosji. Kto
uwierzy, że jednomilionowy naród mógłby stanowić zagrożenie dla narodu
150-milionowego? A jednak od trzech wieków toczą
się kolejne dogrywki.
Stawka nie jest i nigdy nie była przede wszystkim militarna, policyjna czy
dyplomatyczna. Rosja mogła do woli izolować bądź powstrzymywać swego maleńkiego
sąsiada lub negocjować z nim jakiś modus vivendi, czego nie przestaje domagać
się Maschadow. Problem tkwi gdzie indziej. Nie jest nim również ropa naftowa
(Czeczenia ma jej bardzo mało w porównaniu z zasobami Rosji) ani kwestia
wewnątrzkaukaskiej równowagi (niepewnej bez względu na to, kto rządzi w
Groznym). Kampania wyborcza pomazańca, z urnami
pełnymi trupów, zakończyła się spodziewanym sukcesem, co jednak nie przywróciło
pokoju. Prawdą jest, że konflikt nabija kabzę wielu ludziom, od prostego
człowieka po sztab generalny, który z pewnością zarabia na nim równie dużo jak w
1995 r. i nie jest to dla nikogo tajemnicą. Jednak to, że rutyna wojenna
sprawia, iż wojna trwa nadal, także nie wyjaśnia do końca jej przyczyn.
Generałowie-piromani
Według Putina metoda zastosowana w Groznym jest wzorcowa. Gehenna Czeczenów
to dla niego modelowy przykład tego, na czym polega przywracanie władzy, owa tak
wychwalana "dyktatura prawa", którą gwarantuje prawo dyktatury. Zdusić
czeczeńską insurekcję, by zrobić porządek w
głowach Rosjan. Lekcja głoszona urbi et orbi: "Popatrzcie, oto co czeka
niepokornych. Równać szeregi!". Taki program zbiorowej edukacji nie jest niczym
oryginalnym, jego zalążkiem było już brutalne tępienie ludów kaukaskich przez
wojska carskie. Tołstoj opisuje, jak radował się Mikołaj I, gdy przyniesiono mu
uciętą głowę przywódcy powstańców Hadżiego Murata. Dopóki kłujący czeczeński
chwast, dziki i wolny, nie zostanie wyrwany, kremlowski samodzierżca będzie się
bał zarazy - rosyjskim porządkiem rządzi duch poddaństwa. Stalin myślał tak
samo.
Nie wolno uznawać, kierując się pozorną bezstronnością, że przeciwnicy o tak
odmiennym sposobie życia i walki są siebie warci. Świadczą o tym niedawne
zamachy samobójcze. Z jednej strony uzbrojone po zęby wojsko uderza z daleka,
gdzie popadnie, na zasadzie: "Nie chcę zginąć, więc zabijam każdego, kto się
nawinie". Cel "samobójców" jest, wręcz przeciwnie, niezwykle precyzyjny -
koszary oddziałów specjalnych, lokalne sztaby, ośrodki tortur. Czeczeńscy
bojownicy giną dobrowolnie, by dosięgnąć wyłącznie ściśle określonych miejsc,
wykonać egzekucję wyłącznie na oprawcach i sterroryzować aparat terroru.
Działają bezbłędnie. To coś zupełnie innego niż bomby ludzkie, jakie wybuchają w
zatłoczonych autobusach w Tel Awiwie.
Ale rozmawiając ze mną przez telefon, prezydent Maschadow nie kryje
niepokoju, bo "samobójstw nie sposób kontrolować". Religia suficka wyklucza
chowanie samobójców na cmentarzu. Jednak zakazy te przestają działać, kiedy
żołnierze rosyjscy grabią domy i gwałcą dzieci w obecności rodziców lub rodziców
na oczach dzieci. Gniew i rozpacz mogą sprawić, że ludzie sięgający po terror
przekroczą granice, których do tej pory, dla uniknięcia zbędnych zniszczeń,
starali się nie przekraczać.
Rosyjskie siłownie jądrowe mogą się stać celem ataku dla oszalałych z bólu i
zdeterminowanych desperados. Wkroczenie w strefę, gdzie nie ma już żadnej
kontroli, będzie Czeczenów drogo kosztować - ale Rosjan i całą Europę także.
Jakiś nowy, celowo wywołany Czarnobyl staje się coraz bardziej możliwy czy zgoła
prawdopodobny, w miarę jak Kreml niszczy Czeczenię, upokarza jej mieszkańców i głosi, że wszystko mu wolno.
Wszelako, powodowani samobójczym instynktem, generałowie Armii Czerwonej (dziś
już armii rosyjskiej) nie wyciągnęli właściwych wniosków ze swej żałosnej wyprawy do Afganistanu. Ponownie bawią się w
strażaków-piromanów - wzniecają pożary i dziwią się, że na zgliszczach do głosu
dochodzą najwięksi ekstremiści.
Byle bez kamer
Zapożyczam od mojego zmarłego przyjaciela Andre Frossarda jego trafną
definicję zbrodni absolutnej: "Zabić człowieka za to, że się urodził". Jako
Ormianin. Jako Żyd. Jako Rom. Jako Tutsi. Pamiętajmy o niuansach. Ludobójstwo ma
miejsce wtedy, gdy morderca zamierza zabić wszystkich "źle urodzonych", bez
wyjątku. Gdy zadowala się zabijaniem kogokolwiek i poddaje demonizowaną
społeczność czystce, jest to "tylko" zbrodnia przeciwko ludzkości. Rosyjski
sztab generalny nie jest w stanie fizycznie zlikwidować wszystkich Czeczenów (75
proc. żyje w diasporze). Nawet jeśli Czeczenia jest miejscem, w którym ujawniają
się instynkty mordercze, nie dochodzi w niej do ludobójstwa. Natomiast świadomie
tworzy się tu gigantyczne getto, które można
bombardować, gdzie do ludzi się strzela bez uprzedzenia, gdzie oddziały oprawców mogą być pewne
bezkarności.
Być może błąd Slobodana Miloszevicia - błąd, który sprawił, że ściągnął on na
siebie powszechne potępienie - polegał na tym, że wypędził mieszkańców Kosowa
poza jego granice. Putin ustrzegł się tego błędu. Moskwa rozwiązuje problem
swych buntowników na miejscu, bez kamer. Demokratyczny Zachód przymyka oczy - co
za ulga, nie będzie napływu uchodźców grożącego tym, że przekroczony zostanie
rzekomy próg tolerancji [czyli odsetek cudzoziemców w danej społeczności,
powyżej którego zmieniają się reguły jej funkcjonowania - przyp. tłum.].
Ochłonąwszy z przedwczesnego entuzjazmu, wysokiej rangi stratedzy przyznają,
że likwidacja czeczeńskiej reduty może potrwać kilka lat. Obawiam się, że może
im chodzić o stworzenie z Czeczenii poligonu doświadczalnego. Zarówno w Moskwie,
jak i w Petersburgu elity władzy zdają sobie sprawę, że długo jeszcze ich kraj
pozostanie gospodarczo zależny. Ale Rosja - choć musi sprzedawać tanio swe surowce, czekać na pieniądze z Międzynarodowego Funduszu
Walutowego i żebrać o zachodnie kredyty - nie jest potęgą z Trzeciego Świata.
Upośledzona, jeśli idzie o siły produkcyjne, potrafi jednak użyć w prowadzonej
przez siebie grze swego potężnego arsenału sił destrukcyjnych, nuklearnych i
konwencjonalnych; arsenału, którego można użyć, by grozić światu - lub mu go
sprzedawać. W międzynarodowym stosunku sił ważniejsza jest zdolność szkodzenia,
jeśli tylko jakiś rząd grozi podtrzymywaniem i rozszerzaniem światowego zamętu.
Putin właśnie pokazał, że nie powstrzymają go ani skrupuły, ani podpisane przez
Rosję międzynarodowe konwencje. Dowodem Czeczenia.
Czas bandytokracji
Błąkając się po zniszczonym przez bomby i miny kraju, byłem nie tylko
przerażony tym, co widzę, świadkiem cierpień zadawanych narodowi czeczeńskiemu.
Byłem też zapewne świadkiem tego, jak rodzi się
najbardziej bandyckie państwo XXI wieku. Być może Chiny prześcigną kiedyś Rosję
Putina, ale jedynie ją naśladując, przejmując jej podłe metody. O planie, który
miał zapewnić wyniesienie następcy Jelcyna poprzez odbicie Groznego, wspominał w
1997 r. oligarcha Bierezowski, który wsparł finansowo prących do wojny
wahabitów.
Mobilizować jednych przeciwko drugim, dolewać oliwy do ognia, wspomagać
ekstremistów, wzniecać pożar w głowach, sercach i miastach - to ulubione zajęcie
bohaterów "Biesów" Dostojewskiego zwiastowało nadejście Lenina. Leninowi udało
się wyciągnąć kasztany z ognia i przeciągnąć na swoją stronę część światowej
inteligencji. Można sobie wyobrazić, jak łatwo kolejni uwiedzeni: banki i
biznesmeni, dadzą się skorumpować, dosłownie i mentalnie, nowym, podstępnym
moskiewskim biesom.
Z jednej strony Bierezowski i spółka podtrzymują islamistów. Z drugiej -
robią np. wielki szum wokół porwania pewnego małego chłopca, uwolnionego w
odpowiednim momencie. Nie ma cienia dowodu, że w tej przerażającej aferze brali
udział Czeczeni, aresztowano jedynie pięciu młodych Rosjan. Im większe
kłamstwo... Przy wsparciu telewizji kidnaping dla okupu przybiera postać
islamistycznego spisku światowego. A chór gorliwych komentatorów intonuje hymn
judeochrześcijańskiej krucjaty przeciwko świętej wojnie, prowadzonej przez międzynarodowych terrorystów -
jego ośrodkiem miałaby być Czeczenia... Licząc na starcie cywilizacji a la
Hunting-ton, nowe biesy śnią o planetarnym chaosie, dzięki któremu Rosja, stając
się na nowo niezbędnym partnerem, odzyska dawny prestiż i pozycję. Stalin
przeciw Hitlerowi, Putin miażdży saudyjskiego
terrorystę Osamę bin Ladena w osobach czeczeńskich dzieciaków. Oto marzenie!
Konflikty interesów dzielą ekipę na szczycie. Spadkobiercy organów
stworzonych jeszcze przez Stalina próbują trzymać w ryzach połowę Rosji, która
wpada w desperację, bo coraz trudniej jest jej żyć. Oligarchowie z wypchanymi
kieszeniami kreują się na mężów opatrznościowych, bo dają gwarancję dobrych
stosunków z zachodnimi kredytodawcami. Protagoniści skaczą sobie do gardeł
zgodnie z prawami konkurencji mafijnej. Wynik pozostaje niewiadomy, wszyscy
utrzymują pozory solidarności, ale ostrzą noże. Taka niestabilność daje szansę
czeczeńskiemu oporowi i dałaby ją zachodnim naciskom, gdyby takie miały miejsce.
Jednakże czeczeńska awantura, jeżeli nie będziemy się mieli na baczności, może
przerodzić się w ucieczkę do przodu zapędzonej do rogu rządzącej w Rosji
"bandytokracji". Niech żyje wojna! Putin zawdzięcza jej tron, wojsko - wzrost
prestiżu, miliarderzy, wzorem Jelcyna - immunitet na dziesięć lat, pozwalający
bezwstydnie kraść. Nowe biesy delektują się rozkoszami, jakie płyną z
destrukcji, i bezkarnością, którą ona zapewnia, są gotowe prowadzić wojnę
permanentną, dopóki prosty lud dźwiga jej ciężar, a Zachód - koszty.
Nie dać się!
"Co 50 lat wszystko się zaczyna od początku...". Ile już razy słyszałem ten
refren! Od dziesięciu lat powtarzają go Czeczeni, rozpamiętując swą historię.
Starsi wspominają obronę Brześcia Litewskiego, gdzie w 1941 r. czeczeńskie
bataliony stawiły czoła wojskom Hitlera, podczas gdy cała Rosja była w rozsypce.
Opisują straszliwą deportację, dokonaną w 1944 r. przez Stalina. Piosenkarze,
których kasety są rozrywane, głoszą chwałę wojen wyzwoleńczych toczonych w XIX
wieku.
Na początku był ruch oporu - Mairbek Waczagajew, rzecznik Maschadowa,
opowiada o męczeństwie pewnej wioski, okrążonej przez trzy tysiące carskich
żołnierzy. "Żeby ją zdobyć, wojsko musiało zrównać ją z ziemią. Generał, który
dowodził operacją, był oszołomiony spektaklem, który oglądał. Kobiety tańczyły
na rynku, żeby wesprzeć moralnie mężczyzn. Im mocniej grzmiała artyleria, tym
mocniej młode dziewczyny waliły w bębny. Kiedy padł ostatni mężczyzna, za broń
chwyciły kobiety. O zmierzchu Rosjanie weszli do wioski. Kobiety, nie chcąc się
poddać, podcinały sobie na ich oczach gardła. Złapali tylko kilka młodych matek.
Ale kiedy przeprawiali się z nimi na tratwie przez Terek, każda uczepiła się
jednego żołnierza i z okrzykiem: >>Śmierć wrogom!<< rzuciła się wraz
z nim w rwący nurt rzeki".
Te rozważania historyczne mają miejsce pod ogniem rosyjskich rakiet.
Czeczenom obce jest poczucie etnicznej wyższości, chętnie żenią się z
"cudzoziemkami" i adoptują liczne rosyjskie sieroty, porzucone w ogólnej
zawierusze. Ich religia jest raczej mistyczna niż integrystyczna. Niektórzy
wspominają ze wzruszeniem rabina Groznego, który w lutym 1944 r. zabronił Żydom kraść dobra deportowanych
Czeczenów i przywłaszczyć sobie "choćby łyżeczkę". Naród czeczeński - wolny od
rasizmu i fanatyzmu - swą tożsamość odnajduje we własnej historii. Nie dać się
Czyngis-chanowi i carom, Stalinowi i Berii, Jelcynowi i Putinowi - ta postawa
świadczy o niezmiennym umiłowaniu wolności.
Witając się, Czeczeni życzą sobie najpierw wolności właśnie, dopiero potem, ale
niekoniecznie, zdrowia. Tacy są ci "Francuzi z Kaukazu", których Aleksander
Dumas cenił za buntowniczego ducha i nazywanie rzeczy po imieniu.
Tymczasem Rosja zmaga się sama ze sobą. Twórcy
jej kultury wysokiej - Puszkin, Turgieniew, Tołstoj - opiewali dzielnego górala
i piękną Czerkieskę, żywe zaprzeczenie wszechobecnej służalczości. Nowi
moskiewscy władcy próbują wymazać pamięć historyczną, prześladuje ich ona. W
czasach Gułagu Sołżenicyn chylił czoła przed dumnym, małym narodem, który, jak
jeden mąż, nie chciał się ugiąć. Oto co nie pasuje do putinowskiego ekumenizmu,
bezproblemowo łączącego osoby Stalina i cara. Bóg i tajna policja, czarny
nacjonalizm i czerwone samodzierżawie.
Rosja oficjalna świętuje białe plamy swej pamięci. W wojnie przeciwko
Czeczenom waży się jej przyszłość duchowa. Czy weźmie się za pranie swej
brudnej, piekielnej historii? Czy też będzie ją wymazywać z pamięci i robić
nadal to, co już robiła kiedyś? Rosyjski milicjant, przyzwoicie opłacony, wysadził mnie w szczerym polu, zawrócił, pomachał ręką
i, czego się kompletnie nie spodziewałem, zawołał do mnie: "Dzięki za to, co pan
robi". Przeszedłem przez druty kolczaste.
W Paryżu czekał na mnie wiersz Lermontowa sprzed ponad półtora wieku:
Żegnaj mi, Rosjo nieumyta,
Ojczyzno panów i niewolnych,
I ty, mundurów ćmo błękitna,
I ty, narodzie im powolny.
Może kaukaskich gór zwaliska
Od twoich baszów mnie ustrzegą,
Od uszu ich słyszących wszystko,
Od oka ich wszechwidzącego.
(przekład Anny Kamieńskiej)
tłum. Roma Fiszer
* Andre Glucksmann (ur. 1937) - francuski filozof, pisarz,
publicysta. Uczestnik rewolty studenckiej w maju 1968 roku. Początkowo
pozostawał pod wpływem marksizmu, później stał się jego zdecydowanym krytykiem.
Czołowy przedstawiciel tzw. Nowej Filozofii - lewicowego nurtu krytykującego
wszelki totalitaryzm. W ostatnich dziesięciu latach niejednokrotnie protestował
przeciw bezczynności Zachodu wobec wojen w b. Jugosławii i w Czeczenii.
Tytuł oryginału: "Un mois dans le ghetto tchetchene"
Jewgienij Krutikow, "Izwiestia" z 26 lipca 2000
"Co robić dalej z Czeczenią - nie wiedzą ani władze rosyjskie, ani obrońcy
praw człowieka z całego świata. Andre Glucksmann uważa, że prawo międzynarodowe stoi wyżej od praw
poszczególnych państw. Usprawiedliwia tym fakt, że gdy nie dostał wizy
rosyjskiej, nielegalnie przekroczył granicę i udał
się do Czeczenii w towarzystwie osób poszukiwanych przez Interpol za terroryzm.
Glucksmann zachował się jak typowy liberalny intelektualista francuski, który
nie wyrósł jeszcze ze studenckich buntów przeciw dorosłym (ich autorzy uważali,
że protestują przeciw społeczeństwu konsumpcyjnemu). Część buntowników do dziś mieszka w utopijnych komunach,
niektórzy zostali ministrami, a jeszcze inni nielegalnie przekraczają granice i
walczą o prawa człowieka wszędzie tam, gdzie mogą zwrócić na siebie uwagę. Nie
chodzi tu nawet o Glucksmanna, bo jeżeli ktoś uważa porywanie ludzi w Czeczenii
za wymysł propagandy rosyjskiej, a ataki czeczeńskich kamikadze za uzasadnione,
to nic nie można na to poradzić. Pozostaje tylko konkluzja, że granica Czeczenii
nie jest w pełni kontrolowana przez armię (dobrze, że przekroczył ją pacyfista
Glucksmann, a nie terrorysta Osama bin Laden), a
Czeczeni cieszą się dużym poparciem na Zachodzie i nie są wcale tak bardzo
rozbici, jak przedstawiają to nasze władze". TŁUM.
MAW
[podpis pod fot./rys.]
Rosyjscy żołnierze pilnują czeczeńskich partyzantów schwytanych w
pobliżu miasteczka Urus-Martan, Czeczenia, 20
lipca 2000 r.
(szukano: Czeczenia)
© Archiwum GW, wersja 1998 (1) Uwagi
dotyczące Archiwum GW: magda.ostrowska@gazeta.pl
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
74 29 Lipiec 2000 Negocjacje z Maschadowem67 29 Czerwiec 2000 Krowy wysokie i cienkieUstawa z dnia 29 listopada 2000 o zbieraniu i wykorzystywaniu danych rachunkowych z gospodarstw roln73 29 Listopad 1999 Zatrzasnąć ostatnie okno28 29 Luty 2000 Mamy herbatę68 4 Lipiec 2000 Teraz kamikadze71 13 Lipiec 2000 Czas oczekiwania29 lipiec 199975 68 3 Lipiec 2000 Zamach za zamachem29 4 Marzec 2000 208 Dni kaukaskiej niewoli72 15 Lipiec 2000 Może podli, ale nie głupi70 7 Lipiec 2000 Panuje i ruga58 29 Maj 2000 Minutka jest pustyniąDz U 2000 nr 29 poz 354 Tekst aktupróbna 29 marca 2014więcej podobnych podstron